Skocz do zawartości
Jagna

Do kraju podziemnych pomarańczy, czyli po pyry do Peru

Recommended Posts

Odcinek 0, czyli prologi dwa

Prolog według pewnego śląskiego Berlińczyka:

Początek tej podróży sięga jeszcze II wojny światowej, kiedy pradziadek Krzysia otrzymał od ojca kawał dorodnego kartofla.

Kartofel ten stanowił podstawę żywieniową każdej wielkopolskiej rodziny. Życzeniem ojca pradziadka było odwiedzenie mekki pyrowej, czyli miejsca urodzenia proroka pyry.

Coś w rodzaju oczyszczającego rytuału dla następnych pokoleń pyry. Bo pyra starzeje sie tak jak my. Co rok jest o rok starsza i bardziej pomarszczona...

Owa święta pyra od ojca pradziadka Krzysia przetrwała do dzisiaj razem z życzeniem odwiedzenia kraju pochodzenia pyry.

Krzysiu, jako wierny orędownik krainy wielkopolskiej pyry postanowił popielgrzymować do świętej dla każdego Poznaniaka krainy....

Rok 2014, wieś pod Zieloną Górą, Jagna i Raf dnia powszedniego chcąc ugotować kartofla na kolacje stwierdzają brak owych w worku w piwnicy. Wieczór spędzili przy chlebie i wodzie...

Dnia następnego dzwonią do krainy Wielkopolskiej do Krzysia - dostawcy dorodnych pyr. Ten wysyła 3 worki i 2 cebuli i wspomina o świętej pielgrzymce...

Wiemy już, ile jest czasu pomiędzy iskra a zapłonem, mieszanka detonuje natychmiast. Bilety okazyjne lądują na skrzynce mailowej, plecaki zapakowane, kanapka na drogę i wielki ptak niesie ich nad wielką wodą do krainy podziemnych pomarańczy.

Krzychu obmył stopy i przygotował sie do przywitania świętej ziemi...

Prolog ver 2.0, czyli lubusko – wielkopolski:

- Jagna, masz już plany na zimowy wyjazd?

- Krzychu, sierpień dopiero mamy…

- Może i sierpień, ale teraz jest promocja Iberii do Ameryki Południowej. W Chile byliśmy, Argentyna zbyt poukładana, w Kolumbii byłem, zostało Peru ;) Jak chcemy się załapać, to szukaj szybko karty kredytowej!

No cóż, była to (jak dotąd) najszybsza decyzja wyjazdowa w moim życiu. Mniej więcej dwugodzinna ;)

Opłacało się. Zapłaciliśmy dokładnie 4 426,59 PLN za lot na trasie Barcelona – Lima – Bruksela. Za 3 osoby!

-Krzychu, a co właściwie jest ciekawego w Peru oprócz tego całego Machu Picchu?

-Jak to co! Kartofle!

ziemniaki-na-kilka-sposobow.jpg

Ziemniak (Solanum tuberosum L.) – gatunek rośliny należący do rodziny psiankowatych.

Nazwa „ziemniak” odnosi się zarówno do całej rośliny, jak i do jej jadalnych, bogatych w skrobię bulw pędowych, z powodu których gatunek jest uprawiany na masową skalę.

Roślina wywodzi się z Andów, gdzie udomowiono ją ok. 8 tysięcy lat temu.

Ziemniak został przywieziony do Europy w końcu XVI wieku, w ciągu następnych stuleci stał się integralną częścią wielu kuchni z całego świata.

Obecnie jest czwartą pod względem produkcji rośliną uprawną (po pszenicy, ryżu i kukurydzy).

W stanie dzikim rozmaite gatunki psianek podobnych do ziemniaka występują w obu Amerykach, od Stanów Zjednoczonych po Urugwaj.

Najnowsze badania genetyczne wykazały, że wszystkie odmiany rośliny wywodzą się z gatunku Solanum brevicaule, kultywowanego w dzisiejszym południowym Peru od przynajmniej 7 tysięcy lat.

W wyniku setek lat krzyżowania i sztucznej selekcji do dziś powstało ponad tysiąc odmian uprawnych ziemniaka.

Po podboju Państwa Inków, Hiszpanie sprowadzili ziemniaki do Europy około 1570 roku, skąd żeglarze rozprzestrzenili uprawę rośliny na cały świat.

Wprawdzie europejscy rolnicy początkowo byli wobec nowej uprawy sceptyczni, ale do XIX wieku stała się ona podstawą diety milionów mieszkańców kontynentu i nieodzownym elementem wielu kuchni regionalnych.

Dziś dieta przeciętnego mieszkańca Ziemi zawiera ok. 33 kg ziemniaków rocznie, a Polaka 109 kg.

I jak tu nie jechać do Peru?

cdn

  • Like 19

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzień 1, czyli Poznań – Zielona Góra – Berlin – Barcelona - Madryt – Lima…

Czy ja kiedyś wyjadę normalnie, bez nerwów na urlop? Może na emeryturze…

Rano załatwianie tysiąca spraw, przypominanie o tysiącu kolejnych pracownikom (z nadzieją, że będzie do czego wracać po urlopie), zaraz, zaraz, czy babka od ubezpieczeń przysłała dokumenty?

Szybki telefon: jak to, ja myślałam, że pani wyjeżdża za miesiąc… Grrrr…

A więc jeszcze przejażdżka po ubezpieczenie, na szczęście pani się wczuwa, załatwia szybko i nawet mamy zaświadczenia po hiszpańsku.

A czy ktoś może zrobił check-in? – rzucam w przestrzeń nad głową Rafa…

System Iberii (po polsku oczywiście brak) + cookies = katastrofa. Przez pół godziny wkurzamy się, dlaczego każą nam zapłacić 35 Euro za zmianę miejsc, których nie zmieniamy.

Po wyczyszczeniu cookies cena cudownie znika… a my siedzimy osobno, oczywiście kilometry od okna. Lot trwa jedynie 13 h i to w dzień, więc fajnie byłoby mieć na co popatrzeć… Na przykład na taką Amazonkę ;) ale nie tym razem.

