Skocz do zawartości

mguzzi

Użytkownik
  • Zawartość

    831
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    21

Zawartość dodana przez mguzzi

  1. Ale konkretnie która? ;-)
  2. Dopiero wróciłem z pracy. Nie mam siły na pisanie. Na pocieszenie: Motywator I dwie "nocne"fotki z kempingu :beer: :drinkbeer:
  3. Początkowo wracamy znaną nam już drogą nad jezioro. Znowu kopce kreta giganta. Widok z górki na jeziorko Przy stacji benzynowej myjemy motocykle. Później objeżdżamy jezioro z drugiej strony (u podnóża widzianej z kempingu górki). Droga malownicza, rezerwat ptaków, z jeziora wyrastają delikatne wzniesienia, trafiliśmy na malowniczą grę świateł. Wkrótce dojeżdżamy do jedynki i jedziemy malowniczą dolinką. Taki islandzki kryzys Jedziemy i jedziemy, tankujemy i znowu jedziemy aż dojeżdżamy do kolejnego wodospadu. Trochę mniej okazały od poprzednich, ale za to parking jest tuż obok i nie trzeba odbywać dalszych spacerów żeby móc podziwiać jego uroki. Godafoss - wodospad jak gdyby podzielony na kilka części. Według przewodnika, pewien kajakarz spłynął z nurtem z najbardziej na lewo (na zdjęciu) położonej części. Wodospad miły, przyjemny i atrakcyjny (tuż przy drodze, widoczny wcześniej z kilku punktów widokowych, nie trzeba daleko chodzić, przy drodze w okolicach mostka jakiś motel –bar). Następnym punktem postoju jest bardzo mały porcik przy zatoce przed Akureyri. Prawdopodobnie Svalbardseyri (ale głowy nie dam). Łapiemy z falochronu od strony zatoki. Przemkowi zrywa się z wędki coś naprawdę dużego. Na pocieszenie zostaje nam jeden, ale za to spory dorsz. W sam raz na kolację. Widok na Akureyri. Za Akureyri jedziemy zieloną doliną wzdłuż rzeczki. Intensywna zieleń, woda i urok doliny zwabiają nas na parking nad rzeką. Pierwotnie chciałem tam zrobić kilka fotek i krótki popas, ale przepłoszyliśmy jakąś parkę która w busiku ……. – konsumowała lodzika. Zmywamy się i jedziemy dalej. Fotki, fotki, fotki Dojeżdżamy do Varmahlid. Osady której centrum stanowi przydrożna stacja benzynowa. N1 – największa sieć stacji benzynowych na wyspie. Płaci się najczęściej kartą (w systemie przedpłaty). W kasie wykupuje się kartę za daną kwotę (1000, 3000 lub 10 000pieniążków). Warto mieć kilka takich kart, często stacje są samoobsługowe, bez personelu, bez kasy. Przy większych stacjach jest mapka z rozmieszczeniem stacji na wyspie. Pozostałe stacje sieciowe są zdecydowanie mniej liczne i nie mają takiego znaczenia jak N1. Trafiamy na zlot, a raczej na rozjazd ze zlotu, klasycznych samochodów. Jeszcze świeci słońce, postanawiamy więc poszukać kempingu. Jedziemy za znakami na zbocze za stacją i trafiamy na nieduży, położony na skraju prawdziwego lasu!!! kemping (1100sk/osobę). W dodatkowych opcjach prysznic – 250sk, pranie i suszenie (cen nie zapisałem) Kemping obsługują uczniowie, więc czasem można nie mieć komu zapłacić. Oczywiście czysta toaleta, umywalka z ciepłą wodą i kontakt z prądem w cenie. Pomieszczenia z dodatkowa opcją oczywiście otwarte całodobowo – nie pilnowane. Korzystamy z okazji i suszymy co się da. Zupka rybna w wersji na czerwono. Przejechane 239 km https://www.google.pl/maps/dir/Camping+Myvatn/65.7178026,-16.757824/65.6607009,-16.9754907/65.5531531,-19.4498178/@65.6905396,-18.512375,8z/data=!4m11!4m10!1m5!1m1!1s0x0:0x3eb6713d3123ca34!2m2!1d-16.915147!2d65.640217!1m0!1m0!1m0!3e0
  4. 22.06.2014 Niedziela W środku nocy (2,30) Przemka obudziło szarpanie za sznurki namiotu. Ewidentnie ktoś „grał” na linkach od naciągu namiotu. Próba zignorowania (pewnie ktoś pomylił namioty albo zaplątał się w sznurkach) nie na wiele się zdała. Zwiększyła się intensywność szarpania. Przemo wyartykułował delikatnie swoje zniecierpliwienie (pomyliłeś chłopie namioty, idź spać). Wtedy szarpanie za linki przeszło w uderzanie w namiot, szarpanie i ogólne próby unoszenia namiotu i bardzo energiczne potrząsanie za stelaż namiotu. To było już przegięcie. Przemek, warcząc wyczłapał z namiotu gotów rzucić się do gardła i zagryźć intruza . I co się okazało? To właściciele kempingu robili nocny obchód w poszukiwaniu waletujących gości. A na naszych namiotach była tylko jedna (szczęśliwie na moim). Jakoś się wytłumaczył, że „patrz na moje usta … dwie osoby, ale dwa namioty….., po jednej osobie w namiocie, WRRRRRRR, ……” Szczęśliwie przyjęli tłumaczenia, życzyli dobrej nocy i poszli budzić kolejnych. A podobno miało to nie stanowić problemu. Trudno polecić ten kemping, tym bardziej że w pobliżu jest ich kilka. Poprzedniego wieczoru podczas pi...., sorki degustacji książki, dosiadł się do nas Angol. Jeździ na rowerku, trochę chodzi po górach. Polecał nam turkusowe jeziorko w kraterze wygasłego wulkanu. Raptem parę kilometrów na wschód od miejsca gdzie jesteśmy (troszkę w bok od tego odcinka 1, który akurat ominęliśmy). „Książkę” doczytaliśmy już razem do końca. Poszło łatwo, tym bardziej, ze już wcześniej była troszkę przeczytana. Rano pogoda bawi się z nami w berka. Świeci słońce – zaczynamy składać namioty. Znienacka zaczyna padać. Zmiana decyzji, czekamy. Znowu świeci słońce, podsuszamy namioty. Gdy chcemy je składać – znowu pada. W końcu i tak zwijamy je mokre. Cofamy się więc troszkę 1 w kierunku wschodnim. Tuz za przełęczą, 1-2 kilometry od jeziorka, po prawej stronie widzimy kłębowiska pary, dymu, siarki ognistej, oraz kłębiących się wokół ludzi. Zaciekawieni zjeżdżamy w bok i podjeżdżamy na parking. Dużo ludzi, parking, kasa – znaczy się ciekawe miejsce. I tak było: gotujące się błoto, kopczyki kamieni spomiędzy których bucha para wodna. Chodzi się wytyczonymi ścieżkami, uwaga miejscami wysoka temperatura. Wychodząc można, w zasadzie nawet należy, wytrzeć buciki w pomysłowej szczotce. Na pobliskim wzgórzu również były miejsca z parą wodną uwalniającą się wprost z ziemi. Jedziemy dalej do krateru. Droga prowadząca do krateru jest prawie na wprost wyjazdu z parkingu. Początkowo wzdłuż strumienia z ciepłą wodą, później niewielka elektrownia i droga sama prowadzi do krateru (po drodze po lewej stronie parking do gorących źródeł). Krater jak krater, brzegi pokryte śniegiem, woda faktycznie niebieskawa. Można odbyć spacer wokół krateru, ale wydeptana ścieżka jest bardzo błotnista, odpuszczamy sobie spacer i jedziemy dalej. przerwa techniczna
  5. Aparat ma prawdopodobnie raczej drugorzędne znaczenie, to tylko maszyna. Oto kilka Przemkowych fotek z opisanego okresu (samsung EX1) Na parkingu po zjeździe z promu - "nasi" Rosjanie Widoczek z parkingu na pierwszej przełęczy w drodze z promu, w dole Egilstadir. Biała plama mapy Przemkowego tomtoma W górkach w okolicy lodowca - pierwszy dzień wracamy od maskonurów (drugi dzień) część pierwszego połowu (trzeci dzień?) droga do jeziora meszek j.w. selfi widoczek z meszkami nasz tradycyjny islandzki obiadek i to by było na tyle (na razie, dalsza część w pisaniu) :roll:
  6. Stary, wytrzęsiony przez wiele sezonów na baku nikon D5000, obiektyw nikon dx af-s nikkor 18-135mm 13,5-5,6 ged :beer:
  7. Kilka obiecanych fotek Ku uciesze gawiedzi wtoczyła się cytrynka 2cv Ford Bronco, prawdopodobnie właścicieli kempingu. Górka po przewległej stronie jeziora, oczywiście zdjęcie "nocne". Nasze namioty, jezioro, górka jezioro w nocy Na kempingu było kilkoro gości z APARATAMI FOTOGRAFICZNYMI Napisałem dużymi leterami, gdyż z pobieżnej oceny aparaty i przykręcone do nich obiektywy (każdy zestaw) miały większą wartość niż nasze TKMy. W ogóle po Islandii mam wrażenie, że żeby zrobić jakiąkolwiek fotkę, to niezbędny jest jeśli już nie zestaw za pierdyliard pieniążków, to na pewno statyw. Im większy tym znaczy się lepszy fachura i lepsze zdjęcia. Siedzieliśmy sobie z Przemkiem dopijaliśmy ostatnie browary i obserwowaliśmy wyżej opisanych gości, którzy w superprofi ubraniach i woderach wchodzili po kostki do wody i fotografowali kaczuszki. Które zresztą i tak same podchodziły pod namioty. Coś jak Ministerstwo Dziwnych Kroków. Widok na miasteczko.
  8. Dziękuję :oops: Dziś nie będzie relacji z następnego dnia :cry: , ale wieczorem wstawię kilka fotek z kempingu ;-)
  9. Jeszcze jedna fotka tego wodospadu. Gdzieś się zwaieruszyła, ale się odnalazła. Te małe punkciki w górnym lewym rogu, to obserwatorzy od drugiej - wschodniej strony.
  10. 21.06.2015 Sobota Gdy wstaliśmy, Karen już była prawie spakowana do wyjazdu. Organizujemy śniadanko. Tym razem już jej nie odpuszczamy. Prowadzę ją za rękę do „stołu”. Potraktowaliśmy ją po Bożemu. Została nakarmiona i napojona. Mieliśmy obawy że jest może jedzącą inaczej (wegetarianka, frutarianka, czy coś podobnego). Ale nie. Była jedząca normalnie. Szczególnie zasmakowała w kabanosach, ale dorsz w śmietanie również pochwaliła. W rewanżu stwierdziła, ze podzieli się z nami swoimi zapasami jedzenia. Przytargała garść marchewek i paczkę herbaty, z której odliczyła i odłożyła dla siebie 6 torebek (na dwa dni). Wzruszyła nas do łez. Jakoś udało się nam ją przekonać, że jej bardziej się to przyda, a i na pożegnanie też jej wcisnęliśmy coś do jedzonka. No właśnie, pożegnaliśmy się, życzyliśmy dobrej podróży i do zobaczenia. Karen pojechała na rowerku. My dosuszyliśmy namioty, druga kawa, tankowanie na stacji benzynowej i dopiero ruszamy. Nie spodziewaliśmy się, że przez niecałą godzinę odjedzie tak daleko. Chyba się szczególnie zawzięła. Przy wyprzedzaniu pomachaliśmy sobie łapkami i jedziemy dalej. Droga jest bardzo przyjemna i urozmaicona. A i rozpędzić się za bardzo nie mamy jak, co chwila „trzeba” się zatrzymać na fotkę. Krajobrazy urozmaicone, od czegoś trawiastego do prawdziwego księżycowego. Pojawiły się nawet twory, które przypominały ogromne kopce kretów. Naszym celem na dzisiejszy dzień są wodospady Dettifos i Selfoss. Zgodnie z przewodnikiem kierujemy się do nich od strony zachodniej (dłuższe dojście, ale dużo ładniejszy widok). Z 1 zjeżdżamy więc w drogę 862 która sama prowadzi nas do parkingu przy wodospadach. (Trzeba uważać, żeby nie zjechać w drogę 864, która również prowadzi do wodospadów, ale od wschodniej strony, z której są podobno gorsze widoki na wodospady, a dalsza jej część nie jest tak urokliwa jak 862). Tuż przed parkingiem odchodzi od niej boczna szutrowa droga – to tak naprawdę dalsza część 862. Zamierzaliśmy pierwotnie przejechać nią nad morze, ale wygląda tak jakoś mało zachęcająco i nikt nią nie jedzie. Z parkingu do wodospadów niestety trzeba kawałek dojść – kilkaset metrów do kilometra. Nie za bardzo nam się chce, ale skoro już tu jesteśmy, to nie ma