Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 18.10.2015 in all areas

  1. 1 point
    Właśnie wróciliśmy z czterodniowego wypadu na Ukrainę: JacekJ, Dziadek, yejyej i ja. Dla mnie to była pierwsza wyprawa w tamte strony, wyprawa o której marzyłem od wielu lat, wyprawa do krainy o której słuchałem i czytałem od dzieciństwa. Po przekroczeniu granicy chłonąłem widoki i otoczenie jak Dyzma jedzenie na raucie ze znalezionego zaproszenia…ale od początku. Piątkowy poranek, Chełm i pierwszy papieros Dziadka na tej wyprawie. Pogoda dopisuje, przyjemne ciepełko, coś ok. 35 stopni i pierwszy postój w okolicach Horodła, wymuszony okolicznościami… …a oto powód - kapeć w yejyej’owym motku. Pechowiec wraz z motocyklem udali się do najbliższego warsztatu wulkanizacji… …a jego towarzysze podróży postanowili poszwędać się wzdłuż Bugu. Cyknąć parę fotek… …podziwiać meandrujący leniwie Bug… …zapalić fajkę…
  2. 1 point
    DAKAR przejedzie praktycznie po wszystkim. Gorzej jak już utknie... Wyciągnięcie tego grzmota w pojedynkę jest praktycznie niemożliwe. Dobrze, że byłem z kundlem, który lubi przynosić patyki :). Zanim Reja uporała się ze zniesieniem wszystkim patyków w okolicy - minęła dobra godzina. I tak godzina za godziną :), przepychaliśmy się z kałuży do kałuży... To raz na lewo, to dwa na prawo... Czasami robiliśmy sobie przerwy na naturalny lunch... ... aby po dobrych dwóch godzinach - poczuć się zwycięzcą... Moto, jak moto - trochę ubłocone... ... ale wrażenia psa niezapomniane :). Oczywiście, Reja towarzyszyła mi do końca. Spędziliśmy kolejne godziny na gruntownym SPA w garażu, aby nasz Dakar był gotowy na jutrzejszy spacer ;)
  3. 1 point
    Witam, nie mając w tym absolutnie żadnego celu, a jedynie promując tego typu przedsięwzięcia (nie mogąc jednocześnie samemu wziąć w nich udziału... :-() zachęcam do przeczytania relacji z wyprawy naszych kolegów z forum skuterowego Burgmania. Może to być fajna lektura dla planujących tego typu akcję lub wspomnienie dla innych po odbytej tym lub podobnym szlakiem podróży. Na co dzień jeżdżący na maxi tym razem dosiedli "szlachetniejszych" rumaków (GS 1150R i DL 650) i pojechali..... http://www.forum.bur...wa-kaukaz-2015/ Gdyby ten post nie mieścił się w konwencji proszę o jego usunięcie.
  4. 1 point
    I kolejny raz dołożę małe conieco :) od siebie tutaj wylądowaliśmy - Żabie huculska stolica - hotel Wierchowiel jest ok 6 rano naszego czasu u nich już siódma miasteczko dopiero się budzi na tutejszym rynku zaczynają otwierać pierwsze stragany niezawodne środki komunikacji dowożą klientów a uliczni sprzedawcy eksponują swój towar ale my niestety musimy już jecha. Kur ... szkoda. Ostatnie tankowanie i w drogę ... ech serek nasz codzienny ....... i SZLUGI :-D DZIĘKI CHŁOPAKI ! TRZEBA TAM WRÓCIĆ .
