Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 12.10.2015 in Posty

  1. 5 points
    Ta, a w górach nie ma kaca! :)
  2. 2 points
    Cześć, Tak się składa, że mój jest na sprzedaż. Daj znać jaki kolor Cię interesuje, to okleję w cenie :D
  3. 2 points
    Wszystko to dżender... podobno włosy na jajach mi rosną... :roll: :?
  4. 2 points
  5. 2 points
    Odcinek 14, czyli niestety wszystko kiedyś się kończy (urlop też...) Jak co rano, testujemy „heringa w tomatach”, czyli śledzia w pomidorach. Już chyba szósty dzień z rzędu. Może po powrocie napiszemy recenzje, bo codziennie inna puszka ;) Ruszamy na południe do Onufryjewa, gdzie zaskakuje nas nieco brak mostu (remont), ale na szczęście jest kładka dla pieszych ;) Co prawda Jagna zawadza handbarem o barierkę, handbar blokuje dźwignie hamulca i ogólnie śmiesznie jest ;) Wąskim jak ścieżka rowerowa asfaltem jedziemy na lokalny koniec świata, czuli Niedźwiedzi Róg. Jedziemy zerknąć na Śniardwy, jak na złość jakoś mgliście jest… Sam Niedzwiedzi Róg dość klimatyczny. Koniec lądu, koniec asfaltu… A dalej to co Jagny lubią najbardziej, czyli długi, pusty (i legalny!) szuter przez las. 15 km ;) Szuterautostrada właściwie: Sympatyczna wioseczka pod Piszem: Jesteśmy w środku Puszczy Piskiej. Mnóstwo tu leśnych dróg, korzystamy skwapliwie. Z Waglika przebijamy się Wiartel i dalej nad Jezioro Nidzkie. Miała być miejscowość, ale była tylko leśniczówka Zamordeje: Leśniczówka chyba ważna jest, bo wiedzie do niej piękny nowy asfalt z Rucianego-Nidy ;) Asfalt piękny, ale nudny, skręcamy więc w kierunku jeziora i jedziemy na azymut do Rucianego. Wyjeżdżamy z lasu koło portu. „Raf, a może by tak po emerycku przepłynąć się stateczkiem po jeziorze?” A co! Ciekawe zastosowanie przyczepy kempingowej: Pani z portu poleca nam knajpę na obiad. Zamawiam sałatkę z rakiem: Całkiem ładny ten rak: Korzystając ze zdobyczy cywilizacji szukamy ładnego miejsca na nocleg, czyli leśnego pola namiotowego. Celujemy w pole nad małym jeziorkiem pod Szczytnem. Odpuszczamy sobie zwiedzanie leśniczówki „Pranie” i znów szutrami lecimy na południe: Ograniczenie do 40 całkowicie bez sensu ;) Szutrami dojechaliśmy prawie do Szczytna: gdzie poczyniliśmy cowieczorne zakupy czerwonego wytrawnego. I dalej na południe: Leśne pole namiotowe nad jeziorem Sasek okazało się klepiskiem w środku wsi, więc zawróciliśmy. „Raf, taka ładna agroturystyka, może zaszalejmy ostatnią noc?” Zaszaleliśmy ;) Nocleg kosztował nas więc niż wszystkie pozostałe razem (bo były głównie za darmo), ale co tam ;) Sasek Mały to bardzo urokliwa wieś nastawiona na koniarzy. Więc prawie pasowaliśmy ;) Takie ładne pensjonaty tam są: Tradycyjnie wybraliśmy się nad jezioro popatrzeć na zachód słońca: No i się nie zawiedliśmy: I tak zakończył się nasz ostatni dzień „offowy”. Kolejny to już tylko dojazdówka asfaltowa do Warszawy. Złapał nas jedyny podczas wyjazdu deszcz, ale na szczęście udało się przeczekać pod wiatką (bo kurtek ani przeciwdeszczówek nie mieliśmy). Po 20 km asfalt wysechł (uff) i dalej było już nudno ;) Pod Warszawą odbieramy nasze auto, pakujemy motki, pamiątkowa fota i wioooo na autobanę. Jeszcze tylko 6 h i będziemy w domu. „Jagna, a pamiętasz, że poniedziałek rano przychodzą cyklinować parkiet, a my jeszcze tego kredensu po prababci nie wynieśliśmy?” i jak na zawołanie sms od Fazika: „Jesteście jutro w domu? Bo mam mały interes.” I równie szybka odpowiedz: „My też mamy do Ciebie interes, ale nie taki mały”. No to mamy załatwione ;) I tak dojechaliśmy do końca relacji. Wszystkim czytelnikom, którzy dotrwali, ukłony, w szczególności tym, którzy coś czasem skrobną. Nic tak nie zachęca do pisania (wszyscy piszący doskonale wiedzą, jak czasem trudno dobrnąć do końca…), jak Wasze reakcje ;) Do usłyszenia ;) PS – Ukłon specjalny dla Navai, który tydzień temu dzwoni: „Jagna, jak się nazywała ta knajpa w Puńsku co pisałaś, bo stoję na skrzyżowaniu i nie mogę coś znaleźć?”
  6. 1 point
    no wiem wiem, może świeżynce wybaczą :oops: *Ok..przyznaję bez bicia, znalazłam co chciałam tylko trochę mi to zajęło...obiecuję poprawę! wciągające forum...................
  7. 1 point
    Bo nie trzymasz w lodówce.
  8. 1 point
    Eeee tam... po prostu prognozy pogody oglądamy ;)
  9. 1 point
    Wykrakaliscie te opony z kolcami.....
  10. 1 point
    w Kacwinie nie stwierdzono.
  11. 1 point
    Mocowania gmoli są w tym samym miejscu. Różnica pomiędzy modelami 94 i 99 jest w szerokości ramy w miejscu dolnego mocowania silnika, ok. 20 /25 mm. Ma to tylko znaczenie jeśli lewy i prawy gmol stanowi jedną całość, jeśli są oddzielne nie ma znaczenia. Nie wiem dokładnie w którym roku była ta zmiana, kiedyś kupiłem F-kę, która w papierach miała 1995 r, a później okazało się, że była prawdopodobnie z 1999 r. i miała szerszą ramę,
  12. 1 point
    oo to jak ktoś już znajdzie taki kompatybilny z wygiętą dakarową szybką to dajcie znać ;)
  13. 1 point
    Wziąłem urlop, żeby dopilnować "fachowca" , bo jak rozbierałem stary komin, to się okazało, że ktoś wsadził kwasówkę i: Wyczystka założona OK. Podejście czopucha założona OK, Pierwsza rura założona OK - a reszta rur do góry DO GÓRY NOGAMI. Wynikiem tego była nieszczelność między pierwszą a drugą rurą, oraz wątpliwa szczelność na pozostałych łączeniach. Finałem takiego łączenia było odkładanie się sadzy nie tylko w rurze kominowej, ale i na zew tejże rury. Więc kiedy zapaliło się we wkładzie, podejrzewam, że od powstałej temperatury zapłonu dostała również sadza odkładająca się przez lata w starym przewodzie kominowym. Rozbierając komin, na pewnej wysokości, pomiędzy kwasówką, a starym kominem zauważyłem "żużel" - więc sam widzisz jak jest z fachowcami. Teraz już nikomu nie ufam i sam wszystko muszę dopilnować.
  14. 1 point
    ja pierdziu, współczuję, nienawidzę remontów dlatego zawsze planuje je u kogoś - nigdy u siebie
  15. 1 point
    Pszemo, teraz nawet wkoło komina nie śmigniesz, również współczuję.
  16. 1 point
    Rocznik 2004, cena 11 000 zl. Stan idealny, zapala od kopa, zachęcam do obejrzenia. Mam świadomość niskiego przebiegu, z góry gratuluje wszystkim wykręcającym tysiące km.
