Skocz do zawartości
Jagna

Na południe! Tam muszą być słonie! czyli Namibia 4x4

Recommended Posts

Hm, nie generalizujmy. CAŁA Afryka nie jeździ Hiluxami. Np. w Maroko nie ma ich prawie wcale. Tam najlepsze auto terenowe to Mercedes 123 ;)

Nie będę się wypowiadać za dużo na temat wyższości Hiluxa na Amarokiem, bo Hiluxem zrobiłam prawie 6000 km, a Amarokiem może ze 200.

Ale mam wrażenie, że Amarok jakoś lepiej się zbierał ;)

Za to parkowanie Amarokiem pod sklepem (w PL) - miodzio ;)

Edytowane przez Jagna

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Jagna, pisz ;) Po prostu Toyoty znam od podszewki ;) Amarokiem jeździ znajomy z uczelni i poza dynamiką na asfalcie ciężko mi znaleźć zalety tego pojazdu. Nie znaczy to, że ich nie ma.

Potwierdzam, że też po tym poście przestaję off-topować w tym watku ;) Robimy osobny wątek dyskusji o Pick-Upach?

  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Odcinek 3, czyli poza sezonem też ma swoje plusy

- Raf, litości, wakacje mamy, śpij!

- Jak ja mam spać, jak mi się to drze nad głową!

- Śpiewa jak już… Chryste, jeden ptaszek chyba…

- Jak jeden! Stado całe! Nie mogą gdzie indziej się drzeć, tylko akurat tu??

Faktycznie, afrykańskie ptaszki to nie jakiś tam wróbelek. Nadają zdecydowanie głośniej.

Ale też repertuar mają jakby ciekawszy ;)

Powoli ustala nam się codzienny rytuał:

- Andrzej wstaje pierwszy, robi obchód, w końcu nie wytrzymuje i zaczyna robić śniadanie;

- Raf marudzi, że go coś obudziło;

- Jagny nie można wyciągnąć z namiotu ;)

DSC02308.JPG

Namiot dachowy to super sprawa. Wygodny, gruby materac w środku, pełna moskitiera, wszystkie śpiwory można zostawić w środku, składanie to jakieś 5 min, no i najważniejsze - jest się poza zasięgiem węży i skorpionów.

Rano widzimy, że na kempingu jest sporo starych samochodów, a raczej ich szczątków.

Niektóre całkiem ciekawie zagospodarowane:

_IGP0549.JPG

Ciekawie jest też w środku:

_IGP0541.JPG

Jagna usiłuje złapać wifi (jesteśmy średnio skomunikowani ze światem, bo działa nam jedna komórka na trzy osoby…)

_IGP0547.JPG

Wracamy na szlak, droga prowadzi nas do bramy ǀAi-ǀAis Richtersveld Transfrontier Park (namibijskie rdzenne języki zawierają takie znaczki jak ! albo I).

Płacimy 80N$ (czyli jakieś 28 PLN) za osobodzień za wjazd do parku.

Do wyboru mamy jakieś 10 punktów widokowych, gdzie podziwiać można to:

fish-river-canyon-namibia-14.jpg

czyli Fish River Canyon albo Fischfluss-Canyon albo Visrivier Canyon , jak kto woli…

Kanion Rzeki Rybnej jest drugim największym na świecie, 160 km długości, 27 km szerokości, 550 głębokości.

Można zejść na dół, ale jedynie zimą. Latem temperatura zabiła zbyt wielu turystów i wprowadzono zakaz. Nie chce nam się czekać do maja na pozwolenie, popatrzymy sobie z góry, też jest na co:

DSC02318.JPG

DSC02320.JPG

W najważniejszych punktach widokowych są barierki i daszki z cieniem:

_IGP0570.JPG

DSC02325.JPG

Ale pozostałe 159 km kanionu - można podejść na sam brzeżek ;)

_IGP0586.JPG

Wspólne zdjęcie wymaga poświęceń (bo ADHD pognało Andrzeja na sąsiedni szczyt):

_IGP0597.JPG

DSC02330.JPG

w dół lepiej za dużo nie patrzeć:

DSC02331.JPG

Na jednym z parkingów stajemy obok “altanki” i wpadamy w uzasadnione kompleksy:

DSC02326.JPG

Ekipa trzech młodych Niemców przyjechała z Pforzheim na kołach…

Którędy, można zobaczyć po naklejkach krajów…

Ehh…

Z Fish River kierujemy się na południe, do polecanych wszędzie gorących źródeł Ai-Ais.

_IGP0602.JPG

Andrzejowi przypomniało się, że dawno nie widział swojego paszportu i nie ma pojęcia, gdzie go ma.

No to szuka:

DSC02353.JPG

Znalazł i możemy już spokojnie pozować do zdjęcia:

DSC02357.JPG

Zrobiło się górzyście:

DSC02392.JPG

Droga D324 łącząca kanion Fish River z Ai-Ais:

_IGP0642.JPG

W końcu dojeżdżamy do gorących źródeł, gdzie oprócz nas błąkają się tylko pojedynczy turyści.

Tu niestety (ale tylko jeden , jedyny raz) żałujemy, że jest poza sezonem, bo gorące źródła nieczynne.

To znaczy te pod chmurką, bo te w hotelu i owszem.

W związku z tym, że częściowo nieczynne, są za darmo.

No jak tu nie skorzystać??

DSC02369.JPG

Jak widać, warunki zakwaterowania w Namibii bardzo skromne ;)

Wokół ośrodka buszują małpy:

DSC02374.JPG

Wymoczeni wracamy na szlak.

Mamy skrót zaznaczony na mapie cienką przerywaną linią i się zastanawiamy.

Ale droga najniższej możliwej kategorii wygląda tak:

_IGP0631.JPG

Szuter jest tak gładki, że można malować bez problemu paznokcie ;)

DSC02380.JPG

Dobijamy do szutru kategorii wyższej, czyli C :

_IGP0635.JPG

I jedziemy kawałek C13 wzdłuż Oranjerivier (albo Orange River), która jest granicą z RPA.

Nagle ożywa komórka Andrzeja (która za cholerę nie chciała działać w namibijskim roamingu).

Korzystając z południowoafrykańskiego zasięgu Andrzej daje znać, że żyje:

_IGP0653.JPG

A Jagna szpieguje przeciwległy brzeg ;)

DSC02395.JPG

Jesteśmy w najdalszym kawałku naszej podróży. Znaczy - w najbardziej południowym. 28 stopni na południe od równika.

Czas zatem skręcić na północ!

Mamy przed sobą 200 km nudnego jak flaki z olejem szutru po płaskim. Hilux wyciąga ostatnimi siłami 120 km/h, a my prawie zasypiamy…

W Aus nie ma spodziewanego kempingu, ale widzimy za miastem drogowskaz na logde, a przy nich zwykle jest kemping.

Lodge połączone ze stadniną, dość luksusową, adekwatnie do niemieckiej nazwy “Klein Aus” ;)

Desert_Horse_Inn01.jpg

Kolejny raz zastanawiam się, dlaczego w afrykańskiej Namibii każdy obiekt turystyczny jest tak pięknie zaprojektowany?

Budynki wtopione w krajobraz, zbudowane z naturalnych surowców, kamień, drewno, zero krzykliwych kolorów, reklam…

Dlaczego u nas tak się nie da? Choć troszkę??

Mimo, że ośrodek luksusowy, kemping jest tani i położony na odludziu. I bezprądowy ;)

Raf dołącza swój aparat do kolekcji innych ładujących się na recepcji i jedziemy górską ścieżką na kemping, oddalony chyba ze 2 km.

Mamy oczywiście swój kawałek gruntu z grillem:

_IGP0672.JPG

Prysznic zostawiam na rano, bo kąpiel wymagałaby czołówki ;)

Kolacja:

_IGP0657.JPG

Kubek do wina, wersja FAT:

_IGP0658.JPG

Brak prądu ma swoje bardzo miłe strony:

_IGP0670.JPG

Już nie pamiętam, kiedy widziałam w Europie Drogę Mleczną…

cdn

  • Like 22

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Zdaję sobie sprawę , że to zachodnie rubieże naszego pięknego kraju,

ale mimo to serdecznie wszystkich zapraszamy na relację na żywo:

sladowkisko.jpg

Jagna, Raf & Andrzej

  • Like 7

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

No wkurw moze trafic z zazdrosci :) Gratuluje wyjazdu, fantastyczne widoki.

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Wkleję, jak tylko admin odblokuje widoczność tego wątku dla wszystkich zalogowanych.

........................no ale że co że jak on/oni to ty wtedy że jakiś bojkot że nie .......................a weź ty się uspokój i pisz dalej ja cię proszę a nie gdzieś coś tam odsyłasz

  • Like 2

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Yhm...

:D

Edytowane przez mygosia

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Zaraz tam bojkot.

To niekulturalnie pisać o kimś, kto nie może tego czytać ;-)

Więc jak już będzie mógł to ja będę kulturalnie pisać dalej :-)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Skoro nie mam wyjścia ;)

Odcinek 4, czyli na czyiś zdjęciach zawsze jest ładniej

- Biiip… biiiip, biiip…

- No dobra Raf, tym razem mnie też to obudziło, ale możemy jednak spać dalej?

- Kto do licha nastawia budzik na taką porę? Ciemno jest! Niedziela jest!

- No jak to kto… Widziałeś tu kogoś poza Niemcami? Śpij!

- Ale po co ten budzik ??

- Nie słyszałeś wczoraj na recepcji? Że ostatnie wejście do Kolmanskop jest o 10? No to wstają, żeby zdążyć...

- A my ?

- A my się zaczniemy śpieszyć za godzinę, śpij…

Niestety. Budzik niemieckich sąsiadów był jedynie wstępem do pobudki. Za jakieś 10 min otoczyło nas stado koni, z których jeden głośniej od drugiego robił “yyyy-haaaa” czy jakoś tak.

No nic. Przynajmniej na pewno zdążymy do Kolmanskop…

Przed nami 127 km asfaltu. Zdążyliśmy prawie się od niego odzwyczaić ;)

Jedziemy idealnie na zachód, ku Atlantykowi.

Po obu stronach monotonna pustynia.

Czasem jakieś zwierzę (oryks, czyli gatunek antylopy zwany tu częściej Gemsbok):

DSC02414.JPG

albo nawet dwa:

DSC02438.JPG

Strusi wędrujących nieczynnymi torami jest wyjątkowo dużo. Ciekawe, skąd ten zwyczaj…

W okolicy Aus można też spotkać dzikie konie:

DSC02410.JPG

Do końca nie wiadomo, skąd się w Namibii wzięły, prawdopodobnie to zdziczałe stado, jest ich około 150 sztuk. Jedna z teorii mówi, że to pozostałość niemieckiej kawalerii, inna, że uratowały się z rozbitego na Wybrzeżu Szkieletowym statku... W czasie większych susz są dokarmiane i mają specjalne wodopoje , ale i tak nie wyglądają najlepiej…

W połowie drogi zaczynają się ładne wydmy. Ale sprawiają miejscowym co nieco kłopotu.

U nas odśnieżanie, a tu? Odpiaszczanie?

_IGP0695.JPG

Dojeżdżamy do pierwszej na dziś atrakcji, czyli zasypanego górniczego miasteczka Kolmannskuppe:

_IGP0709.JPG

Jesteśmy już w obszarze diamentonośnym i absolutnie nie wolno zjeżdżać z drogi. ani podnosić niczego z ziemi ;)

Kolmannskuppe (albo w afrikaans: Kolmanskop) funkcjonowało w latach 1905-1930 jako oaza białych w środku pustyni. Miasteczko miało szkołę, teatr, szpital i inne luksusy. Wodę dowożono z Kapsztadu (! 1000 km!) statkami do portu w Lüderitz…

Kiedy złoże się wyczerpało, kopalnia przeniosła pracowników w inne miejsce.