  5. 1 point
    Czwarty i ostatni dzień wyprawy. Wstaję przed szóstą, w głowie lekki szum spowodowany zapewne świeżym, górskim powietrzem ( nieopatrznie na całą noc zostawiliśmy otwarte okno). Ubieram się i wychodzę z hotelu, by poobserwować budzące do życia się miasteczko – Żabie, legendarną stolicę huculszczyzny. Głównym gwoździem programu wczorajszego dnia miała być wieczorna wycieczka szutrówką, wzdłuż Czeremoszu w kierunku granicznego pasma Karpat, niestety gwóźdź w Yejyej’owej oponie okazał się być ważniejszym. Trudno. Taki los, ale ja tu jeszcze wrócę…Szwędam się po rynku, odwiedzam bazar i chłonę miejscowe klimaty. Wkrótce spotykam Dziadka, który podobnie jak ja, odurzony górskim powietrzem, zapragnął wyjść na ulicę…Razem, postanawiamy zajrzeć do miejscowego lokalu, by napić się kawy i poobserwować tutejsze życie. Siadamy przy stole, wtapiając się w otoczenie, a kątem oka śledzimy salę. Do lady podchodzi góral, nie żeby menel, widać że zwykły, zapracowany człowiek. Na stojąco wypija setę, płaci, wychodzi, całość trwa ze 30 sekund. Następni. Chyba podróżni, bo z tobołkami, zamawiają po secie z zakąską (pomarańcza pokrojona na ćwiartki). Jest 7-ma rano, ot zwykły dzień pracy się rozpoczyna…Wracamy do hotelu, szybkie śniadanie i w drogę! Dzisiaj ciężki dzień, do pokonania ponad 300 km ukraińskich dróg, a potem jeszcze 400 km do domu…Powrót już bez żadnych niespodzianek, bez względu na stan nawierzchni ciśniemy do przodu, nawet zdjęć już nie robię, no może jedno… Ukraińskie drogi, to pewne wyzwanie dla zmysłów, szczególnie wzroku. Niczego nie można być pewnym, nawet jak asfalt jest względnie równy, zawsze może się trafić dziura o głębokości 20cm. Najlepiej jest jeździć na stojąco, wtedy pole obserwacji jest nie co lepsze. Szutry są zdecydowanie bardziej przewidywalne. Najgorszą odmianą ukraińskich dróg są dziury połączone wąskimi skrawkami asfaltu. Wtedy jest slalom, można oczywiście walić na wprost, ale nigdy nie ma gwarancji, że nie napotka się tej jedynej, trochę głębszej, która odkształci felgę, bądź z siodła wyrzuci. Po siedmiu godzinach jazdy jesteśmy na granicy. Jestem zmęczony, ciągłe napięcie i koncentracja robią swoje. Na granicy drobny zgrzyt, celnik ukraiński wyczuł krew i łatwą zwierzynę. Pomimo wysiłków, skurwysynowi nie udało się zatrzeć pozytywnego obrazu Ukrainy jaki wyniosłem z ostatnich dni. Jesteśmy w Polsce!!! Przed nami cudowne, polskie drogi, zero dziur, człowiek jedzie beztrosko, delektując się widokami. Mijamy Arłamów i walimy na Przemyśl. Powoli rozjeżdżamy się do swoich domów. Za Lublinem zostaję sam, mija 14-ta godzina jazdy, jest noc i zaczynam zasypiać. Nie pomaga nawet jazda na stojąco. 60 km przed domem zatrzymuję się, ostatnią butelkę mineralnej wylewam na głowę. Pomaga. Po północy szczęśliwie docieram do domu. Wchodzę do napełnionej wodą wanny i zasypiam… Panowie, dzięki za wyjazd i towarzystwo. To była moja najlepsza wyprawa w życiu… Koniec.
  6. 1 point
    Mila, Twoja relacja powinna być specjalnie oznaczona jakąś złotą gwiazdką z opisem "nie zaśmiecać " , ale że takowe oznaczenia na forum nie zostały przewidziane pozwolę sobie tytułem uzupełnienia dodać odrobinę moich wypocin. Błyszczące w zachodzącym słońcu kamienieckie bruki (fuj jakaś nutka romantyczna się mi wkradła ...) kolejny dzień dobiega końca .... szkoda ... znowu będziemy musieli spać w jakiś lochach ... o chlebie i wodzie .... ( sorry,ale nie mogłem się opanować ) jednak ten widok po przebudzeniu wynagradza wszystko jak widać gęby się śmieją za chwilę będziemy po drugiej stronie tam gdzie stoi krzyż jeszcze tylko krótka wizyta w tutejszych lochach z jakimiś glutami zwisającymi ze sklepienia ( podobno to stalaktyty, ale nie próbowałem, nie mam pojęcia czy są jadalne ) spacerek na moto brzegiem jaru, Jacek nie wiem jak to zrobiłeś z "plecaczkiem" , bo ja musiałem sobie powtarzać mantrę osiołka ze Shreka - "tylko nie patrz w dół, tylko nie patrz w dół" i już po drugiej stronie mocy no dobra walim nad Dniestr tam są podobno asfalty ( fuj ) a tymczasem po drodze Mila - "tutaj w roku 1692 hetman Jabłonowski ....." a na potwierdzenie słów Mili została później w tym miejscu przytwierdzona pamiątkowa tablica a w oddali Dniestr .... widoki, że latać się chce .... no to lecimy dalej ... ( kawałek palca mi się do fotki przykleił :-D ;-) ) no w końcu jest asfalt, na szczęście szutrowy :-D w stepie szerokim .... nie no makabra jakaś, czarne i bez dziur, po tym się nie da jechać. Ja proszę Panów pro.. tes.. tu.. ję... No, już trochę lepiej. Dziur nadal brak, ale przynajmniej muldy są . i te zakola Dniestru .... i jakieś ludziki ... no nareszcie jakiś porządna droga wszyscy się cieszą , a najbardziej Yejyej :) Rudka ? Na przystanku autobusowym wiszą sobie gliniane garnki. słońce coraz niżej a tu jeszcze trwa mecz Tryzub Rudka vs ... a tymczasem w stepie zaczynają się krowy ... coraz więcej krów ... te poniżej mają z jednej strony dłuższe nogi, żeby lepiej trzymać się bokiem na zboczu taka odmiana górskich krów. Zaraz, zaraz górskich ? To znaczy, że Karpaty już tuż, tuż ściemnia się ... cel coraz bliżej ...
