Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 22.03.2015 in all areas

  1. 18 points
    Miało być 650, nie litr a jest 0,7... Miało być BMW a jest coś innego... Podróż zaczęliśmy wczoraj o godzinie 5 rano. Autem kolegi, bo moje wyprawowe - którym nie strach jechać w dalszą drogę - nie ma haka. Po 7 godzinach i przejechaniu ponad 450 km dotarliśmy wreszcie do Wrocławia. Na miejscu oczekiwała nas ekipa sprawdzająco-testująca w osobach Falcona, Jerrego i Pawła. Po kolejnym sprawdzeniu moto przez Pawła - bo parę dni wcześniej zrobili to dla mnie Falcon i Jerry - transakcja została przyklepana. Jeszcze - żeby tradycji się stało zadość - jazda próbna. Ku zdziwieniu wszystkich nie chciałem jechać. Była to przemyślana decyzja, bo mając 20 lat przerwy w jeździe postanowiłem, że jeżeli już mam się wyglebić, to zrobię to bez świadków u siebie, a nie na oczach Kolegów i na "gościnnych występach" w obcym mieście. Zostało ustalone, jak przygotować przyczepkę. Jako, że Paweł przyjechał swoim najnowszym nabytkiem i miał strój do jazdy - poprosiłem go,aby objeździł sprzęta. Paweł początkowo "długoooo" protestował, że nie jeździ na obcych motocyklach itp. - ale po 3 sekundach wsiadł na moto i tyle go widzieliśmy :) W tym czasie trwały przygotowania przyczepki do załadunku Przyczepka przygotowana, a Pawła ani widu, ani słychu. Padło podejrzenie, że moto tak mu się spodobało, że już go nie odda, więc co poniektórzy już zaczęli przymierzać się do beemki, którą Paweł zostawił w zastaw. Ale nie!! Jest !! Jeszcze nawrotka... Paweł staje i mówi do właściciela, że nie ma szóstego biegu!! Na co dostaje odpowiedź: że tak to ma już od urodzenia :) Moto sprawdzone, nic się nie objawiło, żeby zdyskwalifikować zakup, więc z właścicielem udałem się dokończyć transakcję i przygotować papiery, a chłopaki zajęli się załadunkiem moto. Po załatwieniu formalności i sprawdzeniu mocowań, pożegnaliśmy się, a Paweł nas sprawnie wyprowadził z Wrocławia. Na drodze do Warszawy, która nosi dumną nazwę "droga expresowa", stanęliśmy na pierwszym parkingu, aby sprawdzić mocowania. I dalej w drogę... Jakież było nasze zdziwienie, że oprócz tej stacji paliw, na której zatrzymaliśmy się na sprawdzenie mocowań - nie było przy drodze żadnej innej (a wtedy mieliśmy jeszcze prawie pół zbiornika) - przy drodze to dopiero okolice Piotrkowa. A wskazówka poziomu paliwa dość szybko zbliżała się do zera. Ani wachy ani michy... dla mnie dziwne. Nie ryzykując przymusowego postoju z powodu pustego baku, zjechaliśmy do Sieradza na stację paliw. Potem już prosto do garażu. Parę minut po 21-ej byliśmy na miejscu. Przyczepa rozładowana - moto w garażu. Podsumowując - przejechane ponad 940 km w czasie 16-tu godzin. W Warszawie temperatura była jeszcze w okolicach 10-11 st C, by w okolicach Mińska Maz. spaść do 3 st C A dziś rano u nas śnieg za oknem... Wielkie dzięki dla Chłopaków za dogłębne sprawdzenie sprzęta. Falcon, Jerry, Pawel - DZIĘKUJĘ !!!
  2. 4 points
    Ludzie boją się normalnych przebiegów, jak byś zrobił korektę o połowę przebiegu, to od razu moto zrobi się sprawniejsze technicznie ;) Temat wertowany "n" razy. Każdy sprzęt ma swojego kupca, więc powodzenia :)!
  3. 3 points
    Dobrze, że sobie to jakoś wytłumaczyłeś. Za jakiś czas kupisz sobie motocykl.
