Skocz do zawartości

Jagna

Użytkownik
  • Zawartość

    854
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    19

Zawartość dodana przez Jagna

  1. Będą tracki lada moment, można jechać "śladami Jagienki " :)
  2. Jagna

    klamka sprzęgła

    Tak to jest, jak się człowiek off-u uczy :) Gdzie można szybko i w logicznych pieniądzach dostać w/w? w louisie 22 E, boxer-parts - brak..
  3. Tym razem nie zapłaciliśmy nic na nocleg, bo się Panu leśniczemu nie chciało zajrzeć na pole, a my nie chcieliśmy się narzucać ;) Ostatnia kawa na wyjeździe. Kuba, raz jeszcze dzięki za garnczek! W ramach rekompensaty możemy zdradzić patent na przyśpieszenie gotowania: Tu akurat była puszka po greckich gołąbkach z lidla, ale pewnie inna też się nada ;) Po śniadaniu stwierdzamy, że jakbyśmy się pośpieszyli, to na drugie śniadanie będziemy w domu, ale jak to tak byłoby bez offa ;) Ze względu na nieplanowany spływ kajakowy na początku wyjazdu mamy nieprzejechany kawałek Zbąszyń – Międzychód, jest więc okazja. Tyle, że mój prehistoryczny garmin nie ma opcji odwracania tracka, więc korzystanie z niego jest mega uciążliwe. Ale się da ;) Prawie jak w domu ;) Pamiętam tę drogę z lat 90.tych, kiedy to z przyjaciółką, chyba po drugiej klasie LO, wybrałyśmy się „w Polskę” rowerami. Była straszna susza, a droga do Starej Jabłonki tak piaszczysta, że kilka km musiałyśmy rowery pchać. To była wyprawa! W dodatku chyba pierwsza w życiu samodzielna i od razu na dwóch kółkach! :) Dziś droga zupełnie inna, wysypana szutrem… Naprawdę byłam tu ponad dwadzieścia lat temu??? Ze Zbąszynia jedziemy już bocznymi asfaltami, zahaczając o moje „rodzinne gniazdo” czyli gospodarstwo, które jest w rękach mojej rodziny od co najmniej XVIII wieku, teraz prowadzone przez kuzyna. Po obowiązkowym niedzielnym cieście uciekamy (skutecznie) przed deszczem do domu. I od razu wpadamy w wir pracy, najpierw przejeżdżając przez rozbudowywany węzeł Zielona Góra Północ (gdzie Jagna ma nadzór) a później wizytując winniczkę na ogrodzie. Najwyższy czas na winobranie! The End ------------------ Drogi czytelniku – tę relację pisało mi się szczególnie miło, widząc spore zainteresowanie takim niezbyt spektakularnym, zwykłym wyjazdem po Polsce. Choć nieprawda – każdy wyjazd może być niezwykły. I na taki zwykły – niezwykły wyjazd Kaszuby nadają się idealnie! Dziękuję za komentarze, uwagi, opisy. I zabieram się za poprawianie tracków ;) Do usłyszenia!
  4. Z Piły do Zielonej jest jakieś 4 h jazdy, więc musieliśmy się nieźle namęczyć, żeby jechać dwa dni ;) Rano ustawiam coś na oko na garminie, początek dobry, a później jakiś niedobry rolnik zaorał dróżkę ;) ale co tam, szkody nie narobimy ;) Po godzinie wymęczonej jazdy stwierdzam, że chyba mam co najmniej lekkiego kaca po pilskim wieczorze. Trzeba ciut odpocząć ;) Raf jest w lepszej kondycji: Gdzieś za Trzcianką: Wieś Wołowe Lasy. Ani wołów, ani lasu ;) I znów Drawieński Park Narodowy ;) Przebijamy się przez puszczę do Krzyża Wlkp na obiad i z powrotem w las ;) Raf naczytał się na FAT o słynnej drodze wojewódzkiej DW 133 (relacja znikąd – donikąd, czyli Chełst – Sieraków), no i musimy nią się przejechać. No nie wiem, asfalt jak wszędzie! Ale faktycznie, za Nowymi Kwiejcami droga wojewódzka odstaje nieco od reszty: Moja ulubiona szuter-autostrada ;) Przez pierwszych kilka km były nawet słupki kilometrażowe DW 133 bez asfaltu ma kilkanaście km i ogólnie jest bardzo bajtowa, może kilka łat piachu, na których nawet Jagna nie zdołała się wywalić ;) No i widzieliśmy, że przejechały nią dwa GSy 1200 ;) W Sierakowie zakupy i szukamy pola leśnego. Ani widu, ani słychu a na mapie było. Podejście nr 2. Jedziemy 2 km nieoznaczoną ścieżynką w lesie, wątpiąc w cokolwiek. Na końcu mały drogowskaz – do miejsca postoju i jeszcze węższa ścieżynka. Raf twierdzi, że na pewno nie będzie tam żadnego pola, tylko parking, więc się zwijamy. Oczywiście jak sprawdziłam później w domu, pole było 200 m dalej ;) Raf zarządził jednak nocleg na polu, które na pewno istnieje, czyli tam, gdzie spędziliśmy pierwszą noc wyjazdu. Istniało nadal ;) Pod wieczór Raf z niekłamanym podziwem stwierdził „kurde, daliśmy radę jechać 150 km przez cały dzień!” I jutro będzie powtórka, bo mamy jakieś 140 km do domu ;) cdn
