jasinek 6 042 Zgłoś ten post Napisano 12 Lipiec 2019 PKP Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 12 Lipiec 2019 Zajeżdżamy pod pałac Sapiehów w Różanej, który od drogi prezentuje się nawet, nawet: Ale na budynku bramnym koniec. Ogromny pałac zbudował kanclerz litewski książę Aleksander Sapieha w latach 1784-1788 według projektu Johanna Samuela Beckera. W 1784 roku kanclerz gościł w pałacu króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Aleksander Sapieha przeznaczył jedno ze skrzydeł swej rezydencji na teatr, założył też w Różanie i innych swych dobrach kilka fabryk włókienniczych. W 1831 roku Rosjanie za udział w Powstaniu listopadowym skonfiskowały, a następnie przerobiły pałac na fabrykę włókienniczą. Pałac został spalony w 1914 roku podczas I wojny światowej, po czym po 1930 roku rozpoczęto jego długą odbudowę, którą przerwało ponowne spalenie go w czasie II wojny światowej w 1944 roku. Pałac jest od 2008 roku odnawiany dzięki funduszom UE. W 2012 roku wyremontowano bramę główną i odbudowano z ruin obie kordegardy. No cóż, na razie można tylko mocno uruchomić wyobraźnię. Może za kilka lat będzie lepiej: Janina wychodzi z założenia, że kto widział jedne ruiny, to jakby widział już wszystkie i podąża w jedynym słusznym kierunku, czyli ławeczce pod budynkiem kordegardy. Na szczęście jest poniedziałek, więc znajdujące się tam muzeum jest zamknięte Szybko się nam zwiedzało Vis a vis pałacu piękna socjalistyczna zabudowa: Zjeżdżamy 200 m w dół do miasteczka pod pierwszy lepszy sklep i tradycyjnie wciągamy na murku po drożdżówce zapijanej jogurtem i kwasem. (Na ostatni dzień skapnęliśmy się, że kwas jednak nie zawsze jest bezalkoholowy. No cóż, trudno.) Zawijamy na kolejny track, spotykamy pod pałacem ekipę II (która chwilowo jedzie za grupą III), krótko dzielimy się wrażeniami i pędzimy w offa Ten odcinek to głównie szuter-autostrady: Białoruskie szutry są IDEALNE. Może ze 2 razy widzieliśmy odcinki z tarką. Da się na tym jechać w zasadzie ile kto chce. My jechaliśmy tak koło 80 km/h, powyżej DR zaczynała niebezpiecznie kołysać się na boki oraz przypominać sobie, że ma tylko 350 ccm Zdarzały się fragmenty bardziej luźnego żwiru - wtedy motki zaczynały tańce w bok. Konkretnie trzy motki, bo 690 Rafa szła jak po sznurku - amortyzator skrętu :bow: Po kilku km opanowaliśmy do perfekcji jazdę we czwórkę po takim szutrze, który oczywiście kurzy niemiłosiernie. Jechaliśmy obok siebie, ale każdy nieco dalej, tuż za tylnym kołem poprzedzającego. Tym sposobem kurz zawsze był za nami. Oczywiście pod warunkiem, że nic nie jedzie z naprzeciwka i cała szuter autostrada nasza Naszym następnym celem były zagubione w lesie resztki bazy rakietowej, gdzieś za wsią Okuninowo. My z Rafem lubimy takie tematy, choć można by powiedzieć jak Janina - kto widział (najlepiej przed zdewastowaniem w latach 90tych) bazy w lasach koło Piły, wszystko widział Jedziemy, ścieżka coraz bardziej zarośnięta, resztki płyt betonowych na drodze, jakieś fragmenty budynków w chaszczach. A przede wszystkim pierdyliardy komarów!!! No dobra, dupy to ta baza nie urywa Za to drogę tak Wgrywamy w asyście hord komarów kolejnego tracka - mamy jechać prosto. W te chaszcze? No myślę, że wątpię. Widzimy na mapie, że jest jakaś ścieżka w bok, która wiedzie w pożądanym przez nas kierunku. Ale jest ona głównie na mapie. Janina: "To ja pojadę tu w prawo i może znajdę tę ścieżkę" Raf 15 minut później: "To ja pojadę szukać Janiny" Maryśka i Jagna kolejne 15 minut później: "To co robimy?" [cdn.] PS. Niniejsza wypowiedz powstała pod wpływem kwasu - co prawda nie białoruskiego, tylko lubuskiego. Browar Witnica, polecam! 10 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 13 Lipiec 2019 Czekamy na chłopaków i podziwiamy resztki bazy: To pewnie była mapa pochodu na Berlin, bo jest i Warszawa, i Kostrzyn: W końcu słyszymy i widzimy Janinę, który idzie po betonowej drodze. Tylko dlaczego idzie, a nie jedzie? „Pomożecie podnieść XTka?” Janusz tak szczęśliwie ześlizgnął się z betonowej płyty, że motek leżał prawie kołami do góry w pokrzywach… We trójkę podnosimy , na co nadjeżdża Raf. Z kompletnie innej strony niż wyjechał. „Ścieżki nie ma, ale są hangary” No dobra. Ale i tak wolę bunkry Bracia twierdzą, że wyjechali z bazy trackiem i trzeba było „tylko kilkanaście metrów przedrzeć się przez krzaki”. Nie wiem, nie widziałam I zdaje się, że kolejna grupa też odbiła gdzieś w bok My wybraliśmy piękny szuter równoległy do tracka: Za to las był pełen poziomek i każde zatrzymanie się na siku kończyło się co najmniej 15 minutami zbieractwa Szutry, szutry… Ale w końcu szutrów koniec, zjeżdżamy w las. Na wjeździe do lasu jakaś rozpadająca się budka i resztki napisu „….strielat’ ”. Ale co? Nie strzelać? Czy będą strzelać? Trudno, jedziemy Nooo, takich kałuż to jeszcze nie było na tym wyjeździe O tym, jak było fajnie, świadczy kompletny brak zdjęć. Ktoś ma? Dziwi nas brak śladów, ale ewidentnie jesteśmy na tracku. Ciekawe. Wjeżdżamy w mega kałużę – i Raf pięknie wkleja, źle obrał trajektorię. Ja, choć dramatycznie boję się jeździć wąskimi „groblami’ pomiędzy kałużami czy koleinami, wybieram tę drogę i suchą stopą docieram na drugi brzeg, a Marysia i Janina idą w moje ślady. Raf też w końcu się wygrzebuje i w tym momencie nadjeżdżają Bracia Przy Kasie, którzy byli na obiadku. Tym razem naprawdę przez moment byliśmy pierwsi Kolejnych kilka km to prawdziwa droga czołgowa, góra, dół, góra, dół. Doły pełne błota, podjazdy piaszczyste i strome. W pewnym momencie widzę coś podłużnego na drodze, wygląda na snopek trawy czy siana. Ale jak na to wjeżdżam, na szczęście całkiem szybko, to widzę, że to grubaśna kłoda. O mamusiu, na żadnym szkoleniu nie zmusiliby mnie do przejechania czegoś takiego! A potem słyszę „Jezu, Jagna, widziałaś tę kłodę??” Zjechaliśmy z tracka, ale nie z drogi i widzimy, że bracia też tędy jechali, jedziemy dalej tą czołgówką. W końcu widzimy koniec drogi oraz zjazd na asfalt. Oraz szlaban i napis „poligon”… Uff, musimy trochę odpocząć. Zjeżdżamy z tracku do miasta (Słonim) po zaopatrzenie. Janina marudzi, że mały wybór piwa, a ja że wina. Wszystkie są słodkie Jednak zupełnie ostatnie na półce nosi napis „pol-suche”. Ha, jesteśmy uratowani! Nieważne, że w kartoniku! Oglądając ostatnio serial „Czarnobyl” byłam