Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 31.10.2018 in all areas

  1. 3 points
  2. 2 points
    Ta biała Tenera jest obłędna. Najfajniej chyba zrobiona Tenera w Polsce.
  3. 2 points
    Rano po śniadaniu, na "lekko" ruszamy w stronę Mcchety. W okolicach tej miejscowości położonej nad rzeką Kura znajdują się dwa monastyry. Pierwszym z nich, który zdecydowaliśmy się obejrzeć był Monastyr Dżwari (monastyr Krzyża). Przepięknie położony na szczycie góry, u jego podnóża rozpościera się zniewalający widok. Następnie udaliśmy się w dół do katedry Sweti Ccholweli (widać go po prawej stronie na pierwszym zdjęciu). Jest to rodzaj fortecznej budowli, cały kościół wraz z otaczającym go placem jest otoczony wysokim murem ( zresztą na zdjęciu powyżej - stamtąd robiłem fotki monastyru Dżwari). Po obiadku w McChecie zaczął znowu kropić deszczyk. Zdecydowaliśmy się wrócić do Tbilisi, pomału nadchodził czas popołudniowego szczytu, a chcieliśmy uniknąć korków w drodze (jak pamiętacie - korki + gruziński styl jazdy = mieszanka wybuchowa ). Po przyjeździe do hotelu, pojechaliśmy z Tomkiem na kolejną część zwiedzania Tbilisi. CDN.
  4. 2 points
    Późnym popołudniem, ścigając się z deszczem docieramy do Tbilisi. Jeszcze w Stepancmindzie część grupy stwierdziła, że "wali" jazdę offem i wybiera opcję relax. W związku z tym zarezerwowaliśmy "na bogato" noclegi w całkiem luksusowym hotelu "Golden Palace". Cztery gwiazdki, a jakże Ponieważ, jak już wcześniej pisałem rozdzieliliśmy się na podgrupy, ja z Kolegą Tomkiem dotarliśmy jako pierwsi do hotelu... Pierwsze wrażenie całkiem pozytywne: Trzeba było zobaczyć miny panienek na recepcji - my uwalani błotem, po deszczu. W brudnych ciuchach motocyklowych. A z drugiej strony wychuchany , wymuskany hotel. Bezcenne Oczywiście, jak światowo, to światowo. Znalazła się i pomoc przy bagażach: Zalogowaliśmy się do pokoju, standard bardzo przyjemny. Wypakowanie, pranie ciuchów, kąpiel. Tzw. administracyjne roboty. Potem, taksówką wyjazd "w miasto". Z dużych miast (Batumi, Kutaisi, Tbilisi) to własnie Tbilisi podobało mi się najbardziej. Rozumiem, że to stolica kraju, jednak kontrast - szczególnie np. wobec Kutaisi był ogromny. Centrum miasta w bardzo ładnym stanie. Dużo bardzo ciekawej architektury, w porównaniu np. do konserwatywnej Warszawy to nie ma o czym mówić. W nocy przepięknie oświetlone, na tarasach budynków pełno restauracji, ogródków, muzyki na żywo. Co warte podkreślenia, podczas całego Naszego pobytu czułem się w Gruzji bardzo bezpiecznie. Nie chodzi o naturalną sympatię Gruzinów do Polski, ale duża ilość policji, posterunków powoduje że po kraju przemieszczasz się bez obaw. Oczywiście nie zabrakło przejażdżki kolejką linową, widok ze wzgórza zamkowego na panoramę miasta jest przepiękny. Na drugi dzień część Naszej Grupy pojechała nad morze do Batumi. Część wróciła na drogę do Shatili, a my z Tomkiem zdecydowaliśmy zostać w Tbilisi jeszcze jedną noc i pozwiedzać okolice miasta. CDN.
