Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 16.07.2019 in all areas

  1. 4 points
    Dzień II Planowana marszruta: Lida, Nowogródek, Holszany, Boruny, Krewo, Wilejka, Budsław, Dołhinów, Mińsk. W zasadzie rano nie nastawiamy budzików ani też nie umawiamy się na żadną godzinę wyjazdu. Jakoby mamy mało czasu na polatanki po różnych miejscach bo o 17 mamy być w Mińsku w umówionym miejscu, abyśmy mogli zostawić bezpiecznie motocykle w garażu i wraz z Siergiejem, tak, tak tym z Ciareszek, być odwiezionym przez niego do jego mieszkania, gdzie chata stoi pusta, znaczy się kotka Marusia w niej samotnie zamieszkuje. Siergiej ostatnio podupadł nieco na zdrowiu i hospitalizuje się ale wypuszczają go raz, czy dwa razy dziennie do domu aby mógł nakarmić Marusię. Rano przecieram oczy, w oknie widzę ścianę deszczu z zachmurzonego nieba. No ładnie, a przecież miało już nie padać. 6,20 znaczy się jeszcze można pokimać po wygranej krwawej wojnie. Kimam i myślę 6,20 czasu polskiego, czy białoruskiego, bo jak białoruskiego to polskiego 5,20 a jak polskiego to białoruskiego 7,20. Na szczęście czas był białoruski… O którejś tam godzinie stuka Cezary do drzwi. Idziemy w miasto na małe śniadaniowe zakupy. Podczas śniadania ustalamy szybko skróconą marszrutę, bo już przez nasze guzdranie się, wiemy, że wcześniejsza marszruta nie jest do zrealizowania. Droga do Nowogródka jest spokojna, wręcz pusta ale i obsrana jak cała Białoruś fotoradarami. Tak, tam nawet w byle głubince spotkać można fotoradar nierzadko robiący zdjęcia z wakacji pojazdom od zakrystii. Nie wspomniałem, że dnia poprzedniego pierdzielnęło nam po fotce w jakiejś podlidzkiej wsi na szczęście od facjaty w kasku i w blendzie. Nowogródek, mityczna kresowa miejscowość, która do dziś prawie zachowała swój pierwotny układ z wieloma drewnianymi willami i murowanymi kamieniczkami. Na szczycie górują ruiny dwóch wierz zamku Mendoga z XIII w. To miasto działalności AK i polskiej partyzantki. To tu w kościele Przemienienia Pańskiego zwanym farnym lub Farą Witoldową, w 1422 Litwin król Polski Władysław II Jagiełło zawarł związek małżeński z Litwinką Zofią (Sonią) Holszańską, matką przyszłych królów Polski Władysława III Warneńczyka i Kazimierza IV Jagiellończyka. W tej samej świątyni w 1799 roku ochrzczony został nasz wieszcz Adam Mickiewicz. W samej świątyni znajduje się wiele unikalnych tablic i eksponatów sakralnych. W Nowogródku też jak wszystkim wiadomo znajduje się odrestaurowany dom Adama Mickiewicza. Sarkofag z ekshumowanymi szczątkami zakonnic znajduje się w bocznej kaplicy kościoła. cdn…
  2. 4 points
  3. 4 points
    Dziś wleciały nowe tuningowe amory, niestety oryginały są za miękkie aby na nich jeździć. Nowe koła i napęd. Silnik już pali zimny czy ciepły bez problemu ale zostało jeszcze sporo pracy typu kosmetyka. Jakieś wycieki, dystansowanie kół, smarowanie linek, do poskładania lampa i licznik osłony, schowki oraz nie pasujący wydech. Wysłane z mojego S61 przy użyciu Tapatalka
  4. 2 points
    Wersja Teddy-Boya: To gdzie skończyliśmy? Pałac Sapiehów, a raczej jego frontowa ściana w miejscowości Różana. Każda z ekip krąży po miasteczku i uzupełnia zapasy, inne zapasy oddając naturze. Nasza grupa nr 2 również. Pod sklepem klasycznie skąd, dokąd, jak się podoba. Czas się zbierać, bo droga do celu daleka, proszę jeszcze ekipę, byśmy trzymali się bardziej w kupie i nie gubili, ale czas pokaże jak sobie to wzięli do serca Finalnie mamy dojechać nad jezioro Świteź, a po drodze jest jakaś opuszczona baza wojskowa (rakietowa?) - czyli coś co lubię.Trasa do opuszczonej bazy przebiega bez zakłóceń, ekipa jedzie sprawnie i w tempie. Oczywiście, nie ma mowy o zrobieniu zdjęć, bo równa się to porzuceniu przez towarzyszy. Trasy świetne, polne drogi pełne piasku, leśne ścieżki i przecinki, asfalt widujemy incydentalnie. Dojeżdżamy do dawnej bazy rakietowej i mam nadzieję że dadzą pochodzić, poszperać... A gdzie tam. Calgon włączył tryb "białoruski dakar" - FAJA I JEDZIEMY! - Kurwa, dajcie popatrzeć, pochodzić! - Nie ma czasu, jedziemy! Na szybko cykam parę fotek, że byłem, odhaczone i już się trzeba ubierać. Szukamy trochę wyjazdu z bazy, ścieżki są zarośnięte, widać że bywają tu tylko miłośnicy picia i dopalaczy, ewentualnie tacy wykolejeńcy jak my. Bardzo długa i wąska dróżka przez las, pełna gałęzi i korzeni i w końcu wyjeżdżamy do jakiejś wsi. Łykamy kolejne kilometry przez lasy i pola.W pewnym momencie gubimy gdzieś lekko ślad, zawracamy - no chyba tu. Co mnie dziwi, że las otoczony jest bardzo szerokim zaoranym pasem, który