pod dużym wrażeniem autentyczności rekwizytów użytych w filmie. Patrząc na stację pogotowia w Słonimie już wiem, że zdobycie karetek nie było zbyt trudne No dobra, wracamy na tracka. Trochę późno się zrobiło, pewnie wszyscy już nas wyprzedzili i czekają na nas nad Świtezią. Końcówkę tracka zamieniamy więc na szutry i dobijamy nad jezioro, gdzie mamy zaplanowany nocleg. Okazuje się, że cała ekipa zjechała się w ciągu 5 minut! Cóż za timing Niestety milicja stanowczo oznajmia, że biwakowanie nad jeziorem jest zabronione, rezerwat itp., Chemik wyszukuje więc jakiś pensjonat po drugiej stronie jeziora. Jedziemy. Ale nie dojeżdżamy, bo wcześniej widzimy pole namiotowe. Najważniejsze pytanie – można zrobić ognisko (ależ z nas już ludzie Zachodu – zakładamy, że może to być zabronione…). Można! Jest nawet prysznic! Czarek z Calgonem coś knują: … a pół godziny później podchodzi do mnie Czarek i mówi: „Jagna, schowaliśmy Człowiekowi bez Butów jego buty, będzie śmiesznie. Jakby co, to powiem, że to Ty, na ciebie tak się nie wkurzy” No jasne! Wino w kartoniku okazało się bardzo znośne, a chłopaki zaczęli dzielić się męskimi doświadczeniami, o których lepiej pisać publicznie nie będę Do tego trochę historii rodzinnych, ogólnoświatowych, polityki oraz dowcipów Calgona. Oraz oczywiście wyśmiewania się z jego BMW I o dziwo, żadnych rozmów motocyklowo – technicznych! Czyli piękny wieczór przy ognisku z ciekawymi ludźmi [cdn.] 15 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 15 Lipiec 2019 Wersja Teddy-Boya: To gdzie skończyliśmy? Pałac Sapiehów, a raczej jego frontowa ściana w miejscowości Różana. Każda z ekip krąży po miasteczku i uzupełnia zapasy, inne zapasy oddając naturze. Nasza grupa nr 2 również. Pod sklepem klasycznie skąd, dokąd, jak się podoba. Czas się zbierać, bo droga do celu daleka, proszę jeszcze ekipę, byśmy trzymali się bardziej w kupie i nie gubili, ale czas pokaże jak sobie to wzięli do serca Finalnie mamy dojechać nad jezioro Świteź, a po drodze jest jakaś opuszczona baza wojskowa (rakietowa?) - czyli coś co lubię.Trasa do opuszczonej bazy przebiega bez zakłóceń, ekipa jedzie sprawnie i w tempie. Oczywiście, nie ma mowy o zrobieniu zdjęć, bo równa się to porzuceniu przez towarzyszy. Trasy świetne, polne drogi pełne piasku, leśne ścieżki i przecinki, asfalt widujemy incydentalnie. Dojeżdżamy do dawnej bazy rakietowej i mam nadzieję że dadzą pochodzić, poszperać... A gdzie tam. Calgon włączył tryb "białoruski dakar" - FAJA I JEDZIEMY! - Kurwa, dajcie popatrzeć, pochodzić! - Nie ma czasu, jedziemy! Na szybko cykam parę fotek, że byłem, odhaczone i już się trzeba ubierać. Szukamy trochę wyjazdu z bazy, ścieżki są zarośnięte, widać że bywają tu tylko miłośnicy picia i dopalaczy, ewentualnie tacy wykolejeńcy jak my. Bardzo długa i wąska dróżka przez las, pełna gałęzi i korzeni i w końcu wyjeżdżamy do jakiejś wsi. Łykamy kolejne kilometry przez lasy i pola.W pewnym momencie gubimy gdzieś lekko ślad, zawracamy - no chyba tu. Co mnie dziwi, że las otoczony jest bardzo szerokim zaoranym pasem, który przypomina trochę pas graniczny, a pod lasem stoją jakieś żółte tabliczki. Poligon? Jednostka wojskowa? Świńska grypa? Dobra, jedziemy, przecież nasza grupa się nie zatrzymuje! Droga robi się coraz bardziej hardkorowa. Typowa czołgowa ścieżka, szeroka, pełna powalonych drzewek i pniaków, z szerokimi głębokimi koleinami na krawędziach i głębokim kopnym piachem po środku. W pewnym momencie Novy na swojej wymuskanej afryce obiera najgorszą możliwą trajektorię. Bo po co przejechać środkiem, gdzie jest trochę błota, ale jakoś to idzie, skoro można wjechać w kałużę po kolana? Afrykę wyciągamy w kilka osób, wkleiła się w błoto po sakwy. A przed nami malowniczy długi podjazd. Zaorany konkretnie przez czołgi i ciężki sprzęt. Jako że też wyciągałem afrykę Novego, teraz zamykam stawkę. I w połowie podjazdu zaliczam pierwszą i jedyną glebę wyjazdu. Wkurwiam się co chwila, że dałem się namówić na założenie z tylu Karoo 3. Nie polubiliśmy się od samego początku. I w końcu fik, leżę, a że wcześniej postawiło mnie bokiem, to teraz koła mam wyżej niż reszta motocykla.No to czekam, w końcu jadę z ekipą to zaraz mi ktoś pomoże, nie? Mija minuta, pięć. A, jednak nie, no to podnoszę się sam. Lekko nie było ale się udało. Wsiadam, ciekawe czy już zostałem sam w tym lesie? Ruszam i na szczycie podjazdu widzę Wojtka. Po długiej naradzie wysłali jego, bo ma najlżejszy motor, więc się najmniej zmęczy - dyplomaci. Dojeżdżam na górę, przerwa. Fajeczka, siku i proszę pozostałych, by jednak nie zostawiać nikogo samego w tyle. Wiadomo, ta droga naprawdę lekka nie jest, o jakiś wypadek nietrudno, telefony nie działają. Potakują, OK, jedziemy! I cyk, kaski na głowę i jadą! Ej, panowie, poczekajcie na nas... A gdzie tam. Dopiero co skończyliśmy rozmawiać o tym, że trzymamy się w kupie . Starczyło na minute Ja, Szynszyla i Wojtek zostajemy. Przecież ślad skręca w lewo, o tu, a oni wycięli prosto. Dobra, poczekamy, pewnie wrócą. To leć Wojtek za nimi, zawróć ich - zarządza Szynszyla.Czekamy, czekamy, nie wracają. OK, jedziemy po śladzie, może się gdzieś znowu spotkamy? I tak z kolejnej grupy powstają kolejne dwie. Jedziemy z Anią wyznaczonym śladem. Tankowanie, próba dodzwonienia się do kogoś. A gdzie tam. Ania, dasz rade śladem jechać? No dam, OK, to jedziemy. We dwoje dobrze się jedzie, nie narzucam szybkiego tempa, ale jedziemy płynnie bez gubienia drogi, wiec szybko łykamy kilometry. Po drodze rozpaczliwie szukam czegoś do jedzenia. Godziny już mocno popołudniowe, chce mi się jeść! O jakąkolwiek knajpę ciężko, więc w którejś wsi parkujemy pod magazinem. Moje proste pytanie, czy można cokolwiek zjeść w okolicy, powoduje spęd miejscowych ziomeczków pod sklep i wielką debatę "gdzie w okolicy można coś zjeść". Miejscowy styl ubierania jest prosty i funkcjonalny - klapki, spodnie od dresu i goła klata. W reku browarek. Jeden z panów woła nawet swoją matkę, a ta wyzywając go od duraków i bijąc po głowie stara się wszystkich przekrzyczeć. Widzę że nie ma to sensu, trzeba jechać, Szynszyla pokazuje mi cały czas że trzeba jechać, ale panowie przechodzą do ofensywy. Skąd, dokąd? Jak się podoba? Z narzeczoną jedzie? A gdzie pozostali? Zostawili was? No zostawili! Nie chcą nas puścić, mi się gada super, Szynszyla