lekko, trzeba dać z kamasza. Pogoda troszkę zwariowała. Co chwilę zmiana decyzji: pada, nie pada, pada, nie pada, świeci słońce, znowu pada, nie pada – i tak zostało na dłużej. Przed nami wodospad, jeszcze go nie widać ale już słychać. Wodospady – ogrom wody poraża. Jesteśmy usatysfakcjonowani. Na dokładkę idziemy nieco w górę rzeki do drugiego mniejszego wodospadu. karłowate drzewko Mniejszy, wcale nie znaczy , że mały. Po prostu mniejszy. Fotki, fotki, fotki. Na parkingu spotykamy Niemca na dużej tenerce (?). Twierdzi, że jedzie od strony morza drogą 862 i jest naprawdę fajna. No teraz, to już nie ma odwrotu. Jeśli przejechała duża Tereska, to my też powinniśmy. Dodatkowa zachętą jest błoto oblepiające Tereskę. I nie było to błoto z aerozolu. Jedziemy w stronę morza. Początkowo faktycznie troszkę taki dziwny, mokry czerwono rudy szuter i księżycowy krajobraz. Później na bokach pojawia się coś zielonego. Wysokie do kolan. To islandzki karłowaty las. Tradycyjny Islandzki dowcip: „Co zrobić jak się zgubisz w Islandzkim lesie? Trzeba wstać!”. Mkniemy przez ten las, droga bardzo przyjemna, pagórki, zakręty, małe kałuże. W notatkach zapisałem „b. ładna szutrowa droga „przez las” – 862”. Tą drogę naprawdę polecam. Niestety, nawet to dobre kiedyś się kończy. Dojechaliśmy do drogi 85 i skręcamy w prawo do Nordausturvegur. Całe miasteczko, to kilka chałup, ale jest stacja benzynowa ze sklepikiem. Do motorków paliwo, a do naszych brzuszków kawunia i SKYR – Islandzki jogurcik. Tak nam taki zestaw przypasił, że był to już nasz stały zestaw obiadowy. Smaczny, pożywny i dostępny na prawie każdej stacji benzynowej. Widoczek ze stacji benzynowej Spotkane na stacji dwa wścieklaki, ale jakieś takie czyste! Nasz następny cel, to Husavik – małe portowe miasteczko z którego wypływają rejsy na obserwację wielorybów. Takie tam przydrożne widoczki :-D Droga 85 wiodąca wzdłuż morza – wiadomo – miodzio z boczkiem. W Husavik od razu prujemy do portu, a tam po chwili wahania wyciągamy wędki. Ustawiamy się na końcu falochronu i w miłych okolicznościach przyrody szybko wyciągamy z wody trzy dorsze. Więcej jakoś nie chce się złapać, ale tak naprawdę tylko tyle potrzebujemy na kolację. Jedziemy dalej, odbijamy w drogę 87 w kierunku Myvatn. Droga jak droga, długa prosta wzdłuż wzgórz, na przemian asfaltowa i szutrowa. Jezioro Myvatn – „jezioro meszek” z racji masowego występowania tam tychże meszek , nazywane jest Islandią w miniaturze (są wszystkie żywioły woda w jeziorze plus źródła termalne, gotujące się błoto, kratery, „kopce kretów”, góry wokół jeziora, wiatr również się zdarza). Zatrzymujemy się na chwilę na punkcie widokowym z którego widać dolinę w której leży jezioro. I zostajemy zaatakowani przez meszki. Nie jesteśmy w stanie robić pamiątkowych fotek. O zdjęciu kasków raczej nie ma mowy. Pozostaje kwestia- jak się pozbyć meszki spod kasku? Zjeść ją! Na wjeździe do Reykjahlid jest na niewielkim wzgórzu, przy lotnisku kemping z domkami, polem namiotowym i widokiem na jezioro. Ale Przemkowi coś nie pasi i jedziemy dalej. Niedaleko. Trafiamy do Myvatn kemping. Tuż obok „centralnego” skrzyżowania, ładnie wykoszona trawka do samego brzegu jeziora. Są namioty, miejsca parkingowe na namioty, suszarnia, namiot kuchenno jadalny. Zostajemy. Cena 1500koron/osobę. Dostajemy naklejkę na namiot. Przemek tłumaczy panience w recepcji, ze mamy dwa namioty a tylko jedną naklejkę. Ma to nie stanowić problemu. Rozstawiamy namioty i dzielimy się przyjemnościami. Przemek rozstawia grilla (ryby i pozostałości udźca jagnięcego jeszcze od Magdy i Piotra), ja idę gotować zupę rybną do namiotu kuchennego. Nie jest dobrze. Dwie czteropalnikowe kuchenki, ale działają tylko dwa palniki. Na jednym ktoś zawzięcie gotuje wodę „na twardo”. Uszykowałem produkty, które miałem do uszykowania, odczekałem pięć minut, trzykrotnie głośno wezwałem do ugotowanej wody, po czym postawiłem swoją menażkę. Natychmiast znalazła się właścicielka wody na twardo. Udałem, że nie wiem o co chodzi. Dziewczyna próbowała poradzić sobie sama. Ale nie miała trzymadełka do menażki i po pierwszej próbie odstawienia - spasowała. Po paru minutach z zupką wyniosłem się z garkuchni. Przy wejściu była dziwna kartka, że namiot kuchenny, dla dobra wszystkich, zachowania ciszy, czystości i spokoju zamykany jest w godzinach 12-15 i od 20- do 8 rano. Czyli akurat w porze obiadu i kolacji. Nie ma to jak frontem do klienta, dziwne, że na prywatnym i pełnopłatnym kempingu. Widoki ładne, trawka przystrzyżona, jeziorko płytkie, więc nieprzydatne do niczego. Ogólnie mogłoby być, ale niesprawne palniki, dziwne ograniczenia w korzystaniu z kuchni i jednocześnie świetlicy – to dość dziwne. Nieważne, poucztowaliśmy i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku poszliśmy spać. Niektórzy nie na długo. Przejechaliśmy 272km https://www.google.pl/maps/dir/65.4639691,-15.6674004/65.8122773,-16.400137/66.0325095,-16.5201047/H%C3%BAsav%C3%ADk/Camping+Myvatn/@65.8045394,-17.469748,8z/am=t/data=!4m17!4m16!1m0!1m0!1m0!1m5!1m1!1s0x48cd42159e4b2c3b:0x30afb44cc03c202f!2m2!1d-17.3383443!2d66.0449706!1m5!1m1!1s0x0:0x3eb6713d3123ca34!2m2!1d-16.915147!2d65.640217!3e0?hl=pl
  11. mguzzi

    Znalazłem ! Proszę o podpowiedź.

