Skocz do zawartości

Leaderboard


Popular Content

Showing content with the highest reputation since 23.06.2020 in all areas

  1. 26 points
    Pewnego zimowego wieczoru w trakcie biesiady z naszą grupą motocyklowego entuzjazmu, w samym środku szalejącej pandemii, Jasinek wpadł na genialny pomysł: w 2021 cała nasza szóstka rusza na wyprawę. Uwaga! Uwaga! Kierunek – Włochy! Jedziemy, aż na Sycylię! Pomysł w czasie pozamykanych przez covidka krajów był tak nierealny, że wszyscy natychmiast i z wielką radością przyjęli go do wiadomości i zaczęło się snucie planów: co zobaczymy, co zjemy, co wypijemy i same ochy i achy! Punkt pierwszy jawił się niczym najwspanialsza, intelektualna kostka Rubika – ustalić taki termin, żeby całej, ciężko pracującej, szóstce pasował. Założenie wziąć 3 tygodnie urlopu. Pierwszy termin: przełom sierpnia i września, został dość szybko obalony, bo w naszym towarzystwie mamy wykładowcę akademickiego i we wrześniu już musi układać plany dla młodych, rządnych wiedzy umysłów, To może czerwiec? No, niestety, podopieczni naszego dzielnego wykładowcy będą się bronić i zdobywać pierwsze tytuły zawodowe, a tak szlachetny nauczyciel nie pozostawi młodzieży bez wsparcia. Może ruszymy 1 sierpnia? Tym razem Ala, pani weterynarz, przedsiębiorca, hamuje nasze plany, bo przecież w pierwszym tygodniu miesiąca musi oddać wszystkie dokumenty do ZUS, US, księgowości. 7 sierpnia? Ktoś tam przebąkuje, że to największe upały, ktoś, że środek sezonu wakacyjnego, ale już nikt tego nie słucha. Jest termin! Rozpoczynamy przygotowania. Wszyscy zapisują się na szczepienia, motocykle na przeglądy. Jasinek siada z mapą i w programie gogle maps wyrysowuje arcydzieło strategii malowane pędzlem geniusza. Kręta droga przez całą Europę wygląda cudnie. Gotowe mapki rozsyła do wszystkich. W ramach przygotowań ustalamy: co kto bierze, co w razie awarii motocykla, co na codzienne noclegi, posiłki. My z Jasinkiem nawet oglądamy na YT co warto zwiedzić, na co się nastawić. Jasinek przygotowuje logo wyprawy na nalepki i koszulki. Kolejna burza to wybór koloru koszulek wyprawowych, pomysły od różu, do czerni, przez całą paletę barw. Ustalenia kończymy na tym, że każdy wybrał inny kolor i jedziemy prawie w kolorach modnej tęczy, ot takie: United Color Of Benetton. W lipcu przygotowuję mini słowniczek polsko-włoski, w końcu to zawsze miło wyskoczyć z buongorno i grazie do tubylców, co by zobaczyli, że polacco przyjechali przygotowani i co raz częściej trafiam na artykuły, że Włochy są piękne przez 11 miesięcy w roku, ale nie w sierpniu i dlaczego nie warto jechać do Włoch zahaczając termin 15 sierpnia. Eee, na pewnie tak było przed covidem, teraz tłumów nie będzie, sami to sprawdzimy Ostatecznie ruszamy 8 sierpnia w niedzielę. Temperatura ok 20 stopni. Każda para mieszka w innej miejscowości tak więc spotykamy się na trasie. Pierwszy motocykl BMW1200 – kierownik wyprawy Jasinek z pasażerką Martą Jasinkową. Drugi motocykl BMW1150 – z Białej Podlaskiej – wspomniany wykładowca AWF, nie bez przyczyny zwany Długi (wzrost 202) z pasażerką Martą zwaną Wifi. Trzeci motocykl Africa Twin przyjechał ze środka lasu z okolic Białegostoku/ Supraśla – kierowca Bartek, weterynarz wraz z pasażerką, żoną Alą, również weterynarzem. Do granicy odprowadza nas jeszcze Janusz i Krysia. Całe towarzystwo dawno skończyło już 50 lat, a niektórzy nawet 60, tak więc odpowiedzialni, stateczni ludzie wyruszają w podróż, w podróż za niejeden uśmiech. Pierwszy nocleg jeszcze w PL, Sucha Leśna, ja, jako księgowa wyprawy odnotowuję koszty 42zł czyli 9,15€ za parę podróżników. Wieczorem przy kolacji snujemy plany, wyciągamy mapy i okazuje się, że nikt do przesłanych map nie zajrzał. Ot, płyną na wyprawę jak klasyczny plankton, za prowadzącym. 9 sierpnia. Janusz i Krysia poszli zwiedzać zamek Czocha, a my zrobiliśmy sobie z nimi fotkę i ruszyliśmy na podbój Europy. Gnamy drogami szybkiego ruchu przez Niemcy, chcemy jak najszybciej powitać Italy, na autostradzie spoglądam na GPS, uuu! 160km/h, ale to tylko przy wyprzedzaniu uspakaja Jasinek. Nie lubię fast foodów, ale z poprzednich wypraw, wiem, że warto zatrzymać się w jakimś McDonaldzie czy KFC, bo tam parking jest obok stolików, czyste kible i wiadomo, że nie będzie drogo. Tyłek już trochę boli od tej jazdy i spać się chce, bo tylko bziu, bziu mijające pojazdy. Uzgadniamy z Jasinkiem , że już wysila wzrok w poszukiwaniu postoju. Do McDonalda trzeba było zjechać z głównej trasy i po ok. 2km lokalną drogą dobrnęliśmy zgodnie z planem. Towarzystwo oczywiście marudzi: kawa niedobra, ale cukier podwójny każdy bierze i jak chytra baba z Radomia chowa do kieszeni dla tych co słodzą. Obok jest stacja benzynowa więc jeszcze tylko tankowanie i zaraz powrót na trasę i zgodnie z zamysłem do Monachium. Wyjeżdżamy ze stacji, Jasinek prowadzący mknie do trasy szybkiego ruchu, ale hallo, hallo gdzieś nam grupa zniknęła. Zawracamy. Motocykl Długiego bez powietrza w tylnej oponie. Wszyscy cieszymy się, że stało się to w takim momencie, a nie przy 160km/h na autostradzie. Jasinek już kiedyś reperował Długiemu oponę jak wbił mu się gwóźdź, wtedy jakiś magicznym kołkiem zalepił dziurę, a nabojem jak do PRL-owskiego syfonu napompował koło. Wtedy został bohaterem dnia i cały dzień go chwaliliśmy. Więc Jasinek ma szanse na kolejną odznakę „podróżnika dnia” i wyciąga cały sprzęt. Ze zdziwieniem odkrywa, że Długi wybrał się na Sycylię (wyprawa ok. 8000km) na tej oponie sprzed 2 lat z tym dzielnym kołkiem. I tak stoją nasze 3 smutne motocykle, my kręcimy się koło nich, a Ala zmęczona podróżą śpi w trawie. Bartek machnął na Motocyklistę na BMW jadącego w przeciwnym kierunku. Miły gość zawrócił i postanowił nam pomóc, chyba sam się nie spodziewał, że właśnie postanowił poświęcić nam 3 godziny ratując naszą wyprawę. Zaczęło się niewinnie, żeby podpowiedział nam gdzie kupimy oponę do BMW. Gość obdzwonił x warsztatów, ale tam nie ma tylnej opony o określonych wymiarach, w końcu po godzinie na telefonie, znalazł punkt gdzie uda się Długiemu kupić ten wymarzony przedmiot. Więc gość się upewnia czy sami damy radę wymienić oponę i oczywiście nie! My potrzebujemy jeszcze serwis gdzie nam to zrobią. Facet jak centrala telefoniczna wykonuje znowu x połączeń i informuje mnie, że on mieszka 3km dalej, pojedzie do domu, zostawi motocykl, weźmie auto i zawiezie Długiego do sklepu. Dziękujemy gościowi za pomoc, wciskamy mu termosik z polskim bimberkiem oklejony naszym logo MotoItlay. Nasz Moto-Angel faktycznie wraca do nas i tak jak było ustalone zabiera Długiego do sklepu. My zostajemy przy szosie, w tym czasie iło, iło zdążyła zatrzymać się karetka czy trzeba udzielić pomocy patrząc z przerażeniem na Alę w trawie, po chwili kolejni ludzie chętni do pomocy, samochód i pani, która mówi, że jest pielęgniarką i już chce ratować rannych. Po chwili podjeżdża busik z logo sklepu rybnego, kierowca mówi, że on ma serwis i nam wszystko naprawi, okazuje się, że nasz Moto-Angel już to wszystko pozałatwiał. Busik ze sklepu rybnego odjeżdża po to żeby przyjechać odpowiednim autem po BMW1150. Faktycznie za parę minut jest minibusik, pan nam się przedstawia Chris Meyer, gość suchy jak liść bobkowy, max 170cm wzrostu, zanim nasi panowie się pozbierali gość zdążył już odpalić motocykl i po deseczce wjechać na pakę, stoi tam z tym wielkim motocyklem zgięty w pół jak lampka pixara. Jestem w szoku jego umiejętności, Chris jedzie przodem, my za nim, zadbane jednorodzinne domki i jest warsztat. Na warsztacie pierwszy wolny termin 11 sierpnia, ale BMW już na podnośniku, opona zdjęta czeka na nową. W międzyczasie żona Chrisa częstuje nas kawą, wodą. Cudowni ludzie, całe szczęście, że do nich trafiliśmy. Chris podchodzi do nas i mówi, że on naprawia głównie auta, ale w sercu ma motocykle i czy chcemy zobaczyć jego zaplecze. Z wdzięczności za pomoc głupio byłoby odmówić, a do tego przecież nie mamy co tu robić. Wspinamy się po schodach na piętro warsztatu, mijamy regały opon, niestety wszystkie samochodowe . I odrywamy, że Chris ściga się na motocyklach 250, w gablocie medale, wieńce laurowe. Ma 2 synów, którzy jeżdżą w motocross. W międzyczasie wraca Długi z kierowcą i oponą. Okazuje się, że sklep był, aż 30km od warsztatu w jedną stronę. Nasz Moto-Angel, życzy nam udanej wyprawy, nie przyjmuje, żadnej kasy. Chris błyskawicznie zmienia oponę. Długi podsumowuje wydatki dnia – nowa opona 130€, wymiana 30€. Jasinek komentuje, że taniej niż w Warszawie, jeszcze pamiątkowa fotka z Chrisem i ruszamy w drogę. Ciąg dalszy kiedyś nastąpi :-)
  2. 25 points
    Piątek. Pogoda wspaniała. Wciągamy kanapki z pasztetem i pomidorem czyli standardowe śniadanie na wyjazdach, pakujemy manatki i w drogę. Gospodarzy już nie ma, zamykamy bramę i startujemy w kierunku Bieszczad. Droga mija elegancko i po 1,5 godzinki jesteśmy w Twierdzy Przemyśl Fort XII WERNER. Konkretnie to całujemy klamkę ponieważ Fort jest zamknięty ze względu na małe zainteresowanie zwiedzaniem. Polną drogą (co Bartkowi się podoba) jedziemy do Fort XIIIb Bolestraszyce. Fort elegancko ogarnięty, świeżo ogrodzony ale na zwiedzanie trzeba się umówić wcześniej. To by było na tyle, a obaj lubimy fortyfikacje. Ciągniemy dalej i za około dwie godzinki jedziemy WPB. Zatrzymujemy się w Bieszczadzkiej Przystani Motocyklowej. To nie jest zwykła kapliczka z silnikiem motocyklowym. To silnik od Suzuki VS 800 Intruder, moje marzenie z czasów jak jeszcze byłem na etapie kurtki ramoneski. Intrudera nie kupiłem ale do dziś mam metalową wpinkę do kurtki. Po kawce jedziemy dalej trochę główną, trochę bokami, Zaglądając w jakieś dziury i takie tam. Kierujemy się w stronę Beskidu Niskiego. Nocowałem kiedyś w Krempnej nad zalewem i liczyłem że z noclegiem nie będzie problemu, a i małe ognisko uda się zrobić. Niestety, dobra pogoda przyciąga tłumy i kiszka, ale o tym później. Zdjęć mało bo tylko jedziemy, tankujemy, wciągamy hot-doga i dalej jedziemy. Dlatego jeżeli pozwolicie to uzupełnię Bieszczadzki temat (ha, ha, jakie macie wyjście) i opiszę kilka miejsc. Bieszczady kojarzą się z Połoninami, Tarnicą, Soliną, Siekierezadą a dla motocyklistów z Wielką i Mała Pętlą. Duże uproszczenie. Bieszczady przejechałem i przeszedłem dość konkretnie ale w tym roku trochę nieoczekiwanie spędziłem tu na raty wraz z rodziną 15 dni i odkrywałem nowe miejsca. Oto kilka z nich. Może komuś się przyda. Wodospad na Olszance. Najpiękniejszy w Bieszczadach. Nawet graffiti tak mocno nie daje po oczach. Można dojechać pod sam wodospad. Okolice miejscowości Uherce Mineralne. Jeziorka Duszatyńskie. Spacerek na dwie godzinki i raczej wg mnie bez rewelacji chyba że chcesz przejść się szlakiem Karola Wojtyły. Wodospad Szepit na potoku Hylaty k. Zatwarnicy. Kilka minut spacerkiem. Marcin- mój młodszy. Rezerwat Przyrody Sine Wiry. Godzinkę spacerkiem ale fajne. Kamień Leski. Skała wystająca z niczego. Widziałem wcześniej ale fajna. Tuż przy drodze. Tradycyjny wypał węgla drzewnego. Kilka lat temu próbowano wprowadzić nowoczesne retorty ale nie wyszło. Bieszczady bez wątpienia są fajnym miejscem choć coraz bardziej zatłoczonym i tracą klimat poprzednich lat. Dodatkowo tegoroczna sytuacja pandemiczna spowodowała zwiększony najazd turystów i było dość tłoczno. Fajnie że to czytasz. Możesz napisać czy OK czy się nie podoba. Pozdrawiam.