  17. 1 point
    Odcinek 13, czyli poczuj się jak prawdziwy turysta Rano Jagna śpi tak długo, że Raf z nudów zaczyna robić zdjęcia: I ruszamy na podbój atrakcji turystycznych… Normalnie staramy się trzymać jak najdalej od utartych szlaków, ale jak tu nie odwiedzić Wilczego Szańca? Szczególnie z kimś, kto nie odpuszcza ani jednego odcinka Wołoszańskiego ;) Ja natomiast przypominam sobie pamiętnik sekretarki Hitlera (a przy okazji znany film „Upadek”) i jej opisy Szańca. Jest środek tygodnia, a w Gierłoży tłumy. Trzeba oddać – głównie niemieckojęzyczne ;) Czekamy chwilę na zebranie się grupy, dopłacamy do przewodnika (warto, bo przy budynkach nie ma opisów i wiele się traci). I oglądamy, co zostało z potęgi hilterowskiej: Mimo ruin , robi wrażenie… Dwie tablice upamiętniające nieudany zamach Stauffenberga: Nikt nie wyjaśnił, dlaczego są dwie tablice, obie głoszące „Tu właśnie tutaj…”. Mam skojarzenia z polską polityką ;) Kompleks bunkrów został wysadzony przez Niemców, nie chcieli, żeby dostał się w ręce Armii Czerwonej. Bunkry miały wytrzymać każde bombardowanie, więc łatwo nie było ;) Potężne fragmenty konstrukcji są odrzucone czasem na kilkanaście metrów… Zastanawia mnie jeszcze BHP – wszędzie można nadziać się na sterczące druty zbrojeniowe, albo rozwalić głowę o dwuteownik ;) Strop w nowoczesnej wtedy technologii strunobetonu: Struny nawet widać: Strop, który sobie poleciał na bok: Najważniejszy bunkier, czyli samego Führera: resztki stropu: Tu widać, jak niższa, żelbetowa część stropu odpadła od ceglanej: Rezydencja Göringa, wraz z zimowym ogrodem: Zamaskowany gliną z trocinami komin: Podobno polscy więźniowie pracujący przy budowie przekazali do Londynu dokładne namiary na kwaterę. Jednak alianci nie byli zainteresowani pomaganiem na froncie wschodnim... Odjeżdżając, na parkingu motocyklowym (jest osobny !) spotykamy kilka ciekawych egzemplarzy: Jakby z epoki ;) Jedziemy dalej. Pora obiadowa, więc zatrzymujemy się w przydrożnym barze nad stawem na rybkę. Świeża rybka… Ehhh, nijak się mają te kupione w sklepie… Wychodząc z baru wpadamy na …Laskę z FAT. Świat jest mały! Ciekawe, czy też mu rybka smakowała ;) Resztę dnia też spędzamy turystycznie, bo zahaczamy o twierdzę Boyen w Giżycku. Twierdza na wejściu prezentuje się godnie: Dalej nieco słabiej. Oznaczenia szlaków ginie, idzie człowiek i idzie i podziwia nie wiadomo co: Zresztą, przez chaszcze niewiele widać, a ścieżka ledwo uczęszczana… Robimy chyba ze 2 km dookoła – w sumie nie wiadomo po co. Coś ciekawego jest w środku: ale sąsiaduje z ogólnym bałaganem. Jesteśmy mocno rozczarowani, szczególnie w porównaniu z twierdzami w Kłodzku czy Srebrnej Górze. No dobra, kawałek był wyremontowany: Było nie zjeżdżać z offa ;) Kierujemy się przez Mikłajki na południe, nad Śniardwy, gdzie mamy plan na nocleg. Załapujemy się na ostatni prom przez Jezioro Bełdany: Jagna marudzi, że nie lubi wjeżdżać po śliskim metalu, kiedy trzeba jeszcze na niego wskoczyć (burta nie opuściła się na ziemię). Ale jakoś daje radę. Jadące przed nami panie zawieszają na burcie auto ;) Panie z auta patrzą na moje blachy i pytają: „FZI? To gdzieś koło Skwierzyny?” :lol19: Prom jak u nas na Odrze, na linie: Leśne pole biwakowe, na które liczyliśmy nie istnieje, a teren dookoła ogrodzony – hodowla konika polskiego. To rozbijamy się koło małej przystani jachtowej w Wierzbie. I próbujemy domowych kartaczy i knedli ze śliwkami ;) I znów jest pięknie ;)
