Skocz do zawartości

mygosia

Użytkownik
  • Zawartość

    3 419
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    20

Zawartość dodana przez mygosia

  1. Widok z okna [przez moskitierę] Kolejny poranek.Zaczyna się skwar. Po śniadaniu pędzę do pobliskiego sklepiku po wodę. Pan wskazuje na lodówkę - potwierdzam skinieniem - i przede mna lądują dwa lodowate półtoralitrowe plastikowe butelki, w których pływają wielkie kawały lodu. Wow! Ale czadowy patent :) Są naprawdę zimne, a powoli topiący sie lód powoduje, że nie nagrzeją się zbyt szybko w bagażu. Kiedy częstuję chłopaków wodą z chrzęszczącym lodem, widzę zazdrość w ich oczach ;) No i w końcu pamiętam o cisnieniu w oponach :D Korzystam z kompresora jadącego w Kajmanowozie. Widzę, że mam jeszcze chwilkę czasu, więc zrzucam kierownicę i na szybko sprawdzam czy nie trzeba dokręcić nakrętki, która fiksuje główkę ramy. W DRce ma tendencję do samoistnego luzowania się - a na tych setkach kilometrów wertepów miała okazję. Ale nie… wszystko ok :) Wojtek [na dużym KTMie] ma już dość zapierniczania za szybkimi DRzetami i postanawia dołączyć do naszej grupy foto-lajtowo-emeryckiej :) Zanim wyjedziemy z miasta zahaczamy jeszcze o serwis KTMa, gdzie było prostowane koło z 1190. “Serwis” to urocza i ciasna kanciapa :) Każdy z nas dostaje “naklejkę mocy” - moja ląduje na baku… No to ruszamy. Zrobiłam dokładny wywiad z Kajmanem i mniej więcej wiem czego się spodziewać - miasteczka, długie proste, 2-3 razy zahaczamy o wzgórza i tam może być nieco trudniej. Ale najważniejsze - żadnych piachów i żadnego koryta rzeki!!! No to ruszamy. Początkowo kluczymy po wąziutkich “uliczkach” w Zagorze. Wąska dróżka co kilkadziesiąt metrów łamie się pod kątem prostym. Biegnie wśród zabudowań i wysokich murków. Pokryta jest drobnym zwirkiem. Nijak sie rozpędzić, nijak wejść szeroko w zakręt, bo po prostu widoczność jest kiepska. W końcu dość kręcenia się - wjeżdżamy na hamadę! I pyrkamy. Temperatura rośnie. Czasem zatrzymujemy się na uzupełnienie płynów, ale wówczas żar uderza ze zdwojona siłą. Dla Stonera :) Co jakiś czas przejeżdżamy przez miasteczka, gdzie droga kręci się ślepymi zakrętami. Na jednym z tych w prawo, wyjeżdżam sobie lajtowo szerokim łukiem [bo przecież ślisko na sypkim] i lecę sobie lajtowo na czołówkę z jakąś osobówką… Jak zawsze w takich momentach mnie paraliżuje i mam ochotę zamknąć oczy ;) Zmieniam kierunek właściwie siłą woli, jakims cudem mijam go z lewej… Brakło jakichś 20cm do kraksy. Od tej pory przed każdym ślepym zakrętem zwalniam i jade przyklejona do zewnętrznej. Wojtek marudzi, że musi z nami jechać, bo strasznie sie za nami kurzy, a on na końcu [nie ma nawigacji]. Po kolejnych kilkunastu km żal mi się chłopaka zrobiło. W sumie, pomyślałam, ja i Wiesiek jedziemy podobnym tempem, to wystarczy nam jedna nawigacja. Oddałam Wojtkowi swojego Garmina, pokazałam najważniejsze funcje i… tyle go widzieliśmy :D Spotkaliśmy się dopiero po południu na miejscu noclegowym. A to ja od tej pory kurzyłam się za 690 :) Upał męczy coraz bardziej. Czuję się niezbyt komfortowo. W końcu przystajemy w jakiejś spokojnej oazie. Dziwnie wygląda zbiorowisko drzew palmowych i zieleni w środku skalistego niczego. Co ważne - pośrodku oazy panuje specyficzny mikroklimat. Powiewa chłodem. Śpiewaja ptaszki… Posilamy się batonem i dowiadujemy się, że szukał nas Wojtek. Że nie wiedział gdzie skręcić na kolejny odcinek offowy i jedzie do celu asfaltem. Po ochłonięciu wsiadamy na motocykle i znów wjeżdżamy do piekarnika. Po minięciu Agdz wjeżdżamy na offa. Pamiętam z “odprawy”, że ten kawałek drogi był kiedyś zmyty i może być “różnie”. Momentami właściwie nie ma klasycznej “drogi”, tylko jedziemy tak mniej więcej po płaskich, ciemnych skałach. Tak plus minus wg tego co pokazuje nawigacja. potem pojawia się kamienisty szuter, którym zjeżdżamy w dół. Robię zdjęcie i tracę Wieśka z oczu na jakie 30sek - to wystarcza, że gdy dojeżdżam do rozwidlenia, nie wiem którą drogę wybrać. Jadę w prawo… ale po jakichś 100m dochodze do wniosku, że jednak źle. Zawracam karkołomnie manewrując na pochyłej, wąskiej, pokrytej kamieniami ścieżce… Gorące powietrze jest nieruchome, wylewam siódme poty. Dojeżdżam do Wieśka w momencie, gdy on zawraca swoje moto - jednak on również źle pojechał. Ponownie męczę się z DRką, powoli tracąc siły i nerwy. Zjeżdżamy w dół… Do rzeki… Albo raczej tego co z niej zostało po wyschnięciu… do koryta… Wkurzona zaciskam zęby i jadę po mojej “ukochanej” nawierzchni. Ale to nic… bo w tym pieprzonym korycie są łachy pieprzonego piachu. Moja bujna wyobraźnia podpowiada coraz to bardziej wyrafinowane epitety, którymi wirtualnie sobie obrzucam Kajmana - a co! Jakos się stamtąd wygrzebuję. Zjazd do pieprzonej rzeki I po przejechaniu wioseczki czeka na nas mała nagroda - piękny, delikatny szuterek :D Na koniec dnia czeka na nas kilkadziesiąt kilometrów asfaltu. Myślę o nim z niechęcią, ale gdy pokonuje kolejne winkle na mojej twarzy pojawia się banan. Jedziemy w górę po idealnej lekko szorstkiej nawierzchni, droga wspina się na przełęcz kapitalnymi, ciasnymi zakrętami. DRka idzie idealnie! To jest jeden z tych dni, gdy “czuję” motocykl - stajemy się jednością. Bujamy się na serpentynach. Domykam kostki i aż piszczę z radości :D Jest cudownie :) Bawię się jak w wesołym miasteczku na rollercoasterze :D No a potem już prawie prosta droga do Warzazat… nudy… Oprócz momentu, gdy w czasie wyprzedzania zamiast piątki wbijam trójkę… Na ułamek sekundy gwałtownie tracę prędkość, a Wiesiek prawie się ze mną zderza… No tak… blondi ;) Dojeżdżamy do hotelu - szybko ogarniamy się i jedziemy do centrum na jakąs przekąskę. Miejsce parkingowe Widok z okna Potem włóczę się po suku… Pralnia Telefony Dentysta Spawalnia Nabywam “skarby Maroka” - olejek arganowy, glinkę ghassoul [niestety nie suchą, tylko rozrobioną w oleju - nie daje się do mycia włosów, ale jako maska na ciało jest super!], daktyle, biżuterię [w końcu trafiam na bransoletkę, która nie jest na mnie za duża ;) ]... Mimo stosunkowo późnej pory miasto tętni życiem. W drodze powrotnej poznajemy różnicę między petit taxi, a grande taxi - tylko te drugie jadą na drugą stronę rzeki, gdzie jest nasz hotel. Było z tym niezłe zamieszanie. Pomocy udzieliła urocza studentka [wydział Informatyki] Sana [?]. Wymieniłysmy się na szybko namiasrami na FB, ale nie udało się skontaktować - żałuję do dzisiaj :( Jest noc, ale temperatura wcale nie spadła. Jest gorąco i duszno. W hotelu ulgę przynosi włączona klima, ale mimo wszystko nie śpię zbyt dobrze tej nocy...
  2. mygosia

    Witam

    Dzień dobry Kajmak! :cool: Trochę tutaj jest dziwnie, ale sami pomocni ludzie tu są - zawsze moga dać w ryj kiedy trzeba ;-) Rozgość się. :beer:
  3. Powoli się odrabiam... proszę o jeszcze chwile cierpliwości :)
  4. Jak w temacie. Może ktoś zmienił na lepszą i mu się kurzy w szufladzie? W cenie przyzwoitej [700-800pln, to NIE jest cena przyzwoita ;) ].
  5. mygosia

    Kupię Garmina 60 [sic!] najlepiej CX.

    Kuźwa. to niedobrze by było :/
  6. mygosia

    Kupię Garmina 60 [sic!] najlepiej CX.

    Mutomb - to się zastanów, czy sie decydujesz i ile byc chciał za niego. BTW, pytanie - czy jak masz kilka śladów [znam ograniczenia z ilością i wielkością], to czy możesz wyświetlić wszystkie jednocześnie? Czy musisz wybierać pojedynczo z pliku?
  7. mygosia

    Ameryka Południowa i dwie E(f)-ki

    Bajer! :)
  8. mygosia

    Bezpieczeństwo, Niebezpieczne sytuacje

    Chłopaki nie spinajcie tak posladków. IMO Komir nikogo nie osądza, ani nie ocenia. Zwrócił po prostu uwagę na to, aby przewidywać. I myśleć za innych. Bo sorry, ale patrząc dookoła widzę bezmózgów nie tylko w puszkach, ale i na dwóch kołach. Więc Take it Izi i Take Care!
  9. mygosia

    Kupię Garmina 60 [sic!] najlepiej CX.

    Jak kupię Garmina, to moge Larka odsprzedać 10pln taniej, niż Ben :-P
  10. mygosia

    Kupię Garmina 60 [sic!] najlepiej CX.

    Łasica - ale ten Garmin jest do dupy - każdy Ci to powie :P
  11. mygosia

    Bezpieczeństwo, Niebezpieczne sytuacje

    W końcu w miarę rzetelny opis sytuacji - rzadkość w sieci.
  12. mygosia

    Zatyczki do uszu

    W stoperach lepiej i wcześniej słyszę szum aut na drodze, karetkę itp - po prostu nie zagłusza mi tego silnik/pęd powietrza. Pewnie to przez to, że one tłumią dwięki nieliniowo - najbardziej te niskie. Uzzywam takich - bardzo sobie chwalę - w tym roku zamówiłam je po raz trzeci [gubię je namiętnie] http://www.motocyklove.pl/pl/producer/HEAROS/100/1/full/2 AlpinSafe też mam, ale moje uszy bardziej lubią hearos :)
  13. mygosia

    Ameryka Południowa i dwie E(f)-ki

    Ooo! Fajnie, fajnie! Rozumiem, że gdy się kupuje bilety na statek, to motocykle traktowane sa jako "bagaż"? Dlatego taniej? Ile kosztuje taka przyjemność? :)
  14. Blondynka na zDRadzie pędzi po hamadzie Poranek standardowy. Nooo… może nieco zagęszczamy ruchy, bo jesteśmy zmobilizowani słowami Kajmana. Czyli standardowo - śniadanie, mycie, pakowanie, wgrywanie tracków. Ruszamy - początkowo asfalt, aż do wąwozu Todra i miasteczka Tinerhir. Miejsca mocno komercyjne, pełne turystów, autokarów i majfriendów, więc zatrzymujemy się tylko na szybkie zdjęcia. Od dwóch dni krajobraz obfituje w koryta wyschniętych [obecnie] rzek. Próbuję sobie wyobrazić jak w czasie roztopów musi nimi walić woda, której siła tak wykreowała krajobraz. Fajnie by to kiedys zobaczyć :) Do Tinerhir wiedzie asfalt, a potem z ulgą, zjeżdżamy na miodny szuterek i łagodnie pniemy sie w górę. Kolejne zaliczane przez moją felgę uderzenia bardzo szybko przypominają mi, że znowu [!!! argh!] zapomniałam dopompować koło. Naprawdę nie mam pojęcia jak to możliwe :/ Obiecuję sobie zrobić to w najbliższym miasteczku do którego dotrzemy. Na błotniku różne kolory Maroka Znów coś nowego w krajobrazie - pojawiają się czarne skały. Klimat trochę księżycowy. Lubię to. Dojeżdżamy do przełęczy Tizni-n-Tazazert, którą szybko mijamy - na górze czyhają na nas majfrendzi z ofertami nie do odrzucenia. Widoki znów mało ziemskie :) Zjeżdżając lajtowo w dół [nooo, czasem na kamieniach jest mniej lajtowo - raz tracę równowagę na zakręcie i prawie się wywalam] mijamy grupę Francuzów, którzy na rowerach mozolnie pedałują pod górkę. Pełen szacun. Tym bardziej, że mijając poszczególnych rowerzystów, czuję, snujący się za każdym z nich, subtelny zapaszek wody toaletowej. Kurde, męczy mnie pytanie - czy wszyscy Francuzi, spoceni jak wieprze, pachną tak, jak gdyby właśnie wyszli spod prysznica??? :) Stąd jedziemy W końcu wyjeżdżamy na kamienisty płaskowyż - zamęczam Wieśka pytaniem, czy to jest już hamada?? No podobno nie… ale i tak mi się podoba :) Dojeżdżamy z Wieskiem do Nkob. Próbuję na stacji benzynowej dopompować opony, ale końcówka “wyszła”. Na głównej ulicy spotykamy resztę naszych chłopaków, którzy właśnie kończą obiad. Niestety żaden z nich nie ma na wierzchu kompresorka - podpowiadają, że dalej jest wulkanizator. Jest gorąco. Chwilę odpoczywamy przy berber whisky - tym razem mamy sobie sami ją posłodzić. Ale czy na pewno dwie kosteczki starczą? ;) No i jedziemy na poszukiwanie wulkanizatora. Rzeczywiście - trafiamy na jakiś garaż obwieszony oponami. Próbuję sie dogadać na migi, pokazuję oponę, wentyl, robię psss… Nikt nie kuma. No to biorę wiszącą na ścianie końcówkę kompresora - i jak tylko zakładam ją na wentyl, to wiem, że z tej mąki chleba nie będzie… Manometr na mojej na wpół pustej oponie pokazuje 3Atm - taaaaa…. :D Coż - pompuję “na oko” oponę, aż przestaje się uginać. Merci - i lecim dalej. Po kilku km asfaltu zjeżdżamy w końcu na hamadę! Jestem tak podekscytowana, że przy pierwszej lepszej okazji “witam” się z nią całym ciałem :D i DRka również ;) Zaliczamy paciaka przy nawrotce - okazuje się, że twarda i stabilna jest tylko droga, a wszystko poza nią, pozornie wyglądające podobnie, jest miękkim grubym piachem - przednie koło lekko się zagrzebuje, tracę rozpęd i z gracją glebię do wewnętrznej :D Jest gorąco, nawet nie próbuję się sama szarpać z motocyklem - czekam na pomoc Wieśka. Ciekawe - akurat w tym momencie przejeżdża koło nas jakieś auto 4x4. Głos w mojej głowie mówi: “Zobacz - auto pojawia się w chwili gdy tego potrzebujesz… Nawet jeślibyś była tutaj sama, to byś nie została bez pomocy. Nie bój się” Może… może… na drugi raz. Wizja samotnego jeżdżenia kusi. Coraz bardziej. Po kawałku płaskiego wspinamy się na jakieś zbocze. Kurde - ciężko! Wąska ścieżka po kamieniach. Zastanawiam się, czy Kajmanowóz tędy przejedzie. Jestem coraz bardziej zmęczona, spocona, zdyszana, wypompowana… Widok z góry Odpoczywamy chwilkę za małą przełęczą, a później zjazd z dół. Zjeżdżam na luzie [psychiczno-fizycznym, nie tym w motocyklu :)] i dojeżdżam do jednego z licznych zakrętów - nagle orientuję się, że to właśnie to miejsce, o którym rano ostrzegał Kajman [jako o jedynym większym utrudnieniu na dzisiejszej trasie]. Zbliżam się zbyt prędko, aby się zatrzymać i zastanowić się jak toto przejechać. Nie mam nawet czasu, aby siąść bliżej baku. A przede mną wysokie na jakieś 30cm, nieregularne skalne uskoki. Jeden po drugim. Wszystko byłoby na lajtowo, gdyby nie nie fakt, że znajdują się akurat na zakręcie w dół - operowanie gazem musi być subtelne. Jestem świadoma, że o jakimkolwiek podparciu się nogą nie ma mowy - motek pochylony do przodu, prześwit na nierównościach za duży. Więc tylko w głowie sobie powtarzam: nogi na podnóżkach, oddychaj, nogi na podnóżkach, powoli, oddychaj, nie hamuj, nie panikuj, za wolno - lekki gaz, nogi na podnóżkach… :D Udało się :P Jedziemy niżej i niżej - chwilami droga wjeżdża do wyschniętego koryta rzecznego - czegoś, co “kocham” najbardziej. Głębokie, miękkie podłoże z grubego żwiru z otoczaków prawie mnie pokonuje i wysysa masę sił, których mam coraz mniej. zjazd do p.....nego koryta Pojawiają się wioski. Dojeżdżamy do pierwszych gajów palmowych. Do Zagory mamy jeszcze z 80 km po płaskiej, kamienistej, rozgrzanej słońcem ciemnej hamadzie. Mam co chciałam :D Opona zachowuje się nieco lepiej, więc mogę jechać szybciej. Szczególnie, że jest płasko jak stół. I twardo. Podoba mi się :) Gdyby tylko nie było tak strasznie gorąco. A gdyby zawieszenie DRki pracowało lepiej, to w ogóle byłby cud miód malina. Nagle rozgałęzienie, zerkam na nawigację, czy dobrze skręciłam, podnoszę wzrok… i mam jakieś 2 sekundy na zorientowanie się, że droga gdzieś znika. Odruchowo wciskam hamulce na ułamek sekundy - puszczam - i juz lecę w dół. Jakieś 0,25sek później i 1,5 metra niżej, przednie koło uderza ponownie o skalistą hamadę, zawieszenie się kompresuje, prawie zrywa mi paski z narzędziówki na błotniku - pion jednak utrzymuję i szybko oddalam spod uskoku, aby jadący za mną Wiesiek nie wskoczył mi na plecy. Ale on, widząc, że nagle znikam z pola widzenia, miał więcej czasu na zwolnienie i zjechanie z progu z gracją. Ja po prostu z niego spadłam ;) Jakieś 30km od celu widzimy Kajmanowóz nadjeżdżający z naprzeciwka. Okazuje się, że znów są problemy z KTMem 1190. Felga nie wytrzymała jazdy po kamieniach i z przedniego koła uchodzi powietrze. Kolejny raz cieszę się, że mam grubaśne dętki, które pozwalają jechać dalej, mimo mojej sadystycznej, długotrwałej jazdy na niskim ciśnieniu :) Kajman rusza dalej z zapasowym kołem, a my ciśniemy naprzód. Kończą się kamienie, a zaczyna płaska jak stół, twarda powierzchnia. Genialna. Pędzimy przed siebie kierując się na widoczne w oddali miasto… Nawet czwórkę wrzucam ;) Jeszcze chwilka i już kluczymy po wąskich zapiaszczonych dróżkach wśród gajów palmowych Zagory. Dojeżdżamy do hotelu. Jestem przegrzana słońcem i wykończona. Znów mnie wszystko boli - najbardziej, jak co wieczór, doskwierają uciśnięte rzepki. Zwlekam się z moto i z wdzięcznością przyjmuję od chłopaków z DRZetek zimne piwo. Smakuje jak rzadko. Zmywam z siebie kurz i pot. I idziemy na kolację na miasto. Oni tradycyjnie mięcho, ja omleta :) W chłodzie wieczora powoli odzyskuję siły. Zapylone auteczko Można i tak Dobranoc!
  15. mygosia

    dział damsko-męski czyli odzież w trasę

    Co do rekawiczek - miałam takie z goretexem - nie podpasowały mi, bo wkładanie tam mokrej ręki w czasie deszczu [np. po tankowaniu itp] zawsze powodowało zamoczenie rękawiczki od wewnątrz. Preferuję obecnie rekawiczki skórzane z małą ilości wyściółki + grzane maety + handbary = rewelacja, ciepło i w miare sucho. A jak nie, to schnięcie bardzo szybkie. Jeżdżę w tych - od + 10 do +35 dają radę http://shima.pl/pl/71-gt-1-lady.html Uwaga - rozmiarówka jest bardzo dokładna. Ja mam 17cm obwodu i eSka była za mała!
  16. Wróciłam z IziMeetingu wyrypana na maksa :) Dzisiaj pojechał ode mnie gość specjalny. Praca do 20.00. pewnie jutro cos skrobnę :) Ech!
  17. A weteryniorki, to już w ogóle :P Kolejny odcinek dopiero w przyszłym tygodniu... Ale ładne zdjęcia będą ;)
  18. no mam jeszcze kupę umiejętności i zalet oraz wiaderko wad ;)
  19. Bondzie - lubisz na ostro? ;)
  20. Zaufaj mi - jestem weterynarzem! Uświadamiam sobie, że ze snu wybił mnie chrzęst opon Kajmanowozu na podjeździe. Jest kilka minut po wpół do pierwszej - no to sobie pospałam :) Zwlekam się z łóżka i idę po swoją torbę [tak, tak, jest równouprawnienie - nie ma lekko, nie ma się żadnych przywilejów, mimo, że jest się słabą białogłową! ;) ] z tak upragnionymi przeze mnie akcesoriami: szamponem, ręcznikiem i szczoteczką do zębów! Kajman jest cały zziębnięty i mocno zmęczony - ponad 12 godzin za kółkiem, najpierw upał w Marakeszu, potem surowy chłód w górach, a ostatnie kilkadziesiąt kilometrów to wycieńczająca jazda po oberwanej drodze na półce skalnej. W celach rozgrzewczo-ostresowywujących raczymy się wiśniówką [w ilościach aptekarskich ;) ] i gadamy… o życiu, o śmierci, o przypadkach i zrządzeniach losu… W końcu idę się myć i ładuję pod kołderkę, próbuję zasnąć, ale nagle słyszę… ŁUP [to było duże łup!]. Eeeee? - Kajman? -.... - Kajman! Żyjesz?! - no.o…. Kamień spada mi serca… ...prosto na nogi, bo gdy Kajman wynurza się z łazienki minę ma nietęgą. I jest jakiś taki… wymięty. Biedaczek wywrócił się na śliskiej posadzce, waląc przy tym głową w kafelki i rozwalając skórę na łokciu. Zadaję mu pytania, na które nie potrafiłam odpowiedzieć po moim wstrząśnieniu mózgu [jak się nazywa?, jaki jest dzień tygodnia?, adres zamieszkania?…] - odpowiada z sensem, więc chyba wszystko ok. Patrzę na łokieć i lecę do motocykla po opatrunki. Kurde - brzydkie, 3-4 centymetrowe poprzeczne przecięcie, które “uśmiecha” się przy zginaniu łokcia. Kombinuję jakby tu zbliżyć i ufiksować brzegi rany - nie mam nic do szycia… Po głowie chodzi mi kropelka [superGlue] :D W nocy tymczasowo kleję toto plastrem [muszę przyznać, że jak na prowizorkę, to całkiem fajnie wyszło] i bandażuję. Kajman powoli robi się dziwnie szarawy. Wpada w hipotermię... Tętno nitkowate... Przy próbie wstania z łóżka - osuwa się nań z powrotem i odlatuje… Co robi blondynka wychowana na amerykańskich filmach? No wiadomo - szast prast po twarzy :) Nie pomogło, to drugi raz, trzeci… coraz mocniej, bo przez chwilę myślałam, że sobie jaja robi… W międzyczasie sprawdzam odruch rogówkowy… … i skóra mi cierpnie na plecach… odruchu brak - u psów to nie wróży dobrze :/ No to robię raban na cały dom, a w międzyczasie jeszcze kilka razy walę kontrolnie Kajmana po pysku... ---------------------- Mała dygresja - abstrahując od okoliczności, zauważam mimochodem, że kobieca ręka jest jakby stworzona do tej czynności. Plaskacze siadały, aż miło, a dłoń wspaniale się kleiła do policzków ;P ----------------------------- …. w momencie gdy do pokoju wbiega Wojtek i gospodarz, to z ust Kajmana nagle słychać żałosne “Gosiu… ale dlaczego mnie bijesz?” Ufff… poznał mnie. Patrzy całkiem przytomnie… Ale czy na pewno? Może jeszcze raz mu przyłożyć? ;) Emocje powoli opadają. Chłopaki idą spać. Robię opatrunek na łokieć. Przykrywam Kajmana całą stertą kocy, bo biedak wpadł w dygotki… ...i kładę się spać. Sen nie nadchodzi. Najpierw nerwowo nasłuchuję, czy Kajman oddycha - gdy kilka razy wydaje mi się, że niezbyt, to wstaję i podchodzę do jego łóżka. A później, gdy już zaczyna spokojnie pochrapywać, to w moim mózgu ciągle przewija się film z całego zdarzenia. Wszystko analizuję i wysnuwam wnioski… oj trzeba było inaczej... Nie śpię aż do rana. Ale jestem tak nakręcona, że gdy trzeba wstać, to nie czuję zmęczenia. I w sumie cały dzień jadę na adrenalinie :) Rano śniadanie, pakowanie… Wczoraj w miasteczku widziałam aptekę. Ciekawe czy mają tam coś co by się mogło przydać. Wchodzę - za ladą oczywiście mężczyzna - i zaczynam trochę na migi, trochę po łacinie, trochę rysuję wzorów [ufff… pani Marszałek byłaby ze mnie dumna :D ],trochę w języku, który wydaje mi się francuskim, a trochę rysuję [niech żyje zabawa w kalambury!] Nabywam: - bandaże i kompresy - tutaj bez problemu, po francusku jest podobnie - H2O2 - potem było ciężej - na słowo analgesia [a wcześniej mówiłam, że jestem lekarzem weterynarii] pan podaje mi buteleczkę z Acepromazyną do iniekcji domięśniowych dla koni i bydła :P Na samą myśl co bym mogła zrobić Kajmanowi po obezwładnieniu tym specyfikiem, przewracam się ze śmiechu :) Pokazuję łokieć i mówię “analgesia punctata” - i bez problema dostaję 10ml Lignocainy do znieczuleń miejscowych [kurde… taka dystrybucja leków, to raj na ziemi!]. - potem łatwizna - rysuję strzykawki, nić do szycia - dostaję do wyboru z igłą okrągłą, albo trójkątną… No bajer! Szybko wskakuję na moto, łapię Kajmana wsiadającego właśnie do auta - wrzucam mu zakupy na siedzenie i z uśmiechem mówię: - Kajman, masz spirytus, to się znieczulaj, wieczorem będziemy szyć. Jedynka w dół, nie czekam na odpowiedź… Dzisiaj wszyscy grzecznie jadą w grupie. Przynajmniej na początku, gdy jedziemy asfaltem. Potem zjeżdżamy na cudną szutrówkę. Wcześniejsza gliniasta czerwień prawie całkowicie ustępuje miejsca skałom w kolorze piaskowym. A zamiast jaskrawozielonej roślinności mamy jakieś żałosne szarawe kępki. Wtaczamy się z Wieśkiem pod górkę. Reszta nas wyprzedziła - spotkamy ich dopiero wieczorem. Zaczyna mnie tak śmiesznie boleć głowa. Wczoraj też tak było, i przedwczoraj. Kojarzę fakty - wygląda na to, że przy przekraczaniu magicznej poziomicy 2300m n.p.m. mam pierwsze objawy choroby wysokościowej. Ale jajo! :D Zatrzymujemy się na chwilkę, w celu odpoczynku, wzmocnienia się batonikiem. Ból głowy ustępuje… Wyjeżdżamy wyżej i wyżej - i oto stajemy na najwyższym punkcie naszej całej wycieczki - przełęcz Tizi-n-Ouano ok. 2900m npm. Na górze spotykamy grupę Rosjan, z którymi dogadujemy się po angielsku - dziwny jest ten świat ;) Kilka fotek… Za DRką jest kanion, ino słabo widać ;) Taki sobie pomniczek-drogowskaz ...i zjeżdżamy w dół, znów płajem na stromym zboczu. Czasem trzeba minąć osiołki, które z jukami zajmują całą szerokość drogi. Za którymś razem prawie dostaję zawału, gdy po wyprzedzeniu grupy mułów zerkam za wieskiem w tylne lusterko i widzę tylko jakąś postać z pomarańczowymi akcentami w ubiorze stojącą przed zwierzętami. Przez chwilę jestem pewna, że to Wiesiek, a że jego KTM wylądował w przepaści. Całe szczęście się myliłam ;) Wiesiek z KTMem po prostu utknęli w oślim korku :) Pyrkamy wolniutko serpentynami w dół kanionu. Trochę drobnego żwirku zalega. Trzeba być uwaznym, ale jedzie sie przyjemnie i generalnie na luzie. Im niżej, tym cieplej. Potem kawałek drogi asfaltowej przez wioski, szybki posiłek regeneracyjny i wracamy na offa. Omlet - moja główne jedzenie ;) Początkowo szutrowa, lekko kręta droga leci przez śliczne pustkowie w kolorze brudnopiaskowym. Tak jak lubię. Ale z czasem drobny żwirek zamienia się w żwir, żwir w kamyki, a kamyki w kamienie luźno leżące na drodze… Zakręty się zacieśniają. A my lądujemy w korycie, wyschniętej obecnie, rzeki. Nie jest lekko, w dodatku wśród pionowych skał wąwozu upał coraz bardziej dokucza. DRka jest super motocyklem, ale w kamienistym terenie ujawnia swoją chyba największą wadę - fatalne zawieszenie [po przesiadce z KTMa, to był dla mnie szok ;) ] - tłumienie zero. Ciągłe drgania i podskoki kierownicy męczą okrutnie kończyny górne i obręcz barkową. W dodatku znów zapomniałam dopompować opony, więc nie mogę się rozpędzać na prostych, bo przy natrafieniu na większy kamol czuję mocne uderzenie o felgę [tak, tak, wiem… to karygodne... dobrze, że DRka jest blondi-odporna i dużo wybacza :) ]. Oczywiście zamiast stać na podnóżkach, to siedzę [widzę te Wasze pełne politowania spojrzenia ;) ]. Takie przyzwyczajenie z jazdy konnej, gdzie też wolę wysiadywać galop, niż robić półsiad - lubię ta pracę dosiadem ;) Wstaję dopiero, gdy teren robi się taki naprawdę hardcorowy [piach, doły]. Ale teraz uczę się nowej rzeczy - DRka jest na tyle lekka, że kierując kolanami można wykonywać szybkie skręty i slalomy między co większymi kamieniami - na siedząco, żeby nie było. Ale fajnie! Pewnie wyważam kolejne otwarte drzwi ;) W tych najgorszych miejscach nie robiłam zdjęć - wolałam sie nei zatrzymywać ;) Docieramy na przełęcz, tam spotykamy grupę turystów z Łotwy i Finlandii. Oni z kolei wynajęli motocykle [obute w Enduro Sahara - kurde, lubię te opony!] wraz z marokańskim przewodnikiem. Wyruszyli z Marrakeszu i robią kilkudniową objazdówkę. Tez fajna opcja. Przewodnik wygląda na nieco mrukliwego, ale konkretnego i budzącego zaufanie chłopaka [info dla kobiet: niezłe ciacho! ]. Chwilkę rozmawiamy i powoli staczamy się w dół drogą biegnącą głównie po zboczu, ale czasem schodzącą do koryta, gdzie jedziemy po tak nielubianych przeze mnie luźnych kamieniach. W końcu urokliwy wąwóz zostawiamy z lewej, a sami jedziemy po jego prawej krawędzi. Znów jest bajkowo. W momencie, gdy kanion się kończy, a przed nami rozciąga się widok na bezkresną równinę zamieramy w zachwycie. Niestety nie mam zdjęć, bo wpadam na pomysł, żeby przyjechać tutaj na zachód słońca - wówczas dopiero musi z butów wyrywać. Ale tak się złożyło, że troszkę popsuła się pogoda, że była kolacja, że były inne rzeczy do zrobienia :( Ech…. Po dalszych kilkunastu minutach docieramy do miasteczka, gdzie czeka już reszta grupy. Chłopaki z DRzet zmianiają olej, Wojtek zmienia tylne koło w 1190. No i niestety lewa laga mastodonta się zrzygała. Do cna chyba :/ © Wojtek Ja w ramach serwisu klepię moją DRkę w zakurzony zadek, a potem wskakuję pod prysznic, aby zmyć trudy dzisiejszego dnia, przebieram się w spódnicę i glebię w cieniu z książką :D Widok z "tarasu" - tuż pod nami mieszkają ludzie. I osioły :) Po odpoczynku i kolacji pora na gwóźdź programu - szyjemy Kajmana :D Mam właściwie wszystko czego potrzeba z wyjątkiem pęsety i igłotrzymacza:/ Ale… jeszcze nigdy tak nie było, tak żeby jakoś nie było! - po przeglądzie narzędzi znajduję coś, co się nada - multitool i kombinerki :) Z braku laku, dobry kit! Jeszcze tylko spirytus do odkażania pola, rąk, narzędzi i zabieramy się się z Wojtkiem do pracy. © nie wiem kto :) On jest głównym anestezjologiem - tłum obserwatorów - znieczulenie idzie mu pięknie! Potem ja biorę narzędzia w dłonie… wszyscy jakoś wolą siedzieć pod baldachimem i przeprowadzać super interesujące dyskusje. Mając czasem w pracy do czynienia z mdlejącymi mężczyznami uważam, że to świetny pomysł. Asystuje Wojtek. Szybko zmierzcha, więc w ruch idą czołówki. Tak to wyglądało w czasie… © Wojtek Pierwszy szew wyszedł nieładnie, drugi tak se, trzeci to już super! Muszę pochwalić Kajmana - dostał naklejkę za odwagę! © bestom.pl Wrzucamy wszyscy na luz. Puszczamy muzyczkę. Delektujemy się delikatnymi drinkami - Kajman straszy, że jutro najdłuższy odcinek, że dość ciężki, że rano pobudka - nie ma co szaleć. Powoli schodzi ze mnie całe napięcie ostatnich kilkudziesięciu godzin. Błogo...
  21. Piszę, piszę! Ten odcinek to wiele treści, mało zdjęć, niestety - dlatego tak długo. Ale już za chwileczkę, już za momencik ;)
  22. Mirku - nawet nie wiesz ile Twoje słowa dla mnie znaczą :)
  23. A to było ciekawe, bo jadąc do Maroko jakoś w ogóle nie wiedziałam czego się spodziewać. Widziałam trochę zdjęć, trochę mi Puszki opowiadały, ale wszystko to absolutnie mnie nei przygotowało na to co zobaczyłam. Fajnie tak :) Niespodziewanka za każdym zakrętem :) W sumie to dobrze, że były te koła... Szkoda tylko, że trzeba było po nie jechać taki kawał - było to brzemienne w skutki :/
  24. Aaa! No i jeszcze fotka dla Stonera :)
×