  5. 2 points
    Przełęcz Torugart położona jest na wysokości bodajże 4100 metrów. Po zatankowaniu zaczął padać deszcz,, który w kombinacji z temperaturą (7 stopni na tej wysokości) dał nam się nieźle we znaki aż do karawanseraju Tasz Rabat. Sam karawanseraj raczej nas rozczarował - może dlatego, że była mgła, padał deszcz, a my byliśmy zmarznięci po godzinnej jeździe w temperaturze poniżej 10 stopni. Jedynym plusem było to, że mogłem założyć kalesony w suchym miejscu :-) Po wyjeździe z karawanseraju chcieliśmy przejechać skrótem przez góry do miejscowości Bajetowo, jednak widok "zniszczonych" rowerzystów jadących w odwrotnym kierunku skutecznie nas zniechęcił do tego pomysłu. Szkoda, że nie zrobiłem im zdjęcia, bo mieli na sobie tyle gliny ile sami ważyli.... Nie pozostało nam nic innego, niż skierowąć się do Narynia i następnie dalej przez Kazarman do Dżalalabadu i potem Sary Tasz. Na szczęście za Naryniem przestało padać i nieśmiało wyszło słoneczko, choć gdzieniegdzie czaiły się burzowe chmury. Po kilkudziesięciu kilometrach GPS skierował nas z asfaltowej drogi w szuter-myślałem, że pomyliliśmy drogę i dlatego zapytałem kolesia w przejeżdzającym aucie czy to jest droga na Dżalalabad. Z uśmiechem odpowiedział, że tak. Przed nami było 300 kilometrów szutru... Po kilkudziesięciu kilometrach jedna z goniących nas chmur burzowych zbliżyła się niebezpiecznie blisko i postanowiliśmy poszukać noclegu pod dachem. Pośrodku niczego znaleźliśmy samotny budynek, w którym gospodarzył Jeseń (to ten Pan drugi od lewej). Jeseń latem zajmował się pracą na gospodarstwie, a zimą dbał o nawierzchnię drogi przebiegającej w pobliżu jego gospodarstwa. Spędziliśmy wspólnie z nim przemiły wieczór i ranek. Proszę zwrócić uwagę na naklejkę przyklejoną do osiołka. Legenda głosi, że po ceremonii naklejenia osiołek ten stał się świętym graalem wszystkich motocyklistów Rano zostaliśmy nakarmieni przez Jesenia i z żalem musieliśmy się pożegnać. Zaraz po opuszczeniu gospodarstwa rozpoczęliśmy wspinaczkę na jedną z kilku przełęczy które dane nam było pokona tego dnia. Miałem łzy wzruszenia w oczach kiedy wjechaliśmy na asfalt przed Dżalalabadem. Sam przejazd z Narynia okazał się fajną przygodą, na którą my jednak nie byliśmy mentalnie przygotowani bo w głowach mieliśmy już Pamir... Na biwak rozbiliśmy się jakieś 80 km przed Sary Tasz na skraju jakiejś wioski. Plusem było to, że można było umyć się w strumieniu. Minusem było to, że lokalesi myli samochody w strumieniu...
  6. 2 points
    Cześć. Z Warszawy nie ma nikogo
  7. 2 points
    Witaj. Wbij na jakiś zlot to dopiero zobaczysz jak aktywne
  8. 1 point
    [emoji16][emoji16][emoji16] ...po 21.00 aktywne "inaczej " [emoji16][emoji16][emoji16] Wysłane z mojego SM-J510FN przy użyciu Tapatalka
  9. 1 point
    Tysiące wspaniałych wspomnień utrwalone w krótkim klipie. Dokładnie za pół roku wracamy na te trasy ponownie - musimy wyrównać niektóre rachunki !
  10. 1 point
    I do tego bez deszczu.... Może kiedyś też mi się uda
  11. 1 point
    Fajnie, że na lekkich motkach. Tylko jak na takich dojechać z Polski
  12. 1 point
    Gruzja chodzi mi po głowie. Tylko bardziej w wersji OFF. Miasta mnie męczą. No ale tu jest klimacik dobry.