  5. Jakbyśmy każdemu na linii przejazdu dawali znać , to chyba byśmy na Hel jeszcze nie dojechali ;) Byliśmy dokładnie w tym barze, za przewodnika mieliśmy dość znanego w Pile Juliana ;)
  6. Rano okazuje się, że nie jesteśmy sami na polu namiotowym. Jest jeszcze jakiś kamper – widmo ;) Efekt uboczny nocowania na nadrzecznej łące to kompletnie mokry namiot, więc rano intensywnie suszymy w słońcu: A poza tym zmarzłam przeraźliwie, mimo spania w puchowym śpiworze w polarze ;) Spaliśmy tuż obok małej elektrowni wodnej, która przyjemnie buczała całą noc ;) Ruszamy dalej na południowy zachód. Tracka już nie mamy, więc kierujemy się na azymut. Pewnie część leśnych dróżek była niezbyt legalna ;) ale widać ślady, że ktoś tu jeździ Przejeżdżamy ponownie przez Charzykowy i ruszamy na zachód, tym razem polami: ciut się kurzy ;) Gdzieś na północ od Człuchowa: Bardzo nam się podoba organizacja ruchu w Borach Tucholskich: Bardzo dużo takich dróg tam! Czasem trafiają się resztki starych bruków: A czasem resztki ogromnych, przedwojennych folwarków, na które wpadamy wyjeżdżając z lasu: Tu Łoża, zagubiona w lasach na zachód od Człuchowa. Jaka kiedyś była dbałość o detale architektoniczne! Od razu widać, że nie krowy tu hodowali! Jesteśmy na północ od Piły, więc korzystając z okazji nocujemy u znajomego (oczywiście motocyklisty). Całkiem przyjemna knajpa motocyklowa w tej Pile. Na szczęście zdjęć z nocnego zwiedzania Piły nie mamy ;) cdn.
  7. Dalszą część dnia wstyd nieco opisywać, bo zachowujemy się jak przeciętni turyści. Ale to wina Rafa, bo to on koniecznie chciał wdrapać się na Wieżycę oraz zobaczyć dom do góry nogami. ;) Pogoda nam dopisuje, ale akurat w tym moemcie nie jestem z tego powodu szczęśliwa ;) Wieżyca to najwyższy szczyt Kaszub, czubek moreny ze zlodowacenia Wisły ;) Wieża niczego sobie: Raf musiał użyć samowyzwalacza, bo Jagna powiedziała gromkie „NIE!” na dole ;) Na swoje usprawiedliwienie powiem, że kiedyś się tam wdrapałam i mam na to jakiś 80 świadków spod znaku BMW ;) Tuż pod Wieżycą znajduje się skansen (?) w Szymbarku. To takie nie-wiadomo-co dla turystów. Jest tu wszystko. Najdłuższa deska na świecie: Przy okazji nazwana stołem noblisty: Trochę opowieści o Syberii i wojennych wywózkach na Sybir: I ogólnie o wywózkach: coś o misiu Wojtku: trochę zabudowy regionalnej: No i hotel ;) Jest jeszcze replika bunkra I domki kanadyjskiej Polonii. Misz –masz ogólny. Najciekawsze jest to: czyli dom do góry nogami Błędnik w środku szaleje, choć podłogi są poziome, to i tak ma się wrażenie, że zaraz się upadnie ;) i lepiej się dobrze trzymać ;) wychodzi się z reguły dość chwiejnym krokiem ;) Jednym słowem – kombinat turystyczny. Dobrze, że byliśmy poza sezonem ;) Ale parking dla motków jest, i to za darmo! Po zaspokojeniu potrzeb turystycznych Rafa możemy znów zanurzyć się w lasy i jechać lekkim offem na południowy zachód. Mamy upatrzone leśne pole namiotowe, którego jednak nie udaje się nam namierzyć. A ponieważ strona www „leśnych pól” nie chce współpracować z komórką, nie było jak sprawdzić, co pomyliliśmy. Kierujemy się zatem na kolejne pole, w miejscowości o prześlicznej i sympatycznej nazwie „Męcikał”. Pole w Męcikale na szczęście jest, nad samą Brdą. Co niestety jest minusem, bo to jedyna zimna i okropnie wilgotna noc przez cały wyjazd. Ale tradycji stało się dość, jakieś mikro-ognisko na mokrych patykach zdołaliśmy odpalić. Odwiedził nas lis oraz dwa koty, z czego jeden miał również plany noclegowe, ale Raf zamknął mu namiot przed nosem ;) cdn
  8. Wieczorem zapada decyzja o rezygnacji ze zlotu w Białej. Musielibyśmy zacząć już jechać na południe, a później drzeć asfaltami 500 km. 500 km w jeden dzień DRką praktycznie bez gąbki na kanapie ? Aaałaaaa … Biała następnym razem, teraz pokręcimy się jeszcze tu, i powoli, offem wycofamy się na z góry upatrzone pozycje, czyli zachód ;) Rano szybki montaż nowego obuwia: Z czystym sumieniem polecamy chłopaków z Hard Enduro w Kartuzach: I w nowych laczkach można eksplorować okolice ;) Jagnie wpadł wieczór wcześniej w ręce w pensjonacie lokalny przewodnik, a że czyta wszystko co jej wpadnie w ręce (włącznie z etykietami na słoikach), to wyczytała