Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 01.08.2017 in all areas

  1. 7 points
    6 dzień. W nocy trochę pokropiło, ale poranek przywitał nas ładną pogodą. Kolejność wiadoma: siusiu, śniadanko, ząbki, pakowanie bambetli i w drogę! O dziwo, pomimo tak licznej ekipy kolejność i sprawność wykonywanych czynności jest nienaganna. Wkrótce cała ekipa szwędaczy jest gotowa do drogi. Pierwszy przystanek dzisiejszego dnia to Uła, senna mieścina, a raczej wioska. Zapewne niewielu jej mieszkańców wie, że w 1579 znajdował się tutaj zamek, a raczej warowny, drewniany gród zdobyty w tymże roku przez Polaków. Szkic zamku. Dzisiaj w centralnym punkcie byłego grodu znajduje się cerkiew. Tankujemy paliwo na jakiejś stacji i ruszamy dalej, dzisiaj będziemy jechać samymi zadupiami, więc nie ma co liczyć, że szybko napotkamy kolejną stację. Lejemy do pełna i w drogę! Dzisiejsza trasa to chyba najtrudniejszy dzień wyprawy, w sumie przed nami ponad 200 km szutrów, najpierw suchych, a potem to już rozmiękłych w strugach deszczu… Tereny przez które jedziemy są praktycznie bezludne, to kres, kresów Białorusi, jej północno wschodnie rejony, tuż przy granicy z Rosją. Zdjęć robię niestety niewiele. Jedziemy godzinami, szutry, szutry, szutry. Czasami szutry zamieniają się w polną drogę… Po kilku godzinach takiej jazdy Przemek rzuca: może już skręćmy na asfalt, na główną drogę? Nie da rady, my już jedziemy główną drogą… Do asfaltu i cywilizacji mamy ze 100 kilometrów… Nie mam zdjęć, teraz żałuję, że nie zrobiłem stopa dla kilku fotek. Widoki były niesamowite, bezludne tereny, opuszczone domy, a nawet całe wioski, czasami wioska, którą widziałem w nawigacji była polem łubinu w bezkresie lasów i bagien. Tutaj można poczuć smak Kresów… Po kilku godzinach jazdy docieramy do wioski gdzie są mieszkańcy i sklep To właściwa pora i miejsce na postój, odpoczynek i jadło. Kawalkada tylu motocykli na takim zadupiu musi budzić pewną sensację, wkrótce podchodzi do nas starszy jegomość, w ręku wiaderko – wiadomo, woda bieżąca tylko w jednej studni we wsi. Obraca kilka razy do domu z wiaderkiem i w końcu do nas podchodzi. Nie wygląda na wioskowego chłopa, zadbany, uczesany i ręce pomimo sędziwego wieku nie wydają się by zaznały fizycznej pracy. Wie, że Polacy, rzuca krótkie pytania niczym śledczy KGB: skąd, po co, gdzie i dlaczego. Mówi coś o Iwanie Groźnym, Armii Radzieckiej i wdzięczności jaką powinniśmy darzyć naszych oswobodzicieli spod hitlerowskiego jarzma. Widać, że bierze go kurw, pewnie po raz pierwszy widzi Polaków, oczywiście pewnych siebie, roześmianych i buńczucznych. Czary goryczy dopełniał zapewnie fakt, iż zdaje sobie sprawę, iż każdy z motków był więcej wart niż jego chata do której nosił wodę. Ale tym bardziej był agresywny i wojowniczy. No ale trafiła kosa na kamień. Oczywiście jako pierwszy harcownik do boju ruszył Kaes, rozpoczynając polityczną debatę. Po chwili na środku wioskowej drogi rozpoczęła się głośna polityczna dyskusja. No, ku…a pięknie, zaraz się zbiegnie cała wieś i będzie mordobicie. Nieco uspokaja nas AgreSorek stwierdzając, że jak przyjdą w wieku naszego rozmówcy, to damy radę . Ostatecznie sprawę załatwia Przemek, przemawiając do gościa krótko i treściwie: spierdalaj chuju! Podziałało. Tym miłym akcentem żegnamy wioskę, wsiadamy na motki i jedziemy dalej. A dalej tylko szutry, szutry i w końcu deszcz, na dodatek w niektórych motkach zaczyna kończyć się paliwo. Desperacko jedziemy dalej, mając nadzieję, że w końcu