    To zależy Kupujesz czy Sprzedajesz ;-)
  12. 20.06.2014 Piątunio Podczas wczorajszego wieczoru zostaliśmy nie tylko ugoszczeni po królewsku, ale również poznaliśmy wiele faktów z codziennego Islandzkiego życia. Generalnie żyje się tu w rytmie przyrody i pogody. W okresie pozaletnim warunki pogodowe mogą być na tyle niesprzyjające, że uniemożliwiają normalne codzienne funkcjonowanie (podróż do pracy, powrót z pracy, do szpitala itp.). Wtedy telefon do szefa „sorki ale nie mogę dojechać do pracy” załatwia sprawę. Na niektórych odcinkach dróg zwłaszcza przy przełęczach są „pomarańczowe domki ratownicze” w których można się schronić przy załamaniu pogody. Przy wjeździe na drogi wiodące do przełęczy są tablice świetlne na których są wyświetlane informacje o sile i kierunku wiatru i chyba dodatkowe określenie skali trudność przejazdu. Np. powyżej pewnego poziomu autokary już nie kursują. Główną zasadą jest, ze nikt się tam specjalnie nie spieszy – w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Po prostu jeśli ma gdzieś jechać, to wyjeżdża wcześniej, żeby spokojnie zdążyć. Raczej nie przekraczają dozwolonej prędkości, jeśli już to naprawdę w uzasadnionych przypadkach. W sklepach, urzędach, pracy jest bardzo duże zaufanie do innych ludzi. W Islandii w ciągu ostatnich lat odnotowano tylko jedną kradzież samochodu. Ukradł go Polak, który od razu stał się pośmiewiskiem. Po co kraść samochód, skoro i tak nim na wyspie nie pojeździsz, nie wyjedziesz i nie sprzedasz? Podobno tłumaczył się że ukradł go przypadkowo! Na co dzień jest bezpiecznie. Np. dzieci pożyczają zabawki sąsiadów nie pytając się o zgodę, ale zawsze je odkładają w miejsce skąd je wzięły. Podczas gdy sobie gaworzymy, dzieci z sąsiedztwa oglądają motocykle, wystarczy tylko prośba żeby uważały i się nie poparzyły. Energia elektryczna i ogrzewanie są stosunkowo tanie. Dzieci są zimnego chowu. Do przedszkola dziecko potrzebuje specjalnej wyprawki (odpowiednia odzież – obuwie, kalosze, kombinezon itp.). Niezależnie od pory roku i pogody dzieci spędzają określony czas na dworze (my chodziliśmy w polarkach, a małe miejscowe dzieci na krótki rękawek). Wyobraźcie sobie dzieci po zabawie w piaskownicy w której jest czarny wulkaniczny piasek. Waluta jest częściowo wymienialna, to znaczy jest wymienialna ale tylko w jedną stronę. Żeby wymienić korony na euro, potrzebne jest potwierdzenie np. rezerwacja wycieczki, biletu lotniczego itp. Na wyspie 20% to Polacy. Można więc spotkać rodaków w wielu miejscach i okolicznościach. W bankach jest bezpłatna kawa dla gości. My jakoś nie przemogliśmy się, żeby na bezczelna wejść do banku na kawę. Itd.. Na dzisiejszy poranek mamy zaplanowane zwiedzanie. Uwaga! HUTY ALUMINIUM. Jednej z większych na świecie, a według naszej przewodniczki na pewno najnowocześniejszej. Nasi Gospodarze, na co dzień pracownicy tejże huty, załatwili nam specjalne pozwolenia na zwiedzenie części obiektu. W drodze do huty Przed nami huta aluminium Przed zwiedzaniem podpisujemy wnioski, zobowiązania, zapewnienia (przesadziłem, tylko jeden papier) przechodzimy pełen cykl szkolenia BHP, zakładamy odzież ochronną (zielony kombinezon, ochraniacze słuchu, glany i co nas najbardziej ucieszyło – pomarańczowe kaski. Kolor kasku, jak na lotniskowcu, przypisany jest do funkcji/stanowiska. Osoby odwiedzające, jako te na które należy zwrócić szczególną uwagę, żeby nie wlazły do kotła czy nie rzuciły się pod koła, mają kłujący w oczy pomarańczowe kaski. Drugą grupą szczególnej troski są uczniowie. W Islandii wszyscy uczniowie mają praktyki wakacyjne. Pracują w fabrykach, urzędach, no po prostu gdzie się da. Otrzymują za swoją pracę całkiem niezłe wynagrodzenie. Niewspółmierne do posiadanych kwalifikacji, wykształcenia i wykonywanej pracy. Traktowane jest to jako inwestycja w człowieka na przyszłość. Nauka poszanowania pracy, ekonomiczna nauka uzyskiwania dochodów i takie tam. Często obsługują komunalne kempingi. Wracając do huty, napisy, instrukcje są po islandzku i po polsku. Magda, która jest naszym przewodnikiem, co chwila rozmawia z kimś po polsku. Z zewnątrz budynki nie są może imponujące (co wynika raczej z ich prostej formy w której ginie ich wielkość), ale gdy sporzy się wewnątrz na szerokie i długie po horyzont korytarze to wygląda to już zupełnie inaczej. Pomysłowość projektantów i organizacja pracy są niesamowite. Niestety nie można robić żadnych zdjęć wewnątrz i w pobliżu huty. Pozostaje wyobraźnia: dwa zielone Ufo w pomarańczowych kaskach. To co nas spotkało później, można spróbować opisać jedynie w wątku kulinarnym – jeśli takowy powstanie. Magda tak od niechcenia upichciła tradycyjną islandzką potrawę dorsza w śmietanie. Miodzio z boczkiem palce lizać. Pokrzepieni na ciele i duszy, wzbogaceni o informacje i uwagi przemiłych Magdy i Piotra, wyruszamy dalej. Za ich radą, zbaczamy nieco w bok od zamierzonej trasy i jedziemy oglądać kolonię maskonurów. Podążamy drogą która szybko przechodzi w fajną szutrówkę wiodąca wzdłuż łąk nad rzeczką. Dojeżdżamy do brzegu Atlantyku, szutrówka zmienia się w długą asfaltową prostą i dopiero przy skręcie w góry znowu przechodzi w szutrówkę. Niestety, wjeżdżamy w chmury i widoczność drastycznie spada. Podobnie temperatura do 5°C. Szkoda, bo droga jest naprawdę fajna. Za górami, strumykami i lasami ponownie wyjeżdżamy nad brzegiem oceanu. Pogoda nie jest fajna, trochę pada, trochę wieje, ale dziarsko podążamy w kierunku małego rybackiego portu, przy którym na półwyspie jest nasz cel. Nie sposób go nie znaleźć, droga jest tylko jedna, a na jej końcu mały parking przy górce górującej nad portem. Idąc w górę schodami można obserwować te ciekawe ptaszki. Stosunkowo nieduże, sprawiające wrażenie pokracznych zarówno przy chodzeniu (podskakują) jak i lataniu (lecą takim nieustającym kosiakiem) papugo kaczko nurko lotów. Gniazda mają w podziemnych korytarzach, przy odrobinie szczęścia, można zauważyć jak wracają z polowania z pękiem małych rybek w dziobie. Niestety my