kilka ciekawostek. Niektóre zaraz zawiodą nas na manowce ;) Ale najpierw – najmłodszy zamek w Europie. Ba, może nawet na świecie! Czyli niespełniony zamkowy sen pana Kazimierczaka: Najlepsze jest to, że pozwolenie na budowę mówiło o małej pracowni artystycznej ;) Właściciel jednak uważa się za pokrzywdzonego przez władzę i państwo. I odwołuje się od decyzji o rozbiórce. Władze nieco się ugięły, i po dostarczeniu projektu budowlanego (bo to wszystko było budowane ot tak) podobno zezwoliły na kontynuację prac pod jakimś warunkiem (uzupełnienie projektu). Inwestor nie uzupełnił i w 2013 uprawomocniła się decyzja o zakazie dalszych prac. Brama wjazdowa wielkości mojego domu ;) Ciekawe, jakie będą dalsze losy budowli. Ciężko jednak ukryć , że pasuje do Kaszub jak pięść do nosa. Ale niestety w PL ład przestrzenny nie jest priorytetem władz… a tu jeszcze z sieci wyszukana fota z góry. Małe toto nie jest ;) Oczywiście na obiekt obowiązuje zakaz wstępu, teren prywatny itp. ;) Wychodząc, spotykamy Niemca, który pyta nas o szczegóły. Nie bardzo wiedzieliśmy, jak mu to zjawisko wytłumaczyć ;) Ruszamy dalej, trackiem wymyślonym dzień wcześniej na podstawie wspomnianego przewodnika oraz staruteńkiej mapy. Jagna, na swoje i Rafa nieszczęście, wyczytała o jaskini. Jaskinia na północy Polski, w dodatku w osadach żwirowych? Geolog nie daruje, musi dotknąć ;) Jedziemy dalej na północy zachód. Track wiedzie drogami gruntowymi ode wsi do wsi. W każdej wsi widzimy piękne drogowskazy na wszelkie możliwe atrakcje turystyczne, w tym Groty Mirachowskie. Ostatni raz w Mirachowie, gdzie piszą „2 km prosto”. No to jedziemy. Po 2 km jednak nic nie ma. Wracamy, raz jeszcze i znów nic. Trudno, jedziemy na kreskę. Groty mają być tuż za Ameryką: Ale droga do Ameryki jest mało uczęszczana i nieco zarosła: Za zakrętem dowiadujemy się, dlaczego. Bo droga się osunęła w dół ;) Trudno, powrót. I tak próbujemy jeszcze ze 4 razy. No nie, ja tych grot nie daruję!!! W końcu stajemy przy leśniczówce, bo z mapy wynika, że groty powinny być gdzieś hen w lesie, a oczywiście jest zakaz wjazdu. Napotkany leśniczy jest normalnym człowiekiem i obiecuje, że nie będzie nas widział, jak wjeżdżamy do lasu ;) Droga leśna okazuje się brukowana. Gdyby nie wskazówki leśniczego, w życiu byśmy tych grot nie znaleźli. W głowie kołacze mi się pytanie: po co opisywać (nawet w obcych językach!) jaką atrakcję, której nie sposób znaleźć? Po co robić drogowskazy, które nagle się urywają i nigdzie nie prowadzą? Gdyby ktoś był zainteresowany (groty nie-geologów raczej nie powalą z nóg), to należy kierować się na rezerwat Lubygość. a oto i same groty: Groty powstały w warstwie żwiru, który został częściowo scementowany węglanem wapnia (taki scementowany żwir to zlepieniec). Dla fachowców ciekawe warstwowania: a po drodze spotykamy kawałki zlepieńca, nie do odróżnienia od betonu ;) W każdym razie na Pomorzu są jaskinie o takiej samej genezie i zdecydowanie bardziej godne zwiedzenia :) cdn.
  9. aaa, to nie lubię ;) znaczy kaszy gryczanej nie lubię ;)
  10. Na Hel jedziemy ciut szutrami, reszta boczne asfalty, no a na koniec prosta nuuuuda ;) Przekonuję się o szybkiej potrzebie wymiany opony oraz klocków, bo mało nie parkuję w klapie samochodu jadącego przede mną, który nagle przypomina sobie, że miał skręcić. Dobrze, że nic nie jechało z naprzeciwka i mogłam go wyminąć… Bałtyk we wrześniu Raf spełniający swoje marzenie: Dobijamy do właściwego Helu. Skoro we wrześniu nie ma gdzie zaparkować, to jak tu jest w lecie? Chyba nawet nie chcę tego wiedzieć ;) Jakby co, to na Helu byłam. I starczy. Wszędzie stragany i pamiątki Ale rybka była przednia, fakt ;) Wracając zahaczamy o Rozewie. Jest tu latarnia: i dość wysoki klif. Na geografii mnie uczyli, że Rozewie to najbardziej na północ wysunięta część Polski. A tymczasem: Znad morza wracamy na kreskę – nie mamy już tracka. Pagórki, jeziorka, zielono, niebiesko, ładne te Kaszuby ;) Nawet nie chciało nam się aparatów wyciągać ;) A wieczorem robimy sobie krótki spacer po Kartuzach. XIV wieczna kolegiata Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny: I zakupy w Biedronce. „czterdzieści dwa pięćdziesiąt, jo!” „proszę” „Dziękuję, jo!” Lubię Kartuzy ;)