się denerwuje. Proponują wódeczkę - no nie mogę, jadę przecież. A to nie szkodzi Nu, dawaj... No nie panowie, nie da rady. W końcu udaje się wyrwać z objęć przyjaźni białorusko-polskiej, jedziemy dalej. Jesteśmy coraz bliżej celu, a ścieżki robią się dziwnie wąskie, zarośnięte. Miejscami chaszcze na 2 metry. Ścieżka to może i tu była, ale od paru lat nikt tędy nie jeździ. W końcu wjeżdżamy na ścieżki wydeptane przez grzybiarzy, a na osmandzie widzę, że jezioro tuż tuż. Dojeżdżamy do szlabanu przy drodze, a obok - milicja. Elegancko omijamy szlaban z zakazem i wyjeżdżamy tuż obok radiowozu i dwóch milicjantów. U nas wiadomo jakby się to skończyło. Ale panowie zachowują chłód, skanują nam wzrokiem rejestracje i zero reakcji. Wyjeżdżamy na asfalt i jest! Jest jezioro, nawet jakiś pomost z altanką i grupka wczasowiczów. Jesteśmy na miejscu. Nad wodą wzbudzamy sensację, zaczynamy się już do tego przyzwyczajać No to co Ania, czekamy na nich? Głodny jestem strasznie, a nie wiem kiedy i czy w ogóle ktoś się zjawi. Ale nie, tajming pozostałych jest naprawdę imponujący! Parę minut i nagle z każdej strony podjeżdżają pozostałe grupy. Jeszcze tylko opierdol że nas zostawili w lesie i można się luzować Pada pomysł że tu się rozbijamy, jedziemy do sklepu po pasze i alko i będzie pięknie. Ale milicjanci postanowili popsuć nam doskonały plan. Idą, idą powoli w naszą stronę. Podchodzą i jeden pyta - U was w Polszy to można tak się rozbijać nad samą wodą. Chwila ciszy i postanawiam zbić go trochę z tropu. - Można - odpowiadam. - A, no to u nas nie można, musicie odjechać. OK, przepraszamy, już nas nie ma.Jedziemy na drugi brzeg, po drodze znajdujemy kemping. 5 rubli od osoby, sklep niedaleko, jest super. Rozbijamy namioty, ognisko, impreza. Nie da się przebić przez monologi Chemical Brothers. Samcy alfa zawłaszczają całą okolicę jeziora Świteź. No nic, to my z Calgonem, Czarkiem i Novym zajmiemy się zakupami... Rano obudziłem się w namiocie. Swoim namiocie. Czyli jeszcze nie upadłem najniżej. A już czeka kolejna dzień nowych przygód. PS - jak znów ktoś ma ochotę napisać, że text bez zdjęć, to... niech sobie sam pisze relacje i wstawia foty 8 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Pawel 53 653 Zgłoś ten post Napisano 15 Lipiec 2019 11 godzin temu, Jagna napisał: PS - jak znów ktoś ma ochotę napisać, że text bez zdjęć, to... niech sobie sam pisze relacje i wstawia foty Chciałoby się napisać że tekst na błękitnym tle bez zdjęć. No ale jak się nie ma co się lubi to zawsze zdjęcia można sobie wybrać samemu https://www.google.com/search?q=białorus&source=lnms&tbm=isch&sa=X&ved=0ahUKEwi8zrmdkrfjAhUB6KQKHZedCLYQ_AUIESgC&biw=1366&bih=625 1 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 17 Lipiec 2019 Dzień czwarty, czyli po trochę wszystkiego, a głównie zamków Poranek rześki, ale szybko przechodzi w lekki upał. Na szczęście nikt nikogo nie pogania, każdy zbiera się jak chce, śniadanko, prysznic, do woli. Raf, typowy przedstawiciel narodu znad Wisły, prezentuje urlopowy zestaw klastyczny: sandałki i skarpetki: Janina jest już zupełnie bez benzyny, wyłudza trochę od KTMa, ale i tak zamiast na track, musimy najpierw zaliczyć stację. A wszystko przez Calgona i jego puste rotopaxy !!! W końcu wszyscy spakowani, grupami wyjeżdżamy z kempingu. My na razie asfaltem na Grodziszcze, na stację. Ale po drodze fotka jeziora Świteź: A tankowanie, jak to na Białorusi: najpierw płacisz, później tankujesz, i dostajesz ewentualny zwrot. Ukraść się nie da Na stacji Raf wbija tracka i jedziemy na północ na azymut, żeby gdzieś dobić do kreski. Track musiał być bez jakiś niespodzianek i szczególnego piachu, bo nic z niego nie pamiętam Dobijamy do zamku w Mirze: O, w końcu zamek, a nie ruiny! I to całkiem, całkiem! Zamek z przełomu XV/XVI, należał do Radziwiłłów, a później, do II wojny do rodziny Światopełk-Mirskich. Nie mam pojęcia, jakim cudem się zachował… Zwiedzanie z zewnątrz nie wymaga biletu, a w środku znajduje się muzeum, podobno z ekspozycją „od Sasa do lasa”. Ale oczywiście nasza wycieczka (no może oprócz braci) programowo mówi zabytkom i zwiedzaniu gromkie „NIE”. Więc zamiast na dziedziniec, wszyscy ruszają do budek z jedzeniem. Fakt, naleśniczki z serem były wyborne Później, w nowoczesnej i zachodniej w stylu kawiarni espresso. Ja się jednak wybiłam z grupy i choć obeszłam dziedziniec: Dobra, dobra, jedziemy, bo my tu w offa przyjechaliśmy, a nie tam jakieś zamki! Wgrywamy następnego tracka (to dopiero 7 z 21 przygotowanych przez Chemika!). Co za pech. Na końcu tracka znowu zamek! [cdn] 15 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Mario 6na9 6 799 Zgłoś ten post Napisano 17 Lipiec 2019 Zamki, ruiny, bunkry - to lubię. Pięknie. 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
KaeS 10 463 Zgłoś ten post Napisano 17 Lipiec 2019 (edytowane) 4 godziny temu, Jagna napisał: Nie mam pojęcia, jakim cudem się zachował… Zwiedzanie z zewnątrz nie wymaga biletu, a w środku znajduje się muzeum, podobno z ekspozycją „od Sasa do lasa”. No nie zupełnie się zachował. To co obecnie widzimy to odbudowa. Już w latach Kampanii Napoleona Bonapartego zamek był w początkach ruin z przyczyn, że w 1812 roku dwukrotnie był areną działań wojennych wojsk francuskich i rosyjskich, świadczą o tym ryciny Napoleona Ordy. Później w latach międzywojennych przez właścicieli nieco odbudowany i przebudowywany. O! Ekspozycja ostatnimi laty znacznie się poprawiła, jeszcze kilka lat temu po wykupieniu biletu można było zobaczyć takie zamkowe eksponaty jak plastikowe szynki, ryby, owoce i warzywa oraz różnego rodzaju gliniane czerepy. Ostatnio zamkowe muzeum wzbogaciło się o kilka malowanych reprodukcji czerpanych z polskich muzeów a także kopii zbroi husarskich i rycerskich.. Tak wyglądał w 1916 roku A tak już w roku 1982. A tak w latach 90 ubiegłego wieku Chyba najwięcej tego typu obiektów na dawnych rubieżach Rzeczpospolitej zburzyli i zniszczyli Szwedzi i Rosjanie podczas licznych wojen prowadzonych na tych terenach. W ZSRR nie burzono burżuazyjnych zamków, pałaców czy dworów. Owszem niszczono je, dewastowano w taki sposób, że zakładano w nich fabryki, szkoły, szpitale, sierocińce. Kiedy budynek popadał w ruinę, mało który miał szczęście na remont. Po prostu opuszczano go pozostawiając samemu sobie