Skocz do zawartości

mguzzi

Użytkownik
  • Zawartość

    831
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    21

Posty dodane przez mguzzi


  1. W okolicy lotniska odbijamy w bok na południe. Chcemy objechać półwysep i doturlać się do bardzo mocno reklamowanej i polecanej „błękitnej laguny”. Znowu jedziemy drogą wzdłuż wybrzeża.

    Na chwilę zatrzymujemy się na dzikim parkingu po prawej stronie.

    DSC_0933.JPG

    Okazuje się, że w pobliżu są formacje skalne i siedliska ptaków. Postanawiamy zignorować jedne i drugie.

    Tu też były krety - olbrzymy

    DSC_0938.JPG

    Następny postój kilka kilometrów dalej na dużym parkingu po lewej stronie drogi.

    Przechodzimy z niego do niewielkiego jaru przez który przerzucona jest kładka dla pieszych. Pośrodku której namalowana jest umowna granica. Przyjmuje się, że ten jar (rozpadlina, dolinka, itd.) jest granicą „pomiędzy płytami tektonicznymi Eurazji a Amerykami”.

    DSC_0942.JPG

    DSC_0943.JPG

    Stajemy więc jedną nogą w Europie, a drugą w Ameryce.

    DSC_0949.JPG

    Później kilkakrotnie z „szybkością nadświetlną” skaczemy pomiędzy Europą a Ameryką. Niestety nie zaobserwowaliśmy przy tym „zjawiska mijanych gwiazd” (gwiezdne wojny, jazda w nocy przy padającym śniegu).

    Rozczarowani wracamy do motorków i jedziemy dalej.

    Objechaliśmy półwysep bardzo malowniczą drogą. Z prawej strony ocean, z lewej dziwne twory uformowane przez zastygniętą lawę. Najefektowniej wyglądała tam, gdzie była porośnięta na bogato przez porosty i mech.

    DSC_0002.JPG

    Z głównej drogi skręcamy w lewo, drogowskazy kierują nas na „błękitną lagunę”.

    DSC_0941.JPG

    Jedziemy teraz przez wielokilometrowe pole lawy porośniętej mchem. Jednocześnie z pewnym niedowierzaniem i zaskoczeniem widzimy, że droga powadzi nas w kierunku wyrastających z jakiejś fabryki kominów.

    DSC_0010.JPG

    Na parkingu przed „błekitną laguną” dopada nas brutalna prawda.

    DSC_0964.JPG

    Cała ta „błękitna laguna” to jedna wielka mistyfikacja i oszustwo.

    Mianowicie, jest jakaś fabryka, w której wykorzystywane są wody goetermalne. Po wykorzystaniu ich w fabryce wylewane są do rozległej niecki – zagłębienia w gruncie - takie malutkie jeziorko.

    DSC_0970.JPG

    Ciepła pofabryczna woda z powodu dużej zawartości soli mineralnych i innej chemii zabarwia białym osadem skały wulkaniczne. Przy świecącym słońcu można się w odcieniu wody dopatrzeć błękitu.

    DSC_0974.JPG

    Część wody jest odgrodzona, wejście na teren za sowitą opłatą.

    Przemo jest tak zniesmaczony, że odmawia nawet zejścia z motocykla.

    Ja uznałem, że skoro już tu dojechałem to,

    nie - nic z tych rzeczy,

    nie znalazłem w sobie aż tyle wiary, żeby za dość dużą opłatą wejść na rozlewisko pofabrycznych odpadów,

    doczłapałem jedynie do budynku wejścia na teren „kąpieliska – laguny” i zrobiłem kilka fotek „dzikiej części laguny”.

    DSC_0969.JPG

    Na parkingu wypatrzyliśmy kilka zakutych w kufry dużych Geesów, jak się okazało z wypożyczalni w Reykjawiku.

    Co warto zobaczyć/odwiedzić w okolicy?

    Po pierwsze obrośniętą mchem lawę –„po horyzont”, trzeba przy tym przymknąć oko na fabryczkę, kominy i rury ciągnące się w kierunku fabryki.

    DSC_0983.JPG

    DSC_0004.JPG

    Po drugie, tuż przy parkingu „błękitnego rozlewiska odpadów pofabrycznych” jest budynek szatnia z przyzwoitymi toaletami – obydwaj sprawdziliśmy, godne polecenia.

    • Like 6

  2. Tym razem olewamy Pingeton i asfaltem jedziemy na stolicę.

    DSC_0828.JPG

    DSC_0846.JPG

    Po drodze zatrzymujemy się na chwilę na punkcie widokowym, niestety skażonym kopczykami z kamieni.

    DSC_0843.JPG

    DSC_0847.JPG

    Sklepy ze świnką oferują najtańsze "korytko" na wyspie.

    DSC_0848.JPG

    Na „liście życzeń” Przemka był Reykjawik z białym „domem pokoju” w którym Gorbaczow z Reganem prowadzili rozmowy rozbrojeniowo-pokojowe. Przemek, żeby mnie zachęcić, wspomina o pomniku - wielkim szkielecie wieloryba na brzegu zatoki.

    Skutecznie mnie zaciekawił, chcę wieloryba.

    Przed Reykjawikiem wjeżdżamy na dwupasmówkę, która przechodzi w obwodnicę miasta, później prowadzi do lotniska.

    Na czuja zjeżdżamy z niej na inną dwupasmówkę prowadzącą wzdłuż zatoki i dojeżdżamy bez pudła pod sam biały domek.

    Stoi samotnie na skraju placu z widokiem na panoramę zatoki. Wszystkie pozostałe budynki wokół placu to same banki. Od razu widać, na „której półce stoją słoiki z konfiturą”.

    Jest sobota, pusto, nie ma żadnego problemu z parkingiem. Sam budynek jest zamknięty.

    DSC_0850.JPG

    DSC_0854.JPG

    DSC_0863.JPG

    DSC_0874.JPG

    DSC_0851.JPG

    Nie niepokojeni przez nikogo robimy sesję fotograficzną, po której jedziemy szukać szkieletu wieloryba.

    DSC_0876.JPG

    Daleko nie musieliśmy jechać, zaledwie kilkaset metrów wzdłuż nabrzeża w kierunku zachodnim(?).

    Na miejscu znacznie więcej ludzi, trafiliśmy na zmieniające się wycieczki.

    Przy bliższych oględzinach, okazało się, że pomnik mający wyobrażać „szkielet wieloryba” okazał się być pomnikiem wyobrażającym szkielet ale łodzi vikingów.

    DSC_0888.JPG

    DSC_0923.JPG

    Wycieczka z Polski

    DSC_0917.JPG

    Bunkrów nie było, ale też było fajnie i poczułem się usatysfakcjonowany. Ponieważ „zaliczyliśmy” obydwa interesujące nas w stolicy miejsca, jedziemy przez miasto „na skośkę” w kierunku dwupasmówki, na której skręcamy w kierunku lotniska.

    • Like 5

  3. 28.06.2014 Sobota

    Na dzisiejszy dzień wypada nam południowo zachodnia część wyspy ze stolicą i polecaną przez znajomych i przewodniki „błekitną laguną”.

    Trochę nam szkoda interioru, dlatego tak zaplanowaliśmy trasę, żeby go jeszcze troszkę zahaczyć.

    Drogą nr 52, wiodącą przez malowniczą dolinę wzdłuż strumienia, przebiliśmy się do „małego interioru dla ubogich - początkujących”, którym jechaliśmy kilka dni temu.

    DSC_0739.JPG

    DSC_0741.JPG

    DSC_0749.JPG

    DSC_0750.JPG

    DSC_0757.JPG

    DSC_0751.JPG

    DSC_0758.JPG

    DSC_0775.JPG

    DSC_0773.JPG

    DSC_0795.JPG

    DSC_0803.JPG

    Tym razem, przy słonecznej pogodzie, droga ta wyglądała zupełnie inaczej.

    Nie była posępna i surowa. Znane nam już krajobrazy były ciepłe, pogodne i przyjazne.

    Ta sama droga i widoki, z powodu słonecznej pogody nabrały zupełnie innego charakteru.

    Tak jak sobie poprzednio obiecałem, na przełęczy, na zakręcie, przed zjazdem do Pingeltonu zatrzymałem się na fotkę.

    Przemo troszkę marudził (zresztą słusznie), że miejsce troszkę niebezpieczne na zatrzymywanie (przełęcz, zakręt, ograniczenie widoczności, niewiele miejsca na dzikim parkingu), ale szybko cyknąłem fotkę i możemy jechać dalej.

    DSC_0825.JPG

    DSC_0814.JPG

    Tradycyjnie uważany na serpentynach w dół na konie.

    Tym razem olewamy Pingeton i asfaltem jedziemy na stolicę.

    • Like 5

  4. Planuję zakup myjki ciśnieniowej.

    Potrzebna będzie do okazjonalnego mycia motka i 3 aut.

    Nastawiłem się na myjkę z metalową pompą, a nie jakąś tam plastikową.

    Budżet planuję do 650 złociszy polskich.

    Co Wy tam macie u siebie i jak to się sprawuje, oraz na co zwracać uwagę przy zakupie?

    Nie wiem jak przy zakupie, ale wiem co po zakupie

    Nie myć motka przy pomocy myjek ciśnieniowych


  5. Przemknęliśmy przez interior jakoś tak nie wiadomo kiedy.

    Wyjechaliśmy rano, w dalszym ciągu jest przed południem, a my znowu wylądowaliśmy na północnym brzegu wyspy.

    Skręcamy w lewo i jedziemy w kierunku na Reykjawik.

    Tradycyjne tankowanie wypadło nam w Blonduos, gdzie zjechaliśmy w kierunku dużej wody poszukać miejsca do łapania ryb.

    Jadąc wzdłuż nabrzeża, w oddali dostrzegamy idealne miejsce. Stary opuszczony port którego falochrony wychodzą w głąb zatoki.

    DSC_0720.JPG

    O tym, ze miejscówka jest dobra utwierdza nas obecność miejscowych dzieci (10-12lat), które łapią ryby. To znaczy z czwórki łapie tylko jeden, reszta raczej się obdzyndala. Dzieciak super połowów nie ma, ale co jakiś czas coś tam wyciąga z wody.

    Uzbrajamy nasz sprzęt.

    I kicha.

    U mnie zaraz na początku, dosłownie „w rękach” rozleciał się kołowrotek.

    Skutecznie. Poszedł na śmieci.

    Z multiplikatorem jednak mi jakoś nie po drodze. Albo niedoloty, albo splątana linka.

    Po godzinie rozplątywania żyłki mam już dość takiego łapania. Przemkowi też coś dzisiaj nie dopisuje.

    Jak niepyszni zwijamy bambetle.

    Dobijają nas dzieciaki, które proponują że sprzedadzą nam swoje ryby.

    Honorowo odmawiamy.

    Nie!

    Nie potrzebujemy.

    My tylko tak.

    Dla sportu.

    Dla zabicia czasu.

    Chyba nie do końca nam uwierzyli.

    DSC_0722.JPG

    DSC_0724.JPG

    Przejeżdżając przez miasteczko, zatrzymujemy się na chwilę przy banku i kupujemy pieniążki.

    Okazuje się, że w bankach faktycznie jest kawa za free.

    Jedziemy znanym nam już odcinkiem 1 w kierunku Reykjawiku.

    Widać, ze zbliża się wolne. Na drodze wyraźnie większy ruch.

    Dojeżdżamy w końcu do miejsca, w którym wczoraj rano skręciliśmy z 1 na 50.

    Wczorajszego ranka widzieliśmy tam kilka miejsc z parą buchająca prosto z ziemi. Znak, ze tu muszą być gorące źródła.

    Wczoraj wydawało nam się, że są i miejsca kempingowe i gorące źródła. Przy bliższych oględzinach, okazało się, że gorące źródła są w rowach, a noclegownia jest jedna, ale jakaś taka dziwna.

    Skręciliśmy w bok i zatrzymaliśmy się na płatnym polu namiotowym, obok którego są gorące źródła.

    Tyle że w rowie melioracyjnym. Miejscowy, wiejski basen owszem jest, tyle że nieczynny.

    Zaleta jest taka, ze właściciel kempingu prowadzi sklep, więc mamy co jeść.

    Cena za nocleg 1000pieniążków/osobę.

    Prysznice z ciepłą wodą gratis.

    Ale koedukacyjne.

    Nigdy nie wiadomo, co się komu trafi.

    Brunetka, blondynka, ruda,

    czy łysy.

    DSC_0730.JPG

    DSC_0738.JPG

    DSC_0731.JPG

    Przejechane GPS 399

    KTM 415km

    https://www.google.pl/maps/dir/64.3132253,-20.2858842/64.314248,-20.1513885/65.0828772,-19.6346663/65.5240574,-19.8678039/64.6742214,-21.6666435/64.6957281,-21.4077781/64.6581721,-21.3984226/@65.0065329,-21.5783237,8z/data=!4m2!4m1!3e0

    • Like 12

  6. 27.06.2014 Piątunio

    Poprzedniego wieczoru pojeździliśmy palcami po mapie i wyszło nam, ze trzeba nam jechać kolejną, tym razem dłuższą drogą „interioru dla każdego”.

    Podczas wieczornych obserwacji przez okno – obczailiśmy, że z okien mamy widok na gejzer.

    Naszą uwagę przyciągnęła również pusta łąka naprzeciwko z jakimiś dziwnymi słupkami.

    DSC_0424.JPG

    Teza, że są to słupki ze skrzynką pocztową upadła.

    Po cholerę komuś na polu kilkadziesiąt skrzynek na listy.

    Ciekawość przeważyła.

    Łąka była przygotowana pod kemping, a owe „skrzynki na listy” były pojemnikami z doprowadzonym prądem elektrycznym.

    Przejeżdżamy obok zwiedzanego wczoraj wodospadu i grzejemy dalej.

    „Duży interior” jest taki sam jak ten „dla ubogich”, tylko dłuższy i więcej widoków.

    Pierwsze 18 km asfaltem, później szuter, momentami nieco kamienisty.

    Po 80 km jest „Dolina gorących źródeł”.

    Następne 114km do Blonduos (najbliższa stacja benzynowa przy 1) – ostatnie 24km asfaltem.

    DSC_0427.JPG

    DSC_0434.JPG

    DSC_0436.JPG

    DSC_0437.JPG

    DSC_0440.JPG

    DSC_0442.JPG

    DSC_0448.JPG

    DSC_0452.JPG

    DSC_0455.JPG

    DSC_0457.JPG

    DSC_0464.JPG

    DSC_0474.JPG

    DSC_0479.JPG

    DSC_0487.JPG

    DSC_0488.JPG

    DSC_0493.JPG

    DSC_0497.JPG

    DSC_0498.JPG

    DSC_0502.JPG

    DSC_0519.JPG

    DSC_0526.JPG

    DSC_0542.JPGDSC_0552.JPG

    DSC_0557.JPG

    DSC_0571.JPG

    DSC_0576.JPG

    DSC_0581.JPG

    DSC_0587.JPG

    DSC_0594.JPG

    DSC_0602.JPG

    DSC_0606.JPG

    DSC_0610.JPG

    Planowaliśmy w połowie drogi odbić w bok na jeden z opisanych w przewodniku i zaznaczonych na mapie kempingów.

    Przy drodze stoją, kierujące na poszczególne kempingi, tablice informacyjne.

    Marudni jesteśmy, każdemu czegoś brakuje.

    Jedziemy więc dalej, robiąc co jakiś czas przerwy na fotki.

    DSC_0612.JPG

    DSC_0617.JPG

    DSC_0618.JPG

    DSC_0621.JPG

    DSC_0626.JPG

    DSC_0630.JPG

    DSC_0644.JPG

    W punkcie widokowym robimy popas, kawka, jedzonko, fotki. Nawinął się Niemiec na Trampku. Załapał się na kawę i kabanosy. Udzieliliśmy kilku niewątpliwie bezcennych wskazówek odnośnie drogi i rozjechaliśmy się każdy w swoim kierunku.

    DSC_0665.JPG

    DSC_0685.JPG

    Zmiana krajobrazu i kolorów oznacza,ze wyjeżdzamy z interioru.

    DSC_0713.JPG

    DSC_0717.JPG

    Dojechaliśmy do 1.

    • Like 9

  7. Neno!

    To już było po "tej akcji", więc ich zachowanie mogło zostać zmodyfikowane przez dywanik szefów.

    Znaczy się, ze wyszło to innym na dobre.

    Co cieszy.

    Generalnie sytuację mieliśmy ogarniętą i dzięki pomocy kolegów z grupy, na szczęście, nie byliśmy zdani na łaskę i fochy serwismanów.

    Celowo nie podkreślałem faktu, ze to Panowie z serwisu przygotowywali motocykl do wyjazdu (dziwne uszczelnianie silikonem oringu, zafalfuniony płyn, za mały poziom płynu). A wiedzieli, że nie jedzie "do Legionowa".

    I nie mają tego jak zrzucić na kogoś innego, gdyż motocykl był od nowości POD ICH CIĄGŁĄ OPIEKĄ SERWISOWĄ.

    Kto z nas oddaje motocykl 2-3 razy w sezonie do autoryzowanego serwisu? Przy takich przebiegach? Z tych co znam, to tylko Przemo.

    Co by nie pisać i nie mówić.

    Chłopaki "dali ciała", co najmniej dwukrotnie.

    Po pierwsze, całkowicie "odpuszczając" bieżące przeglądy serwisowe

    Po drugie nie wykazując JAKIEJKOLWIEK chęci pomocy, chociażby dobrym słowem swojemu stałemu klientowi/motocyklowi który był pod ich opieką.

    Dalsze działania są tylko chęcią zmazania plamy i poprawy PRu.

    Chociaż nie do końca.

    Opisywany KTM zamiast do kontenera i na zimową wycieczkę, pojechał do garażu.

    9 dni to było dla warszawskiego serwisu za mało żeby go "ogarnąć" (chociaż wiedzieli z 2 tygodniowym wyprzedzeniem, że do nich przyjedzie i z jaką usterką).

    "Dać ciała" jest łatwo i szybko. Odbudować dobre imię jest trudno i trzeba na to dużo czasu.

    Serwis KTM Wawa już pewnie o tym wie.

    Reasumując.

    Pomijając sprawę bieżących przeglądów i przygotowania sprzętu do wyjazdu (niestety nie każdy może przygotować sprzęt do wyjazdu samodzielnie i dlatego zleca to wyspecjalizowanym, autoryzowanym serwisom)

    Gdyby wykazali chociażby MINIMALNĄ chęć POMOCY w potrzebie, nie pisalibyśmy teraz o tym.

    • Like 2

  8. KTM serwis – taka sytuacja.

    Dlaczego kupujemy nowe motocykle i serwisujemy je w autoryzowanych stacjach?

    Głównie dlatego, żeby mieć pewność, że nie są kombinowane, ze skazą na pochodzeniu i mieć pewność dobrze i odpowiedzialnie wykonanej obsługi. Że pomogą, doradą, nie zostawią w potrzebie „swojego” (tzn. kupionego i serwisowanego u nich kilka razy w roku) motocykla i jego właściciela. Można tego oczekiwać zwłaszcza po „firmowym” zakładzie którego właścicielami są motocykliści, rozpoznawani w całym kraju i środowisku motocyklowym rajdowcy. Przedstawiciele KTMa w Warszawie. Których mechanicy obsługują ich rajdówki. Znają KTMy na wskroś.

    Niestety.

    Proza życia i stawiane wobec niego oczekiwania często się rozmijają.

    Taka sytuacja.

    Podczas tegorocznego – jesiennego „Kowalowego” wyjazdu do Maroka, już w drugim dniu, kilka kilometrów przed wyznaczonym na nocleg biwaku, w Przemkowym KTMie ADV padło sprzęgło. Po prostu nie wysprzęgla i już. Motocykl chwilę postał i po kilkakrotnym odpompowaniu klamką zadziałało na tyle, że weszła dwójka i dojechaliśmy na nocleg.

    Koledzy nie zawiedli. Konsylium orzekło, że przyczyną awarii jest nieszczelność pompki przy klamce sprzęgła. Delikatny wyciek płynu spod uszczelki (raczej pocenie) i zbyt mały poziom płynu w zbiorniczku.

    Po płyn pojechałem w nocy, w deszczu, serpentynami w dół 20km do najbliższego miasteczka. Dopiero na trzeciej z kolei stacji benzynowej było coś innego niż paliwo i olej silnikowy. Wykupiłem wszystko co nie było olejem, płynem do spryskiwaczy albo płynem do chłodnic.

    Po powrocie na biwak okazało się, ze nabyłem płyn hamulcowy i płyn hydrauliczny. Po jakimś czary mary z uszczelką, wyrzuceniu czegoś czarnego co odpowiadało silikonowi uszczelniającemu pompę, Koledzy wymienili stary oryginalny, zafalfuniony płyn Magury na tenże płyn hydrauliczny. Uszczelniający oring został dodatkowo pokryty nowym silikonem. Zadziałało. Sprzęgło ożyło. Mogliśmy jechać dalej.

    Do czynności serwisowych doszła codzienna kontrola płynu w zbiorniczku. Drugiego dnia dolaliśmy 3ml, później już nie było takiej potrzeby.

    Awaria normalna sprawa.

    Każda mechanika może się zepsuć, takie jej prawo. Ale to co najciekawsze było kilka dni później.

    Dojechaliśmy do Mercugi.

    Traf chciał, że w tym samym miejscu i czasie odbywał się rajd Mercugi. Uczestniczyła w nim wspomniana na początku ekipa, w której stajni motocykl (obecnie 3latek/ok.30 tys przebiegu) został kupiony jako nówka sztuka i regularnie (nawet 2-3x w sezonie) serwisowany.

    Zainteresowana grupa podjechała kilkadziesiąt kilometrów do bazy rajdu.

    Marokański bramkarz, zgodził się nas wpuścić na teren obozu – ale bez motocykli, te zostały przy bramie.

    Nasz Polski team był widoczny z daleka. Wielka ciężarówka pełna części do KTMa. Przy niej czterech! znajomych mechaników i serwisantów, którzy w Warszawie ogarniali Przemkowego ktma.

    Jak już podeszliśmy grupą, to owszem zrobili sobie przerwę w palcówce na smartfonach. Pozwolili nam zrobić sesję zdjęciowa przy rajdowej maszynie.

    I na tym koniec.

    Przemek opowiedział im o awarii serwisowanego przez nich motocykla. Jedyną odpowiedzią było wzruszenie ramion.

    Oczywiście nie ma mowy żeby przeszli 100 metrów do bramny i obejrzeli motocykl.

    Na konkretne pytanie o oring odpowiedzieli, ze nie mają takich rzeczy.

    Na pytane co trzeba zrobić, odpowiedzieli, że zastosować zestaw naprawczy pompy.

    Oczywiście nie mają takiego zestawu.

    Wymieniają całe pompy.

    Odpowiedzi były takim tonem z łaską pańską, ze nawet nie śmieliśmy się zapytać o możliwość udostępienia, sprzedania takiej pompy.

    Ostatnie pytanie dotyczyło płynu Magury do pompy sprzęgła.

    Oczywiście takiego płynu nie mają, więc nie mogą nam go nawet troszkę odstąpić.

    Mam jakieś takie dziwne przeczucie, ze rozminęli się z prawdą.

    W miarę rozmowy, oczy naszych kolegów, którzy jeżdżą „normalnymi” motocyklami robiły się coraz większe. Dla mnie też nie było to takie załatwienie sprawy jakiego oczekiwałem.

    Rozumiem rajd, i wynikające z niego obowiązki. Ale dla normalnych mechaników, którzy mają temat swojego sprzętu ogarnięty i walczą z nudą mogliby wykazać jakąkolwiek, chociażby najmniejszą chęć jakiejkolwiek pomocy.

    Nawet nie padło :

    - sorki chłopaki, ale nie możemy wam pomóc, ale chociaż obejrzymy sprzęta. Ok., daje nadzieje, że dojedzie, tylko ostrożnie, delikatnie.

    Jak wrócisz do wawy do wstawiaj i będziemy działali konkretne.

    Chociażby jakikolwiek słowo pocieszenia:

    - to nic, tak jak jest teraz to możesz jeździć itd. Itp.

    COKOLWIEK!!!!!!!!!!

    Było tylko wzruszenie ramion i niewypowiedziane:

    - odpier.. się pan panie i bajka o wężu S……..laj.

    PA153182.JPG

    Trudno w to uwierzyć, ale w całym tym samochodzie nie ma ni jednej części do KTMa, przynajmniej tak twierdzą mechanicy.

    PA153185.JPG

    Zarobiony jestem, czasu nie mam, nie znam się na tym, a w ogóle to mnie tu nie ma....

    Trudno mi pojąć takie podejście.

    Nawet jeśli już nie do swojego klienta, z którego żyją.

    Sprzętu którym się opiekują.

    A już tak po ludzku, koleżeńsku, jak motocyklista motocykliście, kilka tysięcy kilometrów od domu, odmówić jakiejkolwiek pomocy w potrzebie.

    WSTYD

    I nie da się tego niczym wytłumaczyć.

    Przynajmniej ja takich słów nie znajduję.

    Jaka była reakcja Warszawskiej siedziby firmy na całą akcję?

    - No tak, zachowali się trochę nie tak jak należy. Jak wrócą to z nimi porozmawiamy. Oczywiście motocykl naprawimy. Tylko nic nie mówcie szefom, bo się zdenerwują. Do tego była jedna próba połączenia telefonicznego z Przemkiem jeszcze w Maroku.

    Do końca wyjazdu serwis ktma był dyżurnym tematem mniej lub całkiem niewybrednych żartów i docinek. Potencjalnych przyszłych klientów raczej skuteczne zniechęcili.

    Taka sytuacja.

    Gdy byliśmy w bazie rajdu, namawiałem Przemka, żebyśmy podeszli do innej ekipy rajdowej posiadającej KTMa.

    Przemek, jednak po rozmowie ze swoim serwisantami był tak skutecznie zniechęcony, że nie chciał rozmawiać już z nikim z KTMa.

    Ja osobiście do tej pory jestem ciekaw, jak by się zachowali serwisanci z innych ekip.

    Taka sytuacja.


  9. Gejzer trudno przeoczyć.

    Duża atrakcja turystyczna, robi się tłoczno, większy ruch.

    Po lewej stronie drogi kemping i wejście do gejzerowi, po prawej stacja benzynowa, hotele, motele i duży, oczywiście bezpłatny parking.

    Wejście do gejzerowi również bezpłatne.

    Przy wejściu są tablice informujące o wejściu na własną odpowiedzialność.

    DSC_0312.JPG

    DSC_0311.JPG

    Do gejzeru prowadzi ścieżka i przemieszczający się sznureczek turystów.

    Po drodze mija się kilka innych gorących źródełek. Nad łączką snuje się chmura z pary wodnej.

    DSC_0340.JPG

    Jeśli ktoś jest zapobiegliwy, może w takim mniejszym „kociołku” - źródełku z gorącą wodą, w drucianym koszyczku ugotować sobie jajeczka (oczywiście kurzęce).

    DSC_0317.JPG

    Gejzer ogrodzony jest taśmą i wianuszkiem ciekawskich widowiska.

    DSC_0319.JPG

    Pośrodku kilkunastometrowego placyku jest zagłębienie wypełnione pulsującą wodą.

    Tworzy się bąbel, zapada, znowu uwypukla i znowu zapada, aż wodny bąbel zapada się bardziej niż zwykle i wtedy … .

    I wtedy przez dziurę w ziemi uwalnia się nadmiar ciśnienia, wyrzucający wysoki na kilka metrów słup wody.

    DSC_0329.JPG

    Zwykle następują po tym okrzyki radości i historia się powtarza.

    Gdy podziwiamy pulsujacą wodę w dziurze w ziemi, nad naszymi głowami lata śmigłowiec.

    Gdy już wracamy w kierunku parkingu mijamy pilota i jego pasażerów.

    Powiało luksusem.

    Było go naprawdę czuć. Takie niewymuszone, nie silące się na pokaz bogactwo.

    Przy gejzerze powstała miejscowość turystyczna Gejsir.

    DSC_0337.JPG

    Nastawiona na obsługę masowego turysty.

    Przepełniony kemping z mnóstwem kamperów i przyczep kempingowych, hotele (ceny wybitnie nieprzyjazne) i stacją benzynową – niestety przystacyjny sklep oferuje tylko souveniry – nie ma spożywki.

    DSC_0359.JPG

    Turystowozy.

    DSC_0361.JPG

    Robimy rekonesans w hetelach i jedziemy dalej.

    Około 500 metrów za gejzerem, po prawej stronie jest noclegownia. Ale nie dogadaliśmy się z nimi – jakieś abstrakcyjne ceny.

    Jedziemy dalej w kierunku wodospadu.

    Dosłownie po paru kilometrach (2?) po lewej stronie jest stadnina koni z pokojami do wynajęcia.

    DSC_0425.JPG

    Skręcamy.

    Na spotkanie wychodzi …… .

    Widać, ze dziewczyna dużo czasu spędza w siodle na świeżym powietrzu i ma kondycję. Błyskawiczne negocjacje i szybko dobijamy targu.

    Jeszcze tylko popatrzyła na nas i orzekającym tonem zapytała „ Oczywiście dwa oddzielne łóżka?”. Dwóch facetów na pomarańczowych motocyklach, to może budzić pewne skojarzenia.

    Do tej pory nie pomyśleliśmy o tym w ten sposób.

    Pokoje do wynajęcia znajdują się w przebudowanej stajni.

    Pokoiki niewielkie (były też większe, wielołóżkowe), kilka węzłów sanitarnych, jedna świetlica, ale bez kuchenki.

    Czysto i schludnie, a do tego ciekawa aranżacja wnętrza.

    DSC_0406.JPG

    DSC_0407.JPG

    DSC_0402.JPG

    DSC_0410.JPG

    DSC_0423.JPG

    DSC_0419.JPG

    Zostawiamy kasę za pokój i ponieważ jeszcze nie jest za późno a my jesteśmy niedojeżdżeni – jedziemy do pobliskiego wodospadu Gullfoss.

    DSC_0362.JPG

    Daleko nie musieliśmy jechać, raptem parę kilometrów.

    Znowu są dwa parkingi. Większy, przy centrum turystycznym, na górze. Drewnianymi schodkami schodzi się ze skarpy na poziom dolnego parkingu, a dalej ścieżką wzdłuż rzeki do wodospadu.

    DSC_0370.JPG

    DSC_0374.JPG

    Do tej pory byliśmy na sucho, po przejściu ścieżką do wodospadu – było już na mokro.

    Wielki, potężny wodny żywioł.

    Można podejść na skalna półkę- do samej krawędzi wodospadu.

    Ciekawe, że wodospad leży na prywatnej ziemi. Jeden z poprzednich właścicieli miał w planach zbudować w tym miejscu tamę i zlikwidować wodospad. Ale jedna z jego córek, zaszantażowała ojca. Że jeśli podejmie decyzję o zburzeniu wodospadu, to ona przedtem popełni samobójstwo skacząc w nurt rzeki.

    Mokrzy, z poczuciem spełnionego obowiązku udaliśmy się do stadniny na nocleg.

    Przejechane 224km

    https://www.google.pl/maps/dir/64.5672943,-21.988716/64.6747133,-21.6666793/64.7134562,-20.833435/64.3605774,-21.0001182/%C3%9Eingvellir/64.3132253,-20.2858842/64.314248,-20.1513885/@64.4467395,-21.3324188,9z/data=!4m19!4m18!1m0!1m0!1m5!3m4!1m2!1d-20.8659132!2d64.5341098!3s0x48d423651465ac1d:0x99cb08f04754a5ee!1m0!1m5!1m1!1s0x0:0x7b12e3a7b1a1e85!2m2!1d-21.079623!2d64.266283!1m0!1m0!3e0

    • Like 7

  10. Sama droga do Pingvellinu początkowo jest bardzo kręta, kilka serpentyn jest naprawdę niezłych.

    Trzeba uważać.

    Wzdłuż asfaltowej już drogi jest gruntowa droga dla koni. My akurat ich nie spotkaliśmy, ale znaki informujące i „końskie ślady” były widoczne, również na asfalcie.

    DSC_0245.JPG

    DSC_0242.JPG

    Pingvellin – punkt obowiązkowy Islandzkich przewodników.

    DSC_0258.JPG

    W miejscu tym spotykają się płyty tektoniczne, jest ciekawostką geologiczno geograficzną.

    W miejscy tym tradycyjnie zbierał się Islandzki Parlament – prawdopodobnie pierwszy na świecie. Ostatnie zebranie parlamentu w tym miejscy miało miejsce na początku 20 wieku(? – nie jestem do końca pewien, ale nie tak znowu dawno). Zebraniu przewodniczył wybraniec narodu. Ciekawe było stanowienie prawa. Przekaz i stanowienie prawa było ustne. Nowo wybrany przewodniczący, głośno wypowiadał obowiązujące prawo. Jeśli coś pominął, lub przeciwnie – dodał, a nie było głosów sprzeciwu – to ustanawiał w ten sposób nowe, aktualnie obowiązujące prawo. Proste prawda?

    W Pingvellinie są dwa parkingi: ”dolny” w dolinie i „górny” na górze skały. Połączone są ścieżką wiodącą wzdłuż rozpadliny i rozejścia się płyt tektonicznych.

    Widoczki, jeziorka, punkty widokowe na dolinę.

    Ale bez przesady – nie odczułem magii tego miejsca.

    Autokary z leciwymi turystami, podjeżdżały na górny parking, skąd mieli do przejścia kilka metrów do skały z punktem widokowym. Twardziele schodzili ścieżką w dół, gdzie na dolnym parkingu czekały na nich już autokary.

    DSC_0272.JPG

    Widok z dołu.

    DSC_0276.JPG

    Widok z góry.

    DSC_0306.JPG

    "Dolny" parking.

    Cywilizowany interior nie jest taki straszny.

    Jedziemy dalej.

    Tym razem w kierunku słynnego gejzeru – wytryskującego co parę minut.

    Na stacji benzynowej czeka nas niemiła niespodzianka. Stajemy się obiektem ataku chmury meszek. Nie byłem na tyle odważny żeby odsunąć szybę w kasku. Przemek, jako trzymający kasę i karty na paliwo – niestety musiał. Po błyskawicznym tankowaniu uciekamy ze stacji. Doszliśmy przy tym do wniosku, że meszki przyciąga albo kolor motocykli, albo ciepłe silniki, albo jeszcze coś innego związanego z motocyklami. Im dalej od nich, tym było ich mniej.

    • Like 3

  11. 26.06.2014 Czwartek

    Jak już pisałem, nasz szczwany plan założenia bazy w Reykjawiku u Sióstr Karmelitanek i robienie jednodniowych, „na lekko”, wypadów w interior - spalił na panewce. Zamiast tego postanawiamy pojeździć główniejszymi interiorowyni drogami.

    Niestety ze względu na wysoki poziom wody, musimy bardzo uważać na brody na górskich rzekach. Jakoś nie za bardzo mam ochotę się moczyć, a i w „odwadnianiu” motocykla nie mam żadnego doświadczenia. I jakoś nie zamierzam go zdobywać.

    Na dzisiejszy dzień na początek mamy zaplanowany „interior dla początkujących”.

    Jakoś tak niechcący nazwaliśmy go „interiorem dla ubogich” – i tak nam w nazwie pozostało. Traskę tak wytyczyliśmy, żeby przed „interiorem dla ubogich” zaliczyć wodospadzik, a po nim Pingvellin. Później zobaczymy co dalej.

    Przemek nie ma tego dnia ze mną lekko. Przynajmniej na początku. To nie jest mój najlepszy dzień. Na początek dostaję informację, że z pracy o którą się starałem nic nie będzie. Chwilę później zaciął się suwak w deszczówce. A na Islandii sprawna deszczówka staje się sprawą niezwykle istotną.

    No i ogólnie, chyba za mało przepiłem wczorajszą kolację.

    Jeździ mi po brzuchu.

    Przed zjazdem z głównej drogi, tradycyjnie tankujemy do pełna. Jakoś tak mamy.

    Dojazd do pierwszego celu – wodospadu jest możliwy kilkoma alternatywnymi drogami (wzdłuż rzeki, po obydwu jej brzegach, krzyżują się i przecinają, nie ma to większego znaczenia wszystkie prowadzą, tym razem nie do Rzymu, ale do wodospadu. Jedziemy jedną z nich, na którą akurat wjechaliśmy.

    Barnafoss - wodospad jest o tyle dziwny i mało spotykany, że stanowią go liczne strumienie spływające do górskiej rzeczki z niewysokiej skarpy. Nietypowość polega na tym, że źródła wspomnianych wyżej strumyków wybijają bezpośrednio z góry (a w zasadzie skarpy) i prawie od razu spadają wodospadem do rzeki.

    DSC_0018.JPG

    DSC_0026.JPG

    Tuż przy wodospadach jest duży parking, toaleta i jakieś stragany z niezbędnymi dla turystów suvenirami.

    DSC_0017.JPG

    Mostkiem można przejść na drugą stronę rzeki. Z rzeką związana jest legenda. Nad zwężeniem rzeki, gdzie jest kipiel, są naturalne kamienne mosty. Dawno, dawno temu bawiąca się dwójka dzieci, rodzeństwo, spadła z takiego mostka i zaginęły. Zrozpaczona matka zburzyła ten mostek, aby uchronić inne dzieci przed utonięciem.

    DSC_0030.JPG

    Jedziemy dalej. Interior czeka.

    DSC_0035.JPG

    „Interior dla ubogich” od północnej strony zaczyna się przy miejscowości Kaldidadur.

    Z tą miejscowością to przesada. Dopatrzyliśmy się kilku przyczep kempingowych i kilka zabudowań. Oczywiście z przyzwyczajenia byśmy zatankowali, ale przy drodze stał znak informujący, że stacji benzynowej już nie ma (na naszych mapach jeszcze była).

    Wjeżdżamy w ten interior podekscytowani.

    Fajna szutrowa droga, początkowo wzdłuż strumienia później prowadzi przez wzgórza.

    Krajobraz jest już księżycowo pustynny.

    DSC_0040.JPG

    DSC_0048.JPG

    DSC_0066.JPG

    DSC_0071.JPG

    W oddali błyszczy lodowiec.

    Droga jest bardzo przyzwoita, widoki bajeczne.

    DSC_0068.JPG

    DSC_0085.JPG

    DSC_0088.JPG

    DSC_0094.JPG

    DSC_0101.JPG

    DSC_0103.JPG

    DSC_0112.JPG

    DSC_0127.JPG

    DSC_0128.JPG

    DSC_0167.JPG

    Zatrzymujemy się przy wysokim kopcu kamieni na…

    No właśnie nie wiem czemu się zatrzymaliśmy. Ale skoro już stanęliśmy to pocykaliśmy fotki, popodziwialiśmy widoki i zeżarliśmy polskie kabanosy.

    DSC_0152.JPG

    Po przerwie pojechaliśmy dalej na południe w kierunku Pignelltonu.

    Czuliśmy się jak odkrywcy i zdobywcy.

    Nasze dobre samopoczucie zgasił błyskawicznie, widok jadącego SUWa.

    Dobił nas jadący naprzeciw nas autokar z turystami.

    Trudno, nie jesteśmy już zdobywcami i odkrywcami, pozostajemy turystami, więc robimy to co turyści robić powinni – fotki.

    DSC_0180.JPG

    DSC_0184.JPG

    DSC_0207.JPG

    DSC_0210.JPG

    DSC_0212.JPG

    DSC_0215.JPG

    Po drodze mijaliśmy skrzyżowania z innymi szutrówkami, wszystkie dobrze oznakowane.

    Na wyjeździe z „interioru dla ubogich” w kierunku Pingvellinu jest fajny punkt widokowy. Niestety zatrzymać się można tylko na niewielkim placyku, na zakręcie tuż za przełęczą.

    Obiecuję sobie, że następnym razem na pewno się zatrzymam na fotkę.

    • Like 2
×