trafimy na jakąś stację, przecież to niemożliwe, aby tutejsi mieszkańcy dojeżdżali 100 km po paliwo… Jest stacja! Tankujemy i w drogę, ale … w strugach deszczu. Rozmiękłe szutry nie są najlepszym podłożem do jazdy, motkami wozi na lewo i prawo. Jedyna rada: zapier…ć. Widzę zmęczenie w grupie, to zrozumiałe, jedziemy już z 8-10 godzin i to w dość trudnych warunkach… Po jakimś czasie docieramy do asfaltu, którym można dojechać na zaplanowany nocleg w hotelu w Połocku. Lecz ja mam inne plany, chcę dotrzeć do pewnej niewielkiej i zapomnianej wioski. Jestem zdeterminowany, muszę tam być. Rozdzielamy się, do hotelu tylko rzut beretem, więc większość jedzie na zasłużony odpoczynek. Zostajemy w cztery motki. Ruszamy po błotnistej drodze ku zagubionej wiosce leżącej na szlaku wypraw Batorego… Sokół. Dzisiaj ta nazwa pewnie nie mówi nic okolicznym mieszkańcom. Była tu twierdza, drewniana, wybudowana przez Moskwicinów w 1566 roku, kiedy zdobyli te tereny na Rzeczpospolitej. Dzisiaj będziemy nocować w Połocku, który z rąk moskali został odbity przez Batorego w 1579 roku, po miesięcznym oblężeniu. Lecz największy dramat pierwszej wyprawy Batorego (której efektem było właśnie odbicie Połocka) wcale nie odbył się pod murami Połocka, lecz tutaj w tej położonej w widłach rzek twierdzy oddalonej o kilkanaście kilometrów od Połocka. Oblężenie Połocka trwało ponad miesiąc, zapamiętali je dobrze piechurzy niemieccy zwerbowani przez Batorego na wyprawę. Którejś nocy popili się, pech chciał, że tej nocy Rosjanie zrobili wypad z twierdzy, biorąc pijanych Niemców w niewolę. Z jeńcami postąpiono okrutnie, przebito im brzuchy, przewleczono liny i zawieszono na murach, by godzinami konali na oczach atakujących… Takie czasy… Połock padł. Obrońcom pozwolono odejść, ale kurw wśród wojska pozostał. Żołnierze chcieli zemsty, a potencjalna ofiara i sprawca odeszli wolno. To już teraz wszyscy się domyślają co wydarzyło się pod twierdzą Sokół. Zemsta rozkoszą Bogów… Połocka broniło ok. 10 000 ludzi, zginęło ok. 1000. Sokoła broniło 5000 Moskali. Sokół był drewnianą twierdzą, a na nie mieliśmy swoje sposoby, strzelano do niej rozżarzonymi kulami. Po kilku godzinach ostrzału twierdza stanęła w płomieniach, a jej załoga rzuciła się do ucieczki. Na to tylko czekali atakujący - jazda polska i piechota niemiecka zapędzały nieszczęśników z powrotem do płonącej twierdzy. Nie brano jeńców, widowiskiem i zemstą stało się mordowanie przeciwników. Ginęły ich tysiące, tylko niewielu udało się przedrzeć przez nurty rzeki, bo i tam czekali rządni krwi zdobywcy. Skalę dramatu potęgowała szczupłość miejsca na którym rozegrał się cały dramat, to obszar zaledwie 300x300 metrów. Pod Sokołerm w ciągu kilku godzin zginęło pięć razy więcej Moskali niż w trakcie miesięcznego oblężenia Połocka… Odwiedzając wioskę stanęliśmy w pobliżu fosy otaczającej niegdysiejszy zamek, tyle zostało z miejsca w którym wydarzył się największy dramat pierwszej wyprawy Batorego… Deszcz przestał padać. W promieniach słońca w cztery motki dojeżdżamy do hotelu. Jesteśmy wykończeni całym dniem jazdy, docieramy na miejsce. Ulga. Wyciągam z sakwy pół litra jakiejś białoruskiej wódki, którą wożę od wczoraj w sakwie, a która jakimś cudem nie stłukła się na tutejszych bezdrożach. Puszczam ją w ruch pomiędzy kompanami towarzyszącymi mi do końca. Nie zdejmując kasków pijemy z gwinta. Po chwili butelka zostaje osuszona, to był piękny dzień. Białoruska rzeczywistość. Ekipa „hotelowa” i „szwędaczy” w komplecie. cdn.