A teraz można sobie Kolmanskop zwiedzać.

Tony Halik też tu był! Całkiem niedawno ;)

_IGP0698.JPG

Na sam początek zwiedzania trafia nas szlag. Bo widzimy to:

DSC02423.JPG

Co prawda wycieczka zorganizowana, ale zawsze to coś…

Niemiecki Ordnung na całego: 14 identycznych maszynek, do tego wóz serwisowy z kolejnym na pace, widzimy jeszcze osiem kół (kół, nie opon...) na zmianę…

Mijamy ich później cały dzień. Ze względu na kurz, nie bardzo da się jeździć zespołowo ;)

Zgarnia nas pani przewodniczka (ze względu na chłopaków jesteśmy w mniej licznej grupce anglo a nie niemieckojęzycznej) i oprowadza po resztkach miasteczka:

DSC02427.JPG

Opisy Kolmanskop w sieci czy relacjach były pełne achów i ochów, rzeczywistość jest nieco skromniejsza.

Ciekawych jest kilka budynków:

_IGP0716.JPG

DSC02429.JPG

No i wanna, w której wszyscy oprócz Niemców robią sobie zdjęcia:

DSC02431.JPG

_IGP0722.JPG

Andrzej filozoficznie stwierdza: “i znów ładniej było na zdjęciach” ;)

_IGP0727.JPG

Lekko zdegustowani jedziemy na koniec asfaltu, do Lüderitz, gdzie robimy zakupy (namierzenie sklepu spożywczego w Namibii to nie lada wyczyn!) i po raz drugi dopiero tankujemy.

Tankowanie to cała procedura. Jak tylko jedno koło pojawi się w zasięgu stacji, zaczyna machać co najmniej 6 osób, każdy zachęca do wjazdu pod JEGO dystrybutor.

Po wybraniu dystrybutora wszyscy otaczają auto, zaczyna się drużynowe mycie szyb (ale takie porządne, po niemiecku ;) ) oraz oglądanie naklejek.

“Polska? Ale to chyba nie w Afryce, prawda?”

Nalanie 120 litrów trochę trwa, więc mamy sporo czasu na objaśnienia ;)

Jesteśmy mile zakoczeni spalaniem Hiluxa, wyszło niecałe 10 l/100 km, a byliśmy przygotowani na duuużo więcej.

Zaglądamy też nad Ocean Atlantycki, a konkretnie jego zatokę:

_IGP0737.JPG

Chłopaki koniecznie chcieli się wykąpać, ale po zanurzeniu stóp słyszę:

“Nooo, może innym razem jednak…”

Szybki obiad w przydrożnym barze, gdzie wcinamy kurczaka.

Zgodnie stwierdzamy, że kurczak musiał całe życie biegać wolno, zupełnie inne mięso ;)

Trochę się waham w kwestii sałatki, bo rok temu w Maroko kosztowało mnie to 2 dni latania do łazienki… Ale tu chyba nawet bakterie mówią po niemiecku, bo przez cały wyjazd nic nikomu żołądkowego nie było.

Za wyjątkiem czystej żołądkowej może ;)

Musimy wrócić te 127 km asfaltem do Aus (wybrzeżem się nie da, Sperrgebiet, teren zamknięty, czyli wydobycie diamentów…) i odbijamy na północ. Na szczęście znów szuter ;)

Dzień nam wyszedł samochodowy trochę… Niestety taki urok krajów, gdzie atrakcje występują co mniej więcej 500 km ;)

DSC02450.JPG

Ale widoki za oknem, krajobrazy i słońce rekompensują wszystko.

Trafia nam się po raz pierwszy (i ostatni!) tarka. I o dziwo na szutrze kategorii C…

Jedziemy jakieś 100 km, na przemian: tarka, albo kamienista droga. Na jednej i drugiej wybija zęby…

Próbujemy różnych metod, żadna nie jest na 100% skuteczna, trzeba się przemęczyć , i tyle.

Się kurzy:

_IGP0752.JPG

Na focie widać najważniejszy element Toyoty, czyli lufcik odpowietrzający. Raz zapomnieliśmy go otworzyć. Efekt był straszliwy: na pace wszystko było pokryte grubą warstwą brązowego pyłu...

Czasem się trafia ładny odcinek bez tarki:

DSC02476.JPG

Okolica zupełnie bezludna, więc lądujemy na jedynym kempingu w okolicy, w miejscowości Betta. Miejscowość składa się z jednej farmy oraz kempingu na tej farmie właśnie.

Obok rozbija się rodzinka wielopokoleniowa z RPA: dziadkowie, rodzice i dwójka małych dzieci. Bardzo małych ;)

Raf od razu:

“Jagna, tam są małe dzieci. Zobaczysz, będą płakać pół nocy”

“Przestań, wybiegają się i padną jak nieżywe”

“Ale później się obudzą i będą ryczeć. Zobaczysz”

Wieczorem robimy pierwszy przegląd Hiluxa (oczywiście wieści o padniętej turbinie były mocno przesadzone, po prostu auto jest tak słabe, że stwierdziliśmy, że turbina nie może działać).

Trochę jest kurzu:

_IGP0768.JPG

Szczególnie w filtrze powietrza:

_IGP0766.JPG

Po tej ciężkiej robocie należy się odpoczynek przy zachodzącym słońcu:

_IGP0769.JPG

A wieczór upływa wyjątkowo nie przy czerwonym wytrawnym ;)

DSC02467.JPG

A mniej więcej o pierwszej w nocy:

“A nie mówiłem, że się będą darły!!!”

cdn...

  • Like 15

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

To jeszcze zeby bardziej nakręcić was na wyjazd w tamte rejony polecam oglądnąć sobie moją relacje z Namibii i nie tylko z 2013 :)

  • Like 8

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Odcinek 5, czyli znów przemycę nieco geologii ;)

Mniej więcej godzinę później ryczące dzieciaki zasypiają, a my wraz z nimi.

Nie na długo jednak.

