Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 30.10.2017 in all areas

  1. 10 points
    TURBO BAŁKANY 2017 Zacznę od tego czym dla mnie jest turystyka motocyklowa. Podróżując motocyklem szukam miejsc oddalonych od wielkich aglomeracji miejskich. Miejsc, gdzie trasa jest kręta, a widoki sprawiają, że doceniasz piękno natury. Zwiedzanie jest tylko małą częścią moich wojaży. Za to nieodłącznym elementem jest smakowanie lokalnych przysmaków. Wyjazd na Bałkany był moją pierwszą duża wycieczką zagraniczną. Rok wcześniej byłam na kilkudniowym wyjeździe na Słowacji i Węgrzech. Po przejechaniu kilkuset km serpentyn w Słowackich Tatrach przekonałam się, że turystyka motocyklowa jest moją pasją. W sezonie 2017 w weekend majowy objechałam południe Polski- od Bieszczad po Sudety. Wtedy też podjęłam decyzję o zmianie motocykla. Honda Hornet nie była najwygodniejszą opcją do turystyki. Wybór padł na BMW F650GS. Wybrałam go ze względu na swój wzrost. Duże znaczenie miał skok zawieszenia który umożliwia mi komfortową jazdę po gorszej jakości drogach. Po zakupię postanowiłam przetestować moto w dłuższej trasie. Planowałam odbyć wycieczkę samotnie jednak w ostatniej chwili zdecydowałam się, że pojadę z kolegą na moim motku. Na pewno odbycie takiej podróży było dla mnie jako kobiety bezpieczniejszą opcją. Trochę statystyki na początek. - Jeden motocykl- dwie osoby J dwóch kierowników na zmianę - Łącznie 3950 km - 8 dni Plan trasy był zupełnie inny pierwotnie jednak warunki pogodowe jak i termin powrotu do Polski zweryfikował plan podróży. Wystartowaliśmy z Warszawy 19 września. Pierwszego dnia zrobiliśmy szybki przejazd do Rumunii. W Słowacji przywitał nas pierwszy deszcz. Później deszcz w Rumunii stał się codzienną rutyną. W Rumunii zatrzymaliśmy się na nocleg w miejscowości Atea. Podróżny osiołek Następnego dnia mieliśmy w planach dotarcie pod miejscowość Bran, gdzie znajduje się zamek Draculi. Jednak potężna burza połączona z ulewą pokrzyżowała nasze plany w trakcie jazdy. Zdjęcie powyżej obrazuje jaka ulewa nas spotkała. Zatrzymaliśmy się w przydrożnej knajpie, gdzie postanowiliśmy szukać w pobliżu hotelu. A poniżej efekt zamawiania dań w knajpie, gdy menu jest tylko w języku rumuńskim. Nie pamiętam nazwy dania, ale składało się ono z startych ziemniaków, sera, dużej ilości roztopionego masła i śmietany na wierzchu. Niestety nie zjedliśmy do końca tego „pysznego dania”. Znaleźliśmy hotel w miejscowości Fântânele. Niestety do hotelu mieliśmy jakieś 20 km, które musieliśmy pokonać nadal w ciągu burzy. Jak dla mnie była to najgorsza burza w życiu. W pewnym momencie obawiałam się czy w ogóle dojedziemy do hotelu. Następnego dnia ruszyliśmy w stronę Șugag, gdzie mieliśmy kolejny nocleg. Tego też dnia przejechaliśmy słynną transalpinę od miejscowości Sugag do Novaci. W samym Sugagu warunki pogodowe były znośne. Temperatura około 14 stopni. Jednak im wyżej wjeżdżaliśmy temperatura spadała. Na jezdni było widać pozostałości po powalonych drzewach. Dzień wcześniej przeszła tamtędy burza, która pozostawiła zniszczenia. Jednak najgorszy był powrót z Novaci do Sugag. Na trasie była bardzo gęsta mgła która ograniczała widoczność do 1m, temperatura wynosiła 0 stopni do tego wracaliśmy w nocy. Motocyklowy dramat jednym słowem. W najgorszym momencie jechaliśmy 20km/h z włączonymi światłami awaryjnymi, aby żadne auto nie uderzyło w nas. O tym jak były ekstremalne były warunki świadczy to, że nie spotkaliśmy żadnego motocyklisty po drodze. A przejeżdżający kierowcy kibicowali nam trąbiąc i machając do nas Transalpina była głównym celem w Rumunii dlatego zdecydowaliśmy się ją przejechać pomimo ekstremalnych warunków. Wtedy było to ciężkie przeżycie jednak jak człowiek czegoś chce to może dokonać wszystkiego.
