Skocz do zawartości
mguzzi

DOOKOŁA TRZECH MÓRZ – czyli G R U Z J A 2013

Recommended Posts

18.06.2013r Wtorek.

Rano ponowna kąpiel w morzu, i ponowne odwiedziny.

Tym razem tubylcy przyjechali gruzawikiem, i pomimo wczesnej pory kierowca i jego pomagier dla odmiany byli narąbani jak meserszmity. Chcieli papierosów, pogadać, ale tak naprawdę, to powiedzieli, że pić im się chce. My byliśmy już częściowo spakowani i nie za bardzo mieliśmy ich czym uraczyć. Ale oni nie chcieli wody, kawy, herbaty. Swoim sokolim wzrokiem wypatrzyli wciśniętą gdzieś w oponę 1,5 litrowa butelkę z piwem kupiona 2 dni temu. Odjechali ze swoim łupem, wytrzęsionym, wygrzanym piwem.

A my odzyskaliśmy swobodę. Czas było się zbierać, drogą przy której było nasze obozowisko, zaczęły jeździć gruzawiki z piaskiem.

Kierując się do Rostowa zjechaliśmy do m. Taganrog szukać kantoru, bankomatu, banku. Okazało się, ze jest gdzieś w centrum.

P6185588.JPG

Gdy znaleźliśmy bank, to okazało się że czegoś tam nie mają i zainteresowani zakupem rubli poszli już pieszo szukać kolejnego banku. Wjazd do miasta, szukanie jednego i drugiego banku, szukanie drogi wyjazdowej i wyjazd zajęły nam 1,5 -2 godziny.

Kolejną wtopę mieliśmy w Rostowie. Zamiast objechać miasto „obwodnicą” kierując się na Krasnodar, wjechaliśmy do centrum.

A Rostów to duże i totalnie zakorkowane miasto. Oznakowanie dróg jak u nas, jak nie wiesz gdzie i jak, to nie wyjedziesz.

Ale udało się. Po przejechaniu mostu zrobiło się nieco luźniej.

Pogoda w kratkę. Upał, albo deszcz. Więc ćwiczymy zakładanie i zdejmowanie deszczówek. Droga dobra, w większości dwupasmowa. Z ciekawszych wydarzeń podczas tankowania na stacji benzynowej spotykamy Dwójkę Rosjan na motocyklu. Jada z Petersburga do Soczi. Mam wrażenie, że ich główny bagaż to kart kredytowe.

P6185589.JPG

Ale ciekawy to był sposób zamocowania tablicy rejestracyjnej.

Podczas kolejnego zakładania deszczówek zjeżdżamy na parking, gdzie po tradycyjnych pytaniach Skąd? Dokąd? Gdzie? Dlaczego?

P6185591.JPG

Otrzymujemy od sprzedawców trochę owoców.

Jadąc obwodnicą miasta Mineralnyje Wody kolejno mijamy skleposerwisy samochodowe. Duże są. Mam wrażenie, że jest to autohandel na cały Kaukaz. Zacząłem się zastanawiać, i nie znalazłem żadnej istniejącej marki, która nie miałaby tam swojego przedstawicielstwa.

Noclegu postanawiamy poszukać w Nalcziku. Miejscowość jest turystyczna, więc liczymy że nie będzie kłopotów z noclegiem. Do miasta wjeżdżamy dwupasmowa drogą, olewamy porządny, murowany i uporządkowany motel na wjeździe. Zagadnięty taksówkarz prowadzi nas do pobliskiego centrum miasta.

P6195617.JPG

Przy głównej ulicy, obok hipodromu jest hotel Favorit. Nasza noclegownia.

Co prawda jest w remoncie, ale za 1200 rubli wynajmujemy w nim dwupokojowy „apartament” bez limitu nocujących osób i bez ciepłej wody. Korytarze bez podłóg, ściany bez tynków, ale łóżka są.

Naszymi sąsiadami w hotelu (razem zajmowaliśmy całe piętro) są Mołdawianie (wysiedleńcy, przesiedleńcy?) o śniadej cerze, nie sprawiają wrażenia przepracowanych. Ale parking skutecznie zastawiony (głownie beemki i audiki). Dla pewności pilnujemy bagażu, motorki spinamy łańcuchami i opłacamy portiera (100r), żeby na nie zerkał.

Zaskoczyło mnie dziecko naszych sąsiadów. A raczej nie sam chłopiec, ale zwierzątko, które wyprowadził na spacer – małą kaczuszkę.

Za radą portiera poszliśmy coś zjeść do odległego o kilkaset metrów „Cafe Eldorado”. Po drodze minęliśmy mały bar piwny z tubylcami, ale idziemy dalej. W Cafe Eldorado na wstępie kelnerka nas opieprzyła, że tak późno przychodzimy, a oni zamykają lokal za 30 minut i żebyśmy się pospieszyli. Zamawiamy po piwie, i dla kolegów miąsko z ryżem. Z relacji jedzących - niesmaczne, nie polecamy. Jak tylko donieśli jedzenie, panie uraczyły nas rozkręconym na maxa discorusko. Aluzju poniali. Sprężyliśmy się, i po zapłaceniu (1500r) poszliśmy w kierunku „Hotelu”.

W drodze powrotnej mijaliśmy poprzednio przez nas olany lokal pod Akadami kompleksu hipodrom – hotel.

P6195620.JPG

Zdjęcie z rana.

Zachęceni tym, że jeszcze byli jacyś goście i był otwarty wstąpiliśmy na jedno piwko. Zamówiliśmy piwko i grzecznie skinęliśmy głowami w kierunku tubylców, którzy siedzieli kilka stolików dalej.

Jeszcze nie dopiliśmy piwa, jak kelner przyniósł następną kolejkę i wędzoną rybę na zakąskę. My, że nie zamawialiśmy, on – to poczęstunek od sąsiadów z którymi się poprzednio przywitaliśmy.

Nie mogliśmy wyjść na barbarzyńców i nieokrzesańców, więc umyślny skoczył do pokoju po kilka piersiówek, które zabraliśmy jako souweniry. Podeszliśmy do naszych dobroczyńców, przedstawiliśmy się i po prezentacji wręczyliśmy nasze prezenty. Spowodowało to że zostaliśmy ich gośćmi, zaprosili nas do swojego stolika i rozpoczęły się nocne rozmowy.

Naszych gospodarzy było trzech: Rusłan – prawnik pracujący w Moskwie, Murat – handlowiec i Salim – menager. Wszyscy są Kabardyńcami, co bardzo podkreślają. Nie czują się Rosjanami i nie są z nią związani. Owszem ich kraj jest podległy Rosji, ale cały czas podkreślają swoją niezależność, dumę i urodę swojej ojczyzny – Kabardyni. Opowiadają, o ekologicznych uprawach (zwierzątka pasą się w naturalnych warunkach, jedyny nawóz to naturalny, podkreślają urodę gór, łagodny klimat (w zimie w górach leży śnieg, a w dolinie w Nalcziku chodzą w koszulkach z krótkim rękawem).

Bardzo im zależy, żebyśmy wiedzieli, że jest tu spokojnie, bezpiecznie, można tu przyjeżdżać na wypoczynek. Są bardzo gościnni, kelner co chwila przynosi do naszego stolika kolejne kolejki piwa i przysmaki tutejszej kuchni.

