Skocz do zawartości

trolik

Użytkownik
  • Zawartość

    835
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    50

Zawartość dodana przez trolik

  1. Siódmy dzien. Badamy TET. Plan na ten dzionek był prosty - chcemy się troszkę ucywilizować poprzez wizytę w Braszowie, a stamtąd zaliczyć kawałek TET'a i zanocować w okolicach pasma Piatra Crailui. Miał to być dzień przeznaczony na odpoczynek i spokojny ofik bez spinki. Piatra Crailui to grań położona kilkanaście kilometrów na wschód od Fogaraszy. Znałem tam fajne miejsce na kemping i postanowiłem skorzystać z tej wiedzy na następny nocleg. Wiele zmieniło się w Rumunii od mojego !ostatniego pobytu - poprawiła się jakość asfaltu, buduje się infrastruktura. Na szczęście jest jeszcze mnóstwo miejsc gdzie można obcować z piękną naturą. Najpierw jednak cywilizacja:-) TET Rumunia przechodzi niedaleko Braszowa, więc po obiadku i deserku skierowaliśmy się kilkanaście kilometrów na wschód do lasu. Nie trzeba było długo czekać, żeby zrobiło się fajnie:-) Ogólnie wszystko było spoko z wyjątkiem ostatnich odcinków podjazdów pod przełęcze - mimo braku opadów w ostatnich dniach las jednak zatrzymał dużo wilgoci i nasze mitasy słabo sobie radziły z klejącym się błotem. Ogólnie jednak trasa była całkiem spoko nawet dla nas:-) Po 3-godzinnej zabawie skierowaliśmy się w rejon Piatra Crailui walcząc z piątkowymi korkami na wąskich, górskich drogach. Rano na naszej miejscówce można było nacieszyć oczy takim widokiem Niestety tego dnia okazało się, że Michał będzie musiał wracać do Polski, więc dalszą podróż odbyłem sam.
  2. Szósty dzień. Szczytujemy!!!:-) Po wygramoleniu się ze schronu zastałem taki widok: Moldoveanu składa się z dwóch szczytów - ten po prawej jest niższy o jakieś 30 metrów i oddalony w linii prostej od właściwego szczytu o jakieś 400 metrów. Żeby się tam wdrapać musieliśmy pedałować 200 metrów w pionie. Na szczęście podejście wyglądało straszniej niż było w rzeczywistości:-) Całe szczęście, że nie zdecydowaliśmy się na wejście poprzedniego dnia - ominęłyby nas cudowne widoki z obu szczytów, do tego wieczorne podejście po całym dniu byłoby super męczące. Dzięki naszej decyzji mogliśmy więc cieszyć się spacerkiem w ciszy i spokoju, z brzuszkami wypełnionymi dobrym śniadankiem. Ten dzień okazał się najtrudniejszym w całej wędrówce - zejścia i podejścia były strome i długie, często szliśmy w znacznej ekspozycji, zdarzały się liny i łańcuchy. Po drodze spotkaliśmy trzech Izraelczyków idących w przeciwnym kierunku - pytali nas jak długo jeszcze będzie tak niebezpiecznie....:-). W pewnym momencie zobaczyliśmy Transfogarską i odczułem ulgę, że to już koniec. Okazało się jednak, że czeka nas jeszcze 100-metrowe zejście po błotnistej ścieżce i 200-metrowe podejście po dużych kamieniach:-). To już jednak była ostatnia walka tego dnia i po godzinie pedałowania, zziajani dotarliśmy do schroniska przy drodze. Po zejściu do drogi zjedliśmy coś tam w knajpce i stanęliśmy przy drodze łapiąc stopa. Po 5 minutach jechaliśmy już do Fagaras, skąd taksówką udaliśmy się do Malinis. Reszta wieczora to pranie i przepakowywanie rzeczy dalszej podróży.
  3. Pewnie jeszcze wspomnę o tym w podsumowaniu, ale napiszę teraz: wjazd motorkiem na transfogarską jest fajny, ale to 10% sukcesu. Fajnie jest wziąć ze sobą jakieś trampki i spodenki i dojść chociaż do jeziora. Motorki można zostawić pod schroniskiem bez żadnego problemu. Jeszcze lepiej byłoby pójść 10 min dalej za jeziorko, bo tam otwiera się zajebisty widok na kolejną dolinę. W ogóle "zaliczenie" transfogarskiej jako jedynej atrakcji w Rumunii to słaby pomysł. Tam jest milion innych zajebistych gór, do tego Delta Dunaju i wiele wiele innych atrakcji pozdrawiam trolik