  4. 3 points
    Odcinek 4, czyli nie po to mamy ze sobą poznaniaka i krakowiaka, żeby płacić jak za zboże ;) No dobra. To już wiemy, że można dostać się do Aqua Calientes za 80$ w jedną stronę. Ale nie będziemy przecież płacić tyle za 3 godzinną jazdę takim czymś: Krzychu robi research w kuzkańskich biurach turystycznych i okazuje się, że istnieją pewne alternatywy. Cena owych alternatyw zaczyna się od 90 soli, ale po jakimś kwadransie spada do 60 soli, czyli jakiś 80 pln. W obie strony ;) Alternatywa składa się z busa oraz dwunożnego transportu własnego, czyli nóg. I zamiast 3 h w pociągu, spędza się jakieś 6-7 w busie i wędruje kolejne 2-3. Hm. Nie jestem pewna, szczególne tego spacerku z plecakiem w dżungli w porze deszczowej. Ale zdaje się, że nie bardzo mam coś do gadania. Krzychu – poznaniak z dziada pradziada, Raf – oszczędny krakowiak… Co ja biedna mogę? Skoro świt pojawiamy się zatem pod biurem, skąd zostajemy zgarnięci na uliczkę, z której na raz odjeżdża chyba 15 sprinterów i innych podobnych. Chaos ogólny, każdy kierowca ma listę niemiłosiernie poprzekręcanych nazwisk i każdy wykrzykuje je w tym samym czasie ;) Po jakiejś pół godziny i pięciu przesiadkach ruszamy. W busie towarzystwo międzynarodowe, nie tylko my uważamy, że ceny są (bardzo delikatnie ujmując) zawyżone. Cuzco poza centrum już takie przeciętnie slumsowate: Ale zaraz za miastem piękne góry (jesteśmy ciągle powyżej 3000 m n.p.m.) Krzyś patrzy zachwycony, bo wszędzie rosną, ba! kwitną nawet! pyry: niby lato, ale pora deszczowa, więc wszystko obłędnie zielone: Droga dość zakręciarska, kierowca tutejszy, więc zakręty bierze prawie bokiem ;) Wyżej już mniej roślinności: Po drodze miasto Urubamba: Przystanek na siku i takie coś przy okazji: Zatrzymujemy się „na 2 min, bo jeszcze ktoś się dosiądzie” w Ollantaytambo – pięknym miasteczku w górskiej kotlinie: Latynoskie 2 minuty przechodzą w godzinę, możemy pooglądać lokalną ludność: Te ubiory nie są dla turystów. Wszystkie wiejskie kobiety są tak ubrane. Za Ollantaytambo zaczynamy się wspinać ku przełęczy Abra Malaga : 4316 m n.p.m brrr… Serpentynami zjeżdżamy w dół. Wysokość + ułańska fantazja kierowcy powoduje, że każdy zaciska zęby i trzyma się za żołądek. A niektórzy wychodzą z autobusu zieloni i pełnym woreczkiem ;) Dojeżdżamy do Santa Maria, gdzie zjeżdżamy z asfaltu i szutrem dojeżdżamy do Santa Teresy. Długi Sprinter średnio sobie radzi z pokonywaniem brodów i kamieni. Droga przyczepiona jest do zbocza góry, wąska i świeżo uszkodzona opadami. Ogólnie staramy się nie patrzeć w dół, gdzie kilometr niżej wije się rzeka. I nie myśleć, ile Sprinterów już tam spadło ;) Z Santa Teresa zostało już tylko 10 km do końca. Ale to już w zasadzie offroad – sprinter pokonuje tę drogę dokładnie w 45 minut. Uff, dotarliśmy do stacji Hydroelectrica. To stacja końcowa Perurail, można zapłacić jakieś chore pieniądze i pojechać 13 km do Aqua Calientes. Ale my mamy inny plan: W linii prostej mamy do Machu Picchu dokładnie 1 km. No i chyba 500 m do góry ;) Ruiny są nawet widoczne. Ale my musimy przejść się dookoła góry, wzdłuż torów i rzeki, do miasta. I mamy na to 2,5 h, bo w dżungli szybko robi się ciemno ;) To ruszamy – jak widać większą kupą: Ci najbogatsi jadą: Stopa raczej nie złapiemy ale spróbować można ;) Jakby ktoś miał pomysł, że rowerem albo motkiem – to absolutnie zakazane, rezerwat itp. widoki są: Chyba nic nie jedzie ;) Już po ciemku docieramy do Aquas Calientes. Wymęczone Jagnię czeka, aż Krzychu wynegocjuje rozsądną cenę: I kolejny dzień za nami ;) cdn
