-
Zawartość
3 419 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Days Won
20
Posty dodane przez mygosia
-
-
Z tego co pamietam to pokazuje tylko aktywny. Sprawdze jeszcze.
Kuźwa.
to niedobrze by było :/
-
Mutomb - to się zastanów, czy sie decydujesz i ile byc chciał za niego.
BTW, pytanie - czy jak masz kilka śladów [znam ograniczenia z ilością i wielkością], to czy możesz wyświetlić wszystkie jednocześnie? Czy musisz wybierać pojedynczo z pliku?
-
Bajer!
:)
- 1
-
Chłopaki nie spinajcie tak posladków.
IMO Komir nikogo nie osądza, ani nie ocenia. Zwrócił po prostu uwagę na to, aby przewidywać. I myśleć za innych.
Bo sorry, ale patrząc dookoła widzę bezmózgów nie tylko w puszkach, ale i na dwóch kołach.
Więc Take it Izi i Take Care!
- 7
-
Jak kupię Garmina, to moge Larka odsprzedać 10pln taniej, niż Ben :-P
- 6
-
Łasica - ale ten Garmin jest do dupy - każdy Ci to powie :P
-
Jak w temacie.
Może ktoś zmienił na lepszą i mu się kurzy w szufladzie?
W cenie przyzwoitej [700-800pln, to NIE jest cena przyzwoita ;) ].
-
W końcu w miarę rzetelny opis sytuacji - rzadkość w sieci.
- 3
-
W stoperach lepiej i wcześniej słyszę szum aut na drodze, karetkę itp - po prostu nie zagłusza mi tego silnik/pęd powietrza.
Pewnie to przez to, że one tłumią dwięki nieliniowo - najbardziej te niskie.
Uzzywam takich - bardzo sobie chwalę - w tym roku zamówiłam je po raz trzeci [gubię je namiętnie]
http://www.motocyklove.pl/pl/producer/HEAROS/100/1/full/2
AlpinSafe też mam, ale moje uszy bardziej lubią hearos :)
-
Ooo! Fajnie, fajnie!
Rozumiem, że gdy się kupuje bilety na statek, to motocykle traktowane sa jako "bagaż"? Dlatego taniej?
Ile kosztuje taka przyjemność? :)
- 1
-
Blondynka na zDRadzie pędzi po hamadzie
Poranek standardowy. Nooo… może nieco zagęszczamy ruchy, bo jesteśmy zmobilizowani słowami Kajmana. Czyli standardowo - śniadanie, mycie, pakowanie, wgrywanie tracków.
Ruszamy - początkowo asfalt, aż do wąwozu Todra i miasteczka Tinerhir. Miejsca mocno komercyjne, pełne turystów, autokarów i majfriendów, więc zatrzymujemy się tylko na szybkie zdjęcia.
Od dwóch dni krajobraz obfituje w koryta wyschniętych [obecnie] rzek. Próbuję sobie wyobrazić jak w czasie roztopów musi nimi walić woda, której siła tak wykreowała krajobraz. Fajnie by to kiedys zobaczyć :)
Do Tinerhir wiedzie asfalt, a potem z ulgą, zjeżdżamy na miodny szuterek i łagodnie pniemy sie w górę.
Kolejne zaliczane przez moją felgę uderzenia bardzo szybko przypominają mi, że znowu [!!! argh!] zapomniałam dopompować koło. Naprawdę nie mam pojęcia jak to możliwe :/ Obiecuję sobie zrobić to w najbliższym miasteczku do którego dotrzemy.
Na błotniku różne kolory Maroka
Znów coś nowego w krajobrazie - pojawiają się czarne skały. Klimat trochę księżycowy. Lubię to.
Dojeżdżamy do przełęczy Tizni-n-Tazazert, którą szybko mijamy - na górze czyhają na nas majfrendzi z ofertami nie do odrzucenia.
Widoki znów mało ziemskie :)
Zjeżdżając lajtowo w dół [nooo, czasem na kamieniach jest mniej lajtowo - raz tracę równowagę na zakręcie i prawie się wywalam] mijamy grupę Francuzów, którzy na rowerach mozolnie pedałują pod górkę. Pełen szacun. Tym bardziej, że mijając poszczególnych rowerzystów, czuję, snujący się za każdym z nich, subtelny zapaszek wody toaletowej.
Kurde, męczy mnie pytanie - czy wszyscy Francuzi, spoceni jak wieprze, pachną tak, jak gdyby właśnie wyszli spod prysznica???
:)
Stąd jedziemy
W końcu wyjeżdżamy na kamienisty płaskowyż - zamęczam Wieśka pytaniem, czy to jest już hamada??
No podobno nie… ale i tak mi się podoba :)
Dojeżdżamy z Wieskiem do Nkob. Próbuję na stacji benzynowej dopompować opony, ale końcówka “wyszła”.