  13. 1 point
    18-go sierpnia ruszyliśmy w dalszą drogę zostawiając za sobą jurtowisko pod jeziorem Kol Suu. Celem tego dnia był dojazd jak najbliżej granicy kirgisko-tadżyckiej w Sary Tasz. Z mapy wynikało, że powinniśmy przejechać ten odcinek w ciągu jednego dnia.... Po wyjeździe z jurtowiska musieliśmy wrócić około 30 km do głównej drogi, która poprowadziła nas na zachód. Słowo "główna" użyłem jako synonimu - chodzi oczywiście o to, że główną drogę trzeba było wybierać co chwilę z kilku lub kilkunastu śladów prowadzących w jednym kierunku. Przez następne sto kilkadziesiąt kilometrów jechaliśmy w krajobrazie księżycowym na całkowitym odludziu, co jakiś czas przekraczając rzekę Aksai. Na szczęście nie było zbyt wiele wody, ale brodzenie nawet w tak płytkiej rzece kilkadziesiąt kilometrów od najbliższego czegokolwiek to przygoda sama w sobie :-) https://photos.google.com/share/AF1QipOC8i1cpGTlzkp5DY6jpSMEavaleMlNsPVnEpomm6Ug6ajIMfcBlfujpqycxJYTKw/photo/AF1QipOq7ZoFgBbOCHPNwK8zFE7VIMM4BdI5nOsrV2lP?key=dlV6Xzc5dDZyZURpOEVYN2tDVWphU3hyMnZsYUFn Celem pośrednim był dojazd do przełęczy Torugart, na której znajdowało się przejście graniczne i (podobno) nowo otwarta stacja benzynowa. Gdzieś po drodze miałem bliskie spotkanie 3-go stopnia z orłem - ptaszysko siedziało sobie na jakimś paliku około 2 metrów od drogi. Kiedy byłem jakieś 5 metrów od niego postanowił wystartować, ale podmuch wiatru zepchnął go w moją stronę-minął mój kask może o 20 centymetrów... Po dwóch godzinach pięknej jazdy można w końcu było udać się za potrzebą.... https://photos.google.com/share/AF1QipOC8i1cpGTlzkp5DY6jpSMEavaleMlNsPVnEpomm6Ug6ajIMfcBlfujpqycxJYTKw/photo/AF1QipOE793k8enzxYeBxWMPw7-mmR2aZxalHg7QhsNM?key=dlV6Xzc5dDZyZURpOEVYN2tDVWphU3hyMnZsYUFn Radzio znalazł też miejsce godne do przylepienia sławnej na cały świat naklejki. Od teraz do naklejki tej będą udawały się pielgrzymki motocyklowe. Wzdłuż granicy jechaliśmy jakąś godzinę, po czym znaleźliśmy czynną stację benzynową na przełęczy Torugart. Dojazd z kol Suu do Torugart zajął nam około 4 godzin
  14. 1 point
    Zanim przejdę do dalszego pisania relacji pozwólcie, że przedstawię Wam sprzęt, który moim zdaniem jest NIEZBĘDNY do podróży po Kirgistanie: Bez tego jakże istotnego sprzętu moja szczęka lądowałaby wielokrotnie na trawie/ kamieniach/ krowich kupach po zobaczeniu widoków, które dane nam było podziwiać w dalszej części wyprawy. Na szczęście byliśmy wyposażeni w te cuda techniki chińskiej!! Po zrobieniu zakupów skierowaliśmy się w góry drogą prowadzącą do kopalni złota po to, aby na wysokości 4100 metrów skręcić w prawo i przejechać Górną Doliną Narynia (Upper Naryn Valley). Początkowo jechaliśmy serpentynami po pięknym szutrze. Widoki też już były... Droga prowadziła nas pięknymi serpentynami, a co jakiś czas mijaliśmy wielkie ciężarówki wiozące zaopatrzenie do kopalni. Na ostatniej przełęczy przywitał nas śnieg i temperatura w okolicach zera, a do tego księżycowy krajobraz. Po kilkunastu minutach dalszej jazdy zjechaliśmy z szutrostrady do pięknej doliny, w której byliśmy tylko my i opasłe świstaki :-) W tym miejscu chciałbym podkreślić rolę krzesełek.... Ogólnie następne trzy dni wyglądały mniej więcej tak: godzina jazdy, widok zapierający dech w piersiach, rozkładanie krzesełek, kawa, jazda, krzesełka...i tak do wieczora. Potem następował biwak w jakimś cudownym miejscu Było tak pięknie, że nie dało się jechać!! Zgodnie z naszym "planem" mieliśmy spędzić w tej dolinie półtora dnia. Wyjechaliśmy z niej po ponad trzech dniach...