  4. Piąty dzień. Pogoda dopisuje! Noc była dla mnie koszmarem - nie byłem właściwie przygotowany kondycyjnie do trekkingu i wczorajszy intensywny dzień zabił mi nogi. Tak więc zamiast snu wkurwiałem się na ból nie wiedząc czy będę się nadawał do marszu w następnym dniu. Na szczęście ten widok zadziałał na mnie niczym najlepsze lekarstwo: Pogoda była po prostu piękna! Zero chmur, zimno jak cholera (zamarzła nam woda w butelkach:-)), wokół pustka i widoki na wiele kilometrów....poranek mistrzów!:-). Śniadanko w takich okolicznościach było przyjemnością. Nie spieszyliśmy się nigdzie - śniadanko, kawa, suszenie śpiworów, składanie gratów. Wszystko powoli, spokojnie...kurde uwielbiam biwaki w górach! Po tych wszystkich ceremoniach zebraliśmy się i powoli ruszyliśmy granią. Powiem tak: warto było próbować trzy razy! Te góry mają w sobie wszystko to, co lubię - patrząc na północ mamy widok na równiny, w pozostałych kierunkach widzimy zróżnicowany krajobraz górski. Do tego cisza, brak ludzi...to są prawdziwe wczasy!:-) Nogi na szczęście nie odmawiały mi posłuszeństwa, ale był inny problem - tempo marszu było słabe ze względu na widoki..."-). Co krok zatrzymywaliśmy się z rozdziawionymi gębami podziwiając piękno i dzikość tego miejsca. Niby w środku Rumunii, a prawie na księżycu. Wieczór nadchodził szybko i trzeba było szukać miejsca na nocleg. Udało nam się dojść do startu podejścia na najwyższy szczyt Fogaraszy Moldoveanu (2560 chyba), ale 300 metrów podejścia w pionie, brak wody po drugiej stronie oraz zbliżające się chmury odwiodły nas od pomysłu wdrapywania się wieczorem. Tę noc udało nam się spędzić w schronie. Schrony takie znajdują się na szlaku co kilka godzin - nie ma tam nic wielkiego, ale ale nie wieje i nie pada w środku:-). Jeszcze tylko kolacja i spać!
  5. Kolejne dni są jeszcze ohydniejsze ...:-) pozdrawiam trolik
  6. Czwarty dzień: pedałujemy pod górę. Grań Fogaraszy próbowałem przejść już dwukrotnie. Za pierwszym razem zatrzymała mnie biegunka po zjedzeniu oscypka wyciągniętego z brudnej kieszeni przez spotkanego na szlaku pasterza. Piękne trzy dni z ową biegunką spędziłem w rozpadającym się szałasie pasterskim, zabarykadowany przed misiem nastawionym na pożarcie moich zapasów jedzonka. Gnojek rozłożył się się pod drzewami i czekał kiedy wyjdę. Na szczęście po drugim dniu zaczął padać deszcz i miś sobie poszedł. Druga próba przejścia granią miała miejsce w 2016 roku i została opisana na tym forum. W skrócie: po przewrotce kufer zmiażdżył mi kostkę chronioną butem trekkingowym. I tak znalazłem się pod Fogaraszami po raz trzeci, mocno zmotywowany do przejścia grani. Poranek przywitał nas średnim zachmurzeniem i prognoza wskazywała, że taka pogoda utrzyma się do nocy. Kolejny ranek miał już był słoneczny podobnie jak następne dni. No nic - pożyjemy zobaczymy. Przejście zaplanowanego odcinka powinno nam zająć 3 dni, ale na wszelki wypadek zabraliśmy 4-dniowy zapas żarcia. Po wyjściu z pensjonatu skierowaliśmy się w lewo i pomaszerowaliśmy przez las po cichu licząc, że załapiemy się na podwózkę korzystając z częstych przejazdów pracowników leśnych. Tak też się stało i zyskaliśmy około dwóch godzin marszu. Po wyjściu z auta zaczęło się robić pionowo. Szlak był dobrze oznaczony, było zielono, pachnąco, cicho, pięknie - w takiej atmosferze trekking to sama przyjemność! Po krótkiej przerwie nad strumieniem ruszyliśmy w dalszą drogę. Szlak prowadził nas korytem strumienia, ale za żadne skarby nie mogliśmy znaleźć oznakowania - straciliśmy chyba z godzinę na poszukiwaniu znaków i nic. No dobra, tak czy owak trzeba iść w górę. Koryto strumienia wypełnione było rumowiskiem drzew i głazów, więc po krótkim czasie wyszliśmy z niego i maszerowaliśmy równolegle przedzierając się przez gęsty las choinek i innych krzaków. Ta część podejścia była nieprzyjemna - idziemy w chmurze, nie wiemy gdzie jest szlak, gęste krzaki pakują nam się do oczu....brrrr. Na szczęście po dwóch godzinach weszliśmy w kosodrzewinę i przedzieraliśmy się przez maliny i jagody - ulubione jedzonko okolicznych misiów....:-). Michał przygotował gaz pieprzowy i szliśmy sobie dalej ścieżką zrobioną przez misia, mijając misiowe kupy, w środku misiowej stołówki...Na szczęście miś pewnie spał i udało nam się minąć ten fragment bez walki:-) Od tego momentu zrobiło się naprawdę stromo-szliśmy na wprost pod górę i każdy krok był naprawdę dużym wysiłkiem. Koniec końców udało nam się wspiąć na grań i znaleźć szlak!!:-) Dalej było już całkiem przyjemnie, choć pogoda nie rozpieszczała nas widokami. Było nam to jednak na razie obojętne, bo dochodziliśmy do siebie po wyczerpującym podejściu. Przez cały dzień marszu nie spotkaliśmy żywej duszy:-). Pod wieczór rozbiliśmy biwak tuż przy szlaku na kawałku płaskiej ziemi i zasnęliśmy szybko z nadzieją na lepszą pogodę jutro
  7. Trzeci dzień: nocujemy pod dachem. Plan na ten dzień był taki, że telepiemy się powoli w stronę Transfogarskiej, dobrze jemy pod drodze i podziwiamy widoki. Następnie jedziemy w stronę Fagaras i szukamy pensjonatu znajdującego się jak najbliżej startu naszego podejścia pod pierwszy szczyt na grani czyli Comisu. Najpierw jednak trzeba było zaliczyć poranek. A było ciężko...:-) Autostrada nadal nie jest skończona, choć prace trwają. Od czasu do czasu trzeba było więc uprawiać slalom między odcinkami autostrady - nam to jednak nie przeszkadzało, bo nigdzie się nie spieszyliśmy i chcieliśmy po prostu cieszyć się piękną pogodą, widokami i spokojną jazdą. Po kilku godzinach takiej sielanki zbliżyliśmy się do Transfogarskiej i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Cudowna pogoda na dole nie przełożyła się niestety na bezchmurne niebo w górach - sama przełęcz była pokryta chmurami, było zimno i nieprzyjemnie. Pożarliśmy więc pół świniaka i worek ziemniaków w knajpie, a następnie rozpoczęliśmy ucieczkę do ciepełka. Po zjeździe skierowaliśmy się na wschód i w Fagaras skręciliśmy na południe do jednej z dolinek szukając noclegu. Voila!:-) Wieczór spędziliśmy na przepakowaniu gratów do plecaków, studiowaniu drogi i odpoczynku. To był fajny dzień!
  8. Drugi dzień: asfaltem do Rumunii. Od kilku lat Tylawa stała się dla mnie punktem wypadowym na wschód/południowy wschód i jak zwykle moja ulubiona miejscówka nie zawiodła mnie w zakresie pogody. Uwielbiam poranki na wrześniowych wyprawach kiedy budzi mnie słoneczko, ale nie jest już tak gorąco żeby zrobić mi z namiotu piekarnik. Można sobie wstać spokojnie bez obawy o to, że spocę się już od samego poruszania się. Kolejnym plusem są poranne mgły, które w połączeniu ze słoneczkiem tworzą piękne kombinacje kolorów. Nie ma nic piękniejszego od kawki w takich okolicznościach przyrody! Kolejnym plusem wrześniowej jazdy jest temperatura - oczywiście jeśli świeci słoneczko!:-). Po śniadanku i spakowaniu się bez pośpiechu ruszyliśmy na południe jadąc wolniejszą, ale zdecydowanie piękniejszą wschodnią drogą przez Słowację. Warun był idealny - temperatura 20 stopni, lekkie chmurki na niebie, mały ruch na bocznej drodze. Podobnie było na Węgrzech, aż w końcu dojechaliśmy do granicy węgiersko - rumuńskiej. Przed nami stało kilku kolesi na dużych gieesach jadących asfaltem przez transfogarską do Chorwacji. Jeden z nich zapomniał dowodu rejestracyjnego i z tego powodu zabawy graniczne trochę się przeciągnęły. W końcu jednak daliśmy radę i wjechaliśmy do słonecznej Rumunii. Niby nic wielkiego się nie działo, ale jazda była po prostu piękna - może dlatego że w końcu byłem na wyprawie??:-). Po jakimś czasie zauważyliśmy, że słoneczko jest coraz niżej i trzeba szukać miejsca na nocleg. Zbliżaliśmy się do autostrady koło Cluj i trzeba było się spieszyć z szukaniem. Miejscówkę udało się znaleźć i to całkiem niezłą...:-)
  9. trolik

    Szczęśliwe powroty / meldunki ;)

    Wróciliśmy, ale nie cali i nie zdrowi. Michał trafił psa w Rumunii. W nieszczęściu tyle dobrego że oprócz 10 połamanych żeber i uszkodzonego moto nic więcej się nie stało. Zabrakło nam 200 metrów do spania. Była to wieś z domami rozsianymi co 100-200 m. Przy drodze rów melioracyjny, za rowem pies. Jechałem 1szy i chyba się mnie przestraszył. Jechaliśmy za szybko (ok 70) i było już prawie ciemno. Zaliczyliśmy piękny dzień jazdy, minęliśmy chyba z milion psów i nic się niestało i to uśpiło naszą czujność. Uważajcie na psy w Rumunii!!!. Rumunska Służba Zdrowia i Policja zrobiły super robote!. Wlaśnie dostałem info że Michał dojechał karetką do domu, ja dotarłęm wczoraj wieczorem. Wyprawę uważam w związku z tym za zakończoną. pozdrawiam trolik
  10. Po kolei bylo tak: Dagestan, Skandynawia, Rumunia, Ukraina:-). Skonczyło się na Polsce i też jest fajnie!:-). Tu można nas śledzić: https://share.garmin.com/Wyprawa2020 Sugeruję unikac Bieszczady- my przejechalismy przez nie w drodze z Gor Slonnych do Beskidu Niskiego i to byl powazny błąd, bo ludzi miliony i korki. A w Beskidzie Niskim jest tak:-) I tak:
  11. trolik

    Szlajanka po Polszy

    To już koniec opowieści - za Okonkiem zaczyna się mój "komin", więc dalej pojechaliśmy już asfaltem. Jeśli chodzi o wrzosy to polecam okolice Okonka - na byłym poligonie (obecnie rezerwat) jest fajna trybuna z której widać hektary wrzosów. W ogóle cała okolica jest super!:-) podrawiam trolik
  12. trolik

    Szlajanka po Polszy

    Oj tam...:-) Wrzosów nigdy nie za dużo:-). pozdrawiam trolik
  13. trolik

    Szlajanka po Polszy

    Uwielbiam robić filmiki z wypraw - pozwala mi to wracać myślami do pięknych miejsc i chwil. To ostatni film ze szlajanki, więc trzeba myśleć o kolejnej wyprawie...:-) Miłego oglądania!
  14. trolik

    Szlajanka po Polszy

    Jesteśmy w prawym górnym rogu i skręcamy w lewo:-)
  15. trolik

    Szlajanka po Polszy

    Jedziemy dalej!:)
  16. trolik

    Szlajanka po Polszy

    U nas na Zachodzie wiosna już jest! Po obiadku startuję na moto. Jest sucho, słonko świeci...:-) pozdrawiam trolik
  17. trolik

    Szlajanka po Polszy

    Jedziemy dalej:-) Pogórze Przemyskie i Lubelszczyzna
  18. trolik

    Szlajanka po Polszy

    Poniżej pierwszy odcinek filmu ze szlajanki. Miłego oglądania!:-)
  19. trolik

    Szlajanka po Polszy

    Dziewiętnasty dzień. Powrót. Poranek na Secret Spocie był cudowny. Słoneczko, śpiew ptaków. delikatny wiaterek, spokój - tak sobie właśnie wyobrażam pobyt na Kaszubach!!:-). Zbieranie się było baaardzo powolne, ale koniec końców ruszyliśmy w dalszą drogę. Jakoś tak dziwnie było tego dnia. Teoretycznie mieliśmy jeszcze tracki na 2 dni jazdy, ale poruszaliśmy się już po własnym podwórku i nie było motywacji do powtarzania po raz kolejny tych samych tras. Pierwsze 3 godziny jazdy były super, bo Wdzydze były cudowne, ale wraz ze zbliżaniem się do Drawska rozpoznawaliśmy coraz więcej znajomych terenów i chęci zanikały. Po wjeździe na znajome do naszej piaskownicy zatrzymaliśmy się więc w Szczecinku na zajebiście dobre jedzonko i ruszyliśmy prawie całkowicie asfaltem do Szczecina. "Prawie" - bo zahaczyliśmy o kilka ulubionych miejsc. Rezerwat w Okonku I tak zakończyła się nasza Szlajanka. Mógłbym napisać wiele o napotkanych ludziach i odwiedzonych miejscach, ale powiem jedno - nie rozczarowałem się.
  20. trolik

    Szlajanka po Polszy

    Ja sie pewnie tez wybiorę ponownie w to miejsce:-). Pozdrawiam trolik
  21. trolik

    Szlajanka po Polszy

    Osiemnasty dzień. Perfect spot. Pobyt w cywilizacji dobrze nam zrobił - upraliśmy ciuchy (po 2 tygodniach jazdy:-)), wyspaliśmy się w pachnącej pościeli, spotkaliśmy w knajpie z kumplami. Następnego dnia więc wyluzowani mogliśmy spokojnie śmigać dalej. Jechaliśmy trackiem opracowanym przeze mnie dzięki radom Cykliego - piękne kaszubskie szuterki, złocące się pola i suche, najczęściej iglaste lasy towarzyszyły nam przez całą praktycznie drogę. Jechałem tą trasą kolejny raz i zauważyłem niepokojącą tendencję: ludzie mają ambicję ustawiania domów na wszystkich zalesionych wcześniej pagórkach. To chyba jakaś moda czy coś, ale średnio mi się to podoba kiedy jadę sobie przez fajny las a tu co chwilę na placku po wyciętym lesie stoi dom jakby zrzucony tam z samolotu. Słabo się to komponuje i sprawia, że Kaszuby tracą dla mnie swoją wartość przyrodniczą. Niemniej jednak jazda była piękna. Im dalej na zachód tym było piękniej. Miejsce pagórków upstrzonych domami zajęły mniejsze i większe jeziorka. Zadziwiające było to, że wokół tych jeziorek nie było grillów, dzieci, bab, samochodów i płotów! Jechaliśmy jak zaczarowani wśród tych przepięknych krajobrazów kiedy to poczułem, że dupa robi mi się taka jakaś miękka...:-).Okazało się, że to kolejny flak na kolejnej wyprawie! Cholera nie wiem jak to się dzieje, ale zawsze to ja łapię gumy!:-) Ale nic to - byliśmy w pięknej, spokojnej krainie, więc przejadę kawałek na flaku i znajdziemy jakąś fajną miejscówkę na naprawę i lulu. I tak też się stało. Po dosłownie 3 minutach jazdy znaleźliśmy jeziorko z piękną, małą plażą, kawałkiem płaskiej trawy, ciszą, drzewami....po prostu PERFECT SPOT!!! Ale niestety najpierw obowiązki... Po naprawie gumy i kąpieli dostaliśmy fioła na punkcie fotek, filmów, dronów....ta miejscówka naprawdę była czarodziejska! Byłem w wielu pięknych miejscach na świecie, rozkładałem namiot w naprawdę wspaniałych okolicznościach przyrody, ale wciąż pamiętam ten biwak we Wdzydzach. Wdzydze - piękna kraina, wciąż (dzięki Bogu i niech tak zostanie!!!) niedoceniana turystycznie. Pisząc te słowa przypominam sobie co wtedy czułem. Spokój, zmęczenie po jeździe, satysfakcja po zakończonej sukcesem walce z gumą, kąpiel w pięknym jeziorze. W nocy długo nie mogłem zasnąć, bo cieszyłem się wolnością i pięknem natury. Życie jest piękne. To był cudowny dzień
  22. trolik

    Szlajanka po Polszy

    Siedemnasty dzień. Home, sweet home. Pobudka nie była zbyt fajna, bo źle wybraliśmy spot - słoneczko opalało nam glace od samego rana więc trzeba było szybko się zbierać coby resztki mózgów nam nie wyparowały. Zaczynał się kolejny upalny dzień, a my jechaliśmy bez przerwy już ponad tydzień i zmęczenie dawało się we znaki. Ale nic to - trza jechać dalej! Byłe Prusy Wschodnie moim zdaniem charakteryzują się większą przestrzenią, mniejszą ilością małych wiosek, większą małych miasteczek, a od czasu do czasu znaleźć można rozrzucone siedliska. Do tego dochodzą opuszczone poniemieckie kocie łby takie jak ten: Lub ten Najczęściej jednak było po prostu pięknie. Tak jak tu: Lub tu: Jazda przez Warmię przypomniała mi również o czasach mojej młodości - w pewnej wiosce zatrzymaliśmy się na tankowanie brzuszków w małym przydrożnym barze. Zaserwowano nam tam pizzę z mikrofali polaną obficie najtańszym keczupem z makro, do tego oranżada!:-). Żarełko było wyśmienite! Po dobrym żarełku ruszyliśmy w dalszą drogę na zachód warmińskimi polami Po drodze musieliśmy zwolnić na torach, żeby nie przejechał nas statek KaeS pliz korekt mi if ajm rong, ale to już chyba jest robota pruskich budowniczych prawda? Ogólnie polecam zwiedzanie Kanału Elbląskiego - wszystko jest fajnie zorganizowane, czyste itd. Za Kanałem Elbląskim wjechaliśmy na Żuławy, które okazały się krainą dobrze zagospodarowaną i płaską jak stół. Po dalszej spokojnej jeździe w ofie trafiliśmy na asfalt w okolicy Malborka i skręciliśmy na północ do mojego domu rodzinnego, gdzie przywitaliśmy się z Mamusią, zrobiliśmy pranie, spotkaliśmy z moimi kumplami i wyspaliśmy się w łóżkach jak ludzie. To był piękny dzień
  23. trolik

    Szlajanka po Polszy

    Graty na przygotowanie do sezonu już kupiłem i czekam az temperatura wzrosnie do 10ciu stopni... pozdrawiam trolik
×