Skocz do zawartości

Recommended Posts

Wstęp

Prawie do ostatniej chwili nie wiedziałem, czy uda mi się pojechać w Alpy. Sporo spraw wstrzymywało mnie prawie do ostatniego dnia. Na szczęście udało się.

Trasy i przełęcze, które mieliśmy przejechać, opracował już od dawna Marek. Tym razem padło na Alpy wschodnie w Austrii, Włoszech i trochę na Słowenii.

Przyznam, że nie doceniłem planu, który okazał się bardzo ambitny, szczególnie jeżeli chodzi o ilość kilometrów. Na szczęście pogodę mieliśmy dobrą i bardzo dobrą.

Dzień 1. Dojazd do Austrii.

Start zaplanowaliśmy na 7:30 w niedzielę. Oczywiście zaczęło się od problemu u mnie. Przed wyjazdem nie sprawdziłem czy działa ładowarka USB do telefonu w którym miałem mapy. Jeszcze kilka tygodni wcześniej, kiedy pojechałem na Mazury, wszystko działało OK.

Tym razem okazało się, że ... kabelek jest dobry ale ładowarka odmówiła posłuszeństwa. Domyśliłem się, że uszczelnienie puściło i wlała się do niej woda. Cholera, co roku muszę kupować i montować nową. Za każdym razem wykańcza je wilgoć.

No nic, tej usterki już nie próbowałem naprawiać. Telefon miał sporą baterię i nie musiałem z niego korzystać przez cały czas. Do tego miałem przecież nawigację Garmina. Jak się później okazało, Marek miał całą trasę w "paluszku" prowadził nas idealnie.

Kiedy dojeżdżałem na stację zobaczyłem, że koledzy już są. Szybkie przywitanie, tankowanie i w drogę. Przed nami 1100 km. Ambitnie. Nie ukrywam, że myślałem iż pokonamy tę trasę dość szybko. W końcu to autostrady. Niestety, zaraz za Berlinem zaczęły się remonty. Po siódmym przestałem je liczyć. Pocieszeniem, a czasem ratunkiem było to, że jechaliśmy motocyklami i mogliśmy je jakoś "przeskoczyć".

Na miejsce dojechaliśmy tuż przed godziną 21. Czterech liter prawie nie czułem. Nocleg mieliśmy zarezerwowany w miejscowości Kolbnitz w Austrii. To o tyle fajnie, że stanowił świetną bazę wypadową na kolejne dni. Samego pensjonatu - Haus Kolbnitz - jednak nie polecam. Swoje lata świetności miał dawno temu.

IMG_3964-1024x768.jpg

Haus Kolbnitz

Dzień 2. Grossglockner, Wodospad Krimmler, Gerloss.

Jeszcze na śniadaniu sprawdziliśmy prognozy i kamerki internetowe. Pogoda zapowiadała się dobra więc postanowiliśmy pojechać pod szczyt Grossglockner i oczywiście samą przełęcz.

W prawdzie na przełęczy byłem już rok wcześniej to i tak bardzo się ucieszyłem, trasa prowadziła bowiem zupełnie inną drogą - tym razem od południa. Do tego podjechaliśmy jeszcze pod lodowiec.

20190708110246-1024x768.jpg

Lodowiec. Choć z roku na rok mniejszy to i tak wyglądał imponująco. 20190708110212-1024x768.jpg

Szczyt Grossglockner (po lewej stronie w chmurach).

Tu warto dojechać aż do Kaiser-Franz-Josefs-Höhe, gdzie znajduje się duży parking oraz kilka punktów widokowych. Dla tych, którzy mają więcej czasu sugeruję aby skorzystać z kolejki, która zwozi turystów na dno wąwozu. Tam z kolei można zrobić krótki treking do czoła lodowca.