przypomina trochę pas graniczny, a pod lasem stoją jakieś żółte tabliczki. Poligon? Jednostka wojskowa? Świńska grypa? Dobra, jedziemy, przecież nasza grupa się nie zatrzymuje! Droga robi się coraz bardziej hardkorowa. Typowa czołgowa ścieżka, szeroka, pełna powalonych drzewek i pniaków, z szerokimi głębokimi koleinami na krawędziach i głębokim kopnym piachem po środku. W pewnym momencie Novy na swojej wymuskanej afryce obiera najgorszą możliwą trajektorię. Bo po co przejechać środkiem, gdzie jest trochę błota, ale jakoś to idzie, skoro można wjechać w kałużę po kolana? Afrykę wyciągamy w kilka osób, wkleiła się w błoto po sakwy. A przed nami malowniczy długi podjazd. Zaorany konkretnie przez czołgi i ciężki sprzęt. Jako że też wyciągałem afrykę Novego, teraz zamykam stawkę. I w połowie podjazdu zaliczam pierwszą i jedyną glebę wyjazdu. Wkurwiam się co chwila, że dałem się namówić na założenie z tylu Karoo 3. Nie polubiliśmy się od samego początku. I w końcu fik, leżę, a że wcześniej postawiło mnie bokiem, to teraz koła mam wyżej niż reszta motocykla.No to czekam, w końcu jadę z ekipą to zaraz mi ktoś pomoże, nie? Mija minuta, pięć. A, jednak nie, no to podnoszę się sam. Lekko nie było ale się udało. Wsiadam, ciekawe czy już zostałem sam w tym lesie? Ruszam i na szczycie podjazdu widzę Wojtka. Po długiej naradzie wysłali jego, bo ma najlżejszy motor, więc się najmniej zmęczy - dyplomaci. Dojeżdżam na górę, przerwa. Fajeczka, siku i proszę pozostałych, by jednak nie zostawiać nikogo samego w tyle. Wiadomo, ta droga naprawdę lekka nie jest, o jakiś wypadek nietrudno, telefony nie działają. Potakują, OK, jedziemy! I cyk, kaski na głowę i jadą! Ej, panowie, poczekajcie na nas... A gdzie tam. Dopiero co skończyliśmy rozmawiać o tym, że trzymamy się w kupie . Starczyło na minute Ja, Szynszyla i Wojtek zostajemy. Przecież ślad skręca w lewo, o tu, a oni wycięli prosto. Dobra, poczekamy, pewnie wrócą. To leć Wojtek za nimi, zawróć ich - zarządza Szynszyla.Czekamy, czekamy, nie wracają. OK, jedziemy po śladzie, może się gdzieś znowu spotkamy? I tak z kolejnej grupy powstają kolejne dwie. Jedziemy z Anią wyznaczonym śladem. Tankowanie, próba dodzwonienia się do kogoś. A gdzie tam. Ania, dasz rade śladem jechać? No dam, OK, to jedziemy. We dwoje dobrze się jedzie, nie narzucam szybkiego tempa, ale jedziemy płynnie bez gubienia drogi, wiec szybko łykamy kilometry. Po drodze rozpaczliwie szukam czegoś do jedzenia. Godziny już mocno popołudniowe, chce mi się jeść! O jakąkolwiek knajpę ciężko, więc w którejś wsi parkujemy pod magazinem. Moje proste pytanie, czy można cokolwiek zjeść w okolicy, powoduje spęd miejscowych ziomeczków pod sklep i wielką debatę "gdzie w okolicy można coś zjeść". Miejscowy styl ubierania jest prosty i funkcjonalny - klapki, spodnie od dresu i goła klata. W reku browarek. Jeden z panów woła nawet swoją matkę, a ta wyzywając go od duraków i bijąc po głowie stara się wszystkich przekrzyczeć. Widzę że nie ma to sensu, trzeba jechać, Szynszyla pokazuje mi cały czas że trzeba jechać, ale panowie przechodzą do ofensywy. Skąd, dokąd? Jak się podoba? Z narzeczoną jedzie? A gdzie pozostali? Zostawili was? No zostawili! Nie chcą nas puścić, mi się gada super, Szynszyla się denerwuje. Proponują wódeczkę - no nie mogę, jadę przecież. A to nie szkodzi Nu, dawaj... No nie panowie, nie da rady. W końcu udaje się wyrwać z objęć przyjaźni białorusko-polskiej, jedziemy dalej. Jesteśmy coraz bliżej celu, a ścieżki robią się dziwnie wąskie, zarośnięte. Miejscami chaszcze na 2 metry. Ścieżka to może i tu była, ale od paru lat nikt tędy nie jeździ. W końcu wjeżdżamy na ścieżki wydeptane przez grzybiarzy, a na osmandzie widzę, że jezioro tuż tuż. Dojeżdżamy do szlabanu przy drodze, a obok - milicja. Elegancko omijamy szlaban z zakazem i wyjeżdżamy tuż obok radiowozu i dwóch milicjantów. U nas wiadomo jakby się to skończyło. Ale panowie zachowują chłód, skanują nam wzrokiem rejestracje i zero reakcji. Wyjeżdżamy na asfalt i jest! Jest jezioro, nawet jakiś pomost z altanką i grupka wczasowiczów. Jesteśmy na miejscu. Nad wodą wzbudzamy sensację, zaczynamy się już do tego przyzwyczajać No to co Ania, czekamy na nich? Głodny jestem strasznie, a nie wiem kiedy i czy w ogóle ktoś się zjawi. Ale nie, tajming pozostałych jest naprawdę imponujący! Parę minut i nagle z każdej strony podjeżdżają pozostałe grupy. Jeszcze tylko opierdol że nas zostawili w lesie i można się luzować Pada pomysł że tu się rozbijamy, jedziemy do sklepu po pasze i alko i będzie pięknie. Ale milicjanci postanowili popsuć nam doskonały plan. Idą, idą powoli w naszą stronę. Podchodzą i jeden pyta - U was w Polszy to można tak się rozbijać nad samą wodą. Chwila ciszy i postanawiam zbić go trochę z tropu. - Można - odpowiadam. - A, no to u nas nie można, musicie odjechać. OK, przepraszamy, już nas nie ma.Jedziemy na drugi brzeg, po drodze znajdujemy kemping. 