Jakimś cudem udaje mi się spakować o czasie, Krzychu przyjeżdża spóźniony pół godziny (ma te same problemy, czyli jak zamknąć firmę na 2 tygodnie…) i ruszamy na Berlin.

Parking załatwił po znajomości Fassi, w pewnym gospodarstwie, w którym miał kiedyś okazję dorabiać jako kierowca.

Zgadnijcie, cóż Fazik nasz kochany ciągał na przyczepie? :o

10412248_846651062020752_1694428150_o.jpg

Z lekka spóźnieni lądujemy na Schönefeld, gdzie Fazik ukaja nasze nerwy berlińskim piwkiem:

DSCN0254%2520-%2520Kopie.JPG

Po czym znów musimy gonić, bo kolejka do kontroli wije się jak pyton, a Norwegian do Barcelony odlatuje za równe pół godziny ;)

Na szczęście widzimy za sobą kilkudziesięciu zdecydowanie bardziej zrelaksowanych Hiszpanów. No cóż, samolot raczej nie odleci bez połowy pasażerów ;)

Krzychu zdołał jeszcze zakupić 2 kartoniki białego wytrawnego (no jakoś trzeba przetrwać noc na lotnisku, prawda?) i w końcu możemy oderwać się od ziemi…

cdn...

  • Like 13

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

A ja wlasnie teraz jestem w Peru :-) wynajalem auto i sobie tak jade. Pozdro z Nazca :-)

  • Like 13

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Oj podziwiam. W tamtejszym ruchu ulicznym !!!

Nie wiem, czy widzieliśmy więcej niż 2 wynajęte auta przez cały wyjazd...

A szkoda, bo też wolę taki sposób podróżowania...

  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Jagna nie rozpraszaj się, pisz dalej, my tu czekamy na cd.

:)

  • Like 3

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Lądujemy koło północy w Barcelonie, znieczulamy się dwoma przemyconymi kartonikami na wymarłym lotnisku, po czym znajdujemy sobie zaciszne miejsce za filarkiem, wyciągamy śpiworki i odlatujemy w noc.

Noc nie jest długa, bo gdzieś przed piątą budzi mnie dyskusja, jaką Krzychu ze swadą toczy z lotniskowym ochroniarzem.

Niestety ochroniarz kompletnie nie wykazuje empatii, po 5. leżeć „no permite” i koniec.

Zaspani ruszamy więc w stronę naszego stanowiska.

Krzychu ze zdumieniem odkrywa istnienie drugiego terminala w Barcelonie, oddalonego o ładnych kilka km. A tyle lat już tu lata!

Jeszcze tylko przelot do Madrytu, kolejna zmiana terminala i w końcu siedzimy w samolocie do Limy. Opis 13 h na siedząco sobie daruję ;)

Samolot po kresce przesuwał się baaaardzoooo wooooolnooo:

DSC05182.JPG

Scyzoryka na pokład nie wniesiesz, ale za chwilę damy ci inne narzędzie zbrodni:

DSC05181.JPG

W Limie wita nas pogodny wieczór oraz 28 stopni. To lubię !

Mamy zarezerwowany hostel, który jak zwykle wygląda zupełnie inaczej niż na fotografiach w internecie ;)

To typowe zjawisko, obserwowane szeroko w wielu krajach ;)

Zaczynam przypuszczać, że każdy hostel ma jedno propagandowe pomieszczenie, w którym robi się zdjęcia;)

W każdym razie nie jest źle, jest ciepła woda i łaj-faj ;)

Wieczór spędzamy na patio hostelowym, zdziwieni mocno brakiem jakiejkolwiek imprezy.

DSC05216.JPG

Jak to? Średnia wieku 25+, ciepło, wakacje, podróże, a tu...

A tu każdy siedzi sam, ewentualnie w 2-3 osoby i każdy patrzy w swój własny ekranik…

Jeszcze tego nie wiemy, ale tak będzie wyglądał każdy wieczór spędzony w peruwiańskim hostelu...

Eh, świat się zmienia…

Edytowane przez Jagna
  • Like 11

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Jagna, stosujesz minimalne dawki :-D

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

To takie pingi - żeby tylko smaku na robić :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Dzień 2, czyli spacerkiem po Limie

Lima szczególnie piękna nie jest, ale stolicę zaliczyć trzeba ;)

Taksówka pokonując jakieś 10 km korka dowozi nas na Plaza de Armas – tak nazywa się każdy główny plac w każdym mieście ;)

Korki w Limie są niesamowite, a jeszcze ciekawszy jest sposób ich pokonywania – nieważne, że przed tobą jakieś 100 m wolnej jezdni, jeśli tylko ruszysz spod świateł o 0,0001s za późno – wszyscy cię strąbią ;) Szybki sprint, może nawet uda się wrzucić trójkę i już trzeba hamować ;)

Plaza de Armas:

_IGP2338.JPG

_IGP2340.JPG

DSC05193.JPG

Typowe dla Limy los balcones:

DSC05186.JPG

_IGP2361.JPG

Obowiązkowa katedra wzniesiona przez Hiszpańskich najeźdźców :

_IGP2337.JPG

DSC05207.JPG

Boże Narodzenie było całkiem niedawno, szopka jeszcze stoi i to niemała ;)

_IGP2370.JPG

Prowincja też czasem zagląda do stolicy:

DSC05195.JPG

Do dzielnicy za rzeką turyści już nie zaglądają. Slumsy niestety są w każdym dużym mieście…

DSC05203.JPG

Państwo niby bezpieczne, ale rękę na pulsie trzeba trzymać::

DSC05206.JPG

Porządku pilnuje policja. Policja stoi na każdym rogu, policja jeździ non stop. I w dodatku chyba 75% to kobiety na motocyklach!

Tylko te buty chyba od innego środka transportu ;)

DSC05205.JPG

Krzyś spełnia swoje marzenie:

_IGP2342.JPG

Posilamy się w budce, gdzie ręcznie wyciskają soki. Są obłędnie dobre i równie tanie ;)

_IGP2362.JPG

A tu maszynka do przemysłowego obierania pomarańczy (tych zwykłych, nie podziemnych)

_IGP2363.JPG

Naśladując lokalesów robimy sobie przerwę na trawniku w cieniu:

_IGP2380.JPG

_IGP2382.JPG

Zresztą – nie tylko my ;)

_IGP2386.JPG

Typowa dla Peru tabliczka – jest na co drugim trawniku. Nie sikać, pamiętajcie!

DSC05185.JPG

I ruszamy do drugiego najważniejszego miejsca w każdym peruwiańskim mieście - Mercado, czyli rynek. Nie plac, tylko miejsce do zakupów.

Tu już nie jest europejsko ;)

_IGP2392.JPG

Tego na razie nie kupimy:

_IGP2396.JPG

ani tego:

_IGP2397.JPG

Gęsinę lubię, ale…

_IGP2401.JPG

Pyry!!!!

_IGP2398.JPG

Które wybrać? Papa blanca? Amarillo? Rojo?

_IGP2402.JPG

ooo, już lepiej

_IGP2400.JPG

Z zakupami wracamy do hostelu, gdzie wita nas F800GS na monachijskich blachach oraz dwa potężne alu kufry z naklejkami od Alaski po Ekwador w naszym pokoju. Tylko kierownika brak :(

Robimy jeszcze wieczorny spacer nad ocean.

Niestety wybrzeże peruwiańskie to zimny prąd i wysokie fale, więc warunki mało plażowe.

Dzielnica nadmorska jakaś taka bogata:

_IGP2404.JPG

A Pacyfik hen, hen na dole. A klify pionowe i zejścia brak …

_IGP2410.JPG

_IGP2407.JPG

Trzeba nadłożyć sporo drogi i zejść specjalną drogą:

_IGP2413.JPG

do plaży okupowanej przez surferów:

DSC05220.JPG

Ciekawe te klify…

DSC05228.JPG

_IGP2424.JPG

Łapiemy zachód słońca i wracamy do hostelu gdzie znów wszyscy patrzą w swoje ekraniki…

cdn…

  • Like 19

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Odcinek 3, czyli jeśli chcesz poczuć się jak staruszek, jedź do Cuzco …

Wstajemy o totalnie nieprzyzwoitej porze (jak na urlop) czyli przed 6. rano, widzimy w łóżku obok Niemca od f800gs, z którym nawet nie było okazji pogadać.

A szkoda, bo to było 50% wszystkich motocyklistów-podróżników, jakich widzieliśmy w Peru ;)

Jeszcze zaspani lądujemy na lotnisku i szukamy stanowiska linii Star Peru. Ciekawe, czy dolecimy w całości ;)

W Peru jest całkiem dużo lokalnych linii lotniczych, ale nie wiem, czy dostałyby zgodę na lądowanie w UE ;)

Stardartowe spóźnienie odlotu i już siedzimy w małym, ale całkiem przyzwoitym Bombardierze.

Widoki na Andy obłędne:

DSC05249.JPG

Kurczę, żeby móc przejechać tę ścieżynkę na mojej jagnięcinie…

Lot króciutki, godzinka i lądujemy w Cuzco. (Dla wyjaśnienia naszego burżujstwa: z Limy do Cuzco można albo samolotem w 1 h, albo autobusem w 22 h, a cena samolotu nie jest zabójcza).

Cuzco to turystyczna i histroryczna stolica Peru. Na szczęście jesteśmy w najniższym sezonie i tłumów nie ma.

Tuż za drzwami tłum taksówkarzy, na szczęście wiemy, ile powinna kosztować taksówka do miasta i nie płacimy 3x tyle ;)

To poprosimy na Plaza de Armas ;)

_IGP2443.JPG

Rynek ładny i klimatyczny:

_IGP2452.JPG

Krzychu leci obejrzeć hostel proponowany przez naganiacza, wraca po chwili z opinią „może być”. Podobno ma być i ciepła woda i wi-fi ;)

Plecak na plecy i ruszam do hostelu. Droga liczy może 400 m, ale jest pod górkę. Niewielką górkę. A wręcz bardzo niewielką.

Więc dlaczego czuję się, jakbym właśnie wspinała się co najmniej na Mont Blanc?? Serce wali jak oszalałe, nogi słabe…

Cuzco leży na ponad 3300 m n.p.m., a jeszcze wczoraj byliśmy nad poziomem morza. Chłopaki też nie wyglądają najlepiej, ale ja, jak jakaś staruszka, muszę robić przerwy co 100m na złapanie oddechu! Oj, ciemno widzę najbliższe dni…

Cuzco zostało założone przez Inków już w XII i mnóstwo tu zabytków, zarówno inkaskich, jak i hiszpańskich (Pizzarro zdobył miasto – wtedy stolicę - w 1533).

Nasz pokój w hostelu też wygląda zabytkowo ;)

_IGP2439.JPG

ale sam hostel ma w sobie „coś” ;)

DSC05260.JPG

Łykamy po aspirynie, która rozszerza krew i ruszamy w miasto – jeszcze raz Plaza de Armas:

DSC05261.JPG

to tutaj rozerwano końmi Tupaca Amaru – przywódcę indianskiego powstania.

_IGP2448.JPG

Dookoła placu góry:

_IGP2451.JPG

jest jak zwykle policja:

_IGP2456.JPG

Iglesia (kościół) de la Compañía de Jesus, wybudowany w miejscu inkaskiej świątyni

_IGP2459.JPG

Czyszczenie butów:

DSC05267.JPG

Pucybut przyzwyczajony do półbutów zażądał dopłaty ;

Uff, znów pod górkę… Na szczęście bez plecaka, więc postój na złapanie oddechu tylko co 200 m…

DSC05270.JPG

Docieramy do mercado i zaczynamy od świeżo wyciśniętego soku z mango z mlekiem

_IGP2464.JPG

Atmosfera nieco senna:

_IGP2468.JPG

aż docieramy do działu restauracyjnego:

_IGP2470.JPG

_IGP2471.JPG

zamawiamy dane dnia, czyli zupa + milanesa. Milanesa to narodowe danie Peru (raczej tej biedniejszej części), składające się z ryżu, frytek, kawałka mięsa oraz surówki. Cena całości – 10pln ;)

Obsługują dwie panie, z których ta z prawej jest jakaś podejrzana trochę ;)

_IGP2474.JPG

A tu druga potrawa narodowa, jeszcze surowa.

