Skocz do zawartości

wilk

Użytkownik
  • Zawartość

    41
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Reputacja

57 Excellent

O wilk

  • Tytuł
    Advanced Member

Informacje o profilu

  • Płeć
    Nie powiem
  • Lokalizacja:
    Bielsko-Biała
  • Motocykl
    suzuki DR 650 SE [ex: F 650 ST]

Ostatnie wizyty

1 086 wyświetleń profilu
  1. Buty znowu aktualne. Okazuje się, że rozmiar to jednak mniejsze niż standardowo 38. długość wkładki: 25 - 25,5cm. Więcej fotek tu
  2. wilk

    DR650se - zadbana, z małym przebiegiem.

    coś w tym jest. Ale u podstaw tej "mody", jak to ujęliście, jest redukcja masy, awaryjności, łatwość prowadzenia i naprawy "w drodze". Do tego to motorek, któremu niepotrzebne tak naprawdę gmole [kolejne kg], wystarczy pancerna miska pod silnik, tak jest skonstruowany. Owiewki się nie łamią, bo ich nie ma. Coś za coś. Na asfaltach wieje, można to oczywiście zmodyfikować pod siebie. DR ma też swoje "awaryjności", ale łatwo je profilaktycznie wyeliminować. Na FAT jest coraz więcej weteranów, podobnie jak ich afryki - też mają popsute kręgosłupy i stawy. Stąd ta "moda" na wymianę moturów na lżejsze. Dla mnie to dobre na wstępie, bo jestem raczej niewysoka i niezbytsilna. Niestety. Oczywiście można szarpnąć się na DRZ - ale jak to się prowadzi na dłuższej trasie asfaltowej? Nie wiem, pewnie bardziej jak DR350. Są też oczywiście yamahy - taki XT 600. Ale to też staroć. Gruchowa 650-ka jest pewna. Ciężko jest kupić w Polsce zadbaną DR - zazwyczaj to skatowane sprzęty. Można znaleźć w Niemczech taką Suzukę [chociaż też nie jest ich wiele], ale cena jest w euro plus rejestracja i formalności w Polsce... Myślę, że komu zależy na takim motorku, rozezna się w porządnie w temacie i dojdzie do odpowiednich wniosków. Może wtedy spojrzy jeszcze raz na TĄ sukę i zadzwoni się potargować ;) z lewej: seryjna, z prawej: zafrykanizowana
  3. wilk

    DR650se - zadbana, z małym przebiegiem.