5 rubli od osoby, sklep niedaleko, jest super. Rozbijamy namioty, ognisko, impreza. Nie da się przebić przez monologi Chemical Brothers. Samcy alfa zawłaszczają całą okolicę jeziora Świteź. No nic, to my z Calgonem, Czarkiem i Novym zajmiemy się zakupami... Rano obudziłem się w namiocie. Swoim namiocie. Czyli jeszcze nie upadłem najniżej. A już czeka kolejna dzień nowych przygód. PS - jak znów ktoś ma ochotę napisać, że text bez zdjęć, to... niech sobie sam pisze relacje i wstawia foty
  5. 2 points
    Są postępy. Silnik gada Jest gaz, zbiornik paliwa z oznakowaniem i chlapacz. Silnik pali i to zajebiście ale tylko jak ciepły. Na zimnym chiński gaźnik ma problemy ale to do opanowania. Wydech to niestety grubszy temat bo kolejny nie pasuje. Wysłane z mojego S61 przy użyciu Tapatalka . Wysłane z mojego S61 przy użyciu Tapatalka
  6. 2 points
    są tutaj za jedyne 80 zyli na dojazdy do pracy i do pracy idealne.
  7. 1 point
    Chciałoby się napisać że tekst na błękitnym tle bez zdjęć. No ale jak się nie ma co się lubi to zawsze zdjęcia można sobie wybrać samemu https://www.google.com/search?q=białorus&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwi8zrmdkrfjAhUB6KQKHZedCLYQ_AUIESgC&biw=1366&bih=625
  8. 1 point
    Czekamy na chłopaków i podziwiamy resztki bazy: To pewnie była mapa pochodu na Berlin, bo jest i Warszawa, i Kostrzyn: W końcu słyszymy i widzimy Janinę, który idzie po betonowej drodze. Tylko dlaczego idzie, a nie jedzie? „Pomożecie podnieść XTka?” Janusz tak szczęśliwie ześlizgnął się z betonowej płyty, że motek leżał prawie kołami do góry w pokrzywach… We trójkę podnosimy , na co nadjeżdża Raf. Z kompletnie innej strony niż wyjechał. „Ścieżki nie ma, ale są hangary” No dobra. Ale i tak wolę bunkry Bracia twierdzą, że wyjechali z bazy trackiem i trzeba było „tylko kilkanaście metrów przedrzeć się przez krzaki”. Nie wiem, nie widziałam I zdaje się, że kolejna grupa też odbiła gdzieś w bok My wybraliśmy piękny szuter równoległy do tracka: Za to las był pełen poziomek i każde zatrzymanie się na siku kończyło się co najmniej 15 minutami zbieractwa Szutry, szutry… Ale w końcu szutrów koniec, zjeżdżamy w las. Na wjeździe do lasu jakaś rozpadająca się budka i resztki napisu „….strielat’ ”. Ale co? Nie strzelać? Czy będą strzelać? Trudno, jedziemy Nooo, takich kałuż to jeszcze nie było na tym wyjeździe O tym, jak było fajnie, świadczy kompletny brak zdjęć. Ktoś ma? Dziwi nas brak śladów, ale ewidentnie jesteśmy na tracku. Ciekawe. Wjeżdżamy w mega kałużę – i Raf pięknie wkleja, źle obrał trajektorię. Ja, choć dramatycznie boję się jeździć wąskimi „groblami’ pomiędzy kałużami czy koleinami, wybieram tę drogę i suchą stopą docieram na drugi brzeg, a Marysia i Janina idą w moje ślady. Raf też w końcu się wygrzebuje i w tym momencie nadjeżdżają Bracia Przy Kasie, którzy byli na obiadku. Tym razem naprawdę przez moment byliśmy pierwsi Kolejnych kilka km to prawdziwa droga czołgowa, góra, dół, góra, dół. Doły pełne błota, podjazdy piaszczyste i strome. W pewnym momencie widzę coś podłużnego na drodze, wygląda na snopek trawy czy siana. Ale jak na to wjeżdżam, na szczęście całkiem szybko, to widzę, że to grubaśna kłoda. O mamusiu, na żadnym szkoleniu nie zmusiliby mnie do przejechania czegoś takiego! A potem słyszę „Jezu, Jagna, widziałaś tę kłodę??” Zjechaliśmy z tracka, ale nie z drogi i widzimy, że bracia też tędy jechali, jedziemy dalej tą czołgówką. W końcu widzimy koniec drogi oraz zjazd na asfalt. Oraz szlaban i napis „poligon”… Uff, musimy trochę odpocząć. Zjeżdżamy z tracku do miasta (Słonim) po zaopatrzenie. Janina marudzi, że mały wybór piwa, a ja że wina. Wszystkie są słodkie Jednak zupełnie ostatnie na półce nosi napis „pol-suche”. Ha, jesteśmy uratowani! Nieważne, że w kartoniku! Oglądając ostatnio serial „Czarnobyl” byłam pod dużym wrażeniem autentyczności rekwizytów użytych w filmie. Patrząc na stację pogotowia w Słonimie już wiem, że zdobycie karetek nie było zbyt trudne No dobra, wracamy na tracka. Trochę późno się zrobiło, pewnie wszyscy już nas wyprzedzili i czekają na nas nad Świtezią. Końcówkę tracka zamieniamy więc na szutry i dobijamy nad jezioro, gdzie mamy zaplanowany nocleg. Okazuje się, że cała ekipa zjechała