P6195618.JPG

Poranna fotka jadłospisu.

Nie ma się co rozpisywać, wszystko było przepyszne, i tylko żałowałem że mogę tylko próbować. Nasi gospodarze spotkali się na zaproszenie Rusłana, który przyjechał z Moskwy w odwiedziny i zaprosił swoich przyjaciół. Było ich więcej, ale gdy się pojawiliśmy , to oni właśnie się rozchodzili i zostało tylko ich trzech ostatnich.

Rozmawiamy po angielsku i rosyjsku.

Zostajemy przeszkoleni jak zachowywać się przy stole zgodnie z kaukaskimi tradycjami. Przy każdym spotkaniu najważniejszą osobą jest TANADA. Jest to osoba, która kieruje uroczystością, spotkaniem.

Sam wznosi pierwszy toast, dyktuje tempo picia, wskazuje kto wygłasza kolejny toast, udziela głos lub go zabiera. Toast typu nasze „na zdrowie”, „za spotkanie” jest nie do przyjęcia. Każdy toast jest przemówieniem. Rozpoczyna się ogólnym zagajeniem, przedstawieniem okoliczności spotkania, nawiązaniem do poszczególnych osób lub sytuacji. Później zawężeniem tematu i płynnym przejściem do sedna sprawy (np. dzieci, rodziców, ojczyzny, spotkania, przyjaciół) i wreszcie zakończeniem sednem toastu. Takie przemówienie może trwać kilkanaście/dziesiąt minut. W czasie toastu trzeba trzymać szkło w dłoni, nie można odstawić, nie można upijać, ani przerywać – inaczej kara. Karę wyznacza oczywiście Tanada, takie ma prawo. Karą może być wypicie poza kolejką, albo zakaz picia, czasowy lub do końca imprezy, albo odesłanie „do kąta” lub do domu. I nie zdarzyło się że ktoś nie posłucha Tanady. Tanadą może być najstarszy przy stole, lub najbardziej doświadczony, lub posiadający największy autorytet. U nas Tanadą jest Rusłan – organizator spotkania i sponsor. Zgodnie z jego wskazaniami kolejno wznosimy toasty, wychodzi nasz brak doświadczenia w toastach, ale chociaż w piciu nie zostajemy w tyle.

Nasi gospodarze opowiadają o sobie, czym się zajmują, swoich rodzinach. Inaczej niż zwykle, więcej opowiadamy o sobie i naszych rodzinach, niż o naszych podróżach, skąd dokąd i dlaczego. Gdy mówią o rodzinach, okazuje się, że żona Salima jest w ciąży. Pytaniem, czy nie będzie na niego zła, że ona jest sama w domu a on z kolegami trochę naszych Kabardyńców rozbawiliśmy. Tłumaczą nam, że w ich kulturze obowiązkiem żony jest siedzieć w domu i czekać, a prawem męża jest chodzić kiedy, gdzie, z kim chce i wracać kiedy chce. Na przykład, może powiedzieć że idzie do kochanki i wraca za tydzień, albo i nic nie tłumaczyć. Żona nie ma prawa powiedzie mu złego słowa. Pytam się czy to tak funkcjonuje. Odpowiadają, że w teorii tak, ale w praktyce nic by nie mówiły ale by płakały i patrzyły z wyrzutem. Więc sobie odpuszczają. Dla nich żona jest jak palec, a mąż jest jak dłoń która ten palec chroni ale i utrzymuje w ryzach i porządku.

Rusłan opowiada nam o swoim synu, który kończy 7 lat i przechodzi od matki pod jego wychowanie. Trzyma go „pewna ręką”, a jak trzeba to skarci „żeby był mężny i twardy jak mężczyzna, a nie miękki i łagodny jak kobieta”.

Tłumaczą, że w ich kulturze i zwyczaju powiedzenie „gość w dom, Bóg w dom” ma prawdziwy wymiar. Ktoś, kto staje się ich gościem (niezależnie czy tego chcieli, czy też nie, czy go zapraszali, czy sam przyszedł), jest dla nich najważniejszą osobą, która nie może odczuć żaden zagrożenia, niebezpieczeństwa, nie może jej niczego brakować. A gospodarz swoim honorem odpowiada za bezpieczeństwo swojego gościa. Ktoś kto jest osobistym wrogiem, ale przychodzi do ich wsi i do ich domu, honor gospodarza nakazuje mu go ugościć, nakarmić, napoić udostępnić nocleg i czego tam potrzebuje, zapewnić mu bezpieczeństwo. Ale gdy przekroczy próg domu, granicę wsi, znowu staje się wrogiem i zgodnie ze swoim sumieniem i honorem może mu zrobić krzywdę.

Co to znaczy, jak funkcjonuje zasada gościnności zobaczyliśmy sami. Mianowicie, gdy biesiadowaliśmy, do innego stolika przysiadło kilku tubylców. Po chwili największy z nich podszedł do nas i czegoś chwiał. Wstałem by wyjaśnić sytuację, na co nasz Tanada - Rusłan dał mi znak dłonią żebym usiadł. Po czym podszedł do obcego, przywitał się po muzułmańsku (wyglądało to jakby byli starymi znajomymi i pocierali się noskami), powiedział mu kilka zdań i każdy wrócił do swoich. Przekaz był jasny: jesteśmy Kabardyńcami a to są nasi goście, lepiej zostańmy przyjaciółmi i się razem bawmy, niż wrogami i nie pakujmy się w kłopoty.

Jakiś czas później do sąsiadów przysiadł się grajek grający za gościnę. Gdy zaczął śpiewać, tak prawdziwie, nieważna była czystość dźwięków gitary i głosu, ważne że śpiewał z głębi duszy. Dosiadaliśmy się do ich stolika, żeby posłuchać jak śpiewa. Ale nie było już takich przyjacielskich rozmów jak z „naszymi” Kabardyńcami.

Poznaliśmy za to inny kaukazki zwyczaj. Murat wyjął z kieszeni swój scyzoryk, zademonstrował ostrze, wbudowaną zapalniczkę i latarkę.

Po demonstracji, powiedział że nie mogą komuś wprost ofiarować noża (broni). Ale obchodzą ten zwyczaj w ten sposób, że po takiej prezentacji, kładą go na stole przed osobą której chcą go ofiarować i mówią, że teraz popatrzą sobie na góry (albo gdzieś tam) przez minutę.

Ofiarowany ma wtedy czas, żeby prezent przyjąć i schować. Po czym zastosowaliśmy ten zwyczaj w praktyce.

Dostosowując się do tradycji i czując wewnętrzną potrzebę rewanżu, przyniosłem z „hotelu” swoją finkę. Dokonałem prezentacji, jak się lekko wysuwa, działanie mechanizmu zatrzaskującego w pochwie, ergonomiczny uchwyt, kształt ostrza i jego ostrość. Oczy Murata robiły się coraz większe i „gorejące”. Podkreśliłem jakość stali z jakiej jest zrobiony i że jest odporny na korozje i sól morską. Poczym położyłem go przed Muratem i zgodnie z zapowiedzią popatrzyłem przez minutkę na hipodrom. Prezent został przyjęty, a na twarzy Murata nieschodzący z niej uśmiechał zmienił się w prawdziwego banana.

