Skocz do zawartości

mguzzi

Użytkownik
  • Zawartość

    831
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    21

Zawartość dodana przez mguzzi

  1. mguzzi

    Witam

    :beer: :drinkbeer:
  2. mguzzi

    Sprzet turystyczny - jaki nóż?

    Mutomb! To wychodzi na to że jesteś ten czwarty z FINKATIERów. Jakoś tak na "D". Już wiem D'Mutomb :-D :beer:
  3. mguzzi

    Mongolia 2012

    24.11.2012r (piątek) Cały czas jedziemy dalej. Poza pogaduszkami z Olą i przekomarzankami z Jurą nie dzieje się NIC. W pociągu, jak w całej Rosji, oficjalnie jest ab..... coś tam (jakieś trudne słowo na "A" którego nie znamy), więc trzeba po kryjomu :drinkbeer: Gdy tylko jest okazja wychodzę na peron się przewietrzyć. Trzaskam fotkę "naszej" Wagonowej, która "do wyjścia" zawsze się elegancko ubierała. Zwróćcie uwagę na tłok na peronie. Dosłownie nie ma gdzie palca wcisnąć. Zaczyna nam troszkę odbijać z tego nic nie robienia. Wydaje mi się, że szczyt przedstawienia daliśmy gdy w trakcie postoju, na kuchence gazowej, ugotowaliśmy spagetti. W południe po wyjściu do kasy z Wagonową która zna kogoś kto zna kogoś w kasie, okazuje się że nie można przebukować naszych biletów. W zamian proponują nam zakup nowych biletów (przedziałowych) za około 55,000rubli (za nas trzech, bez motocykli i sprzętu, bo przecież one dopiero jutro wyjadą z Ułan Ude na nasz obecny bilet). Andrzej podjął negocjacje z inna wagonową - Nataszą. W wyniku kilkugodzinnych negocjacji Natasza udostępnia nam osobny przedział w swoim wagonie (za 30,000ruli utargowane z 40,000). Transakcja odbywała się w zamkniętej toalecie. Żegnamy się z Olą, jako prezent - pamiątkę daję Jej swój składany metalowy kieliszek. Dociekliwe pytania Jury zbywam udając, że ich nie rozumiem. Nasz nowy przedział jest co prawda dwuosobowy, ale dajemy radę. :drinkbeer: Tylko wódka zdrożała. U nowej wagonowej jest już po 500rubli. Teraz już wiemy jaka jest cena luksusu. (Natasza radzi „nie kupujcie w restauracyjnym, bo tam sprzedają bimber i możecie oślepnąć”). Obiecuje, że kolejne butelki będą już po 450. Wyszło że po zaopatrzenie chodzimy do naszej "starej" Wagonowej. :drinkbeer: Na zmianę czytamy, jedyną poza przewodnikiem po Mongolii, książkę. Widoki za oknem bez zmian. :drinkbeer: Niedobrze - zabrakło pełnych butelek. Ale wagonowe obiecują, ze w nocy odnowią zaopatrzenie i uzupełnią zapasy. Cały czas jedziemy dalej.
  4. mguzzi

    Sprzet turystyczny - jaki nóż?

