Skocz do zawartości
Jagna

Rock, sand & heat, czyli babska wyprawa na Dziki Zachód

Recommended Posts

Tym razem będzie niemotocyklowo, ale mam nadzieję, że i tak ciekawie. Na razie buduję napięcie...

Prolog

- Cześć Aga!

- Gośka! Czekaj, tylko się od koparki odsunę, bo nic nie słychać!

- Pamiętasz, jak się umawiałyśmy, że jak wpadnę na głupi pomysł wyjazdowy, to mam do Ciebie dzwonić? To właśnie dzwonię. Jedziesz z nami do Meksyku w sierpniu?

- Nie słyszę! Na budowie jestem!

- Meksyk! I Stany! Sierpień! Jedziesz?

- No pewnie, że jadę!

Jadę? A wiza? pieniądze? robota? budowy w sierpniu lecą pełną parą…

A tam!

No to jadę…

Trzy kobiety. Dwie brunetki i jedna lekko ruda. Ten sam dobry rocznik - razem mamy dokładnie 100 lat. Za sobą wspólne studia. Przed sobą - Meksyk :lol:

Plan ogólny: dolecieć do Las Vegas i wypożyczyć samochód (jak oczywiście marzę o 2 kółkach, ale po obejrzeniu cennika marzenie pryska jak bańka mydlana…). Tydzień jeżdżenia po Utah i Arizonie. Grand Canyon, Zion National Park, Bryce, pustynia Mojave… Wszystkie trzy jesteśmy geolożkami i dla nas to mniej więcej jak Route 66 dla harleyowców.

Kolejny tydzień na Jukatanie. Dana i Gośka będą się udzielać na konferencji, a ja wylegiwać na plaży (pewnie ucieknę po godzinie), która jest podobno przepiękna. Do tego oczywiście piramidy Majów i inne takie.

Plan lotu: 5 sierpnia wsiadamy w samolot. Trasa: Berlin-Nowy Jork-Las Vegas-Denver-Cancun-Houston-Frankfurt-Poznań.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

I jak pomyślę, że nie jestem geologiem to mi żal :) - może na włosy się załapię :lol: . Pięknych wrażeń, odpoczynku i obszernej relacji ze zdjęciami życzę. :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Jedź,rób fotki wszystkiemu co się nie broni wracaj i pisz. :beer:

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Relacja będzie na pewno obszerna i okraszona zdjęciami (mam nadzieje :lol: ) Udanej wyprawy !

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Szczekamy na fotorelejszyn :lol: :beer:

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Powodzenia i uważajcie w Meksyku :beer:

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Aj wiem, że zazdrość to grzech główny, ale... ;(

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Polecam Bryce Canyon , robi wrażenie szczególnie formy i kolory , Death Valley i obowiązkowo Sekwoje powalająco wielkie drzewa uff

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Gdzieś w środku czerwca....

Mam półtora miesiąca na załatwienie wizy do Stanów. To całych 45 dni. Spokojnie, na razie mam co robić, zabiorę się za to w przyszłym tygodniu. :lol: Na razie bilety, sierpień to w końcu szczyt sezonu i może ich zaraz nie być. Wszystkie trzy szukamy intensywnie we wszystkich możliwych przeglądarkach. Sprawa nie jest prosta, mało która w ogóle znajduje jakieś połączenie. Do tego Dana jest w Szkocji, Gośka gdzieś na zadupiu w Górach Świętokrzyskich gdzie Internet czasem jest, a czasem nie. Bilety kupujemy w dodatku przez biuro w Poznaniu.

Co godzinę napotykamy następny problem:

- 19 godzin na lotnisku w Toronto – trochę dużo jednak, a ja z lotniska nie mogę wyjść bo nie mam paszportu biometrycznego i do Kanady mnie nie wpuszczą

- jak zapłacić kartą kredytową 15 tys. za bilety? Takiego limitu nie ma żadna z nas…

- znajduję połączenie, które jest najtańsze, ale pani w agencji twierdzi, że ono nie istnieje…

- pani w agencji w ogóle niczego nie znajduje…

- po 3 dniach konsultacji Szkocja – Zielona Góra – Poznań – zadupie w Świętokrzyskich osiągamy konsensus. Co prawda droższy o „jedyne” 900 zł niż zakładałyśmy.