  7. 1 point
    Robimy kilka fotek na moście i pniemy się w górę na punkt widokowy. Fajnymi szutrówkami wjeżdżamy na skarpę. Widoki? No sami zobaczcie… Upał niemiłosierny, grubo powyżej 30 stopni. Ruszamy dalej tym razem południową stroną Dniestru. Cały czas szutry, szutry, szutry w tumanach pyłu oczywiście. Pojawia się trochę asfaltu, a na asfalcie gwóźdź. Gwóźdź wchodzi w koło. Czyje? Tego, kto jako jedyny zabrał ze sobą zapasowe dętki. Yejyej ma już wprawę. Zdejmuje sprawnie koło, podjeżdża taksówka, zbiera yejyej’a i koło. Za trzy godziny taksówka, yejyej i koło wracają. Standard. Jedziemy dalej. Na wysokości Kołomyi odbijamy na południe i walimy w stronę Karpat. Wjeżdżamy na Pokucie. Pokucie, bo biegnąca tędy przez setki lat granica Rzeczypospolitej, tworzyła w tym rejonie taki występ, trójkąt. Jak trójkąt, to kąt, jak kąt, to i Pokucie… Po kilku godzinach jazdy fantastycznymi szutrami docieramy do kolejnego paciorka naszego różańca. Obertyn. Miejsce bitwy jaką w 1531 roku hetman Jan Tarnowski stoczył z Mołdawianami, którzy umyślili sobie oderwać od Polski wyżej wzmiankowane Pokucie. Sprawdzian nastąpił właśnie pod Obertynem, przechodząc od razu do klasyki wojennej doby renesansu. Bitwy opisywać nie będę, bo i tak przeginam z historią na forum motocyklowym. Dość powiedzieć, że w wyniku bitwy, w Mołdawii przybyło kilkanaście tysięcy wdów i sierot, a Pokucie jeszcze przez kilka wieków cieszyło się polskim panowaniem… Stoimy dokładnie w miejscu, w którym polskie hufce nabierały pędu, by po chwili stratować biednych Wołochów, którzy aż do tego momentu byli pewni swych łupów… Zawracamy z pola bitwy i stajemy w centrum wsi/miasteczka Obertyn, by uzupełnić zapasy wody. Wchodzimy do knajpy obok kościoła (w kościele oczywiście ślub, młoda para, goście i te sprawy, ale my już przywykliśmy i nie robi na nas to wrażenia, standard). W knajpie kwas chlebowy, gadu, gadu z mieszkańcami. Jeden z nich, pijąc wódeczkę i zagryzając słoniną pyta mnie, czy wiemy o bitwie Jana Tarnowskiego. Szczęka mi opada. To było 500 lat temu. Ciekaw jestem, czy w Chojnicach usłyszałbym podobne pytanie? Tam też była bitwa 500 lat temu… Koniec żartów, przed nami wiele godzin jazdy, a Słońce już zaczyna zachodzić. Naszym celem Żabie (Wierchowyna), stolica huculszczyzny, południowy kraniec Rzeczpospolitej, mityczna kraina. Zdjęć już nie będzie, nastała noc, a przed nami 100 km górskiej drogi. Mniej więcej takiej, jak bym jechał do Strążyskiej, czy Chochołowskiej. To nawet nie była droga, bo nie wiem jak nazwać to coś, po między dziurami…Kilka godzin walki ze snem: na stojąco, na siedząco, jak w transie… Trochę szkoda, że tych widoków nie widzieliśmy za dnia, jest pretekst, by tu wrócić… Po kilku godzinach niekończącej się jazdy docieramy do Żabiego, potem to już rutyna: zwalniam, macham Jackowi ręką, wyjeżdża pierwszy, podjeżdża pod hotel, staje, wchodzi do środka, wychodzi, oznajmia że miejsca czekają. Standard. Jest 22-ga. Jemy obiad, a do obiadu pijemy wino, potem jemy kolację, a do kolacji pijemy piwo. Potem nastaje ciemność i film się urywa… c.d.n.
  8. 1 point
    Żegnamy się z przewodnikiem i ruszamy w dalszą drogę, czyli w górę północnym brzegiem Dniestru. Pierwszy przystanek – Okopy Świętej Trójcy. Twierdza, której budowę rozpoczęto po utracie Kamieńca. Budowy nie ukończono, gdyż szybciej odzyskaliśmy Kamieniec. W okopach bronił się Pułaski, podczas Konfederacji Barskiej. Ruszamy dalej, jedziemy, jedziemy, aż droga zbliża się do koryta Dniestru. Rozpościera się piękny widok, więc robimy postój. Dobre miejsce do zniszczenia melona, którego Jacek wozi od wczoraj… Ależ tu są widoki! Na coś takiego liczyłem, wyruszając na tę wyprawę. Melonik, siusiu i fotki. Zwijamy manatki i ruszamy dalej. Jedziemy wzdłuż Dniestru, mijamy wioski i wioseczki, miasta i miasteczka. Ładne i brzydkie, do wyboru i koloru. W końcu dojeżdżamy do Zaleszczyk i słynnego mostu na Dniestrze. To tędy w 1939 roku polskie wojska wycofywały się do Rumunii, by dalej we Francji i Anglii walczyć z Niemcami.
  9. 1 point
    Zaraz na początku zwiedzania trafia nam się przewodnik, młody chłopak całkiem dobrze mówiący po polsku, ląduje na motku jako plecak Jacka i ruszamy! Pierwszy przystanek: Nowy Zamek. To na tych wałach walczyli Wołodyjowski i Ketling… W XVII w wrogowie Rzeczypospolitej wielokrotnie próbowali twierdzę zdobyć. Ona w zasadzie broniła się swoim wyglądem, to w owym czasie krążyła anegdota, że pewnego razu z wojskiem pod twierdzę Kamieniecką zawitał z armią sułtan turecki. Widzą ogrom twierdzy, pyta się swoich doradców: kto zbudował tę twierdzę? Słudzy, bojąc się wyjawić prawdy, iż tą potęgą jest Polska, odpowiadają wymijająco: Allach, najjaśniejszy Panie. Sułtan podrapał się po brodzie i po namyśle odrzekł: to niech ku…a Allach sam ją sobie zdobywa. I zarządził odwrót wojsk. Cykamy foty i ruszamy na drugą stronę głębokiego wąwozu, by twierdzę pooglądać od strony jej przeciwników. Droga była trochę karkołomna. Jechaliśmy ścieżynką szerokości 10 cm, wiodącą na krawędzi urwiska, jeden błąd i 100 metrów niżej…Nie wiem co było powodem, może wysoka temperatura, ale na punkt widokowy dojechałem mokry… Kilka zdjęć twierdzy od strony południowej. Ogrom i potęga twierdzy robi na nas wrażenie, a jakie musiała wywierać na ludzi z dawnych epok? Dzieło naszych przodków budzi podziw. Acha, twierdza na krótko, raczej w wyniku zdrady, a nie działań militarnych została w 1672 roku opanowana przez Turków. Odzyskaliśmy ją ponownie pod koniec XVII wieku lejąc Turków w kolejnych bitwach, samej fortecy zdobywać nie musieliśmy. Ruszamy dalej i prowadzeni przez przewodnika zjeżdżamy w dół wąwozu leżącego u stóp twierdzy.
  10. 1 point
    Wracamy na nocleg do Kamieńca, ale to wcale nie oznacza, że idziemy spać. Ooo! Co to, to nie! Manewry związane z szukaniem noclegów mamy już opanowane: za dnia ja jadę zawsze jako pierwszy, gdy zbliżamy się do miasta w którym zamierzamy zanocować zwalniam, daję ręką znać Jackowi aby prowadził, a ten bez pudła kieruje się do hotelu (jakby znał drogę i wiedział z góry, gdzie zanocujemy), zatrzymuje się, wchodzi do środka, za kilka minut wraca z powrotem oznajmiając, że dwa pokoje na nas czekają. I tak jest za każdym razem. Naprawdę nie wiem jak on to robi… Zdjęć z hotelu nie mam, ale tym razem był to bizantyjski przepych okraszony neonami z Las Vegas. Jedyne zdjęcie jakie cyknąłem, zrobiłem leżąc w hotelowym łożu, przez otwarte okno… Wykąpani i najedzeni ruszamy na podbój miasta, starówka tętni życiem i zdecydowanie wyróżnia się od tego co dotychczas widziałem na Ukrainie. Dużo turystów, muzyka, gwar i zabawy. Kamieniec Podolski w granicach Rzeczypospolitej był prawie 400 lat, aż do czasu II-ego rozbioru. Było to bogate miasto kupieckie leżące na uczęszczanym szlaku handlowym. Jego niezwykle bezpieczne położenie gwarantowało przez wieki spokojny biznes. Zaopatrzeni w butelkę wina ruszamy na mury by podziwiać nocną panoramę miasta. Idąc w kierunku twierdzy, nagle, jak na komendę, wszyscy wybuchamy salwą śmiechu. Z za zakrętu wyłania nam się bowiem twierdza kamieniecka, a raczej jej iluminacja. Podświetlenie jest takie, że wypisz, wymaluj bardziej przypomina Disneyland, niż groźną fortecę. Do całości kompozycji brakuje tylko myszki Miki i kaczora Donalda… Niestety zdjęć nie ma, gdyż nikt z nas nie zabrał aparatu. W wesołych nastrojach opróżniamy butelkę i ok. północy wracamy do hotelu. Mapa z przebiegiem dzisiejszej trasy. Dzisiejszy dzień rozpoczynamy od zwiedzania twierdzy i jej otoczenia. Oto ona w pełnej krasie, widok od strony miasta. Aby zrozumieć fenomen tego miejsca, trzeba luknąć na mapę. Kamieniec Podolski położony jest w gigantycznym zakolu rzeki Smotrycz, który zatacza w tym miejscu prawie elipsę z wąskim przesmykiem. Kamieniec leży niejako na wyspie otoczonej głębokim wąwozem. Jedyne wejścia na tę „wyspę” blokuje zaznaczona na czerwono twierdza kamieniecka. Zdjęcia poniżej obrazują skalę zjawiska…Otaczający miasto jar Smotrycza. Jedyna droga do miasta wiodła przez ten most… …a droga do mostu przebiegała pod murami twierdzy. Proste? To dla tego przez setki lat nasi przodkowie łożyli miliony złotych na tę twierdzę, ona powstała z podatków Wielkopolan, Mazowszan, Małopolan, mieszkańców Pomorza i Kujaw…Bez zdobycia tej twierdzy niemożliwe było panowanie na całym Podolu. Z tymi weselami na Ukrainie, to rzeczywiście dziwna sprawa. Ja w Polsce w ciągu roku nie widuję tylu młodych par, ile na Ukrainie zobaczyłem przez cztery dni…
