Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 08.10.2014 in all areas

  1. 10 points
    Zakupiłem filtr w BMW Rzeszów, koszt 400 zł, motor z kuframi idzie 160. :) Zrobiłem deszczowy i zimny Maaramuresz, Zakarpacie i trochę Bałkan...
  2. 4 points
    Dzień 3 (19.09.2014) Kolejny dzień naszej w bałkańskiej tułaczki to realizacja głównego jej celu jakim była wizyta w miejscowości Theth oraz pokonanie drogi, która do niej prowadzi. Theth położona jest w Albanii w Narodowym Parku Thethit na wysokości około 700 m n.p.m. Jest jedną z najbardziej izolowanych osad w Europie. Po konsultacjach z Icoo oraz kilku filmikach na YouTobe wiemy, że będzie to wymagający fizycznie, dzień. To pewnie, dlatego nie zjedliśmy śniadania!!! :) A tak naprawdę chcieliśmy jak najszybciej przekroczyć granicę i wjechać do Albanii, do której mieliśmy 35 km oraz znaleźć lokum nad wybrzeżem. Plan w samych swoich założeniach był sprytny, przewidywał śniadanie po drodze, miły hotelik na albańskim wybrzeżu gdzie zwalimy graty przed atakiem na Theth oraz gdzie po powrocie miło spędzimy czas pluskając się w błękicie wody lekko podochoceni regionalnym trunkiem. Planować zawsze warto, jednak często w różnych okolicznościach z dużych planów wychodzi jeszcze większy ich planowy niewypał tudzież rozjazd. Granicę przekroczyliśmy w miejscowości Muriqan. (Inaczej niż wskazuje mapa, jaka załączyłem powyżej) Postanowiliśmy, że kierujemy się w kierunku miasta Shkoder a następnie odbijamy w stronę wybrzeża by jak najszybciej znaleźć lokum, które stanie się dzisiaj miejscem wypadowo-rozrywkowym. Optymalnie pada na miejscowość Velipoje do której pozostaje nam około 45 km. Nasz wizyta, w Shkoder była dla mnie ciężkim przeżyciem gdyż pierwszy raz w życiu gościłem w miejscu gdzie przepisy ruchu drogowego, na których się wychowałem były tylko moją imaginacją. A może po prostu nie ma w Albanii przepisów o ruchu drogowym. Tu wygrywa ten, co głośniej trąbi, ma większego i bardziej rozpadającego się mercedesa :-D lub najszybszego osła z zaprzęgiem. Ludzie łażą po drodze gdzie popadnie, jeden na rowerze z kopą siana na plecach, drugi na ośle poganiając biedaczysko rękodzielniczym pejczykiem. Dość ciężko było mi wybałuszać wszystkie moje gały, jakie w jednej chwili wylazły mi wokół mojej łysej łepetyny by ogarnąć otoczenie. Duszne od dymu powietrze miesza się w upale z fetorem padłych przy drodze zwierząt a chude świnie taplają się w przydrożnym błocie. Zapach palących się koszy na śmieci i składowanego przy drodze obornika uniemożliwiał racjonalne funkcjonowanie mojej percepcji. Gdzie ja jestem? Zadaje sobie pytanie ochlapany gnojem płynącym po drodze przez tylne koło motoru kompana wyprawy. Myślałem, że podczas moich rumuńskich wojaży to właśnie Rumunia i jej „uroki” przydrożnych mieścinek spowitych biedą to wyjątkowo przykry obraz, jaki nakreśliłem w swojej pamięci. Niestety! Albania pobija moje rumuńskie doświadczenia o dużą kupę śmieci. Wszystko ma jednak swój urok! Myślę i szukam każdych możliwych pozytywów dla miejsca, w którym aktualnie się znalazłem. Jedziemy nad wodę tam na pewno będzie lepiej. Widziałem przecież tyle pięknych zdjęć albańskiego wybrzeża w internecie :) Czas mija ospale a droga wije się przez małe mieściny pełne leniwych