Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 28.02.2015 in all areas

  1. 4 points
    Odcinek 3, czyli jeśli chcesz poczuć się jak staruszek, jedź do Cuzco … Wstajemy o totalnie nieprzyzwoitej porze (jak na urlop) czyli przed 6. rano, widzimy w łóżku obok Niemca od f800gs, z którym nawet nie było okazji pogadać. A szkoda, bo to było 50% wszystkich motocyklistów-podróżników, jakich widzieliśmy w Peru ;) Jeszcze zaspani lądujemy na lotnisku i szukamy stanowiska linii Star Peru. Ciekawe, czy dolecimy w całości ;) W Peru jest całkiem dużo lokalnych linii lotniczych, ale nie wiem, czy dostałyby zgodę na lądowanie w UE ;) Stardartowe spóźnienie odlotu i już siedzimy w małym, ale całkiem przyzwoitym Bombardierze. Widoki na Andy obłędne: Kurczę, żeby móc przejechać tę ścieżynkę na mojej jagnięcinie… Lot króciutki, godzinka i lądujemy w Cuzco. (Dla wyjaśnienia naszego burżujstwa: z Limy do Cuzco można albo samolotem w 1 h, albo autobusem w 22 h, a cena samolotu nie jest zabójcza). Cuzco to turystyczna i histroryczna stolica Peru. Na szczęście jesteśmy w najniższym sezonie i tłumów nie ma. Tuż za drzwami tłum taksówkarzy, na szczęście wiemy, ile powinna kosztować taksówka do miasta i nie płacimy 3x tyle ;) To poprosimy na Plaza de Armas ;) Rynek ładny i klimatyczny: Krzychu leci obejrzeć hostel proponowany przez naganiacza, wraca po chwili z opinią „może być”. Podobno ma być i ciepła woda i wi-fi ;) Plecak na plecy i ruszam do hostelu. Droga liczy może 400 m, ale jest pod górkę. Niewielką górkę. A wręcz bardzo niewielką. Więc dlaczego czuję się, jakbym właśnie wspinała się co najmniej na Mont Blanc?? Serce wali jak oszalałe, nogi słabe… Cuzco leży na ponad 3300 m n.p.m., a jeszcze wczoraj byliśmy nad poziomem morza. Chłopaki też nie wyglądają najlepiej, ale ja, jak jakaś staruszka, muszę robić przerwy co 100m na złapanie oddechu! Oj, ciemno widzę najbliższe dni… Cuzco zostało założone przez Inków już w XII i mnóstwo tu zabytków, zarówno inkaskich, jak i hiszpańskich (Pizzarro zdobył miasto – wtedy stolicę - w 1533). Nasz pokój w hostelu też wygląda zabytkowo ;) ale sam hostel ma w sobie „coś” ;) Łykamy po aspirynie, która rozszerza krew i ruszamy w miasto – jeszcze raz Plaza de Armas: to tutaj rozerwano końmi Tupaca Amaru – przywódcę indianskiego powstania. Dookoła placu góry: jest jak zwykle policja: Iglesia (kościół) de la Compañía de Jesus, wybudowany w miejscu inkaskiej świątyni Czyszczenie butów: Pucybut przyzwyczajony do półbutów zażądał dopłaty ; Uff, znów pod górkę… Na szczęście bez plecaka, więc postój na złapanie oddechu tylko co 200 m… Docieramy do mercado i zaczynamy od świeżo wyciśniętego soku z mango z mlekiem Atmosfera nieco senna: aż docieramy do działu restauracyjnego: zamawiamy dane dnia, czyli zupa + milanesa. Milanesa to narodowe danie Peru (raczej tej biedniejszej części), składające się z ryżu, frytek, kawałka mięsa oraz surówki. Cena całości – 10pln ;) Obsługują dwie panie, z których ta z prawej jest jakaś podejrzana trochę ;) A tu druga potrawa narodowa, jeszcze surowa. Indianka się oodgrażała, żeby nie robić zdjęcia świnkom, bo to przynosi pecha, a dokładnie „la Muerte”… Po powrocie do hostelu Jagna chwilowo odmawia współpracy i Cuzco by night należy do chłopaków… cdn
  2. 3 points
    Tylko szkoda, że ktoś nie do końca zorientowany w temacie myli jawę i CZ, a to przecież były 2 inne motocykle. Co prawda w wersji z elektryką 6V (dla młodzieży: tak, nie od zawsze moto miały 12V) miały te same silniki, ale generalnie to 2 różne marki. Za czasów pierwszych fascynacji motocyklami to był szczyt marzeń. Przez jakiś czas miałem nawet CZ 350 i różnice co do Jawy były znaczne, w tym także co do własności jezdnych. To były czasy: Jawy, CZ, MZ i nasze rodzime WSK, SHL, PZL...