się w ciągu 5 minut! Cóż za timing Niestety milicja stanowczo oznajmia, że biwakowanie nad jeziorem jest zabronione, rezerwat itp., Chemik wyszukuje więc jakiś pensjonat po drugiej stronie jeziora. Jedziemy. Ale nie dojeżdżamy, bo wcześniej widzimy pole namiotowe. Najważniejsze pytanie – można zrobić ognisko (ależ z nas już ludzie Zachodu – zakładamy, że może to być zabronione…). Można! Jest nawet prysznic! Czarek z Calgonem coś knują: … a pół godziny później podchodzi do mnie Czarek i mówi: „Jagna, schowaliśmy Człowiekowi bez Butów jego buty, będzie śmiesznie. Jakby co, to powiem, że to Ty, na ciebie tak się nie wkurzy” No jasne! Wino w kartoniku okazało się bardzo znośne, a chłopaki zaczęli dzielić się męskimi doświadczeniami, o których lepiej pisać publicznie nie będę Do tego trochę historii rodzinnych, ogólnoświatowych, polityki oraz dowcipów Calgona. Oraz oczywiście wyśmiewania się z jego BMW I o dziwo, żadnych rozmów motocyklowo – technicznych! Czyli piękny wieczór przy ognisku z ciekawymi ludźmi [cdn.]
  9. 1 point
    Zajeżdżamy pod pałac Sapiehów w Różanej, który od drogi prezentuje się nawet, nawet: Ale na budynku bramnym koniec. Ogromny pałac zbudował kanclerz litewski książę Aleksander Sapieha w latach 1784-1788 według projektu Johanna Samuela Beckera. W 1784 roku kanclerz gościł w pałacu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Aleksander Sapieha przeznaczył jedno ze skrzydeł swej rezydencji na teatr, założył też w Różanie i innych swych dobrach kilka fabryk włókienniczych. W 1831 roku Rosjanie za udział w Powstaniu listopadowym skonfiskowały, a następnie przerobiły pałac na fabrykę włókienniczą. Pałac został spalony w 1914 roku podczas I wojny światowej, po czym po 1930 roku rozpoczęto jego długą odbudowę, którą przerwało ponowne spalenie go w czasie II wojny światowej w 1944 roku. Pałac jest od 2008 roku odnawiany dzięki funduszom UE. W 2012 roku wyremontowano bramę główną i odbudowano z ruin obie kordegardy. No cóż, na razie można tylko mocno uruchomić wyobraźnię. Może za kilka lat będzie lepiej: Janina wychodzi z założenia, że kto widział jedne ruiny, to jakby widział już wszystkie i podąża w jedynym słusznym kierunku, czyli ławeczce pod budynkiem kordegardy. Na szczęście jest poniedziałek, więc znajdujące się tam muzeum jest zamknięte Szybko się nam zwiedzało Vis a vis pałacu piękna socjalistyczna zabudowa: Zjeżdżamy 200 m w dół do miasteczka pod pierwszy lepszy sklep i tradycyjnie wciągamy na murku po drożdżówce zapijanej jogurtem i kwasem. (Na ostatni dzień skapnęliśmy się, że kwas jednak nie zawsze jest bezalkoholowy. No cóż, trudno.) Zawijamy na kolejny track, spotykamy pod pałacem ekipę II (która chwilowo jedzie za grupą III), krótko dzielimy się wrażeniami i pędzimy w offa Ten odcinek to głównie szuter-autostrady: Białoruskie szutry są IDEALNE. Może ze 2 razy widzieliśmy odcinki z tarką. Da się na tym jechać w zasadzie ile kto chce. My jechaliśmy tak koło 80 km/h, powyżej DR zaczynała niebezpiecznie kołysać się na boki oraz przypominać sobie, że ma tylko 350 ccm Zdarzały się fragmenty bardziej luźnego żwiru - wtedy motki zaczynały tańce w bok. Konkretnie trzy motki, bo 690 Rafa szła jak po sznurku - amortyzator skrętu :bow: Po kilku km opanowaliśmy do perfekcji jazdę we czwórkę po takim szutrze, który oczywiście kurzy niemiłosiernie. Jechaliśmy obok siebie, ale każdy nieco dalej, tuż za tylnym kołem poprzedzającego. Tym sposobem kurz zawsze był za nami. Oczywiście pod warunkiem, że nic nie jedzie z naprzeciwka i cała szuter autostrada nasza Naszym następnym celem były zagubione w lesie resztki bazy rakietowej, gdzieś za wsią Okuninowo. My z Rafem lubimy takie tematy, choć można by powiedzieć jak Janina - kto widział (najlepiej przed zdewastowaniem w latach 90tych) bazy w lasach koło Piły, wszystko widział Jedziemy, ścieżka coraz bardziej zarośnięta, resztki płyt betonowych na drodze, jakieś fragmenty budynków w chaszczach. A przede wszystkim pierdyliardy komarów!!! No dobra, dupy to ta baza nie urywa Za to drogę tak Wgrywamy w asyście hord komarów kolejnego tracka - mamy jechać prosto. W te chaszcze? No myślę, że wątpię. Widzimy na mapie, że jest jakaś ścieżka w bok, która wiedzie w pożądanym przez nas kierunku. Ale jest ona głównie na mapie. Janina: "To ja pojadę tu w prawo i może znajdę tę ścieżkę" Raf 15 minut później: "To ja pojadę szukać Janiny" Maryśka i Jagna kolejne 15 minut później: "To co robimy?" [cdn.] PS. Niniejsza wypowiedz powstała pod wpływem kwasu - co prawda nie białoruskiego, tylko lubuskiego. Browar Witnica, polecam!