  2. 3 points
    No to przy patologicznym jeżdżeniu na zakazie, będzie można zastosować izolację w postaci więzienia (do 3 lat) Świat od zawsze pełny jest różnych ludzi, ja np nie morduję i nie gwałcę tylko dlatego, że obawiam się konsekwencji karnych.
  3. 1 point
    Ktoś musi być tym kim jestem, świat najbardziej potrzebuje różnorodności. Skoro już nie robisz bliźniemu co tobie nie miłe, to może by tak również nie pisać na naszym forum, co niektórym nie miłe?
  4. 1 point
    wtedy jeszcze myśleli że mało skomplikowane to na dłużej wystarczy . teraz wiedzą że stopień komplikacji pojazdu poprawia wyniki finansowe serwisu . taka mała historyjka z ostatnich dni : kolega zanabył paska 2,0 tdi 2010 , już CR . miało być miło , przyjemnie , ecodriving po mieście 1500-2000 bo tak super jeździ itp itd. . po tygodniu takiej zabawy zbuntował się DPF - ciągłe wypalanie , oczywiście niedokończone nigdy bo chłop trzy lata pugiem 406 + lpg popylał . Maniek o co biega bo ja nie wiem ??? podpiecie kompa , wypełnienie DPF 96% , dwa stany oleju , pali po mieście 11 litrów . eco samochód . wymiana oleju , trasa 200 kilometrów 2500-3000 obrotów , wypalenie serwisowe , wymiana oleju , nauka jazdy pojazdem grupy VW / cza zapier... będzie działało / i czar pryska .
  5. 1 point
    @artex nie dojrze, że jesteś masochistą to i jeszcze marzycielem-mordercą-gwałcicielem? Ja np na zasadzie "nie rób bliźniemu, co tobie niemile", nie morduję i nie gwałcę coby potem nie trafić na kogoś kto miałby ochotę mi to samo zrobić
  6. 1 point
  7. 1 point
    Jak tak dalej pójdzie, to wylądujesz z 1200 Wysłane z mojego wc
  8. 1 point
  9. 1 point
    Tym bardziej zapytuję Jak czytam niektóre ogłoszenia to nóż się otwiera taptarapta
  10. 1 point
    Ja wszystkie autka miałem i mam z gazem. Punto, Mercedes A, Note, Skoda jakaś tam, Galaxy, teraz C8. Nie mieliśmy nigdy problemów z silnikami, małe jeździły (Nissan Note cały czas jest jeszcze u nas) bez żadnego serwisu gazu nawet. W Galaxy i C8 trzeba było czasem coś podregulować, ustawić. Kolega, który montował robi to za cenę ewentualnych części (filterek, świece). Oczywiście, opłacalność zaczyna się przy jakimś tam przebiegu miesięcznym, u nas nie ma z tym problemu, dużo jeździmy. Instalacja gazowa nie kosztuje kilku tysięcy. U nas za 1800-1900 zakłada się porządny, działający gaz do przeciętnego samochodu.
  11. 1 point
  12. 1 point
    Chyba nawet sprzedający za bardzo nie zna skoro nie potrafi dobrze nazwy napisać.