Ponieważ naszym gospodarzom skończyły się papierosy, podarowałem Salimowi paczkę kubańskich fajek. Oczywiście przedtem wyjaśniłem, że są to prawdziwe kubańskie papierosy, takie które palą normalni zwykli kubańczycy, a nie jakiś eksportowy szajs, które jeszcze dwa tygodnie temu były na Kubie. Chłopaki wypalili po fajce, jak dla mnie to nieco capiły. Ale cóż skoro takie palą na Kubie?

Drobne prezenty scalają przyjaźń. Czuliśmy się pewnie i bezpiecznie, ale gdy w pewnym momencie stojący tyłem do nas kelner pochylił się i zobaczyliśmy że ma za paskiem spodni „klamkę” to miny nam nieco zrzedły.

Zrobiło się dość późno, a my mieliśmy jechać dalej. Nasi nowi przyjaciele odprowadzili nas te parę metrów do hotelu, obejrzeli nasze motorki i po uściskach pożegnaliśmy się i poszliśmy spać.

W tym niezapomnianym dniu przejechaliśmy 694km

Kilka fotek z Nalczika:

P6195619.JPG

Hipodrom.

P6195621.JPG

P6195625.JPG

Życie dopisało swój scenariusz, około 2 miesięcy później w Nalcziku pewna pani odziana w pas z materiałem wybuchowym wysadziła w powietrze siebie i przypadkowych, nieznany sobie ludzi.

https://maps.google.pl/maps?saddr=Nieznana+droga&daddr=%D1%83%D0%BB.++%D0%9E%D1%81%D0%B5%D1%82%D0%B8%D0%BD%D1%81%D0%BA%D0%B0%D1%8F&hl=pl&ie=UTF8&ll=45.437008,40.792236&spn=4.733384,7.064209&sll=43.466874,43.588943&sspn=0.305986,0.441513&geocode=FR8gzwIdw9RLAg%3BFaOklwIdvm6ZAg&mra=me&mrsp=1&sz=11&t=m&z=7

  • Like 19

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

19.06.2013r Środa

Tego dnia, zgodnie z priorytetem Oczkinsa jedziemy na Elbrus. Cofamy się około 20 km do obwodnicy Baksanu, gdzie na dużym rondzie pośrodku którego jest posterunek milicjoczegośtam, skręcamy w kierunku Elbrusa. Od ronda do miejscowości Elbrus jest około 100km krętej i bardzo ładnej drogi.

P6195631.JPG

Sam wjechał w kadr.

Widoki zaburzają posterunki wojskowe. Nie są to takie zwykłe posterunki. Widać, że są one prawdziwe, przygotowane na różne warianty: ukryte bunkry, okopane transportery opancerzone, żołnierze z długą bronią gotową do strzelania. To nie są przebierańcy, i nie jest to zabawa. Jesteśmy w strefie wojennej i to się czuje.

P6195628.JPG

Na drodze pierwszy raz spotykamy stada krów, które przemieszczają się po drogach asfaltowych, a sjestę mają zawsze na mostach. Na tychże mostach trzeba zachować szczególna czujność. Jeśli są krowy i konie to na nie, jeśli ich nie ma to na to co po nich pozostało. Świeży nawóz daje duży poślizg, jeszcze gorzej jest gdy jest mokro (deszcz, poranna rosa) – poślizg jest jeszcze większy. Na takie przygody trzeba uważać na całym Kaukazie.

Jedziemy luźnym szykiem w dwóch podgrupach. Z Bolkiem jedziemy w tylnej, co chwilę zatrzymujemy się na fotki.

P6195643.JPG

P6195645.JPG

P6195650.JPG

P6195656.JPG

Koledzy z pierwszej, co kilkanaście/dziesiąt kilometrów robią przerwę na fajkę i czekają na nas.

P6195658.JPG

Sama miejscowość Elbrus jest dużą bazą turystyczną, hotele i hoteliki, ośrodki branżowe i prywatne. Podjeżdżamy pod stację kolejki linowej, którą można wjechać na górę z której widać sam Elbrus. Krótka narada, wszystkie widoczne dookoła szczyty wyglądają tak samo, na płatnym parkingu i tak ktoś musiałby zostać z motorkami. Wjazd i zjazd zeżre czas, Oczkins jest już usatysfakcjonowany – więc wracamy. Tuz po powrotnym starcie spotykamy trzy motorki z Polski, krótkie przywitanie, szybkie relacje – jedziemy z grubsza w tym samym kierunku, ale ich ciśnie czas. Życzymy sobie szerokiej drogi i się rozjeżdżamy. Wracamy znaną nam już drogą na Baksan, Nalczik i jedziemy w kierunku na Biesłan.

Nasza spokojna podróż zostaje brutalnie przerwana na dziwnym punkcie kontrolnym. Typowa „bramka”, buda z mundurowymi. Ale niespodzianka, każą nam zjechać na bok, zaparkować motorki i podejść z dokumentami. Jak się okazało jesteśmy na granicy republik Kabardynii i Osetii Północnej. Ze stojącej kilkadziesiąt metrów dalej grupy trzech dziwnie znajomych motocykli podbiega dziewczyna i woła już z daleka „Tylko nie przyznawajcie się, że piliście alkohol”. Jest to grupa studentów z Białegostoku, z którą spotkaliśmy się pod Elbrusem. Okazało się, że mundurowi z budy kolejno wołali ich do okienka, zabierali paszporty i wypytywali o alkohol. Jeden z nich nieszczęśliwie przyznał się, że wczoraj wieczorem wypił jedno piwo. Umundurowany obleśny spaślak z radością orzekł, że jest pijany, zarekwirował paszport i zażądał łapówki – 600€/$. Przyszła kolej na nas. Kolejno Spaślak wzywa nas do okienka i z każdym z nas jest tak samo. Zabiera paszport, wypytuje o alkohol, podstawia do dmuchnięcia niby alkomat (pomiar wyglądał w ten sposób, że dmuchaliśmy w kierunku pudełeczka które trzymał w ręku około pół metra od nas zasłaniając łapskiem wyświetlacz) na którym cały czas wyświetla się 2,7 (chyba sobie zmierzył) i wmawia że to nasz wynik. Po kolei idziemy w zaparte, nie piłem, w ogóle nie piję alkoholu (jestem chory, biorę lekarstwa, religia mi nie pozwala). Spaślak pyta to skąd ten wynik, odpowiedź nie wiem skąd, skoro cały czas pokazuje to samo. Kategorycznie żądamy powiadomienia ambasady, pobrania krwi u wracza. Ja ostentacyjnie odwracam się do Spaślaka plecami i nie kontynuuję dyskusji. Spaślun trzepie moim paszportem o krawędź biurka i wreszcie odrzuca mi go z nienawiścią w oczach. Mi też dobrze z oczu nie patrzy. Z cała naszą piątką było to samo, z tym, że ci ostatni mieli już dużo łatwiej. W międzyczasie widzę jak koleś Spaśluna zatrzymuje tira, kierowca nawet nie gasi silnika, podchodzi i zręcznym, wytrenowanym ruchem zwitek kasy przechodzi z rąsi do rąsi. Teraz już wiem na jakiej zasadzie Czeczeni przejechali przez wszystkie posterunki do Biesłanu. Gorączkowo naradzamy się z Koleżeństwem z Białegostoku co robić. Niestety nie mamy alkometru ( w ostatniej chwili wyrzuciłem go z bagażu), a w chwili negatywnych emocji nie skojarzyłem że mam cyfrowy ciśnieniomierz, którym mogliśmy zablefować. Pech Kolegi z Białego polegał na tym, że mieli oni wizy tranzytowe 7 dniowe, które kończyły im się w tym dniu. Jeśli nie zdążą do granicy, to będzie mały problem. I niestety obleśny spaślun o tym wie. Pechowy Kolega zaoferował oblesiowi 300 i odzyskał paszport. Na pożegnanie Koleżeństwo z Białego uprzedza nas o łapankach z radarem i pomknęli w kierunku granicy.