  3. 24 points
    Mało relacji to coś napiszę. Może ktoś zechce przeczytać. Taka sytuacja się wykroiła w tym roku, o której już wspominałem, że mama/żona przełamała strach i zezwoliła na dłuższe moto wycieczki z synami. Trwało to troszeczkę bo motorkami latam na poważnie jakieś 11 lat a synowie mają po 17 i 14. Pierwsze jazdy jednodniowe zrobiliśmy w sierpniu i Bartek (starszy) zafascynowany a Marcin troszkę klepał w ramię żeby tyłek odpoczął. Bartek - cztery dni w siodle. Wyjeżdżamy w czwartek rano 10 września z Warszawy w kierunku Roztocza. Pogoda nie rozpieszcza bo całą noc padało a teraz mży z małymi przerwami. Jedziemy, trochę mokniemy, trochę schniemy ale przemy do przodu. Myślę, fajny test dla Bartka, bo albo w tę albo we w tę. Dojeżdżamy do Suśca ok 15.15 i szukamy noclegu. Udaje się za drugim podejściem w niezłym miejscu i nawet Trampek ma mieć miejsce pod dachem. Pakujemy się do pokoju, robimy herbatę, rozwieszamy ciuchy do suszenia i staje się cud. Trochę powiało, rozgoniło chmury i przebija się słońce. Skoro tak to idziemy na spacer szlakiem szumów. Na Roztoczu już byliśmy ale szukamy nowych miejsc. Wodospad na rzece Jeleń. Szumy na Tanwi. Młyn w Rybnicy. Jest dobrze. Idziemy, podziwiamy piękno przyrody i rozmawiamy: - Jutro, do południa przepłyniemy się kajakami po Tanwi. - Tatuś, jutro to jedziemy, na kajaki to możesz mnie zabrać do Otwocka. Taka sytuacja.
  4. 23 points
    Następnie udajemy się w stronę granicy francusko włoskiej (Les Chavonnes?) gdzie spotykamy resztę grupy (wcześniej rozdzieliliśmy się, Afryki pojechały zwiedzać Włochy) I zjeżdżamy w stronę Val d'Isere w celu znalezienia jakiejś knajpy, w której moglibyśmy zjeść obiad Okazuje się, że w Val d'Isere wszystko pozamykane jest czynny jeden sklep spożywczy gdzie nabywamy jakieś żarcie i raczymy się pod nim. Miejscowość jak pozostałe jest zupełnie pusta Po jedzonku próbujemy zdobyć pobliską przełęcz niestety jest zamknięta, robimy więc odwrót z powrotem na Włochy. Na miejsce wyznaczonego campingu w Breuil docieramy ok 20.00 ale okazuje się, że go nie ma . Z racji odmiennych zdań co do zagospodarowania pozostałego czasu wieczoru dzielimy się na grupy, grupa GSiarzy idzie do hotelu grupa Afrykanerów hmmm, do dzisiaj nie wiem co się z nimi tej nocy działo Następnego dnia spotykamy się w miejscu gdzie poprzedniego dnia szukaliśmy hotelu Poprzedniego dnia nie wyglądało to tak różowo, padał deszcz, o 21.40 nie mieliśmy jeszcze zapewnionego noclegu, a dwójka śmiałków wyruszyła w stronę gór po śniegu podążając za śladem na booking , cudem wszyscy wrócili cało i zdrowo. Poprzedni dzień był ostatnim kiedy widziałem się z Afrykami, obecny stwiał przede mna wybór czy jadę z Danielem, Tomkiem i Dawidem w stronę Austrii czy z Pawłem do jego rodziny pod Baden Baden, rzut monetą wybrał opcję wyjazdu z Pawłem. Ok 20.00 docieramy w okolice Baden Baden gdzie szwagier Pawła wita nas wg zasady słynnej polskiej gościnności gruszkówką i kiełbaskami. Czeka na nas jeszcze baranina z grilla i pieczone ziemniaczki, czuję że los był dla mnie łaskawy . Okolica jest piękna Następnego dnia ruszamy z Pawłem żeby zobaczyć okolice słynnego Schwarzwaldu, okazuje się że to takie mniejsze Bieszczady, mają nawet swoją zaporę Po powrocie zwiedzamy sobie jeszcze Baden Baden, temperatura dobija chyba 30 stopni No i wieczorem kolejna biesiada, tym razem żeberka. Ruszyć się nie mogłem... Następnego dnia powrót do Polski, do okolic Legnicy jechałem z Pawłem później się rozdzieliliśmy. Paweł zrobił tego dnia 800 ja 1100 km
  5. 23 points
    Jest duża szansa na reaktywację EnduroBoysów. Radzio nabył Wigry 3 TT z trzema garnkami. Ride, eat, sleep, repeat...
  6. 22 points
    Szybkie wagary z młodszym synem. Guzów k. Żyrardowa. Pałac odkupili (nie odzyskali) przedwojenni właściciele w 1996 roku i długo nic się nie działo. Teraz widać że coś drgnęło. Pałac ma ciekawą historię a według opowieści to tu Hitler wydał raut z okazji kapitulacji Warszawy w 1939. Podobno było tak ostro że Hitler dowiedziawszy się co nawyprawiali jego ludzie napisał list z przeprosinami do właścicieli pałacu. Podobno to jedyne "przepraszam" w życiu Adolfa. Besiekiery. Borysławice Zamkowe. Koło. Przedecz. Wietrzychowice. Grobowce - Megality. Lucień. Okrąglaki - ośrodek wypoczynkowy z czasów PRL. Cztery okrągłe budynki (coś na kształt opony bo środek pusty) połączone zadaszonymi korytarzami. Luksus, każdy pokój miał łazienkę i balkon, była restauracja i kawiarnia. Po komunie ośrodek funkcjonował w prywatnych rękach kilka lat ale koszty między innymi ogrzewania elektrycznego zabiły biznes. Nowy Duninów. Pyknęło 530 km w 12 godzin. Było gorąco. Szerokości.
  7. 21 points
    Ciąg dalszy ale od początku Cd się tworzy
  8. 21 points
    Następny dzień obejmuje plan dojechania do Francji. Zaczynamy go od pokonania przełęczy Bernarda Niestety jedna z przełęczy, która znacznie skróciła by nam drogę jest zamknięta, mamy więc opcje dołożyć jakieś 5 godzin drogi albo wybrać opcję transportu kolejowego Furka Pass. Wybieramy tę drugą opcję Zawsze jest czas na kawę Dalej śmigamy sobie Szwajcarskimi drogami w stronę Francji, niestety restrykcyjne poruszanie sprawia nam wszystkim problem . Oddech łapiemy po przekroczeniu granicy z Francją, wszyscy jadą 200 żeby odreagować . Pod wieczór docieramy do Chamonix, wybieramy opcję namiotową Skrupulatne planowanie wyprawy Następnego dnia planujemy wjechać na Mont Blanc kolejką Niestety Pani w okienku szybko gasi nasz zapał ponieważ pokazuje na monitorze, że na górze nie ma w ogóle widoczności, tak więc 67 euro jakie kosztuje wjazd poszłoby się przejść, bo równie dobrze można sobie popatrzeć na mgłę w Polsce. Robimy więc kilka fot Chamonix, które jak pozostałe odwiedzone przez nas kurorty wygląda jak miasto w westernie o 12 w południe. Kolej na Mont Blanc Ruszamy dalej w stronę Val D"Isere Na Val d"Arly robimy fotki, od taki zwykły ośrodek narciarski Natomiast widoki drogi od tej miejscowości oraz dalej przełęcze w tym rejonie robią wrażenie \
  9. 21 points
    Dojeżdżamy do Cortiny gdzie planujemy nocleg Wszyscy zgodnie podejmujemy decyzję, że po prysznicu, który spotkał nas na górze przełęczy celować będziemy w nocleg w hotelu. Szybki telefon do najtańszej oferty na booking w okolicy i udaje się zbić bookingową cenę o kilka euro, w końcu w ekipie jest kilku handlowców . Po prysznicu i rozwieszeniu ciuchów ruszamy na miasto Cortina jest miastem typowo nastawionym na turystów górskich i wygląda jak typowy kurort tego typu czyli ma swój urok niemniej to pierwsza miejscowość, w której zauważamy totalny brak turystów. Poza kilkoma motocyklistami nie ma właściwie nikogo. Nagonka medialna i straszenie ludzi robi jednak swoje... Następny dzień zaczyna się nieszczęśliwie. Bez pośpiechu, po śniadaniu zaczynamy pakowanie, niestety mój motocykl ustawiony jest na parkingu dosyć niestabilnie. Podczas zapinania torby przechyla się lekko na prawą stronę, a niestety jestem ustawiony z tyłu także nie udaje mi się go przytrzymać więc z całym impetem przewraca się na prawo. Po podniesieniu ocena strat, na szczęście gmole ratują sytuację, poza zadrapaniem na prawym gmolu nie dzieje się nic więcej ale to nie koniec przygody..... Ruszamy, spokojna jazda po mieście jednak jeden z naszych rusza nagle w prawo, jako że nie mam wbitej mapy docelowej w pośpiechu skręcam za nim, okazuje się jednak, że jest jakiś problem z kierownicą, nie mogę skręcić jej w prawo! Zaliczam glebę na skrzyżowaniu, ku mojemu przerażeniu tryska płyn spod obudowy prawego plastiku, myślę sobie że to już koniec mojej wyprawy.. Rolo pomaga pozbierać mnie z ulicy i oceniamy co się stało. Okazało się, że pomiędzy widelec a owiewkę dostała się plastikowa butelka z wodą, nie wiem czy ktoś tam ją położył czy sam nieopacznie ją tam odłożyłem przy pakowaniu. Na szczęście okazuje się, że tryskający płyn to woda z butelki, która pod naciskiem lagi po prostu pękła. Szczęście w nieszczęściu, że stało się to wszystko przy małej prędkości, nie chcę myśleć jakby to było jakbyśmy wyjechali gdzieś na prostą poza miastem... Na szczęście gmol znowu ratuje sytuację i motocykl wychodzi bez szwanku. Wjeżdżamy w Dolomity Kierujemy się do Livigno gdzie planujemy nocleg. Niestety ze względu na dość niskie temperatury znowu wygrywa opcja hotelowa (po 40tce człowiek lekko dziadzieje ) Wyjeżdżamy z Livigno gdzie tradycyjnie czeka nas krótka kontrola celna (Livigno jest strefą bezcłową) i dojeżdżamy do tarasu widokowego z pięknym widokiem (na tapetę go! ) Kierujemy się na Stelvio robiąc po drodze kilka fotek Docieramy na miejsce Padre w akcji Jurek Dalej kierujemy się do Szwajcarii, która wita nas pięknym widokiem Szybko jednak zostają zweryfikowane nasze dzisiejsze plany zwiedzania tego kraju, psuje się jedna z Afryk Honda to jednak gówniany motocykl . Niestety z racji braku odpowiednich łatek udaje się