Zaczęło się niewinnie, jak zwykle - od przeglądania Forum (apage satanas!). W tle urodziny Jasinka, coś mnie nosiło... Krótko mówiąc wybraliśmy się w piąteczek "warszawską grupą" na piffko:
Jasinek, Red no i ja. Na miejscu (libańska Fenicja, Nasza stała miejscówka) był już Jasinek.
Nim zdążyłem ściągnąć kurtkę, się zaczęło: "bo wiesz, jest taki chytry plan żeby skoczyć jutro na Ukrainę" Że co, jak? No w sumie ??
Parę telefonów: Raby, Dziadek, JackuJotu . Jedziemy !!!
W sobotę rano ruszamy. Kierunek: Dorohusk. Miejsce docelowe nad jeziorem Świtaź ("tam mnóstwo miejsc noclegowych będzie, jedziem na spontan")...
Po drodze upału nie było... Krótki postój w Stoczku:
I dalej do Dorohuska, bocznymi drogami.
Koło 15 spotykamy się z Rabym, szybki obiad i lecim przez granicę.
W okolicy 17.30 dojechaliśmy na miejsce. Widoczki bardzo zacne:
Szukamy miejsca na nocleg... Ale słabo Nam idzie - a to zamknięty lokal, a to nie ma miejsca, a to nie ma obsługi (!).
W końcu po po przeszło 2h poszukiwaniach wybieramy pokój w hotelu w "centrum":
Potem jakieś zakupy i po ciemku wracamy do hotelu. A tam wiadomo, "adwenczerowe opowieści dziwnej treści" :
Zmęczeni opowieściami idziemy spać. Rano spacerek i kaffka .
Był nawet czas na fotę dla Stonera:
Apotem przyjechał JackuJotu i trzeba było jechać do domu A na poważnie - My (Jasinek i ja) obraliśmy kierunek do domu, a chłopaki czyli Raby i Jacek zostali jeszcze na Ukrainie.
Koło 18 byliśmy w Warszawie.
Jedna sprawa: bardzo fajna okolica. Można by zrobić tam jakiś ZLOCIK nieformalny. W okolicy jest kilka jezior, można rozbić namiot. JEST MOC !!!
K-O-N-I-E-C