Na głównej ulicy spotykamy resztę naszych chłopaków, którzy właśnie kończą obiad. Niestety żaden z nich nie ma na wierzchu kompresorka - podpowiadają, że dalej jest wulkanizator.
Jest gorąco. Chwilę odpoczywamy przy berber whisky - tym razem mamy sobie sami ją posłodzić. Ale czy na pewno dwie kosteczki starczą? ;)
No i jedziemy na poszukiwanie wulkanizatora.
Rzeczywiście - trafiamy na jakiś garaż obwieszony oponami. Próbuję sie dogadać na migi, pokazuję oponę, wentyl, robię psss… Nikt nie kuma. No to biorę wiszącą na ścianie końcówkę kompresora - i jak tylko zakładam ją na wentyl, to wiem, że z tej mąki chleba nie będzie… Manometr na mojej na wpół pustej oponie pokazuje 3Atm - taaaaa…. :D Coż - pompuję “na oko” oponę, aż przestaje się uginać.
Merci - i lecim dalej.
Po kilku km asfaltu zjeżdżamy w końcu na hamadę!
Jestem tak podekscytowana, że przy pierwszej lepszej okazji “witam” się z nią całym ciałem :D i DRka również ;) Zaliczamy paciaka przy nawrotce - okazuje się, że twarda i stabilna jest tylko droga, a wszystko poza nią, pozornie wyglądające podobnie, jest miękkim grubym piachem - przednie koło lekko się zagrzebuje, tracę rozpęd i z gracją glebię do wewnętrznej :D
Jest gorąco, nawet nie próbuję się sama szarpać z motocyklem - czekam na pomoc Wieśka.
Ciekawe - akurat w tym momencie przejeżdża koło nas jakieś auto 4x4. Głos w mojej głowie mówi: “Zobacz - auto pojawia się w chwili gdy tego potrzebujesz… Nawet jeślibyś była tutaj sama, to byś nie została bez pomocy. Nie bój się”
Może… może… na drugi raz. Wizja samotnego jeżdżenia kusi.
Coraz bardziej.
Po kawałku płaskiego wspinamy się na jakieś zbocze. Kurde - ciężko! Wąska ścieżka po kamieniach. Zastanawiam się, czy Kajmanowóz tędy przejedzie. Jestem coraz bardziej zmęczona, spocona, zdyszana, wypompowana…
Widok z góry
Odpoczywamy chwilkę za małą przełęczą, a później zjazd z dół.
Zjeżdżam na luzie [psychiczno-fizycznym, nie tym w motocyklu :)] i dojeżdżam do jednego z licznych zakrętów - nagle orientuję się, że to właśnie to miejsce, o którym rano ostrzegał Kajman [jako o jedynym większym utrudnieniu na dzisiejszej trasie]. Zbliżam się zbyt prędko, aby się zatrzymać i zastanowić się jak toto przejechać. Nie mam nawet czasu, aby siąść bliżej baku. A przede mną wysokie na jakieś 30cm, nieregularne skalne uskoki. Jeden po drugim. Wszystko byłoby na lajtowo, gdyby nie nie fakt, że znajdują się akurat na zakręcie w dół - operowanie gazem musi być subtelne. Jestem świadoma, że o jakimkolwiek podparciu się nogą nie ma mowy - motek pochylony do przodu, prześwit na nierównościach za duży. Więc tylko w głowie sobie powtarzam: nogi na podnóżkach, oddychaj, nogi na podnóżkach, powoli, oddychaj, nie hamuj, nie panikuj, za wolno - lekki gaz, nogi na podnóżkach…
:D
Udało się :P
Jedziemy niżej i niżej - chwilami droga wjeżdża do wyschniętego koryta rzecznego - czegoś, co “kocham” najbardziej. Głębokie, miękkie podłoże z grubego żwiru z otoczaków prawie mnie pokonuje i wysysa masę sił, których mam coraz mniej.
zjazd do p.....nego koryta
Pojawiają się wioski. Dojeżdżamy do pierwszych gajów palmowych.
Do Zagory mamy jeszcze z 80 km po płaskiej, kamienistej, rozgrzanej słońcem ciemnej hamadzie.
Mam co chciałam :D
Opona zachowuje się nieco lepiej, więc mogę jechać szybciej. Szczególnie, że jest płasko jak stół. I twardo. Podoba mi się :) Gdyby tylko nie było tak strasznie gorąco. A gdyby zawieszenie DRki pracowało lepiej, to w ogóle byłby cud miód malina.
Nagle rozgałęzienie, zerkam na nawigację, czy dobrze skręciłam, podnoszę wzrok… i mam jakieś 2 sekundy na zorientowanie się, że droga gdzieś znika. Odruchowo wciskam hamulce na ułamek sekundy - puszczam - i juz lecę w dół.
Jakieś 0,25sek później i 1,5 metra niżej, przednie koło uderza ponownie o skalistą hamadę, zawieszenie się kompresuje, prawie zrywa mi paski z narzędziówki na błotniku - pion jednak utrzymuję i szybko oddalam spod uskoku, aby jadący za mną Wiesiek nie wskoczył mi na plecy. Ale on, widząc, że nagle znikam z pola widzenia, miał więcej czasu na zwolnienie i zjechanie z progu z gracją. Ja po prostu z niego spadłam ;)
Jakieś 30km od celu widzimy Kajmanowóz nadjeżdżający z naprzeciwka. Okazuje się, że znów są problemy z KTMem 1190. Felga nie wytrzymała jazdy po kamieniach i z przedniego koła uchodzi powietrze. Kolejny raz cieszę się, że mam grubaśne dętki, które pozwalają jechać dalej, mimo mojej sadystycznej, długotrwałej jazdy na niskim ciśnieniu :)
Kajman rusza dalej z zapasowym kołem, a my ciśniemy naprzód.
Kończą się kamienie, a zaczyna płaska jak stół, twarda powierzchnia. Genialna. Pędzimy przed siebie kierując się na widoczne w oddali miasto… Nawet czwórkę wrzucam ;)
Jeszcze chwilka i już kluczymy po wąskich zapiaszczonych dróżkach wśród gajów palmowych Zagory.
Dojeżdżamy do hotelu. Jestem przegrzana słońcem i wykończona. Znów mnie wszystko boli - najbardziej, jak co wieczór, doskwierają uciśnięte rzepki. Zwlekam się z moto i z wdzięcznością przyjmuję od chłopaków z DRZetek zimne piwo. Smakuje jak rzadko. Zmywam z siebie kurz i pot. I idziemy na kolację na miasto. Oni tradycyjnie mięcho, ja omleta :) W chłodzie wieczora powoli odzyskuję siły.
Zapylone auteczko
Można i tak
Dobranoc!
- 22
-
Mam niemoc :/
-
Co do rekawiczek - miałam takie z goretexem - nie podpasowały mi, bo wkładanie tam mokrej ręki w czasie deszczu [np. po tankowaniu itp] zawsze powodowało zamoczenie rękawiczki od wewnątrz.
Preferuję obecnie rekawiczki skórzane z małą ilości wyściółki + grzane maety + handbary = rewelacja, ciepło i w miare sucho. A jak nie, to schnięcie bardzo szybkie.
Jeżdżę w tych - od + 10 do +35 dają radę
http://shima.pl/pl/71-gt-1-lady.html
Uwaga - rozmiarówka jest bardzo dokładna. Ja mam 17cm obwodu i eSka była za mała!
-
Wróciłam z IziMeetingu wyrypana na maksa :) Dzisiaj pojechał ode mnie gość specjalny. Praca do 20.00. pewnie jutro cos skrobnę :)
Ech!
-
A weteryniorki, to już w ogóle :P
Kolejny odcinek dopiero w przyszłym tygodniu... Ale ładne zdjęcia będą ;)
-
masz imponujace umiejetnosci....
bardzo przydatne w terenie :)
zimna krew, bezwysilkowe walenie po pysku, szycie na zywca, traktowanie mezczyzn jak zwierzeta (ktorymi tak naprawde sa), a kto wie co jeszcze w Tobie drzemie... :)
no mam jeszcze kupę umiejętności i zalet oraz wiaderko wad ;)
- 2
-
Bondzie - lubisz na ostro?
;)
- 1
-
Zaufaj mi - jestem weterynarzem!
Uświadamiam sobie, że ze snu wybił mnie chrzęst opon Kajmanowozu na podjeździe. Jest kilka minut po wpół do pierwszej - no to sobie pospałam :)
Zwlekam się z łóżka i idę po swoją torbę [tak, tak, jest równouprawnienie - nie ma lekko, nie ma się żadnych przywilejów, mimo, że jest się słabą białogłową! ;) ] z tak upragnionymi przeze mnie akcesoriami: szamponem, ręcznikiem i szczoteczką do zębów!
Kajman jest cały zziębnięty i mocno zmęczony - ponad 12 godzin za kółkiem, najpierw upał w Marakeszu, potem surowy chłód w górach, a ostatnie kilkadziesiąt kilometrów to wycieńczająca jazda po oberwanej drodze na półce skalnej.
W celach rozgrzewczo-ostresowywujących raczymy się wiśniówką [w ilościach aptekarskich ;) ] i gadamy… o życiu, o śmierci, o przypadkach i zrządzeniach losu…
W końcu idę się myć i ładuję pod kołderkę, próbuję zasnąć, ale nagle słyszę… ŁUP [to było duże łup!]. Eeeee?
- Kajman?
-....
- Kajman! Żyjesz?!
- no.o….