lokalesów o ciemnej karnacji. Przedzieramy się przez łany kukurydzy a ja liczę każdy kilometr, który pozostał nam do plaży. Przecież jest już 11- ta a my oddalamy się od Theth zamiast się do niego zbliżać. Na wybrzeże prowadzi nas okazały bilbord „Palm Resort And Beach”, którego niesiona treść napawa optymizmem. Jest 11.30 docieramy do wybrzeża szukając dogodnego miejsca postoju. Kiszki grają mi marsza a okolica nie zachęca do miłego wakacyjnego wypoczynku. Koszmarne budowle odziane we wszelakie kolory tynków, jakie mieści paleta barw RAL powala mnie, jako budowlańca na moje obolałe kolana. Kurde mam wyrzuty sumienia, bo to ja chciałem i uparłem się by zobaczyć albański brzeg, Paweł chciał ulokować się, w Shkoder by resztę czasu poświęcić Theth. Niestety! :( Smutną i szarą plaże, pustą o tej porze roku obserwujemy z pobliskiego parkingu obsadzonego palmami na obrzeżach, którego śmieci wylewają się za budki spełniającej rolę szalety. Skruszony wykonuje kilka urokliwych zdjęć by pozostał ślad naszej tu obecności i pospiesznie gramolę się na moje, moto by rozpocząć powrót do Shkoder. Realizujemy plan Pawła. W centrum miasta Shkoder znajdujemy kilkugwiazdkowy hotel, ilość gwiazdek hotelu raczej nie ma znaczenia warunki jak w naszym PTTK’a, cena 30 Euro za pokój dla 2 osób ze śniadaniem. Pośpiesznie zwalamy graty pozostawiając na motorach tylko kufry centralne pełniące funkcję technicznych. Jest godzina w okolicach 13 tej. Jesteśmy pod kreską z czasem! Pochłaniam w pośpiechu snickers’a i popijam go wodą, musi mi to wystarczyć na drogę do Theth. Walcząc z lokalnym zgiełkiem wyzbytym wszelkich norm i zasad poruszania się po drodze wydostajemy się z miasta w kierunku celu dzisiejszego dnia. Białe wzgórza północno albańskich gór witają nas z oddali a my z każdym kilometrem zbliżamy się do ich majestatycznego oblicza. Do Theth pozostaje nam tylko 60 km. Super! Myślę sobie…. Niestety mój optymizm rozwiany zostaje przez świadomość trudności, na jakie możemy tam natrafić. Szybciej, ciaśniej, krócej. Ale co to, tu miał być szuter!!! Przynajmniej tak wynikało ze zdjęć, jakie dużo wcześniej przesłał mi Icoo. Niestety podobnie jak w Rumunii na Alpinie i Fogarskiej taki i tu bezlitosna i czarna jak noc lawa asfaltowej powłoki zalewa piękno dziewiczego dotychczas obrazu. Szkoda! Gdzieś na szczycie jednego ze wzgórzy mijamy asfaltowych szutrożerców i ich maszyny. Nareszcie rozpoczynamy prawdziwie off’owe zmagania z dalszą częścią drogi. Droga wije się jak spinacz biurowy a luźne kamienie, liczne kałuże i rwące potoczki zmuszają nas do maksymalnej koncentracji, niestety mocno zdrętwiałe i obolałe już ręce odmawiają nam często posłuszeństwa. Droga, mimo że mocno wymagająca kondycyjnie i technicznie jest zarazem lekiem na całe dzisiejsze zło. Głód, odparzoną dupę, bolące kolano i zdrętwiałe ręce. Na miejsce docieramy koło godziny 16 tej. Miejsce jest magiczne … i ta cisza przerywana tylko szumem rwącej, turkusowej wody. Seria zdjęć, kilka ujęć na resztkach baterii GoPro i dalsze poznanie miejsca, które ciężko ogarnąć wzrokiem. Upojeni urokiem i leniwą ciszą miejsca szukamy czegoś do jedzenia, będzie to nasz pierwszy posiłek od wczorajszej kolacji!!! No, bo przecież, kto by tracił czas na jedzenie jak przed nami takie uroki motocyklowej poniewierki :) Wybór nie jest zbyt duży, bo i mieścina mała. Z dwóch knajpek wybieramy tą najokazalszą tuż przy szkole i nieczynnym punkcie ambulatoryjnym szczelnie zakutym przez kraty. Po umyciu rączek w miejscu gdzie król chodzi piechotą i gdzie sika się do dziury w podłodze niecierpliwie czekamy by ktoś z obsługi zwrócił na nas uwagę. Niestety po 40 minutach i kolejnych mętnych izopolifonicznych pieśniach dowiadujemy się, że właśnie upieczony prosiaczek się skończył i najlepiej to pewnie jak byśmy sobie już poszli, bo zawracamy komuś tu głowę. No cóż! Ich prawo. Lokalni mieszkańcy ważniejsi są od przyjezdnych. Coś w tym jest przecież będziemy tu pierwszy i ostatni raz a oni codziennie chcą coś zjeść czy się napić. Kierujemy się do drugiej a zarazem ostatniej knajpy tuż przy zjeździe z mostu. Miły młody pan proponuje nam rybkę z tutejszej rzeczki lub świnkę z patelni, frytki i szopską sałatę. Decyzja padła na zestaw nr 2 ze świnką oraz bonus, jaki otrzymałem w postaci wypasionej muchy lub bąka usmażonego razem z mięskiem. No cóż menu okazało nietrafnie, urozmaicone muchą jednak zawartość talerza znikła w oka mgnieniu. (Dzięki Pawciu ;-) ) Nasyceni zaserwowaną potrawą i opowieścią, jaką sprzedali nam napotkani Polacy o kawie i kałasznikowie, jako narzędziu pomocnym podczas negocjacji cenowych w Albanii rozpoczynamy powrót. Założenie jest jedno….”do góry to Panie dzida! Będzie łatwiej pokonywać wzniesienia, bo zjeżdża się inaczej niż wjeżdża no i zostaje nam godzina do zmroku…trzeba się sprężać” Cebulowy oddech w kasku po wchłoniętej sałatce przyprawia mnie o łzawienie oczu. Myślę sobie ….”no cebulę to mają tu zacną” Mobilizuję swoją uwagę na każdym ruchu manetki gazu a ciągły balans ciała uzupełnia enduro’wą ucztę. Z zakrętu w zakręt coraz bardziej ponosi mnie off’owa fantazja, wybijam się na wzniesieniach by oderwać koła od podłoża a operując gazem doprowadzam do lekkich uślizgów tyłu. Ten motocykl stworzony jest do jazdy w takich okolicznościach podłoża. W hotelu jesteśmy w okolicach godziny 19 tej 30 … To był udany dzień, choć jego początek nie napawał nas optymistycznie, co do realizacji założonych celów. Parkujemy motocykle i prosto kierujemy się do hotelowego baru. Piwo smakuje jak nigdy dotąd, lekko otępiali po jego procentach ostatkiem sił udajemy się do pokoju. Szybki prysznic, schodzimy na dół i poprawiamy poprzednią kolejkę. Na więcej nie mamy sił. Zapominając o zdjęciach hotelu wracamy do naszego ciasnego *** lokum z niedziałającym telewizorem. Przykrywając się dziurawym prześcieradłem odgrywającym rolę kołdry zapadamy w głęboki i zasłużony sen ……cdn.
  3. 3 points
    Nie Ty pierwszy, nie ostatni :-D
  4. 3 points
    Jest taki projekt :D pozdrawiam Artur
  5. 3 points
    a i ja chciałbym pojechać drugi raz do Albanii, ani razu tam nie byłem ale raz już chciałem :) :P
  6. 2 points
    Dzięki Icoo! Dzięki za pomoc i za "zaszczepienie" tym regionem. :beer: PS Dla wszystkich których i ja zaszczepiłem Theth! Śpieszcie się ..... "asfaltowi szutrożercy" już tam są!! :evil: :evil: :evil: Urok Theth to także dojazd do tej miejscowości. Kamienisto-szutrowy dojazd. :!: :!: :!:
  7. 2 points
    Kto wie, co człowiekowi do głowy przyjdzie ;) Świetna relacja :)!