  15. 1 point
    Rano ruszamy w stronę Kazbegi. Górskie drogi jak zwykle przepiękne. Mijamy tzw. szafirowe jezioro Potem krętymi górskimi drogami docieramy do twierdzy Ananuri, nad Zalewem Zhinvali: Obok twierdzy jest mały bazar, jest więc czas na kawę, kwas i trochę głupawki: Po dłuższej przerwie ruszamy w górę wojennej drogi... Mijamy tzw. Pammukale gruzińskie. Swoiste nacieki (wapienne? lub inne), które tworzą niesamowite mozaiki. Pokryte tym jest całe wzgórze. A na wzgórzu krowy, pełno krów... Po trasie zboczyliśmy trochę z drogi na mały off i na przymusową przerwę spowodowaną "gumą" u Ernesta: Jadąc krętymi jak makaron drogami, wyprzedzając kolejne Kamazy w chmurach dymu mijamy Gudauri i Ganisi. Za nimi znajduje się Jvari, pomnik monument z widokiem na okoliczne wzgórza. W końcu, po niezliczonej ilości zakrętów docieramy do Stepancminda. Niedużego miasteczka położonego u szczytu monastyru Cminda Sameba. Obiekt z gatunku "must see", oglądając jakiekolwiek filmy czy też zdjęcia z Gruzji, kościółek ten na 99 % tam będzie. Zbudowany w XIV w, położony jest na wysokości ponad 2000 m npm. Dojazd do niego w tradycyjnym gruzińskim stylu - krętymi i chusteczkowymi drogami. Ciężki off. Na szczęście robią teraz tzw. szutrową autostradę - mieliśmy szczęście jechać nią tam i z powrotem. Tym bardziej, że zaczęło padać. Wracamy na nocleg do Stepancmindy. Deszcz rozpadał się na dobre. Rano, deszcz ciągle padał. Po długiej i burzliwej naradzie grupa się rozdziela na kilka mniejszych podgrup. W końcu, w okolicach 11 godz w kilka osób ruszamy do Tbilisi. CDN.