Kamień spada mi serca…
...prosto na nogi, bo gdy Kajman wynurza się z łazienki minę ma nietęgą. I jest jakiś taki… wymięty.
Biedaczek wywrócił się na śliskiej posadzce, waląc przy tym głową w kafelki i rozwalając skórę na łokciu.
Zadaję mu pytania, na które nie potrafiłam odpowiedzieć po moim wstrząśnieniu mózgu [jak się nazywa?, jaki jest dzień tygodnia?, adres zamieszkania?…] - odpowiada z sensem, więc chyba wszystko ok.
Patrzę na łokieć i lecę do motocykla po opatrunki. Kurde - brzydkie, 3-4 centymetrowe poprzeczne przecięcie, które “uśmiecha” się przy zginaniu łokcia. Kombinuję jakby tu zbliżyć i ufiksować brzegi rany - nie mam nic do szycia… Po głowie chodzi mi kropelka [superGlue] :D W nocy tymczasowo kleję toto plastrem [muszę przyznać, że jak na prowizorkę, to całkiem fajnie wyszło] i bandażuję.
Kajman powoli robi się dziwnie szarawy. Wpada w hipotermię... Tętno nitkowate...
Przy próbie wstania z łóżka - osuwa się nań z powrotem i odlatuje…
Co robi blondynka wychowana na amerykańskich filmach?
No wiadomo - szast prast po twarzy :) Nie pomogło, to drugi raz, trzeci… coraz mocniej, bo przez chwilę myślałam, że sobie jaja robi… W międzyczasie sprawdzam odruch rogówkowy…
… i skóra mi cierpnie na plecach… odruchu brak - u psów to nie wróży dobrze :/
No to robię raban na cały dom, a w międzyczasie jeszcze kilka razy walę kontrolnie Kajmana po pysku...
----------------------
Mała dygresja - abstrahując od okoliczności, zauważam mimochodem, że kobieca ręka jest jakby stworzona do tej czynności. Plaskacze siadały, aż miło, a dłoń wspaniale się kleiła do policzków ;P
-----------------------------
…. w momencie gdy do pokoju wbiega Wojtek i gospodarz, to z ust Kajmana nagle słychać żałosne
“Gosiu… ale dlaczego mnie bijesz?”
Ufff… poznał mnie. Patrzy całkiem przytomnie… Ale czy na pewno? Może jeszcze raz mu przyłożyć?
;)
Emocje powoli opadają. Chłopaki idą spać. Robię opatrunek na łokieć. Przykrywam Kajmana całą stertą kocy, bo biedak wpadł w dygotki…
...i kładę się spać.
Sen nie nadchodzi. Najpierw nerwowo nasłuchuję, czy Kajman oddycha - gdy kilka razy wydaje mi się, że niezbyt, to wstaję i podchodzę do jego łóżka. A później, gdy już zaczyna spokojnie pochrapywać, to w moim mózgu ciągle przewija się film z całego zdarzenia. Wszystko analizuję i wysnuwam wnioski… oj trzeba było inaczej...
Nie śpię aż do rana.
Ale jestem tak nakręcona, że gdy trzeba wstać, to nie czuję zmęczenia. I w sumie cały dzień jadę na adrenalinie :)
Rano śniadanie, pakowanie… Wczoraj w miasteczku widziałam aptekę. Ciekawe czy mają tam coś co by się mogło przydać. Wchodzę - za ladą oczywiście mężczyzna - i zaczynam trochę na migi, trochę po łacinie, trochę rysuję wzorów [ufff… pani Marszałek byłaby ze mnie dumna :D ],trochę w języku, który wydaje mi się francuskim, a trochę rysuję [niech żyje zabawa w kalambury!]
Nabywam:
- bandaże i kompresy - tutaj bez problemu, po francusku jest podobnie
- H2O2
- potem było ciężej - na słowo analgesia [a wcześniej mówiłam, że jestem lekarzem weterynarii] pan podaje mi buteleczkę z Acepromazyną do iniekcji domięśniowych dla koni i bydła :P Na samą myśl co bym mogła zrobić Kajmanowi po obezwładnieniu tym specyfikiem, przewracam się ze śmiechu :)
Pokazuję łokieć i mówię “analgesia punctata” - i bez problema dostaję 10ml Lignocainy do znieczuleń miejscowych [kurde… taka dystrybucja leków, to raj na ziemi!].
- potem łatwizna - rysuję strzykawki, nić do szycia - dostaję do wyboru z igłą okrągłą, albo trójkątną… No bajer!
Szybko wskakuję na moto, łapię Kajmana wsiadającego właśnie do auta - wrzucam mu zakupy na siedzenie i z uśmiechem mówię:
- Kajman, masz spirytus, to się znieczulaj, wieczorem będziemy szyć.
Jedynka w dół, nie czekam na odpowiedź…
Dzisiaj wszyscy grzecznie jadą w grupie. Przynajmniej na początku, gdy jedziemy asfaltem. Potem zjeżdżamy na cudną szutrówkę.
Wcześniejsza gliniasta czerwień prawie całkowicie ustępuje miejsca skałom w kolorze piaskowym. A zamiast jaskrawozielonej roślinności mamy jakieś żałosne szarawe kępki.
Wtaczamy się z Wieśkiem pod górkę. Reszta nas wyprzedziła - spotkamy ich dopiero wieczorem.
Zaczyna mnie tak śmiesznie boleć głowa. Wczoraj też tak było, i przedwczoraj. Kojarzę fakty - wygląda na to, że przy przekraczaniu magicznej poziomicy 2300m n.p.m. mam pierwsze objawy choroby wysokościowej. Ale jajo! :D
Zatrzymujemy się na chwilkę, w celu odpoczynku, wzmocnienia się batonikiem. Ból głowy ustępuje…
Wyjeżdżamy wyżej i wyżej - i oto stajemy na najwyższym punkcie naszej całej wycieczki - przełęcz Tizi-n-Ouano ok. 2900m npm. Na górze spotykamy grupę Rosjan, z którymi dogadujemy się po angielsku - dziwny jest ten świat ;)
Kilka fotek…
Za DRką jest kanion, ino słabo widać ;)
Taki sobie pomniczek-drogowskaz
...i zjeżdżamy w dół, znów płajem na stromym zboczu. Czasem trzeba minąć osiołki, które z jukami zajmują całą szerokość drogi. Za którymś razem prawie dostaję zawału, gdy po wyprzedzeniu grupy mułów zerkam za wieskiem w tylne lusterko i widzę tylko jakąś postać z pomarańczowymi akcentami w ubiorze stojącą przed zwierzętami.
Przez chwilę jestem pewna, że to Wiesiek, a że jego KTM wylądował w przepaści.
Całe szczęście się myliłam ;) Wiesiek z KTMem po prostu utknęli w oślim korku :)
Pyrkamy wolniutko serpentynami w dół kanionu. Trochę drobnego żwirku zalega. Trzeba być uwaznym, ale jedzie sie przyjemnie i generalnie na luzie.
Im niżej, tym cieplej.
Potem kawałek drogi asfaltowej przez wioski, szybki posiłek regeneracyjny i wracamy na offa.
Omlet - moja główne jedzenie ;)
Początkowo szutrowa, lekko kręta droga leci przez śliczne pustkowie w kolorze brudnopiaskowym.
Tak jak lubię.
Ale z czasem drobny żwirek zamienia się w żwir, żwir w kamyki, a kamyki w kamienie luźno leżące na drodze… Zakręty się zacieśniają. A my lądujemy w korycie, wyschniętej obecnie, rzeki.
Nie jest lekko, w dodatku wśród pionowych skał wąwozu upał coraz bardziej dokucza. DRka jest super motocyklem, ale w kamienistym terenie ujawnia swoją chyba największą wadę - fatalne zawieszenie [po przesiadce z KTMa, to był dla mnie szok ;) ] - tłumienie zero. Ciągłe drgania i podskoki kierownicy męczą okrutnie kończyny górne i obręcz barkową. W dodatku znów zapomniałam dopompować opony, więc nie mogę się rozpędzać na prostych, bo przy natrafieniu na większy kamol czuję mocne uderzenie o felgę [tak, tak, wiem… to karygodne... dobrze, że DRka jest blondi-odporna i dużo wybacza :) ].
Oczywiście zamiast stać na podnóżkach, to siedzę [widzę te Wasze pełne politowania spojrzenia ;) ]. Takie przyzwyczajenie z jazdy konnej, gdzie też wolę wysiadywać galop, niż robić półsiad - lubię ta pracę dosiadem ;) Wstaję dopiero, gdy teren robi się taki naprawdę hardcorowy [piach, doły]. Ale teraz uczę się nowej rzeczy - DRka jest na tyle lekka, że kierując kolanami można wykonywać szybkie skręty i slalomy między co większymi kamieniami - na siedząco, żeby nie było. Ale fajnie!
Pewnie wyważam kolejne otwarte drzwi ;)
W tych najgorszych miejscach nie robiłam zdjęć - wolałam sie nei zatrzymywać ;)
Docieramy na przełęcz, tam spotykamy grupę turystów z Łotwy i Finlandii. Oni z kolei wynajęli motocykle [obute w Enduro Sahara - kurde, lubię te opony!] wraz z marokańskim przewodnikiem. Wyruszyli z Marrakeszu i robią kilkudniową objazdówkę. Tez fajna opcja. Przewodnik wygląda na nieco mrukliwego, ale konkretnego i budzącego zaufanie chłopaka [info dla kobiet: niezłe ciacho! ]. Chwilkę rozmawiamy i powoli staczamy się w dół drogą biegnącą głównie po zboczu, ale czasem schodzącą do koryta, gdzie jedziemy po tak nielubianych przeze mnie luźnych kamieniach.