Niestety to nie koniec problemów. Wszystkie pieniądze są na koncie Dany, jeszcze dziś muszą się znaleźć na koncie agencji, a tu nagle Dana przypomina sobie o dziennych limitach swojego konta, o wiele za niskich. Więc znowu: jeden przelew z Zielonej Góry, jeden z zadupia, jeden ze Szkocji. Doszło.

- Aga?

- No?

- Wysłałaś ten wniosek o wizę?

- Eeee…

- Aga!!!!

Wniosek jest bombowy. Czy planuje Pani akcje terrorystyczne na terenie USA? Czy jest pani uzależniona od narkotyków? A gdybym odpowiedziała „yes” , to w ciągu ilu godzin mam pod drzwiami FBI z CIA na dokładkę? Adres i telefon, pod którym zatrzyma się pani w USA? A nie ma opcji wypożyczam auto i jadę przed się? Czy naprawdę tak trudno uwierzyć, że Polak ma ochotę zwiedzić USA, a niekoniecznie tam zamieszkać? Irytuje mnie to bardzo. Nie cierpię się prosić. A w szczególności o łaskę dopuszczenia…

Jeszcze tylko specjalne zdjęcie, opłata i można dzwonić pod 0700 żeby umówić się na rozmowę z konsulem i udowodnić, że nie ma się zamiaru odbierać miejsc pracy obywatelom USA.

- Aga?

- No?

- Masz już termin spotkania z konsulem?

- Eeee…

- Aga!!!!

Termin rozmowy umówiony, jadę. Niestety PKP nie chce jechać ze mną o tej porze dnia. A perspektywa jazdy do stolicy autem nie bardzo do mnie przemawia. Wybieram więc wersję najbardziej burżujską :oops: ze wszystkich możliwych: lecę samolotem. Wersja burżujska okazuje się być całe 20 zł droższa niż intercity… 450 km pokonuję w godzinę i bardzo mi się to podoba. Nieco mniej podoba mi się następna godzina spędzona w warszawskim MPK pomiędzy Okęciem a centrum…

Rozmowa z konsulem trwa może z 1,5 minuty, odciski palców pobrane, można wracać do domu.

Za tydzień paszport z wizą przyjeżdża DHLem do domu. A przewodniki zamówione na Amazonie chyba lecą… Będzie co czytać w trakcie 9cio godzinnego lotu…

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzień wyjazdu zbliża się wielkimi krokami. Czyli trzeba do 4 sierpnia pokończyć wszystkie zamówione roboty i przygotować pracownikom wytyczne na 3 tygodnie. I liczyć, że firma jakoś to przetrwa. Czyli zamiast 10 godzin dziennie pracuję 15…

Do tego co 2-3 godziny wymieniamy maile Zielona Góra – Poznań (dobrze chociaż, że 1/3 ekipy wróciła ze Szkocji).

- a gdzie śpimy?

- jak dojechać na lotnisko, samochodu nie zostawię przecież w Berlinie, jak wracam do Poznania!

- jak zepsuje się auto w drodze na lotnisko, to co?

- zrobić rezerwację na auto w Vegas, czy liczyć, że coś się znajdzie?

- a jak urzędnik emigracyjny spyta się o rezerwacje hotelu?

- czy da się we trzy przenocować na pustyni w samochodzie?

- itp., itd., czyli trzy kobiety wybierają się za ocean… :?

Podróże motocyklowe po Hiszpanii czy Grecji jawią się przy tym jako prościzna…

Wszystko bije na głowę informacja meteo: średnia temperatura w Arizonie to ponad 40 stopni. Ja jestem bardzo ciepłolubna, ale to będzie chyba szczęście w nadmiarze…

No i znalazłam jeszcze jedno „must see” : Bonneville Salt Flats. I ja tam będę bez dwóch kółek!!! :evil:

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Pozdrowienia z Meksyku.

Jak widać ,pisanie relacji nie bardzo się powiodło, łącza są znacznie wolniejsze niż przewidywałam i o wysyłaniu zdjęć na Picasę można jedynie pomarzyć. A załączniki na naszym kochanym forum załączać się nadal nie chcą :evil:

Piszę coś tam na forum afrykańczyków, a tu umieszczę do powrocie, jak przeżyję ten Meksyk :mrgreen:

Więc tylko zajawka:

Dzień 1. (a właściwie 1,5)

O szóstej rano budzimy się w Berlinie, szybkie śniadanko i przejazd na lotnisko.

Na szczęście kontrolerzy lotu odwołali swój planowany strajk i samolot wylatuje o czasie.

Miałyśmy nadzieję na porządny wielki samolot, ale nic z tego, lecimy starym poczciwym Boeingiem 757. Lot trwa 9 godzin, po drodze nic nie widać oprócz chmur. I kawałka Islandii. Na osłodę mamy przemiłego stewarda, który przynosi nam przekąski z klasy biznes, a na koniec wręcza po firmowej kosmetyczce Continentala. Dolatujemy do Nowego Jorku, mamy 2,5 godziny na przesiadkę i stojąc w kolejce do Immigration Office zastanawiamy się, czy zdążymy na lot. A musimy jeszcze (nie wiedzieć dlaczego) odebrać i nadać raz jeszcze bagaże. Lekki sprint i siedzimy w kolejnym Boeingu. Po pięciu godzinach (niestety stewardów nie było) dolatujemy do Las Vegas. Lotnisko-gigant. Do odbiór bagażu dowozi kolejka, do "Rental Car Center" specjalny bus. Odbieramy zamówione auto (Dodge) od pana z umalowanymi oczami i warkoczem, dopłacamy za nawigację, bo moje dopiero co wgrane Igo odmówiło właśnie współpracy.

Wychodząc z lotniska na dwór mam wrażenie, jakby ktoś walnął mnie gorącą patelnią. Bardzo gorącą. Ponieważ obok stoi autobus, odruchowo szukam, skąd wieje tak gorące powietrze, może z silnika? O naiwności... Powietrze po prostu jest tak gorące!

Dojeżdżamy do hotelu i padamy. Po "tutejszemu" jest 20, robi się powoli ciemno. Trzeba by chociaż rzucić okiem na słynne kasyna. Szybki prysznic i wychodzimy do piekarnika. Jest koło 40-42 stopni i od ziemi (a raczej asfaltu i batonu) bije żar. Robimy 2godzinną rundkę po kasynach. Kicz buje po oczach, dla każdego coś miłego. Tu rzymskie kolumny, tu wieża Eiffla. I wszędzie ruchome schody i chodniki, żeby się w tym upale nie zmęczyć. O północy padamy na łóżko. Mamy za sobą 26 godzin bez snu... Po pół godziny sięgam po stopery, żeby zagłuszyć warczącą klimę i w końcu zasypiam.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

W tej Ameryce i okolicach to nie mają internetu? Czy zwyczajnie nic ciekawego tam zobaczyć nie można? :lol:

Dajcie znać - co i jak.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dziewczyny wpadły w łapy hazardu :lol: :lol: :lol:

Narazie zwiedzają kasyna ;) ;) :lol:

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzień 2

O dziwo budzę się normalnie w tutejszym czasie. Szybkie odsłonięcie kotar w oknie i równie szybkie zasunięcie. Piekarnika ciąg dalszy…

Doprowadzamy się do stanu używalności i idziemy na typowe amerykańskie śniadanko, czyli omlety i naleśniki z syropem klonowym. W planie mamy dojechać do Utah (jakieś 400 km) i coś po drodze zwiedzić. Mamy mały problem z upchnięciem się do bagażnika, ale na szczęście pół kanapy z tyłu jest wolne. Zrobiła się już 12 i jest co najmniej 38 stopni… Czas najwyższy opuścić miasto kasyn.

IMG_0126.JPG

Pierwszy punkt - tama Hoovera, zbudowana w latach 30. XX w. Robi dość duże wrażenie. Ilość zwiedzających też robi duże wrażenie… Patrzymy sobie na jeziorko, przejeżdżamy i przechodzimy przez tamę. Można jeszcze wejść na most, który zbudowano wysoko nad tamą, ale jak patrzymy na stromą ścieżkę, która nań prowadzi to sobie opuszczamy.

IMGP2096.JPG

IMGP2109.JPG

Tama znajduje się na granicy dwóch stanów: Nevady i Arizony (nie zauważmy zresztą, że trzeba znów przestawiać zegarki, co spowoduje później malutkie problemy), my musimy jeszcze znaleźć się w Utah. Nie chcemy jechać highwayem, wybieramy drogę wzdłuż jeziora Mead.

