Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 22.03.2019 in all areas

  1. 1 point
    Dzień 10 Rano budzi mnie niepokojący dźwięk... Jakby pszczoły czy co gorsza – szerszenie... Chwilę słucham, w końcu wyłażę z namiotu a tu jakiś kilkunastoletni Japończyk czy inny Wietnamczyk zabawia się dronem. Pospane. Nic, lezę z aparatem nad Drinę, bo skoro kamp nazywa się Drina – to chciałbym tą rzekę zobaczyć. Kilka fotek, wracam, sprawne pakowanko i jedziemy. Dziś objeżdżamy Park Narodowy Tary i uciekamy do Bośni. Dojazd „na górę” jest świetny. Pniemy się szutrowymi agrafkami, co chwila z coraz większej wysokości możemy widzieć Drinę. Na górze czekają nas piękne widoki, pozamykane tamami jezioro ma intensywnie niebieski kolor. Ostatnie zdjęcia to widoczki z tamy. A za tamą... jest ścieżka na brzeg z której skwapliwie korzystamy Ścieżek fajnych tam dostatek, niestety niektóre ślepe – ze 2x trzeba było zawrócić. W ten sposób żegnamy się z Serbią – czas na Bośnię. No to jedziemy na granicę na której okazuje się że.. jeden z tygrysów Bosni nie lubi. Zgaszony na granicy nie chce odpalić, łapie na pych, w oczach Harry'ego czai się panika.. Nic, jedziemy do najbliższego miasta. Droga świetna ale asfalt jakiś nieklejący.. łapię uślizg, but ratuje nogę. To najbliższe miasto to Srebernica – na centralnym placu rozbebeszamy tigera, czyścimy przekaźnik rozrusznika i sprzęt działa jak nowy. Cmentarz w Srebernicy który mijamy robi ponure wrażenie.. Każdy słyszał o masakrze.. Bosnia jest lepiej „ukampingowana” - obieramy miejscówkę nad jeziorem Bistarac. Jedyna uciążliwość to taka, że musimy przedostać się przez większe miasto, Tuzlę, ale jako że już wieczór – jakoś idzie. Kamp pozamykany ale widzimy że życie wewnątrz jest, więc czekamy i w końcu pojawia się gospodarz, oznajmia cenę (7,5 EUR/ osobę) a na uwagę że drogo – dumnie obwieszcza że kamp jest ADAC recomendation. Szkoda że ADAC nie sprawdził ciśnienia wody i bojlerów, ale od czego jest czyściutkie i ciepłe jezioro Miejscówka fajna, miejsca ogniskowe, stare drzewa dające cień, jest fajnie. Tyle że w ekipie czuć już wyjazdowe zmęczenie.. Tego się nie da uniknąć.. Wieczór upływa na kąpieli w jeziorze, przygotowaniu ogniska, wspólnym gotowaniu i (chcąc nie chcąc) uczestniczeniu w imprezie na drugiej stronie jeziora – muza grała do białego rana, akurat mnie i Monice to nie przeszkadzało, ale nasi towarzysze wstali jacyś tacy niewyraźni.. mapa i kamping:
  2. 1 point
    Dzień 9 Poranek tutaj jest chyba jeszcze piękniejszy niż wieczór. Leniwie rozpoczynamy dzień, latam z aparatem żeby zatrzymać choć trochę klimatu. Jakoś nikomu nie chce się stąd ruszać, no ale... droga wzywa, Wreszcie jedziemy... najpierw do góry do Rudnej, z niej „skrótem” do drogi nr 30. Skrót świetny, malowniczy, szutrowy, na jego końcu – monastyr. No cóż.. Odnotujmy, że jest, nawet ładny, ale my chyba lubimy naturalne widoki bardziej od stworzonych człowieczą ręką Dalszy ciąg dnia to bujanie. Nie, nie w obłokach. Bujanie się. Po zakrętach. Niezliczonej ilości zakrętów, na pustej drodze. Robimy sobie movie-day, jeździmy całą drogą, w różnej kolejności, bawimy się, upajamy drogą. Zmęczenie... ale fajne Dziś o spanie się nie boimy – w końcu mamy 2 kampingi koło siebie. Jedziemy do tego bliżej granicy z BiH mijając po drodze pierwszy który.. jest istnieje jest do niego tabliczka. Ale jedziemy dalej do miejscowości Perucac. No i... zonk. Kamping jest, tyle że zamknięty na 4 spusty a jego plac jest.. wybetonowany. I choć widzimy że jakaś rowerowa para jakby nigdy nic zaczyna się tam rozkładać – co to to nie. Wrócimy sobie. Ale najpierw żarełko. Zaraz obok kampingu, klimatyczna knajpa z tarasami zbudowanymi nad wodospadami. Wodospady świetne, ale sama knajpa tłoczna a obsługa i samo żarcie... takie sobie. Nie polecamy. Koniec końców zjedliśmy i wróciliśmy na przyuważony wcześniej kamp, który okazuje się.. łąką za domem, ale jest grill, jest wiatka i jest prysznic (co z tego że w sąsiednim podwórku w innym domu). W wiatce znajdujemy gazetkę z kampingami w Serbii... Szkoda że tak późno Acha, ta granica co sobie upatrzyłem w Perucac to w rzeczywistości tama na rzece bez przejścia granicznego.. mapa: [/url] kamping (nie ma go w google maps):
