Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 12.12.2019 in all areas

  1. 1 point
    Widze ze tez masz chec dac noge z domu Wysłane z mojego SM-G970F przy użyciu Tapatalka
  2. 1 point
    Dzień dziesiąty - w drodze do Armenii! Po przebudzeniu na pięknym pagórku i po śniadanku u Państwa Papidze pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w dalszą drogę na południowy wschód. Przez pierwsze 30 kilometrów jechaliśmy po szutrowych serpentynach pokonując przełęcz za Goderdzi na wysokości ok 2700 metrów, Po wjeździe na asfalt daliśmy się ponieść świetnym zakrętom w stronę Vardzi, gdzie dotarliśmy po około 3 godzinach jazdy. Co można powiedzieć o Vardzi...? Kurde no nie wiem. To trzeba samemu zobaczyć.... Wojtek podsumował tak: lepsze od Haghia Sophia, bo tańsze bilety!! Zresztą sami zobaczcie! Już sam wjazd do Skalnego Miasta zrobił na nas wrażenie - strome, surowe ściany skalne w dolinie, rzeka płynąca w głębokim i stromym wąwozie...Po prostu inny wymiar zwiedzania zabytków. Niestety (a może stety) i tutaj dotarła cywilizacja. Trzeba jednak oddać Gruzinom, że wszystko zrobione jest bardzo fajnie - bilety są tanie, toalety czyste i darmowe, duży parking i minimum ingerencji w samo sedno Vardzi, czyli w skalną ścianę będącą niegdyś domem dla setek ludzi.. Zwiedzanie Vardzi zajęło nam około trzech godzin. W tym czasie pokonaliśmy kilka ładnych kilometrów i kilkaset schodów, zanurzaliśmy się w mroczne komory, cieszyliśmy pięknymi widokami oglądanymi z perspektywy skalnego miasta...Po prostu CZAD! Ale czas było jechać dalej - Armenia czekała! Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze nieopodal Skalnego Miasta na małą sesję filmową: Dalsza droga w stronę granicy przebiegła bez większych wydarzeń z wyjątkiem przejścia granicznego - nie dość, że trzeba było zapłacić za strachowkę, to jeszcze musieliśmy wypełnić wriemienny wwoz, za który Ormianie również nie omieszkali nas skasować..Brrrr! Do tego okazało się, że nasz sprytny plan niepłacenia za strachowkę w Gruzji jest do D...y! Gruzińskie komputery pokazały, że dwóch polskich drani nie zapłaciło strachowki przy wjeździe z Turcji i "budiet' sztraf!" Postanowiliśmy jednak przełknąć tą żabę podczas ponownego wjazdu do Gruzji za naście dni... Przepychanki ze strachowkami na granicy zajęły nam trochę czasu, a słońce w połowie września zachodzi już dosyć wcześnie. Po przejechaniu kilku kilometrów zjechaliśmy więc na polną drogę z zamiarem znalezienia noclegu. Okazało się to niełatwym zadaniem, bo za każdym pagórkiem znajdowaliśmy jakąś ukrytą przed światem wioskę, z której obszczekiwani byliśmy przez czujne psy. Wioski wyglądały naprawdę ubogo- nie miały asfaltowych dróg, brak było nie tylko oświetlenia ulicznego, ale także prądu w domach - po zmroku przypominały więc one czarne dziury ulokowane między pagórkami oświetlanymi przez księżyc. Znajdowaliśmy się na wysokości ok 2500 metrów, więc wieczorny chłodek dopadł nas już w trakcie gotowania kolacji. Jedliśmy sobie i rozmawialiśmy spokojnie, kiedy nagle poczułem się jakbym siedział na olbrzymim żelku, który wprawiony został w drgania potężnym kopniakiem! Okazało się, że dane mi było przeżyć pierwsze trzęsienie ziemi w moim życiu! Po głównym trzęsieniu nastąpiły jeszcze trzęsienia wtórne, ale Wojtek jako człowiek bywały w świecie wytłumaczył mi o co kaman i resztę bujanek tego wieczora traktowałem już jako fajną rozrywkę:-) Kolejny wspaniały dzień zakończony fajną przygodą!


×