My zniesmaczeni tą przygodą toczymy się dalej w kierunku odległego o około 50km Biesłanu. Niebiosa chyba są zażenowane tym co nas spotkało, bo zaczyna padać. I tak już zostało. Tradycyjnie dla Rosyjskich miast, Biesłan omija się obwodnicą prowadzącą przez obrzeża miasta.

Tuż przed miasteczkiem (ok.500metrów), po prawej stronie, jest jedyny pewny, spokojny i bezpieczny nocleg.

P6205741.JPG

Teren jest odgrodzony ciągiem zabudowań mieszkalnych i garażowych z wewnętrznym dziedzińcem i jedną dokładnie zamykaną bramą wjazdową. Wejście jest możliwe tylko przez recepcję.

P6195733.JPG

Na wewnętrznym dziedzińcu stała taka przeróbka.

Ale na razie jedziemy do miasta szukać szynomontażu i szkoły nr.1. W pierwszym na obwodnicy i chyba jedynym punkcie wymiany/naprawy opon pytamy o możliwość zmiany opon w motocyklach i prosimy o namiar na szkołę. Rozmowie przysłuchuje się robiący obok w sklepie zakupy tubylec Rusłan który najpierw pyta się czemu szukamy szkoły. Zaskoczony odpowiedzią, że wiem co tam się stało i dlatego chcemy to niej podjechać, oferuje nam pomoc. Jedziemy za jego samochodem i podjeżdżamy na parking przed szkołą. Do dramatycznych dni była to szkoła nr.1 czyli największa szkoła w Biesłanie. Obecnie poza uprzątniętym otoczeniem budynek szkoły i sala gimnastyczna są niezmienione.

P6195725.JPG

Nad salą gimnastyczną postawiono zadaszenie i coś na kształt zewnętrznej ściany chroniące przed deszczem i śniegiem. Pomiędzy nimi są poustawiane wieńce. Przejścia są otwarte, nikt nie pilnuje. Niestety okazuje się, że na miejscu nie można kupić żadnych świeczek. Nasz nowy Kolega (pracuje w Magadanie w kopalni diamentów czy innego złota, przyjechał tu do rodziny, opowiada że podróżuje dożo po Rosji, ale w europie – Polskę zaliczył do europy- jeszcze nie był. A tak w ogóle to podziwia nas, że przyjechaliśmy tu do nich z tak daleka, sami Rosjanie niechętnie się tu zapuszczają – boją się) znika na parę minut i wraca ze świeczkami i zgrzewką wody mineralnej. O pieniądzach za zakupy nawet nie chce słyszeć. Zostaje naszym przewodnikiem. Prowadzi nas pod szkołę i salę gimnastyczną. Tłumaczy nam przebieg wydarzeń. Dociera do nas rozmiar tragedii do której tu doszło. Miasteczko nie jest duże, każdy z mieszkańców stracił tu kogoś bliskiego. Dla nich nie były to obce twarze i nazwiska, to były ich dzieci, znajomi, rodzina, osoby które spotykali codziennie na ulicy. Zginęły głównie dzieci, sądząc po nazwiskach pod fotografiami były również rodziny, rodzeństwo z rodzicem/ ciocią/ wujkiem. Czeczeńcy którzy napadli na szkołę na samum początku wszystkie kobiety i dzieci zamknęli w sali gimnastycznej. Mężczyzn zaprowadzili na piętro i tam ich rozstrzelali. Jeśli któraś z kobiet była niepokorna czekał ją ten sam los co mężczyzn. Przetrzymywane w sali gimnastycznej dzieci nie dostawały nic do picia i jedzenia, nie mogły wychodzić do toalety. I tak przez kilka dni. Próby uwolnienia ich były nieudolne, a ostateczny atak tragiczny w skutkach. Czeczeńcy zamiast do atakujących strzelali do stłoczonych dzieci. Makabra.

P6195695.JPG

Na ścianach sali wiszą gabloty ze zdjęciami tych, którzy tu zginęli, spalona podłoga,

P6195706.JPG

na ścianach ślady po kulach.

P6195707.JPG

Pośrodku stoi krzyż, naczynie z piaskiem na świece, i butelki z wodą.

P6195700.JPG

Wokół ścian świeże kwiaty, zabawki, maskotki i butelki z wodą. Zgromadzeni przy krzyżu zapalamy świeczki. Robimy to co Rusłan: z butelki nalewamy wodę do kubeczków, później część wody rozlewany na podłogę, resztę wypijamy. Wracamy do motocykli przy których jest kilkoro dzieci. Rozdajemy im souweniry. Uderzający jest dysonans, za nami tragiczne miejsce, obok nas roześmiane dzieci. Takie jest życie.

Wracamy do szyno montażu, gdzie uzgadniamy warunki wymiany opon, jedziemy do motelu, wynajmujemy pokoje (czyste, schludne, jest ciepła woda).

Z Przemkiem idziemy po zakupy, a pozostała trója jedzie beemkami wymieniać opony. Opony wymieniają sami (są przecież z wykształcenia i pracy mechanikami samochodowymi) przy pomocy udostępnionej im przez właściciela maszynie. Uwinęli się szybko. Właściciel nie chciał pieniędzy, prawie na siłę trochę mu wcisnęli. W międzyczasie pojawił się tez Rosłan żeby sprawdzić czy wszystko w porządku i zostawił nam flaszkę do przeczytania. Mieliśmy co jeść i pić. Odpoczywany przed dalszą podróżą.

Jutro mamy do zaliczenia priorytet Bolka – Grozny. Stolica Czeczeńców, których dokonania dzisiaj widzieliśmy. Przejechaliśmy 350km.

Szkoła w Biesłanie – parking

N 43° 11. 098’

E 044° 32. 458’

Hotel w Biesłanie Tel. 8-928-861-75-79

N 43° 12. 585’

E 044° 32. 055’

https://maps.google.pl/maps?saddr=%D1%83%D0%BB.++%D0%9A%D0%B0%D0%BB%D1%8E%D0%B6%D0%BD%D0%BE%D0%B3%D0%BE&daddr=%D0%90158+to:E119%2FM29%2F%D0%9C29&hl=pl&ie=UTF8&ll=43.145086,43.59375&spn=2.460856,3.532104&sll=43.31119,44.239197&sspn=1.227088,1.766052&geocode=FT7YlwIdyFGZAg%3BFSYylAIdsiqIAg%3BFaJUkwIddI6nAg&mra=mi&mrsp=2&sz=9&t=m&z=8

  • Like 17

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Nas chyba ten sam sukinsyn-policjant na graniczy z Osetią załatwiał. Na forum Trampa też jest opis podobnej procedury.

