Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation on 30.12.2019 in all areas

  1. 2 points
    Mam kolegę który jeździ w PKM pewnego śląskiego miasta autobusem elektrycznym. Zasięg tego cudu techniki przy obecnej temperaturze to niecałe 200km nie raz już sciągał go holownik. To nic jednak przy tym ze w zimę do ogrzania elektrycznego autobusu potrzebne jest Webasto na ropę które nie spełnia żadnej normy euro [emoji6] Dzienne zużycie to około 250l ropy tyle w temacie eko sreko Wysłane z iPhone za pomocą Tapatalk
  2. 2 points
  3. 1 point
    Szczególnie w sylwestra. Ride, eat, sleep, repeat!
  4. 1 point
    Kazda Greta kocha c2h5oh Wysłane z mojego SM-G970F przy użyciu Tapatalka
  5. 1 point
    Co powie Greta jak się o tym dowie ? Webasto ma katalizator ?
  6. 1 point
    Po obfitej kolacji noc upłynęła nam spokojnie i rano obudziliśmy się w dobrych nastrojach mimo temperatury w okolicach zera. Pogoda znacznie się poprawiła i słonko wychodziło co chwila zza chmur ogrzewając Pik i nas. Śniadanko zaserwowane nam przez gospodarzy jurty było wyśmienite i zmotywowało nas do małego trekkingu w stronę tablicy upamiętniającej alpinistów poległych w trakcie zdobywania góry. Poprzedniego wieczora Radzio miał problemy ze Słoniem Dominikiem i postanowił zrezygnować z trekkingu w celu zmotywowania tego ciężkiego zwierzaka do dalszej wycieczki. Rozmowa chyba nie szła im zbyt dobrze, bo kiedy opuszczaliśmy jurtowisko od strony Słonia leciały steki przekleństw... Wspólnie z Wojtkiem ruszyliśmy pod górę, ale nie zaszliśmy daleko-okazało się, że grubasy zwane świstakami są tutaj bardziej oswojone niż w innych odwiedzanych przez nas miejscach i postanowiliśmy zrobić im małą sesję zdjęciową. Uuups, to nie świstak, ale zdjęcie ładne:-) Najbliżej udało nam się podejść na kilka metrów do tych fajnych zwierzątek Po powrocie zastaliśmy Radzia upaćkanego w smarach, spoconego i wk..go. Okazało się, że system włącznika stopki bocznej w biemdablju składa się z kilku bardzo ważnych podsystemów (w Tenerce za to jest kawał druta:-)), a naprawa zajęła prawie 2 godziny... Trzeba było mierzyć napięcia, mostkować, łączyć, rozłączać...brrr Podobno cała społeczność jurtowiska pomagała pchać słonia w celu odpalenia go po poszczególnych etapach naprawy...szkoda że nas przy tym nie było bo zdjęcia byłyby super....:-) W końcu około 11-tej udało nam się ruszyć w dalszą drogę. Oczywiście jeszcze mała sesja zdjęciowa... Oczywiście nie mogło zabraknąć Radziowej naklejki...:-) Dalsza część drogi przez Kirgistan upłynęła w miarę spokojnie...dla mnie i Wojtka, bo Radzio miał 2 przygody:-) Przygoda 1: Policja. Tak jak pisałem wcześniej moja średnia prędkość przelotowa za dzień wynosi 87 kmh. Jazda w celu utrzymania takiej średniej wymaga dużego skupienia i odrobiny umiejętności, szczególnie w zakresie unikania policji...Tego dnia Radzio miał trochę mniej szczęścia-kiedy przygotowywał się do wyprzedzania jadąc na ogonie toyoty zrobiono mu piękne zdjęcie. Policjanci zaraz Go zatrzymali chcąc pochwalić się swoimi umiejętnościami fotograficznymi i przy okazji sprzedać tą piękną fotografię. W lusterku zobaczyłem to zamieszanie i czym prędzej zawróciłem podniecony w celu uczestnictwa w tych targach Wojtek już tam był i wspólnie z nim obserwowaliśmy Radzia walczącego jak lew z chmarą otaczających go policjantów. Dowód mieli słaby-zdjęcie przekraczającej prędkość toyoty (nie zdążyli