  10. 1 point
    Dzień trzeci, czyli bunkrów nie było, ale i tak było ...fajnie ;) Już w poprzedni wieczór od grupy głównej odpączkowała kolejna podgrupa. I teraz mamy grupę na czele, czyli Braci przy Kasie, grupę II, czyli Ania i wielbiciele, oraz grupę III, skład bez zmian. Każdy ma tracki, nauczeni dniem wczorajszym umawiamy się w konkretnych miejscach (w Różance na obiad, ale nic tam nie ma, oraz na nocleg nad Świtezią). Posiadanie przez grupę kilku navi z trackami nie jest jednak gwarancją sukcesu, co niedawno opisał Novy Zbieramy się na podwórzu. W tle garaż, gdzie noc spędzili Maryśka i Janina, i w sumie może to nie był zły wybór. 5 chrapiących ludzi plus wilgotne po deszczu ciuchy moto + tylko jedno otwierane okno w pokoju - sami wiecie Ruszają bracia, rusza kolejna ekipa, a my czekamy na Marysię i Janinę, jedziemy zatankować, wracamy po telefon Janiny Nie ma co się śpieszyć, na urlopie jesteśmy No ale ponieważ jednak mamy dojechać dziś do tej Świtezi, a kawałek tego jest, upraszamy nieco pierwszego tracka, który wiedzie gdzieś przez stawy (podobno lajtowo przez groble). Po drodze następuje pierwsze na wycieczce sprawdzanie oleju przez Janinę, na środku wsi. Oczywiście zaraz mamy chętnych do niesienia pomocy, pokazywania drogi, pytania skąd jesteśmy, itp. Dojeżdżamy pod punkt pierwszy na dziś, czyli dom rodzinny Kościuszki, wyprzedzając ekipę II. Ale ekipa Braci na Huskach już na miejscu Janina pewnie oblicza pobór oleju na 100 km: Pierwszy punkt na dziś to Mereczowszczyzna, czyli gniazdo rodowe rodu Kościuszków. Dom Kościuszki został spalony w 1942 roku przez radzieckich partyzantów. W 1996 roku w Stanach Zjednoczonych powołano Komitet Odbudowy Domu Rodzinnego Kościuszki, staraniem którego dwór zrekonstruowano w 2004 roku. W dworze mieści się muzeum. "Syn ziemi białoruskiej, polski bohater narodowy" Zarówno dom, jak i otoczenie są pieczołowicie zadbane Patriotyczny obowiązek spełniony, ruszamy dalej. Dzień wcześniej padało, więc miejscami jest fajnie Jak dla mnie jest idealnie, kopny piach przyklepany, a kałuże takie fajne Drogi głównie polne: W pewnym momencie zjeżdżamy w zarośniętą mocno drogę w trawach, droga po jakimś czasie ginie. Widać, że bracia się przedzierali, ale my jesteśmy wygodniccy i wybieramy równoległą drogę polną I tym sposobem wyprzedzamy Braci, którzy walczą pewnie dalej w trawie Przed Różaną omijamy szutrem kolejne zarośnięte trawy (ale okaże się, że wiedzie przez nie kolejny track, więc nic nie straciliśmy) i wjeżdżamy w wioskę: Jak większość białoruskich wiosek jest drewniana, schludna, czyściutka i niesamowicie pusta. Tu jednak na drogę wybiega nam babcia w chuście i walonkach, ale ze smart fonem w dłoni I dawaj robić foty "W naszej dierewni takoje gieroje na motociklach!" A następnie pada tradycyjne pytanie: "Odkuda wy prijechali?", po czym patrzy na nas i odpowiada sobie sama: "Wy z liesa!" I to jest odtąd nasza odpowiedz na to pytanie I tak oto meldujemy się jako pierwsi pod pałacem Sapiehów w Różanej: [cdn.]
  11. 1 point
  12. 1 point
    wstawka od Teddy-Boya (od teraz Człowieka-Bez-Butów): Ja mam zdjęcie, ale nie będziemy wstawiać zdjęcia chłopaka jak z krzyża zdjętego Grunt, że i ja dostałem tego SMSa mniej więcej gdy przekraczałem granicę. Więc już na luzie wymieniłem kasę, pojeździłem po BRZEŚCIU (chemiku) żeby zobaczyć trochę miasto a za miastem zakupiłem wieczorny pakiet przetrwania. Uderzył mnie straszny porządek w mieście i poza. W mieście ruch mały, ulice wysprzątane tak, że aż wygląda to nienaturalnie. Kobiety piękne, wszystkie puszczają do mnie oko i zapraszają na noc do siebie. Wiem, to te buty tak na nie działają! A może absolutny brak innych motocykli, przez co wyglądam jak jakiś superhero, nadczłowiek, samiec alfa, i każda z nich natychmiast chce mi urodzić pakiet małych superbohaterów? Mimo że jedna lepsza od drugiej, muszę odmówić, bo jadę do reszty murzyniątek. Myślę, jakie oni musieli robić wrażenie, gdy tak jechali przez miasto w 11 maszyn, skoro ja zwracam uwagę absolutnie każdego, to ich pewnie pokazali w głównym wydaniu wiadomości. Na miejscu wielka radość że wszyscy w komplecie. Drą się, że buty trzeba zdejmować przed wejściem do izby. Ale nie, nie do mnie tak, do mnie tak nie. Ja swoich już nie zdejmuje oraz od Novego: Nie przepadam za pisaniem, ale widzę, że Calgon ma inny punkt widzenia. Zreszta jak każdy z nas na tej wycieczce Mówiąc/myśląc, że ktoś lubi robić zdjęcia miałem na myśli Człowieka bez butów (Teddy-boyâa). A było to tak: Zrobiliśmy sobie postój, żeby oddech złapać (czyt. zapalić fajeczkę) i tym samym Człowiek bez butów informuje nas, że On to by chciał zdjęcia porobić, bo takie tam coś fajne widział, a my tylko drzemy jakby na wynik bez odpocznienia i do zajebania. Po domówieniu szczegółów z naczelnym naszej (II) grupy - Calgonem i Człowiekiem bez butów, dochodzimy do konsensusu, że Wać będzie się zatrzymywał, robił sobie zdjęcia, bo przecież Tracka ma i się nie zgubi. Wszyscy przyjęli powyższe do wiadomości. W tym samym czasie Termos (Czarek) zapytuje mnie czy może spróbować Afryki na następnym odcinku do objechania. Szybka instrukcja jeżdżenia, a że na NAT w DCT nie trzeba nic robić to grupa natychmiast odjeżdża. Zanim dosiadłem Kata i zanim zdążył ubrać się Człowiek bez butów pojawili się z naprzeciwka, jakby leśnicy (GAZik i zielone wdzianka). Przypomnę, że niemalże wszystkie drogi, którymi się poruszaliśmy byłyby np. w Niemczech (a i w Polsce pewnie też) mocno niedozwolonymi, stąd moje obawy. ,Leśnicy - zanim zdążyliśmy ruszyć zatrzymali się, podeszli do nas i zaczęli rozmawiać. Z początku zmrożony strachem dotarło do mnie, że to ta ich ciekawość i prostoduszność. Chłopaki zwyczajnie chcieli pogadać i zrobić sobie z nami zdjęcia. Po kilku fotkach i wymianie zdań żegnamy się i ruszamy, bo grupa już chwilę temu odjechała. Wjeżdżam się w Kata, który straszy zwierzynę w promieniu 50km, gdyż dB-killery są dobre, ale najlepsze, gdy są w kufrze. Odwijam gaz, testuję zachowanie moto, droga prosta jak strzała, nic wartego uwagi, zapominam z wrażenia patrzeć w lusterka... Dojeżdżam do Termosa, wymieniamy się motkami i pada pytanie - gdzie jest Człowiek bez butów? Hmm... Termos z Anką zawrócili w poszukiwaniu murzyniątka. Resztą grupy czekając poznajemy Pana z Gazpromu na Porsche i wymyślamy, co mogło przytrafić się Człowiekowi bez butów? Może ktoś przypomni te różne ciekawe wersje, bo mi już jakoś z głowy wyleciało Po powrocie Anki i Termosa ruszamy dalej, w końcu Człowiek bez butów ma Tracka. Szczęśliwie spotykamy się ponownie w następnym punkcie zbornym. A jak to się stało, że zaginął? Otóż jedyne rozwidlenie zasugerowało tylko Jemu, żeby obrać właśnie ten kurs
  13. 1 point
    Oczyszczone manetki, poskładane biegi i sprzęgło. Gazu się nie udało - linka nie pasuje. Miałem wyczyścić licznik i założyć nową ramkę ale niestety szkło nie nadaje się do montażu. Zamówione nowe które pewnie nie będzie pasować bez przeróbek. Wydech, amory i koła (zaplecione) też w drodze. Wysłane z mojego S61 przy użyciu Tapatalka
  14. 1 point
    Dzień I Lida cz. II Jak wspominałem Lida przypomina typowo sowieckie miasto o szerokich arteriach i wielkich placach. Ale też w ponad 100 tysięcznej Lidzie odnosi się wrażenie jakby miała nie więcej niż 30 tysięcy mieszkańców, miasto a przynajmniej centrum jest czyste i zadbane. W lipcowych godzinach wieczornych, w centrum tłumów nie było a knajpki zwane na Białorusi „Cafe” oblegane były głównie przez młodzież w wieku 17-20 lat, która co rusz zasilała swoje stoliki przyniesionym z pobliskich sklepów piwem i chipsami. Zjedliśmy z Cezarym po porcji szaszłyka odgrzanego w mikrofalówce, nie zabrakło też czeburaków, całość popiliśmy lekkim ciemnym lidzkim piwem i poszliśmy w miasto odwiedzić kilka po polskich obiektów. Po pieszej wycieczce po centrum przyszła nam ochota przejechać się po ulicach Lidy motocyklami. Wracamy na parking hotelowy, na którym spotykamy Polaka na samochodowych numerach DW. „Witamy chorągiew wrocławską!” rzucam mu na powitanie, czym wzbudzam jego lekki uśmiech. Okazuje się, że ów człek z Dolnego Śląska od kilku lat prowadzi tu jakiś biznes, który jak sam mówił kręci się z roku na rok coraz słabiej. Wymieniliśmy z nim zgodnymi poglądami na temat historii miasta oraz tego w jak opłakanym stanie jest stary cmentarz katolicki i tego, że Białorusini w odróżnieniu od Litwinów i nas Polaków nie przykładają zupełnie do tego wagi. Wrocławianin mówił, że nie ma co się dziwić stanowi starego zabytkowego cmentarza skoro nowe także są zaniedbane. Ponad 70 lat sowieckiego prania mózgu chcąc nie chcąc musi odnieść skutek. Żegnamy się z nowym znajomym zakładamy kaski i w miasto. Na pierwszy rzut idzie właśnie wspomniany cmentarz znajdujący się blisko hotelu, czyli w centrum, do którego prowadzi polna piaszczysta uliczka przepleciona gdzie nie gdzie dziurawymi skrawkami asfaltu. Wygląda to jakbyśmy z centrum w mgnieniu oka przenieśli się gdzieś na daleką białoruską prowincję. Oczywiście przy jednej z głównych ulic jest brama i z zewnątrz to nie wygląda źle ale my właśnie chcemy odwiedzić groby żołnierzy wojska polskiego, a te znajdują się na jego drugim końcu tuż przy rozwalającym się cmentarnym murze. „Na wsi” jak na wsi, cisza wprost cmentarna, z pobliskich drewnianych zabudowań niosły się jedynie odgłosy drących się w walce kotów. W jakim stanie jest ta nekropolia sami wiedziecie… Rotmistrz Witold Pilecki miał swój majątek pod Lidą, czyżby to jego przodek? Wieczorem wróciliśmy do hotelu, piwko, kawior-podróbka i suszone rybki przegryzane paluszkami krabowymi umilały nam wieczór. Noc była ciepła i krwawa zarazem. Obudziło mnie około 3 nad ranem stado komarów, które urządziło sobie ze mnie ucztę. Ja pierdziu! zawyłem na pół Białorusi Zwilżony ręcznik służył mi za broń obusieczną w znaczeniu, że wpierw tłukłem komary na ścianach, bo nie lubię być podjadanym a później tym samym ręcznikiem zmywałem ze ścian pokomarze krwawe plamy aby pani etażowa (w tym hotelu jak i w wielu innych na Białorusi każdego piętra pilnuje pani etażowa) nie zrobiła ze mnie tego samego. cdn…
  15. 1 point
    Ulewa w Berezie, choć długa i intensywna, ale w końcu wygasa.Dostajemy smsem od Olka (biedny, musi robić za sekretarkę ) namiary na jakąś kwaterę, gdzie się zabunkrowali z chorym Wojtkiem. Podobno jakaś podłoga na nas czeka Jedziemy, jest przyjemnie zimno, miła odmiana. Jest i podłoga, i nawet wolne łóżko, i co najważniejsze, jest DWUNASTE MURZYNIĄTKO, w postaci Tedy-boya.Teddy boy z dumą prezentuje swoje obuwie i ani myśli ich ściągać Wojtek dogorywa w łóżku, ma gorączkę, dowiadujemy się, że cały dzień miał wzloty i upadki, nie wygląda to najlepiej.Ale dzięki temu ekipa miała okazję pozwiedzać białoruską Straż Pożarną - może się pochwalą, mnie tam nie było Ekipa nr 1 dostaje od nas namiary na pizzerię i idzie uzupełniać kalorie, a my już wykąpani i pachnący - pełny lajt â kawka, piwko, podśmiechujki jak tam komu szło w terenie itp. itd.No i oczywiście znów obżeramy Maryśkę i Janinę - mają nawet kawę o aromacie migdałowym.Pod wieczór z niebytu wyłania się Wojtek. Bardzo żałuję, że nie mam zdjęcia - blady, śnięty, a ręce pogięty, aluminiowy talerz z kromką suchego chleba. Tylko pasiaka brakowało Nocne Polaków Rozmowy (na szczęście bez polityki) trwają do nocy, okazuje się, że 12 nieznanych sobie bliżej osób może się całkiem dobrze dogadywać, a Chemik już nawet nie wspomina o jakimś wstawaniu o 6 rano [cdn.]