_IGP2476.JPG

Indianka się oodgrażała, żeby nie robić zdjęcia świnkom, bo to przynosi pecha, a dokładnie „la Muerte”…

Po powrocie do hostelu Jagna chwilowo odmawia współpracy i Cuzco by night należy do chłopaków…

DSC05275.JPG

cdn

  • Like 15

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

W czasie wieczornego spaceru Raf & Krzychu podobno byli grzeczni, a na pewno nie sikali na trawniki, bo to strasznie niedozwolone w Peru:

DSC05283.JPG

Jak prawie każde miasto wieczorem: ładne, bo śmieci stają się mniej widoczne ;)

DSC05289.JPG

DSC05299.JPG

DSC05298.JPG

Na ulicy Hatunrumiyoc, gdzie (podobno) po którymś z zęstych trzęsień ziemi odsłoni się inkaski mur, oczywiście niezniszczony:

DSC05292.JPG

a po drugiej stronie nowszy, hiszpański, już nie taki sprytny:

DSC05295.JPG

tak przynajmniej twierdził ten gość z prawej:

DSC05296.JPG

Wieczorem omawiamy strategię zdobycia Machu Picchu.

No bo być w Peru i nie widzieć Machu Picchu to jak… być w Peru i nie widzieć Machu Picchu;)

Przed wyjazdem znalazłam w sieci kilka niezbyt przychylnych opisów Peru, na czele z tym właśnie zabytkiem.

Ale pomyślałam sobie: „eee tam, kolejny biały, który chce, żeby wszystko wszędzie było po naszemu i ze wszystkiego niezadowolony”.

Ale powoli dochodzi do nas, że jest w tym całkiem sporo prawdy. :-(

Turysta jest bowiem w Peru łupany jak się da i gdzie się tylko da.

Nam się trochę upiekło dzięki biegłemu hiszpańskiemu Krzycha, który był się w stanie dopytać o wszystko.

Machu Picchu jest świetnym przykładem peruwiańskiej ekonomii. Najtańsze wejście: 150pln.

No dobra, zabytek jakich mało, to akurat przeboleję.

Droga na Machu Picchu: masz wybór. Albo 2 h ostrego marszu inkaską kamienną ścieżką do góry (dla mnie na tej wysokości – 2500 m n.p.m. kompletnie niewykonalne) albo 18 $ (płatność wyłącznie w $ !) i 15 minut górskich serpentyn pokonanych autobusem.

Ale najlepsza jest podróż do Aquas Calientes – czyli wsi, skąd wychodzi ścieżka na Machu Picchu. Aquas Calientes położona jest w odciętej od świata dolinie, do której nie dochodzi żadna, nawet najbardziej offroadowa droga.

Jest tylko wąski wąwóz rzeki, gdzie zmieszczono tory kolejowe. Możesz więc w Cuzco wsiąść w pociąg i pokonać jakieś 100 km w 3 h za jedyne 80 $.

Czyli razem, wypad na Machu Picchu to jakieś 800 złotych + nocleg…

A wkurza to tym bardziej, że pod spodem wypisane są ceny dla Peruwiańczyków, który płacą mniej więcej 1/10 tych cen. :evil:

Na szczęście mieliśmy Krzycha ;)

cdn.

  • Like 8

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Odcinek 4, czyli nie po to mamy ze sobą poznaniaka i krakowiaka, żeby płacić jak za zboże ;)

No dobra. To już wiemy, że można dostać się do Aqua Calientes za 80$ w jedną stronę.

Ale nie będziemy przecież płacić tyle za 3 godzinną jazdę takim czymś:

_IGP2514.JPG

Krzychu robi research w kuzkańskich biurach turystycznych i okazuje się, że istnieją pewne alternatywy.

Cena owych alternatyw zaczyna się od 90 soli, ale po jakimś kwadransie spada do 60 soli, czyli jakiś 80 pln. W obie strony ;)

Alternatywa składa się z busa oraz dwunożnego transportu własnego, czyli nóg.

I zamiast 3 h w pociągu, spędza się jakieś 6-7 w busie i wędruje kolejne 2-3.

Hm. Nie jestem pewna, szczególne tego spacerku z plecakiem w dżungli w porze deszczowej.

Ale zdaje się, że nie bardzo mam coś do gadania.

Krzychu – poznaniak z dziada pradziada, Raf – oszczędny krakowiak… Co ja biedna mogę?

Skoro świt pojawiamy się zatem pod biurem, skąd zostajemy zgarnięci na uliczkę, z której na raz odjeżdża chyba 15 sprinterów i innych podobnych.

Chaos ogólny, każdy kierowca ma listę niemiłosiernie poprzekręcanych nazwisk i każdy wykrzykuje je w tym samym czasie ;)

Po jakiejś pół godziny i pięciu przesiadkach ruszamy.

W busie towarzystwo międzynarodowe, nie tylko my uważamy, że ceny są (bardzo delikatnie ujmując) zawyżone.

Cuzco poza centrum już takie przeciętnie slumsowate:

DSC05306.JPG

Ale zaraz za miastem piękne góry (jesteśmy ciągle powyżej 3000 m n.p.m.)

_IGP2479.JPG

Krzyś patrzy zachwycony, bo wszędzie rosną, ba! kwitną nawet! pyry:

_IGP2485.JPG

niby lato, ale pora deszczowa, więc wszystko obłędnie zielone:

_IGP2489.JPG

Droga dość zakręciarska, kierowca tutejszy, więc zakręty bierze prawie bokiem ;)

_IGP2486.JPG

Wyżej już mniej roślinności:

_IGP2494.JPG

Po drodze miasto Urubamba:

_IGP2496.JPG

Przystanek na siku i takie coś przy okazji:

_IGP2513.JPG

Zatrzymujemy się „na 2 min, bo jeszcze ktoś się dosiądzie” w Ollantaytambo – pięknym miasteczku w górskiej kotlinie:

_IGP2523.JPG

DSC05337.JPG

Latynoskie 2 minuty przechodzą w godzinę, możemy pooglądać lokalną ludność:

_IGP2531.JPG

DSC05343.JPG

Te ubiory nie są dla turystów. Wszystkie wiejskie kobiety są tak ubrane.