na pastwę miejscowych. Edytowane 17 Lipiec 2019 przez KaeS 7 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 18 Lipiec 2019 Dzięki KaeS ! Track do Nieświeża jest cudny: piaski, ale w normie, polne dróżki. Zatrzymujemy się tylko na sprawdzanie i dolewki oleju tak to można jeździć Docieramy pod bramę pałacu, gdzie spotykamy już wszystkie maszyny. I jak zwykle nikomu nie chce się przejść 300 m do zamku Janina znajduje miejsce w cieniu… … a Maryśka jednak rusza z nami. Do pałacu prowadzi grobla między stawami. Pałac Radziwiłłów jakimś cudem przetrwał wojnę, zamieniono go następnie na sanatorium i całe jego wyposażenie jakoś wyparowało. Wnętrza sobie darowaliśmy, a na dziedziniec można wejść za darmo. Pozostała 10 murzyniątek wolała posilać się w restauracji Zgranymi ekipami ruszamy z Nieświeża na szuter autostrady. oraz wioskowe dróżki: Przekraczamy też po raz pierwszy Niemen. Raf robi zdjęcia, Janina sprawdza olej. Oraz wyjątkowo zagląda też pod BMW Maryśki. i dalej szutry: Było tak miło na szutrach, ale Chemik przyszykował niespodziankę, z pięknego szutra track każe nam skręcić w prawo w piękne trawy. Grrr, koleiny… I tu doganiamy ekipę II (a ekipa I opowie później, jak ją zaatakowały pszczoły z stojących nieopodal uli), która też walczy z materią. AAAA, czwórka w mojej DR to jednak ciut za szybko na ten kawałek. Już się widzę leżącą w trawie, przód leci w lewo, tył w prawo, jezusiczku… Ale jak zwykle pomogło dodanie gazu i DR poszła jednak tam, gdzie miała. Uff. Janina, jadący za mną: „No Jagna, już miałem Cię ratować” Musiałam uspokoić palpitacje serca przez 2 minuty Uff, wyjeżdżamy w końcu z tych kolein i traw na normalną drogę i oczywiście ekipa II znika nam z horyzontu. A po kilku km widzimy kolejny taki zjazd z szutru w niewiadomo-co. O nie! Nie w ten upał! Rzut oka na track i mapę, wybieramy fajowy szuter równoległy do tracku. I to była najlepsza decyzja na tym wyjeździe… Mamy teraz trochę lasu, a las=poziomki, czyli mamy dłuuugie przerwy: Maryśka nurkuje po poziomki: Mijamy chyba czwarte czy piąte ule, tym razem przy czymś fioletowym: (Google oraz moja mama mówią, że to facelia) Piękna droga. I tak dobijamy do końca tracka, gdzie jesteśmy umówieni – pod skansenem (zamkniętym zresztą). Są tam już Bracia przy Kasie, reszty niet. Kawałek, który ominęliśmy był podobno mega hardkorowy, brody po pachy itp. Mieliśmy nosa Czekamy, czekamy. I czekamy. Hm. W końcu nadjeżdża część grupy II. Miny ma dziwne. Grupa II też nie bardzo miała ochotę przeprawiać się przez brody i szukała drogi alternatywnej. Skończyło się to jazdą przez pola i łąki, nie do końca legalnie i z dezaprobatą ludności miejscowej. Grupa się rozdzieliła, każdy pojechał w swoją stronę. Ale ponieważ mnie tam nie było, wypowiadać się nie będę Czekamy na Szynszylę, która dojeżdża solo i debatujemy, czy będzie nas ścigać białoruska milicja W końcu motocyklistów enduro, w dodatku w takiej ilości, nietrudno namierzyć… Zdań tyle, ile ludzi, ale w końcu jedziemy szukać noclegu, a Marysia z Janiną i Człowiekiem Bez Butów czekają jeszcze na ostatnią zgubę - Novego, którego zhaltowała milicja. Spotykamy się wszyscy w pensjonacie – drogo, ale nikt z nas nie ma już ani siły, ani chęci na szukanie czegoś innego, więc zostajemy. Grupa II otwiera flaszkę (albo kilka) i dzieli się trudnymi wrażeniami dnia, grupa III konsumuje Marysine zapasy (nadal są to kabanosy) i idzie spać. Atmosfera zrobiła się nieco napięta, zobaczymy, co przyniesie poranek… [cdn] 14 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
KaeS 10 463 Zgłoś ten post Napisano 18 Lipiec 2019 58 minut temu, Jagna napisał: Czekamy na Szynszylę, która dojeżdża solo i debatujemy, czy będzie nas ścigać białoruska milicja W końcu motocyklistów enduro, w dodatku w takiej ilości, nietrudno namierzyć… Zdań tyle, ile ludzi, ale w końcu jedziemy szukać noclegu, a Marysia z Janiną i Człowiekiem Bez Butów czekają jeszcze na ostatnią zgubę - Novego, którego zhaltowała milicja. Trzeba być uważnym, bo tam nie tylko milicja dogląda kołchozowych pól 7 2 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Pawel 53 653 Zgłoś ten post Napisano 18 Lipiec 2019 Aleksandir na Gieesie? 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Bodek 3 629 Zgłoś ten post Napisano 18 Lipiec 2019 To jest chyba cechą wspólną wszystkich dyktatorów - dogłębnie znać się na wszystkim. Swego czasu Ziemkiewicz nabijał się z Kim Ir Sena, który rano doradzał pracownikom Zakładu Atomistyki, słuchającym go z notesami i długopisami w rękach, by po południu gdzieś na drugim krańcu kraju zrewolucjonizować system zarządzania paszą na fermie drobiu. 6 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
KaeS 10 463 Zgłoś ten post Napisano 18 Lipiec 2019 10 minut temu, Pawel napisał: Aleksandir na Gieesie? Alaksandr Grigorjewicz priznajet tolko bolsze motocikli 2 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Pawel 53 653 Zgłoś ten post Napisano 18 Lipiec 2019 Але ён не выкарыстоўвае шлем матацыкла Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
KaeS 10 463 Zgłoś ten post Napisano 18 Lipiec 2019 21 minut temu, Pawel napisał: Але ён не выкарыстоўвае шлем матацыкла Baćce wszystkie wolno 2 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 18 Lipiec 2019 uwaga, bez fotografii !! wersja Calgona: Grupa nr. II nie do końca chciała się przeprawiać przez brody.Umiejscowienie filtra powietrza w XT podobno nie całkiem umożliwiało przeprawę co zostało przez Szynszyle fizycznie sprawdzone za pomocą zestawu: długość nogi a lustro wody.Jak się okazało XT niektórych żywiołów nie lubi.Sama dojazdówka w koleinach, słońcu i trawach tak dała się we znaki ,że ja miałem dosyć.Nie mogąc ominąć brodu wylądowaliśmy na jakimś polu co nie do końca spodobało się komuś i musieliśmy zawracać.Koniec końców spotkaliśmy się nieopodal skansenu Dudutki i kilka kilometrów dalej zanocowaliśmy razem w miejscu w którym odbywały sie jakieś przyjęcia weselne i białoruskie barbekju.Tego wieczora pękło dużo Swojaka do tego stopnia, że niektórzy mogli wyruszyć dnia następnego dłuuuuugo po innych.Posiadajac alkomat odpowiedzialnie wystartowaliśmy około południa dnia kolejnego.Sama wycieczka osiągnęła czasowo połowę i zaczęły powstawać różne wizje powrotu.Ja Czarek oraz Teddy skierowaliśmy się ku litewskiemu tetowi a reszta ruszyła dalej.Jak się okazało z niektórymi przyszło nam się jeszcze spotkać, ale o tym później.Ps.Jagna dobrze, że miałaś ten aparat oraz Teddy-boya: Dzien Czwarty? To już? Oj, ciężki to był poranek, bardzo ciężki. Jak już pisałem, ucieszyło mnie że obudziłem się w namiocie. Do dziś uważam to za spory sukces. Głowa pęka, więc postanawiam wziąć prysznic. A prysznic to nic innego jak beczka z wkręconym zaworkiem i sitkiem, ogrzewana siłą słońca. Więc rankiem woda mocno rześka - stawia na nogi! brrr.