    Peterka, to jest forum BMW... a Ty tu o tym, jakie to DR ma braki. Zmieniłam BMW F650 na Suzuki DR 650 SE i mam więcej fanu [to przede wszytkim], mam więcej poweru [jest lekki i dobrze wyregulowany], jest zajebiście piękny, bo brzydki [niektórzy tak mają... że wolą wywracać w błocie motury brzydkie i nie mające wystających pięknych elementów do porysowania], manewrowanie nim to bajka, jak dla mnie, dopiero teraz uczę się jak postępować ze sprzętem [jest wizualnie mały, daje się świetnie prowadzić na stojaka]. Nie miałam KTM'a, przejechałam się kiedyś DRZ-tą, ale zbyt mały kawałek i w porównaniu z F'ką, więc się nie wypowiadam. DR to - jak sama nazwa wskazuje - Dual Sport - i w las, i na asfalt, czyli... motorek na wyprawę, Mój tata wybiera się teraz na takiej właśnie DRce w kierunku mongolii - wymienił na nią swoją poczciwą yamahę tenere 660. Bo jest lżejsza. Na razie, wkołokomina, jest zadowolony. Sama jestem ciekawa jego opinii po powrocie z Azji. Lubię motocykle "starej daty", bo da się je reanimować na własną rękę, nawet na odludziu. A hamulców używają tylko tchórze :D trochę się nabijam, przepraszam :) Jestem zadowolona z mojej DRaculi.
  4. Wiosenne porządki – nazbierało mi się trochę niepotrzebnych już motocyklowych szpejów: mniej lub bardziej używanych. Mianowicie: - Kask BMW, EVO 4 od schuberth’a Rozmiar 54-55, waga 1595g Kask przeszedł już trochę w swoim życiu, kupiłam już używany jeszcze kiedy miałam vespę – szczękowiec, fajny na miasto i... ładny . Niestety przesiadając się na moto okazało się, że przy większych prędkościach świszczy w nim wiatr i od tamtej pory leży i czeka, aż ktoś go przejmie. Szybka jest w dobrym stanie, szczęka działa bez zarzutu, kask ma trochę rysek, ale powierzchownych. Ma ciekawy kolor – to czarny metalik. Cena: 140zł Motocyklowe buty XPD – rozmiar 38 [uS 5,5 – UK 5 – JP 23,5], długość wkładki: 25 - 25,5cm. Wygodne skórzane buty motocyklowe zarówno dla pasażerki, jak i kierowniczki – lita skóra, zaimpregnowana woskiem. Buty naprawdę wygodne, w niezłym stanie – sprzedaję, bo mam wąską stopę i słabo trzymają mi kostki, dlatego jeżdżę w trekkingach [o zgrozo], a te używałam sporadycznie jesienią do kiecek Cena: 80zł Kierownica do BMW F650 ST Przednia felga do BMW F650 ST – rozmiar 18. W bardzo dobrym stanie, nic jej nie dolega, ma założoną oponę, którą mogę dorzucić gratis [nie ma za to dętki ] Felga nie ma tarczy hamulcowej. Cena: 300zł Instruncja napraw - używana. BMW F650 od 1993 roku [dotyczy też naturalnie F650 ST] Jest to kompendium wiedzy o budowie, naprawach, wymianach, konserwacji, itp. Jak wymienić olej, jak dostać się do zaworów, gdzie ukryty jest filtr powietrza, jak skonstruowane są lagi... Jaki i ile oleju gdzie się mieści, co sprawdzać/wymianiać przy jakim przebiegu... schemat elektryki, momenty dokręcania śrub... Kompletne dane techniczne beemki. WSZYSTKO co chciałbyś wiedzieć. Jeśli znasz trochę język niemiecki lub masz dar czytania instrukcji obrazkowych ;) Książka bogata w czytelne ilustracje - krok po kroku. Mi bardzo się przydała. Teraz nie ma się do czego przydać, ale może komuś z Was? Cena: 90zł Kosztami wysyłki obciążony jest kupujący, można też wybrać się do Bielska-B. w celu osobistego odbioru. Wtedy dorzucam kawę gratis Z cynamonem, kardamonem i imbirem. I może czymś jeszcze... Aaaa... Mam też ramę do yamahy xj 600 diversion… z lekko uszkodzoną główką. Chętnie odpowiem na wszelkie pytania []. Możliwa wymiana na buty ędruo, zbroję… protektory… a tutaj więcej fotek: https://picasaweb.go...6189/PchliTarg#
  5. Spieszymy się na prom... Po zapakowaniu wszystkich włącznie z Jagną na prom mamy chwilę wytchnienia... od jazdy oczywiście ;) Teraz musimy poczekać na swojego przewoźnika. Port w Tanger-Med jest olbrzymi [jak na moje standardy] i wszędzie taki sam. Niestety trudno jest dowiedzieć się czegokolwiek o czasie i miejscu załadunku. Przypływają co jakiś czas promy, ale za każdym razem nie jest to "nasz". Nie bardzo jest jak się zdrzemnąć w tej sytuacji, a razem z Samborem jesteśmy mocno zmęczeni. Godziny nocne wleką się w półśnie. W końcu jest. Parkujemy elegancko przy ścianie i idziemy na pokład. W telewizji mecz, ja odpływam. Z portu pędzimy do hoteliku, w którym spaliśmy pierwszej nocy, tam czeka na nas laweta. Oczywiście [żeby nie było za łatwo] laweta jest zakleszczona między pięknym białym golfem a ścianą i przyłańcuchowanym koszem na śmieci Walczymy, ale Jej Dwuosiowość wcale nam nie pomaga w końcu dźwigamy kosz i jakoś udaje się uwolnić przyczepkę. Po paruset metrach zatrzymujemy się, bo coś jest nie tak. Jedno z czterech kół trzyma i nie chce się kręcić. Jest środek nocy, jesteśmy jeszcze na terenie zamkniętym, mija nas jakaś ichniejsza straż... Wszystko jest OK, zarzekamy się, i ochrona odjeżdża, a Sambor w tym czasie wczołguje się pod lawetę i szuka przyczyny. Kończy się ostatecznie na demontażu koła i pędzimy na lotnisko. Nie ma czasu teraz się tym zajmować. Po co nam 4 koła? Dojeżdżamy w samą porę. Towarzystwo nieźle się ululało w ten ostatni wieczór Dwoje trzeźwych i zrypanych kontra siedmiu mniej lub bardziej nawalonych Szybka rotacja bagażowa, uściski, pożegnania - na krótko właściwie. Oni dziś będą już w domu, my zaczynamy kolejną podróż :) Podjeżdżamy do hotelu, gdzie parę godzin temu balowali jeszcze nasi marokańczycy. Czeka tam na nas Maciek. I upragnione łóżka... Rano trzeba będzie wskrzesić lawetę, zrobić tzw. deburdelizację w pojeździe, spakować motorki i ruszyć w drogę. Na 10 kółkach... :D
  6. Obiecałam, że coś jeszcze się zadzieje w tym wątku... No więc niech się dzieje. Rzeczywiście, nie było mi dane nocować nad Oceanem. Chociaż ma on w sobie coś, co sprawia, że jego obraz pozostaje trwale w pamięci nawet tak parszywej, jak moja. Najpierw daje się utopić słońcu w swoich głębinach przyświecając mu pięknymi kolorami... nie wiem, dlaczego nikt nie robił fotek... chyba czuliśmy już zbliżający się koniec i roztargnienie nas dopadło? Później zmienia barwy na nocne: czarności porozdzierane bałwankami piany, rozmywa granicę horyzontu, ale nie daje o sobie zapomnieć spotęgowaną w ciemnościach siłą hałasu. Nawet teraz, a może właśnie teraz, kiedy nie widać tej wodnej masy, czuje się jej ogrom i... respekt, żeby nie powiedzieć - obawę. Wspomnę jeszcze, że nasz pastelowy hotelik przechodził właśnie niewielki remont. O tyle niewielki, że nasz pokój mieszczący się na tej samej kondygnacji sąsiadował przez jeszcze jeden z dziurą... wykładzina w korytarzu nosiła ślady rozdeptanego gipsu i pyłu, ale co tam! Trochę większym "problemikiem" było coś, co dało nam szansę dointegrowania się... Tylko w jednym pokoju był dostęp do ciepłej wody i to falowo-ciepłej wody. Pewnie miało to związek z przypływami i odpływami. W każdym razie skorzystaliśmy z wszelkich dobrodziejstw hotelowych, zjedliśmy, wytyczyliśmy pokój integracyjny na ten wieczór i... jako bezmotorkowcy ostatniego dnia razem z Samborem postanowiliśmy przezornie jednak wyjechać "teraz", czyli po północy. Była to baaaardzo dobra decyzja, jak się później okazało. Plan podróży był napięty: trzeba było spakować większość niepotrzebnych już bagaży [najlepiej tych nie-lecących] ekipantów, pojechać do Tangeru [koło 200km], skąd wypożyczony był nasz wóz serwisowy, przepakować bagaże do busa, doprowadzić Dacię do porządku i zwrócić nieubłoconą... Następnym celem była El Jebeha [kolejne 200km] - tam czekała na nas krnąbrna Belgarda. Niewiele pamiętam z drogi "tam" - ciemno i sennie. Za to droga powrotna na prom... Niby ten przybrzeżny odcinek był mi znany z pierwszego dnia naszej marokańskiej przygody, jednak czy to kwestia środka transportu [pierwszego dnia na moto-początek sezonu, dogadywanie się ze świeżym sprzętem], czy większe otwarcie się z czasem na piękno tego miejsca... Nie wiem. Było pięknie i tyle. O jakoś tak: Afryka wita nas i żegna deszczową aurą. Kobiety zbierają "chrust" i na osiołkach, w towarzystwie