usunąć awarię tylko na tyle żeby wrócić do Livigno, nie ma szansy na znalezienie wulkanizacji bo jest niedziela. Wracamy do Livigno, tym razem na pole namiotowe Tradycyjnie uderzamy "w miasto" Jesteśmy w nim chyba sami... Następnego dnia Szwajcaria, podejście drugie.... tuż po przekroczeniu granicy Po drodze widoki zrywają kapcie z nóg Po Szwajcarii motocyklem jeździ się średnio bo wszędzie są ograniczenia i fotoradary a kary są bajońskie, niemniej dla widoków zdecydowanie warto tam się wybrać. Na jednej z przełęczy zostaję z tyłu bo chcę porobić zdjęcia Dostaję telefon od chłopaków, którzy są już na górze, że muszę dotrzeć w ciągu dwóch minut bo zamykają przełęcz z powodu robót drogowych, wsiadam więc na moto i tempem Valentino Rossiego "zdążam na czas" . Po zjeździe z góry pogoda staje się zdecydowanie letnia, widoki również Problem jest tylko taki, że za bardzo nie ma się zatrzymać. Wszędzie rozkazy, nakazy i tereny prywatne, dla nas Polaków jest to trochę niezrozumiałe.. Na następny dzień planujemy pokonać przełęcz Bernarda a następnie przedostać się do Francji, niestety nie uda się zrealizować naszego planu z przyczyn od nas niezależnych...ale też będzie fajnie . Wieczorem docieramy na pole namiotowe do miejscowości Andermatt To powieść oparta na faktach z odrobiną fantazji, nie odbieraj mi tego
  10. 20 points
    Ten, tego, no - jedziemy. Bartek na plecaczka. Środa, godzina 15.05. startujemy z Warszawy. Piątek. Geometryczny środek Polski. Tum. Kolegiata, kościółek i skansen. Łęczyca. Zamek. Besiekiery. Wietrzychowice. Grobowce. i sarenka Lucień. Ruiny luksusowego ośrodka wypoczynkowego z czasów PRL. Nocujemy nad Jeziorem Białym k, Gostynina. Jesteśmy sami. CDN.
  11. 20 points
    Dziś zrobiłem że 30 km. Było wszystko, banan na twarzy, brak paliwa, życzliwa pomoc i szczęśliwy powrót do domu. Reakcje przechodniów w wieku 45+ bezcenne. Ride, eat, sleep, repeat... Ride, eat, sleep, repeat...
  12. 19 points
    Już w zeszłym roku powstał plan żeby w czerwcu 2021 ruszyć w Alpy. Dla mnie na motocyklu był to debiut ale mam to szczęście, że moi dobrzy znajomi mają zjeżdżony temat wzdłuż i w szerz więc opcje planowania miałem z głowy. Do końca nie wiadomo było jak będzie przedstawiać się sytuacja epidemiczna, nie wiedzieliśmy czy wymagane będą testy bo media wprowadzają dość duże zamieszanie w temacie. Wszyscy więc profilaktycznie odbyliśmy szczepienia, mi udało się przyjąć tylko jedną dawkę ale odbycie niepełnego szczepienia uprawnia do tzw. paszportu szczepienia, który można wydrukować sobie z e-pacjent. Okazało się później, że wszelkie obawy były nieuzasadnione ponieważ nie istnieje coś takiego jak obowiązek testów czy jakiekolwiek kontrole na granicach. Wszystko odbywa się tak jak w czasach przed covidowych. Plan był żeby zjeździć Alpy od strony austriackiej, włoskiej, szwajcarskiej i francuskiej, przez przypadek udało się jeszcze zobaczyć część Niemiec ale o tym potem. Wyjazd planowany był na 10 dni choć z racji mojej odległości do Zell Am See, gdzie planowaliśmy pierwszy nocleg musiałem zarezerwować sobie ich 11. Pierwszy dzień to dojazd do Pawła do Wrocławia i nocleg w jego domu, żeby wyruszyć całą ekipą następnego dnia . W sumie uzbierało się 8 chętnych na wyjazd spoza Wrocka był tylko Tomek, Daniel i ja. Jeżeli operować nazwami forum to była to mieszanka ludzi z forów Africa Twin i f650gs.pl. W związku z tym, że był to wyjazd mieszany użytkowników Hondy i GS nie obyło się oczywiście bez złośliwości podczas całego wyjazdu, wyszło jednak na to, że GS są bardziej bezawaryjne . Wyruszyliśmy ok 8.00 w czwartek 3.06. Umówiliśmy się na stacji BP na Karkonoskiej we Wrocławiu tak żeby każdy był zatankowany i gotowy do drogi. Planowany dojazd do Austrii przez Czechy, ponad 800 km zupełnie bez historii. Nudna droga w dosyć żwawym tempie (mam nadzieję, że nie przyjdzie pocztą dodatkowa fotorelacja ). Ten dojazd spowodował, że postanowiliśmy z pewnością nie wracać przez Czechy, nudno, tłoczno i gorąco. Po kilku postojach na tankowanie, siku i jakieś jedzenie docieramy ok 18.00 do Zell am See na camping. Widoki zaczynają być całkiem całkiem... Następnego dnia wyruszamy na sławny Grossglockner. Trasa robi oczywiście