W drodze na Elbrus mieliśmy szczęście przeżyć tornado a zaraz potem mijała nas w pełni pancerna kolumna wojskowa - patrolowa.

Na Elbrus trzeba było wjechać - podróż tą kolejką to prawdziwe enduro ... :)

DSC00030.JPG

DSC00050.JPG

Kurcze, trza chyba coś napisać...

  • Like 7

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Mam wrażenie, że na tym posterunku? granicznym?, wymuszanie łapówek jest rutynową procedurą.

Obleś z branki odpala dolę szefowi zmiany, ten swojemu przełożonemu. I tak do samej wierchuszki.

Cóż, to taki kaukaski "podatek drogowy".

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

to wychodzi na to, że mamy dużo szczęścia - dotychczas zapłaciliśmy tylko raz - na granicy rosyjsko - ukraińskiej w Kercz, za ... uwaga... BRUDNY SAMOCHÓD :-) Kwota łapówki wyniosła 20 euro i 5$. Zarówno wracając z Kirgizji i w tym roku z Dagestanu mamy bardzo pozytywne wspomnienia. W Groznym np. milicjant eskortował nas do hotelu i jeszcze wynegocjował kilka rubli rabatu :-)

A na Elbrus (do base campu) trzeba było wjechać. Ale cóż - będziecie mieli po co tam wrócić :-)

A tak w ogóle - to uśmiech wywołuje usmiech, myślę, że to kwestia nastawienia.

Edytowane przez tomekm
  • Like 3

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Nas chyba ten sam sukinsyn-policjant na graniczy z Osetią załatwiał. Na forum Trampa też jest opis podobnej procedury.

W drodze na Elbrus mieliśmy szczęście przeżyć tornado a zaraz potem mijała nas w pełni pancerna kolumna wojskowa - patrolowa.

Na Elbrus trzeba było wjechać - podróż tą kolejką to prawdziwe enduro ... :)

DSC00030.JPG

DSC00050.JPG

Kurcze, trza chyba coś napisać...

No jakoś nie kojarzę relacji :roll: :? ;-)

  • Like 3

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

A tak w ogóle - to uśmiech wywołuje usmiech, myślę, że to kwestia nastawienia.

:-D

  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

20.06.2013r czwartek

Jedziemy w kierunku Czeczenii i Groznego.

Na granicy Osetii i Czeczenii znowu duże skrzyżowanie szlaków komunikacyjnych – rondo z posterunkami z każdej strony. Bunkry z worków z pisakiem, stanowiska karabinów maszynowych, kamizelki kuloodporne, hełmy na głowach. Stajemy nas końcu kolejki kilku samochodów. Ale spotyka nas niespodzianka. Mundurowy wyczepia nas z kolejki, ustawia na poboczu z przodu, przyjaźnie wypytuje co, jak, dlaczego i dokąd. Powtarzamy uzgodniony wcześniej tekst, jedziemy zobaczyć Grozny, wracamy do Władykawkazu i będziemy jeździli po górach. Nie mówimy o Gruzji, gdyż nie jesteśmy pewni ich reakcji. Mam wrażenie że niepotrzebnie się obawialiśmy. Tu nie ma mowy o żadnej próbie wyłudzeń. Kieruje do okienka. Sprawdzają dokumenty pierwszego z nas, a my podziwiamy porozwieszane listy gończe – jak w westernach. Sprawdzili dokumenty pierwszego, zgadzały się, pozostałych nie sprawdzali. Życzą spokojnej drogi i mamy jechać dalej. Ale zdjęć jakoś tam nie robiliśmy.

Jedziemy dalej. Przestrzegamy przepisów, jedziemy nie za szybko, nie za wolno w jednej grupie. Mnie deprymuje widok wojskowego obozu warownego. Usypany wał ziemny, na szczycie którego były stanowiska karabinów maszynowych, na dole zasieki z drutu kolczastego, jedyna prowadząca do niego droga z blokami betonowymi wymuszająca jazdę zygzakiem, okopany czołg. To nie są żarty i nie przelewki.

Wzdłuż drogi kamery, milicja, oznakowana i nieoznakowana, radary. Grucek, który jechał jako ostatni uważa, że w pewnej „bezpiecznej” odległości za nami cały czas jedzie niepozorna biało/szaro/srebrna osobówka.

I tak wjeżdżamy do Groznego. Kierujemy się Głowna drogą w kierunku centrum. Które jest luźno zabudowane nowymi budynkami, jakiś uniwersytet, ministerstwo – wszystko odgrodzone porządnym płotem.

P6205748.JPG

P6205746.JPG

Parkujemy na chwilę przy drodze, jak się okazało przy jakimś pomniejszym ministerstwie (do spraw integracji z Rosją?) za drzwi którego wychyla się dwóch zdezorientowanych strażników. Ale obaj mieli pistolety automatyczne. Odpowiadają nam, że na kawę i jedzenie najlepiej jechać na plac przy meczecie. Co też czynimy.

P6205743.JPG

Po drodze widzimy jakąś niewielką stłuczkę, ale mam wrażenie jakby kilku mężczyzn było uzbrojonych. Wszystko jest takie trochę dziwne: uzbrojeni faceci, część kobiet ubrana po europejsku, prawie wszystkie mają odsłonięte twarze, sklep Zary, samochody starsze i nowe.

P6205750.JPG

P6205762.JPG

Bez problemu trafiamy na parking przy meczecie przy którym jest niewielkie Cafe sąsiadujące ze sklepem sanitarnym. Zaciekawieni Tubylcy życzliwie nas zagadują. Trafił się nawet jakiś prawie krajan który kilka lat przebywał w Polsce jako emigrant. Okazuje się, ze Cafe i sklep sanitarny to ta sama firma, ze wspólnym zapleczem. Pani z obsługi prowadzi nas na zaplecze, gdzie palcem pokazujemy w lodówce co chcemy zjeść. Jemy czepaładaż – pyszne pieczone placki z ciasta, białego sera i szczypiorku, które zapijamy tradycyjnie parzoną kawą.

P6205775.JPG

Możemy popatrzeć jak panie szykują na zapleczu jedzenie, pozwalają się sfotografować. Pani z „sali obsługi” prosi żeby nie robić jej zdjęć, co oczywiści szanujemy. Pomiędzy dwustolikową jadalnią, a kuchnią jest zaplecze z lodówką i jednocześnie wypożyczalnia filmów. Sam kącik kuchenny płynnie przechodzi w magazyn i zaplecze sklepu z sanitariatami. Ale jedzenie było w porzo.

Przy motorkach tubylcy robią sobie pamiątkowe zdjęcia. Mówią, ze teraz to żyje im się spokojnie i bezpiecznie. A co innego mogą mówić?

Robię kilka fotek w okolicy.

P6205800.JPG

P6205797.JPG

P6205798.JPG

Wracamy tą samą drogą „po śladzie” z GPSa. Miejscowi kierowcy reagują na nas pozytywnie, żadnych wmuszeń, zajeżdżania drogi. Wręcz przeciwnie, jedziemy zwartą grupą, umożliwiają nam jazdę w grupie, umożliwiają włączanie się grupy do ruchu, ustępują pierwszeństwa, pozdrawiają klaksonami. I w ten sposób wyjeżdżamy z Groznego.