Po pierwszej sesji zdjęciowej zawróciliśmy na drogę 107 i dalej pomknęliśmy już na samą przełęcz Grossglockner. Choć zrobiło się wyraźnie chłodniej to świetne agrafki, podczas wjazdu i zjazdu, mocno nas rozgrzały. Temperatura spadła do zaledwie kilku stopni. To i tak było "małe piwo", w porównaniu z tym, co spotkało nas jak wracaliśmy. Ale o tym nieco później.

20190708115650-1024x768.jpg

Przełęcz Grossglockner od strony południowej.

Dalej pojechaliśmy na zachód w stronę przełęczy Gerlos. Po drodze chcieliśmy zobaczyć wodospad Krimmler. To jeden z najwyższych (380 m) wodospadów w Europie i najwyższy w Austrii. Niestety pogoda się popsuła. Podjęliśmy decyzję, że najpierw pojedziemy na Gerlos, zjedziemy do następnej miejscowości gdziezjemy obiad i w drodze powrotnej spróbujemy jeszcze raz podjechać pod wodospad.

20190708040557-1024x576.jpg

Na przełęczy Gerlos dopadła nas ulewa.

Na Gerlosie było jeszcze gorzej. Zaczęło lać. W takich warunkach zrezygnowaliśmy z podejścia pod wodospad tym bardziej, że w drodze powrotnej czekał nas jeszcze raz przejazd przez Grossglocker.

Nie ukrywam, że bardzo liczyłem, iż wjeżdżając na przełęcz wypogodzi się. Jednak jak zaczęliśmy podjazd, sprawy pogodowe zaczęły się jeszcze bardziej komplikować.

Mniej więcej w połowie wjazdu pojawiła się mgła. Temperatura zaczęła gwałtownie spadać. Zaczęło wiać. Brakowało tylko śniegu i oblodzenia! Na samej przełęczy było już "mleko". W życiu nie jechałem motocyklem z tak ograniczoną widocznością.

Wydawało mi się, że jadę zaraz za Markiem, a nie widziałem jego tylnych świateł. Zrobiło się potwornie zimno. Grzanie manetek włączyłem na maksa i dalej było ... zimno.

Pamiętałem, że jeszcze przed południem pokonywaliśmy zakręty z pełnym entuzjazmem teraz miałem sporo obaw. Naprawdę niewiele było widać. Zaczęła się jazda przy krawędzi. Ci którzy byli na przełęczy wiedzą, że barierek ochronnych tam nie mam... za to są sporej wielkości przepaście.

Po zjechaniu z przełęczy, z jej drugiej strony, na szczęście już nie było mgły i nie padało. Arek czekał już tam na nas. Zatrzymaliśmy się dosłownie na chwilę aby trochę ochłonąć z wrażeń.

Po drodze do pensjonatu zatrzymaliśmy się jeszcze na niewielkie zakupy.

To był naprawdę męczący dzień z bardzo wymagającą trasą ponad 389 km.

Dzień 3. Glockenhutte, Nockalmstraße, Turracher Höhe, Tama i przełęcz Malta-Hochalm

Rano mieliśmy niezłą sytuację. Jeszcze podczas śniadania, decydując gdzie pojedziemy, świeciło słońce. Prognoza na większość dnia była bardzo dobra. Jednak, kiedy tylko wsiedliśmy na motocykle zaczęło kropić. Dosłownie w ciągu kilku minut nastąpiło oberwanie chmury. Staraliśmy się uciec ulewie, co w końcu się udało ale byliśmy przemoczeni i to niespełna po kilku kilometrach. Ledwo początek dnia, a tu już rękawice przemoczone. Niektórzy mieli wodę również w spodniach...

Na szczęście, po kilkunastu kilometrach przestało padać, a po kilkudziesięciu, kiedy wjechaliśmy w inną dolinę, wypogodziło się. Już w trasie ciuchy zaczęły schnąć.

Omijając fragment autostrady E55, skierowaliśmy się na północ i dotarliśmy na Glockenhutte. Tu czekały na nas wspaniałe widoki.