Śniadanko, herbatka, kawka, pakowanko. Chemicals brothers już w blokach startowych. Plan na dziś - dojechać pod sam Mińsk i znaleźć nocleg w okolicy skansenu. Luz, kto jak nie my.Ale znowu czegoś mi brakuje, no tak, butów, hehe. Domyślam się że moi hehe śmieszni koledzy wznieśli się na wyżyny dowcipu i je schowali, tylko gdzie? Szukam i szukam, ale na pomoc przychodzi mi Czarek. Podpowiada gdzie znajdę buty i mówi że to Jagna schowała. Musicie to sobie wyjaśnić chyba Jeszcze sklep, bo każdego suszy i w drogę. Trasa do zamku w Mirze to szybkie szutry po których zasuwamy naprawdę sprawnie. Obejmuję dowodzenie naszej elitarnej grupy, dzięki czemu z radością oglądam w lusterkach tych z tyłu w tumanach kurzu. Bo kurzy sie masakrycznie. Poźniej trasa zmienia się i prowadzi polami, robi się ciekawiej. Prosto z pola wjeżdżamy do miejscowości Mir. Wizyta na stacji i to cholerne tankowanie. Przy takiej grupie ludzi, ten dziwny zwyczaj płacenia wcześniej wprowadza masę chaosu. Zalewam Tenere absolutnie pod korek albo i jeszcze wyżej, a jeszcze zostało 5 litrów dla Novego. A pod ciśnieniomierzem okazuje się, że niektórzy za bardzo wzięli sobie do serca "mniej powietrza w teren" 0,7 w Afryce Novego budzi mój szacun i zdziwienie Pod zamkiem spotykamy całą resztę. Zamek naprawdę piękny, okazały. oglądamy z zewnątrz, w taki upał wchodzenie do środka w stroju enduro i na ciężkim kacu odpada. Leniuchujemy trochę w cieniu, bo ktoś pojechał wymienić dziengi, a Calgon pobiegł na hotdogi. Z tego co wiem, jakości 4, nawet nie pies zmielony razem z budą tylko jeszcze gorzej.Jak zawsze, i tutaj jesteśmy atrakcją. Ludzie robią nam zdjęcia, ale teraz chcą nawet z nami. Pani prosi o fotkę z całą grupą i mówi że pokaże koleżankom z pracy, no spoko, pozdrawiamy Pora na koń, bo do kolejnej gwiazdki na śladzie daleko, a jest to... co? znowu zamek? Kurwa, a to ci niespodzianka Tym razem miejscowość Nieśwież. Droga fajna. Polne drogi, leśne dukty, trochę wertepów, piachów, jest urozmaicenie. W lesie, na dość wyboistej drodze, słyszę nagle ryk i widzę jak Czarek pruje do przodu. Nagle motocykl wyskakuje w górę, Czarek razem z nim i cud że jeszcze trzyma się kierownicy. Jeb, spada na ziemię, hamuje Czarku, co to się właśnie stanęło? - Nudziło mi się, chce mi się spać, postanowiłem odkręcić na maxa. Wybiło go ze sporej dziury. To są te momenty w których żałuje że nie mam kamerki. Lot był piękny, a na pamiątkę Czarek ma mocno skrzywioną felgę z przodu. No teraz już chyba się obudził?Nieśwież okazuje się sporym miasteczkiem. Parkujemy tuż pod wejściem do całego kompleksu parkowego i za moment JAK ZAWSZE odnajdują się wszystkie pozostałe grupy O restauracja! tym razem nie odpuszczę. Tym razem nie będzie jechania na głodnego cały dzień. Siadamy nad wodą, a knajpa kusi nazwą - U Kochanki Novemu się klimat udziela, bo flirtuje z młodą kelnerką. Zamawiamy jedzonko i odpoczywamy. Niestety, jakość jedzenia jest masakryczna. I nie to żebym się czepiał jakoś celowo. No jest zwyczajnie słabo. To już bym wolał zjeść pod sklepem. Ale chcieliśmy trochę posmakować miejscowej kuchni. Ale nie było czego Niedobre, słabiutkie. Nawet rezygnuję z lodów, a w taki upał to u mnie dziwne.To co jedziemy? No jedziemy, do Mińska spory kawałek, tam czeka skansen i trzeba ogarnąć spanie i kolację. Od rana coś mi popiskuje, coś jakby łańcuch. Proszę Wojtka by posłuchał i pomógł w ocenie. No tak jak myślałem, łańcuch napięty jak struna, pozdrawiam pana oponiarza serdecznie Droga z fajnych piaskow w lesie i szuterów, zamienia się w jakiś hardkorowy trial przez krzaki. Niekończące się krzaki. Trasa o tyle ciężka, że cała zarośnięta pokrzywami i krzakami i pełna kolein. I ZERO cienia. Kiedyś te koleiny były pełne błota, w te upały są twarde jak kamień. Wiatrak chodzi jak pojebany, ja już nie mam co z siebie zdejmować, a jechać się da tylko z minimalną prędkością, bo jazda to tak naprawdę celowanie na czuja w pokrzywach w koleinę. Wyjeżdzamy na chwilę z tych pokrzyw, jest las i cień. Przerwa i Wojtek pomaga mi poprawić łańcuch, dobrze że przed wyjazdem podzieliliśmy się z narzędziami i ja zabrałem płaskie klucze. Gupi to ma szczęście I cyk, znowu między burakami, pokrzywy, las, buraki, zboże, pokrzywy. O ule z pszczołami! I buraki, zboże, las....Przecinamy szeroką szutrówkę i wjeżdźamy na coś co wygląda jak wał przeciwpowodziowy. Ślad zakręca w prawo, jedziemy brzegiem rzeczki i nagle cyk, wskazuje że mamy się znaleźć po drugiej stronie, gdzie jest jakaś wieś. Podjeżdżamy kawałek dalej, jest jakiś bród. cmokamy, oglądamy, no wygląda że da rade. Szynszyla wchodzi dziarsko do wody, badając głębokość. Ja i Wojtek chcemy przejeżdżać, nie jest źle, naprawdę. Reszta nie bardzo. No cholera, przywieźliśmy na Białoruś trochę demokracji, jak większość nie chce to nie. Jedziemy dalej, ale okazuje się, że jesteśmy jakby w delcie tej rzeczki, wg osmanda jedyne drogi to ten bród, albo wyjazd jak wjechaliśmy i nadrobienie drogi dookoła. To co, wracamy?Jadę znowu wałem, wyjeżdzam na szeroki szuter, patrzę w lusterka, jadą za mną, OK, to skręcam w prawo i jakoś tam poszukamy objazdu i dobijemy do śladu. W lusterku widzę tylko białą ścianę kurzu. Okazuje się, że przed nami jest ekspresówka do Mińska, wjeżdżamy na nią i zjeżdzam pierwszym możliwym zjadem w prawo. Zatrzymujemy się w cieniu na poboczu, narada. Dojeżdża reszta, co ich tak mało? A dzie Novy i Szynszyla? Cholera, zgubili się? Dobra, Szynszyla ma osmanda z trasami, Novy na pewno ma jakąś nawigację, w końcu to największy w grupie gadżeciarz My postanawiamy jechać prosto lokalną drogą, ąż dojedziemy do zgubionego śladu. nagle dzwoni telefon. To szynszyla. "Ej, gdzie jesteście? Miałam po drodze jakąś awarię, hamulec się blokował, Novy mi pomagał, ale was zgubiliśmy. Skręciliśmy na tej szerokiej szutrówce