  2. 10 points
    Ciąg dalszy relacji W Czarnogórze dopiero poczułam, że jestem w cywilizowanym kraju. Widać było, że poziom życia mieszkańców jest wyższy niż w poprzednich krajach. Trochę Czarnogórskiej kuchni A’la nasze swojskie gołąbki tylko, że farsz znajduje się w papryce. Po Czarnogórze przyszła pora na Bośnię i Hercegowinę, a dokładnie Medjugorie i Mostar. A w Bośni i Hercegowinie takie widoczki Matka Boska z Medjugorie Bardzo komercyjne miejsce. Jest tam drogo, a wszystko wokół nastawione jest na handel dewocjonaliami. Nie polecam. Przypomina każde inne miejsce święte chrześcijan, tylko może nie z takim rozmachem jak w Polsce Mostar- widok z góry, gdzie znajduje się potężny krzyż XVI- wieczny meczet. Jako kobieta mogłam wejść do niego bez nakrycia głowy co było zaskoczeniem. Obowiązkowe było jedynie zdjęcie obuwia. Widok z wieży meczetu na Mostar Stary Most Bośniacka kawa- zwykła kawa parzona po turecku tyle, że podana w zdobnym naczyniu. Wrażenie w Mostarze robią ślady po kulach w ścianach budynków na których znajdują się napisy „Don’t forget”. Pozostałości po wojnie domowej. Samo miasto to mieszanka kultury chrześcijańskiej i muzułmańskiej. Wielki krzyż na górze przed miastem, liczne meczety, kobiety w chustach i kościoły- to wszystko przeplata się w Mostarze. Z Mostaru ruszyliśmy w powrotną drogę wiodącą przez Chorwację, Węgry, Słowację i Czechy. Przepraszam za jakość zdjęć. Były robione telefonem. I następnym razem postaram się robić ich więcej. Wrzucę filmik z wyprawy kiedy go zmontuje. Refleksje z podróży: 1. Wrócę na pewno w rumuńskie góry. To samo dotyczy się Czarnogóry. Czuję niedosyt z pobytu w obu tych państwach. 2. Karta walutowa- jest to najwygodniejsza opcja do płacenia jeżeli planuje się podróż przez wiele państw. 3. Mostar zrodził we mnie nieodpartą pokusę na zapuszczenie się w kolejnej wyprawie w rejony bardziej egzotyczne i odmienne kulturowo 4. Opony Pirelli Scorpion Trail 2 założone tuż przed wyjazdem. Opony asfaltowe, które szybko grzeją się. Sprawdziły się świetnie ma mokrej nawierzchni. Ani jednego poślizgu podczas deszczowego pobytu w Rumunii. 5. Patent na rękawice podczas deszczu- na rękawice motocyklowe zakładałam zwykłe rękawice lateksowe tj. do sprzątania. Patent sprawdził się. Rękawice były suche.
  3. 6 points
    Ciąg dalszy relacji Następnego dnia pożegnaliśmy się z Rumunią i ruszyliśmy dalej w stronę Serbii. Co najbardziej zapamiętam z Rumunii. Bardzo pozytywne nastawienie to turystów motocyklowych. Styl jazdy Rumunów był zaskoczeniem. Kierowcy jeżdżą rozważnie i nie mieliśmy żadnych przykrych sytuacji na drogach. Mimo, iż panuje tam bieda ludzie potrafili się uśmiechać. Zaskoczył mnie również stan dróg. Stanowi to pewien kontrast. Jedziesz wioską, gdzie z domów odpadają tynki, ale asfalt jest gładki i bez wybojów. Serbia tak naprawdę była dla nas krajem przelotowym, gdzie mieliśmy nocleg w Kruševac. W Serbii znów nastąpiło zderzenie z dużą biedą. Mnóstwo bezpańskich psów i żebrzących. Same nastawienie Serbów również nie było przyjazne. Podczas obiadu w restauracji czy to wizycie w sklepie dało się odczuć wrogie nastawienie z niewiadomych powodów. W Serbii mieliśmy kilka sytuacji, gdzie auto wymusiło pierwszeństwo i mieliśmy awaryjne hamowanie. Styl jazdy Serbów można w skrócie opisać- większy ma pierwszeństwo. O tym jak niebezpiecznie jest na drogach świadczą liczne tabliczki upamiętniające ofiary wypadków drogowych. Dlatego też nie mieliśmy ochoty zagrzać tam dłużej miejsca i obraliśmy kierunek Czarnogóra. I znów losowanie w przydrożnej serbskiej knajpie. Tym razem smaczne. Różnego rodzaju mięsa i kiełbaski pieczone na rożnie. Trasa niedaleko granicy Serbia- Czarnogóra Czarnogóra to raj motocyklowy. Górzysty kraj przez który wiodą drogi w kształcie serpentyn. Za każdym zakrętem razem czaił się piękny krajobraz górskiej przyrody. Dla takich widoków wyrusza się w świat.
