Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 29.07.2019 in all areas

  1. 4 points
    Na kogo z forum FAT można wpaść na Białorusi, jak nie A'Tomka, znanego ze swych wschodnich opowiadań! Usiłuję sobie przypomnieć, gdzie miałam okazję go poznać (oprócz forumowych relacji rzecz jasna) - słynne podlaskie wesele Ivi i Szymona, gdzie zawitaliśmy wesołą ekipą jadąc do Murmańska Tak dla wspominki jak dwóch pieronów, jedyn gizd i dwie frele do Murmańska pojechali i wrócili: Wesele to jest tak słynne, że jeszcze raz będzie tu wspomniane Domek rodziny Wydrzyckich jest nader skromny: Pan przewodnik piękną mieszanką polsko-białoruską ciekawie opowiada o życiu Niemena, w szczególności tej białoruskiej części Ale największą atrakcją i tak był występ rodziny A'Tomka, która zagrała i zaśpiewała, oczywiście Niemena! :bow: Nawet filmik nagrałam, tylko bez dźwięku :mur: Posłuchaliśmy jeszcze z ust A'Tomka opowieści o ciekawej historii tamtejszego kościoła i pościeranych napisów jego fundatorów: Wśród ekipy A'Tomka byli prawdziwi mordercy: Trochę rozmów i ploteczek forumowych w cieniu kościoła: i chłodzie studziennej wody: Piękne są takie spotkania, a wiedza A'Tomka o tym kraju niezmierzona :bow: Oby znów udało się kiedyś spotkać na drodze! Ale na razie jedziemy dalej. Tuż za Niemenową wsią mały bród, taki po prostu do przejechania, nawet się nie zatrzymaliśmy, więc posiłkuję się fotą Chemika: Szutrami i ścieżkami gładkimi jak stół (jak oni to robią?? Dlaczego prawie nie ma tam tarki?? ): (Ciągle się też dziwimy, dlaczego nie doganiają nas Chemiki) Docieramy do Szczuczyna, gdzie szukamy knajpy. Obowiązkowy pomnik wojenny: Szukając knajpy stosujemy sposób peruwiański, czyli najpierw znajdujemy dworzec. W Szczuczynie akurat autobusowy, ale knajpa była. Szaszłyki i ryba smażona, jedno i drugie z mikrofalówki Kolejny punkt programu to poszukiwania bankomatu w mieście. W sumie znaleźliśmy trzy, ale 2 nie chciały współpracować z naszymi kartami, a przy trzecim musiała pomóc nam pewna Szczuczynianka. Patrzymy w niebo, a tam kroi się powtórka z dnia wczorajszego, czyli nadciąga ogromna, czarna chmura... [cdn]
  2. 2 points
    Relacja z wyjazdu jest w aktualnym, lipcowym nr Świata Motocykli.
  3. 2 points
    Dzień siódmy, czyli mała wojna polsko – białoruska Jeszcze wieczorem umawiamy się SMSowo (ciekawe, ile Olek zabulił za roaming, bo robił za sekretarkę Chemika) na 9 rano przed naszym hotelikiem. Hotel zajęty prawie przez samych Polaków, wszyscy oczywiście jadą bezwizowo na European Games do Mińska Czekając „zwiedzamy” zamek w Nowogródku: I decydujemy, że niezbyt nam zależy na bliższym poznaniu Apex śpieszy się już do domu i kończy dziś zabawę z Białorusią. Czekamy, i czekamy na Chemiczne towarzystwo, w końcu odpalamy Messengera, a tam wiadomość, że znajdziemy się później na tracku, bo Olek jeszcze się suszy. A dokładniej rogal Olka, który był tak wodoodporny, że nie chciał tej wody ze środka wypuścić No to jedziemy sami. Punkt nr 1 to dom rodzinny Adasia M. Podobnie jak dom Kościuszki, bardzo zadbany i czyściutki. Leżąca Grażyna nie wiem, czy wiecie, ale to imię wymyślił Mickiewicz właśnie): W domu rodzinnym Mickiewicza muzeum i mnóstwo pamiątek, wejście płatne symbolicznie. Chłopakom się bardzo podobało: Po muzeum żegnamy się z Apexem (fajnie się z Tobą jeździło, tylko krótko ) no i mamy pięć ostatnich Murzynków. W dodatku w dwóch podgrupach Na parking muzealny zajeżdża motocyklista na kartuskich blachach i zaraz po „cześć” słyszę: „a nie masz za mało luftu w przednim kole?” Ano mam Kolega oferuje kompesorek, bo na wierzchu (to BMW z kuframi, więc nie mógłby nie mieć), nasz schowany głęboko pod sakwami i można ruszać dalej. A Chemików nadal nie widać… Trudno, jedziemy sami Kolejny track ma 90 km i wiedzie nas do kolejnego domu rodzinnego, tym razem Niemena. Jest sporo lasu, a w nim nawet ciut błota. Fajnie się jedzie, ale Raf o mało co miałby bardzo bliskie spotkanie z Dacią, która z środku lasu z impetem wjechała z bocznej dróżki na naszą. Pewnie się nas nie spodziewali :mad: Po lesie ciut kluczymy, bo objeżdżamy najbardziej błotnisty kawałek i jedziemy chwilę na azymut. Piękna łąka przy prawie bezludnej wsi: Ale jest stadko kóz, więc pewnie ludzie też: Jest ciut asfaltu: A dalej droga wiedzie polami, szutrami i cmentarzami też Cmentarz po lewej: cmentarz po prawej: Zatrzymując się przy tym, podzielonym cmentarzu sprawdzam, co mi tak przeszkadza zmieniać biegi. No i już wiem, naderwał się kawałek buta. No nic, będzie bardziej rejli: Dojeżdżamy do Wasyliszek i od razu wiemy, gdzie ten dom Niemena – stoi z dziesięć motocykli. Raf: „Ja gdzieś już widziałem tę Afrę” Wchodzimy do środka, gdzie przewodnik snuje już opowieść o dzieciństwie pieśniarza i słyszymy: „Cześć Jagna, cześć Raf” Świat jest malutki [cdn]
