Skocz do zawartości

mguzzi

Użytkownik
  • Zawartość

    831
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    21

Zawartość dodana przez mguzzi

  1. Może wrzucić do planów wyjazdowych na 2014? :-D
  2. c.d. Żal wracać. Ale Tito nie chce jechać całej powrotnej drogi w nocy. Ma nie za dobre światła i jest troszkę zmęczony. Dzieci bawiące się w karuzelę na starym słupie. Technika już tu dotarła. Teraz już naprawdę wyjeżdżamy z doliny. Przed nami droga powrotna. Uzupełniamy elektrolity ze źródełka. W drodze powrotnej punktem obowiązkowym jest przerwa na …….. Wiadomo na co. To czego nie daliśmy już rady wypić, dostaliśmy w prezencie „na wynos”. Następnego dnia było nam bardzo potrzebne. I wbrew pozorom nie na klina. (Ale cicho sza. O tym jutro) Zdjęcia trochę nieostre, ale wiadomo dlaczego. Pod dom Tamary podjeżdżamy już w nocy. Rozliczamy się z Tito (400lari za wszystkich), dajemy mu nasze suweniry (w tym naszą największą żubrówkę) i zmęczeni „drogą” przechodzimy do domu. Oczkins odrabia pracę domową. Ale nie ma lekko. Na werandzie czeka na nas Tamara z ojcem, sąsiadem – świeżo upieczonym dziadkiem i zastawionym stołem. Bolek z Sąsiadem - Dziadkiem tuż przed nocną biesiadą. Trzeba uszanować gościnność Gospodarzy. Tylko Grucek przynosi nam wstyd – odmawia degustowania wina Gospodarza. Tak naprawdę, to jest to dla nich obraźliwie, ale staramy się go wytłumaczyć chorobą i nadrabiamy za niego. Na tyle ile możemy. Gospodarz, ojciec Tamary (żylasty, około 70tki, rozmawia tylko po gruzińsku) co chwila znika w piwniczce i donosi wino. Żeby dużo nie chodzić, przynosi od razu po dwa kilkulitrowe gąsiorki. Okazuje się, że ja nie mogę za dużo (na pewno byłem osłabiony długotrwałą chorobą). Jak obrócił czwarty raz, podziękowałem i poszedłem sprawdzić jak wygodne jest łóżko. Było w sam raz, akurat takie jak potrzebowałem. Przytuliłem głowę do poduszki. W środku nocy, jak już było po imprezie, obudziłem się na chwilę. Rozebrałem się z opakowania, umyłem i już legalnie spałem do rana. A następnego dnia, Zagadka! :idea: Jakie było zastosowanie Titowej czaczy? :?: Dla formalności: Przejechaliśmy „na swoich kołach” 70km. Podwórko Tamary N 42° 05. 886’ E 045° 26.113’ https://maps.google.pl/maps?saddr=%E1%83%A838&daddr=41.9903459,45.5846349+to:Pshaveli-Abano-Omalo+to:Pshaveli-Abano-Omalo&hl=pl&ie=UTF8&ll=42.122673,45.552063&spn=0.62541,0.883026&sll=42.353216,45.575752&sspn=0.155783,0.220757&geocode=Fd_ZfgIdjMiyAg%3BFcm4gAId-pC3Aik5I0ky8s5FQDFARgNu9bQsig%3BFRBOgwId1RG1Ag%3BFXSUhgIdbVC4Ag&mra=dme&mrsp=3&sz=12&via=1&t=m&z=10
  3. Odpowiedzi za chwilę, nie wrabiam się. Najpierw skończę relację z dnia. :shock:
  4. c.d. Sama dolina Omalo wita nas ciepłem i słońcem. Dostajemy od Tity 2 godziny na zwiedzanie. Przemek z Gruckiem gdzieś się okopali. Pozostała trójka wspina się na strome wzgórze z wieżami obronnymi. Zdjęcia ułożone nieco chaotycznie, ale taka była chronologia: Przemek się odnalazł na szczycie wzgórza skąd podziwiał widoki. Te dwie godziny mięły nie wiadomo kiedy. Świeci popołudniowe słońce, wokoło widoki, widoki, widoki. Żal wracać. Ale mus, to mus. Przepraszam, ale znowu przerwa techniczna. cdn.
  5. W tą stronę siedziałem w bagażniku :-(
  6. Wracając do naszej podróży. Tuż za przełęczą Tito zarządza przerwę. Nieco zjeżdża z drogi, zgarnia resztki śniegu z płaskiego kamienia i mamy stolik. Na „stoliku” stawia stakana, 1,5litrowego peta z Czaczą, gruziński chlebek i konserwę szprotek na zakąskę. To była prawdziwa uczta. Nawet chłopie nie próbuj odmawiać. Chyba, że masz pokutę. I nie bój się, że zabraknie. Bo flaszki są DWIE. Nie jestem w stanie opisać niepowtarzalnego smaku czaczy pitej w górach z pięknym widokiem: (daleko przed nami dolina, jeszcze dalej - bardziej na lewo Czeczenia, bardziej na prawo Dagestan). wszystkich nas wzięło. Nasza dalsza droga. Gdy Tito zobaczył jadącą pod górę ciężarówkę - przyśpieszył. Wiedział, że minąć możemy się tylko w tym miejscu. Tu zaczekaliśmy chwilę na kamaza z ładunkiem. To taka pomoc drogowa. Komuś zepsuł się samochód i wraca "na lawecie". Nie wiedziałem, które lepsze. To jeszcze nie jest Omalo. NIe wiedziałem, które z tych trzech zdjęć pokazać, dlatego są trzy. Niech każdy sobie sam wybierze. Sama dolina Omalo wita nas ciepłem i słońcem. Ale to za chwilę. Przerwa technologiczna. cdn.
  7. Ale to już nie moja zasługa. Trafiliśmy na dobrą pogodę, a widoki ........ jak widać.
  8. Już poprawiłem. https://maps.google.pl/maps?saddr=%E1%83%A13&daddr=Zahesi-Mtskhata-Kavtiskhevi-Gori+to:41.956934,44.1675873+to:Uplistsikhe+Complex+Road+to:Khidisavi-Ateni-Boshuri&hl=pl&ie=UTF8&ll=42.195969,44.431458&spn=1.249369,1.766052&sll=41.909431,44.265289&sspn=0.313756,0.441513&geocode=FaTKigIddyupAg%3BFV5qfgId6EqqAg%3BFUY2gAIdo_GhAikxK05slpxEQDFRr94YmX4mow%3BFZtFgAIdxYCiAg%3BFXpcfwId9rygAg&mra=dpe&mrsp=2&sz=11&via=2&t=m&z=9 Niestety, niektóre miejsca wskazuję tylko orientacyjnie, nie ma ich na mapie google. Mam nadzieję, że współrzędne dobrze zapisałem. :? Jakby co będę miał "w łeb". :cry:
  9. 23.06.2013 Niedziela Deja vu znad Morza Azowskiego. Obudziły nas gruzawiki, które tym razem obok namiotów woziły kamienie z pobliskiego wyrobiska (w niedzielny poranek!!!!!!). Zresztą wożenie jak wożenie, najlepszy był załadunek, czyli ręczne wrzucanie kamieni na pakę i towarzyszący temu hałas. Na śniadanie odgrzewamy wczorajsze chinkali. Też były dobre. Jedziemy na Omalo. W Telavi na stacji benzynowej uzupełniamy paliwo w bakach i kanistrach, oraz wodę pitną. Przemek panikuje, że w jego TKMie ubywa płynu chłodniczego, więc dolewa do swojego kapkę, a przy okazji do mojego trzy krople. Niepotrzebnie panikował. Jak się okazało wszystko było w porządku (może wcześniej dobrze nie dokręcił korka?). W Pashaveli – przedostatniej wiosce przed wjazdem na szlak do Omalo odruchowo zatrzymujemy się przy Cafe którą tworzy parasol, i plastikowy stołek z krzesłami. Zamawiamy kawę i domowe wino dla pobudzenia kubków smakowych. Zdązyłem trzasnąć kilka fotek. Tędy do Omalo. I w tym momencie od strony gór majestatycznie wtacza się kamper na polskich blachach z którego wysiadają Adam i Helena z Raciborza. (To prawdopodobnie ich spotkała Doodek kilka tygodni później.) Właśnie wystartowali w dalszą drogę, a tu widzą jakieś motorki. Helena woła: „Patrz, jacyś wariaci na motocyklach. To MUSZĄ być NASI”. Podwajamy zamówioną kawę i wino się bratamy. Relacjonują, że są tu już drugi tydzień (w tym miejscu!!!!!!!) i jadą dalej bo im wątroby wysiądą. Zatrzymali się u Tamary, której sąsiad tydzień temu został dziadkiem, więc wieś świętuje, je i pije od tygodnia. Pływali po strumieniu kajakiem, ale nurt jest miejscami silny i trochę ich sponiewierało. Nadmieniam, że Adam jest tak około 60tki i pędzi spokokojny żywot emeryta. Wyjechał do Gruzji na wiosnę, powrót planuje na wrzesień- październik. Szacunek! Przez kilka następnych tygodni wszystkim nam daje to troszkę do myślenia. Do Omalo pojechali „okazją”. Spędzili tam kilka uroczych dni. Zatrzymali się u Naczelnika Straży Granicznej, który bardzo lubi Polaków, a jeszcze bardziej naszą żubrówkę. Mieli niewielki kłopot z powrotem, czekali na jakiś transport. Na ich uwagę, że może wrócą pieszo, usłyszeli że zamarzliby po drodze. Wracają więc ciężarówką. Helena w kabinie, Adam na pace. Na przełęczy mieli śnieg, grad i ujemne temperatury. Adam odmroził sobie twarz i ręce. Opowiadają ze droga jest wykuta w zboczu gór, przechodzi przez strumienie, są nieciekawe podjazdy z wypłukaną przez deszcz nawierzchnią, na przełęczy przebiega w śnieżnym wąwozie, jest nieprzewidywalna i wszystkiego można się spodziewać. Jest przejezdna tylko przez trzy letnie miesiące. Jeżdżą tam wtedy tylko duże samochody terenowe i radzieckie ciężarówki z napędem na kilka osi. Proponują, żebyśmy zatrzymali się u Tamary, a do Omalo pojechali wynajętym samochodem z kierowcą. Jeszcze nie dopiliśmy co mieliśmy do wypicia, a już mamy wszystko zorganizowane. Adam poleca właścicielce i zarazem jedynemu pracownikowi Cafe zadzwonić po Tamarę która mieszka kilkaset metrów dalej. Tamara otrzymuje dyspozycje, że ma nas przenocować i się nami zaopiekować, zorganizować transport do Omali i to taki żeby nas nie naciągnęli na koszty. Taki wojskowy charakter. Rozstajemy się z żalem. Ich czas nie nagli, ale my mamy jeszcze dziś jechać do Omalo. Przemieszczamy się do Tamary (około 40 lat, panna,skończyła filologię gruzińska w Tbilisi i tam mieszkała. Po śmierci mamy wróciła do rodzinnej wsi, żeby zaopiekować się ojcem). Zaparkowaliśmy przy letniej kuchni. Dzieci z sąsiedztwa obadarowane pamiatkami. Tamara faktycznie się nami zaopiekowała, przydzieliła pokój, nakarmiła („Może jesteście głodni? Zjedzcie coś przed drogą. Kierowca zaczeka”). Pokrzepiamy się pyszną jajecznicą, miodem, serem swojego wyrobu (biały i żółty), sałatką z kiszonych kwiatów drzewa żorżoli, marynowanymi malutkimi pstrągami (zastawili strumień siecią i wszystko co płynęło w górę i w dół się w niej zatrzymało. Gospodarka skrajnie rabunkowa, jedzone przez nas pstrągi miały wielkość naszych rybek akwariowych, większe zostały zjedzone wczesniej). Ja byłen najbardziej zadowolony z konfitury z jagód (wrąbałem wszystko). sałatka z kiszonych kwiatów drzewa żorżoli (lipa????) to już wiadomo:marynowane malutkie pstrągi Naszym przewodnikiem kierowcą jest Tito, jedziemy jego terenowym Mitsubishi. Przejeżdża tą drogę kilkanaście razy w sezonie. W sumie jechał już około 60-70 razy. Przejazd jest dla samochodu bardzo obciążąjący (wymiana klocków hamulcowych 2x w roku), ale jak zauważyłem, tylko raz zablokował napęd (jak pojechał na skróty pod górę). Przejazd drogą zajmuje przy dobrej pogodzie, sprawnemu, miejscowemu kierowcy 3,5 godziny (72 kilometry!). Zanim wybudowali drogę, przejazd konno zajmował 3-4 dni. Omalo jest to nazwa wioski, która jest stolicą regionu o tej samej nazwie. O samej drodze nie będę za dużo pisał. To po prostu bajka, którą życzę żeby każdy obejrzał i przeżył po swojemu. Droga wcale nie była taka straszna jak nam opisywali. Owszem. Było wszystko o czym mówili Adam z Heleną, ale do przejechania. ALE, radziłbym na lekko. Bambetle zostawić „na dole” np. u Tamary. Zabrać tylko mały zapas jedzenia, namioty, śpiwory, ciepłe ubrania i ZAPAS PALIWA. W Omalo nie ma żadnej stacji benzynowej. Droga jest jedna, nie ma możliwości żeby zabłądzić, na poboczach są słupki kilometrowe więc wiadomo ile jeszcze zostało do przejechania. Wracając do naszej podróży. Tuż po starcie Tino zatrzymuje się przy przydrożnym sklepiku gdzie robi szybkie zakupy, chwilę rozmawia ze znajomkami. I jeziemy. Zamiast zbędnych opisów, będzie więcej fotek. Stamtąd jedziemy Dojechaliśmy do bazy drogowców dbających o utrzymanie drogi. Działa tylko przez te trzy letnie miesiące, podczas których jest przejezdna. Obowiązkowa przerwa i pogawędki z drogocami. Zgodzili się żebym zrobił kilka fotek. Sławojka z widokiem na góry. Ruszamy w dalsza drogę. Baza w której przed chwilą byliśmy widziana z drogi z góry. pyszna źródlana woda siły doda W tym miejscu parę lat temu parień (młodzieniec) spadł z koniem w przepaść. Tradycyjnie koniarze wspominają swojego kolegę. Na zboczu góry widoczna stara droga dla koni. Na koniach wędrował ładunek, ludzie szli pieszo. Przełęcz (2936mnpm) Sorki, przerwa techniczna. Cdn. niebawem
  10. mguzzi

    Witam z Wawy

    :beer:
  11. mguzzi

    Ostatnie przywitanie w 2013

    może jeszcze ktoś rzutem na taśmę ;-) jak nie to będzie pierwszy w nowym roku Hm, wydaje mi się, że pierwsze i ostatnie przywitanie w roku stawiają po kolejce na zlocie :-D :beer:
  12. Heidenau Scout K60 Była o nich wzmianka we wstępie. Później też będzie o nich kilka akapitów (pierwszy za 2-3dni).
  13. 22.06.2013 Sobota Rano po śniadaniu przypętała się do nas wychudzona do granic możliwości, a do tego jeszcze ciężarna suczka. Karmimy ją czym możemy i jedziemy do Gori - miasta urodzin dyktatora. Chcemy zatankować paliwo, ale na „stacji benzynowej” jest tylko gaz. Muzeum Stalina znajdujemy bez trudu. W centrum niewielkiego miasta jest wielki park, na skraju którego jest wielki „pałac” – muzeum. Parkujemy na parkingu przy punkcie informacji turystycznej N 41° 59.268’ E 044° 06.823’ Bezpośrednio przy muzeum. W Informacji turystycznej, w klimatyzowanym pomieszczeniu, pod opieką przemiłej i uroczej pani pozostawiamy nasze „skarby”. Spotykamy grupę Polaków, którzy przylecieli do Gruzji samolotem, a na miejscu poruszają się wynajętym z kierowcą samochodem. Z mieszanymi odczuciami idziemy do muzeum, gdzie z poczuciem winy kupujemy bilety (muzeum 10 lari, wagon – 5 lari). Wchodzimy do środka, traktując to jako doświadczenie socjologiczne. Zwiedzamy bowiem muzeum poświęcone komuś, kto dla nas jest odzwierciedleniem wszystkiego co najgorsze. Katem i mordercą milinów. Dla Gruzinów jest bohaterem narodowym. Lepiej w Gruzji nie mówić za głośno tego co o nim myślimy (przynajmniej nie wszystkim i nie we wszystkich okolicznościach). Gruzini nie dorośli jeszcze do tego, by traktować go jako znanego, ale jednak negatywnego "bochatera". W muzeum najbardziej godny uwagi jest park, stojąca pod „marmurowym baldachimem” stara chałupina w której ponoć mieszkał mały dyktator, arkady przed budynkiem muzeum i portiernia z pamiątkami. Cały parter budynku zajmuje administracja, na piętrze szemrane „pamiątki”: fotokopie fotografii, opisy jaki do dyktator jest/był debeściak, niektóre z darów bratnich krajów ( w tym dwa talerze z Polski) i taki niby grobowiec bez głównego bohatera. W muzeum najlepszy był wpis w księdze pamiątkowej (po polsku), luźny cytat „… pomimo usilnych starań, nie przypominam sobie, żeby gdzieś w Niemczech było jakiekolwiek muzeum poświęcone zbrodniarzowi Hitlerowi. A tu proszę jest. Wstyd ….” Nie polepszył on naszego moralnego kaca. Czuliśmy, że kupując bilety wstępu poniekąd firmujemy i wspieramy pana S. Ale czort z nim. Jedyną naprawdę oryginalna i związaną z nim rzeczą jest …….. pancerny wagon. I to jest to co naprawdę można i warto zobaczyć. Jest to opancerzony wagon którym podróżował odwiedzając swój kraj. Przedziały dla ochrony, radiooperatora, łazienka z kotłem pod wanną do podgrzewania wody, salonik – wszystko z epoki. Zdjęcie z saloniku nie nadaje się do pokazania, więc go nie będzie. Co dziwne, pani z obsługi, która wpuściła nas do środka nie pozwala filmować, ale zdjęcia można robić. A kto to wie co akurat robi aparat fotograficzny? Bez żalu opuszczamy teren muzeo-parku. Przy punkcie informacji turystycznej jest coś znacznie ciekawszego. Tradycyjna Gruzińska piekarnia w której wypiekają chleb (placki) wewnątrz okrągłego pieca. Można wejść do środka i popatrzeć na proces technologiczny. My przed wejściem do muzeum obserwowaliśmy „wkładanie” czyli oblepianie ciastem wnętrza pieca, a po muzeum załapaliśmy się na świeżutkie pieczywo. Grzech nie kupić. Tym bardziej że jest przesmaczne i sprzedawane w opakowaniu ze starej miejscowej gazety. Klimat jak w PeeReLu. Będąc tam, nie można tego przeoczyć. Szyld informujący o typie piekarni. Jednocześnie sugerują aby jednocześnie parę metrów dalej, w kiosku, nabyć spory zapas picia. „Chlebek” jest piekielnie słony. Przy motorkach spotykamy kolejną grupę z Polski. Tym razem są to motocykliści. Przyjechali Goldasem z przyczepką i GeeSem 1200. Nówki sztuki. Wypasione fury. Wymieniamy doświadczenia. Odradzają nam przejazd do Armenii. Kolejne przejście graniczne, kamery, radary, i drogie mandaty. No ale jak się jedzie takimi wypasionymi furami, to się samemu prosi o wysokie mandaty za nic. Przed wyjazdem z miasta tankujemy paliwo, olewamy jakąś twierdzę na wzgórzu i jedziemy do Tbilisi (mamy jechać przez góry). Ale żeby nie był za łatwo szybko i przyjemnie zjeżdżamy w jakąś podrzędną drogę, która przechodzi w jeszcze mniejszą i jeszcze i jeszcze. W centrum jednej z miejscowości dzieci bawiące się w fontannie z wodą. Asfalt już się skończył już dawno temu, kamienny szuter też, teraz juś tylko polna droga. Mijamy rodzinę w rozklekotanej wołdze. Gościny Gruzin częstuje nas domowym winem. Grzecznie się wymawiamy. Kierowca wołgi już jest prawie ugotowany (prowadzi jedną ręką, w drugiej trzyma szklankę z winem, polewa siedząca obok kobieta), a my byśmy już dzisiaj dalej nie pojechali (już mieliśmy zaproszenie do domu). Czekamy na Bolka którego straciliśmy z oczu. Okazuje się, że zaliczył piaskowego paciaka. Gruzini przy których się położył pomogli mu postawić „kobyłę”. Gdy po tradycyjnym skąd?, powiedział dokąd teraz jedziemy. Mocno się zdziwili. Tędy? Do Tbilisi? Przecież tam prowadzi autostrada! A to jest droga w góry i w przeciwną stronę. Na koniec skwitowali „A eto takaja fantazja?”. Zatrzymujemy się przy małej cerkwi. Pop na mapie pokazuje, że droga przez góry owszem jest, ale przejezdna tylko czasami i dla dużych terenówek. My nie mamy żadnych szans na przejazd. Trudno. Zawracamy i z podkulonymi ogonami jedziemy w kierunku wzgardzonej uprzednio autostrady. Jadąc którą prawie zasypiam z nudów. Za to w Tbilisi wracamy wszyscy do życia i rośnie nam ciśnienie. Nie ma zmiłuj i taryfy ulgowej. Przebijamy się do centrum. Parkujemy w podrzędnej uliczce. Co prawda jest znak zakaz parkowania i z pobliskiego budynku wybiega dozorca. Tłumaczymy się, że my tylko na chwilę. Na ile? Na godzinkę. Nie zdążyliśmy go poprosić żeby zerknął na motocykle. Machnął tylko ręką, że taką godzinką będziemy mu głowę zawracali i zniknął w bramie. Samochód, który nas wszytkich zainteresował. Bolek twierdzi, ze jest to bardzo popularna w Irlandii odmiana MIcry. Poszliśmy do miejscowej restauracji. Weszliśmy do pierwszej z brzegu. W planach na dzisiejszy dzień było CHINKALI. Tradycyjne Gruziński „pierożki” w środku których jest miąsko z rosołem. Mają, domowej roboty. Pytam się czy duże? Niiiiie małe. Jedna sztuka za 0,7pieniążka. Zmawiamy po 6, 8, 10. Wedle fantazji i sił. Jeszcze zanim dostaliśmy zamówione dania, czytamy w przewodniku „…chinkali, tradycyjne gruzińskie pierożki z mięsem, jada się biorąc je do ręki, odgryza się kawałek ciasta, wypija rosołek, wyjada miąsko, resztę można zjeść albo odłożyć. I dalej … normalny zdrowy mężczyzna zjada TRZY sztuki, jak jest bardzo głodny da radę zjeść PIĘĆ!!!!!...” W przewodniku pisali prawdę. Nie daliśmy rady zjeść więcej niż pięć na osobę. Pewnym wyjątkiem jest Przemek, który najpierw wrąbał swoją sztukę mięsa z przystawkami, a następnie uwolnił mnie od moich pięciu. Przemo! Szacun. Naprawdę patrzymy na Niego z podziwem. Jesteśmy gapcie. W głównej Sali pod sufitem jest podwieszony do góry nogami stół z potrawami w skali 1:1. Płacimy przed wyjściem. Na pytanie czy smaczne odpowiadamy, ze bardzo. Tylko że wcale nie były małe. Panie chyba przewidziały, ze tak będzie, błyskawicznie zapakowały nasze niezjedzone Chinkali do pojemników, dorzuciły pieczywo i serdecznie pożegnały upewniając się że na pewno niczego więcej nie potrzebujemy. Motorki stały tak jak je zostawiliśmy. Albo mają mocny sygnał, albo deficyt anten. Wyjeżdżając z miasta tankujemy paliwo i kierujemy się w stronę lotniska. Po drodze mijamy Aleję imienia Kaczyńskiego. Nie jesteśmy PISowcami, olewamy politykę, stwierdzamy fakt i jedziemy dalej. Kierujemy się w kierunku doliny Omalo. Którą mamy zamiar w następnych dniach odwiedzić. Nocleg pod namiotami wypada nam nad strumykiem, jesteśmy schowani od szosy niewielkim wzgórzem i laskiem. Biwak przebieg tradycyjnie według wypracowanego schematu, kąpiel w strumyku, ognisko, piwo, omówienie dnia, plany na jutrzejszy. Współrzędne biwaku N 41° 51.479’ E 045° 11.070’ Przejechaliśmy 251km. Co my robiliśmy przez cały dzień? https://maps.google.pl/maps?saddr=Khidisavi-Ateni-Boshuri&daddr=Samepo+Street%2F%E1%83%A1%E1%83%90%E1%83%9B%E1%83%94%E1%83%A4%E1%83%9D+%E1%83%A5%E1%83%A3%E1%83%A9%E1%83%90+to:Tbilisi-Senaki-Leselidze%2F%E1%83%97%E1%83%91%E1%83%98%E1%83%9A%E1%83%98%E1%83%A1%E1%83%98-%E1%83%A1%E1%83%94%E1%83%9C%E1%83%90%E1%83%99%E1%83%98-%E1%83%9A%E1%83%94%E1%83%A1%E1%83%94%E1%83%9A%E1%83%98%E1%83%AB%E1%83%94%2FE60%2F%E1%83%A11+to:%E1%83%92%E1%83%A0%E1%83%98%E1%83%92%E1%83%9D%E1%83%9A+%E1%83%A0%E1%83%9D%E1%83%91%E1%83%90%E1%83%A5%E1%83%98%E1%83%AB%E1%83%98%E1%83%A1+%E1%83%92%E1%83%90%E1%83%9B%E1%83%96%E1%83%98%E1%83%A0%E1%83%98+to:%E1%83%A838&hl=pl&ie=UTF8&ll=41.689322,44.796753&spn=2.518639,3.532104&sll=42.004407,44.012604&sspn=0.626576,0.883026&geocode=Fa6cfwIdPemgAg%3BFcOegAIdNwWhAg%3BFRXngAIdWFaaAg%3BFYobfQIdRT-rAg%3BFSfofgIdaAO0Ag&mra=mr&t=m&z=8
  14. Jeśli wybór jest sprecyzowany do tych dwóch modeli, to już tylko ciułać dalej kasę, szukać i cierpliwie czekać. Odpowiedni motorek (Tenerka lub GS) sam Ciebie znajdzie. A teraz jest chyba najlepsza pora na kupowanie. Jeśli po jakimś czasie okaże się, że to jednak nie ten, albo będziesz żądny zmian, to ślubu z nim nie brałeś.
  15. A może Moto Guzzi Stelvio? Zacna i piękna maszyna. Tyle że na naszym rynku mocno egzotyczna.
  16. Tak będzie :beer: :drinkbeer:
  17. Może za mało tekstu, a za dużo fotek? Albo odwrotnie :?
  18. Przez Turcję jest jednak zdecydowanie dalej i drożej. No i nie da się objechać morza (chociażby symbolicznie). Ale zawsze jest to dobra alternatywa dla Rosji i Ukrainy.
  19. Trudno powiedzieć jak będzie. Rosja jednak nieprzewidywalna. A może po olimpiadzie nie będzie takiego "parcia na szkło i papier" i będzie spokojniej? Bezpieczniej?
  20. 21.06. Piątek Nasza miejscówka, z wołgą Osetyńca na głównym planie (twierdził, że podrasowana, 6 cylindrowy silnik z 200km). Niespodzianka, nasze Gospodynie uraczyły nas takim czymś (starte ziemniaki, trochę mąki, ser, przyprawy, do jedzenia polewane stopionym masłem - do tego prosto z garnka, cieplutkie - pychota) Najedliśmy się jak bąki. Z samego rana starujemy do banku, gdzie kupujemy pieniądze (300$ to 490 lari?). Typowy obrazek, samochody bez zderzaków. Rejestracja. I bądź tu mądry, co to za służba? Uliczka w Kazbegi. Rozliczamy się za nocleg. Ustalamy, że jedziemy dalej a za kilka dni jak się ustabilizuje pogoda wrócimy do klasztoru. Startuję jako pierwszy i skręcam w kierunku drogi do klasztoru. Nic z tego. Mój szczwany plan poszedł w piz….u . Koledzy szybko doprowadzają mnie do pionu. Kładę uszy po sobie i jedziemy dalej drogą wojenną w kierunku Tbilisi. Jedziemy luźnym szykiem, spotykając się co kilkanaście kilometrów. Tradycyjnie z Bolkiem zostajemy w tyle, co chwilę robiąc przerwę na fotki. Droga ładna, klimatyczna, w remoncie, w okolicach przełęczy krzyżowej jeszcze szutrowa. Ale budowa wre. Miejscami trzeba się przeciskać pomiędzy spychaczami, ciężarówkami z ziemią i gruzem a blokującymi na zwężkach drogę tirami. Na przełęczy krzyżowej robimy krótka sesję fotograficzną. Bolek znowu sprawdza hamulce. Dołącza się do nas wycieczka Gruzinek które koniecznie chce sobie zrobić zdjęcia z naszymi motorkami ( i niektórymi z nas). Nie wiem jak obczaiły, że z naszej piątki, trójka jest „do wzięcia”? Pierwsza z lewej, to ich nauczycielka z USA, zupełnie inny rodzaj urody. Za krzyżową, po minięciu punktu widokowego z socjalistycznym graffiti wyobrażającym rozwój Gruzji i dalej za tunelem – galeryjką, znowu jest asfalt. Miejscami nieco dziurawy. Fotka tuż przed wjazdem do "galeryjki". Już w dolinie, za jedną z wiosek trzeba uważać na niepozorny mostek. Jest on nieco zdradliwy. Droga przed nim kusi żeby pogonić kucyki, widać mostek i drogę za nim, ale …. . Mostek jest wyłożony metalową blachą i po deszczyku można złapać niezły uślizg, tym bardziej że tuż przed nim i za nim jest delikatny łuk drogi. Trzeba uważać, tak jak na krowy i ich g…na Dalej zatrzymujemy się przy porzuconym, transporterze gąsienicowym i starszawym samochodzie (opel? Kapitan?). Koledzy „poczuli krew” i instynkt nakazuje im pogrzebać w gracie. Ale nie tym razem. (Tym bardziej, że nie miał silnika.) Mimo że za płotem są inne „skarby” jedziemy dalej. Od tego momentu droga jest bardziej „tranzytowa”. Zatrzymujemy się na chwilę na parkingu przy twierdzy Ananuri nad zalewem Zhinvali, przebieramy się w lżejsze ciuchy (jest radykalna zmiana pogody i temperatur). Chłodzimy się chwilę we wnętrzu kamiennego kościółka. Stragan przy parkingu. Przed dalszą drogą widzimy jak po szerokiej drodze, którą przed chwilą dzidowaliśmy pędzone jest stado krów. Pod rozwagę przed dalszą drogą. Tbilisi mijamy dwupasmówka i kierujemy się do starej stolicy Gruzji. Nie znaleźliśmy w niej obiecywanych w przewodniku cudów. Widok z tarasu kawiarni. Więc kawka, szybka narada i … jedziemy dalej. Prowadzący grupę Oczkins zapowiada unikanie przelotówek, raczej drogi „na skróty”, bez asfaltu. Później będziemy je nazywali OESikami. Słowa dotrzymał, codziennie funduje nam taki oesik. Jedziemy w kierunku Gori – miasta Stalina. Przed którym planujemy odwiedzić skalne miasto. Dojeżdżamy tam boczną drogą. Skalne miasto Miskheda – Uplisciche jest około 8 km przed Gori. Dojazd dość dobrze oznakowany. Zostawiamy motorki na parkingu, torby i kurtki u ochrony i idziemy na skały „w miasto”, wejściówka 3 lari/osobę. Wykute jaskinie, groty, kościół na szczycie i wieje jak w kieleckim. Wracamy na parking. Motorki wzbudzały zainteresowanie tubylców. A tam niespodzianka. Nasze bambetle są, ale panów z ochrony nie ma. Na szczęście bez strat jedziemy dalej. We wsi robimy niezbędne zakupy spożywcze. Trafiamy na porę powrotu zwierzaków z pastwiska. Szukamy miejsca na nocleg. Zgodnie z sugestią Bolka wracamy na główniejszą drogę i zaraz skręcamy w pierwszą w lewo. Jedziemy drogą wzdłuż upraw winogron i przydomowych winiarni. Po paru kilometrach znajdujemy ukrytą za krzakami piękną polankę nad strumykiem z miejscem na ognisko. To jest to czego szukamy. Polecam miejscówkę. N 41° 53.964’ E 044° 03.439’ Wieczorem mieliśmy czas na spokojne rozbicie namiotów, ognisko, integrację i podziwianie spektaklu wschodu księżyca i pierdyliarda gwiazd. Przejechaliśmy 214km. Jakoś mało, chyba GPS zaspał. Fakt robiliśmy dużo przerw (totki, wraki, kawa, skały itd.) Ale traska fajna, no i omijaliśmy trasy szybkiego ruchu. https://maps.google.pl/maps?saddr=%E1%83%A13&daddr=Zahesi-Mtskhata-Kavtiskhevi-Gori+to:41.956934,44.1675873+to:Uplistsikhe+Complex+Road+to:Khidisavi-Ateni-Boshuri&hl=pl&ie=UTF8&ll=42.195969,44.431458&spn=1.249369,1.766052&sll=41.909431,44.265289&sspn=0.313756,0.441513&geocode=FaTKigIddyupAg%3BFV5qfgId6EqqAg%3BFUY2gAIdo_GhAikxK05slpxEQDFRr94YmX4mow%3BFZtFgAIdxYCiAg%3BFXpcfwId9rygAg&mra=dpe&mrsp=2&sz=11&via=2&t=m&z=9
  21. Nie w meczecie nie byliśmy. Zaparkowaliśmy tuż za bazarkiem.
  22. Jeszcze trochę a wybierzemy Xerxesowi markę, model, konkrety motorek. Ba nawet go z przyjemnością "objeździmy" :roll:
×