  4. 5 points
    Spokojnie, przechodzi fazę extazy. Choinka przyjmie niezliczoną ilość ozdób, refleksja przyjdzie po świętach Wysłane z mojego Lenovo B8000-H przy użyciu Tapatalka
  5. 2 points
    Jak to jest ten o którym myślę to myślę, że to ulubiony sprzedawca Dakarowego
  6. 2 points
    to są tutaj tacy co nie lubią? Rozumiem, że "młody' stawia wpisowe
  7. 2 points
  8. 2 points
  9. 1 point
    Jak obiecałem, a ja zawsze dotrzymuję obietnicy, tak i zrobiłem, i specjalnie dla Ciebie @Dziadek przetłumaczyłem ten artykuł. Zapraszam jednak wszystkich chętnych. Za marzeniem na motocyklu (autor: @Katrina) Onliner.by Wszystko zaczęło się a może, to było moje przeznaczenie. Wpisuję w szukaczu „Koniec świata” przeglądam obrazy, linki i w jednej z nich pierwszy raz widzę dźwięczną nazwę Szykotan. Koniec świata — to przylądek, oficjalnie noszący taką geograficzną nazwę, znajduje się na wyspie Szykotan, południowo-kurylski rejon, obwód sachaliński. Wyspa należy do Rosji, co kwestionują Japończycy. Serce już wali w zawrotnym tempie, i w głowie tylko jedna myśl — „jadę tam!” Myśli aby przejechać bezgraniczną Rosję pojawiały się wcześniej, ale w tej chwili cel nabrał znaczenia, forme i nazwę. Szykotan tłumaczy się z języka ajnuskiego jako „Najlepsze miejsce” (w innych interpretacjach — „Duża osada”. Dotrzeć do go nie jest łatwo, a po to aby dostać się na samą wyspę, trzeba na dwa miesiące przed załatwić graniczne pozwolenie w Służbie Bezpieczeństwa Federalnego FR. Ale decyzja podjęta. Teraz — tylko do przodu! Droga do portu Wanino (10 000 km) zajęła mi 14 dni. Kontynentalne przygody zasługują na oddzielnie opowiadanie, ale po tych dwóch tygodniach mocno zmieniłam mą opinię o Rosji. Osławione rosyjskie drogi okazały się nie takie znowu i złe, chociaż i były odcinki bardzo nieprzyjemne. Bajkał jest ogromny i zachęca by zatrzymać się na dłużej. Spotkanie z tutejszym świtem — bezcenne. Miasta łączą w sobie współczesną architekturę i czar rosyjskiej prowincji. A jeszcze — ogrom. Wszystko tu pobudza wyobraźnię swoimi rozmiarami i przestrzenią, albo kopalnia Korkińska z niemowlęcymi-BiełAZami bądź wielka bezkresna tajga. Im bliżej końca kontynentu, tym większe nasycenie kolorów i jaskrawość piękna naturalnego. Ale nie można zapomnieć by zadzwonić do dyspozytora w pobliżu znaku „Lidoga” i powiadomić go, że się jedzie, inaczej twoje miejsce na promie mogą oddać komuś innemu, a łączności aż do samego portu już nie będzie. Na promie gra sowiecki hymn, pachnie starością a kompleksowe wyżywienie „cieszy” pełnością diety. Ale przez 18 godzin drogi stopniowo rośnie w duszy przedsmak nowych odkryć i wrażeń. Oto i Chołmsk. Wita mnie znak drogowy, informujący, że to „Najlepsze miasto, gdzie szczęśliwy jest człowiek”. Na Sachalinie spędziłam cztery dni, odwiedziłam muzeum krajoznawcze, dowiedziałam się wiele o historii wyspy, Ajnach, Niwcha, miejscowej faunie i florze, znalazłam ślady japońskiego dziedzictwa, spróbowałam gotowanych krabów i wykąpałam się w Morzu Ochockim. Ale Sachalin — nie jest punktem końcowym mojej drogi, a tylko krokiem ku Marzeniu i pora mi już udać się do bliskiej sercu wyspy Szykotan. Dlatego muszą spakować mego wiernego BMW do skrzyni i załadować na pokład statku „Igor Farkhutdinow” (nosi nazwę na cześć gubernatora obwodu sachalińskiego, który zginął w katastrofie helikoptera). W porównaniu z promem „Sachalin- 9” ten właśnie „Farik” (tak delikatnie nazywają miejscowi statek) jest o wiele bardziej komfortowy i współczesny. Prawie 30 godzin drogi, i oto już koła Henry'ego dotknęły szykockiej ziemi. Tu wszystkiego są dwie miejscowości — wsie Małokurylskie i Krabozawodskoje. Długość całej wyspy to 27 km, szerokość — od 5 do 13 km. Ludność — około 3000 osób. Do 1994 roku było tu prawie 8000 mieszkańców, ale bardzo wielu wyjechało po szykotańskim trzęsieniu ziemi i tsunami. Teraz na całej wyspie można zobaczyć tabliczki, ostrzegające o