  11. 1 point
    Dziadkowe dupne galoty to Anaheim LTD ( LTD w porónaniu z Anaheim bez LTD mają więcej ochraniaczy, lepszy materiał, lepszą wentylację na jajcach i kawał skóry na nogawce ) tylko nie wiem czy są gdzieś jeszcze dostępne.a tytułem małego uzupełnienia kilka fotek z Wiśniowca
  12. 1 point
    JacekJ zadbał żebyśmy nie popadali z głodu i wyczerpania czyżby nasz posiłek miał coś wspólnego z tymi jegomościami ? szczasliwoj dorogi na Chocim no i dotarliśmy do obwodu chmielnickiego ze stolicą w Kamieńcu Podolskim wjazd do Kamieńca Podolskiego, przy szlabanie pobierają myto, ale nas, wędrowców na stalowych rumakach wpuszczają za free Kamieniec przejeżdżamy powoli, ponieważ jedziemy jeszcze zobaczyć wypas kóz przy chocimskiej twierdzy :-D no i walnąć kolejnego kwasa , tym razem domasznyj biłyj :)
  13. 1 point
    Kilka ujęć z drogi do Wiśniowca. Mistrz obiektywu przy pracy łeb się kręci dookoła , chciałoby się tak jechać i jechać ....
  14. 1 point
    My też urządziliśmy prewencyjną miniucztę w Zbarażu. U tego miłego pana kupiłem arbuza. Dzień był rzeczywiście intensywny, a wieczór też się potem trochę przeciągnął. Nie wiem, czy Mila ma wieczorne fotki hotelu. Jeśli nie, to potem uzupełnię. Hotel był dość stylowy, a nazwą wpisywał się w klimat epoki. Na imię mu było Kleopatra.
  15. 1 point
    Fortalicje i dziedziniec zamkowy. To tutaj wyprawiono ucztę, gdy kozacy wraz z tatarami podeszli pod zamek. Wojna psychologiczna, zamiast trwogi była zabawa. Zostawiamy zamek i naszego ambasadora (tego dnia była jakaś impreza na zamku) i ruszamy dalej. Przerwa na podwieczorek i konsumpcję arbuza. W takich okolicznościach przyrody… A Dziadek jak zwykle. Klasyka. No ku…a, chyba w ramki zdjęcie oprawię… Husiatyń, dawna granica i most na Zbruczu. Zbrucz to rzeka graniczna, przez wiele lat była granicą dwóch światów, I Rzeczpospolitej, zaborów rosyjskiego i austriackiego, II Rzeczpospolitej. Jednym słowem, teraz naprawdę wyjeżdżamy za granicę. A taka niepozorna rzeka i dziurawy most…Lecz historia nie kłamie, za rzeką trochę inny świat, choć obecnie jest to, to samo państwo. Lecimy na Chocim. W przelocie mijamy Kamieniec Podolski do którego wrócimy na nocleg. Mijając Kamieniec, opadają nam szczęki. To trzeba zobaczyć. Największa twierdza i perła Rzeczpospolitej. Nie wiem, czy to promienie zachodzącego Słońca, zmęczenie drogą, ale widok miasta i ogrom twierdzy powodują uderzenie adrenaliny, jak dla mnie to wrażenie pozostanie na długo…ale o tym w następnym odcinku, teraz jedziemy do Chocimia. Przez wiele stuleci rzeką graniczną był Dniestr, Kamieniec Podolski był twierdzą polską, Chocim leży po południowej stronie Dniestru i był twierdzą mołdawską bądź turecką, w każdym razie, leżał po za granicami Rzeczpospolitej. W Chocimiu. Dziadek odpala peta, a yejyej wykazuje optymizm, nie wiedząc co go jeszcze na tej wyprawie czeka… Chocim. Zamek w całej okazałości. Nie był zbudowany przez Polaków, ale jego historia zajmuje dość istotne miejsce w naszych dziejach. Forteca robi na nas duże wrażenie. Podekscytowani widokiem Kamieńca, jesteśmy już bowiem w transie zachwytu. Chocim był świadkiem wielu bitew, jako pierwszy zdobył go hetman Jan Tarnowski w 1538 roku, podkopał się pod wieże które wysadził, pozostałem obrońcom przeszła ochota do walki… Potem poszło już gładko, 1563, 1621, 1673. Patrząc na ten zamek nachodzi mnie refleksja, że w zasadzie to dymaliśmy go, ilekroć tylko mieliśmy taką potrzebę… Koniec bajania, wracamy na nocleg do Kamieńca… c.d.n.
