Dzień 7
Ja tam się wykąpałem Niektórym przeszkadzało gliniaste dno i dojście do jeziora (niski stan), więc dziś jest ciśnienie na kamping z prawdziwego zdarzenia. Tyle że... wszelkie urządzenia nawigacyjne takich luksusów nie przewidują Ok, ok, zmienimy trochę trasę i pojedziemy nad kolejne jezioro – jest tam avto camp.
Dziś mamy sporo kamienistych ścieżek, trochę się wspinamy. Mijamy pojedyncze domy... jest trochę jak w skansenie. No i nie widać młodzieży. Jeśli już kogoś spotykamy – to starszych ludzi. Same ścieżki natomiast fajne, można się wyjeździć.
Po drodze jeszcze jakieś żarełko
Nad Jezioro Vlasinsko docieramy jeszcze za dnia, będzie czas na relaks na kampingu.. taa, jasne. Przejeżdżamy miejscowość gdzie niby ten kamp ma być. Ani śladu. Mało tego, gubię z lustra Harrego.. Ciśnienie mi skacze, zawracam i spotykam naszą młodzież pod budką z pamiątkami. Wściekam się (niepotrzebnie, wiem – umówiliśmy się wcześniej że jak chcą stanąć to trąbią i stają, ponoć trąbili, ja nie usłyszałem zajęty szukaniem kampu). Nic, zostawiam ekipę i jadę szukać tego kampu. I znajduję.. a raczej to co z niego zostało. Czyli rozwaloną budkę przy rozwalonym szlabanie. Zjeżdżam niżej, do zagajnika nad jeziorem – stoi kilka namiotów, kilka przyczep, wrzaski, muza.. To nie dla nas. Wracam, a ekipa stoi z jakimś lokalesem, który mówi że nas na kamp weźmie. No to.. jedziemy za nim. Ale nas przewiózł wioska nad jeziorem na zboczu, a my wjechaliśmy chyba do najwyżej położonego domu Okazało się że „kamp” to w rzeczywistości pokoje. Po obejrzeniu decydujemy, że zmieścimy się w jednym. Napięcie rozładowują kolejne kieliszki domowej rakiji. Motocykle lądują w garażu i przed nim, my w pokoju, gospodarz czeka aż się zagospodarujemy żeby nam pokazać gdzie jest sklep.
Wyszedł z tego bardzo fajny luźny wieczór, Znów całkiem przypadkiem spotkaliśmy serdecznych ludzi, którzy nas ugościli a zapłaciliśmy... no właśnie, gospodarz zapytał ile chcielibyśmy zapłacić i przyjął naszą propozycję z uśmiechem
mapa i nocleg: