Skocz do zawartości

mguzzi

Użytkownik
  • Zawartość

    831
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    21

Zawartość dodana przez mguzzi

  1. E to pewnie akurat byłem ja :P
  2. Miałem nadzieję, że się uda bez ;-) :drinkbeer: https://maps.google.pl/maps?saddr=41.928553,+25.908465&daddr=42.4954118,26.000081+to:43.0409135,24.7246507+to:43.7036977,24.8830431+to:43.8887455,25.1238217+to:Troianul,+Rumunia&hl=pl&ll=42.952402,25.581665&spn=2.468596,3.532104&sll=42.648102,25.655823&sspn=1.240393,1.766052&geocode=FWnHfwId8VSLAQ%3BFbNtiAId0bqMASmDghJ5nn6oQDEOysSGN2wFpA%3BFZHAkAIdqkR5ASmnlIpWj9irQDFZBmqZFQcyeg%3BFZHdmgIdY697ASkVKyCszmqsQDEGTqWSTHwRLQ%3BFWmwnQId7Vt_ASn3rnsziTasQDGTcaI80hQxIg%3BFQRgnwIdbMh9ASl3KvPQs0ysQDF-ijzmlQC6qg&oq=Troianu&mra=dpe&mrsp=1&sz=9&via=1,2,3,4&t=m&z=8
  3. Zastanawiałem się o którego konia chodzi ;-) czy też o tego e nie! ten będzie dopiero jutro :-D :beer: :drinkbeer:
  4. 02.07.2013 WTOREK Ponieważ okazało się, że mamy dużą rezerwę czasową, to na bieżąco korygujemy trasę dalszego przejazdu. Stanęło na tym, że jedziemy do Rumunii na transfogaraską. Zanim wyruszyliśmy w drogę jeszcze wymoczyliśmy się w basenie. Drogi w Bułgarii jakieś takie bez specjalnej podniety. Po prostu są. Pierwszą przerwę robimy w przydrożnym barze umiejscowionym pomiędzy warsztatem a stacją benzynową. Wszyscy jesteśmy kawoszami, i po kilku dniach picia rozpuszczalnej lury mamy ochotę na prawdziwą kawę. Kelnerka zapewnia nas, że kawę mają bardzo dobrą, wręcz rewelacyjną. Po czym przynosi nam pięć kaw, które zachwala „bardzo dobra, najlepsza nescafe gold” – oczywiście rozpuszczalna lura której nie dało się wypić. Kasuje nas przy tym na dziesięć ichnich pieniążków (początkowo zażądała 5€). Przy drodze którą jedziemy wszystko sprawia wrażenie zaniedbanego, porzuconego czy opuszczonego. Okolice raczej biedne. Jedyną rzezcą godną uwagi było pole słoneczników. Żebyśmy nie posnęli, Oczkins wynajduje na mapie jakiś OESik skrótem cieniutką ledwie widoczną na mapie kreską. Wcale nie było łatwo na nią trafić. Przed wjazdem na drogę upewniamy się u lokalesów, czy to na pewno ta droga. „Tak, ta, tylko że 5 kilometrów dalej jest zamknięta”. Ale co tam, zamknięta czy nie - jedziemy. Droga była strasznie dziurawa, jeździliśmy zygzakiem wyszukując kawałków równiejszej drogi z mniejszymi dołami. Wreszcie asfalt szczęśliwie się skończył i mogliśmy już jechać normalnie. Jak się okazało, droga faktycznie była zamknięta. Pośrodku „jezdni” leżał wielki głaz, położony tam przez służby drogowe. Obok był kilkumetrowy objazd wyjeżdżony przez tubylców. Więc jedziemy dalej. Później był mostek w remoncie. Raptem może 20km normalnej jazdy i żegnaj przygodo. Znowu asfaltowe nudy urozmaicone szukaniem odpowiedniej drogi. Normalne, budzące zaufanie stacje benzynowe spotykaliśmy tylko w większych miastach, przy drodze były taki przypominające nasze przy kółkach rolniczych. Być może wynikało to z faktu, że staraliśmy się jechać podrzędnymi drogami, a trudno żeby przy nich były supernowoczesne stacje benzynowe. Następny postój wypadł nam na jedzenie w przydrożnej knajpie. N 43° 17,379. E 024 °38,749. W której była swojska atmosfera i klimat. Ochotnik na nasz obiad? Rodzinne porachunki? Czy też ten typ tak ma? Podliczamy ile mamy wszyscy kasy. Po wcześniejszych doświadczeniach ze „wspaniałą rozpuszczalną kawą” nie wiemy na co możemy sobie pozwolić. Po dłuższych negocjacjach, co jest co, ile kosztuje, i ile czego zamawiamy i dla kogo. Okazuje się, że przy pełnym wypasie i obżarstwie „po kokardkę” zapłaciliśmy za wszystkich - 36 pieniążków. Mnie osobiście zaskoczyła czorba – takie ichnie flaczki na biało. Grilowany mielony i pieczony panierowany ser. Albo byłem bardzo głodny, albo żarcie było smaczne. Nie wiem, ale wszystkim nam smakowało, niezależnie co wybraliśmy. I tak dotelepaliśmy się do granicy z Rumunią - nad Dunaj, do miejscowości Nikopol. Granicę przepływa się promem. Z brzegu Bułgarskiego odpływa o godzinie nieparzystej, z Rumuńskiego o parzystej. Dla nas będzie to ostatni prom o 19. Ale musimy jeszcze z godzinę poczekać. Na terminalu pusto, żywej duszy nie uświadczysz. Nie ma nikogo, nawet z obsługi. Nieco się zaniepokoiliśmy, czy przejscie w ogóle działa. Ale po dłuższych poszukiwaniach znalazł się ktoś z obsługi i mówi że spokojnie, trzeba czekać. To czekamy. Dojechał jeden wózek z tubylcami i też czekają, znaczy się jest szansa na przekroczenie granicy. Po jakimś czasie podjechał motorek – Yamaha. Na motorku jak się okazało angielski Turek (lub turecki anglik). Jak zwał tak zwał. Był to anglik pochodzenia tureckiego, który motorkiem pojechał w odwiedziny w rodzinne strony i teraz wracał do swojej nowej ojczyzny. Miał po drodze paciaka, ale na tyle niegroźnego, że poza zarysowanymi kuframi i przytartą galanterią nie było innych strat. Rozmawiamy z nim i wreszcie nieco rozjaśniła się sprawa mandatów w Turcji. Faktycznie nastawieni są na samochody, a motorki ewentualnie załapią się przy okazji. Z tego co mówił wynikało ,że nie mają fotoradarów strzelających fotki od tyłu (aczkolwiek ja widziałem taki jeden – odpowiednik Warszawskiego żółtego słupka) Jeśli ktoś nie zapłaci z przejazd autostradą, to płaci na granicy 10krotność opłaty jako karę. Twierdzi, że jechał „normalnie”, tylko troszkę bardziej spokojnie. Cóż, znał tamtejsze realia. To tak jak nam jeździ się po Polskich drogach lepiej, niż przyjezdnym którzy nie mogą załapać, że policja z stoi z suszarką po krzakach. Korzystając z wolnej chwili sprawdzamy nasze motorki. Pamiętacie oponę z powyrywanymi kostkami, którą w Kazbegi oferował nam uczynny Wasilij? Okazuje się, że w tylnych oponach TKMów pojawiły się pęknięcia. Miny (Przemkowa i moja) nieco nam skwaśniały. Trzeba uczciwie przyznać, że nie usłyszeliśmy od Beemiarzy - A nie mówiłem? Cóż będziemy obserwować, co się będzie działo z nimi dalej. Będziemy jechali jeszcze rozważniej i ostrożniej (a przecież i tak jechaliśmy znacznie „poniżej średniej”). Płynięcie promem przez Dunaj było jedną z nielicznych atrakcji tego dnia. Nazwa promu podnosiła nas na duchu, a jednocześnie uświadamiała zbliżający się nieuchronnie koniec wyjazdu. Granice po stronie Rumuńskiej przekraczamy w miarę sprawnie, tylko musimy zapłacić jakąś opłatę „klimatyczną” – 1 € na osobę. Tuż po przekroczeniu granicy zaczynamy szukać miejscówki na nocleg. Ale jest kicha. Albo pola kukurydzy, albo romskie wioski w których strach się zatrzymywać. Skręciliśmy już nawet w polną drogę w kukurydzę, ale coś nam w tej kukurydzy nie pasowało (byliśmy trochę widoczni z drogi) i pojechaliśmy dalej. Nocleg znaleźliśmy około 40 km od granicy, w okolicy m. TROIANUL. Przy malutkim zajeździe? (dwa jednoosobowe pokoje do wynajęcia) restauracyjce? (akurat odbywało się jakieś spotkanie). Właściciele zgodzili się, żebyśmy rozbili namioty w ogrodzie. Mieliśmy wodę z kranu, toaletę ekologiczną w pobliskim polu kukurydzy. Ale byliśmy szczęśliwi. Już nie mieliśmy ochoty na dalsze szukanie. Przejechaliśmy 409km. Współrzędne noclegu N 44° 03.002’ E 024 °58.608’
  5. mguzzi

    Dzień dobry

    :beer:
  6. mguzzi

    heloooł

    Ten interes to w sensie ekonomicznym, fizjologicznym, czy jakimś innym? A na hondę, bez obrazy, nie zamierzam zmieniać. :beer:
  7. Z tymi herbacianymi polami Batumi to chyba jakaś poetycka lipa. Bezpośrednio ich nie spotkałem, nie widziałem. W sprzedaży na kilogramy, poza tytoniem, żadnego suszu nie widziałem. Jeśli coś miałoby być tymi uprawami, to może to: widziane na przeciwległym brzegu zatoki na wzgórzach? Coś co mogło być uprawą herbaty widzieliśmy w Turcji jadąc jednym z Oczkinsowych oesików.
  8. 01.07.2013r Poniedziałek Poranek jest piękny. Bezwietrznie, powierzchnia morza gładka jak tafla jeziora. Widać przepływające statki. Wydają się być tak blisko…… Wydaje nam się, że obowiązuje ruch jednokierunkowy. Statki płyną kolejno jedną stronę, a po jakimś czasie jest zmiana i płyną w drugą. A może to był tylko taki zbieg okoliczności. Cieplutka woda sama zaprasza. Nie odkładamy wyjazdu, póki jeszcze temperatura jest znośna. Opuszczamy Dardanele (tak się nazywa wieś w której nocowaliśmy) i prujemy do Troi. Około 20 km na zachód. Dojazd dobrze oznakowany. Przy drodze dojazdowej kilka prywatnych noclegowni. Współrzędne parkingu przy kasach : N 39 57.382’ E 026 14.461’ Wejściówka 15 pieniążków. Przy kasie placyk ze straganami. Jeśli ktoś potrzebuje ciupagę z termometrem z Zakopanego – to ma możliwość kupić. Wykopaliska są około 1km dalej – jedzie się na kołach. Na szczęście znaleźliśmy trochę cienia pod jakimś drzewem. Wykopaliska i muzeum. Hm, jakby to powiedzieć. Koń jaki jest każdy widzi. Do trojańskiego można wejść. Kupa kamieni oznaczona jako Troja I, płynnie przechodzi w drugą kupę kamieni oznaczoną jako Troja II, …. . Ja doszedłem do trzeciego skupiska kamieni oznaczonego jako …. oczywiście Troja III. Już miałem dosyć. Koledzy również. Raźnie wracamy do przeprawy promowej w Canakkale. Na drugi brzeg płyną dwa promy co 1 i co 1/2godziny. Cena 10 pieniążków za osobomotor. Na przeciwnym brzegu dopływają do dwóch różnych przystani, oddalonych od siebie o parę kilometrów. Nie kombinowaliśmy, wsiedliśmy do tego który najprędzej odpływał. Gdy płyniemy promem, czujemy że już mamy blisko do domu, przecież jesteśmy już prawie w europie. Po drugiej stronie cieśniny, droga bardzo malowniczo układa się wzdłuż wybrzeża. Byłoby super, gdyby nie fatalna zdrapka na nawierzchni. Decydujemy się na wyjazd z Turcji przez granicę z Grecją. Liczymy na to że na mniejszym przejściu będzie mniejszy ruch, mniej czasu stracimy na granicy, ominiemy autostradę, „zaliczymy” Grecję, paliwo będzie tańsze, no i zboczymy chociaż na chwilę z bardziej utartego szlaku. Obawialiśmy się też, czy na granicy nie czekają na nas jakieś nieplanowane opłaty (w sensie mandaty) - pomimo spreparowanych tablic rejestracyjnych. Ale nie tym razem. Przejście graniczne po stronie Tureckiej przekraczamy w 15 minut, po stronie Greckiej w 5. Szczęśliwi, ze obyło się bez mandatów jedziemy przez Grecję szukając stacji benzynowej. Jednak widać kryzys gospodarczy. Stacji mało, jeśli już jest otwarta to nie przyjmują płatności kartą. Ruch na drodze śladowy. Tylko my i policjanci (jedziemy wzdłuż granicy) machający do nas przyjaźnie. Przejście graniczne Grecko – Bułgarskie przejeżdżamy prawie z marszu. Zatrzymujemy się w miejscowości Harmanli, na zakupy w przydrożnym sklepiku. Zasięgamy języka. Okazuje się że kilkaset metrów dalej, w mieście przy basenie jest kemping. Jest na nim wszystko czego potrzebujemy: miła obsługa, miejsce na rozbicie namiotów, czyste toalety, bufet z napojami i budki z żarciem, basen. Właściciel kompleksu wypoczynkowego przez jakiś czas pracował w Niemczech. Po powrocie to co zarobił zainwestował w stary basen miejski, rozbudował zaplecze ogarnął otoczenie i teraz jest fajnie. Różnica tkwi w szczegółach. Jeśli ktoś mieszał, to ......................... ;-) Jeśli ktoś chce, jest też gotowa baza noclegowa. Basen z kempingiem miejscowość Harmanli ul. Sakar Planina N 41° 55.711’ E 025° 54.489’ Przejechaliśmy 370km temperatura w dzień tylko 30°
  9. Wczoraj miałem szlaban na komputer, stąd niewielkie opóźnienie. Ale za chwilę pojedziemy dalej.
  10. mguzzi

    "Żółte" fotoradary

    misie lubią ople.
  11. mguzzi

    Witam z Wawy

    :beer: :drinkbeer:
  12. 30.06.2013 Niedziela. Po porannej kąpieli ruszamy dalej. Od razu tankujemy paliwo, żeby później nie szukać stacji. Podczas gdy my tankujemy, podjeżdżają policjanci i uważnie przyglądają się naszym motorkom. Mam niemiłe wrażenie, że szczególnie interesują ich tablice rejestracyjne które od paru dni przygotowujemy do drogi przez Turcję. Potraktowane olejem do smarowania łańcucha, następnie posypane drobnym piaskiem. Resztę zrobił pył z szosy. Generalnie są czytelne. Ale fragment potraktowany olejem powoduje nieczytelność części tablicy co skutkuje że staje się nie do odczytania jako całość. Chyba są już po służbie i podjechali na śniadanie, bo skończyło się na patrzeniu. Oczkins w ramach urozmaicenia drogi zamiast najkrótszą i najszybszą drogą, prowadzi nas objazdem. Początkowo droga jest malownicza, wzdłuż morza, potem się zwęża do drogi lokalnej, wąska, kręta pomiędzy wzgórzami z krzewami herbaty. Później zarówno atrakcyjność jak i tempo przejazdu spada, bo jakość drogi się pogorszyła a ruch zwiększył. Dojeżdżamy do głównej drogi i się wleczemy po turecku – zgodnie z rytmem innych pojazdów. Po naszych wczorajszych doświadczeniach autostradę olewany. Przebijamy się przez Izmit i po raz pierwszy widzimy morze Marmara. Przerwa w przydrożnej kafejce nad brzegiem morza. Jedziemy, podziwiamy widoki, do mnie dociera, że Turcja to jednak potężny kraj. Jedziemy w okolicy morza, więc pogoda się poprawiła – to znaczy pogorszyła. Chmurki, już tak nie praży słońce. Nawet była niewielka ulewa. Przeczekaliśmy deszcz na stacji benzynowej, na której obsługa częstuje nas herbatą. Przypominam sobie, że tego samego dnia, również na stacji częstowano nas colą. Dzisiaj planujemy dojechać do Canakkale i przenocować gdzieś w okolicy. Ale żeby nie było za szybko, prosto i łatwo, wykorzystując „poprawę” pogody Oczkins prowadzi na objazdem po okolicy, wzdłuż morza. Wszystko w porzo, tylko te turystyczne miejscowości i ich klimat jakoś nam nie służą. Odbijamy więc z powrotem na główną drogę. Z ciekawszych wydarzeń. Po doświadczeniach ze wschodniej części Turcji, dbamy o stały zapas płynów. Ewentualne braki staramy się uzupełniać na bieżąco w ciągu dnia. W przydrożnym supermarkecie próbujemy uzupełnić zapasy płynów. Co prawda piwa nie było, za to kupujemy „kiełbasę z orła”. Obsługa nie potrafi nam wytłumaczyć z jakiego zwierzaka jest ona zrobiona. A na opakowaniu jest orzeł w locie. Dlatego tak ją nazwaliśmy. Jak na „kiełbasę z orła” była nawet smaczna – i wydajna (męczyliśmy ją przez parę dni). Ostatnie 100 kilometrów jedziemy dobrą dwupasmową drogą. Widzimy bardziej, lub mniej widoczne radary. Policja nie próżnuje. Więc pilnujemy prędkości. W pewnym momencie mijamy stojącą na poboczu grupę miejscowej młodzieży, która rzuca się za nami w pogoń swoimi pierdopędami. Dogonili nas po paru kilometrach. My jedziemy sztywno 90, oni „na śledzia” rozpędzili się do 95 i na wyprzedzają. Mieli przy tym niesamowitą radość. My cieszymy się z ich radości, ale sztywno trzymamy swoją prędkość. No i dobrze, bo parę kilometrów dalej znowu stała policja. Do Canakkale dojeżdżamy o zmroku. Kilkanaście kilometrów przed miastem były jakieś miejscówki nad morzem, które nadawałyby się pod namiot. Ale jakoś je zignorowaliśmy, szukaliśmy czegoś lepszego. Finał był taki, ze wjeżdżamy do miasta. Kierujemy się na terminal promowy, tuz przed którym na skrzyżowaniu gaśnie Przemkowy TKM. Ponieważ jechaliśmy już na rezerwie więc sprawa jest jasna – koniec paliwa. Szczęśliwie 20-30 metrów od nas była stacja benzynowa. Przepchaliśmy na nią Przemka, a właściwie jego motor. Po zatankowaniu podjechaliśmy na przeprawę promową. Tubylcy nie wiedzieli, czy w pobliżu jest jakieś pole namiotowe. Wokoło nas były hotele, ale nie odpowiadały nam cenowo i nie było bezpiecznego miejsca na motocykle. Pojechaliśmy dalej, według wskazań GPSa na kemping. Pięknie zaprowadził nas, ale parking głównego posterunku policji. Nie skorzystaliśmy z propozycji GPSa i pojechaliśmy szukać dalej. Pokręciliśmy się po mieście. Później po przedmieściach. Znaleźliśmy miejscówkę na polu, ale że obok po sąsiedzku było tureckie wesele – więc szukamy dalej. Wyjeżdżamy z miasta na zachód w kierunku Troi. Zjeżdżamy na stację benzynową i tam miły chłopak z obsługi tłumaczy nam dojazd na pobliskie kempingi nad morzem. Kierując się jego wskazówkami dojeżdżamy tam w parę minut. Kemping ładnie położony, nad samym morzem, z barem. Nie przeszkadzają nam już nawet sąsiedzi i ich telewizor. Koszt kempingu z początkowych 30/namiot zeszło do 100pieniążków za wszystkich. Poranna fotka na kempingu Współrzędne kempingu N 40° 04.922’ E 026° 21.927’ Przejechaliśmy 584km. Temp w dzień 35-40°C, w nocy 26-30°C.
  13. mguzzi

    Witam wszystkich

    :beer:
  14. Z tego co pisała Jackowska, nie można zapłacić u policjanta. Trzeba jechać do jakiegoś urzędu. Kolegom się na razie upiekło. Widocznie nie zdążyli ich wprowadzić do systemu.
  15. Jestem na jednej fotce. ;-) Tak naprawdę nie wiem jakie było ograniczenie na autostradzie. Jechaliśmy jak wszyscy. Tylko szkoda że tak krótko. Za przejazd nie zapłaciliśmy. Była awaria systemu, a na pocztę do Stambułu było nam nie po drodze. Byliśmy ciekawi, czy nas podliczą na granicy. Więcej o ograniczeniach prędkości w Turcji będzie za trzy (?) dni.
  16. mguzzi

    Iganie

    Super wycieczka. I fajoskie fotki :-)
  17. No tak. Nie wiadomo co lepsze, gorsze. Jak ciepło chciałoby się żeby było chłodniej, a jak jest zimniej to chociaż piwo jest już zimne. :roll: :drinkbeer:
  18. mguzzi

    Dzień dobry z Łodzi

    Wychodzi, ze z takim wiekiem to zaniżasz średnią. ;-) :beer:
  19. 29.06.2013 Sobota Przed nami kolejny upalny dzień. Ale na razie jest śliczny poranek. Ciekawe o czym śni! Przygotowanie do wyjazdu z kempingu. Było pod górkę i od razu na trasę "szybkiego " ruchu. Dynamiczny wyjazd Oczkinsa. Asekuruję wyjeżdżających i cykam fotki. Dopóki jedziemy wzdłuż morza, jest nieźle. Niestety na wysokości miasta Samsun skręcamy w głąb lądu. Koniec widoków morza, chłodniejszego wiaterku. Droga się polepszyła, ale ograniczenia prędkości pozostały takie same. Średnio raz na 100km zauważam tradycyjną suszarkę, lub polowanie po radziecku. Najpierw fotoradar w nieoznakowanej budzie, kilometr dalej oznakowany ściąga na pobocze. Na domiar złego na wyżynie z powodu karambolu stajemy w gigantycznym korku. Dopóki się da objeżdżamy boczkiem, poboczem, jak się da. Niestety dalej się na dało. Stoimy jak wszyscy 100-200metrów od czoła . Na jazdę pasem awaryjnym się nie zdecydowaliśmy. Co chwila pomykają po nim straż pożarna, ambulanse, policja. Cofnięcie się i objazd inną drogą nie chodzi w rachubę, za dużo byśmy nadkładali drogi. Po godzinie zaczęli puszczać ruch, i myknęliśmy w szczelinach pomiędzy autami. Wyżyna jest beznadziejna do jazdy. Długie proste, dookoła dużo niczego. Nawet nie ma na czym zawiesić wzroku. No i te ograniczenia prędkości, których staramy się przestrzegać. Słyszeliśmy, że mandaty w Turcji do tanich nie należą. Żeby nie zasnąć zatrzymujemy się na stacji benzynowej. Z tankowania zrezygnowaliśmy. Nikt tam nie tankował. Czas jakby zatrzymał się tam w miejscu. Przy dystrybutorach stoją samochody, kombajn rolniczy, ale kierowców nie widać. Obsługa częściowo śpi. Koledzy decydują się na jedzenie. Z Bolkiem nie znajdujemy w sobie takiej odwagi. Musi wystarczyć batonik i woda z kufra. Tankujemy dalej, na normalnej stacji. Dotelepaliśmy się do Gerede gdzie jest zjazd na autostradę. Oznakowanie fatalne. Dopiero stojąc przed bramkami dowiadujemy się, że autostrada jest płatna. Problem w tym, że nie ma jak zapłacić. Są dwie automatyczne bramki wjazdowe, różnią się oznaczeniem (jedna HGS?, druga OGS?) obie naszpikowane kamerami. Nie ma żadnego punktu pobierającego kasę, wydającego bilety, sprzedającego winiety. NIC. Kompletnie NIC. Znaleźliśmy tablicę informacyjną. Po Turecku. Po drugiej stronie autostrady jest żywy Turek z obsługi. Bolek podejmuje ryzyko i przemyka na drugą stronę. Niestety. Turek z punktu informatycznego, mówi tylko po turecku. Wiemy tylko, że kasy za wjazd nie pobiera, winietek nie sprzedaje, biletów też nie ma. Nie mamy jak zawrócić. Panowie inżynierowie nie przewidzieli takiej możliwości. Przejeżdżamy przez losowo wybrane bramki. Wreszcie można pogonić koniki. Ale jesteśmy upierdliwi. Na najbliższej stacji benzynowej dopytujemy się o opłaty. Informują nas, że zapłacić można na następnej dużej stacji. Na następnej dużej stacji, okazuje się, że opłaty można dokonać po wypełnieniu specjalnego (zupełnie zresztą niezrozumiałego) formularza. Niestety mają awarię systemu komputerowego. Więc powinniśmy wypełnić formularz i udać się do Stambułu na pocztę główną żeby wpłacić kasę. Jest to ponad nasze nerwy. Zbliża się zachód słońca, więc musimy dokonać wyboru. Noclegownia przy stacji, albo namiot w plenerze. Druga opcja przeważyła. Zjeżdżamy z autostrady przez również losowo wybrane bramki, powyły syreny alarmowe, połyskały flesze, zamigotały światełka. Stojący obok radiowóz zajęty był jakimś delikwentem i nas szczęśliwie olał. Szukamy spokojnej miejscówki. Niestety jest albo gęstawa zabudowa, albo ogrodzone pola. Zapadła decyzja, jedziemy nad brzeg morza. Tam muszą być pola namiotowe, plaża, cokolwiek. Do Akcakoca dojeżdżamy już w nocy. Jadąc wzdłuż morza dostrzegamy kemping przy plaży. Wolnych miejsc jest od groma. Obsługa jest, ale tradycyjnie mówi tylko po turecku. Dzwonią do kogoś, kto podobno rozmawia po angielsku. Podobno. Udało się ustalić, że możemy zostać, rozstawić namioty i po negocjacjach ile mamy zapłacić (40 pieniążków za wszystkich). Bierzemy prysznic w częściowo odkrytej kabinie z widokiem na morze. Sąsiedzi przy herbacie i telewizorze biesiadują do rana. Jedni mają rozstawione namioty, inni śpią w przyczepach kempingowych, jeszcze inni na siedząco w samochodach. Współrzędnych noclegu nie zapisałem. Ale jadąc z miasta drogą wzdłuż morza w kierunku wschodnim jest kilka kempingów do wyboru. Przejechaliśmy 657km. Temperatura – straszny gorąc, w najgorszym okresie 40-45°C. https://maps.google.pl/maps?saddr=Samsun+Ordu+Yolu%2FD010%2FE70&daddr=Ere%C4%9Fli+Cd%2FD010&hl=pl&ie=UTF8&ll=40.996484,34.530029&spn=4.510524,9.876709&sll=41.030679,31.352921&sspn=0.281779,0.617294&geocode=FWbjcwIdEnk2Ag%3BFVoVcwId5UfcAQ&mra=me&mrsp=1&sz=11&t=m&z=7 (poprawiłem mapkę) :oops:
  20. Faktycznie było dużo obsługi. Koniecznie chcieli nam tankować motorki. Ale jak się zdjęło kask, to byli już bardziej spokojni. Ale tak jak w Rosji ochroniarzy z kałachami nie widziałem.
  21. My byliśmy grzecznymi chłopcami. :cry: Jechaliśmy po Bożemu. :oops: Za bardzo nas nastraszyli koledzy, którzy byli w zeszłym roku jechali jak im pasowało. Ale na granicy mieli po kilkaset euro "dopłaty".
  22. mguzzi

    Witajcie!

    :beer:
  23. 28.06.2013r Piątek Planujemy tankowanie jak najbliżej granicy z Turcją. Okazuje się jednak, że do granicy mamy raptem 4-5km, więc zawracamy do stacji benzynowej. Ruch na niej spory. Tankujemy pod korek i uzupełniamy zapasy w rezerwowych kanisterkach. Wszystkich przebija jednak jegomość w starszawej wołdze, do której wlewa około 100litrów benzyny (plus to co do kanistrów). Wymieniamy ostatnie gruzińskie pieniążki i mkniemy do granicy. Odprawa po Gruzińskiej stronie jest wzorowa. Po tureckiej, pozostawia pewien niesmak. Tureccy urzędnicy poruszają się jak gdyby w zwolnionym tempie. Jak nam jeden powiedział w chwili szczerości, z kilkanaście minut kończą zmianę i już planują jak spędzą dzień. Musimy przejść kolejno przez kilka okienek. Przy jednym z nich zastój. Stoimy grzecznie i czekamy, a wtedy wpada chmara Turków (kierowców busów), którzy oczekują obsługi poza kolejką. Robi się nieco nieprzyjemnie. Chwilę później Urzędas z okienka zabiera mój paszport i coś gada po turecka. Słucham go jak na tureckim kazaniu i na początku mówię w znanych mi narzeczach. Potem pokazuję, że kompletnie nie wiem czego ode mnie chce. Na co ten inteligent, wybiera opcję przez krzyk, co zgodnie z oczekiwaniami w niczym nie poprawia zrozumienia tego o czym on krzyczy. Machanie rękami też nie ułatwiło sprawy. Dopiero stojący za nami Gruzin przetłumaczył nam ,że ten dureń wysyła nas do okienka nr 9 po wizy (15$ lub 20€). Później poszło już sprawnie. Do ostatniego okienka. Pierwszą czwórkę przepuścili i kazali przejechać poza szlaban. Ostatniego Oczkinsa zatrzymali i skierowali z motocyklem na dodatkowe „badania”. My już nie mieliśmy mu jak pomóc, byliśmy poza terminalem. Więc staliśmy tuż za szlabanem i obserwowaliśmy sytuację. Widok w drugą stronę. Oczkins wykazał na tyle rozsądku, że kategorycznie zapowiedział, iż sam nigdzie nie idzie i nie jedzie. Jeśli chcą prześwietlać i sprawdzać motocykl, to niech urzędnik idzie razem z nim. Jak się okazało, było to genialne posunięcie. Urzędnik, który skierował go z motocyklem na prześwietlenie sam miał spory problem, żeby nakłonić swoich kolegów - obsługę urządzenia do jakiejkolwiek pracy. I pomyśleć tylko ile czasu Oczkinsowi zajęłoby, po turecku, namówienie ich do pracy. Szczęśliwie skończyło się na tym, że po kilkudziesięciu minutach znowu byliśmy wszyscy razem. Podsumowując przejście przez okienka Gruzińskie zajęły nam 5-10minut, tureckie natomiast około 1,5 godziny. Przed wyjazdem nasłuchaliśmy się o tureckich policjantach, mandatach, ograniczeniach prędkości, wysokich mandatach egzekwowanych na miejscu, a czasem po odczytach z fotoradarów na granicy. Od początku jedziemy więc zgodnie z przepisami. Dodatkowo załamuje nas wyświetlana na tablicy świetlnej informacja o ograniczeniu prędkości dla motocykli do 80km/godz. I tak jedziemy wzdłuż morza dwupasmową drogą, wleczemy się tą piep..ną osiemdziesiątką. Wszystko co jeździ nas wyprzedza. Z nieba żar, od asfaltu gorąc, żadnej chmurki na niebie. Nieco ratuje sytuację wiatr od morza. Co chwila ograniczenia w terenie zabudowanym. Mijamy kilka radarów i fotoradarów. W końcu dochodzimy do wniosku, że przecież nie nastawiają fotoradarów na 80 dla motocykli, tylko na 90 dla samochodów. Nieco przyśpieszamy. Ale i tak jest kicha. Nie wiadomo co lepiej, otwierać wszystkie wywietrzniki i szybę w kasku? Czy też odwrotnie wszystko szczelnie pozamykać. Ceny benzyny w Turcji są zabójcze (9-10zł. za litr). Zużywamy więc zapas paliwa z kanistrów. W jakimś większym mieście (Unye) dwupasmówka traci status drogi tranzytowej i wpadamy w korek. Z kuframi jesteśmy za szerocy żeby się klasycznie przeciskać. Życia nie ułatwiają nam kierowcy którzy nie chcą na wpuszczać. Objechać nie ma jak. Na domiar złego psuje mi się mechanizm otwierania szyby w kasku. Nie mam gdzie zjechać i jak się zatrzymać, żeby go sprawdzić/naprawić. Próby naprawy po omacku jedną ręką w rękawiczce od razu odpuszczam – nie chcę pogubić elementów mocowania szyby. W końcu przełamujemy się i przemy na przód. Za miastem mamy dość podróży na dzisiaj i szukamy noclegu. Wzdłuż morza są liczne niby kempingi. Na pierwszym chcą od nas jakieś chore pieniądze. Kilka kilometrów dalej, na drugim gadają jak biali ludzie (uzgadniamy 5 tureckich pieniążków za osobę). Rozbijamy biwak pod sosnami na brzegu morza. Trójka wybiera stawianie namiotów, pozostała dwójka karimatę na plaży (albo odwrotnie). W każdym bądź razie, ja tradycyjnie wybrałem namiot. W ofercie „kempingu” jest woda, sławojka, herbata. Ale nie ma piwa. Przemek z Oczkinsem jadą na poszukiwania. Wracają tuż po zachodzie słońca. Okazuje się, że zakup piwa w tej części Turcji jest sporym wyzwaniem. Nie było na pierwszej stacji benzynowej. Na drugiej też nie. W tamtejszym Tesco też nie. Młoda ekspedientka w sklepie wskazała jeszcze jeden supermarket na drugim końcu miasta. Jeśli tam nie będzie, to już nigdzie w mieście nie będzie. Było. Wyszarpnęli całe piwo ze sklepu wielkości dużego supermarketu. Wszystkie 8 puszek. Trójka wybiera stawianie namiotów, pozostała dwójka karimatę na plaży (albo odwrotnie). W każdym bądź razie, z Przemkiem tradycyjnie wybraliśmy namiot. A Oczkins odrabia pracę domową. Knuje trasę na jutrzejszy dzień. Temperatura w dzień przekraczała 40°. Przejechaliśmy 448km Współrzędne kempingu: N 41°08.644’ E 037°13.034' https://maps.google.pl/maps?saddr=E70%2F%E1%83%A12&daddr=Samsun+Ordu+Yolu%2FD010%2FE70&hl=pl&ie=UTF8&ll=41.607228,39.034424&spn=5.04344,7.064209&sll=41.194156,37.080917&sspn=0.317247,0.441513&geocode=FT1BegIdL1B6Ag%3BFYTkcwIdWnU2Ag&mra=dme&mrsp=1&sz=11&t=m&z=7
×