  5. 2 points
    Ehhhh, jakaś niemoc pisarska mnie dopadła. Albo i zachęty brak ;) Ale za to Raf coś skrobnął Odcinek 4 i 1/2, czyli pojazdy do przewozu pyr oraz innego inwentarza, niekoniecznie żywego. Podstawowym pojazdem do przewozu pyr i innego inwentarza jest to coś: Jak widać wykonany jest całkowicie w technologii rejli, ale jakże prostej i skutecznej;) Nr 2 Nr 3 i 4 Tymi pojazdami również przewozi się pyry ale w nieco mniejszych ilościach, np. dwa worki na pasażera: Inne pojazdy, czyli motocykle, tuk-tuki i taksówki Jak już wiecie policja (a raczej policjantki) jeżdżą tym i z gracją próbują zapanować nad oszalałą masą samochodów;) Reszta porusza się na skuterach albo małych enduro, nie większych niż 250 cc produkcji przeróżnej Jest też coś dla wielbicieli Orange Power;) Taksówki(najpopularniejszy model, mieści nawet dwumetrową lodówkę;) ) A na koniec jeszcze coś takiego, zaobserwowane w Limie
  6. 2 points
    Myślcie dalej panowie. To będziecie łowcami straconych okazji.
  7. 1 point
    I napisz BMW NT 700 Deauville i jakoś przejdzie :)
  8. 1 point
    Na tym cały myk polega by nie tylko jeździć, ale znać maszynę i ciągle ją udoskonalać. Ja mam kawę i nawet jak nic jej nie ma, to zaglądam tu i tam i co chwila coś dłubię i poprawiam, chociaż nic nie jest zepsute, a z poprzednimi moto miałem dokładnie to samo. To coś, co można by nazwać motocholizmem i pojawia się, jeśli masz nazbyt wysoki poziom oktanów we krwi. Uważaj, bo jest to zaraźliwe ;)
  9. 1 point
    Bishop gratuluję wyboru i zapraszam na właściwe dla tego motocykla Forum http://hondantv.pl/forum/ Jestem na nim od lat i polecam. Nie ma tam co prawda wysokiej klasy szyderców i spamerow, ale jakoś to musisz przeżyć :-D
  10. 1 point
  11. 1 point
    można też poszukać w leroymerlin http://www.leroymerlin.pl/relaks-w-ogrodzie/ochrona-przed-owadami,a49.html
  12. 1 point
  13. 1 point
    Kciuk doszedł częściowo do siebie. Moto przyjęło bardziej rasowy wygląd- tylko dołożyć uchwyt do wyciągania z błota jak u Pretora :)
  14. 1 point
    ja nie mam żadnej owiewki i jest ok, super ogólnie to odradzam bo można ją połamać przy glebie lub samemu zahaczyć spadając z motka a tak to czuć wiatr we włosach :)
  15. 1 point
    Odcinek 3, czyli jeśli chcesz poczuć się jak staruszek, jedź do Cuzco … Wstajemy o totalnie nieprzyzwoitej porze (jak na urlop) czyli przed 6. rano, widzimy w łóżku obok Niemca od f800gs, z którym nawet nie było okazji pogadać. A szkoda, bo to było 50% wszystkich motocyklistów-podróżników, jakich widzieliśmy w Peru ;) Jeszcze zaspani lądujemy na lotnisku i szukamy stanowiska linii Star Peru. Ciekawe, czy dolecimy w całości ;) W Peru jest całkiem dużo lokalnych linii lotniczych, ale nie wiem, czy dostałyby zgodę na lądowanie w UE ;) Stardartowe spóźnienie odlotu i już siedzimy w małym, ale całkiem przyzwoitym Bombardierze. Widoki na Andy obłędne: Kurczę, żeby móc przejechać tę ścieżynkę na mojej jagnięcinie… Lot króciutki, godzinka i lądujemy w Cuzco. (Dla wyjaśnienia naszego burżujstwa: z Limy