    To jest nas już TRZECH FINKATIERóW :-D :beer:
  5. mguzzi

    Mongolia 2012

    23.11.2012r (czwartek) Zgodnie z wczorajszym zaleceniem rano meldujemy się u Kierowniczki, która z dumą prowadzi nas do magazynu, żebyśmy zobaczyli jak wspaniale są zapakowane w skrzynie motocykle. Wspomniane „skrzynie” to po prostu parodia, motocykle obite są kilkoma listewkami. Jest to zrobione dla sztuki, no i kasy. Ale skoro tak trzeba? Niestety od razu widzę, że mój motocykl został okradziony. Brakuje wędki, którą przymocowałem do kierownicy i ekspanderów do mocowania bagażu. Co ciekawe pusty kanister został. Zniesmaczony zastanawiam się co robić, interweniować, czy odpuścić. Wędka i tak ma złamaną szczytówkę, kilka ekspanderów przezornie schowałem do kufra. Odpuszczam. Towar i tak nie do odzyskania. Co gorsza, Kierowniczka informuje nas że nasze motorki i bagaże pojadą dwa dni po nas. Jesteśmy tym niemile zaskoczeni, bo nie tak miało być. Miały jechać z nami „naszym” pociągiem i prosto z dworca w Moskwie mieliśmy jechać dalej. A tak mamy nieplanowane dwa noclegi w Moskwie. Dwa, jeśli bagaż faktycznie tak przyjedzie. Zakładana oszczędność czasu przepadła. Ale nie mamy już wyboru. Kierowniczka znowu nas zapewnia, że "wszystko będzie w porządku, dopilnuje transportu, życzy miłej podróży i aby Moskwa nas dobrze przyjęła". Skwaśniali idziemy na peron. Przy wejściu na dworzec bramki do wykrywania metalu i bardzo dużo różnego umaszczenia mundurowych. Gdy przechodzimy przez bramki, te piszczą jak opętane, ale jakoś nikt na to nie reaguje. Pociąg przyjeżdża punktualnie o 11,45. Każdy wagon ma swoją wagonową, która jest jednocześnie konduktorem, gospodarczą, sprzątaczką, opiekunem, zarządzającym – czyli główną i jedyną władzą w wagonie. Żeby wejść do wagonu, nie wystarczy bilet, trzeba okazać się również paszportem! Nas to dziwi, dla Rosjan jest to oczywiste. No bo przecież ktoś inny może pojechać na twój bilet, a to już jest niedopuszczalne. Wagonowa wskazuje nam nasze miejsca. Mamy trzy górne prycze, na szczęście w jednym sektorze. Nasz wagon jest typu „otwartego”, to znaczy nie ma przedziałów. Prycze są po jednej stronie przejścia wzdłuż ściany, po drugiej stronie przejścia są prostopadle do okna, przylegające prycze są oddzielone ścianką działową. Przejście jest tak wąskie, że dwie osoby się w nim nie miną. Ponieważ dosiadamy się w połowie trasy, mamy problem, żeby upchnąć nasz bagaż podręczny. Ci którzy mają dolne prycze mogą leżeć, siedzieć. Ci z górnych mogą na swoich tylko leżeć. Jeśli ci z dolnych się zgodzą, podkreślam jeśli się zgodzą, to ci z górnych mogą gościnie posiedzieć na ich pryczy. Dolną pryczę, tą wzdłuż przejścia, można złożyć i wtedy jest stolik z dwoma miejscami siedzącymi, ale ich dysponentem jest oczywiście właściciel pryczy. W naszym „przedziale” dolne prycze mają: - Ola, sympatyczna nauczycielka muzyki z dalekiej północy, której mąż jest marynarzem we Władywostoku, widują się kilka razy w roku. Właśnie wraca od niego. Jedzie od poniedziałku, a do domu ma jeszcze 2-3 dni. - Oraz Jura około 60letni prawdziwy radziecki twardogłowy biurokrata, żelbetonowy nacjonalista, który nam tłumaczy jak to mieliśmy z Rosją dobrze. Jak Stalin nam Pałac Kultury wybudował, dał fabrykę samochodów (Pobieda/Warszawa), obronił przed Hitlerem i w ogóle. Przedstawiamy mu nasz punkt widzenia, ale inne niż proradzieckie, czy niezgodne z propagandą radziecką argumenty nie docierają do niego. O ile Ola udostępnia nam swoją dolna pryczę do siedzenia, o tyle Jura woli z nami rozmawiać leżąc na swojej. Inni ciekawsi współtowarzysze podróży z najbliższego sąsiedztwa to: - Babcia jadąca z Wnuczkiem (siedzi z wnusiem, a na drugiej swojej pryczy przy przejściu