  16. 1 point
    W końcu docieramy do Wiśniowca, gniazda rodu Wiśniowieckich ( między innymi Jeremiego Wiśniowieckiego, no tego z „Ogniem i Mieczem”, jego syn został królem Polski – Michał Korybut Wiśniowiecki). Miasteczko pamięta czasy króla Jagiełły. Cykamy kilka fotek pałacu i pozostałości parku dworskiego, teraz przyjeżdżają tutaj dzieci na kolonie. Nie wchodzę do środka, zadowalam się parkiem. Z naszej wizyty na Ukrainie najbardziej zadowolone są wszystkie psy i koty. Dziadek żadnego nie ominął… Koniec psich pieszczot. Ruszamy dalej, przed nami Zbaraż. No? Kto nie czytał „Ogniem i Mieczem”? Obrona Zbaraża podczas powstania Chmielnickiego, to nie fikcja literacka. Dotykając murów fortecy, dotykamy historii… Jesteśmy pod murami Zbaraża. Historia, historią, ale jeść też coś trzeba. Od rana nic nie jedliśmy i czas najwyższy na obiad. Gdzie? Na murach Zbaraża, niczym Wołodyjowski, Skrzetuski, Zagłoba i Podbipięta. Zbaraski zamek i park to doskonałe miejsce dla zdjęć nowożeńców. Jakaś para cyka foty przy naszych motkach. No. Męża odciąłem, co by nie psuł urody zdjęcia.
  17. 1 point
    Ruszamy dalej, przelot z Poczajowa do Wiśniowca. Trochę asfaltem, a potem bajeczne szutry, górą, doliną przez zagubione wioski. Raj dla oczu i motocykla. Już drugi dzień ze zdumieniem obserwuję organizm Dziadka. Fenomen i wybryk natury. Jemu tlen jest potrzebny wyłącznie do podtrzymywania procesu spalania nikotyny… Uzupełnienie płynów i ruszamy dalej. Widoki genialne, jakby czas zatrzymał się lata temu. Jary, wąwozy i zagubione wioski, wszędzie gdzie stajemy podchodzą Ukraińcy. Mistrzem nawiązywania kontaktów jest Dziadek. No, nie wiem jak on to robi…
  18. 1 point
    Krzemieniec zaliczony, walimy na Poczajów, a właściwie to na Ławrę Poczajowską. Taka ukraińska Jasna Góra. Robi wrażenie… Dziadek ma talent. On nawiązuje kontakty wszędzie i ze wszystkimi. Nawet niebo mu nie straszne. Patrząc na te kapiące od złota kopuły nachodzi mnie refleksja, że Ukraina to kraj w którym obiekty sakralne są niczym perły rzucone na ziemię. Kraj raczej biedny, drogi i infrastruktura pod psem, ale złote kopuły wszędzie… To co rzuca się w oczy to religijność mieszkańców i tradycja. Podziwiam. Robię ukradkiem zdjęcia z wyłączoną lampą, nic to nie daje. Gość z długą brodą kulturalnie mnie opierdala, że nie zapłaciłem, to i zdjęć nie powinienem robić. Niezależnie od kraju, strzyżenie owieczek wygląda podobnie…Ale jego wzrok zrobił na mnie wrażenie. Niezwykła twarz…
  19. 1 point
    Sobota, drugi dzień wyprawy. Najedzeni i wykąpani ruszamy na szlak przygody. Pogoda lekko kaprysi, ale nic to. Jedziemy główną ulicą Krzemieńca i parkujemy, a jakże, przed perłą Krzemieńca, czyli byłym Liceum Krzemienieckim. Liceum, to tylko z nazwy, był to bowiem ośrodek naukowy odpowiadający poziomem nauczania, uniwersytetom. Jego okres świetności to lata 1805-1832. Genialni profesorowie i ich wychowankowie. Większość skończyła na Syberii, bądź metr pod ziemią… Widok na Liceum z Góry Zamkowej. Obecny widok byłego liceum, wołyńskie Ateny… Obchodzimy z Dziadkiem gmachy liceum, iluż tu wybitnych ludzi szlifowało te schody… Ruiny krzemienieckiego zamku, który został zdobyty podczas powstania Chmielnickiego przez kozaków Krzywonosa. Zamek już nigdy nie został odbudowany. Krzywonos nie przeżył powstania… Pierwotnie, mieliśmy nie jechać na górę zamkową, ale JacekJ rzuca: jedziemy? No, ba… dwa razy nie trzeba powtarzać, wspinamy się serpentyną w górę. Widoki przednie… Gościu ma nerwy, najpierw robił selfie, a potem zaczął skakać…
  20. 1 point
    Tak jak Mila pisał część drogi do Krzemieńca biegła nad Styrem. Przepiękne miejsca szczególnie w porze kiedy słońce już było coraz niżej. Gęba mi się śmiała przez cały czas :). No to kilka fotek z tego etapu co prawda nie tej klasy jakie robi Mistrz Mila1 , ale coś tam dorzucę :)
  21. 1 point
    Ostatnio w Rumunii padł mi aparat fotograficzny i z tego powodu zdjęcia robiłem bardzo kiepskim telefonem, więc będę wrzucał tylko takie, które uzupełnią relację. Tak jak napisał Mila, jazdę zakończyliśmy nocą, ostanie odcinki zrobione po szutrze przy świetle księżyca w pełni, fantastyczna sprawa. Celem tego dnia był Krzemieniec, tam też dotarliśmy. Noclegi szukaliśmy "z marszu", co było najlepszym wyborem. W większości lokali odbywały się wesela, zapewne jakaś tradycja sprawia, że akurat w tym okresie jest ich tak dużo. Zarówno w piątek, sobotę i niedzielę wszędzie widzieliśmy mnóstwo młodych par. Hotel znalazł się sam, przy głównej drodze. Cena dość śmieszna, 22zł/osobę w bardzo porządnych warunkach, z klimą, pościelą, ręcznikami itd. Jedzenie i obsługa były tu chyba najlepsze z całego wyjazdu, taka mieszanka wygody, sympatii i rewelacyjnego żarcia. Po zajęciu pokoi i szybkim myciu zeszliśmy na kolację. Teraz kilka marnych jakościowo zdjęć. Solanka, bułeczki domowe, kompot (wypiłem 3), piwo chłopaków (mi też zamówili, ale musieli je potem wypić, co nieszczególnie ich zmartwiło). Pierogi z serem z mąki gryczanej. Yejyejowi nie podeszły, więc zamieniłem się z nim za porcję pielemieni. Pielemieni, łosoś i sałatka. Kilka zdjęć pokoju Przedpokój i klima, którą włączyliśmy na noc, bo było gorąco. Motocyklowy bałagan. Zdjęcia marne, w rzeczywistości było tam bardzo elegancko. Śniadanie (8zł/osoba), jajka sadzone, sałatka, naleśniki z jabłkami, kawa, chleb. Po śniadaniu spakowaliśmy się i w drogę. Tu zostawiam miejsce dla zdjęć Mili i kolegów. Dla informacji, hotel to Kalina, na Bookingu 9,0 chyba.
  22. 1 point
    Widoki przepiękne i urokliwe, co chwilę zatrzymujemy się by je podziwiać. Celem jest miejscowość Boremel, miejsce zwycięskiej bitwy gen. Dwernickiego z czasów Powstania Listopadowego 1831. Polacy kolor niebieski, Rosjanie czerwony. Stoimy w miejscu z którego polscy ułani ruszali do szarży, czterokrotnie. Ostatnia rozniosła Rosjan. Słońce nieubłaganie mówi: dobranoc, a droga jeszcze daleka. Trąbimy „wsiadanego” i ruszamy dalej. Zachód Słońca nad Styrem jest piękny, cykamy ostatnie foty tego dnia i lecimy na nocleg do Krzemieńca, dawnej perły szkolnictwa Rzeczpospolitej. Ostatnie 1,5 godziny jedziemy nocą przy świetle Księżyca. Garmin postanawia nas wspomóc i kieruje na skuśkę do celu. W wyniku czego kończy się kiepiski asfalt i zaczyna szuter, kończy się szuter, a zaczyna droga gruntowa, droga gruntowa zaczyna robić się coraz bardziej wąska i falista… Sceneria jest niezwykła: noc, pełnia księżyca i cztery motki jadące w tumanach pyłu rozświetlanego przez reflektory. Jeźdźcy apokalipsy wyłaniający się z nocnej mgły. W pewnym momencie lekko zaniepokojony naszą drogą yejyej pyta Dziadka: „ Czy my na pewno dobrze jedziemy?” a na to rozanielony i z bananem na gębie Dziadek: „bardzo dobrze jedziemy!!!” On by tak mógł jechać do rana, wszystko jedno, w którym kierunku… c.d.n.
  23. 1 point
    Słońce powoli chyli się ku zachodowi, więc ruszamy dalej na Kozackie Mogiły, miejsce w którym dokonał się ostatni dramat tej bitwy. W miejscu osaczonego, kozackiego taboru wybudowano cerkiew i coś na kształt fortecy. Widok z kozackiego obozu na okoliczne wzniesienia, z których polska artyleria dziesiątkowała osaczonych Kozaków. Ekspresyjny pomnik w miejscu kozackich mogił. Ponieważ jesteśmy w dużym niedoczasie jemy w miejscowym lokalu szybki posiłek i heja dalej w drogę. A droga wiedzie brzegami rozlewisk Styru.