tym, że w przypadku tsunami trzeba uciekać na wzniesienia a budynki na górze są oznaczone jako sejsmiczne. Na wyspie znajduje się przetwórnia ryb, tutaj na dobry zarobek przyjeżdżają tymczasowi robotnicy, jest współczesny szpital, szkoła, urząd pocztowy, cerkiew, filia „Sbierbanku”, remiza, policja, kafejki i kilka sklepów. Mało, ale jest wszystko to, co potrzeba do życia. Stacji paliw nie znalazłam ale są ludzie, u których zawsze można kupić benzynę. Ceny, co prawda, nieludzkie, ale co poradzić —„północny współczynnik”. Wile pojazdów, konstrukcji, okrętów a nawet pomnik mówiący o odkryciu wyspy okrywa się rdzą i zapomnieniem, mocno kontrastując z otaczającym pięknem. Przejdźmy do najprzyjemniejszej i widowiskowej części podróży. Koniec świata. Jak często słyszymy to połączenie słów w codziennym życiu. A on istnieje, i droga do niego, oj jak bardzo niełatwa. Na Szykotanie asfalt obiecują położyć już ponad 10 lat, a na razie cała powierzchnia wyspy to szutrówki, kamienie, piasek, glina, dziury, kałuże, błoto i grząskie błotnisko. Droga na przylądek zajęła mi kilka godzin. Dotarłam na wskroś przemoczona od bryzy rzek, które wypadło przekroczyć, albo od potu, ale to nieważne. Przecież oto on, sam Koniec świata. Serce kołacze ale chcę milczeć i się zachwycać. Dałam radę, dojechałam. Wiecie, jestem bardzo rada, że droga na Koniec świata właśnie jest taka — całkiem nieprosta. Ona i powinna być taka — trudna, aby włożyć wysiłek do osiągnięcia celu. Potem był przylądek Niepokorny i latarnia morska Spanberg. Martin Spanberg — rosyjski żeglarz morski, który odkrył wyspę Szykotan. Latarnia morska zbudowana została przez Japończyków, wokolo wiele zardzewiałych części od jakichś morskich podzespołów, obok swobodnie pasą się dwa konie. Wszystkiego ich na wyspie trzy — jeden żyje w Małokurylskim i dwa tu. Przylądek Niepokorny stał się moim ukochanym. Tu można siedzieć w nieskończoność myśląc o sensie życia i wielkości Przyrody. Jeszcze na wyspie jest ogromna ilość zatok, pagórków i niewydeptanych przez turystów ścieżek. Szczególnie chcę wyróżnić przylądek Szykotanu w pobliżu Małokurylskiego. O zachodzie słońca rozpościera się stąd wspaniały widok. To prawdziwy wierzchołek świata. Pod tobą ścielą się obłoki, horyzont zalewa różowe światło, widać wulkan Tiatia na Kunaszyrze, i wierzę, że nawet widzę Japonię choćby kątem oka. Nie mogłam wyjechać nie spróbowawszy prawdziwej ikry pięciominutówki. Miejscowe dzieci zgodziły się zabrać mnie na ryby! Nadmuchujemy łódź, rozstawiamy krabołowki, zastawiamy sieci. W gruncie rzeczy na wszystko trzeba otrzymywać licencję ale łapaliśmy nie na przemysłową skalę, także będziemy uważać, aby miejscowa fauna nie ucierpiała zbyt mocno. Opływamy na wiosłach Koniec świata ze strony Oceanu Spokojnego. Zaczynają znosić nas fale, trzeba wracać. W czasie kiedy pływaliśmy, w krabołowku już wpadły dwa pierwsze kraby, a w sieciach są już cztery gorbusze! Dzieci wprawnie rozcinają rybom brzuchy, nas trzy dziewczyny z jajami! Otóż to powodzenie! Słona woda morska gotuje się na ognisku, następnie tam wrzucą ikrę, i wuala gotowa — słynna ikra pięciominutowa. Smaczniej w życiu nie jadłam! Soczysta, duża, nawet chleba do niej nie trzeba. Teraz przyszedł czas na kraby, których złapało się wiele. Po prostu je wrzucają do wody morskiej i gotują, aż one staną się pomarańczowo-czerwone. Smakołyk! Jeszcze gorbuszę upiekli w folii z przyprawami. Po prostu święto brzucha po szykotańsku. Doskonałe towarzystwo, wspaniali ludzie. W przedostatni dzień jedziemy na Czetyrkę — tak miejscowi nazywają górę Szykotanu, która ma wysokość 412 metrów. Jest najwyższa na wyspie. Wierzchołek góry cała okryty jest mgłą, ale ruiny wojskowych lokalizatorów w taką pogodę dają wrażenie tego, iż znalazłam się raptem w Stonehenge. Żegnam się niestety z Szykotanem. To moje miejsce mocy, moja święta wyspa. Kto wie, może kiedyś odwiedzę ją znów. Tłumaczenie własne.