  18. 1 point
    Ja tam bym tego motka nie kupował .... ...po co komu motocykl w którym wszystko jest zrobione , pogrzebać nie ma przy czym ...bez sensu :)
  19. 1 point
    Skoro nalegasz ... Ty cioto - sprzedałeś przejściówkę jak polityk. Za plecami. Wbrew obietnicom, Należy Cię wykluczyć z naszego grona .... :lol:
  20. 1 point
    Odcinek 10, czyli przez moment było nieciekawie… Budzimy się na kompletnie pustym polu namiotowym: Nie ma już nawet złomiarza, który o szóstej rano zbierał puszki i każdą z nich energicznie zgniatał :( Śniadanie, pakowanie, wyjazd. No właśnie, nie tak prędko. - Raf, czy ciebie też coś w nocy pogryzło? - Nie, a ciebie? Przecież ostatni komar skonał z miesiąc temu! - Ale ja mam trzy takie dziwne bąble na nodze.. o kuźwa, teraz to już chyba trzydzieści trzy! Bąbli coraz więcej i w dodatku swędzą niesamowicie. Po jakimś kwadransie mam zabąblowane nogi, ręce i brzuch. Jakieś uczulenie, ale na co? Nie mam żadnej alergii pokarmowej! No nic, pewnie zaraz przejdzie, byle nie rozdrapać. Ubieram zbroję, rękawiczki, wsiadam na DR, nie będzie się jak drapać ;) Ruszamy po starych śladach, czyli szutrami przez bardzo malownicze, drewniane wsie: Dublany, Mostowlany. Jest tak samo pięknie, jak poprzednim razem. W jednej z wiosek zatrzymujemy się celem uzupełnienia płynów. - Raf, swędzi mnie niemożebnie! I mam jeszcze więcej bąbli! - Pokaż! Nie jest fajnie: Wypijam zakupione wapno, podwójną porcję, może pomoże? Jedziemy dalej, usiłuję nie myśleć, jak mnie swędzi… Chcemy zatrzymać się w Kruszynianach, meczet już widzieliśmy, ale chcieliśmy znów spróbować tatarskiego pierekaczewnika ;) W Łosinianach szuter zamienia się w piękny asfalt – tego w 2013 tu nie było! - Jagna, nie będziemy przecież jechać tym asfaltem , pojedźmy sobie bokiem przez Ozierany, taki ładnych piach… - Raf, sprawdź lepiej, jak dojechać do najbliższego szpitala… Ja chyba powinnam dostać zastrzyk antyhistaminowy… Od kilkunastu minut czuję, jak twarz puchnie mi pod kaskiem. A usta mam już lepsze niż pani Minge z panią Siwiec razem wzięte. Tylko mniej symetryczne ;) Zaczynam się na serio niepokoić, wysypka nie znika, tylko przechodzi w opuchliznę. Jesteśmy hen, hen od cywilizacji, a ja mam przed oczami wizję puchnącej tchawicy i w konsekwencji duszenia się… - Mamy 40 km do szpitala w Sokółce, dasz radę? - A mam inne wyjście? Odpuszczamy szutry, suniemy asfaltem. Dojeżdżając do Krynek widzimy aptekę i pytamy, czy przyjmuje gdzieś jakiś lekarz, powinien mieć na stanie zastrzyk. Owszem, przychodnia czynna. Przychodnia w drewnianym domku, ale nowoczesna i schludna. I ciekawy (przynajmniej dla mnie) sposób zwracania się do ludzi: Pielęgniarka: Co dolega? Jagna: Coś mnie wysypało, spuchłam strasznie… Jesteśmy w podróży... P: A stać może? Poczekać w kolejce może? Słabo jej? J: Znaczy mi? Nie, mogę poczekać… P: To niech się rozbierze i pokaże tę wysypkę. i po chwili: PANI DOKTOR!! Mamy nagły przypadek!!! cdn.
  21. 1 point
    czyli to, czego Jagny najbardziej NIE lubią. Jaguś, Ty też NIE lubisz? ;) A później tylko gorzej: ale akurat ten odcinek udało mi się jakoś pokonać na 3cim biegu i nawet zdobyć słowo uznania u Rafa („Jagna, jak chcesz to jednak potrafisz”). Zauważamy oboje, że przy załadowanej DR (mam jakieś 8 kg bagażu) i mojej niezbyt wielkiej masie, nie do końca sprawdza się w kopnym piachu metoda „wypnij tyłek”, bo przednie koło zaczyna żyć własnym życiem i lata od prawej do lewej. Kiedy zaczynam stać mniej więcej prosto, jedzie się lepiej… ciekawe skąd ja to znam ;) Żeby kontynuować tradycję, Jagna tuż pod bramą musi się wywalić, bo skręcając z szutru w piach hamuje przodem: Jagna, nie bierz przykładu ze mnie ;) proszę! ;) A tak poważnie, to gratulacje za talent narracyjny. trzy lata temu spędziliśmy ponad tydzień w tamtych okolicjach zjeżdżając wszystko co sie da dużym GS... ale w życiu bym tak nie opowiedziała tej historii ;) muszę się do Ciebie na nauki wybrać. i więcej fotek pstrykac ;) Jeszcze raz gratzy
  22. 1 point
    Odcinek 9, czyli podlaskie deja vu Na szczęście jest niedziela i wyjazd ze stolicy nie jest koszmarem. Przekraczamy Wisłę i bocznymi asfaltami przemy na wschód. Dość majestatycznie, bo szkoda nam kostek i z rzadka przekraczamy 80 km/h ;) a Raf i tak marudzi, że słyszy szum zjadanych opon ;) Przystanek koło starego znajomego, czyli Bug pod Drohobyczem: jakoś susza go mniej dotknęła niż inne rzeki. Choć i tak wody po kolana ;) Zamiast kamyczków prawie same muszle i jakieś dziwne pływające zwierzątka: Bierzemy kurs na Hajnówkę, gdzie stajemy na obiad zwabieni szyldem „wschodnia kuchnia domowa”. Mmmm, było pysznie. W ogóle kuchnia na Podlasiu i Mazurach bardzo nam odpowiadała i nie mogliśmy zrozumieć turystów zamawiających poczciwego schabowego ;) Na pierwszy ogień poszły kartacze (znane też jako zeppeliny), czyli pyzy ziemniaczane o wydłużonym kształcie nadziane mięsem oraz babka ziemniaczana. Niebo w gębie, choć trzeba przyznać, ociekające lekko tłuszczykiem i skwareczkami ;) W dodatku ceny były jakieś 30% niższe niż u nas ;) Usiłujemy wcelować na znane nam pole namiotowe nad zalewem Siemianówka, ale nie możemy sobie przypomnieć, gdzie to dokładnie było. Jedziemy dość wolno, bo przyglądamy się każdej dróżce w bok, a tu zza zakrętu łowi nas policja na suszarkę. Biedni, nawet nie mają za co wlepić mandatu, w dodatku my sami do nich zjeżdżamy i pytamy o pole namiotowe ;) Policjanci pokazują skrót przez las, a nasze wątpliwości co do legalności przejazdu kwitują „eee tam”. Dojechaliśmy ;) No cóż , wschód też ulega cywilizacyjnym zmianom. W 2013 nad wodą było może kilkanaście osób, a teraz chyba kilkaset. Do tego hot dogi, lody, budka z piwem, uchhh, nie całkiem o to nam chodziło. Ale spokojnie, widzimy gremialny odwrót ludności i zamykanie budek. Nie mija pół godziny, a jesteśmy prawie sami ;) Rozbijamy się: najważniejszy składnik na kolację jest: (i nie za 12,6 pln!) po chwili mamy całe pole dla siebie i pomost też ;) cdn..


×