tego szczęścia nie mieliśmy, ale i tak było fajnie. To oczywiście niejst maskonur, ale ładnie latał. Obiecujemy sobie, że jeśli czas pozwoli, wrócimy tu pod koniec pobytu. Tradycyjny Islandzi domek, ziemia z trawą stanowi warstwę izolacyjną przed chłodem. Wracamy tą samą drogą przez górę. Za nami góra w chmurze Takie tradycyjne zdjęcia z "islandzkiej" - żabiej perspektywy Później odbijamy w bok, żeby zobaczyć coś innego. Jedziemy podrzędnymi drogami, oczywiście szutrowymi, w kierunku jedynki. Opisywany wczoraj znak na szczywie wzniesiena. Po drodze mijamy elektrownie wodną. Niewielka, ale kipiel wodna w korycie rzeki płynącej na turbiny robi wrażenie. Czy pisałem już dlaczego huta aluminium jest na Islandii? Mają tu pod dostatkiem taniej energii elektrycznej, która jest niezbędna przy wytwarzaniu aluminium. Do jedynki docieramy późnym popołudniem. Planujemy jeszcze przejazd podobno urokliwą drogą nr 917, ale tu spotyka nas kolejna niespodzianka – znak droga zamknięta za 73 kilometrów. Chwilę się naradzamy. No nie, nie będziemy jechali, żeby zaraz wracać. Jesteśmy znużeni, więc poszukamy noclegu, a jeśli czas pozwoli, to zajrzymy tu za 2 tygodnie. Może droga będzie już przejezdna. Popas wypadł nam na przydrożnym kempingu. Mają bar, pokoje do wynajęcia i pole namiotowe. Cała miejscowość składa się z trzech domów, ale przy jednym z nich jest dystrybutor paliwa. Początkowo kusi nas pokój, ale gdy na kempingi widzimy jeden namiot a przy nim rower. Ambicja bierze górę. Jak to, cyklista może, to my też damy radę. Tym bardziej, że po chwili cyklista okazał się być cyklistką. Karen przyjechała z Niemiec na 2 tygodnie (więc płynęliśmy tym samym promem), w przeciwieństwie do nas planuje objeździć tylko północną wschodnią część wyspy. Ogarniamy się, rozbijamy biwak, zapraszamy Karen na wspólną kolację i wzmocnioną herbatkę. Ale się spłoszyła (już jadła, piła a jutro rano jedzie dalej) i uciekła do swojego namiotu. Cena kempingu 1000koron (ok.6euro za osobę), ciepła woda i prąd w cenie. Przejechaliśmy skromne 173km. https://www.google.pl/maps/dir/Flj%C3%B3tsdalsh%C3%A9ra%C3%B0/65.046718,-14.037983/65.5414741,-13.7495919/65.5073364,-14.5213814/65.4651717,-15.6996651/@65.3857861,-15.2135201,8z/data=!4m12!4m11!1m5!1m1!1s0x48cc047f899f0b21:0xc398b26dab4e4d0b!2m2!1d-14.395!2d65.264!1m0!1m0!1m0!1m0!3e0?hl=pl
  13. Upsssss nie wkleiłem mapki https://www.google.pl/maps?saddr=Fjar%C3%B0argata&daddr=%C3%9Ej%C3%B3%C3%B0vegur+to:Flj%C3%B3tsdalsvegur+to:Austurlei%C3%B0+to:Upph%C3%A9ra%C3%B0svegur+to:Tjarnarbraut&hl=pl&ie=UTF8&ll=65.073288,-14.647522&spn=0.70845,2.469177&sll=65.261484,-14.404278&sspn=0.021982,0.077162&geocode=FWzb4wMdtUQq_w%3BFcGB4gMdo34i_w%3BFes64AMdvpQb_w%3BFYke3gMdp_gU_w%3BFXgi5AMd99kj_w%3BFYLT4wMdSE4k_w&mra=mi&mrsp=5&sz=14&t=m&z=9
  14. 19.06.2014 Czwartek Płyniemy tylko dwa dni, a gdy rankiem trzeciego na horyzoncie pojawia się ciemniejsza kreska stałego lądu, większość pasażerów zajmuje pozycje obserwacyjne. Prom przypływa o 11.30 (9.00 czasu Islandzkiego). Jednak nie do Reykjawiku, tylko od przeciwnej, wschodniej strony wyspy do Seydisfjordur – małego miasteczka położonego na końcu fiordu. W sumie dla nas nie ma to żadnego znaczenia, i tak planujemy objechać wyspę dookoła. Tak przy okazji. Tak wyglądają wyniki naszego dwudniowego planowania: objechać wyspę dookoła jedziemy przeciwnie do ruchu wskazówek zegara w miarę możliwości skręcając w boczne drogi jeśli będzie sposobność skręcić w interior zobaczyć jakiś wodospad zobaczyć jakiś gejzer wymoczyć tyłki w gorących źródłach poza w/w żadnego planowania, będziemy jeździli z dnia na dzień. Brzegi fiordu którym płyniemy wytyczają kilkusetmetrowe góry. Zbocza miejscami mienią się niebiesko – to kwitnie rosnący na nich w dużych ilościach łubin. Miny nieco nam rzedną – na górkach leży śnieg. Ale co tam przygoda czeka. Przed zjazdem z promu, uzupełniamy płyny w zbiornikach, wzbudza to entuzjazm i aplauz innych pasażerów. Przed wyjazdem naczytaliśmy się o tym, co można wwieźć, a co nie można. Że sprzęt wędkarski musi mieć zaświadczenie o przeprowadzonej dezyncośtam. W Polsce gdy w sklepach pytałem o taką usługę robili DUUUUŻE oczy. Dla pewności część sprzętu mamy zupełnie nowego, wędki zakamuflowane żeby nie rzucały się w oczy. Zjeżdżamy z promu i co? I nic! Jakaś przemiła pani pyta się nas, na jak długo przyjechaliśmy. Nakleja dziwną naklejkę na przedni błotnik i tyle. Jechać dalej, jechać, bo kolejka. Zatrzymujemy się na parkingu i żegnamy z Bartkiem który rusza ostro w interior. My na dzisiejszy dzień mamy inne plany. Na parkingu obok nas stają „nasi” Rosjanie. Wymieniamy kilka grzecznościowych zdań i każdy zajmuje się sobą. Gdy już mamy jechać dalej żegnamy się z Natalią, Olega nie ma. Okazuje się że biega po miasteczku i szuka biura informacji turystycznej. Dlaczego? Nie mają żadnej mapy Islandii. W Moskwie nie udało im się kupić, myśleli że zrobią to na miejscu. A na miejscu GPS coś nie bardzo i nie wiedzą jak jechać. Popatrzyliśmy z Przemkiem po sobie i cóż. Oddaliśmy im jedną z naszych map. Padło na Przemkową. Na mojej było zakreślonych więcej ciekawych punków do ewentualnego zobaczenia. Upewniamy się, czy nie potrzebują jeszcze jakiejś pomocy i wreszcie jedziemy. Serpentyną w górę do przełęczy. Pierwsze kilometry nie są miłe. Jakiś inny asfalt, mokro, na poboczu gdzieniegdzie leży śnieg. Duży ruch. Wszyscy którzy zjechali z promu jadą tą drogą. I co tu ukrywać po prostu się niemiłosiernie wloką. Wodospad. ŁAŁŁŁŁŁŁ. Widoczek ŁAŁŁŁŁŁ. Widok do przodu, do tyłu, w bok. Kierujący autami zatrzymują się, cykają fotki. Jednak musimy założyć cieplejsze ciuszki. Naszym pierwszym celem jest Egilsstadir. Jedna z większych miejscowości we wschodniej części wyspy. Mamy w niej umówione spotkanie ze znajomymi naszej koleżanki z pracy. Na początek zaliczamy bank i spożywczaka. Obydwa przy głównym skrzyżowaniu miasta. Umówieni jesteśmy na popołudnie więc chcemy zrobić mała pętelkę po okolicy. Droga 931 wzdłuż jeziorka, później