wrażenie jak nie pozna się innych przełęczy alpejskich niemniej klimat jest bardzo fajny. Ludzie wjeżdżają tam na różnych sprzętach od najnowocześniejszych i najdroższych maszyn, poprzez motorowery i skutery na klasykach kończąc. Największe wrażenie zrobił na mnie chyba stary KTM, chyba jeszcze z lat 70 o jakiejś mizernej pojemności. Niestety zdjęcia nie zrobiłem bo moto było ruchu i nie zdążyłem wyjąć aparatu. Śniegu na górze zalega jeszcze sporo, niemniej temperatura na jazdę na moto jest komfortowa (ok 8 stopni) Dalej zajeżdżamy na Kaiser Franz Josefs Hohe - czyli punkt, z którego można popykać foty na Grossglockner I Grossglockner w całej okazałości Dalej kierujemy się stronę Włoch, po drodze w Austrii jeszcze kawka na wodzie z górskiej wody No i czas na foty widoczków Wjeżdżamy do Włoch, jest znacznie cieplej i widoki powalają, niestety nie mam jakiś spektakularnych fot z tamtej chwili. Zaczyna padać więc wszyscy ubierają przeciwdeszczówki, ja jako że nie wziąłem tzw. kondoma musiałbym wypakować z bagażu podpinki ale oczywiście mi się nie chce...Za jakiś czas będę tego żałował. Dojeżdżamy do jednej z przełęczy, deszcz zaczyna lać. Bez membrany moje ciuchy łapią wodę jak gąbka, a temperatura spada do jakiś 12 stopni. Im wyżej się wspinamy tym temperatura spada żeby na górze osiągnąć wartość 2 stopni, zamarzam!!! Nie mam siły robić zdjęć, wszystkie zamieszczone poniżej są autorstwa Dakarowego i Rola Na górze jest jakiś zlot właścicieli Deloreanów, naliczyliśmy 7 (jeden jechał na lawecie), tak więc były to chyba wszystkie istniejące sztuki na ziemi.
  13. 19 points
    Cześć Zaraz po zlocie w Radkowie ruszyłem na kilka dni do Włoch, głównie Dolomity. Coś udało się nagrać z tego wyjazdu. To jest część 1 z 3 Dziś o 18.00 wpadnie kolejna
  14. 18 points
    No i żeby nie było, że pisałem dzisiaj będą, a nie będą No to na pcozątek trasa bez histroii jak to Vengosh ujął Postój w Czechach na żarcie, miały być knedliki, wyszły jakieś .. badziewno mięsne ..dliki, ale pojedliśmy i piwo zero wypiliśmy Tankowań było chyba z 600 i im dalej tym drożej Droga wiła się bez końca, ale z czasem, coraz częściej, na horyzonce zaczęły pojawiać się jakieś ciekawe górki Tankowanie numer 728, mimo cen, uśmiechy nie schodzą z ust współtowarzyszy W końcu to pierwszy dzień wyjazdu, każdy ma gruby portfel, a zgodnie z przyjętą na tym wyjeździe zasadą .. "dla dziada nie robisz" każdy szasta bilonem na lewo i prawo Kilometry robią swoje, z godziny na godzinę obraz staje się bardziej rozmazany Takim to sposobem dojechaliśmy na pole do Sell am See, o czym wspomniał juz Jacek.. woęc kilka fotek z pola dmuchania nie było końca, w końcu podobno gol na wyjeździe licozny jest podwójnie Żebracy jak widać posadowili swój niewątpliwy dobytek zupełnie z boku Była też i Victoria Był i jakiś szczyt.. dla co poniektórych marzeń dla innych tylko możliwości Alkohol lał się strumieniami Było też dziarskie śpiewanie ..w tym wypadku chyba "ojojojoj" No i staropolskim zwyczajem.. noc przyszła szybko Reszta jutro.. Mario 17 na 15.. wisisz skrzynkę browara, bo czasu do 23:59 jeszcze sporo
  15. 18 points
    Zaraz po zlocie w Wygorzelu razem z @Mario 6na9 tak ad hoc, bez napinki się wybraliśmy się w Zachodniopomorskie, nasz cel: jak najwięcej stali, betonu, czerwonej cegły i postsowieckiego miasta. Hektolitry wody i piwa w upale wypite wyparowały rękawami, prawie 10 kilometrów w ogromnych trzcinach i jeszcze wyższych trawach po bezdrożach za Urlichem przejechane, kawałek historii lat ostatnich namacalnie przybliżone, fabryka benzyny zdobyta, schrony po SS20 także, kilka ruin pałaców i kościołów oraz pozostałości po sowietach odwiedzone, trochę też przejechane (ponad 1900 km) i jak zawsze dobrze się bawiłem bo kompan jest nie tuzinkowy a powiem szczerze, że na zwiedzanie i łażenie po zabytkach ruinach i gruzach zacięty bardziej jak ja. Opisywał miejsc nie będę bo nie chcę być znów Czubówną - tak, tak @dakarowy a jak było i co było zobaczyć możecie w tym krótkim wrzucie sami. @Mario 6na9 dzięki za zaproszenie, co tam będę się rozpisywał, wiesz jak było i do następnego! Pewnego dnia byliśmy w pobliżu tego leśnika, nie wypadało aby się z nim nie spotkać.