  11. No właśnie, mam rzut beretem do Pstrąża, a nigdy nie byłam i pewnie już po ptokach, bo intensywnie burzą.
  12. Przejechaliśmy offem (no dobra, lajtoffem ;) ) całkiem spory kawałek i szczerze mówiąc jesteśmy całkiem zmęczeni. Ja ogólnie, a Raf narzeka na kanapę (było sprzedawać Afrykę?), a dokładniej na stan swoich czterech liter. Podczas wieczornych zakupów w Kartuzach zapada decyzja. Szukamy czegoś pod dachem i zostajemy na 2 noce, żeby jutro polecieć na pusto na Hel. Hel jest niespełnionym marzeniem człowieka z południa, czyli Rafa ;) Znajdujemy pierwszy lepszy nocleg na Google Maps i okazuje się być strzałem w dziesiątkę. Ładny pensjonat na skraju Kartuz, a właściciel enduro-maniak ;) Bardzo podoba nam się śpiewny kaszubski akcent (choć z kaszubskiego słownictwa słyszymy tylko „jo” na końcu każdego zadania ;) ) Wieczorem stwierdzamy, że DR nie ma już w zasadzie z przodu kostek. W teren może jeszcze, ale na asfalcie katastrofa. A tu planowane odwiedziny w Białej i asfaltowy powrót do domu, czyli jakieś 1000 km razem. A w domu opona wyglądała na taką, co jeszcze pożyje… Co robić? Kombinujemy, myślimy, googlujemy, piszemy na forum. Tymczasem rozwiązanie czai się za rogiem w postaci sklepu Hard Enduro w Kartuzach ;) Jo! Rano zamawiamy oponę i ruszmy na Hel. To co jest musi starczyć ;) W pięknych okolicznościach przyrody i pogody postanawiamy wyregulować łańcuchy DRkowy wygląda ok., ale szarpie. Po podciągnięciu przestaje ;) Problem braku klucza 24 rozwiązujemy z pomocą 2 złotych: Słaba ta polska waluta, naprawdę ;) Teraz czas na KTMa, prosto po pierwszym przeglądzie. Nie wiemy, czy panowie z serwisu sprawdzali napęd i czy używali przy tym klucza dynamometrycznego. Wiemy natomiast, do czego nadaje się KTMowy klucz z narzędziówki ;) Tak więc KTM pojechał dalej bez regulacji ;) Jo!
  13. Wstawię wszystkie tracki na końcu, muszę korektę zrobić, żeby nikt znów w Kępę Zagajną nie wjechał ;)
  14. Google twierdzi, że poniższe zdjęcie zostało zrobione o 5:30 rano. Nie wiem, z pewnością ja byłam wtedy w ciepłym śpiworze w namiocie. Mimo bliskości wody, noce są ciepłe i suche, fajny ten wrzesień ;) poranne mgły: rano ruszamy znów na track, mniej więcej równolegle do DK 22, w kierunku Chojnic. Może w końcu uda się dotrzeć na te legendarne Kaszuby ;) Betonowa droga z lat 30.tych i ochrona przeciwczołgowa. Ciekawe, czy jeszcze działa ;) W okolic Bornego musimy jeszcze powalczyć z drogami leśnymi (ale dopuszczone do ruchu), gdzie na szutrze znajdują się resztki asfaltu, niekiedy wystające na 10 cm. Slalom to mało powiedziane. Ale dalej jest lepiej. Niekończące się leśne dróżki Jagna i jej ulubione wersja of fu, czyli lajt-off ;) Gdzieś przed Człuchowem trafił nam się ulubiony motyw tracka robionego palcem po mapie, czyli oficjalnie droga jest, a realnie, no cóż ;) Ale przecież widać, że jakiś traktor jechał jakiś czas temu, no to co, ja nie dam rady? Ale kilkaset metrów dalej krzaki były wyższe od Rafa, więc wybraliśmy jazdę ścierniskiem. Obiad w Chojnicach i kierujemy się na północ. Można powiedzieć, że w końcu jesteśmy na Kaszubach! Pogoda robi się bajeczna: Tylko ciut offa nam zakostkowali! Jedziemy cały czas na północ wzdłuż jeziora Charzykowskiego: Dróżki rewelacyjne Raf szaleje na KTMie, moja DR tyle nie wyciąga ;) Nie wiem, po czym takie czerwone rżysko: (ale z chęcią się dowiem ;) ) Taaa daaaam! Swornegacie do już stuprocentowe Kaszuby! ruszamy w szuter-autostrady (legalne!) na północ. Mostek nad Brzycą: Piękne lasy, piękne szutry, piękne Kaszuby. Laska też piękna ;) W lasach są zagubione małe wsie, albo pojedyncze gospodarstwa. Układając tracka, byłam pewna, że w dużej mierze prowadzi lokalnymi asfaltami (tak wyglądało na zdjęciach satelitarnych), a tu proszę - piękne szutry i piachy! Jedna z takich zagubionych wioseczek: Myślałam, że do Kalisza ciut dalej ;) I w prawo ładnie, i w lewo! Jadąc trackiem na północny wschód widzimy dziesiątki pięknych dróg we wszystkie strony. Jest potencjał na dłuższe latanie! cdn