skręcić w 910, troszkę interioru do 923 i powrót 1 (główna droga dookoła Islandii) do Egilsstadir. Przejechaliśmy parę kilometrów i na mijanej stacji benzynowej postanawiamy dotankować się do pełna. I niespodzianka. Stacja jest samoobsługowa na jakieś dziwne karty. Czort z tym, przecież mało co przejechaliśmy, damy radę. Przemek nie jest w humorze. Kupiony tuz przed wyjazdem TomTom nie ma mapy Islandii. Porażka. Czuję się współwinny. W końcu osobiście doradzałem zakup tomtoma, który wygrywał we wszystkich rankingach i zestawieniach, a nie Garmina. Na szczęście mój stary Garmin ma co trzeba i będzie nami kierował. Jedziemy wzdłuż jeziorka, widoczki ładne, pogoda dopisuje. Za kolejnym zakrętem w zatoczce mijamy znajomy sprzęt – duży GS. To „nasi” Rosjanie. Zawracamy. Witamy się serdecznie. Zostajemy poczęstowani herbatką i robimy biwak. Dziękują nam za mapę, chęć pomocy i w ogóle. Dla nas to była sprawa oczywista, ktoś potrzebuje pomocy, możemy pomóc, dzielimy się tym co mamy. Oleg z Natalią są „co nieco” starsi od nas, mieszkają w Moskwie, dzieci już dorosłe, samodzielne. Więc podróżują sami. Motocyklem, dopóki jeszcze mogą, bo za parę lat z racji wieku będą musieli przesiąść się do kapmpera. Kupili dużego GSa na takiej samej zasadzie jak my KTMy. Ostatnie sztuki z końca produkcji. A chcieli mieć duży wygodny, uniwersalny motocykl, a zresztą taki im się podoba. Gaworzymy jak starzy znajomi. Utkwiło mi w pamięci kilka zdań. W przyszłym sezonie planują pojeździć po USA. Kupią motocykl na miejscu, odwiedzą rodzinę. Powiedzieli: „Pojedziemy, jeśli Putin nam na to pozwoli”. Nie załapałem o co chodzi. Wytłumaczyli mi, że przy utrzymaniu obecnego kierunku zmian w Rosji, obawiają się zamknięcia granic. Wtedy wydawało mi się to takie nierealne i absurdalne. Trzeba jechać dalej. Powodzenia i do zobaczenie w trasie. Początkowo jedziemy zgodnie z założeniami. Widoczki, widoczki, widoczki. Bez sensu, żebym opisywał każde urocze, czy ciekawe miejsce które mijaliśmy. Raczej będę wklejał fotki z kilkoma słowami opisu. Napiszę to od razu na początku. W Islandii wszystko jedno gdzie i w którym momencie, jeśli się zatrzymasz i w którąkolwiek stronę się obrócisz możesz zrobić fotkę życia, jeśli akurat pozwoli na to pogoda. I tak jest naprawdę. W końcu się człowiek uodparnia na piękne widoki i trzeba robić selekcję, bo inaczej nie dałoby się jechać. Robić limit kilometrowy, albo czasowy - przerwa na fotkę co 15-30 minut. Droga 931 przechodzi w 933. Koniec drogi, teren elektrowni. Wracając zatrzymujemy się przy rzeczce wypływającej ze skały. Na środku rzeczki jest kamień obrobiony w kształt łódki. Odbijamy w 910. Jedziemy fajną serpentyną w górę, wyjeżdżamy na płaskowyż. Droga asfaltowa, ale jest mokro i widać coraz więcej śniegu. Początkowo daleko w górach przed nami, później również na poboczu. Odnajdujemy szutrową drogę która mamy się przebijać do 923. Skręcamy w nią i po kilkuset metrach kicha. Strumień strumieniem, ale droga jest całkowicie zasypana śniegiem i widać, że od zeszłego lata nikt tędy nie jechał. Zawracamy i jedziemy asfaltem w kierunku gór przed nami. I sami tego chcieliśmy, wjeżdżamy w sam środek zimy. Zjeżdżamy z 910 w jakiś rezerwat, pojeździliśmy gdzie się dało (dość dużo znaków zakazu wjazdu), wytarzaliśmy się w śniegu i wracamy. Nie jedziemy dalej 910, bo jesteśmy umówieni w Egilsstadir. Zaczyna padać śnieg z deszczem, napływa mgła? chmury? Jest to szczególnie nieprzyjemne na serpentynach. Wracamy tą samą drogą, modyfikując ją o przejazd przeciwną stroną jeziora. W dole jest zupełnie inna pogoda. Nie pada, momentami świeci słońce. I jest!!!!. Kończy się asfalt, a zaczyna czarny szuter. Szeroki, równy, droga pofałdowana, górka, dołek poprzekładane zakrętami. Z prawej jezioro, z lewej zielone wzgórza, za nami ośnieżone góry. To jest to. Można by było jeździć w te i we wte. Ale wtedy nie zobaczylibyśmy tego co przed nami. Na szczycie wzniesień są znaki z nakazem mijania ich z prawej strony. I tak radzę robić. Wzniesienia są na tyle duże, że nie ma możliwości zobaczenia czy ktoś nie jedzie z przeciwnej strony. Przy dynamicznej jeździe, na szczycie wzgórza mogłoby być niezłe spotkanie. Islandzkie szutrówki mają statut normalnej drogi, obowiązuje na nich ograniczenie prędkości do 80 J (teren zabudowany 50, poza terenem 90). Ciekawostką jest, że 1 - główna droga dookoła Islandii jeszcze miejscami jest drogą szutrową. Ale to się zmienia i my już zauważyliśmy tylko jedno takie miejsce. Przy dojeździe do 1 są domki do wynajęcia. Wjeżdżamy do Egilsstadir z przeciwnej strony i kierujemy się do domu Magdy i Piotra, których dzisiaj będziemy gośćmi. Rozbijamy u Nich w ogródku namioty i rozmawiamy przy pieczonym baranku. Dowiadujemy się, że lato w tym roku jest opóźnione, drogi w interiorze są jeszcze pozamykane, a w ogóle tegoroczne lato jest z tych bardziej mokrych. Ale jutro będzie ładna pogoda. Temperatury w ciągu dzisiejszego dnia: w porcie +7, na płaskowyżu +5, przy lodowcu ok.0, w Egilsstadir +10. Przebieg (tradycyjnie wg. GPS) 212km.
  15. A ile żelu dziewczyna musiała nalożyć ;-)
  16. 18.06.2014 Środa W dalszym ciągu płyniemy. Od chwili gdy wypłynęliśmy poza Skandynawię, bardziej buja i mocniej wieje. Na promie obowiązuje czas promowy, pośredni pomiędzy „naszym” a Islandzkim. Prawdopodobnie jest to czas obowiązujący na Wyspach Owczych (pod ich flagą pływa prom). Mam, posiłek „kuszetkowy” jest od 12 do 14. Jeśli ktoś nie wykupił tej opcji z biletem, to wejściówka wynosi 14 euro. Kontynuujemy planowanie Islandii. Dopływamy do Wysp Owczych. Postój trwa 0,5 do 1 godziny. Część aut wyjeżdża z promu, trochę wjeżdża, dochodzi kilka motocykli. Podczas postoju można zejść do motocykli i zabrać coś do jedzenia. Czyli będzie częściowa zmiana diety. I płyniemy dalej. Teraz to już zaczyna wiać tak naprawdę. Dosłownie można leżeć na wietrze. Wyspy Owcze z innej strony. A póżniej wiadomo co, trzeba dotrwać do rana. :drinkbeer: Ale nie możemy za mocno, jutro zjazd z promu.