P6205812.JPG

Przydrożna propaganda.

Zatrzymujemy się tuż za miastem przy dużym napisie Grozny. Chcemy sobie zrobić pamiątkowe zdjęcie, a miejsce upatrzyliśmy jadąc w przeciwną stronę. Ustawiamy sprzęt na parkingu przy napisie ale kadr psuje nam stojąca tam duża czarna toyota.

P6205834.JPG

Wysiadł z niej jakiś facio, podchodzi do nas i mówi że czeka tu na nas. Bo w mieście wszyscy wiedzą, ze przyjechała grupa 5 motocykli z europy. Chciałby sobie z nami porozmawiać, zrobić pamiątkowe zdjęcie. Wymieniamy grzecznościowe zwroty, pytam jak mu się tu żyje, on że wspaniale, ja że ładne miasto i chcieliśmy na własne oczy zobaczyć że tu jest normalne życie i wszystko w porządku. Zdjęcie oczywiście może zrobić (i tak przecież już maja nasze zdjęcia). Zegna się z nami i dalej czeka w samochodzie. Dopiero jak pojechaliśmy w kierunku granicy rusza z piskiem opon w kierunku miasta.

Jesteśmy zgodni, ze byliśmy pod ciągłą obserwacją, która raczej wynikała z troski o nas żebyśmy nie pojechali tam gdzie nie trzeba, nie „zabłądzili” i być może żeby nie spotkała nas jakaś zła przygoda.

Wszystko to sprawia wrażenie rozpaczliwej próby pokazania za wszelką cenę normalności.

P6205849.JPG

Jedziemy z powrotem do znanego nam już ronda z posterunkami.

Po drodze mamy jeszcze jedno spotkanie. Na dwupasmowej drodze z daleka widzimy stojące na prawym pasie ciężarówki, a przed nimi szpaler żołnierzy z kałachami. Znacznie zwalniamy, mamy nadzieję że to nie na nas czekają, machamy przyjaźnie łapkami i jedziemy dalej. Koledzy mówili, ze to właśnie w tym momencie czuli się naprawdę zaniepokojeni/zagrożeni.

Posterunki nas rondzie przejeżdżamy nie niepokojeni. We Władykaukazie uzupełniamy paliwo do pełna. Bolek grzebie przy swoich hamulcach i jedziemy w kierunku granicy z Gruzją. Droga nie jest za dobrze oznakowana, ale koniec języka za przewodnika.

P6205850.JPG

P6205883.JPG

Na granicy, do przejścia kolejka. Nieduża tak około 1km. Przejeżdżamy boczkiem do przodu. Około 100-200 metrów przed wjazdem na przejście obydwa pasy ruchu oddzielone są bloczkami betonowymi, żeby nikt nie wjeżdżał z boku. Pomimo wyraźniej niechęci innych kierowców włączmy się w kolejkę i …….............................…..czekamy razem z innymi.

Wartownik przepuszcza falami po kilka samochodów i zamyka szlaban. Wszyscy są zirytowani, pada deszczyk. Mamy możliwość obserwowania zwyczajów kolejkowych.

P6205892.JPG

Jak na większości granic są tu „ułatwiacze”, którzy za opłatą pozwalają wjechać przed kolejkę. I o dziwo innie kierowcy wtedy jakoś siedzą cicho.

P6205890.JPG

Praktyczna uwaga. Płyty betonowe ustawione są tak, że motorek, nawet z dużymi kuframi, pomiędzy niektórymi z nich spokojnie się prześlizgnie.

Nastroje mamy dobre. Widzimy wracających ze służby żołnierzy. Gdyby nie długie karabiny, można by pomyśleć że to turyści wracający z wycieczki po górach.

Robimy zakłady, ile czasu zajmie nam przejazd pod szlaban. Ja obstawiam na jedną godzinę i przegrywam z kretesem. Czekaliśmy 2 godziny. Dobrze, że w ogóle zdążyliśmy, dlatego że przejście jest zamykane bodajże o 21.

Mimo że jesteśmy już w kolejce jakiś czas, miejscowi kierowcy są bardzo nerwowi. Próbują się przez nasza grupę przeciskać, tuż przed samym wjazdem na przejście jakiś dupeczek swoja osobówką trąca jedną z beemek. I był zdziwiony, ze otarł sobie brykę o aluminiowy kuferek.

Sama odprawa na granicy była sprawna, bez czepiania się. Tylko pani z okienka upewniała się, czy na pewno chcemy jechać, gdyż nasze wizy są jednokrotne i nie pozwolą nam wjechać z powrotem do Rosji. Wyjeżdżamy za ostatnią bramkę, a z drugiej strony droga w wąskim wąwozie w skale i dłuuuuga kolejka w przeciwnym kierunku. Strefa niczyja, pomiędzy posterunkiem Rosyjskim a Gruzińskim ma parę kilometrów jest przecudnej urody. Ale uwaga , są dwa nieoświetlone tunele z dużymi dziurami w nawierzchni.

Dojeżdżamy do posterunku Gruzińskiego i tam znowu kolejka kilkunastu/dziesięciu samochodów. Tradycyjnie przetaczamy się obok kolejki na co nerwowy nowobogacki Rosjanin w super wypasionej furze trąbi na nas z przejęciem. Zauważył to pogranicznik. Zatrzymał nas, popatrzył na rejestracje. Nakazał wjazd do kolejki przed nerwowym Rosjaninem któremu pogroził palcem, a ten położył po sobie uszy. Pogranicznik przywitał nas „dzień dobry” i ucięliśmy sobie miłą pogawędkę. Okazało się ze był przez kilka miesięcy w Polsce na kursie służb granicznych.

Po kilku minutach byliśmy już przy okienku. A tam obsługa uśmiechnięta, minimum formalności, uśmiech do aparatu (obowiązkowe zdjęcie na granicy), czuć że jesteśmy tam mile widziani.

Wreszcie jesteśmy w Gruzji. Zaczyna być ciemno, cały czas pada deszcz, więc mkniemy w kierunku Kazbegi (StepanSminda, Tsminda Sameba w zależności od mapy. Obecnie nazwa Kazbegi oznacza region, Za czasów ZZZR była jednakowa dla regionu i miejscowości) gdzie planujemy przenocować. 20-30 kilometrów które przejeżdżamy od granicy to po prostu bajka. Wielka szkoda, że przejechaliśmy ją tylko raz w jedną stronę i do tego o zmroku. Jest warta grzechu kilkakrotnego przejazdu.

Do Kazbegi wjeżdżamy o zmroku. Zatrzymujemy się przy pierwszym z brzegu barze i pytamy o nocleg. Jedna z obecnych tam kobiet proponuje nocleg u siebie w domu. Po chwili podjeżdża po nas jej Syn i jadąc za nim po paru minutach wtaczamy się na podwórko.