Za Ollantaytambo zaczynamy się wspinać ku przełęczy Abra Malaga : 4316 m n.p.m

DSC05356.JPG

DSC05358.JPG

DSC05361.JPG

_IGP2550.JPG

brrr…

_IGP2551.JPG

Serpentynami zjeżdżamy w dół. Wysokość + ułańska fantazja kierowcy powoduje, że każdy zaciska zęby i trzyma się za żołądek. A niektórzy wychodzą z autobusu zieloni i pełnym woreczkiem ;)

Dojeżdżamy do Santa Maria, gdzie zjeżdżamy z asfaltu i szutrem dojeżdżamy do Santa Teresy. Długi Sprinter średnio sobie radzi z pokonywaniem brodów i kamieni.

Droga przyczepiona jest do zbocza góry, wąska i świeżo uszkodzona opadami.

DSC05608.JPG

Ogólnie staramy się nie patrzeć w dół, gdzie kilometr niżej wije się rzeka. I nie myśleć, ile Sprinterów już tam spadło ;)

Z Santa Teresa zostało już tylko 10 km do końca. Ale to już w zasadzie offroad – sprinter pokonuje tę drogę dokładnie w 45 minut.

Uff, dotarliśmy do stacji Hydroelectrica.

DSC05606.JPG

To stacja końcowa Perurail, można zapłacić jakieś chore pieniądze i pojechać 13 km do Aqua Calientes.

Ale my mamy inny plan:

Rysunek1.JPG

W linii prostej mamy do Machu Picchu dokładnie 1 km. No i chyba 500 m do góry ;) Ruiny są nawet widoczne.

Ale my musimy przejść się dookoła góry, wzdłuż torów i rzeki, do miasta. I mamy na to 2,5 h, bo w dżungli szybko robi się ciemno ;)

To ruszamy – jak widać większą kupą:

DSC05390.JPG

Ci najbogatsi jadą:

DSC05377.JPG

DSC05372.JPG

Stopa raczej nie złapiemy ale spróbować można ;)

_IGP2555.JPG

Jakby ktoś miał pomysł, że rowerem albo motkiem – to absolutnie zakazane, rezerwat itp.

DSC05374.JPG

widoki są:

_IGP2557.JPG

DSC05385.JPG

Chyba nic nie jedzie ;)

DSC05393.JPG

Już po ciemku docieramy do Aquas Calientes.

Wymęczone Jagnię czeka, aż Krzychu wynegocjuje rozsądną cenę:

DSC05397.JPG

I kolejny dzień za nami ;)

cdn

  • Like 14

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

I co dalej? Będzie kontynuacja? jakieś fotki z Machu Picchu i kolejnych dni? :)

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Ehhhh, jakaś niemoc pisarska mnie dopadła.

Albo i zachęty brak ;)

Ale za to Raf coś skrobnął

Odcinek 4 i 1/2, czyli pojazdy do przewozu pyr oraz innego inwentarza, niekoniecznie żywego.

Podstawowym pojazdem do przewozu pyr i innego inwentarza jest to coś:

_IGP2372.JPG

Jak widać wykonany jest całkowicie w technologii rejli, ale jakże prostej i skutecznej;)

Nr 2

DSC06087.JPG

Nr 3 i 4

Tymi pojazdami również przewozi się pyry ale w nieco mniejszych ilościach, np. dwa worki na pasażera:

DSC05213.JPG

DSC05804.JPG

Inne pojazdy, czyli motocykle, tuk-tuki i taksówki

Jak już wiecie policja (a raczej policjantki) jeżdżą tym i z gracją próbują zapanować nad oszalałą masą samochodów;)

DSC05205.JPG

DSC06089.JPG

Reszta porusza się na skuterach albo małych enduro, nie większych niż 250 cc produkcji przeróżnej

DSC05699.JPG

DSC05700.JPG

DSC05701.JPG

Jest też coś dla wielbicieli Orange Power;)

DSC05706.JPG

DSC06088.JPG

DSC06090.JPG

DSC06189.JPG

DSC05635.JPG

Taksówki(najpopularniejszy model, mieści nawet dwumetrową lodówkę;) )

DSC06091.JPG

DSC06102.JPG

DSC06103.JPG

DSC06104.JPG

A na koniec jeszcze coś takiego, zaobserwowane w Limie

DSC05238.JPG

DSC05239.JPG

  • Like 10

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Pisz Jagna pisz, niech moc będzie z Tobą ;-)

  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Zimno jest, wychodzić z domu się nie chce, znajomi dopominają się o wspomnienia z Peru, więc…

Nie wiem, czy pies z kulawą nogą tu zaglądał, ale co mi tam, dokończę ;)

Odcinek 5, czyli Machu Picchu ominąć nie wypada

Tłumy turystów.

Pięciu przewodników, każdy w innym języku i każdy głośno.

W kadr wchodzi co najmniej pięciu Japończyków i trzech Rosjan.

Uff.

Ale co zrobić.

Być w Peru i nie być na Machu Picchu? No nie da się…

Sprawdziliśmy jeszcze w PL, że w lutym tłumów nie ma i bilet można kupić po prostu w kasie (w sezonie trzeba rezerwować dużo wcześniej, bo limit dzienny wynosi 2500 osó B).

Rano Aquas Calientes wita nas cudowna pogodą:

_IGP2568.JPG

Dookoła wysokie granie, więc mgła po prostu wisi i wisi… A w zasadzie to chyba chmury…

Kupujemy bilety (jedyne 62 $ za sztukę) i pytamy miejscowych, gdzie tu „lokalnie zjeść”.

No jak to gdzie. Na dworcu!

Nad dworcem jest mała hala, gdzie ulokowało się chyba ze 20 barów. Biali zaglądają tam rzadko, więc za śmieszne pieniądze dostajemy kawał ciepłego kurczaka w bułce oraz świeżo sporządzony koktajl owocowy – niebo w gębie.

DSC05405.JPG

Machu Picchu znajduje się tuż nad Aquas Calientes, ale jakieś 800 m wyżej. Można skorzystać z inkaskiej ścieżki i podejść.

My nawet nie próbujemy na tej wysokości ;) – 2500 m n.p.m.

Korzystamy więc, zresztą jak 99% ludzi, z autobusów, które w 10 minut zawożą nas pod górę.

Śmiesznie – miasto odcięte od świata, wszystko transportowane koleją, a tu nagle stadko autobusów ;) podobno przywieźli je na specjalnych platformach…

DSC05406.JPG

U góry kłębi się te 2500 sztuk turystów, do tego lokalni proponują usługę „przewodnictwa” (która nie jest ujęta w te 62$).

Wbijamy sobie pamiątkową pieczątkę do paszportu i w końcu jesteśmy w środku.

Machu Picchu wita nas oszałamiającymi widokami:

DSC05410.JPG

oraz cudowna pogodą:

DSC05408.JPG

Hmm. Stoimy, czekamy, nadal nic nie widać…

Jedynie Raf się zakolegował z miejscowymi ;)

DSC05416.JPG

W przewodniku napisali, że często mgła podnosi się w południe i żeby być cierpliwym.

No dobra, spróbujemy. Zostawiamy samo „miasto” i idziemy się przejść jedną z inkaskich ścieżek, które prowadziły do Machu Picchu.

DSC05430.JPG

Ścieżka biegnie zboczem, w prawo lepiej nie patrzeć:

DSC05428.JPG

Dziwi nas brak jakichkolwiek barierek itp. Ech, europejskie myślenie ;)

DSC05438.JPG

DSC05440.JPG

Po jakiejś pół godzinie dochodzimy do zakazu:

DSC05448.JPG

kilka lat temu można było dalej iść, ale zbyt wielu turystów zleciało na dół i w końcu przejście zamknięto.

Teraz tylko przez furtkę można sobie popatrzeć na inkaskie „zabezpieczenie” przed niepożądanymi gośćmi:

_IGP2593.JPG

Kawałek ścieżki specjalnie wykuto i położono deski. Po ich zdjęciu można przejść jedynie w dół i w górę po wystających kamieniach (słabo je widać na zdjęciu niestety).

Na takim kamyczku mieściła się jedna stopa, ale podobno nie było to problemem dla Inków. Cala reszta świata spadała w dół ;)

Wracamy:

_IGP2591.JPG

Widoki nadal przepiękne:

DSC05451.JPG

DSC05455.JPG

Nawet lamy zrezygnowane:

DSC05459.JPG

No nic, będą mgliste zdjęcia…

DSC05466.JPG

Ale, w końcu, powolutku, powolutku, minuta po minucie, mgła się podnosi!

_IGP2600.JPG

_IGP2605.JPG

_IGP2621.JPG

Widać nawet dolinę rzeki!

DSC05476.JPG

Będą nawet foty bez mgły ;)

DSC05494.JPG

Lamom też poprawił się humor ;)

DSC05500.JPG

  • Like 12

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Naoglądaliśmy się z góry, czas ruszyć w miasto ;)

Machu Picchu małe nie jest:

Karta_MachuPicchu.PNG

I chyba nadal do końca nie wiadomo, co to było.

Za Wiki:

Machu Picchu zbudowano w II połowie XV wieku podczas panowania jednego z najwybitniejszych władców Pachacuti Inca Yupanqui. Pełniło funkcję głównego centrum ceremonialnego, ale także gospodarczego i obronnego. Zamieszkiwali je kapłani, przedstawiciele inkaskiej arystokracji, żołnierze oraz opiekunowie tutejszych świątyń. Miasto składało się z dwóch części. W Górnej, zwanej hanman, znajdowały się: Świątynia Słońca, Grobowiec Królewski, Pałac Królewski oraz Intihuatana, największa inkaska świętość. W Dolnej mieściły się domy mieszkalne kryte strzechą oraz warsztaty produkcyjne. Na stromych zboczach otaczających miasto znajdowały się tarasy uprawne o szerokości 2-4 m. Miasto opuszczono ok. 1537 r. Ruiny miasta początkowo utożsamiano z Vilcabambą, ostatnią stolicą Inków.

Machu Picchu zostało odkryte przez amerykańskiego profesora Hirama Binghama. Bingham trafił tam 24 lipca 1911 z władającym językiem keczua przewodnikiem. Odkryto tysiące zabytkowych przedmiotów, w tym mumie, srebrne posążki, złote spinki i naczynia ceramiczne. Łącznie Bingham wywiózł legalnie do Stanów Zjednoczonych 4000 zabytkowych przedmiotów, które trafiły do Yale University. Machu Picchu było jednak najprawdopodobniej eksplorowane w dziki sposób znacznie wcześniej.

Widok na część „przemysłową” miasta:

DSC05510.JPG

Pięknie się to zachowało – ściany liczą sobie prawie 600 lat!

DSC05511.JPG

_IGP2640.JPG

Po lewej część mieszkalna, po prawej przemysłowa:

_IGP2625.JPG

Powoli z chmur wyłania się Huayna Picchu, szczyt nad miastem. Można na niego wejść (za dodatkową opłatą, rzecz jasna) i zobaczyć podobno najładniejszy widok na Machu Picchu.

Jedyne 360 m w górę ;)

_IGP2627.JPG

Huayna Picchu raz jeszcze:

_IGP2636.JPG

Widoki z okien mieli niezłe:

DSC05542.JPG

Tarasy uprawne, i jednocześnie zabezpieczenie przez osuwiskiem:

_IGP2638.JPG

Przewodnika nie mamy, musimy zatem doczytać ;) albo przykleić się do przewodnika władającego hiszpańskim (to Krzychu) bądź angielskim (Raf z Jagną) ;)

DSC05530.JPG

Jedno z niewielu zniszczeń wskutek trzęsień ziemi (a jest ich tu sporo, to teren aktywny tektonicznie)

DSC05531.JPG

Świątynia trzech okien (nazwa raczej współczesna…) , widok od środka:

DSC05535.JPG

_IGP2648.JPG

DSC05537.JPG

(widać tu słynną inkaską obróbkę kamieni na tzw. styk)

_IGP2642.JPG

i z zewnątrz:

DSC05550.JPG

_IGP2654.JPG

podobno w czasie przesilenia światło z okien oświetla jakiś specjalny kamień.

W ogóle mnóstwo tu kamieni odpowiednio zorientowanych geograficznie i astronomicznie…

Pięknie zachowany mur:

DSC05557.JPG

O, tam w dole most, którym szliśmy!

DSC05559.JPG

To podobno podobizna kondora:

DSC05563.JPG

I tak sobie łazimy po tym mieście sprzed 600 lat, wyobrażając sobie życie Inków…

_IGP2657.JPG

Spotykamy Polaka, który zwiedza wszystko w biegu, bo ma całe 2 godziny ;)

Kupił bilety do Peru nieprzyzwoicie tanio (czyli w tej samej promocji co my) i teraz zwiedza 4 kraje w 2 tygodnie...

_IGP2655.JPG

Tu rekonstrukcja stropu:

DSC05567.JPG

A nawet całych chatek:

_IGP2653.JPG

_IGP2649.JPG

I bardziej w głąb, tym mniej turystów ;)

_IGP2644.JPG

Po pół dnia łażenia rzucamy ostatni raz okiem na całość:

_IGP2665.JPG

oraz tabliczkę pamiątkową na cześć odkrywcy:

DSC05574.JPG

I schodzimy pieszo w dół, jedną z zachowanych ścieżek inkaskich.

DSC05577.JPG

Schodzimy niecałą godzinę, a łydki bolą następne dwa dni ;)

DSC05579.JPG

_IGP2668.JPG

Czasem zdarzają się inkaskie schody (takie same, które pozwalały ominąć wyrwę w ścieżce opisaną wcześniej)

DSC05580.JPG

Jeszcze krótki spacerek wzdłuż Urubamby:

DSC05585.JPG

i jesteśmy z powrotem w Aqua Calientes, gdzie akurat pociąg przywiózł następną porcję turystów:

DSC05586.JPG

Wieczór spędzamy w gorącej wodzie (po hiszpańsku… aqua caliente ;) ), czyli basenach, przez które przepływa woda ze źródeł geotermalnych, oczywiście o lekko siarkowodorowym zapaszku zgniłych jaj ;)

DSC05589.JPG

A na kolację peruwiańskie owoce, czyli ananas, mini-banany i coś, czego nazwy nie pamiętam, bo nie okazało się szczególnie smaczne ;)

DSC05590.JPG

  • Like 16

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Odcinek 6, czyli wracamy po śladach do Cuzco

Na śniadanie zaglądamy do tej samej pani i próbujemy innych kanapek na ciepło.

Trzeba się wzmocnić przed kilkugodzinnym spacerem wzdłuż torów ;)

Jagna ma chytry plan, żeby wziąć wszystkie bagaże i władować się w pociąg, a chłopaki na lekko się przespacerują.

Jednak wizyta na dworcu (osobny dla Peruwiańczyków, osobny dla reszty świata…) rozbija plan w drobny mak.

Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zapłacę 24 $ za przejażdżkę 13 km!

Nie rozumiem tego w ogóle. Miejscowi płacą coś koło 2$.

Gdyby zagraniczni mogli jechać za tyle samo, pociąg byłyby pełen po sufit.

Teraz wozi głównie powietrze, a każdy kto jest w stanie, idzie wzdłuż torów.

Gdzie tu logika?

Pamiątkowe zdjęcie w Aqua Calientes:

DSC05591.JPG

pomnik wodza:

DSC05592.JPG

i ruszamy:

_IGP2679.JPG

pogoda nie rozpieszcza, mgliście i pada. Klimat tropikalny, więc pod pelerynami jest gorąco, a na koniec i tak jesteśmy mokrzy ;)

DSC05601.JPG

_IGP2687.JPG

idziemy i liczymy słupki kilometrowe ;)

_IGP2683.JPG

Nasi tu byli ;)

DSC05597.JPG

Co bogatsi jadą…

_IGP2676.JPG

DSC05596.JPG

Gdzieś , hen wysoko we mgle, widać zabudowania Machu Picchu:

DSC05598.JPG

Poprzedniego wieczoru, kiedy pisaliśmy na telefonie, „Machu Picchu” słownik zamienił na „Machu Piachu”. Bardzo nam się ta nazwa spodobała ;)

W końcu, wraz z końcem deszczu, dochodzimy do stacji Hydroelectrica, gdzie wzdłuż torów ulokowało się mnóstwo bud z funkcją baru.

Za jakieś 7 pln zamawiamy danie narodowe, czyli „Milanesa”, czyli zupa + drugie danie, składające się z ryżu i kawałka mięsa.

Ławki i stoły tuż przy torach, a zadaszenie siega aż na tory.

W pewnym momencie wszystkie panie kucharki rzucają się na tory i zwijają zadaszenie.

Pociąg jedzie ;)

_IGP2689.JPG

wLFi0JnOqiY

Nadchodzi godzina odjazdu, szukamy swojego busa.

Taaa, łatwo powiedzieć.

Na parkingu stoi jakiś 20 białych sprinterów, przed każdym Peruwiańczyk wykrzykuje nazwiska pasażerów, a tłum białasów kłębi się dookoła.

Nie sposób usłyszeć, a tym bardziej wyłowić z jazgotu swoje nazwisko…

W końcu ruszamy na obchód busów, zaglądamy kierowcom w listy i odnajdujemy swoje nazwiska.

Ufff.

Że też nikt nie wpadł na banalne rozwiązanie, czyli wywieszenie list na szybie busa…

Po jakieś godzinie zamieszania busy są zapełnione, ruszamy.

Tą samą uroczą ścieżką dla kóz wijącą się na zboczu…

DSC05610.JPG

ciekawe, ile sprinterów spadło już do tej rzeczki?

DSC05613.JPG

Średnia prędkość dochodzi do 20 km/ h ;)

wLFi0JnOqiY

DSC05622.JPG

Uff, dojechaliśmy.

Asfaltowa końcówka, już po ciemku, we mgle, z wyprzedzaniem na czwartego na zakrętach również była dość emocjonująca ;)

Nocujemy w Cuzco w tym samych hostelu, choć pokój dostajemy zdecydowanie mniej klimatyczny.