  17. 17.06.2014 Wtorek Przejeżdżamy 22 kilometry do portu w Histshals. Miasteczko nieduże, trudno w nim zabłądzić. Jeszcze tylko tankujemy pod korek (w miasteczku przy drodze jest kilka stacji benzynowych) . Dojazd do przystani promowej dobrze oznakowany. Przed promem dwie kolejki, oddzielne dla samochodów i motocykli. Linia promowa zaleca, żeby być 2,5 godziny przed planowym wypłynięciem. Trochę przesadzają. Stoimy w kolejce dość długo (1godz?) zanim zaczynają wpuszczać. Za to jak już wpuszczają, to idzie im to bardzo składnie. Ale póki co stoimy w kolejce do promu. Ilościowo w przewadze są Niemcy. Jest zadziwiająco dużo kamperów i wyprawówek. Taki patent. Motocykle w dwóch wariantach: na lekko i na bogato. Przeważają te drugie. Oczywiście najwięcej Beemek. „Nasi” Rosjanie już są, Parki z Chorwacji się nie dopatrzyłem. Z samego początku kolejki przejeżdża do nas na koniec Bartek z Białogardu. Jedzie przerobioną DeeRką 650 (akcesoryjny 30 litrowy bak, zmieniona zębatka, moto odchudzone). Jedzie „na lekko”, planuje eksplorację interioru. Przeznaczył na to 3 tygodnie, plus trzy dni w drodze powrotnej na Wyspy Owcze. Na promie motorki parkujemy ciasno obok siebie. Pasy do mocowania są o troszkę nietypowej konstrukcji. Ale podpatrzyliśmy jak to robią sąsiedzi, którzy podpatrzyli jak to roli kolejni sąsiedzi, którym stały bywalec pokazał jak to robić. Zbieramy swoje bambetle i idziemy labiryntem statku do naszego legusia. Mamy wykupione miejsca w 6 osobowej kuszetce bez pościeli. Sama kuszetka przypomina wielkością i rozkładem przedział kolejowy. Toalety, prysznice wspólne dla kilku „wagonów kuszetkowych”. Miejsca dzielimy z Niemcem, który już na wstępie jest lekko znieczulony i zgubił kluczyki od swojego BMW. Przerzuciliśmy materace i leżanki. Lustrujemy podłogę. Nie ma. Pobiegł ich szukać na pokład samochodowy. Po jakimś czasie wrócił. Były w tylnej kieszeni spodni. Kolejny współpasażer (trudno określić narodowość) płynie na Islandię ze sprzętem wspinaczkowym. Ostatni pasażer, to pasażerka. Przyszła jako ostatnia, popatrzyła na nas, zostawiła tobołki i wyszła. Wróciła za chwilę, zabrała swoje rzeczy i tyle ją widzieliśmy. Z pozostałymi kolegami też widywaliśmy się sporadycznie. Poziom kuszetkowy jest dwa poziomy poniżej najniższego poziomu samochodowego. Czyli znacznie poniżej poziomu wody. Dla mnie jest to trochę deprymujące. Trzeba zażyć uspokajacza. Sklep otwierają wkrótce po wypłynięciu z portu. Z „lekarstwem” początkowo siedzimy na odkrytym pokładzie. Później, gdy zaczyna bardziej wiać i kołysać zajmujemy strategiczną miejscówkę na fotelikach przy sklepie. Wszędzie stąd blisko. Bartek ma miejscówkę kuszetkową w innym „wagonie”, ale i tak cały dzień spędzamy razem na zaanektowanych przez nas fotelikach. Gapcie z nas. Myśleliśmy, ze mamy wykupione posiłki. Tymczasem posiłki w cenie biletu kuszetkowego, to wejściówka do baru gdzie można zjeść obiadokolację. Wchodzi się raz dzienne, można jeść bez limitu. Tylko trzeba pilnować czasu. „Godzina szczęścia” trwa tylko dwie godziny (jeśli dobrze pamiętam). Oczywiście napoje są dodatkowo płatne. Dla przykładu 1 mała puszka piwa – 6 eurasów, 1 kieliszek najtańszego czerwonego (białego zresztą też) wina – 6 eurasów. Dzień spędzamy na zwiedzaniu statku, ja jestem żywotnie zainteresowany rozmieszczeniem dróg ewakuacyjnych i szalup ratunkowych, wdychaniem świeżego morskiego powietrza i ogólnych obserwacjach współpasażerów i horyzontu. Z konieczności przechodzimy na dietę płynną. No i oczywiście wspólnie z Barkiem planujemy Islandię. Wieczorem, zmęczeni całodziennym planowaniem idziemy do Mordoru na spanko.
  18. Faktycznie. Poszukam różnic: psia buda - ta sama czerwony kubraczek - ten sam łysinka - ta sama zielone tło - to samo motorki - tak samo dwa kółka jest "nasza" buda ma werandkę :-D
  19. Dzień drugi 16.06.2014 Poniedziałek Wyjeżdżamy z Poznania prawie zgodnie z planem. Przemek dopiero dziś powiedział mi, że na niemieckiej autostradzie czeka nas 10 remontów drogi. Faktycznie były. Początkowo je liczyłem. Ale gdy już było powyżej 10 zareklamowałem u Przemka, że miała być tylko dycha. Na co on z ujmującym uśmiechem oznajmił, że to tylko tak powiedział „na oko” żebym zdążył się psychicznie przygotować na to co nas czeka. Remontów było kilkanaście. Z różnym stopniem spowolnienia ruchu. Na jednych tylko ograniczenie prędkości, na drugich zwężenie. W ostatecznym stopniu do korka, który zresztą myknęliśmy boczkiem, boczkiem, boczuniem, poboczem. Niemieccy kierowcy reagowali różnie. Jedni ułatwiali, nieliczni wręcz przeciwnie złośliwie próbowali nas blokować. Co tu dużo pisać, dojazdówka autostradami. Poznań do obwodnicy Berlina, później na północ. Omijamy Hamburg i grzejemy przez Danię. Z ciekawszych widoków, to tylko rozległe farmy słoneczne i sztuczny stok narciarski w Dani. Nielicznym urozmaiceniem jazdy jest tankowane. Tuż za Duńską „granicą” mundurowi blokują drogę, sprawdzają wybrane auta. Wystarczyło, ze podnieśliśmy „przyłbice” kasków i już niczego od nas nie chcieli. Cóż, dobrze że nie byliśmy jeszcze opaleni od słońca i ogorzali od gorzali. Na kemping w Hjorring, gdzie mamy zarezerwowany nocleg, dojeżdżamy tuż przed 21. Nocujemy w psiej budzie i z wyglądu i z wielkości. W budzie obok nas zatrzymała się parka z Chorwacji (Kawasami KLE 500). Szybka wymiana zdań. Tak jak i my czekają na jutrzejszy prom. Planują tygodniowy pobyt na wyspie. Mają kawałek drogi powrotnej. Ledwo zdążyliśmy się zagospodarować, gdy do drugiej z siadujących z naszą psiej budy, podtacza się dostojnie duży GS Adv 1200 doposażony na maksa. Dosiadają go, dajmy na to, Oleg i Natalia z Moskwy. Z Rosji przeprawili się promem przez Bałtyk, zrobili przesiadkę promowa i dopłynęli do Dani. Mimo, że są już kilka dni w podróży to kilometrów nie nakręcili. Tylko dojazd z Moskwy nad Bałtyk i przejazd z portu na kemping. Na Islandię jadą podobnie jak my na 2 tygodnie. Chwilkę porozmawialiśmy, wypiliśmy po naparstku lekarstwa i spanko. Huczy nam jeszcze w głowach po autostradowym przelocie, a rano trzeba się zaokrętować (chyba powinno być zapromować). Poznań – Hjorring = 1041km (GPS) Adres kempingu Hjorring 9800 Idraets Alle 65 N 57° 27. 909 E 010° 00. 152 Psia buda za 150pln https://www.google.pl/maps/dir/52.3483874,16.9334978/Hj%C3%B8rring/@54.2064688,10.4029629,6z/data=!4m8!4m7!1m0!1m5!1m1!1s0x4648ce73e22e7547:0xa00afcc1d517230!2m2!1d9.995632!2d57.456117