  4. 2 points
    No to proszę bardzo z różnych perspektyw 3+1 murzyniątek się oddzieliły i pojechały na Litwę. I piszą tak: Novy: Od początku założenie było takie, że wcześniej odłączę się od grupy (o czym starałem się wszystkich informować), żeby na spokojnie dojechać do Germanii.To spokojnie miało przebiegać może przez Ukrainę, Słowację, Czechy, może przez środkową Polskę. Ważne, aby bez ciśnienia, jadąc dziurami, omijając wszelkie główne trakty i asfaltowe arterie, sunąć przed siebie niemalże na azymut. W tym momencie to nie cel był istotny, lecz droga, której miałem doświadczać, degustować i chłonąć.Moim planem był bezplan.Jak to jednak w życiu bywa, w tak zwanym międzyczasie otrzymałem info, że moja lepsza połowa spędzi długi weekend w Łebie... Mój plan bezplan natychmiast musiałem zweryfikować i po pożegnaniu się z murzyniątkami obrałem kierunek - Litwa.Kierowałem się na Wilno wciskając w opcjach drogi kręte i ruszyłem przed siebie. Tym samym po drodze jeszcze raz widziałem murzyniątka i to pewnie o mnie chodzi, a nie o Calgona.Ruch minimalny, droga fantastyczna i mocno urozmaicona. Naprawdę można, a wręcz trzeba oczekiwać, że asfalt może ze średnio dobrego zmienić się natychmiast w dziury, jakby jeszcze tydzień temu był nalot dywanowy, szutry lub łaty piachu.Mijają kilometry, docieram na granicę i widzę długaśną kolejkę. Kilka samochodów przede mną stoi grzecznie w kolejce inny motocyklista. Chyba będzie ciężko się przebić.Na granicy nie widać żadnej aktywności, zero ruchu. Żar leje się z nieba, ale na niebie od tyłu nadciągają ołowiane bałwany. Podchodzę do budki, przedstawiam swój punkt widzenia, że gorąco, że być może deszcz i celnik lituje się, żeby od razu podjechać bez kolejki. Kiwam drugiemu motocykliście, że mamy zielone światło i ruszamy. Odprawa idzie sprawnie, cały czas poruszam się korytarzem dla autobusów, które odprawiane są na bieżąco.Litwo, ojczyzno moja...Zatrzymuję się w Wilnie. Niemożliwie gorąco i duszno. Teraz żałuję, że nie zobaczyłem chociażby kawałka tego miasta. Zjadłem, nieco odpocząłem, wyjrzałem za okno, sprawdziłem pogodę i stwierdziłem, że jednak czas na mnie.Nawigacja, opcja trasy - najszybsza.Chmury kłębiły się i co chwilę oddawały nadmiar wody.W okolicach Kowna urwanie chmury i boczny wiatr powodował, że nawet osobówki stawały na poboczu. Afryką tak miotało, że musiałem zrobić przymusowy postój.Granica Polski, kierunek Łeba - lecimy.Wciąż uciekam przed deszczem. Już zdążyłem wyschnąć. Muszę uciec tej chmurze.Komunikaty radiowe podają liczne wzmożone lokalne wichury, podtopienia i zalania gospodarstw. Utrzymuje się wysoki stan wód. Dobrze, że jadę na zachód i zostawiam za sobą kiepską pogodę.Na wysokości Orzysza dzwoni telefon...Czarek (Termos) - Novy, gdzie jesteś? Bo my aktualnie stacjonujemy w Augustowie.Jak jesteś gdzieś niedaleko to fajnie byłoby się spotkać. Ja - moment, zatrzymam się, sprawdzę, oddzwonię.po chwiliJa - jestem od Was jakieś 80 km - znajdzie się dla mnie miejsce?Czarek - no ba! Tylko kup po drodze coś do picia Nawrotka i dalej do murzyniątek. Jadę i widzę przed sobą chmurę, przed którą tyle uciekałem Tego dnia zmokłem jeszcze trzy razy, nim osiągnąłem cel.Na miejscu już czekają na mnie i są w dobrych humorach: Calgon (Książę Cyganów), Czarek (Termos) i Teddy-boy (Człowiek bez butów).I już wiem, że ten dzień jeszcze się nie skończył... A Teddy-boy pisze tak: Pusty Rotopax Calgona sni mi się do dziś. I do dziś Calgon nie odpowiedział mi na zadawane 10 razy dziennie pytanie: Po chuj ci ten rotopax skoro jest pusty?Ale...Tego ranka trzej murzyńscy muszkieterowie obudzili się w przyczepodomku w Druskiennikach. Szybkie pakowanko i próbuję namowić kolegów na małe zwiedzanie Druskienników, bo miasteczko naprawde jest tego warte. Entuzjazmu nie ma W końcu któryś proponuje krakowskim targiem - "to jeździj po miasteczku, my za tobą i sobie popatrzymy" Zwiedzanie typu japońscy turyści w autokarze Zgodnie z planem odbijamy kilkadziesiąt km na północny zachód, żeby wjechać na TET. Na trasie jest punkt widokowy i tam chcemy zacząć. Wąski asfalt, ale mocno kręty prowadzi na miejsce, jedziemy dość dynamicznie. Wjeżdżamy na parking pod punkt widokowy, a zaraz za nami policyjny bus Jesteśmy przekonani że złamaliśmy prędkość lub inne przepisy i że jadą do nas. A tu się drzwi odsuwają i ze środka wypada cała gromada roześmianych gliniarzy i gliniarek, wołają do nas radośnie helou i biegną na górę. Robią szybkie zdjęcia, zbiegają i jeden z policjantów mówi do nas całkiem sprawnym polskim: - jak zaraz pojawi się tu kolejny radiowóz to powiedzcie że pojechaliśmy i ich pozdrawiamy My zdecydowanie wolniej i w ciszy kontemplujemy piękne widoki z wieży...Już mamy się zbierać, a z lasu wypadają 3 motki i jadą do nas. 3 KTMy, dyskretny rzut oka na tablice - poljaki. No i teraz rozkmina nad dzisiejszymi czasami i ludźmi - zamiast zbić pionę, pogadać, pożartować, panowie mają strasznie długie kije w dupach. Rzucili okiem na skrzywione koło Czarka Termosa - e to chujowe koło, trzeba zmienić, to się nie nadaje, bla bla bla. O, GS Calgona, e to to to takie udawane, ciężkie, chujowe, nie no weź, a Tenera, e, niby fajna ale to kondon. Niewolnicy lansu i wyznawcy jedynie słusznych opinii. My się do siebie uśmiechamy i bez żalu mówimy im NARA i jedziemy w swoją stronę. Na spokojnie docieramy litewskim TETEM do granicy. Mała przerwa i jadziem dalej. Plan jest taki że planu nie ma, po prostu dojeżdżamy dokąd się da i szukamy na wieczór noclegu. Gdzieś przed Sejnami zaczyna padać, przez jakiś czas mocniej, więc kryjemy się pod drzewami, bo tylko ja posiadam przeciwdeszczowe ciuszki, Calgon ma tylko pustego Rotopaxa Cały czas nie zbaczamy z trasy TET i przed Augustowem robi się pora kiedy wypada zaplanować nocleg. Czarek wykonuje kilka telefonów do znalezionych w internecie kwater i ośrodków. Wszystko zajęte, aż ktoś nam uświadamia, że właśnie zaczął się długiiiiii weekend, każdy prawdziwy Polak przyjechał właśnie na mazury pić piwo i grillować. Nam wszystko jedno, to się rozbijemy na dziko gdzieś, luz, ale Czarek znajduje ośrodek gdzieś nad jeziorem, gdzie za parę groszy możemy się rozbić i na miejscu jest sklep i bar. Tankujemy i te kilkanaście km pokonujemy już asfaltem. Tankuję pierwszy raz od wyjazdu z Białorusi. Chyba mają dobre paliwo, przejechałem Teresą dobrze ponad 400 km a jeszcze nie mruga rezerwa. Jestem w szoku bo to rekord chyba mój.Ośrodek pełen ludzi, każdy domek zapełniony na 200%. Przed każdym grill z kiełbasami, piwerka i Sławomir lecący z głośników zaparkowanego obok grilla BMW E36, koniecznie z naklejkami M3. Panowie rozprawiają o cziptuningu, a małżonki troskliwie zajmują się Brajankami i Dżesikami. - Ziemniaki możesz zostawić, ale mięso i surówkę musisz zjeść bo lodów nie będzie!Ojczyzna... Jestem u siebie Niby wiocha, ale coś tam w serduszku gra, ma to każdy z nas, chodź czasami głęboko ukryte. Rozbijamy się pod laskiem na uboczu. Idę z Czarkiem na obiad do Baru, a Calgon postanawia w końcu sprawdzić jak smakuje obiad w proszku. Leniwy ciepły wieczór z piwkiem w ręku, chociaż tam za jeziorem robi się coraz ciemniej i zaczyna coś grzmieć... Nagle ktoś rzuca - ej, a ciekawe czy Novy już dojechał nad morze, zadzwonimy do niego? Dzwonimy, szybkie "gdzie jesteś?" Aaaa, tego no, to może przyjedź do nas, co tam jeden wieczór cię nie zbawi. A, no i po drodze weź kup proszę coś do picia bo chyba nie starczy Mija godzina, dociera Novy, mordy się wszystkim cieszą, bo jest chłop i jeszcze dużę zakupy ma Rozkłada namiot... no właśnie, "NAMIOT" - przetrwalnik holenderskiego komandosa który wygląda jak śpiwór z wyjętym ociepleniem. Ale wg. Novego to spełnia normy NATO, kosztuje majątek, przeżyje każdą burzę, testowany był na szczycie Mont Everestu gdzie można w tym spać w samych slipach, a my to się nie znamy, pewnie zazdrościmy i sami mamy chujowe namioty Zaczyna padać, więc przenosimy się z napojami pod wiatę Baru. Potem zaczyna lać, potem jeszcze mocniej lać. Nocne polaków rozmowy przy herbacie i energetykach z ulewą w tle. Wracamy do namiotów i pękamy ze śmiechu na widok turbo wyczesanego "namiotu" Novego. Wygląda jak kawałek przemoczonej szmaty, cały mokry, masakra. Novy chcąc niechcąc ląduje gościnnie u Czarka Termosa - doceniam w takim momencie moją skromną jedyneczkę Plan na jutro - Novy W KOŃCU chce dojechać nad morze, a my dalej jedziemy TETem ile się da do wieczora.