Noce na tej wysokości (prawie 4000 m) są dość chłodne i Jagna śpi prawie we wszystkim, co ma ;)

W hotelu miały na nas czekać zamówione wcześniej bilety na jutrzejszy autobus do Puno, ale oczywiście ich nie ma.

Pytamy się w agencji, owszem, przekazali już przedwczoraj…

Tym razem w hostelu odpowiedz jest inna: aaa, nie, faktycznie, coś mamy, ale ten co ma, to właśnie go nie ma, ale będzie później,albo rano, a w ogóle to no problem…

Kolejny raz widać zderzenie dwóch mentalności: europejczyk nie bardzo nie umie się nie denerwować późnym wieczorem brakiem biletu na poranny autobus…

idziemy odreagować „w miasto”, może w międzyczasie bilety się znajdą…

DSC05627.JPG

miejscowy bar pod chmurką:

DSC05624.JPG

miejscowe przysmaki, czyli szaszłyk z pyrą:

DSC05623.JPG

oraz pyra zapiekana z jajem i mięsem w środku:

DSC05625.JPG

Koło północy w hotelu pojawia się ten, co ma nasze bilety (pytanie, dlaczego po prostu nie zostawił ich na recepcji, zdecydowanie go przerasta ;) )

i o mało nie umieram ze śmiechu, widząc swoje imię i nazwisko – przepisane z paszportu !!!

DSC05629.JPG

Ciekawe, czy z takim biletem wpuszczą Agnieszkę G. na pokład ;)

Edytowane przez Jagna
  • Like 14

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

No i co Agnierica .... lepsze te pyry w Pyru..?

  • Like 1

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Odcinek 7, czyli konkurs na najbrzydsze miasto w Peru wygrywa Juliaca

Señora Guntalrewika nie spała dobrze.

Zmarzła na kość nawet pod inkaskimi kocami, z których każdy ważył chyba 10 kilo ;) i przypominał bardziej dywan.

Zjawiamy się bladym świtem w agencji turystycznej, bo namówiono nas na „turystyczny” autobus do Puno.

zamiast zwykłego lokalnego PKSu mamy wycieczkowy autobus, obiad, przewodnika oraz zwiedzanie ciekawych miejsc po drodze.

Drogo nie było, więc daliśmy się namówić i całe 300 km nad Titicaca przed nam ;)

Jest nas całe 12 osób, tłoku zatem nie będzie.

Jagna z ciekawością obserwuje, jak żeńska część obsługi uwija się ja w ukropie przygotowując autobus, bagaże, kawę itp, itd

podczas gdy część męska ogląda TV ;)

Na początek przedmieścia Cusco:

_IGP2697.JPG

Wbrew pozorom, to nie budowa, tylko typowe bloki, w pełni zamieszkałe, co widać dopiero wieczorami – w każdym pomieszczeniu świeci się żarówka zwisająca z sufitu ;)

Pierwszy postój to niepozorna mieścinka Andahuaylillas, jakieś 40 km za Cusco.

Tu znajduje się jeden ze starszych kościołów w Peru - Capilla Sixtina del Peru, zbudowany w 1570 przez jezuitów.

Z zewnątrz nie robi wrażenia:

_IGP2703.JPG

_IGP2706.JPG

Ale w środku już tak:

San-Pedro-Apostol-de-Andahuaylillas-2006.jpg

Na nas jednak nie mniejsze wrażenie robi śniadanie serwowane z przenośnej kuchni przez babcię Indiankę.

Lokalni biorą głównie sadzone jajko i ryż (co oni z tym ryżem w ojczyźnie ziemniaka, wstyd po prostu), my zostajemy przy kanapkach.

Babcia kroi na pół świeżutką bułkę, do środka pakuje awokado i gotowe.

Niebo w gębie!

Kolejny przystanek: inkaski most:

_IGP2717.JPG

Tu chyba jest dużo turystów, bo nawet barierka jest i dziury zabezpieczone ;)

_IGP2723.JPG

Ciekawskie dzieci jak wszędzie:

_IGP2726.JPG

Jedziemy dalej:

_IGP2724.JPG

DSC05651.JPG

Kolejny punkt to jedno z niewielu „ocalałych” inkaskich zabytków: Raqch'i

Było to miasto położone na najważniejszym inkaskim szlaku (z Meksyku do Chile) , otoczone murami obronymio długości 4 km, typowa handlowa osada.

Zachowały się fragmenty murów:

DSC05662.JPG

DSC05665.JPG

oraz ogromnej (92 x 25,5 m) świątyni - Templo de Wiracocha:

IMGP2743.JPG

w zasadzie została jedna ściana:

IMGP2737.JPG

to podobno fragment tej inkaskiej „Panamericany”:

IMGP2742.JPG

IMGP2734.JPG

IMGP2731.JPG

A to nasz angielskojęzyczny, bardzo zaangażowany przewodnik:

IMGP2728.JPG

Bardzo dobrze radził sobie z angielskim. Jak nie pamiętał jakiegoś słówka, po prostu mówił po hiszpańsku ;)

Całość postawiono z tufitu, czyli skały powstałej z popiołów wulkanicznych:

IMGP2733.JPG

Resztki ogrodów (pyry oczywiście były też):

DSC05667.JPG

Imponujące musiało być to miasto! Niestety, Hiszpanie prawie zrównali je z ziemią…

A miejscowi do dziś wykorzystują fragmenty.

Tu schodki prowadzące na uprawne tarasy, zapewne też co najmniej 500 letnie:

IMGP2746.JPG

Przed wejściem do ruin oczywiście raj dla turysty, czyli czapeczki, figurki, ozdóbki i co jeszcze dusza zapragnie w wersji inkaskiej.

Ale już o połowę tańsze niż w Cusco ;)

  • Like 8

Udostępnij tego posta


Odnośnik do posta
Udostępnij na stronach

Żeby dodać komentarz, musisz założyć konto lub zalogować się

Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą dodawać komentarze

Dodaj konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj nowe konto

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się tutaj.

Zaloguj się teraz

×