do Cuzco można albo samolotem w 1 h, albo autobusem w 22 h, a cena samolotu nie jest zabójcza). Cuzco to turystyczna i histroryczna stolica Peru. Na szczęście jesteśmy w najniższym sezonie i tłumów nie ma. Tuż za drzwami tłum taksówkarzy, na szczęście wiemy, ile powinna kosztować taksówka do miasta i nie płacimy 3x tyle ;) To poprosimy na Plaza de Armas ;) Rynek ładny i klimatyczny: Krzychu leci obejrzeć hostel proponowany przez naganiacza, wraca po chwili z opinią „może być”. Podobno ma być i ciepła woda i wi-fi ;) Plecak na plecy i ruszam do hostelu. Droga liczy może 400 m, ale jest pod górkę. Niewielką górkę. A wręcz bardzo niewielką. Więc dlaczego czuję się, jakbym właśnie wspinała się co najmniej na Mont Blanc?? Serce wali jak oszalałe, nogi słabe… Cuzco leży na ponad 3300 m n.p.m., a jeszcze wczoraj byliśmy nad poziomem morza. Chłopaki też nie wyglądają najlepiej, ale ja, jak jakaś staruszka, muszę robić przerwy co 100m na złapanie oddechu! Oj, ciemno widzę najbliższe dni… Cuzco zostało założone przez Inków już w XII i mnóstwo tu zabytków, zarówno inkaskich, jak i hiszpańskich (Pizzarro zdobył miasto – wtedy stolicę - w 1533). Nasz pokój w hostelu też wygląda zabytkowo ;) ale sam hostel ma w sobie „coś” ;) Łykamy po aspirynie, która rozszerza krew i ruszamy w miasto – jeszcze raz Plaza de Armas: to tutaj rozerwano końmi Tupaca Amaru – przywódcę indianskiego powstania. Dookoła placu góry: jest jak zwykle policja: Iglesia (kościół) de la Compañía de Jesus, wybudowany w miejscu inkaskiej świątyni Czyszczenie butów: Pucybut przyzwyczajony do półbutów zażądał dopłaty ; Uff, znów pod górkę… Na szczęście bez plecaka, więc postój na złapanie oddechu tylko co 200 m… Docieramy do mercado i zaczynamy od świeżo wyciśniętego soku z mango z mlekiem Atmosfera nieco senna: aż docieramy do działu restauracyjnego: zamawiamy dane dnia, czyli zupa + milanesa. Milanesa to narodowe danie Peru (raczej tej biedniejszej części), składające się z ryżu, frytek, kawałka mięsa oraz surówki. Cena całości – 10pln ;) Obsługują dwie panie, z których ta z prawej jest jakaś podejrzana trochę ;) A tu druga potrawa narodowa, jeszcze surowa. Indianka się oodgrażała, żeby nie robić zdjęcia świnkom, bo to przynosi pecha, a dokładnie „la Muerte”… Po powrocie do hostelu Jagna chwilowo odmawia współpracy i Cuzco by night należy do chłopaków… cdn
  16. 1 point
    O ja pieprzę, ale te telefony są durne... ;)
  17. 1 point
    Jarek wchodzi na stronę podaną w pierwszym poście i klika.. Jak już Jarek ściągnie instalkę dajmy na to na Pulpit to dalej klika.. i instaluje.. w skrócie klika Dalej Dalej Dalej Dalej... Jak się zainstaluje, to na pulpicie będzie nowa ikonka, klikamy ją i otwiera się takie o... Jarek klika "Zainstaluj aplikację", a potem.. i klika Dalej Dalej Dalej Dalej.. Potem Jarek klika "Zainstaluj Mapy", potem "Zainstaluj Mapy na karcie pamięci" i wybiera sobie dysk, gdzie to się zainstaluje, dajmy na to D:/Mapy, klika w zakładkę "Wolne regiony" i wybiera sobie interesujące go mapy, a potem język, w którym pani Basia będzie prowadzić po beztroskich albańskich szutrach. i Dalej Dalej Dalej... Jak już nam się to wszystko pościąga i zainstaluje, to zamykamy wsio i na pulpicie mamy kolejną nową ikonkę.. Jarek klika na nią dwa razy i ogląda Albanię. ;)


×