Tym razem Jagnę, a nie Rafa budzi dziadek kaszlący dobre pół godziny jak w ostatnim stadium gruźlicy.

Korzystając z okazji Jagna schodzi z namiotu i spotyka całkiem obudzonego Andrzeja ;)

No nic, śpimy dalej.

A nad ranem...

- Przecież nic nie marudzę!

- Ale patrzysz z wyrzutem!

- Przecież ty i tak nic nie widzisz bez szkieł!

- Ale wiem, że patrzysz!

No cóż, Raf ma potrójny powód do marudzenia: pół nocy darły się dzieci, drugie pół kaszlał ich dziadek, a nad ranem ktoś odpalił generator ;)

Dlaczego więc śpimy na kempingach zamiast w dziczy? Bo:

- dzicz jest najczęściej ogrodzona płotem i jest czyjąś farmą;

- po dziczy latają jakieś dziwne duże kotowate;

- fajnie jednak móc wziąć prysznic kiedy jest ponad 35 stopni ;)

Pytamy właścicielki farmy, czy następny odcinek drogi też jest tak nierówny jak ten wczorajszy, dowiadujemy się, że drogi są naprawiane po opadach, a że dawno nie padało…

Wbrew ostrzeżeniom, druga część D831 jest dużo znośniejsza.

Mijamy wczorajszą wycieczkę motocyklistów, rozciągniętą chyba na kilkanaście km:

DSC02468.JPG

Koło południa dojeżdżamy do Sossusvlei, kolejnego “must see” w Namibii. To największe dostępne zbiorowisko wydm w tym kraju. I jednocześnie najwyższe.

Piasek w Sussusvlei ma ok. 5 mln lat, pierwotnie znajdował się na pustyni Kalahari, skąd przeniosła go rzeka Orange River. A z brzegów rzeki przywiał go już standardowo wiatr ;)

Podobno wydmy trzeba koniecznie zobaczyć o wschodzie lub zachodzie słońca, ale to jest możliwe jedynie przy noclegu na tutejszym kempingu.

Nie chce nam się marnować pół dnia, więc trudno, zobaczymy je przy słońcu będącym w zenicie. No może jakieś 5 stopni niżej ;)

Wydmy Sossusvlei to Park Narodowy Namib - Naukluft, płaci się za całodzienny wstęp.

Tuż za recepcją zaczyna się asfalt prowadzący do wydm. Śmiesznie - 60km asfaltu w środku pustyni ;)

I nie wiedzieć czemu, dla motocykli zakaz:

CIMG0106.JPG

Asfalt kończy się parkingiem oraz wielkim napisem, że dalej to już “4x4 only”.

No może i…

DSC02532.JPG

Zawsze można zostawić auto i skorzystać z płatnej podwózki.

Ogarnia nas lekkie zwątpienie (ale raczej w możliwości Hiluxa, który ledwo pod większe górki podjeżdża…).

Na szczęście na parkingu jest też traktor. Czyli - jakby co - ma nas kto wyciągnąć ;)

Zapinamy po raz pierwszy i ostatni nasze 4x4, Raf za kierownicą wkręca Hiluxa na wysokie obroty - jedyne, przy których to auto jakoś jedzie i suniemy po piachu…

_IGP0800.JPG

na szczęście nie cała droga jest kopnym piachem:

_IGP0803.JPG

Lądujemy na parkingu zwanym Deadvlei i urządzamy małą sesję:

DSC02540.JPG

Niektórzy nie mieszczą się na masce:

_IGP0804.JPG

Do samych wydm jeszcze kawałek na pieszo (wszędzie napisy: offroad verboten!)

DSC02546.JPG

Oczywiście, tradycyjnie, zawsze kiedy wybieramy się na spacer, słońce musi być najwyżej jak się tylko da ;) Cień jest “imponujących” rozmiarów:

DSC02548.JPG

To białe coś to glinka, po której idzie się znaczniej łatwiej, niż po piachu.

_IGP0812.JPG

Piach po prostu parzy w stopy i bardzo żałuję, że mam sandały, do których piasek wchodzi bez problemu…

_IGP0815.JPG

Andrzej pyta: to jak wysokie są te wydmy? Dam radę?

Jakieś 300 m ;)

Usiłujemy go odwieść od pomysłu, ale się nie dało…

_IGP0817.JPG

Ze szczytu Andrzej postanawia zejść w sposób szybki, czyli po prostu zbiec.

Niestety spadają mu przy tym klapki i obserwujemy z dołu, jak usiłuje jednocześnie zawisnąć w powietrzu, ubrać klapki i nie dotykać gorącego piasku…

_IGP0828.JPG

Z dołu wygląda to zabawnie, ale wieczorem Andrzej pokazuje nam poparzenia na podeszwach swoich stóp…

Na koniec swojego spacerku wypił duszkiem całą butelkę wody ;)

_IGP0830.JPG

Ale jakoś to przeżył ;)

DSC02572.JPG

Mniej lub bardziej poparzeni dochodzimy do wyschniętego jeziorka za wydmami, teraz to płaskie, białe coś, składające się z wyschniętej glinki:

_IGP0824.JPG

_IGP0832.JPG

Jeziorko ostatni raz napełniło się chyba w 1997, przez rzekę Tsauchab.

_IGP0838.JPG

Później, kolejny raz parząc stopy, wracamy przez wydmy do Hiluxa.

Za kierownicą Andrzej, który po piachu w życiu nie jeździł, i prawie nas zakopał ;)

Kolejny przystanek - najsłynniejsza wydma w Namibii,czyli Dune 45 (od 45. kilometra na drodze). Ta wydma jest dość rzadkiego rodzaju - to wydma gwiaździsta, przypominająca nieco stożek.

Tutaj następuje premiera naszych wyprawowych koszulek.