W końcu urokliwy wąwóz zostawiamy z lewej, a sami jedziemy po jego prawej krawędzi. Znów jest bajkowo. W momencie, gdy kanion się kończy, a przed nami rozciąga się widok na bezkresną równinę zamieramy w zachwycie.
Niestety nie mam zdjęć, bo wpadam na pomysł, żeby przyjechać tutaj na zachód słońca - wówczas dopiero musi z butów wyrywać.
Ale tak się złożyło, że troszkę popsuła się pogoda, że była kolacja, że były inne rzeczy do zrobienia :(
Ech….
Po dalszych kilkunastu minutach docieramy do miasteczka, gdzie czeka już reszta grupy. Chłopaki z DRzet zmianiają olej, Wojtek zmienia tylne koło w 1190. No i niestety lewa laga mastodonta się zrzygała. Do cna chyba :/
© Wojtek
Ja w ramach serwisu klepię moją DRkę w zakurzony zadek, a potem wskakuję pod prysznic, aby zmyć trudy dzisiejszego dnia, przebieram się w spódnicę i glebię w cieniu z książką :D
Widok z "tarasu" - tuż pod nami mieszkają ludzie. I osioły :)
Po odpoczynku i kolacji pora na gwóźdź programu - szyjemy Kajmana :D
Mam właściwie wszystko czego potrzeba z wyjątkiem pęsety i igłotrzymacza:/
Ale… jeszcze nigdy tak nie było, tak żeby jakoś nie było! - po przeglądzie narzędzi znajduję coś, co się nada - multitool i kombinerki :) Z braku laku, dobry kit! Jeszcze tylko spirytus do odkażania pola, rąk, narzędzi i zabieramy się się z Wojtkiem do pracy.
© nie wiem kto :)
On jest głównym anestezjologiem - tłum obserwatorów - znieczulenie idzie mu pięknie!
Potem ja biorę narzędzia w dłonie… wszyscy jakoś wolą siedzieć pod baldachimem i przeprowadzać super interesujące dyskusje. Mając czasem w pracy do czynienia z mdlejącymi mężczyznami uważam, że to świetny pomysł. Asystuje Wojtek. Szybko zmierzcha, więc w ruch idą czołówki.
Tak to wyglądało w czasie…
© Wojtek
Pierwszy szew wyszedł nieładnie, drugi tak se, trzeci to już super!
Muszę pochwalić Kajmana - dostał naklejkę za odwagę!
© bestom.pl
Wrzucamy wszyscy na luz. Puszczamy muzyczkę. Delektujemy się delikatnymi drinkami - Kajman straszy, że jutro najdłuższy odcinek, że dość ciężki, że rano pobudka - nie ma co szaleć.
Powoli schodzi ze mnie całe napięcie ostatnich kilkudziesięciu godzin.
Błogo...
- 26
-
Piszę, piszę!
Ten odcinek to wiele treści, mało zdjęć, niestety - dlatego tak długo. Ale już za chwileczkę, już za momencik ;)
- 3
-
Mirku - nawet nie wiesz ile Twoje słowa dla mnie znaczą :)
-
Pisz pisz Mygosia nie ociągaj się!
Foty rozwalają konstrukcję, jaką miałam na temat Maroko. I powalają też... :)
A to było ciekawe, bo jadąc do Maroko jakoś w ogóle nie wiedziałam czego się spodziewać.
Widziałam trochę zdjęć, trochę mi Puszki opowiadały, ale wszystko to absolutnie mnie nei przygotowało na to co zobaczyłam.
Fajnie tak :)
Niespodziewanka za każdym zakrętem :)
słyszałem, że się wozi ze sobą na wyprawę różne rzeczy do motka na wszelki wypadek: klamki, linki, pompę wodę, regulatora napięcia, ewentualnie opony, ale kompletne koła?W sumie to dobrze, że były te koła... Szkoda tylko, że trzeba było po nie jechać taki kawał - było to brzemienne w skutki :/
- 1
-
Aaa!
No i jeszcze fotka dla Stonera :)
- 10
-
Pustkowie
Jako, że nasza grupa jest mało pozbierana, a powroty po ciemku nie są ani przyjemne, ani bezpieczne, to Kajman rozkazał, że wyjazd ma być punkt 10.00.
Budzą mnie pierwsze promienie słońca - jest tuż przed 8.00. Wszyscy śpią. Jest bardzo “rześko”. Z niechęcią wygrzebuję się z ciepłego śpiwora i góry koców. Całe ciało mam zesztywniałe i obolałe po wczorajszej jeździe.