20190709111546-1024x1024.jpg

Glockenhutte

20190709112007-1024x1024.jpg

Glockenhutte

Nieco dalej, ciągnie się trasa Nockalmstraße. Warto ją przejechać aż do miejscowości Turracher i ... zawrócić szybko bo, to miejscowość iście wypoczynkowa - kurort po prostu. Wracając tą samą trasą zatrzymaliśmy się na przełęczy Glockenhutte, gdzie dosłownie przy samej drodze jest świetna knajpka. Taka akurat na obiad.

20190709010428-1024x1024.jpg

Głodni wjeżdżamy jeszcze raz na Glockenhutte 20190709022945-1024x768.jpg

Przed knajpką można przymierzyć się do takiego oto motocykla.

Po super obiedzie i bardzo dobrej kawie kierujemy się już do tamy Malta. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy wodospadzie Fallbach. Sama dolina jest przepiękna. Wzdłuż drogi od miejscowości Gmund do samej Malty jest kilka naprawdę sporej wielkości wodospadów.

20190709035312-1024x1024.jpg

Wodospad Fallbach

Tama robi olbrzymie wrażenie. Ma około 600 m długości, a na dodatek mniej więcej po środku znajduje się specjalnie przyczepiony taras widokowy.

20190709045728-e1564318418912-768x1024.j

Tama Malta

20190709044450-1024x768.jpg

 

Taras na szczycie tamy

20190709053725-1024x1024.jpg

Widok na tamę z Gasthaus Kölnbreinstüberl

Taras ma ciekawą budowę i stanowi pewne wyzwanie dla turystów. Zbudowany jest bowiem ze szkła (ściany i część podłogi) oraz stali kratowej.

Warto podjechać jeszcze około 300 metrów "za tamę" gdzie znajduje się urokliwa knajpka Gasthaus Kölnbreinstüberl. Z tamy skierowaliśmy się już w drogę powrotną.

Tego dnia przejechaliśmy nieco mniej bo "jedyne" 248 km.

Dzień 4. Plöckenpass / Passo di Monte Croce Carnico (Włochy - Wenecja Julijska), Panoramica delle Vette, Monte san Simeone, Nassfeldpass - Passo Pramollo.

Od razu napiszę, że to był najbardziej ekscytujący dzień całego wyjazdu. To co zobaczyliśmy, przełęcze które pokonaliśmy, a przede wszystkim trasy, którymi jechaliśmy nie da się opisać chyba słowami. Były super widoki i sporo strachu i ryzyka.

Zaczęło się bardzo niewinnie. Pokonując przełęcz Plöckenpass / Passo di Monte Croce Carnico wjechaliśmy do Włoch. Od razu zrobiło się cieplej. Nie ma co ukrywać. Południowe Alpy pod tym względem są inne - cieplejsze. Już na przełęczy zaczęliśmy się rozbierać z niepotrzebnych rzeczy. Dobrze, że koszulkę wziąłem białą, przy najmniej odbijała słońce. Letnie rękawiczki też się w końcu przydały.

Na Panoramica delle Vette mieliśmy wjechać od strony miejscowości Ravascletto, niestety droga była zamknięta z uwagi na remont. Ale co to dla nas. Marek od razu zadecydował, że nie odpuszczamy i dojedziemy z drugiej strony. Musieliśmy podjechać nieco dalej na zachód i wspinaczkę zacząć od Noiaretto.

Cóż to była za droga. Powiem tak: wąsko, zaledwie na jeden samochód. Droga na przełęcz pnie się bardzo stromo. Co chwilę agrafki. Żadnych zabezpieczeń. Do tego podjeżdżając pod górę nie widać czy ktoś nie zjeżdża. I tak kilkanaście kilometrów pod górę.

20190710121907-1-1024x1024.jpg

Panoramica delle Vette

20190710121907-2-1024x1024.jpg

Panoramica delle Vette

20190710121907-1024x1024.jpg

Moja Kruszyna na Panoramica delle Vette - Agriturismo casera Chiadinis alta (1934)

Na przełęczy jest niewielki parking, warto jednak zjechać dosłownie 200 m do gospodarstwa agroturystycznego. Serwują tu pyszną kawę. Można odpocząć w cieniu i podziwiać widoki.