  10. 1 point
    Moja pierwsza wycieczka na motorku tez była w tamte rejony :-). I mieliśmy w Rumunii podobną pogodę dlatego ten kraj jest zdecydowanie do poprawki...:-) Pozdrawiam trolik
  11. 1 point
    Masz założoną nową osłonę łańcucha z Touratecha. Chcesz to teraz zmienić na plastikowy oryginał???
  12. 1 point
    Bo Ty tylko jak pisze po niemiecku jesteś najszybszy
  13. 1 point
    Jak to mawia Paweł JCNTP PS - może to przez ten otwarty kufer?
  14. 1 point
  15. 1 point
    Kupiona szara krowa wczoraj. pierwsze 150 km zrobione w deszczu, wietrze itp. Wszyscy przeżyli.
  16. 1 point
    No to... wykrakałeś. Wątek może sobie trwać a motocykl ma już nowego właściciela. Szkoda że nie tutejszego, ale cóż.. będę próbował nadal :P
  17. 1 point
    Także ten, ruszamy w dół po mapie i jest to ostatnia część wyjazdu po drodze zajeżdżamy do kolejnego punktu wyprawy który chcieliśmy zobaczyć: Gryfino - Krzywy Las: Lecimy dalej, co prawda nie planowaliśmy wstąpić ale z daleka było widać, więc: I dalej, tu szukaliśmy już konkretnego miejsca, ale niestety słabo się przygotowałem i okazało się że dojazdu brak: Miasto Pstrąże, chcieliśmy dojechać ale okazało się że położone jest na poligonie wojskowym czego nie wiedzieliśmy. Miejscowi mówili że do połowy odległości wjeżdżają bo mają tam pszczoły i przepustki na wjazd ale do samego miasta nigdy nie docierają. I jeszcze ta tabliczka: "ostre strzelanie wejście grozi śmiercią". - wjechaliśmy kawałek ale odpuściliśmy, piach pustkowie, trudno. Lecimy dalej, docieramy na kolejny kemping: http://plazaczocha.pl/index.html Miejscowość Leśna ul. Sucha. pół kilometra od zamku Czocha. Przyjeżdżamy: Warunki bez rewelacji ale w porównaniu do poprzedniego w Międzyzdrojach, cisza spokój, łazienki byle jakie ale cena połowę niższa, 28zł za dobę za wszystko. Teren już górzysty więc noce zimne ale dawaliśmy radę Co nas tam rozwaliło? - z pewnością zachody słońca, a na taki właśnie trafiliśmy rozbijając namiot: Po kręciliśmy się kilka dni po okolicy, odwiedziliśmy Wrocław gdzie czekała na nas przewodniczka - koleżanka Znajdujemy trochę krasnoludków: Trochę starego miasta: most z kłódkami, my nie przyczepiamy bo weźmie się w końcu załamie: W tym dniu ponownie uciekamy na nasz kemping. Następnego dnia lecimy już w stronę domu mieliśmy zajechać na tosta do @FALCON jednak się nie udało, prognozy pogodowe zapowiadały się nieciekawie. Więc na tosta będzie trzeba tam wrócić Ostatnie dwa dni to już powrót w stronę domu, zbieramy się i lecimy, po drodze trafiamy na kolejne punkty z listy: Kolorowe jeziorka (okazuje się że najlepiej trafić tu wiosną), jeziorko purpurowe: Jeziorko niebieskie, które jest niebieskie wiosną a w lecie robi się zielone: A jeziorka zielonego o tej porze roku nie ma bo wysycha, występuje tylko wiosną Lecimy dalej do Osówki: I dalej już autostradą robiąc postoje: Żonkę mi trochę już zaczęło prostować: Ale ok, w końcu to dużo kilometrów. Tego dnia docieramy w okolice Tomaszowa Mazowieckiego i śpimy nad zalewem w agroturystyce, mieliśmy dotrzeć ok 22:30, niestety docieramy ok północy ponieważ navitel wysłał nas leśną wąską i piaszczystą drogą która ciągnęła się ok 10 km a na końcu był zamknięty szlaban który jakoś między drzewami udało się minąć Następnego dnia trochę rozejrzeliśmy się po Tomaszowie odwiedzając skansen rzeki Pilicy i niebieskie źródełka które podobno występują tylko tutaj i w parku yellowstone: I cała na przód do domu (było to uzasadnione ponieważ tego dnia wieczorem wróciliśmy a następnego przeszły już te nawałnice które spowodowały te wszystkie wielki straty), jeszcze tylko obiadek: I szczęśliwie wracamy: Było jeszcze dużo rzeczy które mogliśmy zobaczyć ale tego nie zrobiliśmy, ale dzięki temu jest perspektywa na przyszłość myślę że w przyszłym roku wyjazd również będzie motocyklowy i będziemy chcieli po włóczyć się po Ukrainie, dotrzeć do Odessy, wrócić Rumunią. Czas operacyjny dwa tygodnie, a termin, pierwsza połowa sierpnia, więc jeśli ktoś ma podobny pomysł można by je połączyć. Na pewno napiszę coś w planowanych wojażach ale to bliżej terminu. Lewa dla wszystkich czytających, motocyklistów i podróżników szukających przygód!