Droga płatna, bo przez park narodowy, ale się opłaca. Widoki obłędne. Trochę na początku się wahamy, bo droga zaznaczona na mapie jako najgorszej kategorii (ciut przez szutrem). Oczywiście asfalt był lepszy niż w Polsce na drodze ekspresowej

IMG_0436.JPG

IMGP2121.JPG

Podziwiamy widoki, zatrzymujemy się średnio co 500 m i wychodzimy do piekarnika robić zdjęcia. Trochę to zajmuje czasu, GPS pokazuje, że do Panguitch, gdzie czeka na nas pokój w motelu dojedziemy na 22. Postanawiamy nieco przyśpieszyć, wjeżdżamy na autostradę i mkniemy z oszałamiającą prędkością 75 mph. Auto mamy oczywiście z automatem, Gośka jest do tego przyzwyczajona, reszta nie bardzo.

IMG_0556.JPG

Pod wieczór musimy jeszcze zatankować, co też nie okazuje się za proste. Jak ostatnie sieroty nie umiemy odkręcić korka wlewu, a później uruchomić pistoletu. Ale w końcu, metodą prób i błędów Do tego stacje działają na zasadzie prepaid. Czyżby kradli? Nie wiemy ile wlać, bo nie wiemy ile pali, ile mieści zbiornik i oczywiście wszystko w galonach i milach. Strzelamy za 40 $ i okazuje się, że trafiamy dokładnie. To lubię: 1 litr benzyny = 3 zł.

Po ciemku dojeżdżamy do malutkiego Panguitch. Miasteczko jak z amerykańskich filmów rozgrywających się na prowincji. I motel też taki.

I znów padamy na twarz ze zmęczenia, a plany na kolejny dzień ambitne Usiłujemy w końcu zwiedzić ponad 10 parków narodowych i stanowych w tydzień.

cdn...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Nie na moto, ale podróżują. Też fajnie. Nie usmażcie się tam całkiem na omlety! :lol:

Czekamy na więcej zza wielkiego stawu.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzięki za 2 dzień!

Straszne przesunięcie łącza w czasie, ale cóż Ameryka jest daleko.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzień 3

Rano budzą mnie motocykle (a w zasadzie Harleye) mknące drogą stanową nr 89. Obrót na drugi bok i jeszcze trochę snu. Mamy w końcu niedzielę Udajemy się na śniadanko do jedynej czynnej knajpy. Społeczeństwo totalnie inne niż w LV. Brak ciemnych karnacji, stukają ostrogi w kowbojkach, kapelusze na głowach. Kolejne omlety i naleśniki za nami. I znów zdziwienie, że ktoś zamawia gorącą herbatę. Ale tutejsza kawa…hmmm… nad barem wisi napis: “Our coffee is so good that even we trink it” . Poza tym zaczynamy marzyć o kanapkach I warzywach…

Pakujemy się do bialutkiego (jeszcze) Dodge’a I ruszamy do Zion National Park. Jesteśmy na Colorado Plateau, zbudowanego głównie z jurajskich piaskowców. Każda najmniejsza rzeczka tworzy tutaj kaniony, erodując skały. W każdym parku odsłaniają się inne warstwy, każda jedna bardziej interesująca dla nas. Z okazji niedzieli park nieco zatłoczony, ale głównie na drogach i parkingach. Zostawiamy auto i idziemy na krótki spacerek w góry. Pod górę… Chodzenie pod górę przy 38 stopniach nie jest zbyt przyjemne, ale widoki rekompensują wszystko. Co kilkaset metrów spotykamy jakieś dziwne stworki przypominające mini wiewiórki, ale z pręgami na grzbiecie oraz mnóstwo jaszczurek. Wszystko inne śpi w cieniu…

IMGP2201.JPG

IMGP2191.JPG

Czasem ogarniało mnie zwątpienie w sens wycieczek górskich w temp. ponad 40stu stopni...

DSCN0867.JPG

IMGP2208.JPG

Po wdrapaniu się na koniec ścieżki mamy widok na kanion od góry:

IMGP2216.JPG

DSCN0900.JPG

A potem jedziemy dalej i jesteśmy na dnie kanionu:

IMGP2238.JP

Stwierdzamy, że dziś jest dzień polski, bo co rusz spotkamy rodaków. Czasem jest to bardzo miłe (pozdrawiamy panią Basię M.). Kupując książki w Visitor Center dostajemy 20% rabatu od sprzedawczyni Polki wyłącznie na piękne oczy.