  13. 1 point
  14. 1 point
    + golonka. Duża i często. Wysłane z mojego HAMMER_ENERGY przy użyciu Tapatalka
  15. 1 point
    @Seb tak zareklamował tego Rebelhorna, że niedługo jeździć w tym będzie armia klonów niczym w Rallye BMW
  16. 1 point
    Eeeee... Nieee.. Źle to ująłem, nie daj Boże coś "Jasinkowym" w sensie kobitom podpadnie, to będzie słabo. A że z Jasinkiem się da wszystko załatwić, to ja doskonale wiem, załatwialim, nie raz,nie dwa... A to podwózkę "pod górkę" z góralkami, a to "samicę renifera" przy ogniu, oj było tego już ciutkę Jasinek, mam nadzieję że dziewuchy bedom zadwolnione
  17. 1 point
    z @Jasinkiem, możesz każdą sprawę załatwić
  18. 1 point
    Qrwa, teraz tylko się modlić żeby Jasinkowi nie podpadlo coś w tych szmatach... Strach cokolwiek opisywać, a kupiłem ostatnio fajny gadżet kolejny [emoji3] Wysłane z mojego MI 4LTE przy użyciu Tapatalka
  19. 1 point
    Dzimsy dla prawdziwych dawaczy w pizde http://www.clickorlando.com/news/weird-news/nordstrom-selling-fake-muddy-jeans-for-425
  20. 1 point
    Jaka różnica w czym? Ważne na kim [emoji6] Wysłane z mojego MI 4LTE przy użyciu Tapatalka
  21. 1 point
    Odcinek 6, czyli tylko krowa nie zmienia poglądów i choć już czwartek, jedziemy dalej Rano budzi nas słońce wchodzące do namiotu i nieustannie podwyższające jego wewnętrzną temperaturę, mimo otwartych na oścież wszelkich możliwych wywietrzników. Raf jak zwykle wstaje koło 7 i czeka. Bo Jagny nie mają w zwyczaju wstawać przed 9, no ewentualnie przed 8.30 ;) Ale Rafowe czekanie nie jest takie bezproduktywne ;) obie DRki mają dokładnie i precyzyjnie wysmarowane pędzelkiem łańcuchy ;) moja chyba nigdy nie była tak zadbana ;) W końcu Jagna też wstaje, poranna toaleta w luksusowych wręcz łazienkach (tu kolejna „wschodnio – zachodnia” dygresja: zastanawiamy się, gdzie można jeszcze kupić taki szorstki, szary, makulaturowy papier toaletowy, który króluje w tutejszych toaletach). Jagna niechcący zostawia rolkę Rafowego papieru w toalecie, i potem przez trzy dni będzie wysłuchiwać „ale taki ładny był! pachnący! i w kwiatki!”… Ruszamy do pierwszego napotkanego sklepu i wcinamy na ławeczce śniadanie. Raf już szczęśliwszy, bo ma swoje ukochane śledzie ;) Mamy już czwartek, czyli powinniśmy być już w drodze powrotnej. Ale jakoś nie chce nam się wracać ani trochę ;) więc zatwierdzamy korektę planów – jedziemy do Kruszynian zobaczyć meczet, potem do Krynek zobaczyć rondo z 11 wyjazdami a potem jedziemy do Podlasiaków do Bielska. Trzeba zobaczyć jak sobie para młoda radzi po ślubie ;) Pod sklepem odbywamy jeszcze bardzo ciekawą rozmowę z lokalesem (to jest to, co oboje w podróżach lubimy), który zawile i socjologicznie tłumaczy nam „bezludność” ośrodka kempingowego, na którym spaliśmy. I suniemy dalej na północ szutrami. Szybkimi szutrami. Autostradoszutrami! W Jałówce naszą uwagę przyciąga nowoczesna cerkiew: a my uwagę pogranicznika: (zdjęcie ze specjalną dedykacją dla Mygosi) trochę plotkujemy o ktm, tkc, itp. itd. ;) W końcu pada hasło „a pokazać wam kilka fajnych rzeczy?” No ba! Pilnie strzeżona granica białoruska: Ruiny kościoła w Jałówce: poza adekwatna do miejsca :dizzy: I znów szutry, plus kocie łby we wsiach… Jestem zachwycona wsiami. Jest po prostu sielsko. Nie znajduję lepszego słowa do opisu… Cicho, spokojnie, czysto, bajkowo, zadbanie, skromnie, drewniane domki, kwitnące kwiaty, dziadkowie na ławeczkach pod płotem…Dublany, Mostowlany, Świsłoczany… Czas tu chyba płynie inaczej… :bow: (...)
  22. 1 point
    Odcinek 3, czyli tym razem już na dwóch kółkach Poniedziałek rano. Trzeba w końcu zacząć ten offowy wyjazd! Zaczynamy jednak od wspaniałego śniadania podanego przez Lenę (nabawiłam się babskich kompleksów…), aż nie chce nam się wyjeżdżać z takiej miejscówki ;) tym bardziej, że zewnętrzne temperatury nie zachęcają do offa (36 stopni!). Ale mus to mus. Enduro nie pęka czy jakoś tak. Zakładamy GPSy (Jagna: Garmin zumo, Raf: Lark z milionem wgranych map), wyciągamy dwie prehistoryczne (1995!) mapy wschodu Polski i patrzymy, gdzie ten Bug. Człowiekowi z zachodu kraju wydaje się, że cała wschodnia granica Polski biegnie brzegiem Bugu. A tu guzik! Raptem ze 200 km! Zmieniamy więc nieco założenia: na razie jedziemy nie tyle najbliżej Bugu, co granicy. Ładujemy bagaże na DRki i jesteśmy gotowi do drogi. Ja testuję nowy worek Ortlieba (śliczny, żółciutki ;) ), 31 litrów, wodoszczelny, łatwy dostęp (w przeciwieństwie do rogala…). Niestety okaże się wkrótce, że materiał jest zbyt mało odporny na przesuwanie się worka po płycie i wrócę z kilkoma dziurami w dnie. Szkoda, bo poza tym sprawdził się doskonale. Albo trzeba wymyślić jakieś super-hiper mocowanie zapobiegające jakiemukolwiek przesuwaniu. Raf ma inny worek, duuużo większy, ale wpakowuje w niego dodatkowo mój namiot i swój niezbyt mały śpiwór. Mamy jeszcze dylemat dotyczący kurtek. Jeździmy oboje w zbrojach, ale w końcu może kiedyś padać… A ponieważ na pewno będzie padać, jeśli kurtek nie weźmiemy, to je bierzemy. I oczywiście nie zakładamy ani razu ;) Ruszamy z Lubaczowa prosto na wschód, najpierw asfaltem, potem połatanym asfaltem, potem resztkami asfaltu, a potem w końcu bez asfaltu. I to nam się najbardziej podoba! Dobijamy do granicy polsko – ukraińskiej we wsi Radruż, gdzie zatrzymujemy się przy cerkwi, niestety zamkniętej: Jagna nawija pierwsze kilometry po prawie dwumiesięcznej przerwie, musi się w końcu przyzwyczaić do używania zrośniętych już palców ;) ale i tak je jakoś głupio układa ciągle: Z Radruża jedziemy już na azymut, jak najbliżej granicy. GPSy są tu bardzo przydatne – albo po prostu patrzymy gdzie jesteśmy i w którym kierunku należy jechać, albo wyszukujemy w Garminie najcieńszych kreseczek na mapie i tamtędy każemy się prowadzić ;) Omijamy Horyniec i przez Dziewięcierz docieramy do Prusia, ładną leśną dróżką powyżej wąwozu. Po drodze jagnięca DR dostaje kilka razy korzeniami i gałęziami i odnosi pewne straty: pogięło siatkę osłaniającą zębatkę zdawczą. Jest niemiłosiernie gorąco i fajnie jechać lasem: Czasem ścieżka jest tak zarośnięta, że trzeba się kulić, a i tak ciągle dostajemy gałęziami i pokrzywami w twarz ;) W zasadzie ciężko jechać na innym biegu niż pierwszy, bo widoczność nie przekracza 5-6 m, a ścieżki z cyklu „no była tu kiedyś panie droga, i nawet traktor tu kiedyś przejechał”. Ale droga na Garminie jest ;) W Prusiach na chwilę godzimy się z asfaltem, żeby podjechać do sklepu uzupełnić płyny. A najbliższy sklep dwie wsie dalej… To nas dość dziwi przez cały wyjazd, jesteśmy przyzwyczajeni, że nawet w najmniejszej wsi są ze dwa sklepy, ale nie tu… Wracamy do Prusia i dalej wzdłuż granicy, na Hrebenne: Niestety za Hrebennem kończy się las i jedziemy głównie przez pola, jest nadal ładnie, ale słońce wściekle pali… Polami jedzie się fajnie, ziemia gliniasta, ubita, praktycznie zero kopnych piachów. Musimy też trochę pojechać asfaltem, czasem nie widać żadnych dróg bliżej granicy, a nie chcemy jechać na azymut przez pola, bo żniwa w pełni ;) Na asfalcie jest niesamowicie pusto, zdarza się, że przez 20-30 km nie mija nas żaden samochód, ewentualnie ze trzy traktory… No i kombajny. Co najmniej dziesięć na dobę! Wszędzie w ogromnych ilościach występują boćki: W końcu dobijamy do Bugu, a raczej w okolicach wsi Gołębie Bug wpływa do Polski z Ukrainy. Bug płynie doliną, nie ma wzdłuż niego żadnej ścieżki, musimy więc zadowolić się asfaltem do Hrubieszowa. Ale widząc zjazd w bok i w dół, nie możemy sobie darować ;) Proszę Państwa , oto Bug: i DRki pasące się na nadbużańskiej podmokłej łączce: Pomiędzy asfaltem a rzeczoną łączką było niewielkie zielone bagienko. A ponieważ Jagna uwielbia jeździć środkiem błota / kałuż / bagienek, to potem felgi wyglądają tak: wracając z łączki na asfalt Raf na swoich prawie łysych Mitasach rozrył błotko tak, że Jagna miała problem przejechać na niełysych AC-10 (swoją drogą rewelacyjne opony!) wyząbkowane dunlopy z przodu trochę gorzej dawały radę: W Hrubieszowie poczyniliśmy zakupy na wieczór. Tekst pt. „poproszę dowolne wino, byle nie słodkie i nie półsłodkie i powyżej 15 złotych” zawsze budzi popłoch w wiejskich sklepikach ;) Tym razem musieliśmy pójść na pewien kompromis. Wino było co prawda półwytrawne, ale za 12,60 … Znaleźliśmy na mapie jeziorko, nad którym można by się rozbić, jakieś 30 km na północ od Hrubieszowa. Ładny dojazd przez Strzelecki Park Krajobrazowy, po prostu szuter-autostrada ;) Co prawda na końcu drogi był szlaban, ale od południa nie było żadnego zakazu, przysięgam! Tu na mapie było jezioro: Łąka ładna, ale po kilkunastu godzinach jazdy powyżej 35 stopni bardzo chcieliśmy się umyć… W najbliższej wiosce patrzyli na nas dziwnie, kiedy pytaliśmy się o nieistniejące jezioro i skierowali nas nad sztuczne jeziorko „Dębowy Las” pod Chełmem. Nad jezioro oraz plażę prowadziła wąska droga z płyt betonowych. Jagna, chcąc być uprzejmą i nie zmuszać aut do zjeżdżania w trawę, jedzie obok płyt. Ale w pewnym momencie widzi przed sobą dziury i rowy, więc postanawia wrócić jednak na beton. Niestety… Okazuje się, że w tym miejscu krawędź płyty jest wysoko (nie było tego widać w trawie…) i nie da się na nią wjechać pod małym kątem… DR się natychmiast kładzie i dalej leci szlifując beton. Jagna (na szczęście) sunie osobno za DRką. I tak dobre 5 metrów… To była moja pierwsza wywrotka nie-offowa i najadłam się sporo strachu. Sunąc na brzuchu przez beton byłam pewna, że to już koniec wyjazdu… Tymczasem okazało się, że szkód w zasadzie brak. DR nieco przerysowała błotnik (któremu już niewiele zaszkodzi po marokańskich wyczynach lotnych Wilczycy) oraz podnóżek, a Jagna otrzepała się i wstała… Wnioski z tego są dwa: po pierwsze DRka to prawie niezniszczalny sprzęt – tak prosty, że nie ma co się uszkodzić, a po drugie – porządne ciuchy z ochraniaczami to podstawa. Mimo szorstkiego betonu nie mam najmniejszej dziury ani na spodniach, ani na zbroi! Sprawdzamy bak, klamki, lusterka, odpalamy, wszystko działa, ręce mi się nieco trzęsą, ale zostało kilkaset metrów do celu, dam radę. Dojechaliśmy ;) i nawet było ładnie: Jagna wymaga lekkiego podniesienia na duchu po szlifie, pomaga w tym Raf („Jagna, każdy by się tam wyjebał”) oraz białe półwytrawne, niestety jego smak dokładnie odzwierciedla jego cenę (12,60…) wina to chyba nie dotyczyło :confused: Po zmroku niemożebnie tną komary, które mają w głębokim poważaniu Autan z 16% DEET… Robimy więc ostatni rzut oka na jeziorko i idziemy spać. cdn.


×