  3. 1 point
    Dzień 8 Wypoczęliśmy, niektórzy to nawet pranie zdążyli zrobić Śniadanie serwował Harry. Posileni pakujemy majdan i żegnamy się z gospodarzami. Dziś kierunek Kopaonik. Po drodze sporo fajnych ścieżek – trochę szutrów, trochę błota. Była walka, były gleby, ale wszystko z uśmiechem na ustach (no może oprócz grymasu Karsona w pewnym momencie kiedy nadgarstek zabolał ) Środek dnia zastał nas na punkcie widokowym w Kopaonik – to takie miejscowe Zakopane. Widoczek był na tyle urokliwy, że stał się tłem dla zaręczyn naszej młodzieży. Przyszła pani młoda trochę wystraszyła Harrego, ale ostatecznie powiedziała „tak” i pierścionek przyjęła. Gratulacje Przejechaliśmy przez rodzaj tamtejszych Krupówek, ale jakoś nie było nacisku na zatrzymanie więc zjechaliśmy niżej, na jakiś posiłek. Nauczony doświadczeniem i zaniepokojony faktem zacząłem sprawdzać, czy następny oznaczony przez Osmand „kamping” to rzeczywiście kamping. No i wyszło że to... obóz harcerski. Nic, jedziemy drogą wzdłuż rzeki, będziemy szukać miejscówki nad nią. I szukaliśmy. Ale pech chciał że nad rzeką postępowały prace regulacyjne. Aż w końcu dojechaliśmy do drogowskazu na kamping – obóz. No skoro jest drogowskaz – to coś tam musi być – jedziemy. Tylko czekałem, czy dojazd nie zamieni się w wymagający teren ale.. tylko ostatnie 2 km było po szutrze, nic trudnego. Docieramy, jest... stoliczek. Na szczęście ktoś zajrzał za małą rzeczkę i.. tadam!! Stoi chata, obok niej ławy, stos chrustu, wężami podprowadzona woda ze strumienia... Piękne urokliwe miejsce, w środku gór, nad strumieniem.. Bajka Już po chwili płonie ogień, a do kubków leje się zaręczynowy szampan. Na zdrowie !! mapa: miejsce kampingowe (zaznaczone jako obóz harcerski w Osmand):
  4. 1 point
    Noooo, przy Arturze trzeba trzymać dyscyplinę
  5. 1 point
    Dzień 7 Ja tam się wykąpałem Niektórym przeszkadzało gliniaste dno i dojście do jeziora (niski stan), więc dziś jest ciśnienie na kamping z prawdziwego zdarzenia. Tyle że... wszelkie urządzenia nawigacyjne takich luksusów nie przewidują Ok, ok, zmienimy trochę trasę i pojedziemy nad kolejne jezioro – jest tam avto camp. Dziś mamy sporo kamienistych ścieżek, trochę się wspinamy. Mijamy pojedyncze domy... jest trochę jak w skansenie. No i nie widać młodzieży. Jeśli już kogoś spotykamy – to starszych ludzi. Same ścieżki natomiast fajne, można się wyjeździć. Po drodze jeszcze jakieś żarełko Nad Jezioro Vlasinsko docieramy jeszcze za dnia, będzie czas na relaks na kampingu.. taa, jasne. Przejeżdżamy miejscowość gdzie niby ten kamp ma być. Ani śladu. Mało tego, gubię z lustra Harrego.. Ciśnienie mi skacze, zawracam i spotykam naszą młodzież pod budką z pamiątkami. Wściekam się (niepotrzebnie, wiem – umówiliśmy się wcześniej że jak chcą stanąć to trąbią i stają, ponoć trąbili, ja nie usłyszałem zajęty szukaniem kampu). Nic, zostawiam ekipę i jadę szukać tego kampu. I znajduję.. a raczej to co z niego zostało. Czyli rozwaloną budkę przy rozwalonym szlabanie. Zjeżdżam niżej, do zagajnika nad jeziorem – stoi kilka namiotów, kilka przyczep, wrzaski, muza.. To nie dla nas. Wracam, a ekipa stoi z jakimś lokalesem, który mówi że nas na kamp weźmie. No to.. jedziemy za nim. Ale nas przewiózł wioska nad jeziorem na zboczu, a my wjechaliśmy chyba do najwyżej położonego domu Okazało się że „kamp” to w rzeczywistości pokoje. Po obejrzeniu decydujemy, że zmieścimy się w jednym. Napięcie rozładowują kolejne kieliszki domowej rakiji. Motocykle lądują w garażu i przed nim, my w pokoju, gospodarz czeka aż się zagospodarujemy żeby nam pokazać gdzie jest sklep. Wyszedł z tego bardzo fajny luźny wieczór, Znów całkiem przypadkiem spotkaliśmy serdecznych ludzi, którzy nas ugościli a zapłaciliśmy... no właśnie, gospodarz zapytał ile chcielibyśmy zapłacić i przyjął naszą propozycję z uśmiechem mapa i nocleg:


×