pozwala nam posiedzieć), - Pani z pieskiem (buldog francuski?). Piesek na swoją miseczkę, wychodzi na spacery po peronie, a po godzinie jest już naszym przyjacielem. - Wielki grubas (leży na swojej pryczy, cały czas podjada i ogląda filmy na monitorze laptopa), - Rekrut który jedzie do wojska (koledzy odprowadzili go do pociągu, prosili Wagonową żeby się nim zajęła, bo on ze wsi, pierwszy raz jedzie pociągiem). W kącie wagonu jest bezpłatna wytwornica wrzątku, którą nazwaliśmy samowarem. „Źródło życia”, można zrobić kawę, herbatę, „ugotować” chińską zupkę. W jednym z wagonów za opłatą (250rubli) można w pomieszczeniu gospodarczym skorzystać ze szlaucha z wodą robiącego za prysznic. Większość tak jak Ola jadą z Władywostoku już trzeci dzień. Wszyscy w wagonie jedzą, piją, pocą się, więc wiadomo jak jest. Okna są nieotwieralne. Jest centralna klimatyzacja, którą reguluje wagonowa na cały wagon. Pośrodku składu jest wagon restauracyjny. Z naszego wagonu, który jest skrajny, jakoś nikt tam nie idzie. Przyczyna jest prosta, wagonowe z innych bardziej ekskluzywnych, bo z przedziałami, wagonów niechętnie przepuszczają przez swoje wagony. Wagon restauracyjny jest stylizowany na retro. Jedzenie bez komentarza, dobrze że w ogóle jest, płatne gotówką oczywiście bez żadnego paragonu. Nas ten zakaz nie dotyczy, jesteśmy innostrancy, dziwacy, motocykliści, nieprzystosowani do życia w ichnich warunkach, z którymi ciężko się dogadać, więc pozwalają nam na więcej. Tak po prawdzie, to my sobie też pozawalamy. Dla nas wszystko jest tam egzotyczne i atrakcyjne. Robimy kilka fotek, co wywołuje konsternację i zdziwienie współpasażerów, czemu je robimy. Jesteśmy ogólną atrakcją, pod ciągłą obserwacją. Żywność można kupić na postoju w peronowych sklepikach, jeśli się zdąży zrobić zakupy w trakcie wypadu na dworzec. Mi się ta sztuka nie udała - ciapa jestem. Każde wyjście/wejście kontroluje Wagonowa, wychodząc trzeba się zapytać ile czasu stoi pociąg. W pociągu obowiązuje rozkład jazdy i czas moskiewski. W sumie mamy do przejechania 7 stref czasowych. Alkohol kupić można tylko u swojej Wagonowej (butelka wódki ½l to 400rubli/ natomiast w sklepie 130-170). To znaczy można też kupić w restauracyjnym, ale o tym później. Bajkał widzimy przez okno pociągu. Między drzewami prześwituje kawał ciemnej wody. W Bajkale występują ryby omul (wielkości śledzia), które są odławiane, i już uwędzone (na ciepło lub zimno) sprzedawane podróżnym. Sprzedawcy do pociągu nie mogą wejść, więc gdy pociąg zatrzymuje się pod semaforem, Wagonowa otwiera drzwi. Stoi w nich pilnując by nikt nie wsiadał/wysiadał, i ponad Wagonową odbywa się zakup/sprzedaż ryb. Tak jak w zatłoczonym autobusie poprzez pośrednictwo pasażerów podaje się bilet do skasowania, tak tu podaje się pieniądze i odbiera ryby. Ryby z reguły sprzedawane są „w pakietach” po 5 (cena 200-250rubli za pakiet). Omul wędzony na ciepło i zimno (te z rozpórkami) Po minięciu Bajkału krajobraz za oknem monotonny – tajga czyli brzozowy las na bagnie. Tak będzie do niedzieli. Po kilku godzinach koledzy mają już dość romantyzmu kolei transsyberyjskiej i zaczynamy kombinować jak by tu zamieszkać w osobnym przedziale. Po rozmowach z innymi wagonowymi i kierownikiem pociągu wniosek jest taki, że nie ma takiej możliwości. Jedna z wagonowych obiecuje, że na jakiejś stacji ma znajomą w kasie i może coś „ułatwić”. Tylko że ta stacja będzie jutro w południe. Do pryczy przysługuje pościel, ja wybieram swój śpiworek, który Jura ogląda z zaciekawieniem. Śpię na kurtce, żeby przypadkiem coś się nie „zawieruszyło”. Prycza jest wąska i tak krótka, że stopy wystają mi na przejście. Jedziemy pociągiem, przebieg motocyklowy 0km.
  6. mguzzi