w lewo" - To extra, bo my w prawo" - "ale mało tego, za nami zaczęła jechać milicja, zajechali Novemu drogę, zatrzymali go, ja jechałam przed nim kawałek i udałam że nic nie widzę i pojechałam dalej " Już wiem, że ten wyjazd jest pod hasłem "na przypale, albo wcale", ale robi się barwnie. - OK, Ania, my dobijamy do śladu z drugiej strony, jedz wg osmanda do tego skansenu, i tam się spotkamy.Lecimy z Czarkiem, Calgonem i Wojtkiem do śladu i lokalnymi drogami dookoła Mińska i dojeżdżamy pod skansen Dudutki. Chemiczni bracia czekają w cieniu. Za moment dojeżdżą grupa III czyli Jagna, Marysia, Janusz i Rafał. Po chwili jest i Szynszyla. Brakuje Novego. Próbujemy się dodzwonić, telefon milczy i tylko gada coś po niemiecku. Wieczór już blisko, trzeba coś organizować, ale co z Novym. Nagle dzwoni do mnie nieznany numer. To Novy Ej, gdzie jesteście. - No czekamy na ciebie pod skansenem Dudutki. - A gdzie to? Bo moja nawigacja jest do dupy, a jeszcze miałem jazdy z milicją. Wyślijcie mi jakieś namiary smsem.Wysyłam mu pozycję, okazuje się że kawałek ma. OK, reszta się zwija w poszukiwaniu kwatery i ogarnięciu zakupów, ja, Marysia i Janusz zostajemy i czekamy na Novego. Upoważniam Calgona i Czarka by w moim imieniu dokonali zakupów i daję im bilet miejscowego banku narodowego - to była zła decyzja Nadjeżdża Novy, cały w emocjach. Mamy czas, bo póki nie dostaniemy pozycji gdzie mamy jechać, to siedzimy pod drzewkiem, no to opowiadaj... ale nie będę go wyręczał, sam pewnie opowie Dostajemy wiadomość gdzie nocleg. Jedziemy na miejsce, kwatera okazuje się dość bananowa i wręcz onieśmiela wygodami. No nie tak miało być, ale nieważne, ten dzień pełen upału, jazdy w krzaczorach i piachu każdemu dał się ostro we znaki. Pytam chłopaków czy zrobili zakupy. No jak nie, jak tak, ale coś na kolacje też? A nie, to nie, mówiłeś tylko o wódce i popicie Picia mamy dużo, jedzenia mało, ale w tym momencie Jagna i Marysia okazują się Magdą Gesler na motocyklu. Kabanoska? Ostry czy łagodny? Pasztecik? Rybka z puszki? Chlebek ciemny czy jasny? A po kolacji Czarek i Calgon wspominają coś, że może by tak już odbił z tej białorusi i pojechał TET Litewski a potem Polski ile się da. Dobra, chłopaki, rano pogadamy, za dużo macie procentów we krwi.Oddaję głos do studia i czekam na relację Novego 7 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
KaeS 10 463 Zgłoś ten post Napisano 19 Lipiec 2019 17 godzin temu, Pawel napisał: Aleksandir na Gieesie? Wiesz, że dopiero teraz zajarzyłam dlaczego na... Gieesie 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 19 Lipiec 2019 Dzień piąty, w którym to zaczyna ubywać Murzyniątek Kurczę, że też nie mam foty tego szacownego przybytku noclegowego! Sauna była, basen (wewnętrzny, ale za to zieloną wodą), podwójny prysznic, no i ciepła woda. Niestety, nikt się nie wczytał w napis cyrylicą, który brzmiał "Oszczędzaj ciepłą wodę, jest jej ograniczona ilość", no i wody wieczorem zabrakło. A komu musiało zabraknąć? Oczywiście najbardziej marudniej osobie, czyli Olkowi, i musieliśmy wysłuchiwać o zwrocie pieniędzy, niepełnowartościowym noclegu oraz ogólnej niewdzięczności ludzkiej Część ekipy długo i intensywnie myślała nad flaszką Swojaka, co robić dalej z wycieczką, bojąc się ewentualnych milicyjnych konsekwencji. Grupa III jednogłośnie stwierdziła, że nie wie, o co chodzi, nas tam nie było i nie po to tłukliśmy się przez całą Polskę, żeby teraz robić odwrót. Jedziemy dalej! Ale najpierw pyszne śniadanko. Marysia ma ze sobą nawet pół kilo miodu z pasieki taty!!! (Jakby co, to Marysia ma już wszystkie wyjazdy zarezerwowane na 4 lata do przodu!) Część Murzyniątek się waha - jechać dalej, jechać z Calgonem, Czarkiem i Człowiekiem bez Butów na litewski TET, jechać samemu⌠Grupa II ulega dezintegracji totalnej, Szynszyla dołącza do Braci. Ja patrzę na mapę, w przewodnik (sprawa podobna jak z aparatem - tylko my go mamy, eh, emerycko się czuję) i wypatrujemy Linię Stalina - ciąg bunkrów, tworzących linię umocnień wzdłuż przedwojennej granicy polsko -radzieckiej. A potem jeziorko z mnóstwem pól biwakowych. Jagna i Raf lubią bunkry, Apexowi też się świecą oczka, a Marysi i Janinie wszystko jedno. No, to mamy ustalone Żegnamy się wylewnie z trójką emigrującą na Litwę, a z resztą umawiamy na polu biwakowym. MURZYNIĄTEK ZOSTAJE WIĘC DZIEWIĘĆ... Pierwszy punkt na dziś - najwyższy szczyt Białorusi. Dzierżyńska Góra. Całe 345 m n.p.m. O takie szczyty to ja mogę zaliczać codziennie! Jest nawet parking. Janinie jak zwykle nie chce się przejść tych 20 metrów i zajmuje się dolewką oleju. Asfaltem mija nas Calgon i jest tak zaaferowany jazdą na Litwę, że nawet nas nie zauważa Tylko Jagna i Raf zdobywają szczyt: Ciekawe, czy te 345 m to jest z tym kopczykiem, czy bez? No dobra, szczyt zdobyty, wszyscy są głodni. Raf znajduje w navi knajpę 500 m w bok. Knajpa? Na białoruskiej wsi? To musi być pomyłka. No i była Ale był za to sklep i tradycji stało się zadość: jogurcik + ciasteczka. Przypominamy sobie, że umówiliśmy się z Apexem na tej linii Stalina, pewnie tam już więdnie z nudy Linia Stalina okazuje się być całkiem sporym kompleksem dla turystów. Coś jak nasz Wilczy Szaniec, tylko bunkrów zdecydowanie mniej Wjazd płatny na cały kompleks, chyba 20 rubli, czyli 5 x tyle, co na porządny zamek. Ale za to pani z okienka sama proponuje: jak się zmieścicie we 4 na jednym miejscu parkingowym, to policzę za jedno. No ba! No to jesteśmy: Tak to wyglądało, ale podobno nie bardzo zdało egzamin w praktyce (czyli w 1941): Zebrali tam całkiem sporą ilość sprzętu, choć raczej powojennego: Samych bunkrów jest niewiele: ale mają w środku rekonstrukcje: No i mają tam tor enduro dla czołgów - płacisz i jedziesz Trochę samolotów, trochę rakiet: no i najważniejsze - jest bar Apex po raz pierwszy spędza dzień z Maryśką i jest pod głębokim wrażeniem jej sposobu wybierania rzeczy do konsumpcji. W sumie, to cała grupa jest marudna. - A jest kotlet? A z czym? z makaronem?? Kartoszków niet? - a ta surówka to z czego? a najem się tym? - a sos jaki jest, bo nie wiem czy dobry? a można spróbować? Myślałam, że kobieta za ladą wybuchnie, tymczasem ona ruszyła na zaplecze i przyniosła na łyżce sosu do spróbowania - to się nazywa frontem do klienta! No i hasło wyjazdu "Janusz, a czy mi to będzie smakować?" Apex mało nie zemdlał [cdn] 5 1 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
KaeS 10 463 Zgłoś ten post Napisano 19 Lipiec 2019 10 minut temu, Jagna napisał: Coś jak nasz Wilczy Szaniec @Jagna czy masz obywatelstwo Bundesrepublik Deutschland? 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 19 Lipiec 2019 2 godziny temu, KaeS napisał: @Jagna czy masz obywatelstwo Bundesrepublik Deutschland? Prawie Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 22 Lipiec 2019 Jeszcze 2 słowa od Novego: Cytat: Napisał teddy-boy Jedziemy dalej, ale okazuje się, że jesteśmy jakby w delcie tej rzeczki, wg osmanda jedyne drogi to ten bród, albo wyjazd jak wjechaliśmy i nadrobienie drogi dookoła. To co, wracamy? ...OK, wracamy. Pada hasło, żeby kierować się do ostatniego miejsca postoju, czyli tam, gdzie Teddy luzował łańcuch, a resztę grupy żywcem zjadały komary.Chopaki ruszyli raźnie i z kopyta. Teraz na końcu peletonu została Szynszyla. W pewnym momencie w lusterku widzę, że Jej nie widzę. Wracam i okazuje się, że zacisk przedniego hamulca zblokował jej koło. Coś tam majstruję, koło się odblokowuje i jedziemy dalej. Reszty grupy ani widu, ani słychu - paaajechali...!Puszczam Szynszylę przodem, żeby jej nie zgubić, gdyby znowu miał się pojawić problem z hamulcem. Poza tym ma navi z trackiem, niech prowadzi.W tym całym zawirowaniu jak na złość chyba nawigacja Szynszyli odmówiła posłuszeństwa i chwilowo jechaliśmy na pamięć. Albo na azymut. A może na gwiazdę polarną? Sam już nie wiem. Szynszyla chyba też nie, bo zarządza, że skręcamy w lewo. Czyli jedziemy w zupełnie innym niż powinniśmy kierunku.Jedziemy przed siebie asfaltówką, a z naprzeciwka ni stąd, ni zowąd Milicyjna Łada chce jakby wjechać we mnie. Odpuszcza, ale widzę w lusterkach, że zawraca. Po chwili widzę niebiesko-czerwone światła. Se myślę, a co on mię tu tak mryga tymy światłamy? Przycisnę gaz, chłop nie ma szans No dobra, prawy kierunkowskaz, zwalniam, zatrzymuję się. Szynszyla 'nie zauważa' całej sytuacji i odjeżdża swoim tempem.Zatrzymuję się, ściągam rękawice, kask i mówię z uśmiechem od ucha do ucha:Hallo, wie geht’s? [M]ilicjant patrzy na niemiecką rejestrację, drapie się po głowie przykrytej czapką wielkości potężnego talerza i mówi - panimajesz pa ruski?[j]a - odpowiadam - ciut, ciut,[M] - pakażi bumagi motocikla i pasport,[j] - ein Moment bitte...podaję dokumenty[M] - Poliak [j] - tak,[M] - to dlaczego paszport polski, a motocykl niemiecki?[j] - motocykl japoński, tylko tablica niemiecka, a ja Polak, dlatego polski paszport. A co - tak nie wolno?[M] - (wyraźnie zbity z tropu) - Można, można...ludzie skarżyli, że wy po polach jeździli. O wot - wskazując na barana na siedzeniu - i tu pełno siana. Przyznajesz się?[j] - NIE![M] - jak nie, jak wszędzie masz siano! Dokąd jedziesz? I skąd? Inne motocykle widział? A dlaczego pierwszy motocykl się nie zatrzymał? Gdzie spał? Gdzie będzie spał? Ile kilometrów zrobił? ...Spokojnie odpowiadałem na lawinę wszelkich pytań.Do tego dojeżdża UAZem nadszyszkownik z kolegą (przejazdem był czy jak?) Pytania te same i przestaje mi się podobać branie mnie w dwa ognie, a właściwie trzy.Całego dialogu też nie będę przytaczał, bo i nie ma sensu i zajęłoby to sporo miejsca i czasu. A i sama rozmowa z Milicjantem wydawać by się mogło nie miała końca.Pytam wreszcie, o co chodzi i że chciałbym dalej kontynuować jazdę, bo przecież jadę tyle kilometrów z Niemiec do Mińska, na Igrzyska, na Sambo, a wy mnie zatrzymujecie i mówicie o jakimś sianie.No wiec śpiewka się zaczyna, że po polach jeżdżę, bo siano na baranie jest i w kółko i apiać i od nowa...Moje zniecierpliwienie osiągnęło zenitu i mówię spokojnie, ale stanowczo:- a jeździłem po polu! Bo u was drogi płoche, nie jak w Europie i nawigacja za tyle pieniędzy nie radzi sobie i pokazuje, że droga, a to nie droga tylko kamienie! Albo pole i zboże rośnie na drodze! Innym razem, że droga, a to kukurydza rośnie - też na drodze! Potem, że droga, a tam doły i błoto! O patrz - cały motocykl brudny od błota! O to ludzie też skarżyli? O to nie pytasz? A na baranie to wszystko jest, siano, zboże i trawa i robaki pewnie też są! Jeszcze z Portugalii jak byłem! I co?!Panowie zdziwieni odeszli na bok celem skonsultowania i usłyszałem, jak jeden z nich mówi, że to przecież normalne, bo drogi są, jakie są i chyba lepiej mnie puścić, żeby nie było międzynarodowego skandalu (niemiecka rejestracja )Po chwili podchodzą...[M] - pasliednij wapros, skolko stoit taka maszina? (tłum. - ostatnie pytanie, ile kosztuje taka maszyna?) - wskazując na motocykl Jeszcze chwilę rozmawiamy i okazuje się, że w sumie to czasu upłynęło sporo, wiec kończymy gawędę, pytam, którędy na Mińsk i odjeżdżam.Bojąc się, że nie znajdę reszty murzyniątek kupuję po drodze zestaw przetrwania, czyli wkusną kałbaskę, kwas i swojaka Na stacji benzynowej tankuję, dopompowuję koła i staram się skontaktować z resztą stadka. Otrzymuję namiary z pytaniem, gdzie jestem i za ile będę, ale TomTom za żadne skarby nie znajduje wybranej lokalizacji (Zamek Dudutki). Nie pomaga również podłączenie do netu, co czynię. Myślę sobie - klawiatura - ha! Tu cię mam - ściągam rosyjską, żeby literki były bardziej popieprzone i trudniej było wpisać. No nie, to też nie klawiatura! W końcu literki trochę się różnią od rosyjskich! ...rwa mać!Każdy zapytany mówi, żebym korzystał z map Yandex, nie Googla - na wschodzie to wszystko jest na Yandeksie...Tłumaczą, pytają czy umiem przeczytać nazwę. Jadę, jeden życzliwy jedzie przede mną kawałek i pokazuje, gdzie skręcić.Faktycznie jadąc szybko, przeczytanie nazwy cyrylicą i zrozumienie, co się przeczytało to wyczyn.Do Zamku Dudutki mam ca. 60 km. Odkręcam na ślicznej, nowiutkiej i pustej autostradzie. TomTom oczywiście pokazuje piękną zieleń, czyli brak drogi w tym miejscu, eeeech...Co chwilę dla upewnienia się zatrzymuję i pytam czy dobrze jadę.Aha! Są tablice z podaną odległością.Jest brązowa tablica z nazwą.Udało się, trafiłem! Ale nikogo nie ma!No jak? Mieli czekać. Hmm...OK. Nawrót, bo to tylko atrakcja turystyczna, miasteczko jest dalej. Wyjeżdżam na asfalt i tym samym mijam Maryśkę, która wskazuje dokąd jechać. Widzieli i słyszeli mnie z daleka, jak błądziłem...Po ogólnym streszczeniu mojej przygody Maryśce, Janinie i Teddy’emu dostajemy namiar na kwaterę. Jedziemy, gdzie spotykamy się znowu pełną grupą. Dzień obfitował w niesamowitą ilość różnych zwrotów akcji z pewnością dla każdego z nas. Doświadczyliśmy wiele i każdy z nas miał swój worek wrażeń, z którego po skosztowaniu lokalnych delikatesów w ilościach ponadnormatywnych wyciągał różne opowieści, emocje i przeżycia z minionego dnia i dzielił się z pozostałymi uczestnikami wyprawy. Późnym wieczorem natchnęła nas chwila ciszy i zadumy, po czym każdy poszedł do swojego i łóżka na zasłużony odpoczynek.Jutro kolejny dzień i kolejne atrakcje... 7 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 22 Lipiec 2019 Apex dołącza do naszej ekipy i wpasowuje się bezproblemowo W barze wyznaczamy sobie tracka szuterkami i polnymi dróżkami nad jezioro, licząc na możliwość rozbicia się nad wodą. Na Openstreecie jak wół jest znaczek pola biwakowego (Tak dokładniej, to nie jezioro, tylko zalew na rzece Wilia) Przez fajną wioskę będziemy jechać: Dojeżdżamy w końcu w kurzu do wioski na końcu świata i od niej ma prowadzić droga na półwysep. Ale nie wiem czemu, Raf zamiast jechać polną drogą, ciągnie nas jakimiś ledwie widocznymi śladami w trawie Dojeżdżamy i widzimy dokładnie to, o co nam chodziło: pole, wodę i miejsce na ognisko! Rozpakowujemy się i słyszymy warkot Afryki. Niechybnie zmierza do nas Novy, który wybrał dziś samotną jazdę. Jest i Novy: No to zebrało się już nas sześć murzyniątek, zajmujemy najlepsze miejsca (czyli takie, gdzie o 5 rano słońce nie wchodzi do namiotu) po czym wysyłamy delegację do sklepu. Rusza Marysia z Janiną, dołącza Apex. Jestem pewna, że chce posłuchać ich dialogów w sklepie Jagna, Raf i Novy korzystają z wody (nie wiem jakim cudem, ale woda ma chyba ze 30 stopni, a to w końcu przepływowe jest), po czym Novy zaczyna się rozbijać. I już wiemy, dlaczego ma tyle sakw. Novy ma leżaczek. Novy ma kuchenkę. Ma komplet narzędzi. Hi-tech kompresor. Płachtę pod namiot oraz namiot. I pewnie pierdyliard rzeczy, których nam jeszcze nie pokazał Śmiejemy się i nazywamy gadżeciarzem, ale i tak połowy zazdrościmy (Novy, ale na tym leżaczku NAPRAWDĘ bolał kark ) Wszystko bije jednak na głowę Novego namiot. Na poniższym zdjęciu są CZTERY namioty. Novego jest ten drugi z lewej: Namiot (a może raczej sarkofag?) został ochrzczony pieszczotliwie "norką". Trio wraca ze sklepu, przywozi, to co niezbędne, czyli m.in. oliwki, musztardę oraz salami; oraz przepyszną słoninę: W końcu najważniejsze: Dobijają do nas Bracia przy Kasie +Szynszyla, którzy zwiedzali Mińsk (reszcie nie bardzo chciało się ładować w miasta) i dołączają do ogniska. Chemik miał bliskie spotkanie z jakimś owadem (a dzień wcześniej napadły ich pszczoły, ciekawe) i ma pięknie spuchnięte oczko. Generalnie wszyscy są zadowoleni, dostajemy info, że Calgon i reszta bezproblemowo przedostali się na Litwę. Pięknie jest A kiedy kładziemy się spać (ekipa I wymiękła długo przed nami) dogryzamy Gadżeciarzowi, czyli Novemu, który wczołguje się do swojej norki: Novy, a możesz choć rozłożyć ręce? Novy, a przewróć się na lewy bok! Novy, masz tam jeszcze czym oddychać? Takie tam małe złośliwostki [cdn] 7 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Mario 6na9 6 799 Zgłoś ten post Napisano 22 Lipiec 2019 Pięknie. Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 23 Lipiec 2019 Nim przejdę do dnia następnego warto wspomnieć o przepięknej reklamówce, w jaką zapakowano Marysi zakupy we wioskowym magazynie: BMW? A gdzież tam, WWW! Rano chłopaki oczywiście musieli zrobić zakupy akurat w tym sklepie, żeby dostać taką samą Dzień szósty, ubywania murzyniątek ciąg dalszy Spod jeziora nie chce się wyjeżdżać, w dodatku żegnamy się z Novym, który udaje się mniej lub bardziej prostu do domu. Ale przedtem podnosi wszystkim ciśnienie, chwaląc się swoim kosmicznym kompresorkiem Zostało nas osiem murzyniątek, pada propozycja, by jeździć razem, ale nam jakoś tak spodobało się jeżdżenie bez spiny, że postanawiamy pozostać w swoim towarzystwie Ale umawiamy się na wieczór u Adasia M. w Nowogródku. Po wizycie w sklepie i zakupie reklamówek (coś tam przy okazji innego też kupili) jeszcze raz żegnamy się z Novym i jedziemy w stronę tracka. Ścieżki jak zwykle fajne, trochę pola, trochę lasu, trochę szuterautostrad. Jak zwykle zatrzymujemy się na dolewki oleju. Nie wygląda to najlepiej, bo zużycie wzrasta, butelka idzie za butelką. Olej wycieka, którędy tylko może. Marysia gubi po drodze jeden, Janina się wraca szukać. Janiny nie ma, Raf jedzie szukać i oleju, i Janiny w końcu wszystko się znajduje Pierwszy punkt na dzisiejszym tracku to Malinowszczyzna, dawny folwark rodziny Świętorzeckich. Jak prawie wszędzie, z dworu nie ostał się kamień na kamieniu. Tu zachował się grobowiec/mauzoleum rodzinne. Żeby jednak nie było zbyt widoczne, dookoła zbudowano gorzelnię. Można pójść do fabryczki i poprosić o wejście, co uczynili Bracia przy Kasie. My pozostaliśmy przy podziwianiu z zewnątrz: a tu środek (by Chemik): Podziwiamy piramidę, ładujemy tracki, a Janina patrzy i patrzy w swój silnik. W sumie to ciężko ten silnik wypatrzyć, tak wszystko jest obrzygane olejem. Mina Janusza nietęga, kolejna dolewka. W końcu pada trudne pytanie: "Słuchajcie, jak daleko mamy do granicy?" [cdn] 9 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 24 Lipiec 2019 Silnik Januszowy chlapie olejem, którędy tylko może. A teraz jeszcze zaczął niepokojąco stukać. Białoruska prowincja nie jest miejscem, gdzie Janusz chciałby wykonywać remont generalny silnika, więc zapada decyzja o natychmiastowym odwrocie do macierzy. Korzystając z tego, że właśnie dobiliśmy do asfaltu. Smutna to decyzja. Kto będzie nas karmił kabanosami w trzech rodzajach? A pasztety? A miód z pasieki? Kawa z aromatem migdałowym? Kto będzie tak spokojnie i wyrozumiale jeździł za Jagną, jak Janusz? Ehhh, to już nie będzie ten sam wyjazd… Ustalamy, którędy będzie im najprościej dojechać na przejście (jesteśmy w okolicy Lidy), ale chyba nie do końca wszystko poszło jak trzeba, bo Marysia i Janusz minęli nas jakąś godzinę później Swoje dalsze perypetie mam nadzieję opiszą sami zainteresowani (przynajmniej Marysia się tak dziś odgrażała) . Ja tylko jedną fotę, ze specjalną dedykacją dla Calgona. Zamiast wozić puste rotopaxy, Książę patrz i ucz się! 8 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach