Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 19.04.2015 in all areas

  1. 1 point
    Wstęp Z założenia nasz wyjazd miał być kontynuacją dojazdówki na zlot do Kłodzka. Ci co trochę śledzą forum wiedzą o czym mowa, dla mniej wtajemniczonych więcej informacji :http://f650gs.pl/top...oria-prawdziwa/. Podczas tamtego wyjazdu "penetrowaliśmy" południowy - wschód, a tym razem skupiamy się na północno - wschodnich rubieżach naszego pięknego kraju. Hasło przewodnie to "byle jak, byle gdzie i byle co". Byle jak - podróżujemy drogami jakimikolwiek, z zasady im gorsza tym lepsza Byle gdzie - nocujemy na dziko, w miejscu które nam się podoba Byle co - jemy to co ciągniemy ze sobą (cztery puszki i dwa chleby) lub co upolujemy bądź znajdziemy po drodze Takie było założenie, niestety życie zweryfikowało delikatnie plan-koncept, ale o tym później. Celu podróży nie mieliśmy wyznaczonego, ograniczała nas czaso-przestrzeń, start w niedzielę a powrót w środę wieczorem. Liczba uczestników sztuk cztery : ZWIERZ, Jezier, Przemekdab (Dziadziuś), Dawid650 (Gesler). O przydomkach otrzymanych na wyjeździe dowiecie się później. Tyle tytułem wstępu, biorę się za konkrety. A i jeszcze jedno, datownik w aparacie świrował od nadmiaru emocji.
  2. 1 point
    Wstyd i hańba Rozpoczął się nowy sezon, a wyjazdy z poprzedniego jeszcze nie opisane. Niewiele mam na swoją obronę. Po prostu pernamentny niedobór czasu. Co prawda tego ostatnego mi nie przybyło, ale powoli zacznę ciągnąc relację. Niestety, nie uda mi się utrzymać tempa codziennego opisywania jednego wyjazdowego dnia. WSTĘP Myślę, że raczej trudno znaleźć kogoś, kto nie chciałby pojechać na Islandię. Dla tych, którzy planują tam pojechać, pozostaje ona marzeniem. Nie będzie dla nich zapewne pocieszeniem, że ci którzy tam byli marzą o tym by pojechać tam ponownie. Cztery żywioły: ziemia, wiatr, ogień i woda. W tych krótkich słowach opisana jest cała wyspa. Dlaczego w tytule pominąłem wodę? To tylko przekomarzanie się i przekora. Gdyż tego akurat wyspa nam nie poskąpiła. I niech nie będzie, że na Islandii cały czas pada. Na przykład, w drugim tygodniu naszego pobytu, padało tylko dwa razy. Pierwszy raz przez trzy dni. Drugi raz przez cztery. A teraz ad ovum. Wyjazd na Islandię braliśmy pod uwagę już od paru lat. Duży udział miała w tym rewelacyjna relacja MTBikera i spółki (POZDRAWIAM SERDECZNIE). Jednak mimo tego, że był zawsze na topie, to był przekładany na kolejne lata. Podobnie było i w tym sezonie. W planach wakacyjnych pewny był tylko termin wyjazdu. Zamieszanie na Ukrainie i wojenne zapędy Putina powodowały, że coraz bardziej musieliśmy weryfikować nasze plany wyjazdowe. Coraz bardziej obcinając w nich wschód. Okazało się również, ze grupa wyjazdowa też nam się trochę posypała. Krakusy postawili na Szkocję. I tak miesiąc przed planowanym terminem wyjazdu musieliśmy podjąć decyzję, czy jedziemy przez Rosję i występujemy o wizy rosyjskie. Ostateczną decyzję podjęliśmy w pracy, podczas przerwy śniadaniowej. Ponownie przejechaliśmy palcem po mapie. Policzyliśmy kilometry i czas. Wyszło tak jak poprzednio. Potrzebne są trzy tygodnie. Ale skoro aż trzy tygodnie, to może przy korzystnym układzie połączeń i delikatnej weryfikacji wolnego z pracy, jednak wypaliłaby Islandia (pierwotne zakładaliśmy że potrzebne będą 4 tygodnie). I wtedy, tak od niechcenia jeszcze raz sprawdziliśmy dostępność biletów promowych na Islandię i terminy wypłynięć. Okazało się, że styka. Na wyspie bylibyśmy dwa tygodnie. Niestety Wyspy Owcze nie mieściły się już w terminarzu. Daliśmy sobie jeszcze jeden dzień na przemyślenia. Następnego dnia wykupiliśmy jedne z ostatnich biletów promowych. Przygotowania do wyjazdu zmieniły się o tyle, że zmieniliśmy mapy i przewodniki. Jedziemy we dwóch, dwoma KTMami. Przemek nastawia się na ostrą jazdę poza asfaltem. Ja raczej na spokojnie i tam gdzie się da, bez szukania kłopotów. Bardziej szczegółowe planowanie zostawiamy w typowy dla nas sposób – na później. W tym przypadku na prom. Przecież 3 dni wystarczą na przeczytanie przewodnika, rozłożenie i złożenie mapy.
  3. 1 point
    Problem rozwiązany dzięki znajomemu znajomego, który pracuje w firmie robiącej tłumiki. Przerobił kielich i pasuje jak ulał. Wrażenia? Cichy nie jest. Kolega twierdzi, że brzmi jak wielkie, agresywne enduro. Po założeniu dałem do regulacji i mechanik stwierdził, że na wakuometrze jest okej i dawki też nie zmieniał. Na wrażenia z jazdy pewnie wpływ ma siła sugestii ale tak jakby częściej i szybciej przypadkiem wpadam na czerwone pole. Osobiście jestem zadowolony, pasażer może mieć małe problemy ze słuchem po dłuższej trasie. Jak ktoś nie lubi głośnych wydechów do db killer medium powinien być spoko wersja hard mocno wygłusza. Przygotuję do sezonu zrobię fotki i może jakiś filmik czy coś.
  4. 1 point
    A propos kasków moja ostatnia historia zassana z forum BMW utrzymana w chronologicznym ciągu. Napisano w 2014 5 vs 6 Evo, czyli lepsze jest wrogiem dobrego albo zamienił stryjek siekierkę na kijek. Ewidentnym plusem 6 jest blenda i wizjer z pinlockiem . Reszta po moich męczarniach z ułożeniem się kasku do głowy niech pozostanie milczeniem . W zeszłym roku nie będąc zadowolonym z wentylacji w C3 ,postanowiłem spróbować lepszego czyli system 6 Evo , swoją drogą jak szybko model C3 i 6 został poprawiony i moim zdaniem usprawniono właśnie wentylację , która moim zdaniem została kompletnie spieprzona w niby lepszych kaskach od system 5 , co do C2 się nie wypowiadam bo nie miałem . Ponieważ była taka możliwość wziąłem na testy kask dokładnie w rozmiarze jaki nosze 56/57, pasował idealnie , wentylacja wzorowa , okulary wchodzą. Po powrocie do domu zamówiłem sobie 56/57 w kolorze orange. Pierwsze minuty na głowie, hmm , może ciut ciasny , ale system 5 uciekał mi czubek głowy przez ponad 1000 km a po 100000 mogłem go ściągać bez odchylania przyłbicy, przynajmniej raz tak musiałem zrobić jak się zaciął w pozycji zamkniętej. Wrażenie ucisku wzrasta po zamknięciu przyłbicy. Wierzcie mi raczej się nie uskarżam na ból ale drogę do miejscowości Wilcze pokonałem w większości w otwartym kasku . No ale zwaliłem to na pierwsze kilometry . Na złote w Czechach przez Passau czyli następne 1500 km dalej się układał , cały czas jeździłem z kominiarką aby się szybciej rozbił . Zlot BMW Polska , dalej ciśnie, a już mu wygniotłem okolicę uszu. Po do jeździe do Ga-Pa idę do specjalisty od kasków i mówię o problemie , nie jest jakoś specjalnie zaskoczony. Twierdzi że rozmiar jest dobry i można spróbować dać policzki od większego kasku , co spowoduje rozchylenie kasku w okolicy tuż nad uszami, na łapane końcówki uszu radzi dokładne ułożenie owych policzków przed ubraniem kasku , może pokuszę się o filmik pokazowy. Po zmianie jest lepiej , na tyle lepiej że następne 2000 km pokonuje we względnym komforcie. Przed dojazdem do GaPa na drodze z Bovca do Cortiny, tuż za przełęczą Mauria musiałem poprosić o łyżkę napotkane holendra aby wygnieść kask w najbardziej bolących miejscach. Teraz mam nadzieję że za jakiś czas wrócę do oryginalnych policzków i wszystko będzie idealne jak w tym testowanym . Reasumując 56/57 to jest mój rozmiar , ale nie wiem jakiego powodu kask zmienia rozmiar po zamknięciu , jednocześnie mam nadzieję że za jakiś czas będę się w nim czuł równie komfortowo jak w starej dobrej piątce PozdrawiaM Pierwsza przejażdżka w tym roku "] Nie mam już siły i woli do walki z tym kaskiem , mam chyba niewłaściwą budowę anatomiczną głowy. Idzie na sprzedaż choć raczej staram się być twardy jak już coś kupiłem , ale w tym momencie moja głowa to jakaś miękka faja jest i dalej już nie dam rady . Pierwsze 100 km w tym sezonie przywróciło mi pamięć cierpień z zeszłego sezonu, koledzy Arkham i Nero widzieli chyba mogą potwierdzić że często otwieram szczękę , bo wtedy jest po prostu luźniej . Mam zamiar trochę pojeździć w tym sezonie i nie chcę aby banan wyglądał co najwyżej jak kwaśne jabłko . Odgrzewając kotleta , choć nie sądziłem że dojdzie do tak kuriozalnej sytuacji jak zmiana kasku zaledwie po jednym sezonie, potrzebuję dobrać kask. Pierwsze ruchy już wykonałem mierząc w jednym sklepie 3 kaski , warunki miałem dobre bo moja czaszka po przejechaniu w weekend kilkuset kilometrów świetnie się nadawała do tego testu , będąc ponadprzeciętnie wrażliwą na każdą niedogodność podczas mierzenia. W sklepie mieli C3 pro w rozmiarze BMW i siadł chyba idealnie , pierwsze wrażenie nic nie ugniata. Z ciekawości przymierzyłem Neoteca i tutaj wrażenia jak z mojego kasku , gniecie w podobnych rejonach. Na półce stał też Arai ten z daszkiem przymierzyłem i okazał się bardzo wygodny , skonfrontowałem go z rozmiarem większym i ten był być może za luźny . Do tego kasku bez większych kłopotów wcisnąłem okulary , czego nie udało mi się zrobić w szczękowcach, nie chciałem się bardziej masakrować . Aby być dobrze zrozumianym , wiem że te okulary bym wcisnął , ale siła potrzebna do wykonania tej czynności musiała być sporo większa niż w Arai . Nie miałem okazji zmierzyć duala z BMW i z Touratecha , z tym że co do tego pierwszego nie wiem czy miałbym ochotę , po perturbacjach związanych z obecnym. Sprawę muszę potraktować jako pilną , bo ciężko na dłuższą metę jeździć w kasku otwartym w niskich temperaturach. Do silnika leję Castrol Power 1 Racing 15 w50 PozdrawiaM No cóż , przymierzyłem i mam uczucie niedosytu , jest ono na tyle duże że nie mogę go wziąć . Wykonanie na piątkę , koncepcja słuszna , rozmiar chyba pasuje ale nie ma szans aby nałożyć okulary. Rozmiar M , ale ta Mka podobnie ja w Shoei zaczyna się od 57/58. Mierzyłem kask Arai Tour X4 i tam bez większego problemy okulary wcisnąłem , mierzyłem M i próbowałem L , ta ostatnia była luźna, z okularami było nawet łatwiej niż w C3 Pro gdzie musiałem więcej się nakombinować. W Aventuro trudno mi powiedzieć że było mi bardzo wygodnie porównując do ostatnich przymiarek wskazałbym jednak na Schubertha , tylko obsługę po sprzedaży mają do du..y. Być może przymierzę też kask BMW i to nawet taki jak mam obecnie , tylko rozmiar większy. Rozwiązanie CCC , wygląda na to że pozostaniemy przy takich samych kaskach , czyli powrót do korzeni. We wczesnych czasach naszego motocyklizmu podróżowaliśmy w kaskach system V w kolorze srebrnym . Teraz wychodzi na to że nie sposób będzie nas pomylić oglądając zdjęcia. Nie mówię że małżonka jest zachwycona kolorem ,ale nie będzie się przeglądać w lustrze w trakcie jazdy. Co do praktyczności kasku to trochę w nim przejechałem i z dobrze wyregulowanym pinem nie miałem problemów z parowaniem , woda do środka nie wpadała i wydaje się że do większego rozmiaru się dostosuję. Czuję pewien dyskomfort w tych samych miejscach jak w mniejszym , ale to chyba efekt Memory foam lub skin . Dziś dużo prac domowych wykonywanych będzie , jak przystało na teren budowy, w kasku. Wysłane z iPad za pomocą Tapatalk P.S. Tak zupełnie przy okazji zmierzyłem sobie obwód głowy , wyszło na to że jeszcze się rozwijam bo obecnie mam coś pomiędzy 58 a 59 cm
