DAKAR przejedzie praktycznie po wszystkim. Gorzej jak już utknie...
Wyciągnięcie tego grzmota w pojedynkę jest praktycznie niemożliwe.
Dobrze, że byłem z kundlem, który lubi przynosić patyki :).
Zanim Reja uporała się ze zniesieniem wszystkim patyków w okolicy - minęła dobra godzina.
I tak godzina za godziną :), przepychaliśmy się z kałuży do kałuży...
To raz na lewo, to dwa na prawo...
Czasami robiliśmy sobie przerwy na naturalny lunch...
... aby po dobrych dwóch godzinach - poczuć się zwycięzcą...
Moto, jak moto - trochę ubłocone...
... ale wrażenia psa niezapomniane :).
Oczywiście, Reja towarzyszyła mi do końca. Spędziliśmy kolejne godziny na gruntownym SPA w garażu, aby nasz Dakar był gotowy na jutrzejszy spacer ;)