  18. 1 point
    a więc jadymy dalej z Białogardu ruszamy z zamiarem podróżowania blisko wybrzeża, a kierunek to Międzyzdroje Zatrzymujemy się na chwilę w Trzęsaczu, niby nie nastawialiśmy się że tam będziemy, ale skoro i tak przejeżdżaliśmy postanowiliśmy zatrzymać się na chwilę i rozejrzeć: i lecimy dalej, przed Międzyzdrojami trafiamy na punkt widokowy więc również robimy postój: docierając na miejsce trafiamy na: http://www.campingmiedzyzdroje.eu/ W naszym wspólnym odczuciu, najdroższy i najgorszy ze wszystkich na jakie trafiliśmy. Cały teren odnieśliśmy wrażenie że jest po jakichś starych budynkach, wszędzie kamienie i jakby pozostałości fundamentów, kręcimy się i wreszcie znajdujemy miejsce trawiaste że tak powiem dwu osobowe. Łazienki w jakichś barakach, kuchenki z tego co pamiętam żadnej. Na miejscu pełno Niemców, którym widać wszystko jedno ile płacą i najzwyczajniej chyba również za co płacą, Polaków tam niewielu. Ale nic, rozbiliśmy się czas na żarcie: Tego dnia udało nam się skontaktować jeszcze z pewnym panem z Kamienia Pomorskiego do którego pojechaliśmy i dzięki jego uprzejmości mogliśmy zobaczyć dom bardzo podobny do tego który mamy zaprojektowany i czekamy na pozwolenie na budowę. Obydwa domy to ten sam projekt jednak inne zmiany zostały naniesione na naszym i na jego projekcie: Był weekend więc w najbliższych dniach postanowiliśmy poszwendać się tu i tam i po oglądać miejsce w którym jesteśmy. Co ciekawego zobaczyliśmy: Do tego jakaś plaża na której płaci się za wypożyczenie wszystkiego co się da, sporo złotówek, w sumie to widać że z nastawieniem na naszych zachodnich sąsiadów wszystko przygotowane: I jeszcze Aleja Gwiazd: Żonka znalazła coś dla siebie: A ja dla siebie: Sprawdzamy smak lokalnych lodów: i idziemy na molo: Z którego okiem aparatu postanowiłem się po rozglądać: no i właśnie, ostatnia fota podsunęła mi pewien plan Chwilę później zdobywamy statek: Robimy też wrogie przejęcie steru: kapitan okazuje się całkiem wporzo więc przejęcie jednak nie jest wrogie: Jeszcze rzut oka w stronę brzegu i okazuje się że pojawiła się tęcza: No cóż trzeba wracać do namiotu, żonka po drodze zdobywa jeńca który podobno zostaje najlepszym przyjacielem / przyjaciółką, nie mam pewności nie sprawdzałem, na imię jej "Wypłosia": A wieczorkiem przypomniałem sobie że @Pszemo wspomniał że będąc w tych rejonach każdy spragniony powinien napić się lokalnego browaru, postanowiłem zapobiegać odwodnieniu na zaś i połączyłem przyjemne z pożytecznym: przed wieczorkiem jeszcze szybkie płukanie naszych rzeczy i odkrywamy nową funkcję naszego BMW, jest to funkcja suszarki do ubrań:
  19. 1 point
    Z tego miejsca "lecim na szczecin", ale też nie tak od razu W pierwszej kolejności kierunek Łeba, lecimy a po drodze całkiem przypadkiem trafiamy na stolemy: Oczywiście najważniejsze żeby przybić żółwika: Po krótkim stopie lecimy dalej, niestety tego dnia również deszcz nas odprowadzał, trafiamy do Łeby, trochę zmoknięci więc pod wydmy podjeżdżamy melexem i mimo deszczu włazimy: Tego dnia jesteśmy umówieni z @Pszemo. Ustawiamy się w Koszalinie, ustawka idealna, na stację chyba BP jak pamiętam wjeżdżamy równocześnie. @Pszemo zabiera nas na wycieczkę do Kołobrzegu: Wieczorkiem walczymy przy grillu, a następnego dnia czas się zebrać i uciekać dalej: W tym miejscu jeszcze raz dziękuję za serdeczną gościnę Cdn.
  20. 1 point
    No to lecimy nad wielką wodę. Po drodze szybka fota w Elblągu podczas postoju spowodowanego niedoborem kawy: i dalej w stronę morza, zatrzymujemy się na rybkę w Kątach Rybackich: I lecimy szukać campingu bo orientacje mamy ale nic wcześniej nie załatwialiśmy, docieramy do Sobieszewa, chociaż właściwie okazało się że obecnie jest to Gdańsk ul. Lazurowa, wydaje mi się że kiedyś było to Sobieszewo. Trafiamy na http://camping69.com/ Obydwoje twierdzimy że jeden z najlepszych na jakie trafiliśmy, cena podobna to tego na mazurach, z tym że jest kuchenka, darmowa łazienka i właściwie wszystko co może być potrzebne i recepcja 24h, naprawdę godny polecenia. Do tego numer również ciekawy Rozbijamy się gdzieś w rogu jak zawsze: i jest morze, już obydwoje chcieliśmy je w końcu zobaczyć: Jeszcze patrzę co można zobaczyć w okolicy przez oczko aparatu: O kurde piach się przykleił i w dodatku palec mi zarasta Trójmiasto odpuszczamy, w tym miejsce przez kilka dni zajmujemy się nic nierobieniem. Zrobiliśmy sobie jedynie wycieczkę pieszą do rezerwatu nad ujściem Wisły, gdzie przez lunetę można było zobaczyć foki
  21. 1 point
    A więc skoro już podobno wszystko hula, uzupełniłem foty w poprzednich postach i czas napisać coś więcej. A więc dotarliśmy do miejscowości Bystry koło Giżycka w terminie zlotu na twierdzy Boyen który postanowiliśmy ominąć dlatego mieszkaliśmy obok. Po piątkowym deszczu który nas odprowadził cały weekend był piękny więc bez zawahania postanowiliśmy się ruszyć, słuchając naszego navitela. W sobotę zrobiliśmy lot na Stańczyki nie sprawdzając wcześniej trasy tylko słuchając nawigacji i było tak: I dotarli do wiaduktów: Jeszcze szybkie sprawdzenie okiem aparatu czy wyjazd się podoba: Stwierdzam, hm na pewno się podoba I przyszedł czas wracać, po drodze natrafiamy na miejscowość o pięknej nazwie więc szybka fota: i lecimy dalej, po drodze jeszcze jedno miejsce: i na tym ten dzień kończymy Przychodzi niedziela i plan: Mamerki + wilczy szaniec. A więc mamerki, moim zdaniem mocno komercyjne miejsce, dość droga wejściówka i tak naprawdę dwa bukry, jakaś imitacja ubota i wieża widokowa. Odczucia średnie. Jak się okazało ciekawsze bunkry były po drugiej stronie gdzie wstęp był właściwie wolny. A tak to wyglądało: Plus bunkry do których wejście było wolne: I lecimy dalej na wilczy szaniec, to miejsce uważam dużo ciekawsze. Oczywiście jest to moje odczucie, a w każdym z tych miejsc byłem po raz pierwszy. Szkoda że wilczy szaniec niestety odczuwa mijający czas, obecnie nie ma już wejścia do żadnego z bunkrów, wszystkie powoli się rozkładają, ale z drugiej strony można zobaczyć naturalne pozostałości, odczucia świetne. Pierwsza fota już na wejściu bo jakbym mógł nie zrobić sobie foty z pojazdem, działem lub karabinem: I idziemy oglądać: przy robieniu powyższej foty w oddali było słychać głos dziecka: "mamo a prawda że tam nie wolno wchodzić?" ok ok wiem, nie wolno, nie zauważyłem napisu Zainteresowanie mojej żonki bunkrami wyglądało tak że w pewnym momencie słyszę: "patrz a ja chcę zdjęcie tutaj" patrzę no i ok robię, najciekawsza rzecz którą zobaczyła na wilczym szańcu: Później wracamy, jeszcze wieczorny spacer po Giżycku: A następnego dnia uciekamy nad naszą polską wielką wodę
  22. 1 point
    A więc teraz już po kolei, jak to się zaczęło. W tamtym roku pojawiłem się na forum jako świeży motocyklista, wcześniej tylko simsonek i ok 10tys przejechanych na nim kilometrów teraz maszyna już duża i poważna, tak właśnie mi się wydawało jak zacząłem ją dosiadać. Wyprawa była jednym z moich większych marzeń a że staram się być konsekwentny to zacząłem myśleć o wyjeździe ale zanim miało do tego dojść wiedziałem że trzeba się solidnie przygotować tak więc poza motkiem od razu kupiliśmy zestaw ciuchów. Po jeździliśmy wcześniej też trochę razem żeby mieć jakikolwiek obraz tego jak to jest, muszę przyznać że żonka dzielnie dawała radę przez całą podróż Z przygotowań oczywiście nie mogłem zapomnieć o przygotowaniu motka który to dostał: - handbary, - deflektor z motoadv.pl - muszę przyznać że różnica jest duża, - nowe opony, - nowy akumulator, - boczne kufry od kolegi z forum @pawelST, - halogeny z alieexpres ledowe te U7 z ringami - przyznam że odczuwam że jestem bardziej widoczny już na zaświeconych samych ringach, w nocy na przelotach używałem ich muszę przyznać że dają dużo mocnego światła, dzielnie wspierały moją przednią lampę która też dostała na wyjazd żarówkę philipsa która daje super dużo światła, - bagażnik - na kufer centralny z motoadv.pl - warto bo namiot i karimaty trzymał dzielnie i stabilnie, grawer też zrobili na nim z logo bmw, - nawigacja navitel g550 - muszę przyznać że zawsze doprowadza na miejsce i jest idealnym wyborem dla wszystkich posiadających GSy i nie lubiących jeździć głównymi drogami, ona zazwyczaj zna najkrótszą lub na przełaj, więcej opcji nie ma, przekonałem się o tym pod Tomaszowem Mazowiecki jadąc w nocy lasem po piachu przez 10km zamiast asfaltem - tankbag oxforda, jakiś tam 18 litrowy, na podręczne rzeczy idealny, I to chyba wszystko, przygotowania całą parą już kilka dni przed wyjazdem, wybieramy się jakbyśmy mieli jechać gdzieś gdzie cywilizacja nie istnieje, zabieramy garnki, grzałkę, gaz, chcemy wszystko wypróbować w terenie więc każda z tych rzeczy jest zasadna Nadchodzi dzień wyjazdu, jadę na działkę po motocykl i z tego miejsca mamy ruszać ok 17, wiem późno ale trudno, jest piątek, chcemy już w sobotę rano obudzić się na mazurach. Nagle godzinę przed wyjazdem taki widok: No cóż ale deszcz przechodzi i jedziemy, do granicy woj lubelskiego docieramy w pięknej pogodzie i zatrzymujemy się na szybkiego stopa żeby, no właśnie założyć membrany przeciwdeszczowe bo przed nami chmura która jak się później okazało odprowadziła nas nad samo jezioro Niegocin do Giżycka, gdzie dotarliśmy ok godz 1 w nocy przez deszcz i po frezowany asfalt, cóż trudno trochę się przeliczyliśmy. Ale cóż uśmiech na twarzy jest bo pierwsze takie wakacje w życiu, nigdy wcześniej nie byliśmy ani motocyklem ani pod namiotem Camping na którym się zatrzymujemy nazywa się Borowo, całkiem ok, cena średnia ale denerwują łazienki które są na monety: http://borowo.com.pl/ Na campingu trochę łódek, np taka: jak już się przeszedłem okazuje się że żonka znalazła idealne miejsce na szczotkę do włosów: I cóż trzeba ruszyć się i po zwiedzać okolicę
  23. 1 point
  24. 1 point
    Adyć wahacz jest taki sam - te starsze miały dekielki bardziej obłe, a GS'y trochę bardziej kanciate, ale fakt ... sprawdzić trzeba ;) Byłeś w przywitalni to jak zjem pójdę na strych sprawdzić ;)
  25. 1 point


×