W ogóle po raz n-ty stwierdzamy , że podróżowanie w wersji „3 kobiety” jest baaardzo praktyczne. I wszyscy chcą nam robić zdjęcia... już nawet nie próbujemy ustawiać samowyzwalacza :mrgreen:

IMGP2177.JPG

Cześć Zion National Park jest zamknięta dla samochodów, ale jeżdżą darmowe busy, zatrzymują się przy każdej większej atrakcji. Wybieramy (cały czas musimy wybierać…) spacer kanionem w górę rzeki (ale do połowy, bo dalej trzeba przechodzić przez rzekę, a wody po pas) oraz do jeziorek, które jednak w sierpniu są prawie całkiem wyschnięte. Wszędzie otaczają nas skały wysokie na kilkaset metrów. Ciągle marzę o motocyklu…

IMGP2282.JPG

IMGP2299.JPG

Spędzamy w Zion cały dzień, do zachodu słońca, ale można by chyba z tydzień.

Wracamy do naszego amerykańskiego motelu, gdzie okazuje się, że mama właścicielki urodzona w Częstochowie. Jakoś nie skutkuje to rabatem, zresztą nocleg i tak taniutki

Panguitch strasznie ciche i spokojne, bo jest to typowe miasteczko mormonów. A w Zion widziałyśmy takie fajne rodzinki ubrane jak z XIX wieku, głupio jednak było pstrykać fotki...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Fajne, fajnie, fajnie. Kiedyś zrobimy tam zlot, bedziesz przewodnikiem. :lol:

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzien 4

Dzis mamy zaplanowany Bryce Canyon National Park, jedno z dwoch „must see” w Utah. Zeby oszczędzić nieco czasu, wyjezdzamy bez sniadania (ale harleyowcy z pokoju obok i tak sa pierwsi) i ruszamy. Po drodze przejeżdżamy jeszcze przez Red Canyon, który w porannym świetle wygląda obłędnie. Czerwone piaskowce w słońcu :shock:

IMGP2336.JPG

Zatrzymujemy sie na sniadanko w lokalnej knajpce. Nasze zoladki mowia „glosne nie” dla omletow, bekonow, kielbasek i innych ociekających tłuszczem potraw z samego rana. Chleba brak, platki z mlekiem to tylko na filmach. Co by tu zjesc, zeby nie lezalo na zoladku przez pol dnia? Droga zmudnych negocjacji z kelnerem dostajemy tosty z dzemem oraz jajka sadzone. Goska uprosila „some vegetable” i dostała cztery plasterki pomidora. Dana przekonuje sie za to do bekonu. Co nam się bardzo podoba, to bezplatne dolewanie napojow do oporu. Moze troche marudze, ale naprawde amerykanska (albo raczej prowincjonalnie amerykanska) dieta mi nie podeszla...

Ale sama knajpa - polecam!

Docieramy do Bryce, kolejne 25$ za wjazd, zostawiamy naszego coraz mniej białego Dodge’a Caliber na parkingu i ladujemy sie w bezplatny autobus objezdzajacy park. Bryce oferuje glownie widoki z gory na kanion. Jedziemy na ostatni przystanek i wracamy na pieszo. Nie dajemy sie juz zwiesc ostrzeżeniom jakie to hiking jest niebezpieczne i wymagające i idziemy w sandalkach (a niektore w sukienkach) . Glowne szlaki przypominaja nawierzchnia chodnik, dosc czesto sa wybetonowane. Widoki znow zapieraja dech, zaczynamy sie do tego przyzwyczajac Wystepuje tu forma skalna zwana hoodoo, to taki slup skalny czy ostaniec z piaskowca. Wystepuje z reguly stadami i przypomina wtedy organy. Jestesmy dosc wysoko (cos kolo 9000 stop) i jest nieco chlodniej, czyli okolo 35 stopni. A czasem zdarza sie kawalek sciezki w cieniu nawet...

IMGP2349.JPG

IMGP2350.JPG

IMGP2354.JPG

IMGP2390.JPG

Dziwi mnie kompletny brak barierek, a mozna bez problemu spasc 1000 m w dol. Jakoś to trochę kłóci mi się z opowieściami, jak to w USA można się o wszystko skarżyć. A o niezabezpieczone szlaki nie? :?:

Zatrzymujemy się mniej więcej co 100 m na kolejne „geologiczne” czyli skalne fotki. Ciekawe, czy ktoś zdoła to kiedyś obejrzeć….

DSCN1127.JPG

Po 2-3 godzinach na szlaku i kolejnych (prawie) oparzeniach słonecznych lądujemy w schronisku na kawie, która kończy się regularnym obiadem. Gosia probuje łosiny (czyli mięsa z łosia) ale zachwycona nie jest. Ja za to dostaję tak zimny sorbet, że łyżeczka przymarza mi do języka :evil:

Wracamy do auta, które jak zwykle po postoju w słońcu (cienia brak, słońce w zasadzie świeci w pionie) przypomina piekarnik. Ciekawe, że amerykanie nie wpadli na pomysł zadaszeń parkingów, jakie można spotkać np. na południu Europy…

Punkt drugi na dziś „Kodachrome State Park” . Dziwna nazwa parku pochodzi (może starsi pamiętają) od kliszy marki Kodak, która była tu testowana w latach 30. A jest na czym testować! Przyznam od razu, że skusił mnie opis w przewodniku : w wolnym tłumaczeniu „fallusopodobne formy skalne”. Park jest mały, trochę z boku, no i stanowy, a nie narodowy. Czyli tanio i bezludnie. I dokładnie 67 fallusów Niestety wszystkich na zdęciach nie mam…

IMGP2405.JPG

IMGP2427.JPG

IMGP2420.JPG

I widzę po raz pierwszy prawdziwego kowboja w pracy, tzn. zaganiającego bydło

Wracamy nieco wcześniej do Panguitch, bo jutro rano chcemy ruszyć skoro świt i trzeba się jeszcze dziś spakować.

Zasypiam z pięknymi obrazami wiadomych skał z Kodachrome State Park przed oczami :oops:

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Mówiłem, że Jaga świetnie pisze. Nawet motocykl jej do pisania nie jest potrzebny. Wystarcza sama myślo o 2oo. ;)

Dawaj Jaguśka! Dawaj dalej :D

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzień 5

Opuszczamy sielskie Panguitch i ruszamy na północny wschód, na drugi kraniec Utah. Mamy przed sobą prawie 500 km krętymi drogami, więc będzie to dzień głównie „samochodowy”. Nocleg mamy teoretycznie zarezerwowany w hostelu w Moab, ale czy faktycznie, nie dane nam było sprawdzić, bo Internet znowu nie działał.

Mała dygresja: stwierdzamy, że po powrocie piszemy zbiorczą reklamację do Orange oraz Ery (ups, T-Mobile). Oprócz największych miast mamy totalny brak zasięgu, pojawia się on jedynie czasem po drodze i wtedy wysyłają się automatycznie wszystkie smsy (uprzejmie proszę o wybaczenie tych, których moje wiadomości obudziły o 4 nad ranem). A dookoła wszyscy rozmawiają przez telefon! Nie wiem, czym to było spowodowane, chyba brakiem umowy z lokalną siecią? Do tego Gocha kupiła pakiet minut w roamingu, który miał działać w USA, a działał wyłącznie w UE… I jeszcze prawie brak internetu – jesteśmy odcięte od świata. A może i dobrze, wakacje w końcu…

Przed odjazdem kilka zdjęć kowbojskiego miasteczka Panguitch:

IMGP2429.JPG

Droga do Moab jest fantastyczna.

Mijamy raz jeszcze skały Red Canyon i pędzimy dalej stanową 12. Nie wiadomo, w którą stronę bardziej patrzeć czy fotografować…

IMGP2434.JPG

Za Escalante droga ta nosi nazwę „The Million-Dollar Road” bo jej budowa była tak droga. Przewodnik mówi, że jak ma się lęk wysokości tudzież przestrzeni, to powinno się jechać z zamkniętymi oczami. To amerykański przewodnik, więc przesadza, ale wrażenie jest. Serpentyny, przepaście… Ja tu wrócę kiedyś na dwóch kółkach… Motocykli zresztą mijamy sporo, oczywiście prawie wyłącznie Harleye i Goldwingi. I od czasu do czasu coś bardziej terenowego: duże GSy lub małe 125tki enduro. Najczęstszy zestaw to para Goldwingów z przyczepką. Grille chyba ze sobą wożą, czy co…