  3. 1 point
  4. 1 point
    No, musi się czymś trzymać podnóżków w motocyklu... ;)
  5. 1 point
    Dzień 2, czyli spacerkiem po Limie Lima szczególnie piękna nie jest, ale stolicę zaliczyć trzeba ;) Taksówka pokonując jakieś 10 km korka dowozi nas na Plaza de Armas – tak nazywa się każdy główny plac w każdym mieście ;) Korki w Limie są niesamowite, a jeszcze ciekawszy jest sposób ich pokonywania – nieważne, że przed tobą jakieś 100 m wolnej jezdni, jeśli tylko ruszysz spod świateł o 0,0001s za późno – wszyscy cię strąbią ;) Szybki sprint, może nawet uda się wrzucić trójkę i już trzeba hamować ;) Plaza de Armas: Typowe dla Limy los balcones: Obowiązkowa katedra wzniesiona przez Hiszpańskich najeźdźców : Boże Narodzenie było całkiem niedawno, szopka jeszcze stoi i to niemała ;) Prowincja też czasem zagląda do stolicy: Do dzielnicy za rzeką turyści już nie zaglądają. Slumsy niestety są w każdym dużym mieście… Państwo niby bezpieczne, ale rękę na pulsie trzeba trzymać:: Porządku pilnuje policja. Policja stoi na każdym rogu, policja jeździ non stop. I w dodatku chyba 75% to kobiety na motocyklach! Tylko te buty chyba od innego środka transportu ;) Krzyś spełnia swoje marzenie: Posilamy się w budce, gdzie ręcznie wyciskają soki. Są obłędnie dobre i równie tanie ;) A tu maszynka do przemysłowego obierania pomarańczy (tych zwykłych, nie podziemnych) Naśladując lokalesów robimy sobie przerwę na trawniku w cieniu: Zresztą – nie tylko my ;) Typowa dla Peru tabliczka – jest na co drugim trawniku. Nie sikać, pamiętajcie! I ruszamy do drugiego najważniejszego miejsca w każdym peruwiańskim mieście - Mercado, czyli rynek. Nie plac, tylko miejsce do zakupów. Tu już nie jest europejsko ;) Tego na razie nie kupimy: ani tego: Gęsinę lubię, ale… Pyry!!!! Które wybrać? Papa blanca? Amarillo? Rojo? ooo, już lepiej Z zakupami wracamy do hostelu, gdzie wita nas F800GS na monachijskich blachach oraz dwa potężne alu kufry z naklejkami od Alaski po Ekwador w naszym pokoju. Tylko kierownika brak :( Robimy jeszcze wieczorny spacer nad ocean. Niestety wybrzeże peruwiańskie to zimny prąd i wysokie fale, więc warunki mało plażowe. Dzielnica nadmorska jakaś taka bogata: A Pacyfik hen, hen na dole. A klify pionowe i zejścia brak … Trzeba nadłożyć sporo drogi i zejść specjalną drogą: do plaży okupowanej przez surferów: Ciekawe te klify… Łapiemy zachód słońca i wracamy do hostelu gdzie znów wszyscy patrzą w swoje ekraniki… cdn…
  6. 1 point
    Lądujemy koło północy w Barcelonie, znieczulamy się dwoma przemyconymi kartonikami na wymarłym lotnisku, po czym znajdujemy sobie zaciszne miejsce za filarkiem, wyciągamy śpiworki i odlatujemy w noc. Noc nie jest długa, bo gdzieś przed piątą budzi mnie dyskusja, jaką Krzychu ze swadą toczy z lotniskowym ochroniarzem. Niestety ochroniarz kompletnie nie wykazuje empatii, po 5. leżeć „no permite” i koniec. Zaspani ruszamy więc w stronę naszego stanowiska. Krzychu ze zdumieniem odkrywa istnienie drugiego terminala w Barcelonie, oddalonego o ładnych kilka km. A tyle lat już tu lata! Jeszcze tylko przelot do Madrytu, kolejna zmiana terminala i w końcu siedzimy w samolocie do Limy. Opis 13 h na siedząco sobie daruję ;) Samolot po kresce przesuwał się baaaardzoooo wooooolnooo: Scyzoryka na pokład nie wniesiesz, ale za chwilę damy ci inne narzędzie zbrodni: W Limie wita nas pogodny wieczór oraz 28 stopni. To lubię ! Mamy zarezerwowany hostel, który jak zwykle wygląda zupełnie inaczej niż na fotografiach w internecie ;) To typowe zjawisko, obserwowane szeroko w wielu krajach ;) Zaczynam przypuszczać, że każdy hostel ma jedno propagandowe pomieszczenie, w którym robi się zdjęcia;) W każdym razie nie jest źle, jest ciepła woda i łaj-faj ;) Wieczór spędzamy na patio hostelowym, zdziwieni mocno brakiem jakiejkolwiek imprezy. Jak to? Średnia wieku 25+, ciepło, wakacje, podróże, a tu... A tu każdy siedzi sam, ewentualnie w 2-3 osoby i każdy patrzy w swój własny ekranik… Jeszcze tego nie wiemy, ale tak będzie wyglądał każdy wieczór spędzony w peruwiańskim hostelu... Eh, świat się zmienia…
  7. 1 point
    No myśmy się tu przez ostatnich kilka lat nie opierd...lali :-D


×