    Mongolia 2012

    Niestety, ale nie za dużo się dzieje, a co tu pisać o oczywistych sprawach :drinkbeer: przecież nie będę pisał andronów czy o pogodzie? Ale co gorsza, więcej to już było. Wklejanie mapki, to oczywiście żaden problem, tylko skąd ją wziąć i co to jest ten googlemaps. :beer:
  7. mguzzi

    Mongolia 2012

    22.08.2012r (środa) Widok naszego schronienia od strony zaplecza. Przygadywał garnek kociołkowi. Właśnie sobie uświadomiłem, że współrzędne, które podałem wczoraj, to prawdopodobnie namiar na plebanię :oops: , ale innego nie mam. A Siostry Bernardetta i Darianna są naprawdę super. Rankiem żegnamy się z Siostrami, dziękujemy za gościnę i jedziemy na dworzec kolejowy. Marzeniem kolegów jest podróż koleją transsyberyjską, więc próbujemy się zorientować, czy jest możliwość kupienia biletów dla nas i motocykli. Z kasy odsyłają nas do informacji. Z informacji do bagażnoje oddielenie. Tam nie chcą słyszeć o motocyklach. Przypadkowo przychodzi kierowniczka, już nie jest kategoryczne nie bo nie, tylko nie dlatego że …............ A to już jest punkt zaczepienia. Powoli zaczynamy rozmawiać, skąd, dokąd, dlaczego. Kobieta chce pomóc, w końcu zapada decyzja. Jedziemy jutro. Motocykle muszą być zapakowane w skrzynie (do 160 kg mogą jechać bez skrzyń). Znajomy znajomego kierowniczki może nam zapakować motocykle w skrzynie. Koszt zapakowania motocykli w skrzynie to 1500rubli za 1 moto. Idziemy do najbliższego banku kupić ruble. Zdziwiliśmy się, gdy w banku okazało się, że akurat mają godzinną przerwę obiadową i musimy czekać 50 minut. Sama wymiana też była interesująca. Pani z okienka, gdy upewniła się że nie potrzebujemy potwierdzenia wymiany, zaproponowała że sama prywatnie odkupi od nas zielone po kursie banku. Z dopiero co kupionymi rublami biegniemy więc do kasy po trzy ostatnie zarezerwowane dla nas bilety. Koszty transportu, to 46.000rubli za trzy osoby, motocykle i bagaż (wszystko razem). Tanio nie jest, ale alternatywą jest ok.8tyś km na kołach, plus paliwo, noclegi no i czas na podróż. Z motocykli trzeba zdjąć kufry, które zostają z resztą bagażu zapakowane w worki (zaszyte, oplombowane). Okazuje się, że trzeba również zlać paliwo z baków. Na pytanie co z nim zrobić? Poważnie odpowiadają, że w kanistrach możemy zabrać benzynę ze sobą do wagonu osobowego, bo w wagonie towarowym nie może jechać. Pracownik nadawalni bagażu łaskawie proponuje że możemy wlać zlane paliwo do jego samochodu, co czynimy. Na koniec bezczelnie zwraca uwagę, że można zlać jeszcze więcej paliwa, bo trochę zostało. Odesłałem go w p….. . Mimo że mówiłem po polsku to zrozumiał. Kierowniczka zaleca nam przyjście w dniu jutrzejszym rano (mimo, że pociąg mamy w południe). Zapewnia nas, że wszystko jest tu bezpieczne. Bierzemy ze sobą to co najcenniejsze i niezbędne. Reszta zostaje zapakowana w worki, lub umocowana do motocykli. Umęczeni trwającą 8 godzin procedurą idziemy na nocleg do najbliższego dworca hotelu, którym jest przerobione na motel mieszkanie w bloku. No i wiadomo co, regenerujemy siły i nawadniamy się :drinkbeer: Dziś przejechaliśmy 9km od Sióstr do dworca.
  8. mguzzi