  16. 1 point
    Pierdolnij mu Leosia będzie ładnie gadał
  17. 1 point
    Zaczyna to jakoś wyglądać... Przód poskładany z kierownica. Silnik w ramie. Podłączona instalacja. Kanapa z nową tapicerka. Teraz najważniejsze to zakup odpowiedniego wydechu i nowe amory do tyłu. Wysłane z mojego S61 przy użyciu Tapatalka
  18. 1 point
    Kolorystyka niebiesko czarna - jak w oryginale. Nie musi się podobać taki wyszedł fabrycznie i taki zostanie.
  19. 1 point
    @raby jak tu niebiesko! Wszystko na niebiesko, nawet łopata do śniegu! Jak w niebie!
  20. 1 point
    Oesu, jaki ten kolor jest obrzydliwy... Niemniej bardzo mi się podoba Twoja determinacja i tempo prac.
  21. 1 point
    Jedziemy dalej. Lampa wyczyszczona i gotowa do składania jak wróci odbłyśnik. Odświeżony ślimak licznika. Rama po malowaniu już się składa. 3 warstwy proszku, trochę na bogato pomalowane bo teraz ciężko z pasowaniem elementów. Muszę rozwiercać otwory i kalibrować gwinty i trochę to trwa do tego brak masy i trzeba szlifować pod śrubami. Wysłane z mojego S61 przy użyciu Tapatalka
  22. 1 point
    Riposta Calgona; Podział na grupy ma wiele zalet jak się okazuje.Calgon nie zabrał aparatu pierwszy raz i ma mieszane uczucia bo z jednej strony miał więcej miejsca i skupił się na jeździe a z drugiej, Bogu dziękuje ,że Jagna jechała bardziej na lajcie i dzięki temu mogę zobaczyć w ładnej wersji gdzie byłem.Co do Chemika i jego korpo podejścia jak ja to mówię-Człowiek od zarządzania projektem 24 Pamiętajmy jednak to on zaprosił kompanów,przygotował trasy,poświęcił czas, organizował noclegi a przede wszystkim, to był jakby powiedzieć jego wyjazd i jego zasady!za co ja oddaje szacun i dziękuje.Nawet jeśli zrobiły się podziały w ciągu dnia to i tak grupa w fajny sposób konsumowała ten wyjazd na swoją modłę i spotykała się wieczorem.Początkowo próbowałem dzielnie nadążyć za Huskami "Braci przy kasie" oraz Anią ,ale piachy weryfikowały moje umiejętności.Wyklarowała nam się samoistnie grupka, która nie robiła za dużo zdjęć ,ale też nie cięła na ostro.Podczas całego wyjazdu zaliczyłem jednego paciaka a piachy tak dały mi w dupsko ,że kondycyjnie czasem bywało różnie.To był zdecydowanie niezły trening a cztery dni były dla mnie niczym szkolenie, bo na koniec stojąc na motocyklu robiłem tzw. tryt tryt tryt zarzucając tyłem motocykla.Przy 30 stopniach upału naprawdę było co robić na tzw. ciężkim motocyklu utrzymując tempo.Co do zwiedzania robiłem to raczej z poziomu gejesa bo upał wykańczał.Hołdowałem zasadzie:Kto widział jedne ruiny widział wszystkie a kto widział jedne muzeum widział wszystkie.W miejscach gdzie się przemieszczaliśmy był mały ruch i to bardzo mi odpowiadało.Ps.Białoruś jako czysty kraj skromnych i przyjaźnie nastawionych ludzi wydała na świat oligarchę pracującego w Gazpromie i posiadającego pojazd znanej marki, który na środku szutru wymieniał z nami poglądy na temat posiadanej Aprilii Pegaso.
  23. 1 point
    Też jechales lewym? :-D Wysłane z Tapatalka
  24. 1 point
    Strasznie kombinujecie: Biorąc pod uwagę, że nawet jak odpali to coś mu nie pasuje i gaśnie może być inny problem niż ten nad którym się skupiamy, ale po kolei ... Sprawa jest prosta: Do przekaźnika dochodzą 4 kable - 2 cienkie i dwa grube. Na jednym grubym jest stałe napięcie +12 ( mierzyny do masy! - zawsze!!! ) Na cienkim jeden to minus ( musi być przejście pomiędzy tym kablem, a masą ! )a drugi to + który pojawia się w momencie włączenia zapłonu i naduszenia przycisku startera. Wtedy powinno pojawić się napięcie +12 na drugim grubym, który idzie do rozrusznika. To już chyba wszystko jasne, jak nie jasne to znaczy, że brak jest podstaw elektryki i należy się udać do jakiegoś kogoś kto to ogarnie
  25. 1 point
    @rabbl Sprawdź w manetce przycisk, może po prostu on nie robi.. Sprawdź też czujnik stopki, bo ten model przy zadziałanym czujniku stopki nie kręci nawet jak świeci się neutral Może to być też stacyjka bo ona poza zapłonem odcina też przycisk startera, (ostatnio wracałem na zmostkowanym zapłonie i mimo tego że podałem na zapłon napięcie na krótko starter działał dopiero po przekręceniu stacyjki) Przede wszystkim na tych trzech punktach bym się skupił żeby znaleźć miejsce w którym napięcie znika (prawidłowe powinno być mniej więcej podobne jak masz na akumulatorze) Jeśli nie pomoże to owszem trzeba wtedy szukać na wiązce i kostkach P.S. W dziale za schematami @Jarek wrzucił ostatnio schematy dla tego modelu na moją prośbę (za co ma u mnie), popatrz sobie po nich, może jeszcze przyjdzie Ci coś do głowy


×