  5. 1 point
    Mam nadzieję, że będziesz miał sporo fotek do wklejania... więc żeby nie było, że się nie udało wstawić - tutaj mała pomoc: http://f650gs.pl/forum/44-dodawanie-filmow-i-zdjec/
  6. 1 point
    przepaść jest tylko w dół, no chyba że na antypodach :lol:
  7. 1 point
    Mój... Zobiłem wczoraj i dziś 660 km. Dakar a V Strom - hmmmm.....
  8. 1 point
    Aaaa, jeszcze zapomniałem o filmie z wyjazdu.... ;-) Trudno było zmieścić w tak krótkim czasie osiem miesięcy! Ale nie chcieliśmy zanudzać za bardzo, może się udało... :)
  9. 1 point
    Te wszystkie porównania to o kant...rozbić, tak samo z autami, jak człowiek sam nie wsiądzie i dupy nie przewiezie to się nie przekona. Druga strona medalu to że nigdy nie wiadomo kto i z czyjego polecenia robi te porównania, ewentualnie zostaje szukanie po forach i znajomych, na wszelkie medialne porównania i opinie patrzę przez pryzmat - "reklama dźwignią handlu".
  10. 1 point
    Dzień 6 (22.09.2014) Dzisiejszy dzień jest ostatnim w naszej wyprawie. Do domu pozostało nam 490 km, dlatego leniwie i bez zbędnej spinki pochłaniamy wypasioną jajecznicę i dalej ogarniamy się przed startem. Pogoda tego dnia przeplata się miedzy słońcem a deszczowymi chmurami niestety zapowiedzi pogodowe informują nas, że w dalszej części dnia dopadnie nasz deszcz. Dlatego też ja już od „progu startowego” wdziewam przeciwdeszczowe wdzianko. Wczoraj do miejsca noclegu dolecieliśmy na oparach, dlatego wieczorem zlałem resztę paliwa z zapasowego kanistra, co pozwoliło mi „zaoszczędzić” na powrocie kilka złotych i bez obawy dojechać do najbliższej stacji. Pawłowi niestety się to nieudało. Tuż po starcie w okolicach godziny 9 tej już na autostradzie Pawła GS gaśnie i cichutko zatrzymuje się na poboczu autostrady. Kurde, co jest ??? Kontrolka paliwa szwankowała u niego już wcześniej tak jak i u mnie. Ot taki Ci urok tych naszych bawarskich ślicznotek. Jechaliśmy na km czyli po 350 – ciu tankujemy. Teraz jednak komputer jego BMW – ki troszkę przegina, bo wskazuje ½ bak. Jestem pewny, że to paliwo! Szkoda, że wieczorem rezerwowy bak, który wiozłem ze sobą przez prawie 3000 km dzisiaj jest pusty!!! Przecież zlałem go wczoraj do mojego motka. Bez zastanowienia zjeżdżam z autostrady w poszukiwaniu stacji. Po kilku chwilach docieram do miejsca zjazdu, za którym dostrzegam jedną z nich. Tankuje się na max’a oraz uzupełniam kanister. Docieram do Pawła. Tankujemy! Moto odpala na dyk. Możemy jechać….. Niestety po kilku chwilach dopada nas deszcz i porywisty wiatr. Nie wiem, co jest gorsze czy ulewny deszcz czy bardziej wiatr, z którego porywami przychodzi nam się zmagać. „Miota nami jak szatanami” a z każdym kilometrem przybliżającym nas do domu spada także temperatura powietrza. Ulewa narasta a wiatr robi z nami, co chce! Tumany wody wznoszone w górę przez rozpędzone samochody powodują, że jazda staje się dość niebezpieczna. Musimy zwolnić do max 100 km/h gdyż każdy wyprzedzany tir w takich warunkach to istne starcie Dawida z Goliatem, z którego jednak nie łatwo, ale za każdym razem udaje nam się wychodzić obronna ręką (tak jak Dawidowi, zresztą) Dolatujemy do Słowacji. Stajemy jak zawsze na pierwszej stacji za granicą by dygocząc z zimna pochłonąć jakąś kawę i kanapki, jakie udało nam się przygotować podczas śniadania. Ubieramy grubsze i cieplejsze wdzianka, wykręcamy rękawiczki z wody i odpalamy nasze rumaki, wcześniej ustawiając grzane manetki na MAX. Tuż przy granicy z Polską pogoda lekko się poprawia. Deszcz ustępuje a słońce niemrawo przedziera się zza chmur. Jak zawsze, gdy jesteśmy na Słowacji tak i teraz postanawiamy wciągnąć nosem [wyprażany syr z hranolkami i tatarską Omanką] Miła pani kelnerka zagajając rozmowę mówi, że ona i jej mąż też jeżdżą na motocyklu. Przysiada się do nas by po chwili zadać pytanie. „…to gdzie dzisiaj jeździliście?” Pyta się. A my na to, że wracamy z Albanii odpowiadamy przeżuwając lekko zimny już słowacki przysmak. „O Boże!” Odpowiada zdumiona. „A gdzież to w ogóle jest!!!” Pyta. Opowiadając jej krótką historie naszej wyprawy dojadamy do końca [hranolki] i dopijamy colę by następnie miło się z nią pożegnać. Do domu dolatujemy przed godziną 16 tą tak jak przystało na dobrego męża, który wraca do domu z pracy. No może różnica jest tylko w powitaniu, bo zazwyczaj jest milsze niż dzisiaj!!! No cóż trzeba odpokutować i oswoić się z fochem. Jednak warto było!!!! Przejechaliśmy 3045 km w 6 dni. Często tankowaliśmy i mało jedliśmy, ale to pewnie, dlatego że żywiło nas otoczenie, z jakim za każdym km dane nam było się zapoznać. Dziękuję Pawciu za kolejną świetną wyprawę!!! Relacje moją rozpoczynałem mając jedną sprawną na 100% nogę, bo druga była jakby jej niebyło dzisiaj kończąc te bałkańskie wypociny także mam tylko jedną nogę sprawną, w 100% ale druga się już goi by móc tej pierwszej dorównać. Miałem kończyć tą relacje w szpitalu, w którym poddałem się przeszczepowi i rekonstrukcji wiązadeł krzyżowych mojego kolana. Bardzo chciałem, ale się nieudało! Czemu? Na to pytanie odpowiedz znają tylko Ci, którzy przeszli taki lifting!!!! :-( :-( :-( :-D Pozdrowienia i do następnej relacji. ;-)
  11. 1 point
    Dzień 4 (20.09.2014) Ciąg dalszy Upchnięci między bańkami z benzyną a workami jutowymi z bliżej nieokreśloną zawartością chłoniemy otaczające nas widoki. Dziesiątki zdjęć i liczne ujęcia z kamer GoPro wzbudza na łajbie duże zainteresowanie lokalesów. Każdy z nich patrzy na nas jak na kosmitów. Ale czemu??? Opłacamy nasz rejs za bagatela 25 Euro od motocykla i już spokojnie możemy podziwiać tutejsze widoki. Szukając podobieństw miejsca odgrzebuję w pamięci rejs promem przez jeden z norweskich fiordów, jaki odbyłem kilka lat wcześniej. Pamiętam, że siedziałem tuż przy burcie a otwartą z wrażenia japę zatykał mi wszechogarniający mnie wiatr… niestety szybko wracam na ziemię widząc dziesiątki, setki a nawet tysiące pływający jak spławiki plastikowych butelek i przeróżnych śmieci. Z każdą minutą rejsu zastanawiałem się, czemu? Czemu nikt w tym kraju nie docenia i nie szanuje bogactw, jakimi obdarowała ich natura? Czas mija bardzo szybko. Wpływamy do pięknego kanion, w którym łyse od roślinności, pionowe góry bezczelnie dominują nad resztą otoczenia a nasza mała kosmiczna łódeczka wyklepana ze starego autobusu przedziera się przez turkusowe szambo wody. Co jakiś czas spoglądam na nasze motocykle upchnięte ciasno przy burcie i dumny jak paw cieszę się w duchu z miejsca, w jakim się znajduję. Foto w znanym Wam klimacie. Stoner pozdrawiam! Rejs upływa nam bardzo szybko. Dopływamy do Fierze gdzie w pośpiechu rozładowujemy nasze motocykle, analizujemy dalszą trasę i rozpoczynamy powrót do domu. Podczas rejsu dowiadujemy się od płynącego z nami lokalesa dość płynnie posługującego się jeżykiem angielskim, że trasa do Kukes jest bardzo przyjemna widokowo. Taki obieramy, więc cel dalszej naszej podróży. Zaczyna się chmurzyć w pośpiechu przywdziewamy nasze przeciwdeszczowe kondony i pożeramy każdy kawałek krętej jak domek ślimaka drogi. Droga z Fierze do Kukes była jedną z najpiękniejszych dróg, jakimi jechałem. Setki zakrętów usłanych w na łonie czerwonych skał wprawiało nas w osłupienie a ciasne zakręty jeden po drugim zmuszały nas do dużego skupienia. Zroszona przez leniwie opadającą mżawkę droga staję się coraz to bardziej śliska a tu każdy zakręt styka się z następnym swoją krawędzią. Do autostrady mamy lekko ponad 140 km czas mija nam powoli. Kilometr za kilometrem, minuta po minucie. Jesteśmy rozdarci między odczuciem pośpiechu i potrzebą przejechania jak największej ilości kilometrów a nieodpartą chęcią jak najdłuższego upajania się otaczającym nas motocyklowym rajem. Po kilku godzinach wbijamy się na nudną autostradę, która doprowadza nas do granicy z Kosowem. Po drodze pochłaniamy dziwną fasolową polewkę z kawałkiem wieprzka, która przygotował nam młody lokales, który jeszcze kilka minut wcześniej przeganiał swoje krowy z głównej drogi prowadzącej do przejścia granicznego z Serbią. Po kilkuminutowej wymianie zdań na temat Putina i graniczenia naszego kraju z jego folwarkiem dostajemy się na przejście graniczne. Zaczyna mocno padać! Ospały i znudzony życiem celnik lekceważy naszą zieloną kartę i nakazuje nam zakup ubezpieczania naszych motocykli za bagatela 20 Euro. Przez Republikę Kosowa przejeżdżamy dość szybko. Może jest spowodowane sugestią młodego Albańczyka, który odradził nam nocleg w okolicach Prisztiny. „Fajne macie motocykle” mówił „szkoda by ich było ….” Nieprzyjemnie pada deszcz, robi się chłodno a zmrok zapadł już jakiś czas temu. Tuż za granicą szukamy noclegu, po kilku podejściach odbijamy w bok od wytyczonej przez nas trasy by dotrzeć do miejscowości noszącej nazwę Kursumlija. Jak na warunki Serbskie lokum jest dość nowoczesne i bardzo przyjazne. W pośpiechu i przed prysznicem spożywamy przywiezioną z Polski nalewkę o smaku czarnej porzeczki. Wstyd! Wstyd by do domu przywieść nienaruszoną butelkę tak zacnego trunku. Odurzeni procentami porzeczkowego specyfiku sprawnie jeden po drugim zapodajemy sobie prysznic by tak wyrychtowani udać się na nocne zwiedzanie miejscowości. Smaczne i orzeźwiające lokalne piwo smakuje jak nigdy dotąd. Niestety dzisiaj także nieudało się nam zjeść kolacji. No może mi ;-) Po przejechaniu 440 km i trzech godzinach rejsu po albańskich fiordach grzecznie kładziemy się spać. Cdn….