DSC02588.JPG

_IGP0842.JPG

Rzeczywisty kolor piasku, to coś pośredniego między aparatem Jagny i Rafa ;)

(Wydmy są zabarwione tlenkiem żelaza na czerwonawy kolor)

Chyba widać, kto jest górą ;)

DSC02594.JPG

A tu widać, jak wydmy “poruszają” się w skutek przesypywana piasku z jednego stoku na drugi:

DSC02595.JPG

Ponieważ jesteśmy na środku pustyni Namib, postanawiamy nie marudzić i zjeść obiad tam gdzie się da, czyli w restauracji koło recepcji parku.

Szczególnie, że ostatni sklep spożywczy był w Lüderitz (czyli 500 km temu) , a następny powinien być w Walwis Bay (czyli za 300 km!)

Jak zwykle cała obsługa jest uśmiechnięta, wesoła i podśpiewująca pod nosem.

I oczywiście czarna ;)

Chyba nigdzie nie spotkałam tak radosnych ludzi w pracy ;)

_IGP0871.JPG

I do tego zimny Windhoek Bier ;)

Kilka kilometrów dalej znów czeka nas spacer, do kanionu Sesriem (“Ses riem” to w afrikaans “sześć lin” - tyle było potrzeba, aby wyciągnąć wiadro wody z dna kanionu):

DSC02632.JPG

W porze deszczowej płynie tędy rzeka Tsauchab. Patrząc na głębokość kanionu, bywa całkiem spora ;)

Schodzimy wgłąb kanionu Sesriem:

_IGP0849.JPG

Jagna geolog dostaje zawodowego oczopląsu:

_IGP0854.JPG

Kanion został wyżłobiony przez ostatnich kilkaset tysięcy lat przez rzekę w bardzo ciekawych osadach naniesionych przez inną, wcześniejszą rzekę.

Rzeka niosła ze sobą (w zależności od ilości wody, czyli energii przepływu) piasek, żwir oraz kawałki skał.

Wszystko to pięknie się w czasie transportu obtoczyło, a na koniec scementowało węglanem wapnia.

Później cały teren wyniósł się ku górze, a kolejna rzeka zaczęła te osady rozcinać.

Starczy wykładu - po prostu było pięknie!

DSC02619.JPG

DSC02629.JPG

Andrzej zauważa, że w jego aparacie przestał działać zoom, pewnie po bliskim spotkaniu aparatu z wydmowym piaskiem. Stuka, puka, dmucha, wszystko na nic.

W końcu Jagna mówi: daj, podotykam, może coś pomoże.

Aparat cudownie ożywa, a Andrzej na to: “a nie podotykałabyś może moich stóp”?

Jesteśmy zapełnieni widokami na kilka dni, więc nie przeszkadza nam, że musimy jechać nudnym szutrem 300 km… Dookoła same płoty, farma za farmą… zastanawiamy się, jakich rozmiarów są te gospodarstwa, skoro bramy wjazdowe są średnio co 50 km…

Robi się ciemno i powoli myślimy, że będziemy musieli rozbić się pod płotem, ale widzimy reklamę logde i kempingu.

Skręcamy więc w bramę farmy. Kemping jest, ale drogowskaz pokazuje: “recepcja 6 km”. Ciekawe, czy gdybyśmy się rozbili, ktokolwiek z recepcji by to zauważył?

Lodge jak zwykle luksusowe (zresztą sama nazwa zobowiązuje: “Roctock Ritz Desert Lodge”)

Kemping jak zwykle pusty ;)

No i najważniejsze! Są surykatki!!

DSC02642.JPG

Andrzej stwierdza: No, to możemy powoli wracać do domu ;)

Kemping też piękny. Jesteśmy sami, drewno do napalenia w namibijskim “bojlerze” przygotowane, łazienki jak zwykle wyłożone kamieniem i jak zwykle z widokiem na góry…

(a na łazienkowych drzwiach karteczka “proszę nie karmić szakali”)

A chwilę później taki widok:

DSC02651.JPG

a jeszcze później wykańczamy zapasy Windhoek Bier…

_IGP0881.JPG

cdn

  • Like 18

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Już czekam na cd :-D

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Odcinek 6, czyli jedziemy 100 km, żeby zobaczyć pewną roślinkę …

Wieczorem śmialiśmy się z karteczki “nie karmić szakali”.

Tymczasem, jak tylko zrobiło się całkiem ciemno, zaczęły na nas patrzeć pary czerwonych oczek ;)

A zasypiając, byłam pewna, na co Raf będzie marudził rano - na płaczące w nocy szakale ;)

Rano Jagna chowa równouprawienie w kieszeń i robi chłopakom jajaecznicę na szynce:

DSC02658.JPG

Tuż koło kempingu latają sobie stada zebr (zeber?):

DSC02663.JPG

Wracamy na C14 i gdyby nie krzyk Jagny, znów byśmy przejechali:

_IGP0883.JPG

Jesteśmy dokładnie na 23° 27′ szerokości geograficznej południowej. (co prawda obecnie zwrotnik Koziorożca powędrował na 23° 26′ 16″ , ale pewnie tabliczki nie przestawili )

DSC02667.JPG

_IGP0887.JPG

I dalej C 14, zaczyna się robić kręto i górzyście:

DSC02679.JPG

DSC02687.JPG

Zatrzymujemy się na parkingu obok ciekawych skałek:

DSC02697.JPG

I Jagna stwierdza: a może w końcu ja bym trochę pojeździła?

No to proszę:

DSC02705.JPG

Poza miastem ruch lewostronny trudny nie jest ;)

Tylko ciągle prawa ręka szuka biegów gdzieś w drzwiach ;)

Jagna dowozi całość do Walvis Bay, z powrotem nad Atlantyk.

Offtopic: kto kojarzy stare szanty Porębskiego?:

“Ze Świnoujścia do Walvis Bay

Droga nie była krótka,

A po dwóch dobach albo mniej,

Już się skończyła wódka.”

Walvis Bay to największy port Namibii. Z atrakcji turystycznych: flamingi.

DSC02715.JPG

Ogólnie: dość bogato i europejsko, czyli nudno. Chcielibyśmy jednak zatankować (pikuś) i zrobić zakupy (tylko gdzie??).

Mniej więcej za piątym przejechaniem wszystkich uliczek w centrum udaje nam się namierzyć sklep spożywczy - wyłącznie dzięki pani, która pcha przed sobą wózek z jedzeniem.

Zjeżdżamy w bok, żeby objechać 100 km pętelkę polecaną przez wszystkie przewodniki, tzw. Welwitschia Tour.

Andrzej od razu kracze: taaa, na zdjęciach to piękne, ale…

Najpierw droga wiedzie przez teren zwany “Moon Landscape” i rzeczywiście, widoki iście księżycowe:

_IGP0921.JPG

A potem jedziemy do miejsca, gdzie występuje welwiczja - roślina endemit, która występuje wyłącznie w Namibii i jako jedna z nielicznych potrafi przetrwać te pustynne warunki.

Wygląda nieszczególnie:

_IGP0941.JPG

Droga do welwiczji należała do tych wybitnie kurzących:

_IGP0948.JPG

Niezbyt zachwyceni (Andrzej: “a nie mówiłem?”) wracamy w stronę Walvis Bay i C34 jedziemy wzdłuż wybrzeża oceanu.

Ten kawałek wybrzeża atlantyckiego nosi nazwę “Wybrzeże Szkieletów”. Nazwa odpowiednia…

Wybrzeże to charakteryzuje się bardzo silnym, zimnym prądem benguelskim ibardzo niesprzyjającymi warunkami na lądzie (pustynia).

Do dziś, na długości ok. 5000 km rozbiło się tam ponad 1000 statków!

W dodatku rozbitkowie nie mieli szans przeżycia na lądzie…

90518093.3EU5KRXL.IMG_4271a_2.jpg

Jest wietrznie, zimno i wilgotno:

DSC02730.JPG

Niewiele wraków jest łatwo dostępnych, tu akurat taki całkiem współczesny, sprzed zaledwie kilku lat:

DSC02735.JPG

Przy tym wraku spotykamy ekipę z Hilxem wypożyczonym w Bocian Safaris i są to Polacy.

Robią większą wycieczkę, na samą Namibię mają zaledwie kilka dni, więc nie zjeżdżają z głównych dróg...

Robi się ciemno, widoki żadne, czas szukać kempingu (wzdłuż całego wybrzeża napisy: offroad verboten! camping verboten!)

Znajdujemy kemping w najbliższym miasteczku i nie możemy się nadziwić, że jest pełny.

Okazuje się, że ten kawałek wybrzeża to mekka wędkarzy.

Namibijski sposób przewożenia wędek:

DSC02738.JPG

Ciekawe, co na to powiedziałyby unijne przepisy bhp ;)

Kemping jest taki bardziej cywilizowany (zresztą dlatego niezbyt nam się podoba) i wyposażony w gniazdka elektryczne.

Niestety nie możemy z nich skorzystać, bo wtyczki namibijskie nie przypominają niczego normalnego:

M_plug.jpg

Zagapiliśmy się w Windhoek, a na prowincji nie udało nam się kupić żadnego adaptera…

Raf ma problem, bo swój aparat może ładować tylko na 230 V :mur:

Jagna stwierdza: Niemcy mają na pewno wszystko, a nawet wszystko +1, czyli będą mieć adapter zapasowy.

Oczywiście mieli i nawet pożyczyli na całą noc. I pewnie sobie komentowali: no tak, Polacy, wybrali się w podróż, ale adapter już ich nie stać...

cdn.

Edytowane przez Jagna
  • Like 18

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Odcinek 7, czyli sól jest dobra do zupy, ale na drogę nie bardzo ;)

Po noclegu w Hentiesbaai wsród niemieckich i południowoafrykańskich wędkarzy wracamy na C34, która na tym odcinku nosi nazwę “droga solna”, bo jej nawierzchnia to nie żwir, ale sól właśnie.

Pewnie kiedy jest sucho, powierzchnia soli jest twarda jak beton.

Niestety kiedy mży, robi się solna błotna ślizgawka.

DSC02743.JPG

Wzorem innych, częściej jedziemy więc obok drogi niż po niej…

DSC02740.JPG

Mamy do przejechania jakieś 150 km po takiej nawierzchni, cały czas siąpi, oceanu zbytnio nie widać, nudno jest…

Hilux po jakieś godzinie wygląda tak:

DSC02747.JPG

Prawie słychać, jak sól konsumuje metalowe elementy podwozia ;)

Zajeżdżamy do kolejnego wraku, tym razem kuter rybacki z 1975. Niewiele z niego zostało:

DSC02752.JPG

Północna część Wybrzeża Szkieletów to niedawno otworzony park narodowy, który zaczyna się oryginalną bramą wjazdową:

DSC02746.JPG

Parku nie ba się ominąć, więc jest bezpłatny, trzeba tylko się wpisać na wjeździe i wyjechać przed zmrokiem.

Park Narodowy Skeleton Coast chroni to:

DSC02771.JPG

czyli krajobraz pustkowia. Zjazd z drogi jest gesetzlich verboten, więc to co jest na zdjęciu powyżej było zupełnie nielegalne ;)

Na ulotce stało: “ślady twoich kół będą widoczne jeszcze dziesiątki lat! nie niszcz krajobrazu!”

No cóż, przepraszamy bardzo, ale Jagnie zachciało się w krzaczki, tzn. w tym wypadku chyba w skałki…

Odbijamy z wybrzeża na wschód, na C34. I od razu inna pogoda!

_IGP1007.JPG

Przedział nawigacyjny:

_IGP1010.JPG

Na środku C34 stoi sobie struś. Co tak stoi, zamiast zejść z drogi?

Bo przeprowadza przez drogę osiem strusiątek!

_IGP1012.JPG

A pochód zamyka drogi struś:

_IGP1013.JPG

Zjeżdżamy w boczne drogi (D612) i dojeżdżamy do miejsca z listy UNESCO: Twyfelfontein (w afrikanaans: niespodziewane źródło).

Z reguły oblegane przez turystów, teraz jesteśmy sami, dostajemy lokalną przewodniczkę i idziemy podziwiać naskalne malowidła Buszmenów, liczące sobie kilka tysięcy lat. Przestawiają one głównie zwierzęta:

_IGP1024.JPG

poniżej lew z ludzką stopą na końcu ogona:

_IGP1028.JPG

Przewodniczka, mówiąca do nas pięknym angielskim, z kolegami rozmawiała w lokalnym języku Khoekhoe, który jest znany z “mlasków”. Mlaski są zapisywane m.in. jako “!”. Brzmi to bardzo ciekawie ;)

Skacząc pomiędzy skałkami zauważamy to, przed czym ostrzegają przewodniki:

DSC02834.JPG

oraz inne mniej groźne:

DSC02833.JPG

Wracając z Twyfelfontein widzimy piękną kałużę (w porze suchej kałuża to raczej rzadkość) i postanawiamy “umyć” Hiluxa. A raczej zastąpić sól błotem:

_IGP1035.JPG

Mycie, jak mycie, ale jaka frajda z kałuży ;)

_IGP1037.JPG

Kilka km na południe kolejna atrakcja geologiczna: Valley of Organ Pipes, czyli Dolina Organów.

Jest to wulkaniczna skała (dokładnie doleryt), która w czasie zastygania przybrała formę sześciobocznych słupów:

_IGP1040.JPG

_IGP1045.JPG

Potem troszkę źle odczytujemy mapę i dość na około jedziemy do kolejnej ciekawostki geologicznej.

Robimy sporą pętlę drogami bocznymi:

_IGP1066.JPG

Niedawno musiało padać i gdzieniegdzie drogę popsuło.

Ale krajobraz za oknem piękny, więc nie żałujemy nadłożonych kilometrów ;)

Niestety, kiedy dojeżdżamy do “Skamieniałego lasu”, zastajemy zamkniętą już bramę.

No, nie, nie może być, nie po to przecież tyle drogi nadłożyliśmy!

Przechodzimy przez dziurę w płocie.

Na co wychodzi do nas przewodnik i mówi:

“ooo, widzę, że jesteście bardzo zdesperowani, żeby zobaczyć skamieniały las!” i z uśmiechem otwiera nam bramę ;)

To jedno z niewielu miejsc na świecie, gdzie można odkopać skamieniałe drewno. Substancja organiczna została całkowice zastąpiona krzemionką, więc jest to bardzo twarda skała. Ale ciągle o wyglądzie drewna:

_IGP1069.JPG

_IGP1075.JPG

ale w środku po oszlifowaniu może wyglądać to tak:

az37a.jpg

Chce mi się śmiać, bo pamiętam, ile kosztowały w Arizonie takie malutkie kawałeczki tego “drewienka”.

A tutaj walało się to wszędzie. Krawężniki - drewno, żwir na ścieżce - drewno…

Jesteśmy z powrotem w okolicy Twyfelfontein, zrobiło się już ciemno, więc nie mamy wyjścia, pierwszy kemping nasz.

Padło na Movani Mountain Camp, prowadzony przez lokalną społeczność (sporo tego było w Namibii i chyba powinno się właśnie taką działalność popierać).

Kempingi “gminne” (czyli prowadzone przez lokalnych) łatwo odróżnić od tych prywatnych (gdzie właściciel z reguły jest biały) po łazienkach/toaletach. Zdecydowanie czyściej jest na tych drugich ;)

Wieczór na kempingu jak zwykle: jagnięcina z grilla, czerwone wytrawne…

cdn...

  • Like 16

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Fajna relacja, super sie czyta!

Kilka tygodni temu koło miejscowości Jaramillo w Patagonii w Argentynie oglądaliśmy podobne skamieniałe drzewa. Super.

Obecnie jedziemy z Santiago de Chille na północ.

Czekam na dalszy ciąg relacji...

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Chile ! Mniam!

Jeśli mogę polecić coś mniej znanego:

Parque Nacional Nevado Tres Cruces

Trochę w bok, ale warto. Zero turystów, widoki olśniewające.

Z chęcią poczytam później o Argentynie, bo coś mi tam lęgnie się w głowie ;)

Edytowane przez Jagna
  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Odcinek 8, czyli w końcu trochę offroadu !

Kemping Movani Mountain Camp tuż przed wyjazdem:

CIMG0173.JPG

Jagna stwierdza, że to jest jej dzień i siada za kierownicą.

Pierwszy, niewielki bród przez rzekę Aba - Huab:

_IGP1111.JPG

Wracamy na drogę główną, czyli C39:

_IGP1085.JPG

Zaczyna się bardziej górzysty krajobraz, tak ponad 1000 m n.p.m.:

DSC02870.JPG

Jagna daje jakoś radę, skoro Andrzej jest w stanie spać:

DSC02868.JPG

Zwracam uwagę na rejli mocowanie Calgonowego GoPro ;)

Można by to opatentować - ruchy lusterkiem pozwalały na precyzyjny dobór kadru ;)

Po raz n-ty mijamy najważniejszy sprzęt drogowy w Namibii:

DSC02886.JPG

równiarki chodzą prawie non stop po drogach kat “C” i pewnie dlatego nie uświadczy się na nich tarki, a dziury to już w ogóle zjawisko nieznane…

Dojeżdżamy do skrzyżowania C39 z C43 gdzie ma być miejscowość Palmweg.

Hm, fajnie by było, bo ostatnio jakąś wieś widzieliśmy przedwczoraj rano, jakieś 400 km temu..

Jednak jak zwykle zamiast miejscowości jest kemping oraz stacja paliw.

Tankujemy, bo nie bardzo wiadomo, kiedy będzie znów okazja, ale zakupów zrobić nie ma gdzie...

Jest za to posterunek weterynaryjny ;)

Północna część Namibii jest oddzielona płotem ze względu na jakieś choroby bydła.

Nie wolno z północy na południe wwozić ani zwierząt ani mięsa.

Podobno to też trochę polityczne, bo północ to małe farmy czarnych, a południe to farmy białych…

Zostaliśmy po raz kolejny zapisani w rejestrach (biurokracja jest w Namibii niezła, choć ogranicza się na szczęście do wypełniania formularzy) i możemy jechać

Góry Stołowe:

DSC02896.JPG

Pierwsze żyrafy:

DSC02900.JPG

Stoi sobie przy drodze i się pasie:

DSC02915.JPG

Na szczęście pod koła nie wbiega ;)

DSC02921.JPG

_IGP1097.JPG

O dziwo po drodze jest kilka wioseczek, a w jednej napis: Bakery (a nie Bäckerei !).

Po hamulcach, wsteczny, będzie chleb!

Chlebem pachniało na 100 m przed sklepem, właściwie było to coś podobnego do naszej chałki.

Przepłaciliśmy zdrowo, ale co tam ;)

Możemy więc stanąć na jedzenie:

DSC02935.JPG

Kawa z mlekiem, chleb z serem, na deser melon…

Nasza lodówka po dłuższej jeździe mrozi do -8 stopni, więc czasem mamy mały problem z krojeniem ;)

Po jedzeniu musi być chwila relaksu…

DSC02937.JPG

Dojeżdżamy do Sesfontein, małego miasteczka, które jest “bramą wjazdową” do krainy Himba i Herero, czyli Kaokoland.

Kaokoland to północno-zachodni narożnik Namibii, gdzie prawie nie ma białych, są za to góry, zieleń, zwierzęta i ludy zachowujące tradycje.

No i nie ma już “szutrowych autostrad”...

Nasz plan, to zrobienie 370 km pętli przez Purros.

Ale pierwsze 50 km pozbawia nas złudzeń.

Teraz chcemy po prostu dojechać do Purros ;)

No i w końcu mamy jakiś offroad, a nie tylko szerokie szutry.

Są kamienie, są wąskie zakręty, jest piach …

Najpierw jest znośnie:

DSC02949.JPG

Ale później prędkość spada nam do 40 km/h

_IGP1121.JPG

A jeszcze potem kawałek pustyni:

_IGP1129.JPG

A gdzieniegdzie takie “kwiatki” :

_IGP1125.JPG

Andrzej oczywiście poszedł policzyć cylindry ;)

Po jakiś 3 godzinach osiągamy Purros. Drogowskaz na kemping prowadzi nas na środek pustyni, śladów brak, wracamy do wsi i pytamy.

Wskazówki dość rozbudowane, ale jakoś trafiamy.

Już wiemy, dlaczego w przewodniku napisali: w porze deszczowej upewnij się przed wyjazdem, że dla się dojechać.

Kemping znajduje się po drugiej stronie wyschniętego koryta rzecznego. Dość szerokiego ;)

_IGP1170.JPG

Na kempingu ani żywej duszy, wisi sobie tylko cennik.

Postanawiamy więc na własną rękę poszukać wioski Himba i wrócić tu na nocleg.

Ale oczywiście Polacy tu byli:

_IGP1146.JPG

Nie ujeżdżamy za daleko, kiedy widzimy biegącą ku nam postać.

Josef ledwo dyszy, ale tłumaczy, że widział nas w wiosce i zaraz zaczął biec w kierunku kempingu ;) Biedaczek, w tym upale …

Zabieramy go na pokład i jedziemy do wioski Himba.

Po drodze ciekawa konwersacja : “Podolsky?” “Lewandowsky?” :)

Wioska jest pewnie pokazowa, ale raczej bez przewodnika nikłe mamy szanse zobaczyć coś innego. A tym bardziej cokolwiek zrozumieć.

Josef tłumaczy z tamtejszego na angielski:

DSC02973.JPG

Kobiety Himba słyną z koloru skóry: ponieważ woda jest tu bezcenna, zamiast się myć, okadzają się dymem z ziół, a potem smarują całe ciało mieszanką ochry i tłuszczu. Pięknie to zabarwia na czerwono.

_IGP1142.JPG

Do dziś ich ubrania szyte są ze skóry, a włosy zlepiane gliną:

CIMG0189.JPG

_IGP1144.JPG

Co ciekawe, takie stroje nie są tylko na pokaz, spotykaliśmy mnóstwo tak ubranych kobiet w miastach czy na drodze.

Przy okazji kupujemy trochę pamiątek - kosztują tu chyba ¼ tego co w mieście i pieniądze trafiają (mam nadzieję) w ręce wytwórców.

Wszystko jest naprawdę ładne: rzeźbione zwierzątka, biżuteria ze skóry czy nasion palmy…

Wracamy na kemping w Purros.

_IGP1149.JPG

Wyczytałam o nim w relacji i rzeczywiście wart jest odwiedzin.

Choć ubogi w cywilizację (bezprądowy) to jednak bardzo klimatyczny.

Każdy plac na kempingu otoczony jest eukaliptusami:

_IGP1152.JPG

Jak widać, jest grill i nawet stoliczek!

Łazienka i toaleta wkomponowana w eukaliptus:

_IGP1165.JPG

Kto znajdzie sitko prysznicowe na zdjęciu?

_IGP1167.JPG

W eukaliptusach chyba milion ptaków ma gniazda, bo ćwierkanie dobiega ze wszystkich stron.

Palimy w “boilerze” wyschniętym krowim guankiem (nie śmierdzi już zupełnie) i mamy ciepłą wodę pod prysznicem.

Dalej jak zwykle: jagnięcinka z grilla, wino, spoglądanie w gwiazdy, nocne Polaków rozmowy...

Eh, ciężki będzie powrót do polskiej rzeczywistości…

cdn.

  • Like 25

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Niecierpliwie czekamy na dalsze opowieści :)

Super relacja !

Edytowane przez Ofelia

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

bardzo fajny wyjazd, czekam na kolejny odcinek :)

:slina:

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Żeby dodać komentarz, musisz założyć konto lub zalogować się

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

Dodaj konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się tutaj.

Zaloguj się teraz

×