Aby się rozgrzać i rozruszać, idę na mini spacer po okolicy, połączony z elementami jogi i rozciągania… Noooo… trochę boli - znaczy się, że czuję, że żyję :)
Wracając mijam Francuza, który właśnie szykuje się do odjazdu na swoim rowerze - bonżur i bonwojaż :D
Po śniadaniu chłopaki trochę marudzą, że nie ma gorącej wody, nie ma haczyka, ani gniazdka. Żeby się poddawać ogólnemu marazmowi idę się spakować.
Okazuje się, że Wojtkowi w KTMie juz prawie zeszła tylna opona [czyli trwałość kostek w takim terenie w 1190 [moc!] = dwa-trzy dni] - ma wprawdzie zapasowe kompletne koła, ale w Marakeszu :/ Kajman wsiada w Kajmanowóz i powoli toczy się po nie w na zachód. Przed nim kilkaset km i trochę gór. Prędko nie wróci.
A my mamy jechać najpierw zatankować. Do stacji jest jakieś 60km i niektórym benzyny starczy “na styk” [ przynajmniej w teorii :D ].
Punkt 10.00 wsiadam na DRkę i ruszam przed siebie po śladzie. Wiem, że prędzej, albo później chłopaki i tak mnie dogonią.
I rzeczywiście - dojeżdżają mnie po kilkunastu km, gdy wjeżdżam na asfalt. Krajobraz się zmienia - zamiast czerwonych i czerwonopomarańczowych skał otacza nas głazowisko ze szczątkową roślinnością. Mimo, że jedziemy razem z Wojtkiem i Wieśkiem czuję się, jakbym była samiuteńka na odludziu.
Na kamiennym pustkowiu…
Jakaś nieuświadomiona tęsknota wychyna z głębi duszy…
Jest… pusto.
A potem znów zjeżdżamy na szuter na stromym zboczu. Początkowo jedzie się super, a później znów znajoma rozmiękła glina z twardymi, wąskmi koleinami.
Na zboczu po lewej i prawej stronie, to droga, z której jest robione zdjęcie - widać różnicę poziomów :)
Tutaj jeszcze miodny szuterek
Widoki “nieco” wynagradzają niedogodności…
Nie no, prawdę mówiąc to jest zajebiście, znowu…
Po 40km wyprzedzamy “naszego” Francuza na rowerze - jestem dla niego pełna podziwu. Teren jest górzysty, a on zapieprza jakby miał motorek w tyłku [nawet go to podejrzewałam ;) ].
3km przed miasteczkiem ze stacją paliw robimy przerwę na berber whisky. Miętowa, obrzydliwie słodka herbata w cieniu oliwki… mmmm…
A któż to nas mija???
No tak - Francuz nie próżnuje, tylko ostro pedałuje :D
Ruszamy w mało zwartym szyku w kierunku miasta, gdzie możemy zatankować - gdy docieram na stację widzę chłopaków nadjeżdżających z naprzeciwka, coś mówiących że nie ma tutaj paliwa, że niby dalej w “mieście”, ale tam nic nie ma.
No to włącza mi się program “rozwiązywanie problemów” - ruszam przed siebie, i przypadkowych ludzi pytam o “gas” pokazując wymownie na bak. Miejscowi chętnie ruszają na pomoc - jeden z nich wskakuje na skuterek i pędzi przez wąskie uliczki wśród glinianych domków. My za nim.
Prowadzi nas do garażu na jakiejś podrzędnej uliczce, gdzie stoją pięciolitrowe butle wypełnione płynem w naszym ulubionym, bladożółtym kolorze.
Wtedy Wojtek zauważa, że nie ma z nami Wieśka… Kurde… ostatni raz widziałam go przed miasteczkiem, nie jestem pewna, czy dojechał do miasteczka, bo od razu zaabsorbowałam się szukaniem paliwa… Czuję się winna [pewnie i słusznie ;) ], więc, gdy chłopaki przelewają kolejną pięciolitrową butlę do baku, wsiadam na DRkę i ruszam na poszukiwania. Objeżdżam całe miasteczko tam, objeżdżam z powrotem - po Wieśku ani śladu.
Wracam do garażu zatankować i piszemy mu smsa, że będziemy czekać na stacji paliw na wjeździe. Dojeżdżamy tam, Wieśka nie ma.
W końcu Wojtkowi udaje się do niego dodzwonić i oto co nam przekazał “Wieśkowi zabrakło paliwa, jechał po śladzie i jest 3-4 km za miasteczkiem”.
No to sprawa prosta.
Chłopaki jadą po paliwo dla Wieśka , a ja ruszam po śladzie, aby potowarzyszyć Wieśkowi.
Jadę.
Jadę.
3km, 4km, 5km…
Mijam “naszego” Francuza, który odpoczywa na poboczu w cieniu skał - Bondżur Twardzielu!!! :)
Po 7km zatrzymuję się i wysyłam smsa, że Wieśka nie ma! Dochodzę do wniosku, że więcej nie poradzę i ruszam przed siebie, bo droga asfaltowa fajna, a chłopaki przecież mnie dogonią.
I jadę dalej. Świetna asfaltowa nawierzchnia, puściutka - w ciągu godziny mijam może ze 2 pojazdy [w tym jednego osła]. Krajobraz, to pusty płaskowyż ciągnące się po horyzont, zamknięty wysokimi górami. Powolutku się do nich zbliżam równiną.
Rosnące gdzieniegdzie wśród kamieni skarlałe drzewka są coraz rzadsze. W końcu napotykam tylko na pojedyncze poskręcane od wiatru krzaki.
Robi się chłodno i rześko, chociaż słońce świeci jak złoto. Jestem wysoko...
Jeszcze kilka serpentyn i dojeżdżam do przełęczy.
Postanawiam cofnąć się paręset metrów i lokuję się w idealnym punkcie obserwacyjnym - przede mną rozciąga się widok na ładnych parędziesiąt kilometrów. '
I czekam.
Cykam fotki. Zjadam jakiś zapomniany, na wpół suchy kęs chlebka z roztopionym kitkatem. Słońce pali, ale na tej wysokości nie jest to specjalnie męczące.
Po kilkudziesięciu minutach najpierw słyszę buczenie. Mija jeszcze kilka minut i dopiero wówczas widzę kilka punkcików przemieszczających się drogą przez równinę. Są takie maleńkie.
Po dalszych kilku minutach wyjeżdżają zza zakrętu…
Zatrzymują się.
Jacyś tacy nadindyczeni.
O co kaman?
A o to, że okazało się, że Wieśkowi brakło benzyny przed miasteczkiem, a nie za. No i jest to oczywiście tylko i wyłącznie moja wina
:D
Ubawiona sytuacją wsiadam na DRkę i podążam za chłopakami.
No właśnie… za nimi, bo szybko się wszyscy ode mnie oddalają i nie czekają.
Aha!
To w to się dzisiaj bawimy :D
Pokonując kolejne kilometry rozkoszuję się samotnością i możliwością zatrzymywania się tak często jak tylko chcę :) I w takich miejscach, które są pośrodku niczego...
Droga wiedzie trochę asfaltem, a głównie równą szutrostradą, często mija wioski, więc czuję się bardzo bezpiecznie.
I tak powolutku się bujam w stronę Imilchil, gdzie mamy spać.
Kurde - skąd się wzięły takie drzewka, przeciez tutaj same kamienie!
W dole wyschnięta rzeka
Coraz więcej pofałdowań
Jeziorko przed Imilchil
Prawie jak Mongolia :D
Droga - marzenie - takie krajobrazy śnią mi się prawie co noc.
Dojeżdżam do I.
W mieście spotykam moich towarzyszy :)
Śpimy w bardzo ładnym miejscu - jedyną wadą jest to, że jest cholernie zimno, ciepła woda będzie o 21, a nasze rzeczy do kapieli i tak zostały w Kajmanowozie :D
Nocleg
Najpierw włażę pod kołdrę i próbuję się rozgrzać - ni chu chu!
Więc idę na spacer… w mojej ulubionej godzinie, gdy dzień spotyka się z nocą, a czas się zatrzymuje.
Spaceruję korytem półwyschniętej rzeki - jeszcze o tym nie wiem, ale jutro zapoznam się lepiej z taka nawierzchnią.
Zapada zmierzch.
Z oddalonego o parę kilometrów meczetu dobiega ciche nawoływanie imama.
Pasterz pędzi swoje owce do domu…
A w mej duszy rozbrzmiewa to
prawdę mówiąc, to spiewałam to w głos, korzystając z okazji, że nikt mnie słyszy, a nawet jeśli słyszy, to nie zna :D
Wyciszona wracam na nocleg, a tam na stole już czeka gorący tadżin. Umiejscawiam się jak najbliżej kozy, z której bije gorąc.
Po kolacji postanawiam zaczekać na Kajmana, aby umyć się w gorącej wodzie. Zabijając czas czytam przewodnik po Maroko. Dwadzieścia minut po północy nie wytrzymuję - gaszę światło i zasypiam.
Jadę po luźnych kamieniach, nagle tylne koło ucieka i przewracam się, ostatkiem sił szarpię całym ciałem...
...i budzę się zerwana atawistycznym histerczynym odruchem spadania z drzewa….
- 19
-
Slajdy + Pentax Z1p = mniam!
W ogóle swoje najlepsze zjdęcia zrobiłam analogami. Tam każda klatka jest przemyślana. Zwracam uwagę na światło. Kompozycję... Głębię ostrości...
- 5
Offroad w Maroko - okiem blond*) świeżynki...
na Foto(i)relacje bez blokady
Napisano · Report reply
Powoli się odrabiam... proszę o jeszcze chwile cierpliwości :)