  8. 1 point
    Szacun relacja super no i te zdjecia masakra!!!
  9. 1 point
    Dzięki za odzew, już mi się tutaj podoba... ;)
  10. 1 point
    Kaska sprzedany(a)? ale na zdjęciu (nr 4) faktycznie wygląda na nieużywany... jak te przebiegi w motocyklach od polskich handlarzy :-P
  11. 1 point
    Jesteś pewny, że kaska to dobry początek nazwy wątku ?
  12. 1 point
    Czy ktoś w przyszłym roku pojedzie ze mną do Albanii? Sama się trochę boję...
  13. 1 point
    Zgodnie z tym, co powiedzieliśmy sobie wieczorem dnia poprzedniego ("asfaltom dziękujemy") starczy zabytków, jedziemy w las. No dobra, niekoniecznie w las, raczej w pole ;) Jesteśmy na Nizinie Szczecińskiej, więc płasko jak na patelni. Ale za to nie mamy już tracka, więc patrzymy na najcieńsze kreski na mapie , wyszykujemy je na GPSie i każemy się tam prowadzić. Oooo, tak, tego mi było potrzeba. Off najczęściej to ambitny nie jest, ale mamy polne ścieżki, brak ludzkości i piękną pogodę. czego chcieć więcej? Nie mogę się powstrzymać od śmiechu, kiedy przez chyba 200 m kica przed moją DRką para zajęcy. Jakoś nie mogą wpaść na to, że można czmychnąć w krzaki, tylko gnają przed siebie ;) Patrzymy na mapę, jaki mniej więcej obrać cel noclegu na dziś i znajdujemy jedno z leśnych pól namiotowych, jakie przed wyjazdem sami nanieśliśmy. Wychodzi, że mamy blisko do jednego z nich, położonego nad jeziorem, w środku lasu. Pojawia się kawałek szczątkowego asfaltu - chyba lepiej jakby go nie było ;) Na pole namiotowe prowadzą nas współrzędne, więc gdzieś na środku tego asfaltu macham - to gdzieś tam. Za jakieś 100 m wypatrujemy mikroskopijną tabliczkę na drzewie, jeszcze kawałek ścieżynką i mamy. Zajeżdżamy na pole namiotowe, widzimy piękną trawę, miejsce na ognisko, jeziorko i żywego ducha. Mmmm, tak to lubię! Jest dopiero po południu, nie mamy nic na ognisko ani kolację, postanawiamy odwiedzić najbliższy sklep i wrócić tu na nocleg. Patrząc na mapę, najbliższy sklep to Trzcińsko Zdrój jakieś 15 km na południe. Jedziemy oczywiście na azymut, trochę lasem, trochę krzakami. Polne ścieżki skończyły się dość nagle: ale udało się miedzą wyjechać na inną polną ścieżkę i dotrzeć do Trzcińska. W niecała godzinę ;) W sklepie postanawiamy lekko zaszaleć, kupujemy na ognisko karkówkę (skoro mamy takie luksusy...), białe wytrawne w postaci tokaja, a Jagna dorwała się w końcu do prasy ;) Szukamy na mapie jakiejś mniej "zbożowej" trasy na powrót, ale nie do końca się udało ;) Polami, łąkami , lasami, tym razem zrobiliśmy te 15 km w jakieś 55 minut ;) Rozbijamy się na tym ogromnym polu: Raf robi za ogniomistrza: bo Jagna ma ważniejsze rzeczy na głowie: Karkówka wyszła bezbłędna: a resztę wieczoru spędziliśmy przy ogniu i tokaju: i tenże tokaj jest odpowiedzialny za zrobienie naszej pierwszej i zapewne na długo jedynej słitfoci: Noc w takiej głuszy była ciekawa. Najpierw kuna dorwała się do śmieci. Później przegonił ją lis. Coś łaziło dookoła namiotu. Obudziły mnie wrzaski (chyba) kaczek. Horror dla miastowych! :) cdn.
  14. 1 point
    Jasinku, rozumiem że siebie motywujesz do pisania...... :)
  15. 1 point
    Złoty łańcuch to pasuje do dresu, a nie do motocykla.


×