  12. 1 point
    Dzień 4 (20.09.2014) Część nr.1 Kolejny dzień naszej albańskiej tułaczki nastaje z porannym wyciem koguta, który pieje niemiłosiernie za oknem naszego hotelowego pokoju. Wycie czy pianie jak zwał tak zwał ciekawą staje się regułą gdyż jest to nasza trzecia bałkańska noc i zarazem trzecia pobudka o tak swoistym i wiejskim charakterze. Skoro kura budzi nas do życia to i jajo na śniadanie dopełnia całe to drobiowe zamieszanie. Plan na dzisiejszy dzień to realizacja drugiego po Theth z najważniejszych celów naszego pobytu na Bałkanach i zarazem początek powrotu do domu. Musimy dostać się do miejscowości Koman skąd promem przepłyniemy do Fierze i następnie dostaniemy się do Kukes rozpoczynając powrót do domu przez Republikę Kosowa. Plan ambitny, ale realny. http://mapcarta.com/18755704 Hotelowy wywiad owocuje informacją, że prom odpływa o 10 tej rano z Koman, czyli miejsca, do którego mamy jakieś 53 km od naszego hotelu. Po koguciej arii wstaliśmy dość wcześnie może i dobrze, bo z posiadanych przez nas informacji, jakie uzyskaliśmy dużo, dużo wcześniej wynika ze prom odpływa o 9 tej a nie 0 10 tej jak twierdzi lokalny „profesore”. Postanawiamy przyjąć naszą wersję, dynamicznie pakujemy się na motory. Mamy jedną godzinę na dojechanie do promu a przed nami nieznana droga. Sugerując się mapą zrobimy ją w 40 minut. Będzie git. Niestety! Droga, choć malownicza okazuje się być koszmarnie dziurawa. Startując o 8 rano ze Skodra spóźniamy się na prom 15 minut!!! Jest 9.15, wbijamy się w kamienny tunel by na jego końcu wyjechać wprost na parking, przy którym czeka na nas prom lub bardziej trafne określenie to coś co prom przypomina. Ot taki wodny Frankenstein. :shock: Dosłownie czeka wszyscy już siedzą poupychani w dziwnej konstrukcji przypominającej autobus a lokalesi obsługujący prom „rzucają” się na nas i nasze motocykle. Jedni kasują za załadunek 2 euro za dwa motory a drudzy ściągają kufry i wręcz drą maszyny, za co popadnie upychając je na łajbie. Nie pamiętam ile cały proces ten trwał, ale chyba było to max 5 minut! Pamiętam tylko uwagę jakiegoś Czecha, który przypłyną ze swym motocyklem ze strony przeciwnej bym zamknął oczy podczas załadunku, bo moje moto wygląda na nowe. Po czym na jego twarzy zagościł kwiecisty uśmiech. Nie patrzeć! Myślę! Mało, trzeba to nagrać ….. Uff… Płyniemy. Przed nami 3 godziny rejsu. Motocykle upchnięte gdzieś na lewej burcie a my lokujemy się na dziobie zanurzając nogi w turkusie wody. CDN....


×