Jeżeli ktoś będzie głodny, to widziałem (niestety nie kosztowałem), że podają tu smaczne makarony penne, spaghetti czy tortillę.

Zjazd z przełęczy był jeszcze bardziej ekscytujący. Tym razem, chyba z uwagi na większą prędkość, bardziej zwracałem uwagę na brak barierek dających minimalne poczucie bezpieczeństwa niż na to czy coś jedzie pod górę.

To był jednak dopiero początke przeżyć. Jeżeli wjazd na Panoramica delle Vette był trudny, to wjazd na Monte san Simeone był "ekstremalny". 23 agrafki, z nawrotem ponad 180 stopni. Tuneliki i droga na której z ledwością mieści się samochód osobowy. Szanse minięcia się - żadne, chyba że na wyznaczonych miejscach (nie widziałem) lub właśnie w zakrętach gdzie, czasem jest trochę więcej miejsca.

Zrzut-ekranu-2019-08-18-o-19.49.33-1024x

Monte san Simeone

Jak już się pokona ten wjazd to nagrodą jest super panorama. Widok na dolinę rzeki Taglimento powala. Reasumując warto zaryzykować wjazd aby to zobaczyć. Tak samo jak warto zabrać ze sobą coś do picia i jedzenia, bo na szczycie nie znajdziecie nic, poza łąką gdzie można się zatrzymać. Łąka za to skoszona, ponieważ startują z niej paralotniarze.

20190710033109-1024x768.jpg

Monte san Simeone

20190710035125-1024x768.jpg

Rzeka Taglimento - widok z Monte san Simeone

Zjazd z góry jest chyba już łatwiejszy. Wiemy, czego się spodziewać, nieco więcej też widać. Byliśmy już nieźle głodni więc czas było poszukać jakiejś knajpki. Zajechaliśmy może w dwa miejsca, ale wyglądały słabo. Dopiero kilkanaście kilometrów dalej w Pontebba zapytaliśmy się gdzie warto coś zjeść. Poinstruowani w uniwersalnym - migowym języku - dojechaliśmy do pizzerni. Zimne piwko bezalkoholowe, super smaczna pizza i ... nie chciało się nam wracać. Drzemka by się przydała. Cóż czasu na to nie było więc jeszcze wypiliśmy po podwójnym espresso i dalej w drogę.

20190710054204-1024x576.jpg

Piwko bezalkoholowe oczywiście!

W drodze powrotnej wspieliśmy się jeszcze na przełęcz Passo Pramollo.

20190710065332-e1566173782704-1024x768.j

Passo Pramollo

O ile wjazd był można powiedzieć usypiający, to zjazd okazał się nader wymagający. Na dolnym odcinku napotkaliśmy niestety wypadek. Dwa motocykle na lawecie, policjanci... Kierownicy byli jednak cali. Mam nadzieję, że nic poważnego się nie stało.

Tego dnia przejechaliśmy 315 km. Dobrze było wieczorkiem usiąść przy zimnym piwku, tym razem alkoholowym i porozmawiać o dniu pełnym wrażeń.

Dzień 5. Passo Pramollo, Sella Nevea, Mangart, Dolina Trenta, Wurzenpass.

Początek drogi powtórzyliśmy z poprzedniego dnia. Szybkie pokonanie Passo Pramollo i właściwie od razu wspinaliśmy się na Sella Nevea, gdzie zatrzymaliśmy się na kawie. Jakieś to ciśnienie w górach niskie. Może lekkie zmęczenie z poprzednich dni. Tak czy inaczej lepiej się zatrzymać i odpocząć, przyjąć trochę kofeiny...