  16. 17 points
  17. 17 points
    Piątek. Gorąco jak ..... Wstajemy wypoczęci i zmieniając plan lecimy w stronę Świnoujścia. Omijamy niektóre zaplanowane atrakcje byle tylko się nie zatrzymywać. ......, FABRIK, ...... Świnoujście. Fort Gerharda. Latarnia. Police. Ruiny fabryki benzyny syntetycznej produkowanej z węgla kamiennego. Nocujemy nad jeziorem pod namiotami. Tego dnia zaliczyliśmy też mało przyjemną przygodę. Poszliśmy na obiad w Policach i jakaś menda społeczna ukradła Bartka rękawice. KaeS miał dodatkowe więc bez problemu ale skojarzyłem że obok restauracji widziałem salon motocyklowy. Idziemy z Bartkiem pytam o rękawice opowiadając co zaszło i wiecie co ...... pan właściciel zaczął jęczeć, że już zamknięte, kasa wyłączona, że nie wie czy ma i kilka jeszcze innych tekstów. Nie lubię się prosić więc zrobiłem odwrót i tyle. Pan ,,motocyklista,, wsiadł na wypasionego HD i pojechał. CDN.
  18. 17 points
    Czwartek. Noc była rześka i troszkę zmarzłem bo miałem tylko lekki kocyk. Następne dnie i noce sprawią że zatęsknię za chłodnym tyłkiem. Startujemy w kierunku Bydgoszczy gdzie jesteśmy umówieni z KaeS. Cześć, cześć i idziemy zwiedzać. FABRIK, Exploseum - muzeum na terenie DAG Fabrik Bromberg. Fabryka w czasie wojny produkowała ogromne ilości materiałów wybuchowych które w znacznej części pokrywały zapotrzebowanie na front wschodni. Ogólnie fajnie to jest zorganizowane, poruszamy się po zaadoptowanych budynkach, podziemnymi korytarzami i można się sporo dowiedzieć ale eksponaty nawiązujące do okresu średniowiecza lub temat bomb atomowych to coś chyba nie halo. Osobiście spodziewałem się czegoś więcej. Następny punkt to Runowo Krajeńskie gdzie znajdują się ruiny pałacu. KaeS ustawia Garmina przy pomocy Osmanda i dzida. Jedzie się elegancko tyle że jak się okazuje zamiast pod pałacem lądujemy w szczerym polu z wiatrakami prądotwórczymi. Taki tam błąd w cyferkach. Nerw mi skoczył bo zrobiliśmy 55 km w zupełnie innym kierunku ale Bartek luzuje ,, tatuś taka przygoda,,. Sprawdzając trzy razy ustawiamy nowe koordynaty i jedziemy. Trasa inna to ,,po drodze,, zamek w Świeciu. Runowo Krajeńskie Jastrowie. Szczecinek. Bunkier muzeum, drugi bunkier, Cmentarz Ewangelicki, Wieża Bismarcka Plan na dziś zakładał dotarcie nad morze ale nie damy rady więc lądujemy w Borne Sulinowo. Nocleg znajdujemy za jakimś szóstym podejściem bo albo na jedną noc to nie, albo cena pewex, albo warunki gorsze jak pod namiotem, albo moto nocuje na ulicy. Ostatecznie trafiamy na nowy domek a w dodatku na działce jest basen. KaeS ogląda mecz a ja z Bartkiem kończymy dzień nocnym basenowaniem. CDN.
  19. 16 points
  20. 16 points
  21. 16 points
    Wróciliśmy wszyscy, cali i zdrowi z telefonu
  22. 16 points
    Stan aktualny. Nawet jeździ, [emoji123] [emoji3]. Teraz jeszcze ogarnę gaźnik i chyba niestety sprzęgło i będzie jak z fabryki! Ride, eat, sleep, repeat!


×