jej zatrzymać), a za nią Radzio przygotowujący się do wyprzedzania. Ostatnio widziałem Radzia w takim stanie wkurwienia kiedy okazało się, że tablica naklejkowa nie znajduje się na szczycie przełęczy Ak-Bajtał.... Po półgodzinnej walce Kirgizi zrozumieli ważną rzecz wyrażoną w takich mniej więcej słowach: Poljaki nie płacit, da?. Chórem odpowiedzieliśmy DA!!! Przygoda 2: Kolano Pod koniec wieczora zaczęliśmy rozglądać się za miejscem na nocleg. Nie było to łatwe zadanie, bo znajdowaliśmy się w gęściej zamieszkanym obszarze Kirgistanu. Po jakimś czasie Radzio wyczaił na mapie potencjalnie fajną miejscówkę i skierowaliśmy się w jej stronę-Radzio jak zwykle prowadził poszukiwania miejsca na spanko. Po kilkunastu minutach błądzenia znaleźliśmy fajne miejsce, ale trzeba było tam dojechać po stromej drodze w głębokim piachu. No nic-ściemnia się i nie ma czasu na wybrzydzanie. Dosłownie dwa metry od miejsca zatrzymania zauważyłem, że tylne koło Słonia Dominika buksuje i chwilę później słoń przygniata nogę Radzia upadając na lewą stronę i siłą rozpędu przesuwa się jeszcze metr do przodu. Radzio nie zdążył się obrócić i jego kolano przekręciło się pod słoniem prawie o 180 stopni. Radzio pięknie ujął to później w słowach: "Tego wieczora zrozumiałem, co to znaczy dosłownie zesrać się z bólu". Szybko zeskoczyłem z Gieni i pomogłem Radziowi wydostać się spod motoru. Z mojego punktu widzenia nie wyglądało to dobrze-nie mógł chodzić, a kolano bolało go również bez obciążania. No ale cóż - Radzio to Kozak z Wybrzeża, a tacy nie poddają się łatwo. Wyrzucił z siebie kilka skomplikowanych wiązanek przekleństw i wziął się za rozkładanie namiotu. Wieczór nie upłynął nam zbyt miło-miejsce nie było najlepsze, a obserwacja kumpla zwijającego się bólu to żadna przyjemność.
  7. 1 point
    Celem kolejnego dnia był dojazd jak najbliżej granicy TAJ-KGZ. Po dobrym śniadanku w Pamir Lodge ruszyliśmy w kierunku Murgabuu. Praktycznie zaraz za miastem zaczęły się piękne widoczki, a po dwóch godzinach słoneczko nam dopomogło oświetlając góry zza naszych pleców. Gry kolorów były po prostu cudowne. Zaraz za Chorogiem Radzio miał bliskie spotkanie 3-go stopnia z krową, która w ostatniej chwili przypomniała sobie o swoim stadzie po drugiej stronie drogi i postanowiła przebiec do niego tuż przed Słoniem Dominikiem. Już się cieszyłem na myśl o stekach na wieczór, jednak Radzio jakimś cudem zdążył wyhamować na nierównym szutrze i musiałem obejść się smakiem :-). Droga przez większość czasu była ok-ww miarę równy asfalt. W tym asfalcie jednak co jakiś czas pojawiały się trudno dostrzegalne wgłębienia i przy większej prędkości można było zaliczyć niezły lot...Asfalt zamieniał się w szuter przy podjazdach i zjazdach z przełęczy. Jakieś 50 km przed Aliczur Radzio miał niemiłą rozmowę ze Słoniem Dominikiem. Radzio: K...wa, ch..j, pi...da, du...a nie chce jechać!!!!!Słoń nie odezwał się ani słowem. Właściwie to w ogóle się nie odzywał... Według relacji Radzia Słoń zaczął kichać, bekać, pierdzieć i w końcu stanął. I tyle. Podejrzewaliśmy problemy z paliwem, ale trudno było coś wymyślić na środku niczego. Po kilkunastu minutach Dominik jednak przemówił, ale było to rzężenie starego słonia w zoo tuż przed śmiercią. Radzio postanowił jednak dosiąść staruszka i pogonić go do Aliczur. W wiosce znalazło się "szambo, którym można było rozpuścić szambo znajdujące się już w zbiorniku" (cytat Radzia) i Dominik zaczął chodzić jak pracownik hipermarketu w wieku przedemerytalnym. Jednym słowem dało się jechać dalej :-) Kilka kilometrów przed Murgabem nad głowami przeleciał nam śmigłowiec, który wylądował na środku miasteczka. Po dojeździe na rogatki zostaliśmy zatrzymani przez policjanta-jakiś ważniak przyleciał tym śmigłowcem i zabrał nam prawie godzinę czasu, bo droga została zamknięta....Po tym jakże miłym incydencie zatrzymaliśmy się na noc w hotelu w Murgabie, bo już czuć było wiatr termiczny, a żadnemu z nas nie uśmiechało się spędzenie kolejnej nocy z tropikiem na twarzy. Wieczorkiem zjedliśmy kuraka w sosie garam masala i poszliśmy spać, a wiatr pizgał całą noc. Tego dnia zauważyliśmy, że jakoś tak dziwnie szybko ścierają nam się opony-u mnie przód (Mitas e09), a u chłopaków tył (chyba Pirelli). Zacząłem mieć wątpliwości, czy dojadę do domu na tej oponie, tak samo było z Radziem. Wojtka tył wyglądał znośnie, choć po przejechaniu 3kkm powinien wyglądać lepiej. W dniu 26 sierpnia ruszyliśmy w dalszą drogę, której celem był dojazd do obozu bazowego pod Pikiem Lenina. Było zimno tego dnia-temperatura nie przekroczyła 10 stopni, a na przełęczy Kizył-Art byly 2 stopnie i delikatny opad śniegu. Oba przejścia graniczne poszły nam sprawnie i dwie godziny później byliśmy już pod Pikiem. Pogoda była beznadziejna - wiał wiatr, było zimno i pochmurnie. Gór nie było widać nic a nic. Wielkim plusem za to była jurta i kolacja... :-) Obok naszej jurty rozbiła się w namiocie polska rodzina, która przyjechała autem wynajętym w Biszkeku. Spędziliśmy z nimi miły wieczór.
  8. 1 point
    Następnego dnia rano zostaliśmy nakarmieni dobrym jedzonkiem na śniadanie, po czym wybraliśmy się na oględziny przeprawy licząc na to, że spychacz wkrótce załatwi sprawę i będzie można jechać dalej. Spychacz rzeczywiście pracował, ale nie było szans na szybką naprawę drogi-to, co wczoraj jeszcze wyglądało całkiem dobrze zostało zmyte w nocy przez rzekę. Za to nieprzejezdny poprzedniego dnia odcinek teraz wyglądał całkiem ok.... :-( Pracujący przy naprawie ludzie nie byli w stanie określić kiedy droga będzie zrobiona, a nam kończył się czas ze względu na ruską wizę. W tej sytuacji zdecydowaliśmy się wracać do Chorogu i potem śmigać dalej Traktem Pamirskim do Kirgistanu. Oczywiście przed wyjazdem zostaliśmy nakarmieni obiadkiem, po którym nastąpiła sesja zdjęciowa. Obok Nawszoda na zdjęciu stoją jego rodzice. Smutno było wyjeżdżać, ale nie jest powiedziane, że tam nie wrócimy :-) Dolina Bartangu w drodze powrotnej wyglądała zupełnie inaczej - słońce świeciło z innej strony, a poza tym jechaliśmy z górki. Po wyjeździe z doliny wróciliśmy do Chorogu i ponownie ulokowaliśmy się w Pamir Lodge. Brrrr... znowu prysznic.... Byłbym pewnie bardziej zadowolony, gdyby udało nam się przejechać całą dolinę, ale i tak było super. Widoki były przepiękne, poznaliśmy fajnych ludzi i ich sposób życia, zaliczyliśmy fajny kawałek porządnego ofu. Mimo wszystko to były udane dwa dni:-)
  9. 1 point
    Kolejny dzień miał przynieść spełnienie mojego marzenia, czyli przejazd doliną rzeki Bartang. Zebraliśmy się dosyć późno, ale nie miało to większego znaczenia, bo nigdzie się nie spieszyliśmy. Po dojeździe do Ruszan wzięliśmy paliwo i śmignęliśmy w prawo zanurzając się w nieziemskie widoki. https://photos.google.com/share/AF1QipOC8i1cpGTlzkp5DY6jpSMEavaleMlNsPVnEpomm6Ug6ajIMfcBlfujpqycxJYTKw/photo/AF1QipMGAOU5ItHJjzJJJBqSpg8IV16V200pWPXHUMVT?key=dlV6Xzc5dDZyZURpOEVYN2tDVWphU3hyMnZsYUFn Różnica między Bartangiem, a miejscami przez które przejeżdżaliśmy wcześniej była ogromna. Tutaj nie było wielkich przestrzeni-czasami miałem wręcz wrażenie, że jest za ciasno i wielkie skalne ściany zwalą mi się za chwilę na głowę. Może nie było szczególnie trudnych sekcji offowych, ale jazda na kilkunastometrowej skarpie z widokiem na rzekę szalejącą pod spodem dawała niezłego kopa adrenaliny.... Podobało mi się to - może nie postąpiłem zbyt mądrze, ale oddzieliłem się od chłopaków i większą część drogi jechałem samotnie delektując się tymi adrenalinowymi strzałami... Co jakiś czas doganialiśmy się na wszelki wypadek. Tego dnia Radzio nie czuł się najlepiej i potrzebował więcej czasu na odpoczynek. Mniej więcej w połowie doliny powinniśmy wjechać na płaskowyż, który widoczny jest na poniższym zdjęciu w oddali. Niestety nie udało się Nadzwyczajnie wysokie temperatury w ciągu ostatnich 2-3 dni spowodowały szybsze topnienie lodowców i podwyższenie poziomu wody w rzece. Most umożliwiający wjazd na płaskowyż został odcięty od prowadzącej do niego drogi... I to był koniec naszej pojezdki doliną Bartangu. Lokalesi chcieli nam pomóc w przeprawie, ale ryzyko było zbyt duże i postanowiliśmy poczekać do następnego dnia na spychacz, który miał udrożnić przejazd. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło :-). Cofnęliśmy się do wioski Ipszorw w celu znalezienia noclegu. Na poniższym zdjęciu wioska ukryta jest za zielenią w oddali. To był strzał w dziesiątkę:-). Tuż po wjeździe podeszło do nas 3 chłopaków i bardzo dobrym angielskim zapytali nas czy mogą w czymś pomóc....Oczywiście że tak!:-) Chwilę później parkowaliśmy już motocykle pod domem Nawszoda, który jest studentem uniwersytetu w Chorogu. Nawszod, podobnie jak jego koledzy, nauczył się angielskiego korzystając tylko z książek i radia....SZACUN!! Tata Nawszoda oddał nam do dyspozycji typowy dom pamirski... oraz nakarmił nas do syta (Nawszod to ten chłopak w czapce na zdjęciu poniżej) Całe jedzenie pochodziło z ich własnych zbiorów i było po prostu cudowne! Tak dobrych pomidorów, ogórków i innych rzeczy w życiu nie jadłem. Kurde, nasze europejskie pomidory nie zasługują nawet na tę nazwę po spróbowaniu pomidorów pamirskich!. Zaskoczył nas również dom - z zewnątrz przypominał raczej kurnik, ale po wejściu do środka przeżyliśmy szok kulturowy - było po prostu zajebiście! Resztę wieczora spędziliśmy na rozmowie z Nawszodem i Jego Tatą. Było prawie jak na przesłuchaniu...:-), ale oczywiście z zachowaniem szacunku i grzeczności. Byliśmy strasznie ciekawi Ich życia na takim odludziu. Nawszod przyjeżdża do domu na wakacje oraz na dwa tygodnie w zimie (jeśli droga pozwala) - mimo niewielkiej odległości od Chorogu (120km) przejazd jest drogi i nie stać go na częstsze odwiedzanie rodziców. Tata Nawszoda jest wiejskim nauczycielem i zarabia ok 60 euro miesięcznie... Nasi gospodarze początkowo nie chcieli od nas pieniędzy za nocleg i wyżywienie, jednak po dłuższej chwili wytłumaczyliśmy im że nie ma w tym nic złego, a pieniążki z pewnością się przydadzą. Cieszę się, że mieliśmy okazję zostać w tej wiosce - dużo nauczyliśmy się o miejscowych ludziach i Ich zwyczajach. No i to jedzonko...:-). Jeśli ktoś z was będzie przejeżdżał Bartangiem-sugeruję nocleg w Ipszorw. Nie pożałujecie!:-)


×