IMGP2440.JPG

IMGP2442.JPG

IMGP2451.JPG

Zatrzymujemy się na moment w mieścinie Boulder (miasta trafiają się średnio co 50-70 km i mają coś koło 1000 mieszkańców w porywach), gdzie znajduje się muzeum Anasazi State Park. Anasazi to przodkowie współczesnych Indian Navaho, którzy żyli w południowym Utah koło XI w. i pozostawili po sobie kamienne wioski (Puebla). Ale zwiedzanie akurat tych w Boulder można sobie darować…

IMG_0133.JPG

Na szczęście kolejna rzecz po drodze jest warta obejrzenia: Capitol Reef National Park. tu nieco offowo:

IMGP2456.JPG

IMGP2458.JPG

IMGP2461.JPG

IMG_0215.JPG

Oprócz tradycyjnych już skałek oferuje ciut historii USA. Południowe Utah było praktycznie niezaludnione przez białych aż do połowy XIX w. Góry wznoszące się za rzeką Colorado były granicą, której zdobywcy Dzikiego Zachodu nie przekroczyli. Dopiero po 1880 zaczęli tam osiedlać się Mormoni, prześladowani z powodu wielożeństwa w innych stanach. Ale życie w takiej izolacji i warunkach klimatycznych było ekstremalnie trudne, więc wszyscy w końcu opuścili Capitol Reef. Podobno przed 2. wojną było to najtrudniej dostępne miejsce w USA…

Po Mormonach zostało kilka budynków. Największe wrażenie robi kamienna chatynka o wymiarach może 2x3 m, przy której stoi napisane, że mieszkała w niej rodzina z jedenaściorgiem dzieci… Dzieci spały ponoć na zewnątrz…

Capitol Reef to znowu wyłącznie piaskowce wydmowe. Ale tak wielkich wydm (oczywiście skamieniałych) jeszcze nie widziałam. Na zdjęciu Dana jako skala, a w tyle widoczne warstwowanie przekątne charakterystyczne dla wydm (trochę wiedzy nikomu jeszcze nie zaszkodziło ;)

IMGP2472.JPG

i dalej piękna droga:

IMGP2484.JPG

IMGP2491.JPG

Pod wieczór zajeżdżamy do Moab, podobno najbardziej „backpackersowego” miasta Utah. Klimat podobny jak w Las Vegas, czyli pod 40 stopni. Zajeżdżamy pod hostel „Lazy Lizard”, Gośka widząc rozpadające się budynki mruczy coś o natychmiastowym zawracaniu, a Danie i mnie świecą się oczka. Hostel wygląda jak żywcem przeniesiony z wczesnych lat 70tych, bez remontu w międzyczasie. Już wiemy, czemu pokój kosztuje 35$ a nie 70

Gośka coś tam nadal mruczy niezbyt cenzuralnie, ale odbieramy klucze. Klimy oczywiście brak, do sufitu można sięgnąć ręką, pościel chyba wyprana, łazienka…no, łazienka po prostu jest. I tapeta w klimatyczne kwiatki w łazience też jest. Nasz pokój jest jednym z kilku i do tego jest hol i kuchnia. Jesteśmy z Daną zachwycone :mrgreen: . Gośka na wszelki wypadek przynosi z samochodu wyłącznie piżamę.

IMG_0459.JPG

Ruszamy do miasta po wino, bo Gosia na trzeźwo tego hostelu chyba nie przerobi :? Jesteśmy ciągle w mormońskim Utah, więc nie ma mowy o winie i wódce w spożywczaku. Pytamy się o Liquor Shop i wybieramy dwa kalifornijskie. Robimy rundkę po mieście, dookoła mnóstwo „cepelii” z indiańskimi pamiątkami. Udaje nam się nic nie kupić. Wchodzimy jedynie do muzycznego, bo radio w aucie prawie nie działa. Wybór pada na indiańskie klimaty w wersji współczesnej, całkiem fajnie będzie się tego słuchać. A miasto chyba faktycznie jest backpackersowe, bo w powietrzu unosi się zapach nie tylko papierosów…

W hostelu, jak tylko wyciągamy nasze zapasy (wino+ser+czekolada) pojawia się towarzystwo. Spotykamy Słoweńca podróżującego samochodem przez Stany (i żalącego się, że nikt tu nie zna jego kraju) oraz Amerykankę podróżującą na „podczepnego” z kim się da.

A Gośka znieczulona winem przestaje w końcu marudzić :mrgreen:

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Żeby dodać komentarz, musisz założyć konto lub zalogować się

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

Dodaj konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się tutaj.

Zaloguj się teraz

×