  24. 1 point
    Ogólnie, to: „Nic nie robić, nie mieć zmartwień Chłodne piwko w cieniu pić Leżeć w trawie, liczyć chmury Gołym i wesołym być …” Po trzech godzinach jesteśmy w komplecie i po sprawnej odprawie na granicy wjeżdżamy na Ukrainę. Pierwszy cel wyprawy: Beresteczko, dzisiaj senna mieścina – kiedyś, miejsce największej bitwy XVII wiecznej Europy. 1651 rok, powstanie Chmielnickiego, Jeremi Wiśniowiecki, Bohun, Wołodyjowski, Sienkiewicz i te sprawy… Wszyscy słyszeliśmy o Grunwaldzie, a w porównaniu do bitwy beresteckiej był on tylko drobną potyczką. Na beresteckich polach mordowało się blisko 200 tys. ludzi, nieszczęście w tym, iż w większości byli to mieszkańcy tego samego państwa – Rzeczypospolitej… Na zielono: trasa rajderów, niebieski: Polacy, czerwony: kozacy i Tatarzy. Bitwa trwała dwa dni, pierwszy dzień mordobicia i gigantyczne szarże kawalerii jakich nie widziała ówczesna Europa, nie przyniosły rozstrzygnięcia. Drugiego dnia król Jan Kazimierz postanowił zmienić taktykę i wykorzystać „ognisty lud” , czyli muszkieterów i artylerię. Polski „ognisty” walec powoli przetoczył się przez pole bitwy, rozstrzeliwując tysiące Tatarów, którzy po kilku godzinach takiej walki oświadczyli sojuszniczym kozakom, że oni pier…lą taki sposób walki i jak kozacy chcą, to mogą sobie sami walczyć z Polakami, bo oni wracają do domu. Na placu boju pozostali Kozacy, którzy na niedostępnych bagnach rzeczki Plaszówki zatoczyli tabor (taka forteca z wozów konnych, zaznaczona na mapce czerwonym kołem). Tam dokonał się ostatni dramat Kozaków, w wyniku paniki oraz szturmu Polaków zginęło ich ponad 30 000… Dla dzisiejszej Ukrainy miejsce to jest niemal święte i wiąże się z początkiem walki o własne państwo. Z tego miejsca wraz ze swym sztabem dowodził król Jan Kazimierz. Yejyej ogłasza polskie zwycięstwo, ale Dziadkowi to mało… Że, co? Że polska husaria szarżowała na tych polach, a on nie da rady??? Co? Ja, ja nie dam rady??? Wsiada na swego rumaka i rusza do szarży. Gdy tymczasem, obok nas, leniwie przejeżdża chłopska furmanka, wioząc słoiki, pewnie na kiszone ogórki…
  25. 1 point
    Ostatnio stwierdziłem, że muszę zmienić filozofię jazdy motkiem, pokonuję tysiące kilometrów, a w pamięci pozostają tylko strzępy oglądanych widoków. Jadąc z punktu A do B, na ogół nie zatrzymuję się, a mijane krajobrazy kwituję „o! jak ładnie”, „o! jaki piękny widok” i nie zwalniając jadę dalej, czasami delektowanie się krajobrazem trwa nieco dłużej – tyle ile wynosi czas na sikanie. W efekcie, po pokonaniu trasy zostaje hurgot we łbie i mętlik przewijanych w błyskawicznym tempie klatek zdjęć mijanych krajobrazów. A gdzie delektowanie się widokami i chłonięcie lokalnego klimatu? No, na to już nie ma czasu…podobnie jak ten gość z taczkami, który gania z nimi tak szybko, że nie ma kiedy ich załadować… Aby to zmienić, trzeba się zatrzymywać na dłużej – niezbędne rekwizyty, to rozkładany fotelik i jednorazowy grill – to pretekst do zatrzymania. Szybkie zakupy w Tesco i heja w drogę! Trasa jest krótka (150 km) – bezdrożami do Radomia. Popas w dolinie Radomki na pięknym tarasie widokowym. Po 2 godzinach szwędania się nad Wisłą i Pilicą trafiam na zaplanowany postój. Jak na Mazowsze – widoki przednie. Jak dotąd, przejeżdżając tędy wielokrotnie, widok ten oglądałem za każdym razem, ale nie dłużej niż 1,5 sekundy. Grill rozpalony, słonko, lekki wiaterek, zapachy zbóż, jednym słowem: bajka… Po pół godzinie skrzydełka na ruszt, zabawa z grillem i podziwianie widoków. O to właśnie chodziło. Po 1,5 godzinie pakuję manatki i ruszam dalej. Teraz w każdą trasę będę zabierał grilla i fotelik. Polecam.


×