  20. Dzień pierwszy 15.06.2014r Niedziela Na ten dzień zaplanowaliśmy przelot do Poznania. Przemek kończy nocną zmianę. O umówionej godzinie spotykamy się na parkingu przy autostradzie i grzejemy do Poznania gdzie mamy zaplanowany nocleg. Spotkanie na parkingu przy A2. Dzień bez historii, jeśli nie liczyć złamanych szczytówek wędek – 2 sztuki. Niby przed wyjazdem dokładnie sobie wszystko zaplanowałem, ale podczas pakowania okazało się, że jedna jest już złamana, a w drugiej złamałem osobiście podczas pakowania. W sumie lepiej teraz niż później już w podróży. Jak zwykle bambetle pakowałem w dniu wyjazdu. Szczęśliwie wszystko upchałem, ubrałem się, fotka przed wyjazdem. Odpalam KTMa. No nie do końca. Nie odpala. Siadł akumulator. Szybkie podładowanie i już teraz jazda dalej. Jeszcze tylko podczas tankowania sprawdzam czy pamiętam PIN do karty. Nie pamiętam. Po drugiej błędnej próbie odpuszczam. Poczekam na instrukcje z domu. Żeby rano nie wytracać czasu, wieczorem dotankowujemy do pełna i podczas degustacji poznańskich specjałów omawiamy z grubsza plan na jutro. Wniosek jest jeden. Trzeba zap…. suwać coby zdążyć przed 21 na Duński kemping gdzie mamy zarezerwowany nocleg. Przebieg – skromne 244km A2.
  21. Wstyd i hańba Rozpoczął się nowy sezon, a wyjazdy z poprzedniego jeszcze nie opisane. Niewiele mam na swoją obronę. Po prostu pernamentny niedobór czasu. Co prawda tego ostatnego mi nie przybyło, ale powoli zacznę ciągnąc relację. Niestety, nie uda mi się utrzymać tempa codziennego opisywania jednego wyjazdowego dnia. WSTĘP Myślę, że raczej trudno znaleźć kogoś, kto nie chciałby pojechać na Islandię. Dla tych, którzy planują tam pojechać, pozostaje ona marzeniem. Nie będzie dla nich zapewne pocieszeniem, że ci którzy tam byli marzą o tym by pojechać tam ponownie. Cztery żywioły: ziemia, wiatr, ogień i woda. W tych krótkich słowach opisana jest cała wyspa. Dlaczego w tytule pominąłem wodę? To tylko przekomarzanie się i przekora. Gdyż tego akurat wyspa nam nie poskąpiła. I niech nie będzie, że na Islandii cały czas pada. Na przykład, w drugim tygodniu naszego pobytu, padało tylko dwa razy. Pierwszy raz przez trzy dni. Drugi raz przez cztery. A teraz ad ovum. Wyjazd na Islandię braliśmy pod uwagę już od paru lat. Duży udział miała w tym rewelacyjna relacja MTBikera i spółki (POZDRAWIAM SERDECZNIE). Jednak mimo tego, że był zawsze na topie, to był przekładany na kolejne lata. Podobnie było i w tym sezonie. W planach wakacyjnych pewny był tylko termin wyjazdu. Zamieszanie na Ukrainie i wojenne zapędy Putina powodowały, że coraz bardziej musieliśmy weryfikować nasze plany wyjazdowe. Coraz bardziej obcinając w nich wschód. Okazało się również, ze grupa wyjazdowa też nam się trochę posypała. Krakusy postawili na Szkocję. I tak miesiąc przed planowanym terminem wyjazdu musieliśmy podjąć decyzję, czy jedziemy przez Rosję i występujemy o wizy rosyjskie. Ostateczną decyzję podjęliśmy w pracy, podczas przerwy śniadaniowej. Ponownie przejechaliśmy palcem po mapie. Policzyliśmy kilometry i czas. Wyszło tak jak poprzednio. Potrzebne są trzy tygodnie. Ale skoro aż trzy tygodnie, to może przy korzystnym układzie połączeń i delikatnej weryfikacji wolnego z pracy, jednak wypaliłaby Islandia (pierwotne zakładaliśmy że potrzebne będą 4 tygodnie). I wtedy, tak od niechcenia jeszcze raz sprawdziliśmy dostępność biletów promowych na Islandię i terminy wypłynięć. Okazało się, że styka. Na wyspie bylibyśmy dwa tygodnie. Niestety Wyspy Owcze nie mieściły się już w terminarzu. Daliśmy sobie jeszcze jeden dzień na przemyślenia. Następnego dnia wykupiliśmy jedne z ostatnich biletów promowych. Przygotowania do wyjazdu zmieniły się o tyle, że zmieniliśmy mapy i przewodniki. Jedziemy we dwóch, dwoma KTMami. Przemek nastawia się na ostrą jazdę poza asfaltem. Ja raczej na spokojnie i tam gdzie się da, bez szukania kłopotów. Bardziej szczegółowe planowanie zostawiamy w typowy dla nas sposób – na później. W tym przypadku na prom. Przecież 3 dni wystarczą na przeczytanie przewodnika, rozłożenie i złożenie mapy.
  22. Honda CX 500 - ksywka "motocykl dla listonosza" ładna sztuka produkcję rozpoczęto pod koniec lat 70 tych (1978?) czyli około 10 lat po MG (ale znając życie ktoś jeszcze wczesniej wsadził V-kę w poprzek ramy) jednym słowem P R O W O K A C J A jak to trzeba byc czujnym ;-)
  23. mguzzi

    dział damsko-męski czyli odzież w trasę

    Faktycznie, po Mongolskich trudach gratisowo przeszyli mi suwak w spodniach. Ale skrócenie nogawek tychże spodni wycenili na 200 eurasów. CZyli połowę ceny nowych. Odpuściłem.
  24. mguzzi

    {R} tablica info na tył moto/samochodu

    Może spróbuj w agencji reklamowej, płyta z tworzywa a litery z dobrego odblasku. (można nawet zrobić samodzielnie)
  25. mguzzi

    Co zabrać na wyprawę

    Uśmiech, Przyjaciela, Pozytywne nastawienie. Wtedy przygoda znajdzie Ciebie sama.
×