  5. 2 points
    Nieutuleni w żalu za kabanosami i pasztetami (tfu, za Marysią i Janiną oczywiście!!!!), jedziemy dalej trackiem. A kończy się on, jak to ostatnio prawie zawsze, zamkiem. Ale wjeżdżając do Krewy w oczy rzuca nam się o wiele ciekawsza rzecz: bar, a pod nim 3 motocykle. Dobrze znane motocykle Wchodzimy do knajpy, witamy się i czekamy, aż ktoś zauważy, że znów nas ubyło. W barze zebrał się bowiem cały skład wycieczki: całych sześć murzyniątek... Ale przynajmniej w końcu porządne, miejscowe wiejskie jedzenie! Pyszny chłodnik z gęstą śmietaną oraz pierogi/racuchy/pampuchy, jak zwał, tak zwał, były świetne Na szczęście Bracia i Szynszyla nie zjedli wszystkich Raf i Apex zamawiają mięsne, ja z powidłami. Wiejski bar wiejskim barem , podgrzane w mikrofali Ekipa szybsza rusza szybciej, my rzucamy okiem na zamek w Krewie: a w zasadzie resztki resztek, które się ostały⌠choć ciut jakby odbudowane... Zamek w Krewie jest dość istotny w naszej historii, bo tu 14 sierpnia 1385 Jagiełło podpisał umowę unii polsko - litewskiej. Podobno trwa zbiórka kamieni na odbudowę zamku, więc jeśli coś wam zalega w ogródku, to wiecie, gdzie słać Dzień szutrów, albo inaczej autostrad szutrowych. Apex w końcu stwierdza: "Mówili o was grupa emerycka, a po szutrach jedziecie szybciej niż oni ". Niech ja się w końcu dowiem, kto to powiedział :mur: W pewnym momencie koniec polnej ścieżki, ktoś zaorał, rosną sobie kartoszki. No nie, kartoszek rozjeżdżać nie będziemy, omijamy jakoś bokiem, po czym lądujemy na środku łąki. Grrr. No ale łące wielkich szkód nie narobimy, jedziemy na azymut do tracka, choć widzimy, że Bracia pojechali jakoś inaczej Tracki lecą dziś jak szalone, ładujemy już chyba trzeci, a na jego końcu - no cóż by innego - zamek. Zamek (czytaj: ruiny) Sapiehów w Holszanach: Robiąc zdjęcia tych wszystkich zamków i ruin miałam nieodparte wrażenie, że słupy elektryczne montowano specjalnie tak, aby były na KAŻDYM UJĘCIU. Chłopakom nawet się zejść z motocykla do tych ruin nie chciało Wbijamy następnego tracka. No końcu, no niemożliwe - zamek. Ale najpierw trzeba zatankować. Zjeżdżamy w bok na najbliższą stację, gdzie widząc szybko nadchodzące czarne chmury postanawiamy zostać na kawę. Stacja jakaś taka bardziej markowa, wszędzie plakaty z European Games (dzięki którym mamy bezwizowy wjazd) oraz foldery o Białorusi. Nawet po arabsku. Najbardziej podobał mi się folder "Białoruś -kraina zamków i pałaców Kawa wypita, zatankowane, popadało, można jechać dalej. Trafiamy na fajny mostek, Raf twierdzi uparcie, że to był Niemen, ALE TO NIE BYŁ NIEMEN. Zamek w Lubczu jest nieco lepiej zachowaną ruiną: w dodatku cały czas odnawianą. Niestety nie było nam dane przyjrzeć się dokładniej, bo goniła nas ogromna czarna chmura i grzmiało. Zdołaliśmy schować się do sklepu, kiedy lunęło. A niestety odzież przeciwdeszczowa nie była priorytetem na tym wyjeździe... Mieliśmy nadzieję, że się rozejdzie po kwadransie, ale nic z tego. Po 1,5 godziny zero zmian. Krótki wywiad u miejscowych - pensjonatów tu niet. No nic trzeba jechać tam, gdzie się umówiliśmy, czyli do Nowogródka. Ale już nie do Adasia M., tylko do pierwszego lepszego hotelu/hostelu czy co się tam trafi. Garminy widzą hotel "Krokus" na wlocie, 21 km, jakoś przeżyjemy. Raf i Apex maja przeciwdeszcze (Raf także dżinsy ), ja naciągam dodatkowo kurtkę, jedziemy. Ale nie ma lekko, offem Jeszcze nigdy nie jechałam szutrem w czasie ulewy, no cóż, da się Po 5 km mam wodę w butach (skórzanych), po 10 już wszędzie Wpadamy do recepcji , leje dalej, pani strasznie smutna mówi: mamy tylko jeden trzyosobowy pokój, w dodatku za 70 rubli. Alleluja!! Oczywiście pani chce najpierw paszporty. Wszystkie. Tłumaczę, że mamy na samym dnie, a wszystko mokre, nic to, porządek musi być. Po jakiś 3 minutach, kiedy kałuża dokoła moich butów w pięknej recepcji osiąga jakiś metr średnicy, a dookoła leżą: kask, cieknące rękawiczki, mokry namiot, mokre sakwy, a ja nadal nie dokopałam się do paszportów, panienka wydusza z siebie: "to może jednak później pani przyniesie..." Chwilę później wpadają Bracia z Szynszylą, równie przemoczeni (czyli gdzieś musieliśmy ich wyprzedzić...). Niestety, to był naprawdę ostatni pokój. Na szczęście dostają namiary na jakiś inny ośrodek i nawet nawiązujemy łączność via wifi. A to już po godzinie oraz gorącej kąpieli Trzy pary mokrych buciorów zostawiamy na hotelowym korytarzu, może się ludzie nie potrują [cdn.] PS. Włączyliśmy TV, bo chcieliśmy zobaczyć te słynne zawody, co to na nie przecież jedziemy. Ale wszędzie były tylko wywiady z Putinem
  6. 2 points
    Silnik Januszowy chlapie olejem, którędy tylko może. A teraz jeszcze zaczął niepokojąco stukać. Białoruska prowincja nie jest miejscem, gdzie Janusz chciałby wykonywać remont generalny silnika, więc zapada decyzja o natychmiastowym odwrocie do macierzy. Korzystając z tego, że właśnie dobiliśmy do asfaltu. Smutna to decyzja. Kto będzie nas karmił kabanosami w trzech rodzajach? A pasztety? A miód z pasieki? Kawa z aromatem migdałowym? Kto będzie tak spokojnie i wyrozumiale jeździł za Jagną, jak Janusz? Ehhh, to już nie będzie ten sam wyjazd… Ustalamy, którędy będzie im najprościej dojechać na przejście (jesteśmy w okolicy Lidy), ale chyba nie do końca wszystko poszło jak trzeba, bo Marysia i Janusz minęli nas jakąś godzinę później Swoje dalsze perypetie mam nadzieję opiszą sami zainteresowani (przynajmniej Marysia się tak dziś odgrażała) . Ja tylko jedną fotę, ze specjalną dedykacją dla Calgona. Zamiast wozić puste rotopaxy, Książę patrz i ucz się!
  7. 1 point
    Hej niech się prowadzi - w przeciwieństwie do ludzi na tym forum
  8. 1 point
    Aaaa!!!! Pożegnałam juz w relacji Marysię, a nie napisałam o najważniejszym wydarzeniu z nią związanym! Tak mniej więcej trzeciego-czwartego dnia listonoszowania po piachach Marysi coś się stało. Wyglądało to tak, jakby w jej głowie coś zrobiło głośne "pstryk". Otóż Marysia odkręciła w piachu manetkę. I to konkretnie. Bardzo konkretnie. Jadę sobie, a tu nagle wyprzedza mnie obładowany GS z kierowniczką na stojąco i z przepisowo wypiętym tyłkiem I tak już jej zostało do końca Z mojej strony wielki szacun!
  9. 1 point
    Dzień III Mińsk lub Mińsk Litewski albo Miensk ciąg dalszy... Następnego dnia na moje życzenie odwiedzamy uroczysko Kuropaty… Miejsce masowych zbrodni NKWD przeprowadzanych w latach w latach trzydziestych XX w aż do roku 1941. Dla mnie miejsce święte. Według oficjalnych białoruskich państwowych danych liczba ofiar terroru stalinowskiego tu zamordowanych nie przekracza 7 tysięcy. Według innych historyków od 100 do 250 tysięcy. Z Kuropatami też było różnie, nieustannie dochodziło do wandalizmu, łamania krzyży, picia alkoholu, jazdy motocyklami a nawet do rozkopywania grobów i bezczeszczenia szczątków, to chciano poprowadzić przez lasek poszerzoną obwodnicę miasta gdzie protestujący rzucali się wręcz pod buldożery, to znów chciano wybudować w pobliżu osiedle domków jednorodzinnych a jeszcze niedawno niedawno wydano decyzję na budowę w pobliżu uroczyska restauracji, którą mimo licznych protestów ukończono. Jest bardzo prawdopodobnym, że w Kuropatach bądź innych tego typu jeszcze nie odkrytych miejscach (wszelkie dane dotyczące masowych zbrodnie terroru stalinowskiego są do dnia dzisiejszego utajnione na Białorusi utajnione) spoczywa 3780 obywateli Polskich zamordowanych po roku 1939 z tak zwanej białoruskiej listy katyńskiej. Od niedawna w Kuropatach stanął pomnik Milczący Dzwon Pamięci. Symboliczny pomnik dla Wacława Łastowskiego premiera rządy BRL w latach 1919-23 aresztowanego i zamordowanego w czasie wielkiego terroru stalinowskiego. Kto nie szanuje ojczystego języka ten nie szanuje samego siebie - Wacłau Łastouski Jeden z wielu w tym wykopanych miejscu grobów. Ilekroć przy różnych okazjach polskie władze zwracały się do władz białoruskich z prośbą o ujawnienie ich miejsc pochówku, tylekroć otrzymywały odpowiedzi nawet od Łukaszenki, że na terenie Białorusi nie były przeprowadzane żadne zbrodnie NKWD na obywatelach polskich… i jak się tak głębiej zastanowić Baćka i białoruskie KGB mogą mieć rację – przecież po 17 września 1939 roku prawie każdy mieszkaniec Zachodniej Białorusi z automatu stawał się obywatelem sowieckim narodowości białoruskiej, a ci, którzy się z tym nie zgadzali już w styczniu 1940 roku mieli zapewnione docelowe miejsce zamieszkania na Kołymie. cdn...
  10. 1 point
    ju tokin tu mi? przecież piszę, Na Białorusi motocyklem byłem pewnie z osiem razy, w tamtym roku zawędrowałem aż pod łotewską granicę, gdzie czas we wsiach stanął w miejscu tak od końca wojny. Z poprzednich wyjazdów pisałem relacje tylko na forach historycznych, tu jest to moja pierwsza i jeszcze dodam, że z chwilą odsprzedaży singla przestałem być szutrowy.
  11. 1 point
    Nim przejdę do dnia następnego warto wspomnieć o przepięknej reklamówce, w jaką zapakowano Marysi zakupy we wioskowym magazynie: BMW? A gdzież tam, WWW! Rano chłopaki oczywiście musieli zrobić zakupy akurat w tym sklepie, żeby dostać taką samą Dzień szósty, ubywania murzyniątek ciąg dalszy Spod jeziora nie chce się wyjeżdżać, w dodatku żegnamy się z Novym, który udaje się mniej lub bardziej prostu do domu. Ale przedtem podnosi wszystkim ciśnienie, chwaląc się swoim kosmicznym kompresorkiem Zostało nas osiem murzyniątek, pada propozycja, by jeździć razem, ale nam jakoś tak spodobało się jeżdżenie bez spiny, że postanawiamy pozostać w swoim towarzystwie Ale umawiamy się na wieczór u Adasia M. w Nowogródku. Po wizycie w sklepie i zakupie reklamówek (coś tam przy okazji innego też kupili) jeszcze raz żegnamy się z Novym i jedziemy w stronę tracka. Ścieżki jak zwykle fajne, trochę pola, trochę lasu, trochę szuterautostrad. Jak zwykle zatrzymujemy się na dolewki oleju. Nie wygląda to najlepiej, bo zużycie wzrasta, butelka idzie za butelką. Olej wycieka, którędy tylko może. Marysia gubi po drodze jeden, Janina się wraca szukać. Janiny nie ma, Raf jedzie szukać i oleju, i Janiny w końcu wszystko się znajduje Pierwszy punkt na dzisiejszym tracku to Malinowszczyzna, dawny folwark rodziny Świętorzeckich. Jak prawie wszędzie, z dworu nie ostał się kamień na kamieniu. Tu zachował się grobowiec/mauzoleum rodzinne. Żeby jednak nie było zbyt widoczne, dookoła zbudowano gorzelnię. Można pójść do fabryczki i poprosić o wejście, co uczynili Bracia przy Kasie. My pozostaliśmy przy podziwianiu z zewnątrz: a tu środek (by Chemik): Podziwiamy piramidę, ładujemy tracki, a Janina patrzy i patrzy w swój silnik. W sumie to ciężko ten silnik wypatrzyć, tak wszystko jest obrzygane olejem. Mina Janusza nietęga, kolejna dolewka. W końcu pada trudne pytanie: "Słuchajcie, jak daleko mamy do granicy?" [cdn]
  12. 1 point
    Dzień II część IV Po drodze z Holszan do Krewa znajduje się wieś Boruny z XVII wiecznym kościołem (przepiękny wileński barok) pw. św. Piotra i Pawła. Kościół jak i pobliski klasztor Bazylianów ufundowany i wybudowany został jako unicka cerkiew, podczas rozbiorów Rzeczpospolitej unia została skasowana a kościół zamieniony na cerkiew prawosławną i do klasztoru sprowadzono prawosławnych mnichów. Przebudowano też kościół w stylu bizantyjsko – rosyjskim. Po 1919 roku kościół przekazano katolikom i do dziś jest świątynią rzymsko-katolicką. Krewo, miejscowość jakże mocno zapisana w historii WKL i Królestwa Polskiego. To tu na zamku Wielki Książę Litewski Władysław Jagiełło więził a potem kazał „zadźgać stryjca” Kiejstuta, to tu był więziony z jego rozkazu syn Kiejstuta Witold. To tu także w 1385 roku Jagiełło złożył swoje zobowiązania do korony Polski, chrystianizacji Litwy (była to pierwsza z wielu unii polsko-litewskich zwaną unią w Krewie) oraz nieletniej ale jakże mądrej na swój wiek (miała wówczas 11 lat a w dniu ślubu Jagiełłą 12!) Jadwigi Andegaweńskiej, reprezentowanej przez jaj matkę Elżbietę Bośniaczkę. 10 letnia Jadwiga rok wcześniej na Wawelu była koronowana na króla Polski. Jeszcze w Lidzie zachciało nam się suszonych ryb. Kupiliśmy suszone okonie, sprzedawczyni zapewniała, że bardzo smaczne i najczęściej mężczyźni biorą je jako zakąski do piwa. Może one są i dobre ale nas zniechęciło (po zakupie) to, że ryby te były ususzone z wnętrznościami. Zapomnieliśmy bo już raz się nadzialiśmy, że tam nawet ryby wędzą z wnętrznościami. Postanowiłem tymi okoniami nakarmić bezpańskie koty. One też nie podzielały opinii sprzedawczyni ani białoruskich mężczyzn, może dlatego, że koty nie piją piwa? Ruiny XIV wiecznego zamku wybudowanego przez Olgierda, ojca Jagiełły. Po krótkiej konsultacji i sprawdzeniu czasu dojazdu do Mińska w GPS wybieramy kierunek na Mińsk, gdzie na 17 umówieni jesteśmy w pobliżu szpitala z Siergiejem, u którego w garażu mamy zostawić motocykle i pomieszkać w jego pustym mieszkaniu. W garażu szybko przebieramy się i Siergiej wiezie nas na swoje apartamenty. W trakcie rozmowy zadaję Siergiejowi pytanie, na które w zasadzie powierzchownie odpowiedź znam. Chodzi o przeglądy techniczne dla pojazdów, które na Białorusi mało kto robi. Powodem tego jest to, że od jakiegoś czasu Białorusini zmuszeni zostali do uiszczania opłaty drogowej przy okazji robienia przeglądu technicznego pojazdu. A, że płacić nie chcą około 100$ rocznie, więc mało kto dziś jedzie na przegląd techniczny. Pytam konsekwencje braku przeglądu w przypadku kontroli GAI na drodze, Siergiej mówi, że ostatni raz przegląd dla samochodu robił 6 lat temu a konsekwencje w razie kontroli są wręcz śmieszne, pierwszy raz jakoś mały mandat karny, drugi raz jakiś większy... Cdn...
  13. 1 point
    Apex dołącza do naszej ekipy i wpasowuje się bezproblemowo W barze wyznaczamy sobie tracka szuterkami i polnymi dróżkami nad jezioro, licząc na możliwość rozbicia się nad wodą. Na Openstreecie jak wół jest znaczek pola biwakowego (Tak dokładniej, to nie jezioro, tylko zalew na rzece Wilia) Przez fajną wioskę będziemy jechać: Dojeżdżamy w końcu w kurzu do wioski na końcu świata i od niej ma prowadzić droga na półwysep. Ale nie wiem czemu, Raf zamiast jechać polną drogą, ciągnie nas jakimiś ledwie widocznymi śladami w trawie Dojeżdżamy i widzimy dokładnie to, o co nam chodziło: pole, wodę i miejsce na ognisko! Rozpakowujemy się i słyszymy warkot Afryki. Niechybnie zmierza do nas Novy, który wybrał dziś samotną jazdę. Jest i Novy: No to zebrało się już nas sześć murzyniątek, zajmujemy najlepsze miejsca (czyli takie, gdzie o 5 rano słońce nie wchodzi do namiotu) po czym wysyłamy delegację do sklepu. Rusza Marysia z Janiną, dołącza Apex. Jestem pewna, że chce posłuchać ich dialogów w sklepie Jagna, Raf i Novy korzystają z wody (nie wiem jakim cudem, ale woda ma chyba ze 30 stopni, a to w końcu przepływowe jest), po czym Novy zaczyna się rozbijać. I już wiemy, dlaczego ma tyle sakw. Novy ma leżaczek. Novy ma kuchenkę. Ma komplet narzędzi. Hi-tech kompresor. Płachtę pod namiot oraz namiot. I pewnie pierdyliard rzeczy, których nam jeszcze nie pokazał Śmiejemy się i nazywamy gadżeciarzem, ale i tak połowy zazdrościmy (Novy, ale na tym leżaczku NAPRAWDĘ bolał kark ) Wszystko bije jednak na głowę Novego namiot. Na poniższym zdjęciu są CZTERY namioty. Novego jest ten drugi z lewej: Namiot (a może raczej sarkofag?) został ochrzczony pieszczotliwie "norką". Trio wraca ze sklepu, przywozi, to co niezbędne, czyli m.in. oliwki, musztardę oraz salami; oraz przepyszną słoninę: W końcu najważniejsze: Dobijają do nas Bracia przy Kasie +Szynszyla, którzy zwiedzali Mińsk (reszcie nie bardzo chciało się ładować w miasta) i dołączają do ogniska. Chemik miał bliskie spotkanie z jakimś owadem (a dzień wcześniej napadły ich pszczoły, ciekawe) i ma pięknie spuchnięte oczko. Generalnie wszyscy są zadowoleni, dostajemy info, że Calgon i reszta bezproblemowo przedostali się na Litwę. Pięknie jest A kiedy kładziemy się spać (ekipa I wymiękła długo przed nami) dogryzamy Gadżeciarzowi, czyli Novemu, który wczołguje się do swojej norki: Novy, a możesz choć rozłożyć ręce? Novy, a przewróć się na lewy bok! Novy, masz tam jeszcze czym oddychać? Takie tam małe złośliwostki [cdn]
  14. 1 point
    Jeszcze 2 słowa od Novego: Cytat: Napisał teddy-boy Jedziemy dalej, ale okazuje się, że jesteśmy jakby w delcie tej rzeczki, wg osmanda jedyne drogi to ten bród, albo wyjazd jak wjechaliśmy i nadrobienie drogi dookoła. To co, wracamy? ...OK, wracamy. Pada hasło, żeby kierować się do ostatniego miejsca postoju, czyli tam, gdzie Teddy luzował łańcuch, a resztę grupy żywcem zjadały komary.Chopaki ruszyli raźnie i z kopyta. Teraz na końcu peletonu została Szynszyla. W pewnym momencie w lusterku widzę, że Jej nie widzę. Wracam i okazuje się, że zacisk przedniego hamulca zblokował jej koło. Coś tam majstruję, koło się odblokowuje i jedziemy dalej. Reszty grupy ani widu, ani słychu - paaajechali...!Puszczam Szynszylę przodem, żeby jej nie zgubić, gdyby znowu miał się pojawić problem z hamulcem. Poza tym ma navi z trackiem, niech prowadzi.W tym całym zawirowaniu jak na złość chyba nawigacja Szynszyli odmówiła posłuszeństwa i chwilowo jechaliśmy na pamięć. Albo na azymut. A może na gwiazdę polarną? Sam już nie wiem. Szynszyla chyba też nie, bo zarządza, że skręcamy w lewo. Czyli jedziemy w zupełnie innym niż powinniśmy kierunku.Jedziemy przed siebie asfaltówką, a z naprzeciwka ni stąd, ni zowąd Milicyjna Łada chce jakby wjechać we mnie. Odpuszcza, ale widzę w lusterkach, że zawraca. Po chwili widzę niebiesko-czerwone światła. Se myślę, a co on mię tu tak mryga tymy światłamy? Przycisnę gaz, chłop nie ma szans No dobra, prawy kierunkowskaz, zwalniam, zatrzymuję się. Szynszyla 'nie zauważa' całej sytuacji i odjeżdża swoim tempem.Zatrzymuję się, ściągam rękawice, kask i mówię z uśmiechem od ucha do ucha:Hallo, wie geht’s? [M]ilicjant patrzy na niemiecką rejestrację, drapie się po głowie przykrytej czapką wielkości potężnego talerza i mówi - panimajesz pa ruski?[j]a - odpowiadam - ciut, ciut,[M] - pakażi bumagi motocikla i pasport,[j] - ein Moment bitte...podaję dokumenty[M] - Poliak [j] - tak,[M] - to dlaczego paszport polski, a motocykl niemiecki?[j] - motocykl japoński, tylko tablica niemiecka, a ja Polak, dlatego polski paszport. A co - tak nie wolno?[M] - (wyraźnie zbity z tropu) - Można, można...ludzie skarżyli, że wy po polach jeździli. O wot - wskazując na barana na siedzeniu - i tu pełno siana. Przyznajesz się?[j] - NIE![M] - jak nie, jak wszędzie masz siano! Dokąd jedziesz? I skąd? Inne motocykle widział? A dlaczego pierwszy motocykl się nie zatrzymał? Gdzie spał? Gdzie będzie spał? Ile kilometrów zrobił? ...Spokojnie odpowiadałem na lawinę wszelkich pytań.Do tego dojeżdża UAZem nadszyszkownik z kolegą (przejazdem był czy jak?) Pytania te same i przestaje mi się podobać branie mnie w dwa ognie, a właściwie trzy.Całego dialogu też nie będę przytaczał, bo i nie ma sensu i zajęłoby to sporo miejsca i czasu. A i sama rozmowa z Milicjantem wydawać by się mogło nie miała końca.Pytam wreszcie, o co chodzi i że chciałbym dalej kontynuować jazdę, bo przecież jadę tyle kilometrów z Niemiec do Mińska, na Igrzyska, na Sambo, a wy mnie zatrzymujecie i mówicie o jakimś sianie.No wiec śpiewka się zaczyna, że po polach jeżdżę, bo siano na baranie jest i w kółko i apiać i od nowa...Moje zniecierpliwienie osiągnęło zenitu i mówię spokojnie, ale stanowczo:- a jeździłem po polu! Bo u was drogi płoche, nie jak w Europie i nawigacja za tyle pieniędzy nie radzi sobie i pokazuje, że droga, a to nie droga tylko kamienie! Albo pole i zboże rośnie na drodze! Innym razem, że droga, a to kukurydza rośnie - też na drodze! Potem, że droga, a tam doły i błoto! O patrz - cały motocykl brudny od błota! O to ludzie też skarżyli? O to nie pytasz? A na baranie to wszystko jest, siano, zboże i trawa i robaki pewnie też są! Jeszcze z Portugalii jak byłem! I co?!Panowie zdziwieni odeszli na bok celem skonsultowania i usłyszałem, jak jeden z nich mówi, że to przecież normalne, bo drogi są, jakie są i chyba lepiej mnie puścić, żeby nie było międzynarodowego skandalu (niemiecka rejestracja )Po chwili podchodzą...[M] - pasliednij wapros, skolko stoit taka maszina? (tłum. - ostatnie pytanie, ile kosztuje taka maszyna?) - wskazując na motocykl Jeszcze chwilę rozmawiamy i okazuje się, że w sumie to czasu upłynęło sporo, wiec kończymy gawędę, pytam, którędy na Mińsk i odjeżdżam.Bojąc się, że nie znajdę reszty murzyniątek kupuję po drodze zestaw przetrwania, czyli wkusną kałbaskę, kwas i swojaka Na stacji benzynowej tankuję, dopompowuję koła i staram się skontaktować z resztą stadka. Otrzymuję namiary z pytaniem, gdzie jestem i za ile będę, ale TomTom za żadne skarby nie znajduje wybranej lokalizacji (Zamek Dudutki). Nie pomaga również podłączenie do netu, co czynię. Myślę sobie - klawiatura - ha! Tu cię mam - ściągam rosyjską, żeby literki były bardziej popieprzone i trudniej było wpisać. No nie, to też nie klawiatura! W końcu literki trochę się różnią od rosyjskich! ...rwa mać!Każdy zapytany mówi, żebym korzystał z map Yandex, nie Googla - na wschodzie to wszystko jest na Yandeksie...Tłumaczą, pytają czy umiem przeczytać nazwę. Jadę, jeden życzliwy jedzie przede mną kawałek i pokazuje, gdzie skręcić.Faktycznie jadąc szybko, przeczytanie nazwy cyrylicą i zrozumienie, co się przeczytało to wyczyn.Do Zamku Dudutki mam ca. 60 km. Odkręcam na ślicznej, nowiutkiej i pustej autostradzie. TomTom oczywiście pokazuje piękną zieleń, czyli brak drogi w tym miejscu, eeeech...Co chwilę dla upewnienia się zatrzymuję i pytam czy dobrze jadę.Aha! Są tablice z podaną odległością.Jest brązowa tablica z nazwą.Udało się, trafiłem! Ale nikogo nie ma!No jak? Mieli czekać. Hmm...OK. Nawrót, bo to tylko atrakcja turystyczna, miasteczko jest dalej. Wyjeżdżam na asfalt i tym samym mijam Maryśkę, która wskazuje dokąd jechać. Widzieli i słyszeli mnie z daleka, jak błądziłem...Po ogólnym streszczeniu mojej przygody Maryśce, Janinie i Teddy’emu dostajemy namiar na kwaterę. Jedziemy, gdzie spotykamy się znowu pełną grupą. Dzień obfitował w niesamowitą ilość różnych zwrotów akcji z pewnością dla każdego z nas. Doświadczyliśmy wiele i każdy z nas miał swój worek wrażeń, z którego po skosztowaniu lokalnych delikatesów w ilościach ponadnormatywnych wyciągał różne opowieści, emocje i przeżycia z minionego dnia i dzielił się z pozostałymi uczestnikami wyprawy. Późnym wieczorem natchnęła nas chwila ciszy i zadumy, po czym każdy poszedł do swojego i łóżka na zasłużony odpoczynek.Jutro kolejny dzień i kolejne atrakcje...
  15. 1 point
    Zaczyna to jakoś wyglądać... Przód poskładany z kierownica. Silnik w ramie. Podłączona instalacja. Kanapa z nową tapicerka. Teraz najważniejsze to zakup odpowiedniego wydechu i nowe amory do tyłu. Wysłane z mojego S61 przy użyciu Tapatalka
  16. 1 point
    Teraz to się zaczną ciekawsze pytania :-D Wysłane z Tapatalka


×