20190711120907-1024x576.jpg

Kawa pod przełęczą Sella Nevea

20190711014751-2-1024x1024.jpg

Most nad rzeką Mangart

Od tego mostu nad rzeką Mangart (tu chyba wszystko nazywa się Mangart?!) zaczynał się całkiem ciekawy wjazd na szczyt. Szczyt oczywiście o tej samej nazwie. Mniej więcej 500 m przed wjazdem na punkt widokowy ustawiony został jednak zakaz wjazdu. Skały osunęły się na drogę, którą postanowiono zamknąć. Prawda była jednak inna. Choć leżało trochę kamieni, jak się za chwilę okazało, przejazd był możliwy.

Zjeżdżający z góry motocyklista coś do mnie machnął. Odebrałem to to bardziej jako zachętę do zlekceważenia zakazu i wjazdu niż ostrzeżenie. Wrzuciłem jedynkę i dawaj pnę się pod górę.

20190711014751-1-1024x1024.jpg

20190711021412-1024x683.jpg

Powiem tak, oj warto było zaryzykować! Na samej górze to dopiero były widoki. Motocykle zostawiliśmy przy drodze (jest niewielki parking), a następnie już pieszo wspieliśmy się jeszcze kilkadziesiąt metrów. Z resztą sami zobaczcie.

20190711030822-2-1024x1024.jpg

Punkt widokowy Mangart

20190711030822-1024x1024.jpg

Punkt widokowy Mangart

Z Mangart zjechaliśmy do doliny rzeczki Socza. Często opisywana jest ona jako szmaragdowa rzeka. Faktycznie jej kolor i urok można podziwiać z "siodła" ponieważ przez wiele kilometrów rzeka płynie dosłownie przy samej drodze. Teraz to nawet żałuję, że nie zatrzymaliśmy się na jednym z kempingów czy plaż i nie skorzystaliśmy z możliwości wykąpania się.

Z samą doliną, która jest też parkiem narodowym, związane są tragiczne wydarzenia z okresu I Wojny Światowej. Toczyły się tu zacięte walki. Atakowali Włosi, a bronili Austro-Węgrzy. Zginęło dziesiątki tysięcy żołnierzy. Dolina ma wiele fortyfikacji. Przy jednej z nich postanowiliśmy się zatrzymać na chwilę.

20190711124613-1024x768.jpg

Jedna z fortyfikacji w dolinie rzeki Socza.

Tego dnia chyba najdłużej szukaliśmy miejsca na późny obiad. W pewnym momencie zacząłem nawet wątpić czy Marek, który prowadził nas, zamierza się coś zjeść tego dnia. Na szczęście, zjechaliśmy do przydrożnego baru. To był strzał w dziesiątkę. Niesamowicie smaczne, lokalne jedzenie. Szczerze polecam Gostilna Metoja Božo Bradaškja. Nich Was nie zmyli wielkość mojego talerza. To na szczęście porcja dla dwóch osób.

20190711043630-e1566174667263-1024x768.j

Gostilna Metoja

Na granicy austryjacko-słoweńskiej napotkaliśmy jeszcze pewien egzemplarz czołgu. Nie mogliśmy dojść do porozumienia co to za model. Może ktoś z Was wie? Napiszcie w komentarzach poniżej.

20190711061454-e1566174707963-1024x768.j

Czołg na granicy austryjasko-słoweńskiej.

Zrobiło się już chłodno, trzeba było ubrać się cieplej i spokojnie zejchać z przełęczy. Dalej ominąć miejscowość Villach i dojechać do naszego pensjonatu.

W planach mieliśmy jeszcze jeden dzień jazdy po przełęczach. Następnie powrót do Polski - około 1100 km. Nie ukrywam, że na samą myśl tak długiej jazdy tyłek zaczął mnie boleć.

Rok temu, kiedy również byłem w Alpach, powrót rozłożyłem sobie na dwa dni. Zaświtał mi pomysł aby to samo zrobić i teraz.