  15. Na początku 1945 żołnierze niemieccy opuścili Groß Born, po czym zajęła je Armia Czerwona. Utworzono tu doskonale strzeżoną bazę Północnej Grupy Wojsk. Mimo że obszar ten został w 1945 formalnie włączony do Polski, a w ewidencji gruntów figurował pod nazwą „tereny leśne”, to faktycznie był on oderwany od Polski. Do 12 października 1992 wojsko radzieckie (później już rosyjskie) liczyło 15 tysięcy żołnierzy. W kwietniu 1993 miasto zostało przekazane polskim władzom cywilnym i rozpoczął się proces zasiedlania. Teraz miasto liczy prawie 4,5 tys. mieszkańców. Borne to schludne, ładnie rozplanowane miasteczko składające się z kilkudziesięciu bloków – przedwojennych koszarowców. Na mnie zrobiło wrażenie nieco sanatoryjne ;) Podobno przeprowadziło się tu dużo górników na emeryturze, może dlatego ;) Nico gorzej jest na obrzeżach, gdzie można znaleźć jeszcze niezamieszkałe budynki, choć nie są to jakieś rozpadające się ruiny. Po prostu opuszczone budynki. Najważniejsze dwa „zabytki” niestety są w najgorszym stanie. To ruiny (w zasadzie fundamenty) willi Guderiana – jednego z najważniejszych hitlerowskich generałów, oraz kasyno. Pamiętam, jak w 2003 był to po prostu zamknięty budynek – do remontu. A teraz? Ehhh… Kolejny przykład, że trudno zmusić osobę prywatną o dbanie o zabytki… a w środku takie smaczki, jak sala koncertowa na 1000 osób. Chyba nie musze pisać, że Rosjanie oddali nam to w stanie bdb? Tu jeszcze przedwojenny stan: Na szczęście większość budynków w mieście jest użytkowana i wygląda tak: Choć da się zauważyć mnóstwo mieszkań na sprzedaż. Dla zainteresowanych całkiem fajny artykuł. my postanawiamy zajrzeć na leśne pole namiotowe, którego koordynaty mamy w Garminie. Zakupy w Biedronce (motków pod sklepem pilnuje nam miejscowy żulik-inteligent, przy okazji przeprowadzając z nami bardzo interesującą rozmowę), tradycyjnie śledź w tomatach w puszce + białe wytrawne i możemy jechać. Jedziemy na zachód, betonową drogą, zapewne również made in III Rzesza. Gdzieś po prawej nad jeziorem Pile, ma być pole. Tyle, że nie ma żadnej drogi w bok. Coś nie tak. Już mam zawracać (niestety mapa leśnych pól namiotowych online na telefonie nie chce działać i nawet nie ma jak sprawdzić), gdy Raf zauważa ścieżkę w bok. I nawet po kilkuset metrach jest znak „do pola namiotowego” A pole normalnie pięciogwiazdkowe! - a kupiłaś zapałki? - eeee, myślałam, że Ty kupisz… No pięknie. mamy kuchenkę, mamy garnczek od Kuby i co?? Znów będziemy skazani na wino? I bez ogniska? Mamy jednak szczęście. Na pola zajeżdża na chwilę terenówka, a my napadamy kierowcę z pytaniem o zapalniczkę. Jesteśmy gotowi odpalić nawet papierek od zapaliczki samochodowej, kiedy pan z uśmiechem wręcza nam zapałki. Miłego ogniska! Uff, znów nas ktoś „ratuje” ;) I możemy spędzić romantyczny wieczór przy ogniu, w środku lasu... cdn.
  16. Z Kłomina (zatrzymujemy się tylko przy pomniku ofiar oflagu) lecimy asfaltem do Bornego. Kamyk dzień wcześniej opowiadał nam o Kłominie i coś wspominał o pieknych wrzosowiskach. Mmmm, wrzosowiska we wrześniu... może być pięknie ;) Tyle, że nie do końca załapaliśmy gdzie one są ;) Za to widzimy znak leśny na wieżę widokową i piękny szuter. Od razu skręcamy, choć to w bok od naszego tracka. Czy już pisałam, że w końcu mamy pogodę? Czy to nie przypadkiem rzeczone wrzosowiska?? Sesja foto w takich okolicznościach przyrody obowiązkowa ;) KTM się pręży ;) Fragment sesji dla Rafa i jego nowego nabytku: Na mojej DR to już nie robi wrażenia ;) Właśnie jej przeleciało 35 000 ;) Droga przez wrzosowiska ma chyba 7 km I czasem są ślady asfaltu Tu właśnie ćwiczył Rommel z Afrika Korps. I na pewno testowali tu BMW i Zündappy, głowę daję ;) Leśny (ale legalny) szuter krzyżuje się z gminną drogą, która zakręca na północ i znów prowadzi nas w stronę Bornego. Ciężko określić typ nawietrzni. Na pewno był tu kiedyś asfalt. Zostało go jakieś 30-40%, ale podbudowy tłuczniowej brak. Obstawiam, że to wyrób radziecki ;) Jazda przypomina slalom i naprawdę byłoby dużo lepiej gdyby tych resztek asfaltu nie było. Dojeżdżamy w końcu do Bornego Sulinowa i doznaję lekkiego szoku, szczególnie po Kłominie. Borne jest: -ładne -zadbane -czyste -zielone - i ma Biedronkę ;) I znów mały, tym razem rysunkowy ;) rys historyczny ;) Uwielbiam stare mapy. Mogę godzinami analizować przedwojenne mapy zachodniej Polski i porównywać. (choć niestety porównanie to wypada najczęściej na niekorzyść. Był folwark - nie ma. Był młyn â- nie ma. Była fabryka - nie ma...) Borne Sulinowo powstało pod koniec lat 30. XX wieku, nie załapało się więc na wydruk najważniejszej niemieckiej mapy - Meßtischblatt. Ale znalazłam je w pełnej krasie na amerykańskiej sztabówce z 1952, zapewne kalce mapy niemieckiej. Widoczny cały zamysł miasta. A tak prezentowało się Borne według map polskich (do dziś nie wydano nowej mapy topograficznej!) Oczywiście, gdyby wtedy ktoś chciał tę "wioseczkę" odwiedzić, to i tak by go cofnęli na szlabanie ;) A tak Borne wygląda na aktualnej, cyfrowej mapie. W Bornym nie zmieniło się prawie nic od 90 lat, a jaka różnica na mapach ;) Tyle kartografii :D cdn. PS - ciekawa jestem, co o takich radzieckich miejscowościach wiedzieli okoliczni mieszkańcy?
  17. Jedziemy przez niekończące się lasy dawnego województwa pilskiego. Czasem się zastanawiam, czy tu w ogóle ktoś mieszka ;) Dojeżdżamy do miejsca, gdzie w latach „zimnej wojny” przechowywano głowice jądrowe do rakiet. To jakieś 10 km na północ od Wałcza. Oczywiście wtedy ściśle tajne. Dziwna to była niepodległość, kiedy obce wojska robiły u nas, co chciały… Niewiele się zachowało, a szkoda. Jak się ma latarkę, można się wczołgać do środka. Ja miałam okazję tam być, kiedy nie było to jeszcze zasypane, chyba w 2003. I wyglądało to wtedy jakoś tak: Miałam okazje widzieć fotki zrobione tuż po opuszczeniu obiektu przez Rosjan. Były w stanie idealnym. No cóż, złomiarze dali radę nawet pancernym drzwiom, podobno odpornym na WSZYSTKO ;) Wyglądało to tak (zdjęcie z innego, zachowanego obiektu): Ja się czasem zastanawiam: był sobie obiekt, który teraz przyciągałby turystów. Wystarczyło pilnować przed złomiarzami. Czego zabrakło? Wyobraźni? Pieniędzy na 2 etaty ochroniarzy? Ehhh… Resztki (niestety nie robiące wrażenia, chyba, że wejdzie się do środka, ale oczywiście jest to nielegalne) są dobrze oznaczone i opisane – jeden plus. Ruszamy dalej na północ, w stronę Bornego. Przed nami nieistniejące już miasteczko, obecnie osada leśna Kłomino, zamieszkała przez 12 osób. Uwaga, będzie rys historyczny ;) W latach 30tych XX wieku, kiedy Rzesza Niemiecka zaczęła myśleć o podbiciu Europy, powstało mnóstwo nowych koszar i innych obiektów wojskowych na wschodnich rubieżach Niemiec. Borne Sulinowo, Kłomino, Żagań, Tomaszowo, Wędrzyn – można by tak długo wymieniać. Większość tych obiektów po wojnie nie straciła charakteru wojskowego, ale zmieniła właściciela i nie byli to niestety Polacy. Borne Sulinowo to dawna niemiecka wieś Linde, przemianowana później na Groß Born. Już w 1919 założono na południe od Linde poligon, a w latach 30. wysiedlono ludność i wybudowano koszary. 1936 zakończono budowę miasteczka militarnego dla szkoły artylerii Wehrmachtu, którego otwarcia dokonał 18 sierpnia 1938 Adolf Hitler. W garnizonie Groß Born stacjonowały jednostki dywizji pancernej Heinza Guderiana. Na poligonie ćwiczyły oddziały Afrika Korps dowodzone przez gen. Rommla. Na południe od Bornego istniał obóz niemieckiej Służby Pracy, zwany Westfalenhof. Później zorganizowano tam obóz jeniecki. W listopadzie 1939 roku w stalagu znajdowało się 6 tysięcy polskich jeńców wojennych oraz 2300 cywilów aresztowanych na terenach Polski. W 1940 roku miejsce to zajął Oflag II D Gross-Born. Do polskich jeńców dołączyli Francuzi i Rosjanie. Przetrzymywany był m.in. Leon Kruczkowski, a także trafiła tu duża część żołnierzy powstania warszawskiego. W lutym 1941 w obozie było 3731 Francuzów, a w styczniu 1945 – 5391 Polaków. W okresie powojennym rozebrano 50 budynków poniemieckich, by odzyskać cegłę do budowy Pałacu Kultury w Warszawie. Po przejęciu przez Rosjan Westfalenhof przemianowano na Gródek, wybudowano tu bloki, szpital, garaże, sklepy i kino. Miasto opustoszało dopiero w 1992 roku, kiedy wyjechali stąd ostatni żołnierze rosyjscy. Nazwano je Kłomino. Jeden z przedwojennych budynków przejęło nadleśnictwo, kilka jest prywatnych. Pozostały dwie ruiny: Ta lepiej utrzymana: Podsumowując: Rosjanie pozostawili nam 20 lat temu kompletne miasteczko. A teraz mamy krajobraz postapokaliptyczny… Nie mogłam wyjść ze zdumienia, jakim cudem w całości uchowała się poniemiecka droga z kostki granitowej, kilkukilometrowa. Teren dookoła resztek Kłomina zarasta lasem i tylko gęsta sieć dróg zdradza, że coś tu było. I na tym kompletnym odludziu o mało co nie przejechał mnie na skrzyżowaniu LandRover leśniczego. Ani on, ani ja nie spodziewaliśmy się, że coś może z boku wyjechać… Na szczęście zdołałam wyhamować i auto przejechało metr od mojego przedniego koła… Ruszamy do Bornego. Czas zobaczyć jakieś lepiej zachowane budynki ;) cdn.
  18. Bunkry co prawda były, ale i tak było… fajnie było! Lało całą noc. No cóż, nie będzie się za to kurzyło ;) Zakręcamy na wschód w stronę Tuczna, bynajmniej nie asfaltem ;) Nie kurzy się, faktycznie ;) W okolicy kupa leśnych dróg dopuszczonych do ruchu, to te z zielonego drogowskazu: Piękne , lajtowe offy, od czasu do czasu mijamy jakieś wioseczki na środku niczego i zastanawiamy się, z czego ludzie tu żyją. Zamku w Tucznie chwilowo nie obejrzymy, remont Łapie nas krótki deszcz (wrzesień w końcu), ale nie zdążył nas przemoczyć. Dalej na wschód, równolegle do DK 22: Mając na uwadze ostatnią fascynację Rafa historią II wojny na ziemiach zachodnich, wynalazłam po drodze ciut miejsc godnych uwagi. Tuż za Tucznem, w Strzalinach, można pooglądać zniszczone bunkry na tzw. Wisielczej Górze. Bunkry były częścią umocnień Wału Pomorskiego i jeden z największych obiektów tego typu. Powstały w latach 1935 – 1938 r. Obiekt był oblężony w 1945 przez Armię Czerwoną. Bunkry zostały po wojnie wysadzone ale zostały ocalone częściowo podziemia, które można dziś zwiedzać. Na zwiedzanie się nie załapaliśmy, trzeba by się wcześniej umówić. Tu więcej info Jadąc takim asfaltem ma się wrażenie że to obszar zapominany przez boga i ludzi… ... a ja mam jeszcze skojarzenia z The Walking Dead ;) tylko liści na drodze brakuje ;) Dojeżdżamy do Wałcza, gdzie krzyżują się w centrum miasta dwie krajówki. Oj, fajniej było w lesie, niż w korkach! Jemy szybko obiad i wynocha z miasta ;) Kolejne bunkry przed nami. Tym razem porządne, do zwiedzania. Taaa, tyle, że poniedziałek to dzień święty muzealników ;) Więc tylko przez płot: Bunkry, położone przy ulicy Południowej w Wałczu, to także fragment umocnień Wału Pomorskiego. Obiekty wybudowane w latach 1932 – 1935 miały za zadanie bronić nie tylko Wałcza, ale także szosy biegnącej w kierunku Piły oraz linii kolejowej. W ich skład wchodzi kilkanaście obiektów. Trzon stanowią dwa schrony typu B tzw. B – Werki. Więcej info tu. Robimy małą pętelkę na północ, bo Raf nigdy nie był w Bornym Sulinowie. A ja byłam tam ostatnio chyba w 2001, kiedy miasto było jeszcze na wpół opuszczone. Ciekawe, ile się zmieniło. Ale najpierw trzeba załadować kolejnego tracka, bo pierwszy za nami. cdn.
  19. Ja się za podróżniczkę nie uważam, ale odpowiem ;) Nie mamy kamerki, raz była pożyczona (do Namibii). Jakoś nie przepadam za oglądaniem siebie i drogi na wizji ;) Aparaty wyjmujemy co jakiś czas. Z tego wyjazdu jest ich wyjątkowo mało, bo jakoś nie miałam ciśnienia na foty...
  20. Odcinek 0, czyli inaczej zajawka ;) - Oman? To gdzieś w Afryce? - Do Arabów? Teraz? Nie wrócicie w całości! - Jagna, a burkę już kupiłaś? I będziesz chodzić dwa kroki za Rafem? - Będziecie lecieć nad Syrią czy Irakiem? A nie, to w Turcji ostatnio strzelają do samolotów, przepraszam… Projekt „Oman” nie spotkał się z wielkim entuzjazmem wśród naszych znajomych ;) Musieliśmy jednak przekonać się na własnej skórze, i teraz z czystym sumieniem możemy powiedzieć: Oman nie leży w Afryce, do samolotów i ludzi się tam nie strzela, a my wróciliśmy w całości. I był to jeden z najbardziej udanych moich wyjazdów ;) PS. Nie odpowiem na najczęściej zadawane pytanie: „skąd wytrzasnęłaś ten Oman?”. Po prostu nie wiem ;)
  21. Na północ od Puszczy Noteckiej, gdzie było raczej płasko, zaczynają się lekkie pagórki i Drawieński Park Narodowy. Daaawno temu tam byłam, w czasach, kiedy moje 2 kółka nie miały jeszcze silnika ;) Rower miał tę przewagę, że mogliśmy wszędzie wjechać, tu niestety mocno się gimnastykowałam, żeby track omijał asfalt i był legalny. Mandat w parku narodowym mógłby boleć ;) Okazuje się jednak, że sporo dróg leśnych ma znaczki „dopuszczone do ruchu kołowego”. Fajne to! Droga na północ wzdłuż Drawy. Drawa po mojej prawej, gdzieś hen w dole. Ale widzimy kajakarzy ;) Przejeżdżamy przez piękne wioski, do których nawet nie asfaltu. Widać, że większość domów przerobiona na letniskowe… Przeskakujemy DK22 i dalej na północ. Wjeżdżamy do Drawieńskiego Parku Narodowego Podobno mogą nas zaatakować niebezpieczne drzewa. Będziemy ostrożni! Mamy plan objechać park od zachodu i północy. Nie-asfalty okazują się być brukiem. Raf zadaje swoje nieśmiertelne pytanie: skąd oni brali tyle kamieni? i jedziemy dalej Bardzo trzęsie na tym bruku, aż zdjęcie rozmyte ;) Las głównie bukowy, jest więc dość mrocznie ;) Kto wie, może za klika lat trzeba będzie jechać z maczetą ;) Niekończące się bruki… Już nas wszystkie plomby bolą ;) Do tego zaczyna padać. Stwierdzamy patrząc na prognozę pogody: trzeba poszukać noclegu pod dachem. Wydawać by się mogło, że w tak turystycznej okolicy będzie agroturystyka za każdym rogiem, ale mocno się rozczarowujemy. Coś mi się przypomina, że w Barnimiu powinno coś być, ale nie ma nic. Za to wykonałam popisowy numer (normalnie zaćmienie umysłu chwilowe), hamując tyłem na mokrym, drewnianym moście nad Drawą. Oczywiście skończyło się tak jak musiało, czyli pięknym ślizgiem bokiem po mokrych deskach :) (dla usprawiedliwienia muszę dodać, że był to pierwszy i ostatni upadek tej wycieczki) Na szczęście DR jest odporna na takie wydarzenia, skończyło się siniakiem na łydce. A nocleg znaleźliśmy dopiero w pensjonacie Drawnie, korzystając z Google Maps, bo przecież w niedzielę po południu informacja turystyczna nie jest otwarta. I wtedy zaczęło lać na całego ;) cdn.
  22. Jesteśmy nieco zdziwieni brakiem znaków na DW 161 do Przedborowa, którą Raf jechał rok temu. Fakt, z drugiej strony. Ale nic to, mamy przecież Garmina oraz track po DRODZE WOJEWÓDZKIEJ. Taaaa. Za wsią z drogi brukowanej robi się polna, a na niej znak „tylko dla mieszkańców Kępy Zagajnej” . Hm. Droga wojewódzka tylko dla mieszkańców? Trudno, udajemy, że nie widzimy tego znaku. Jedziemy. Po kolejnych kilkuset metrach znak „teren prywatny”. WTF? Droga robi się coraz cieńsza, trawiasta, aż kończy się pastuchem w poprzek. No przecież nikt tu nie jeździ! A Garmin oraz Google twardo twierdzą: jesteś na DW 161. Kępa Zagajna jakiś kilometr przed nami. Widać nawet kawałek dachu. Tylko jak tam dojechać?? Próbujemy przez prawie godzinę. Wzdłuż torów (nasyp), wzdłuż linii energetycznej (rzeczka), w końcu rezygnujemy i robimy odwrót. Początek DW 161 Anno Domini 2016 w pełnej krasie: Wszystko pięknie, tylko chyba musimy wrócić aż do Drezdenka, żeby dalej jechać trackiem. Ale przypomina mi się, że od tego pięknego bruku odchodziły w bok drogi leśne z drogowskazami. Czyli legalne. Przed objazdem ratuje nas droga z Sarbinowa do Przedborowa OBOK Kępy Zagajnej. I nawet ma ciut asfaltu na bruku: a później po prostu leśny szuter. Od drugiej strony też zakaz wjazdu. Zlikwidowali drogę, czy co? Koniec końców wyjechaliśmy tam , gdzie powinniśmy, czyli w Przedborowie. I mkniemy dalej szuter-autostradą na północ, w stronę Drawy :) A wieczorem udaje mi się wygooglować, o co chodzi z tą nieszczęsną drogą, która jest jednocześnie i wojewódzka i prywatna. I od stycznia 2016 nieprzejezdna. Takie rzeczy tylko w Polsce ;) http://www.fakt.pl/wydarzenia/polska/droga-wojewodzka-wiedzie-przez-podworko-miedzy-domem-a-stodola/8j6jmjz Po interwencji w telewizji Zarząd Dróg Wojewódzkich rozwiązał problem. Zdjął oznaczenia DW 161 :) Ale Google Maps jeszcze nie jest na bieżąco. Folwark Kępa Zagajna i DW 161 przechodząca przez samiuśki środeczek: ciekawe, czy gdzieś w Polsce jest taka druga ;) cdn.
×