burków, transportują go do wiosek. W górach roztopy, sporo chmur... Rzeki wzbierają i swoją brunatnością próbują zabarwić morze... nawet trochę im się udaje Prostujemy kości na jednej z plaż. Pastuszek. Nad cieśniną gromadzą się chmury... oj, nie zazdrościmy za bardzo motocyklistom... Hm... ciekawe, jak ten ciągnik zawraca? Marokańczycy sobie radzą. Jestem pod wrażeniem tego widoku... Jesteśmy już blisko. Kierujemy się na Tanger-med: tam już na nas czekają... Napotykamy pewne utrudnienia... Chyba nieźle tu lało... Przeczołgujemy się za wszystkimi rondem pod prąd i wskakujemy na drugi pas przeciwległej jezdni... nasz jest zbyt głęboko zalany. Kierowcy z przeciwka nie wiedzą, dlaczego inni jadą pod prąd, widocznie to zalanie to świeża sprawa. Podobnie świeża jest czołowa stłuczka przed nami. Spieszymy się, a tu takie atrakcje po drodze... W końcu docieramy do portu i wilk wita się z jagnięciem...
  7. Odcinek 9 i cztery dziesiąte... Plan był następujący: dwa wąwozy. Z jednej strony połączone asfaltem. Z drugiej... enigmatycznie brzmiącym "łącznikiem", owianym mgłą tajemniczości... Jagnięce przestrogi rozbudziły moją wyobraźnię i zagoniły ją w przestrzeń niepewności, ba: wręcz kącik strachu, zwątpienia. Wilczość jednak zobowiązuje, więc odwróciłam się i wymaszerowałam raźnym krokiem z tego ciemnego kąta. Głowa do góry, oczy na wszelki wypadek zamknięte, ręce skrzyżowane na piersiach. Jadę z Wami! Uf, trochę odetchnęłam, kiedy napotkani na drodze Polacy zapewnili nas o nieprzejezdności offowej trasy między dwoma bardzo spektakularnymi widokowo kanionami. Podjechaliśmy jeszcze do budek z suwenirami, gdzie zaopatrzyłam się w chustę turbanową... taki atrybut kobiecości... [choć w zasadzie służyć powinna mężczyźnie – wiem, wiem, Puzatku…] Podczas długich negocjacji cenowych prowadzonych przeze mnie ze sprzedawcą [mającym kumpli z Polski, oczywiście] ekipa coś tam kombinowała. W końcu zdobywszy łup zadowolona dosiadłam DRaculi i ruszam w kierunku uzbrojonych już towarzyszy podróży. Słyszę od któregoś kogoś z czołówki: no jesteś w końcu, jedziemy na łącznik! Nie mając czasu na inną reakcję wrzucam jedynkę i gonię Maćka, Janusza i Krzyśka podążających ku przygodzie... We wspomnianym miasteczku na Te szukamy zjazdu z asfaltu. Trochę się miotamy, odkrywamy jakąś odnogę, ale chcemy sprawdzić jeszcze kawałek dalej. Wyjeżdżamy poza zabudowania i zatrzymujemy się w celu konsultacji między posiadaczami GPS’ów i map. Zatrzymuje się pickup jadący z przeciwka. Krótka rozmowa z kierowcą i wiemy już, że nasza trasa odbija jednak w wiosce. Jeden z gości siedzących na pace oferuje swoją pomoc w znalezieniu dokładnego punktu odbicia – zawracamy, a lokales… podchodzi do Janusza i otwiera podnóżki pasażera… Osłupiały Janusz stabilizuje motocykl, kiedy autochton wspina się za jego plecy… Jaka duma rozpierać musiała owego osobnika, kiedy wieziony przez miasteczko z rozwianym włosem unosił dłoń w geście pozdrowienia… Ruszyliśmy więc w nieznane, nie wiedząc, czy dotrzemy chwalebnie „na drugą stronę”, czy też konieczne będzie zarządzenie odwrotu i przyznanie polskiej ekipie [próbującej przebić się dzień, czy dwa wcześniej] słuszności… Parę pierwszych kilometrów jak z bajki: stabilny, równy szuter, szeroka droga, można pędzić i łapać górskie powietrze w nozdrza. Wbrew pozorom nie jesteśmy na tym górskim pustkowiu sami. Droga, jak to w górach robi się coraz węższa i bardziej kręta. W pewnym momencie postanawia nie być już normalną drogą i koleiny schodzą swobodnie tam, gdzie kiedyś płynęła woda. Teraz jej nie ma, więc można wykorzystać przetarty przez nią szlak… Przed nami musiały jeździć tędy jakieś dwuślady – staramy się w miarę możliwości trzymać utartych ścieżek, ale bywa, że trzeba pokonać żłobiącą swoje korytko rzeczkę lub przemieścić się między starym a nowym szlakiem. Pojawia się biały kolor – zapowiadający przygody śnieg wita nas wzorkami na wzgórzach i przybliża się z każdym kilometrem. Droga jest urozmaicona: najpierw lekki szuterek, później trochę więcej kamieni, ścieżki z dużymi, ostrymi i nieruchomymi skałkami. Są w końcu wymagające stałej czujności i balansowania ciałem odcinki ciągnące się korytem rzeki, która pozostawiła po sobie sporo większych i mniejszych skał, kamieni i rozmiękłego żwirku, który to właśnie dostarcza nam rozrywki w postaci „pływania”. Widoki wkoło są powalające… dlatego żeby je podziwiać, muszę się od czasu do czasu zatrzymać w ramach dbania o bezpieczeństwo : ) W końcu łapiemy granicę śniegu. Śniegu i błota. Roztopy… Od wczoraj zapewne wiele się zmieniło, to, co roztacza się przed nami to błoto przykryte warstwą bardzo już rozmiękłego śniegu. O ile się da, wybieramy jednak błoto, mijamy zawiany na zakrętach śnieg, posuwamy się ostrożnie wzdłuż krawędzi drogi, nie patrząc co by było, gdyby mnie wyniosło pół metra w lewo… Czasem przecinamy łachę śniegu. Przed tą prostą mieliśmy chwilę przerwy. Tu już nie ma ściemy – trzeba zmierzyć się z pełnometrażowym bagnem Pierwszy rusza Krzychu – DR jak rowerek słucha jeźdźcy i karnie, choć zygzakami pokonuje drogę. Tak, drogę. Podobnie Afryka Maćka. I sam Maciek. Dalej pcham się ja – szukam kolein: wybrać tę starą, czy tę po Krzyśku? A może skusić się na bezkoleinowość? Dracula wykonuje popisowy taniec, ale nie myli kroków. Teraz czas na dostojnego KTM’a. Kiedy my odpoczywamy po chwilach grozy, ten walczy ze swoją nadwagą i próbuje przejąć władzę nad kierownikiem. Bezskutecznie… Janusz dociera do nas zadowolony Tylko rąbek daszka sugerować by mógł, że była między nimi próba sił. „Na górce” robimy chwilkę przerwy, wypijamy tryumfalnego browara [oczywiście bezalkoholowego ] i zbieramy się do zjazdu: taki właśnie… Pokonując kolejne metry w dół przemawiam czule, na głos do Draculi… wychwalam go pod niebiosa, jak to miło z jego strony, że jest taki dzielny i przebija się przez całkiem głęboki śnieg nie chcąc mnie brykąć w zaspę. Myślę, że był z tych uwag zadowolony, bo zwiózł mnie w pokoju… Pełni entuzjazmu i dumy, że udało nam się to, co nie udało się dzień wcześniej bojowo wyglądającej ekipie wyprawowej, cieszymy się dalszą drogą: A jest pięknie... Zwycięzcy!!! [plus Krzysiek po drugiej stronie aparatu] P.S. A tu spocony/zbłocony Dracula Dziękuję za uwagę. Z "wilczego szańca" nadawała wilczyca.
  8. Jest możliwość, sprawdziłam, został wysłany razem z pozostałymi w zeszły wtorek. Do niektórych dotarł już w ubiegłym tygodniu, pewnie to kwestia poczty... List polecony, więc nie powinien zaginąć.
  9. Zajrzyjcie na drugą stronę kalendarza. "To nie jest smutny kalendarz. Izi był wesołym facetem, a Ania zawsze się uśmiechała. Nie płaczemy wspominając ich, cieszymy się, że ich znaliśmy, wszyscy żyjemy przecież póki nas pamiętają."
  10. Niezmiernie mi miło to słyszeć. Cieszę się, że tylu z Was zdecydowało się wspomóc rodzinę Roberta, bardzo Wam za to Dziękuję. Cieszy mnie też, że to, co przygotowaliśmy w zamian za Wasze zaangażowanie, spełnia oczekiwania :) Zapraszam przy okazji na Izi Meeting, który szykuje się w maju [zaznaczony w kalendarzu], chętnie poznam Was osobiście :) pozdrawiam, wilczyca. P.S. Poczta jednak działa sprawnie. Kalendarze ruszyły do Was we wtorek.
  11. Filip, jeśli zamówisz TERAZ, jeszcze się załapiesz... przypominam też wszystkim dobrym ludziom, którzy zamówili kalendarze, a jeszcze nie sfinalizowali transakcji, o przelaniu odpowiedniej kwoty powiększonej o koszt wysyłki. Dane do przelewu otrzymaliście w mailu zwrotnym. A te nagie motocyklistki to jakaś ściema. Przecież to niebezpieczne jeździć bez ubrania ;)
  12. O, dzieje się tu! Ja też powieszę na ścianie. Głęboki oddech... Zachęcam do kupna. Zamówienia tylko do niedzieli! Spieszyć się!
  13. wilk

    [S] wychuchane BMW F 650 '97 :)

    si. Dzięki.
  14. wilk

    [S] wychuchane BMW F 650 '97 :)

    witaj, niestety sprzedałam go dwie godziny po wystawieniu ogłoszenia tu. ;) Powodzenia w poszukiwaniu sprzętu!
×