Koledzy okazali się bardzo wyrozumiali. Ja z kolei miałem okazję pojechać spokojnie rozkładając siły i czerpiąc z jazdy przyjemność. Do tego miałem spędzić wieczór w Pradze! Nie pisałem o tym wcześniej ale Praga bardzo mi się podoba. Wyjątkowa atmosfera, zabytki, jedzenie i piwko...

Dzień 6. Kolbnitz, Praga.

Rano, po śniadaniu, zacząłem się pakować. Rzeczy nie miałem dużo więc zajęło mi to praktycznie chwilę. Praktycznie razem wyjechaliśmy z pensjonatu. Koledzy mieli jeszcze jeden dzień jazdy po przełęczach. Mnie czekała droga do Pragi.

Kiedy już opuściłem Alpy ociepliło się. A kiedy wjechałem do Czech, musiałem zatrzymać się i zdjąć kalesonki oraz windstoper. Sama droga była mi już dobrze znana więc tradycyjnie około 80 km przed Pragą, zatrzymałem się na sikstopa i posiłek. Myślałem, że dojadę do stolicy Czech ale zgłodniałem okropnie. Do tego, zauważyłem na horyzoncie, że pogoda zaczęła zmieniać się niepokojąco.

To co wydarzyło się na przedmieściach Pragi zaskoczyło mnie jeszcze bardziej. Otóż takiej burzy i ulewy jeszcze nigdy nie spotkałem. To po prostu była ściana wody, błyskawice oraz potworny wiatr. Miałem dużo szczęścia, że wszyscy zwolnili do kilkunastu kilometrów na godzinę, a ja byłem w samym środku, między samochodami. Dzięki temu wiatr nie targał mną tak mocno.

Burzę pokonałem w kilkanaście minut, natomiast deszcze nie odpuszczał aż do centrum Pragi. Pierwszy raz miałem okazję poczuć ja bardzo bolą ramiona kiedy uderza w nie sporej wielkości grad.

Podjeżdżając do hotelu wiedziałem, na szczęście, gdzie jest garaż podziemny i od razu się tam skierowałem. Gorący prysznic i dłuższa chwila odpoczynku pozwoliły zebrać mi siły na wyjście do miasta. Przy okazji wypogodziło się. Zapowiadał się przepiękny wieczór w stolicy Czech.

20190712084853-1024x1024.jpg

Wejście na Most Karola

 

20190712073957-e1568050634894-768x1024.j

Widok na Most Karola i Hradczany

20190712071513-e1568050536436-768x1024.j

Brama Prochowa

20190712084853-1-1024x1024.jpg

Praski Zegar Astronomiczny

Dojazd z Kolbnitz do Pragi to niewiele ponad 500 km.

Dzień 7. Praga. Poznań.

Ależ nakombinowałem z jazdą tego dnia. Nie ma to jak włączyć dwa GPS i nie zwracać uwagi co one mówią. Google proponowała najkrótszą, przy okazji najszybszą drogę. Garmin miał inne zdanie.

Nie ma to jak dołożyć sobie bez powodu ponad 60 km. Już jak jechałem, a chodzi o odcinek między Bolesławcem, Legnicą i Polkowicami wiedziałem, że nieźle nadłożyłem drogi. Nie pytajcie się mnie o co chodziło. Nie mam pojęcia. Na końcu zawróciłem na północ w stronę Poznania. Pewno tak musiało być.

Z nadłożeniem drogi do Legnicy, tego dnia przejechałem niewiele ponad 550 km:)

Mapa:

https://www.google.com/maps/d/u/2/edit?mid=129mpm62kjsdnxqygHGMVqd5M3ds_jj03&ll=46.803241176996735%2C12.987071850000007&z=10

Pozdrawiam

Krzysiek

MakeRideEasy.com

Edytowane przez cychug
formatowanie i dodanie mapy:)
  • Like 19

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
21 minut temu, xel napisał:

Ale supeeeer!