P6205904.JPG

Nie zdążyliśmy jeszcze dobrze wejść do domu a już jesteśmy częstowani Czaczą (tradycyjny gruziński 50% bimber). Po ogarnięciu się Gospodarze zapraszają nas na kolację. Było trochę dziwnie, kobiety z nami nie siedziały, Gospodarz abstynent, za to jego synowie - nie. Oprócz nas był jeszcze jeden gość, którego imienia nie pamiętam. Pochodzący z Oseti południowej, miał nieco dziwny status. Był gościem, jak i my. Ale to on przewodził spotkaniu, pił dużo (miał możliwości) mówił jeszcze więcej. Taka krzyżówka antysemity i zwolennika teorii spiskowej którą wszędzie widział (wszędzie ci wolnomularze). Trochę się przechwalał, gdzie nie był i czego nie widział, dziwił się że byliśmy w Czeczeni (niebezpiecznie, porwania dla okupu itd.). Twierdził, że nie ma żadnych kłopotów w podróżowaniu do Gruzji, Rosji, Osetii północnej i południowej.

Gospodarz, jego synowie i gość odradzają nam wjazd do klasztoru. Od kilku dni pada deszcz, droga jest rozmyta, rozjedżona i błotnista. Z ich relacji wynika że wczoraj jakiś Czech złamał sobie nogę.

Nie chcąc wdawać się w dziwne dyskusje dość sprawnie i szybko się zwinęliśmy.

Z ciekawszych regionalnych dań zaskoczył nas grillowany bakłażan z orzechami – był bardzo smaczny. Ponieważ nie mieliśmy jeszcze gruzińskich pieniążków, z Gospodarzami umówiliśmy się na zapłatę następnego dnia po wizycie w banku.

Na miejscu mają około 15 miejsc do spania. Miejsce ma swój klimat.

P6215910.JPG

P6215911.JPG

P6215912.JPG

Piecyk gazowy do ogrzewania.

P6215913.JPG

Przejechaliśmy 284km.

Współrzędne naszego noclegu:

N 42° 39. 262’

E 044° 38.309’

https://maps.google.pl/maps?saddr=Nieznana+droga&daddr=E119%2FM29%2F%D0%9C29+to:%E1%83%A13&hl=pl&ie=UTF8&ll=43.046813,45.101624&spn=1.232413,1.766052&sll=42.622339,44.683456&sspn=0.310227,0.441513&geocode=FaeqlAIdE_m4Ag%3BFaJUkwIddI6nAg%3BFTXfigIdniipAg&mra=mi&mrsp=2&sz=11&t=m&z=9

  • Like 15

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Oj tak, grillowane bakłażany z orzechami to mój faworyt kulinarny z Gruzji.

A drogę między Kazbegami a granicą rzeczywiście można przejeżdżać tam i z powrotem (gdybym się nie "zgubiła", to pewnie bym żałowała, że tam nie dojechałam)

  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Oj tak, grillowane bakłażany z orzechami to mój faworyt kulinarny z Gruzji.

A drogę między Kazbegami a granicą rzeczywiście można przejeżdżać tam i z powrotem (gdybym się nie "zgubiła", to pewnie bym żałowała, że tam nie dojechałam)

:beer:

:drinkbeer:

  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

chyba nie byliście w tym największym meczecie w Groznym Achmada Kadyrowa, który widać na twoim pierwszym zdjęciu

http://pl.wikipedia....chmada_Kadyrowa

DSC00107.JPG

i chyba nie zaglądneliście na największą wg mnie atrakcję Groznego to jest wielki bazar, 2 km od meczetu:

https://maps.google.pl/maps?saddr=43.328034,45.686129&daddr=43.319452,45.6941784+to:%D0%BF%D1%80.++%D0%90.+%D0%9A%D0%B0%D0%B4%D1%8B%D1%80%D0%BE%D0%B2%D0%B0%2F%D0%A0308&hl=pl&ie=UTF8&sll=43.315795,45.698082&sspn=0.008821,0.01929&geocode=FSIilQIdcR25Ag%3BFZwAlQId4jy5AilzKwVL4dNRQDFXAzNag5H4Zw%3BFRrylAId2kC5Ag&t=h&mra=dvme&mrsp=1&sz=16&via=1&z=16

Tam orient totalny...

:)

Edytowane przez Xerxes

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

21.06. Piątek

P6215915.JPG

Nasza miejscówka, z wołgą Osetyńca na głównym planie (twierdził, że podrasowana, 6 cylindrowy silnik z 200km).

P6215920.JPG

Niespodzianka, nasze Gospodynie uraczyły nas takim czymś (starte ziemniaki, trochę mąki, ser, przyprawy, do jedzenia polewane stopionym masłem - do tego prosto z garnka, cieplutkie - pychota) Najedliśmy się jak bąki.

Z samego rana starujemy do banku, gdzie kupujemy pieniądze (300$ to 490 lari?).

P6215942.JPG

P6215938.JPG

Typowy obrazek, samochody bez zderzaków.

P6215945.JPG

Rejestracja.

P6215946.JPG

I bądź tu mądry, co to za służba?

P6215936.JPG

Uliczka w Kazbegi.

Rozliczamy się za nocleg. Ustalamy, że jedziemy dalej a za kilka dni jak się ustabilizuje pogoda wrócimy do klasztoru.

Startuję jako pierwszy i skręcam w kierunku drogi do klasztoru.

P6215947.JPG

Nic z tego. Mój szczwany plan poszedł w piz….u . Koledzy szybko doprowadzają mnie do pionu. Kładę uszy po sobie i jedziemy dalej drogą wojenną w kierunku Tbilisi.

Jedziemy luźnym szykiem, spotykając się co kilkanaście kilometrów. Tradycyjnie z Bolkiem zostajemy w tyle, co chwilę robiąc przerwę na fotki.

P6215963.JPG

P6215952.JPG

P6215958.JPG

P6215969.JPG

P6215976.JPG

P6215977.JPG

P6215978.JPG

P6215979.JPG

P6215980.JPG

P6215988.JPG

P6215990.JPG

P6215994.JPG

Droga ładna, klimatyczna, w remoncie, w okolicach przełęczy krzyżowej jeszcze szutrowa.

P6215991.JPG

P6215996.JPG

Ale budowa wre. Miejscami trzeba się przeciskać pomiędzy spychaczami, ciężarówkami z ziemią i gruzem a blokującymi na zwężkach drogę tirami.

Na przełęczy krzyżowej robimy krótka sesję fotograficzną.

P6216001.JPG

P6216002.JPG

P6216012.JPG

P6216013.JPG

P6216015.JPG

P6216016.JPG

P6216018.JPG

P6216019.JPG

P6216021.JPG

P6216030.JPG

Bolek znowu sprawdza hamulce.

P6216032.JPG

Dołącza się do nas wycieczka Gruzinek które koniecznie chce sobie zrobić zdjęcia z naszymi motorkami ( i niektórymi z nas). Nie wiem jak obczaiły, że z naszej piątki, trójka jest „do wzięcia”?

P6216039.JPG

Pierwsza z lewej, to ich nauczycielka z USA, zupełnie inny rodzaj urody.

P6216043.JPG

P6216054.JPG

P6216059.JPG

P6216052.JPG

Za krzyżową, po minięciu punktu widokowego z socjalistycznym graffiti wyobrażającym rozwój Gruzji i dalej za tunelem – galeryjką, znowu jest asfalt. Miejscami nieco dziurawy.

P6216073.JPG

P6216075.JPG

P6216090.JPG

Fotka tuż przed wjazdem do "galeryjki".

P6216095.JPG

P6216099.JPG

P6216103.JPG

Już w dolinie, za jedną z wiosek trzeba uważać na niepozorny mostek. Jest on nieco zdradliwy. Droga przed nim kusi żeby pogonić kucyki, widać mostek i drogę za nim, ale …. . Mostek jest wyłożony metalową blachą i po deszczyku można złapać niezły uślizg, tym bardziej że tuż przed nim i za nim jest delikatny łuk drogi.

Trzeba uważać, tak jak na krowy i ich g…na

P6216112.JPG

Dalej zatrzymujemy się przy porzuconym, transporterze gąsienicowym i starszawym samochodzie (opel? Kapitan?).

P6216105.JPG

P6216122.JPG

Koledzy „poczuli krew” i instynkt nakazuje im pogrzebać w gracie. Ale nie tym razem. (Tym bardziej, że nie miał silnika.)

P6216106.JPG

Mimo że za płotem są inne „skarby” jedziemy dalej. Od tego momentu droga jest bardziej „tranzytowa”.

P6216145.JPG

Zatrzymujemy się na chwilę na parkingu przy twierdzy Ananuri nad zalewem Zhinvali, przebieramy się w lżejsze ciuchy (jest radykalna zmiana pogody i temperatur).

P6216196.JPG

P6216146.JPG

P6216180.JPG

P6216190.JPG

Chłodzimy się chwilę we wnętrzu kamiennego kościółka.

P6216170.JPG

P6216173.JPG

P6216175.JPG

P6216204.JPG

Stragan przy parkingu.

P6216200.JPG

Przed dalszą drogą widzimy jak po szerokiej drodze, którą przed chwilą dzidowaliśmy pędzone jest stado krów.

Pod rozwagę przed dalszą drogą.

Tbilisi mijamy dwupasmówka i kierujemy się do starej stolicy Gruzji. Nie znaleźliśmy w niej obiecywanych w przewodniku cudów.

P6216205.JPG

P6216208.JPG

Widok z tarasu kawiarni.

Więc kawka, szybka narada i … jedziemy dalej.

Prowadzący grupę Oczkins zapowiada unikanie przelotówek, raczej drogi „na skróty”, bez asfaltu. Później będziemy je nazywali OESikami. Słowa dotrzymał, codziennie funduje nam taki oesik.

Jedziemy w kierunku Gori – miasta Stalina. Przed którym planujemy odwiedzić skalne miasto. Dojeżdżamy tam boczną drogą. Skalne miasto Miskheda – Uplisciche jest około 8 km przed Gori. Dojazd dość dobrze oznakowany.

Zostawiamy motorki na parkingu, torby i kurtki u ochrony i idziemy na skały „w miasto”, wejściówka 3 lari/osobę.

P6216217.JPG

Wykute jaskinie, groty, kościół na szczycie i wieje jak w kieleckim.

P6216225.JPG

P6216227.JPG

P6216245.JPG

P6216249.JPG

P6216260.JPG

P6216228.JPG

P6216238.JPG

P6216277.JPG

Wracamy na parking.

P6216280.JPG

Motorki wzbudzały zainteresowanie tubylców.

A tam niespodzianka. Nasze bambetle są, ale panów z ochrony nie ma. Na szczęście bez strat jedziemy dalej. We wsi robimy niezbędne zakupy spożywcze. Trafiamy na porę powrotu zwierzaków z pastwiska.

P6216282.JPG

P6216284.JPG

Szukamy miejsca na nocleg. Zgodnie z sugestią Bolka wracamy na główniejszą drogę i zaraz skręcamy w pierwszą w lewo. Jedziemy drogą wzdłuż upraw winogron i przydomowych winiarni. Po paru kilometrach znajdujemy ukrytą za krzakami piękną polankę nad strumykiem z miejscem na ognisko. To jest to czego szukamy.

P6226330.JPG

P6216291.JPG

P6226318.JPG

Polecam miejscówkę.

N 41° 53.964’

E 044° 03.439’

Wieczorem mieliśmy czas na spokojne rozbicie namiotów, ognisko, integrację i podziwianie spektaklu wschodu księżyca i pierdyliarda gwiazd.

Przejechaliśmy 214km.

Jakoś mało, chyba GPS zaspał. Fakt robiliśmy dużo przerw (totki, wraki, kawa, skały itd.) Ale traska fajna, no i omijaliśmy trasy szybkiego ruchu.

https://maps.google.pl/maps?saddr=%E1%83%A13&daddr=Zahesi-Mtskhata-Kavtiskhevi-Gori+to:41.956934,44.1675873+to:Uplistsikhe+Complex+Road+to:Khidisavi-Ateni-Boshuri&hl=pl&ie=UTF8&ll=42.195969,44.431458&spn=1.249369,1.766052&sll=41.909431,44.265289&sspn=0.313756,0.441513&geocode=FaTKigIddyupAg%3BFV5qfgId6EqqAg%3BFUY2gAIdo_GhAikxK05slpxEQDFRr94YmX4mow%3BFZtFgAIdxYCiAg%3BFXpcfwId9rygAg&mra=dpe&mrsp=2&sz=11&via=2&t=m&z=9

Edytowane przez mguzzi
  • Like 14

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

łezka w oku się kręci...

ja chcę gdzieś jechać!

  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Kręci się łezka, kręci.

Po ostatnich wydarzeniach w Wołgogradzie wygląda na to, że tegoroczne wakacje były ostatnim okresem, kiedy można było tam spokojnie pojechać. Sądzę, że po Olimpiadzie w Soczi Rosjanie zaczną zaprowadzać w Kaukazie Pólnocnym "porządki" ... :/

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

a po co przez Rosję - jedżcie dookoła. przez Turcję, Kapadocję, wzdłóż morza Czarnego... Ładnie i mniej bandytów na drodze....

A Krym zrobić osobno - przecież w Rosji tak właściwie to nic nie ma.

Super relacja !

Edytowane przez Xerxes
  • Like 3

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Po ostatnich wydarzeniach w Wołgogradzie wygląda na to, że tegoroczne wakacje były ostatnim okresem, kiedy można było tam spokojnie pojechać. Sądzę, że po Olimpiadzie w Soczi Rosjanie zaczną zaprowadzać w Kaukazie Pólnocnym "porządki" ... :/

Trudno powiedzieć jak będzie. Rosja jednak nieprzewidywalna.

A może po olimpiadzie nie będzie takiego "parcia na szkło i papier" i będzie spokojniej? Bezpieczniej?

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

a po co przez Rosję - jedżcie dookoła. przez Turcję, Kapadocję, wzdłóż morza Czarnego... Ładnie i mniej bandytów na drodze....

A Krym zrobić osobno - przecież w Rosji tak właściwie to nic nie ma.

Super relacja !

Przez Turcję jest jednak zdecydowanie dalej i drożej.

No i nie da się objechać morza (chociażby symbolicznie).

Ale zawsze jest to dobra alternatywa dla Rosji i Ukrainy.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Raczej odwrotnie, piszy Wania ;-) znaczy zdjęcia wklejaj :-) :beer:

  • Like 3

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Raczej odwrotnie, piszy Wania ;-) znaczy zdjęcia wklejaj :-) :beer:

Tak będzie

:beer:

:drinkbeer:

  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Żeby dodać komentarz, musisz założyć konto lub zalogować się

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

Dodaj konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się tutaj.

Zaloguj się teraz

×