  16. 1 point
    Po kilku wodospadach i kanionach, stwierdziliśmy z jednym kumplem (Trojan z AF), że chyba nie chce nam się już zwiedzać. Pojechaliśmy na piwo Tym bardziej, że następnego dnia czekała nas wyprawa na Gruzińską Wojenna Drogę i do Gori. Dzień później ruszamy na wschód Gruzji. Jadąc w stronę Gori mijamy miejscowość Chiatura. Miasto-relikt przeszłości. Pełne niesamowitych kolejek linowych, jeżdżących nad głowami. Był (i wciąż jest) to ośrodek wydobywczy węgla i lokalesi uznali, że poruszanie się kolejkami to najlepsze rozwiązanie. Ich widok robi niesamowite wrażenie, a jeszcze większe wrażenie robi ich stan Pogubiliśmy się gdzieś po drodze i wyszło na to, że wymusiliśmy gdzieś pierwszeństwo na rondzie (akurat przy gruzińskim stylu jazdy, wymuszenie nie istnieje, ale cóż...). Nim się spostrzegliśmy, zostaliśmy otoczeni niemalże przez policyjne wozy: Po dłuższych negocjacjach "rozeszło się po kościach". Tym razem Nam się upiekło. Dojeżdżamy do Gori. Miasteczko małe, niepozorne oprócz jednej centralnej ulicy: Tak, tak - Stalin Avenue. Miasto muzeum Josifa Wissarionowicza Stalina. Zbrodniarz ten cieszy się w Gruzji niesamowitym wręcz kultem: Ten budynek to normalne centrum handlowe. Z fotką Josifa... Mueum znajduje się w centrum miasta. Są tam - chata w której urodził się Stalin (domek obudowany jest swoistym mauzoleum): Wagon kolejowy (nie wchodziłem) w którym jeździł i pracował Wódz Narodu: Budynek, w którym jest muzeum Wodza: I na zewnątrz monument, sklepiki z pamiątkami i tłumy turystów: Po zwiedzaniu zgłodnieliśmy i zdecydowaliśmy się na obiad w pobliskiej knajpie. Wspominam to, bo jadłem tam najlepsze chyba w Gruzji czebureki z mięsem i z grzybami. Rewelka ! Z Gori ruszamy dalej. Docieramy do miasta w skałach Uplistsikhe (mniejsze niż Vardzia, ale też bardzo ciekawe): Miasto, służyło swoim mieszkańcom jako swoisty "fort Alamo" - ostatnia deska ratunku w przypadku najazdów. Chronili się w nim mieszkańcy okolicznych miejscowości. Dostęp do niego utrudniała rzeka. Widoki z góry - przepiekne Jedziemy dalej w stronęTbilisi. Ponieważ zaczęło się już ściemniać zdecydowaliśmy się na nocleg w motelu przy drodze (nazwa zobowiązuje): A w motelu jak to w motelu... no i ten kibelek... Na Małysza... Idziemy spać. Rano znów w drogę, kierunek Kazbegi i Wojenna droga. CDN.
  17. 1 point
    Rano, kiedy wstałem zastanawiałem się jak tu dalej podróżować bez klamki? Podobno nowa była w drodze, ale musiałbym na nią czekać co najmniej kilka dni. Słabo. Z opresji wybawiła mnie gruzińska gościnność w osobie właściciela hostelu. Obejrzał klamkę, pocmokał, po czym przyniósł z garażu szlifierkę, pudło z jakimiś śrubami i wiertarkę. Wspólnymi siłami, wspomagając się co chwila „ job twaju” , „sobaka” „bladź” i innymi, podobnymi narzędziami wydłubaliśmy coś takiego: Jeszcze testowa przejażdżka po okolicy i można jechać. Wszystko znów działa Ten godny polecenia hostel nazywał się: Chateau Napareuli, Napareuli Village, street No. 2, house No. 10, Telavi Municipality, Napareuli 2211, Gruzja Możemy zatem ruszać w stronę Kutaisi. Po drodze mijamy kolejne monastyry: Po kilku godzinach jazdy docieramy do naszego hotelu pod Kutaisi... Wieczorem tradycyjne piffko, czacza i co kto lubi. Rano wyjazd i objazd okolic Kutaisi "na lekko". Najpierw był kanion Martvili, super miejsce. Można było popływać w tymże kanionie wypożyczonymi kajakami. Widoki (jak zwykle) przepiekne Znalazł się też czas na tradycyjną fotę dla Stonera Potem pojechaliśmy nad (jakiś ) wodospad : * Cholera, jak zrobić żeby zdjęcia nie były odwrócone? W telefonie wszystko normalnie... HILFE !