Nie supeeeer! Tylko się szykuj na drugi rok :default_cool:

  • Like 2

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Nawet może być:default_icon_beer:

Możesz opisać jak wyglądają ceny?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
Nie supeeeer! Tylko się szykuj na drugi rok :default_cool:
A zabierzecie Mnie?

Wysłane z mojego SM-G965F przy użyciu Tapatalka

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

T34 / 85 , zapewne pamiątka po armii socjalistycznej federacyjnej republiki Jugosławii :D

Rutkos ja się piszę na wiosnę na taki wypad . 

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Film nie dziala...
A Alpy jak to Alpy, sa swietne

Wysłane z mojego SM-J730F przy użyciu Tapatalka

  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
7 minut temu, mario2007 napisał:

T34 / 85 , zapewne pamiątka po armii socjalistycznej federacyjnej republiki Jugosławii :D

Rutkos ja się piszę na wiosnę na taki wypad . 

Niekoniecznie. Jeśli tank stał po stronie austriackiej mógł być pozostałością po RKKA, która tam stacjonowała jako wyzwoliciel jeszcze w 1955 roku.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
4 minuty temu, Mario 6na9 napisał:

Film działa - obejrzałem trzy części. Całość rewelacja.

Tak, na YT są wszystkie trzy części: 1, 2 i 3.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
13 minut temu, KaeS napisał:

Niekoniecznie. Jeśli tank stał po stronie austriackiej mógł być pozostałością po RKKA, która tam stacjonowała jako wyzwoliciel jeszcze w 1955 roku.

Wyzwoliciele wszędzie trzymali się nieźle i długo . 

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
18 godzin temu, cychug napisał:

20190710054204-1024x576.jpg

Te zawijasy na obrusie to wytyczona trasa?

  • Like 5

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach
Dnia 7.10.2019 o 18:42, raby napisał:

Nawet może być:default_icon_beer:

Możesz opisać jak wyglądają ceny?

Jeżeli chodzi o nocleg to przez booking.com 6 nocy łącznie po 1555 zł ze śniadaniami.

Do tego koszty na niektórych przełęczach i chyba 1-2 tunele. Tu najlepiej sprawdzić w internetach bo przyznam się, że nie pamiętam. Doradzę tylko wykupienie łączonego biletu na przełęcze. Opłaca się. Benzyna no i zakupy w ichniejszych biedronkach. Ceny podobne jak w PL.

Dnia 7.10.2019 o 19:08, rutkos napisał:

A zabierzecie Mnie?

Wysłane z mojego SM-G965F przy użyciu Tapatalka
 

A mnie zabierzecie?:) 

  • Like 4

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Byłem tam w czerwcu a i tak zazdroszczę ;)

Dnia 7.10.2019 o 16:20, cychug napisał:

wjazd na Monte san Simeone był "ekstremalny". 23 agrafki, z nawrotem ponad 180 stopni. Tuneliki i droga na której z ledwością mieści się samochód osobowy. Szanse minięcia się - żadne, chyba że na wyznaczonych miejscach (nie widziałem) lub właśnie w zakrętach gdzie, czasem jest trochę więcej miejsca. 

na początku jest wąsko:

nukUpLP1AX25zmJQ0J6-NpWRusaRXxt6NX8dxlF3

 

a potem jeszcze gorzej :default_icon_eek:

L5V9O4D-FuOQQFoX9H2683AUD8CUASrpU4W8xigW

 

W jakim miesiącu byliście? Nam w drugiej połowie czerwca, pomimo fali upałów nie udało się wjechać na Mangart.

fMivakYWWEregckSKr6BRxGjKkse3lJZqONzBJqs

 

 

Edytowane przez Piotrek
  • Like 9
  • Haha 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Super wypad ,  wnioskuje tylko  na podstawie zdjęć. Dawno tak nie robiłem , by nie przeczytać autora . A autor Krzysiek fajnie pisze.  :)

  • Like 2

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Żeby dodać komentarz, musisz założyć konto lub zalogować się

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

Dodaj konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się tutaj.

Zaloguj się teraz

×