  18. 1 point
    Plan na następny dzień zakładał dojazd w pobliże granicy z Kazachstanem. Po szybkim złożeniu biwaku ruszyliśmy w dalszą drogę otoczeni kłębami spalin z Kamazów zwożących plony z niekończących się pól. W pewnym momencie zza czarnej chmury spalin wyłoniła się polska flaga zamocowana do roweru - trudno mi było uwierzyć, że ktoś był w stanie przeżyć w tym zanieczyszczonym powietrzu i jeszcze jechać na rowerze... Kilka kilometrów dalej zatrzymaliśmy się na stacji benzynowej, a polski rowerzysta dojechał do nas pow chwili. Tym rowerzystą okazał się Paweł Pieczka podróżujący na Syberię: https://rajzywnieznane.pl/syberia-2018/ Na tej samej stacji Wojtkowi zdarzyło się fo pa - zapomniał, że jest w Rosji i postanowił usiąść na chwilę na krawężniku. Jakież było jego zdziwienie kiedy nie mógł oderwać się od tego diabelstwa :-). Okazało się, że Rosjanie "pomalowali" krawężnik smołą, która rozgrzała się w letnim słoneczku i pięknie przykleiła się do Wojtkowych spodni BMW, które kosztowały tyle ile moje całe wyposażenie... Okazało się, że dupa Wojtka klei się do wszystkiego, a szczególnie do kanapy motocykla. Trza było coś z tym zrobić. Po miłym spotkaniu z Pawłem ruszyliśmy w dalszą drogę na wschód. Jadąc miałem w głowie traumę z zeszłego roku- mianowicie wracając z Kazachstanu okazało się, że droga do Saratowa to jedna wielka dziura poprzetykana luźno trzymającymi się skrawkami asfaltu. Jadąc w stronę Saratowa wciąż miałem nadzieję, że 300 km tej niefajnej drogi zostało naprawione... Nie zostało. Poniższe zdjęcie nie oddaje tragizmy sytuacji w sposób obiektywny, ale jest ładne... :-) Na nocleg rozlokowaliśmy się około kilometra od asfaltu w sąsiedztwie pola słoneczników do którego prowadziła polna droga. Tuż przed zapadnięciem zmroku zaobserwowaliśmy dziwne zjawisko - nad słonecznikami szybko przemieszczały się dwie wielkie bele siana.... przymocowane do rozlatującej się łady. Łada śmigała po dziurawej polnej drodze z prędkością co najmniej 50 kmh mając jedną belę przyczepioną na dachu, a jedną na tylnym bagażniku. Okazało się, że rozbiliśmy się w pobliżu polnej drogi wiodącej do wioski. Przez całą noc do wioski tej zwożone były bele siana kradzione z pola po drugiej stronie asfaltowej drogi... Rosja to stan umysłu... Sumy/ Sudża. Ogólnie spoko by było gdyby był jeszcze jeden celnik... pozdrawiam trolik
  19. 1 point
    Ja się zapisze i pobędzie na innych forach to i tak tutaj z radością wróci
  20. 1 point
    Iwan, zmiana motka nie wymusza od Ciebie ucieczki z naszego forum. Wręcz przeciwnie! Nasze forum(jak widzisz) mocno ewoluuje pod każdym względem jestem pewny że zmiana sprzęta nie ma dla nas znaczenia (przynajmniej dla mnie). Czuj się jak u siebie!
  21. 1 point
    A w tej, no ... Warszawie ... to One mało na motórach jeżdżo Tylko siedzo i pijo pod geesem ... Cześć
  22. 1 point
    @coolluk tak to bywa od zarania dziejów, kto ma cycki ten ma władzę ;-) dziwnym zbiegiem okoliczności jeszcze nie podniosłam motocykla a zawsze został podniesony ;-P Witamy kolejną kobietę na pokładzie :-)
  23. 1 point
    Siemano Dziwnym zbiegiem okoliczności kobiety są liczniej witane hehe


×