    Mongolia 2012

    Z tym pisaniem, to mnie przeceniasz. A reszta, to samo życie i mądry Polak po szkodzie. :cry:
  9. mguzzi

    Mongolia 2012

    Kurcze, pewnie masz rację z tymi na T. Ale dla nas mongolskich analfabetów ......... A zresztą, całą kasę i tak trzymał Wojtek i on się z nią męczył. My ja potocznie nazywaliśmy tak jak pisałem. Ale teraz już wszyscy będziemy wiedzieli TUGRIKI Dzięki Bond. :beer:
  10. mguzzi

    Mongolia 2012

    21.08.2012r (wtorek) Plan na dzisiejszy dzień, to dojechać i przekroczyć granicę z Rosją, a najchętniej dojechać do Ułan Ude (już po rosyjskiej stronie). Chcemy więc wyjechać jak najwcześniej. Rano -2°C. Przepychamy oszronione motocykle nieco dalej, żeby nie pobudzić śpiących. Mój Dakarek bardzo niechętnie odpalił. Przejeżdżamy przez U. B. bez problemów „po ścieżce” GPS. Droga na północ jest od tej strony którą wjeżdżaliśmy. Natężenie ruchu umiarkowane, dziury widoczne. Przy wyjeździe z miasta makabreska. Przydrożny ryneczek, na którym odbywa się ten sam proceder co widzieliśmy dwa dni temu na stacji benzynowej, ale na znacznie większą skalę. Na sporym placu stada ledwo żywych ze strachu, zbitych w kupki zwierzaków (owce i kozy) czekających na swojego kupca. Ten podjeżdża, wskazuje którą wybiera i już po chwili oprawioną zabiera ze sobą do domu. Kilkadziesiąt kilometrów za U.B. coś mi nie pasuje w krajobrazie. Już wiem. Widzę DRZEWO. Pierwsze w Mongolii. Z U.B. do "północnej" granicy z Rosją jest 336km, droga asfaltowa, krajobraz urozmaicony, górki, lasy, rzeki. To już są zupełnie inne krajobrazy niż widzieliśmy na południe od U.B. To czego nie sfotografowałem w Rosji, wykonałem w Mongolii. Pole kwitnących słoneczników. Czas nas ponagla więc jedziemy dalej do granicy Tubriki są walutą całkowicie niewymienialną, więc żeby nie wozić makulatury, za wszystkie tubriki jakie nam pozostały kupujemy paliwo. Jesteśmy już niedaleko granicy, gdy przy wyjeździe z jakiegoś miasteczka stoi bramka. Obsługa żąda jakiejś kasy za niewiadomo co. Tłumaczymy, że nie mamy kasy, bo wyjeżdżamy i wszystko wydaliśmy przed chwilą na stacji benzynowej. Machają ręką i jedziemy dalej. Niedaleko. Dosłownie 300 metrów dalej kolejna bramka i ci już nie odpuszczają. Żądają 500rubli. Złodzieje. Po 20 minutach lżejsi o 100 rubli jedziemy dalej. Na granicy Mongolsko Rosyjskiej spędzamy 4 godziny. Odprawa bez czepiania się, ale procedury, czekanie itd. są jak zwykle uciążliwe. Rosjanie (dwie urocze celniczki) są niesamowicie aczkolwiek mile zaskoczeni, gdy orientują się, ze rozumiemy a nawet rozmawiamy po rosyjsku. Odpuszczają nam szczegółową kontrolę, co innego z Mongołami, których trzepią dość mocno. Dokumenty wwozowe przy pomocy celniczki wypełniamy sami. Widzimy też Czeskich Mongołów w Nissanach Nawarra, którzy jadą do domu do Mongolii na wakacje. Przejścia graniczne są czynne odpowiednio: Mongolskien9-18, Rosyjskie 9-20. Może to dziwne, ale z Mongolią żegnamy się jakoś tak bez żalu. No i jesteśmy z powrotem w Rosji. Gdyby przed wyjazdem ktoś powiedział mi, że wjeżdżając do Rosji będę myślał WITAJ CYWILIZACJO!!, to byłbym pewien że zwariował. Ale tak właśnie było. Przez chwilę czuliśmy się jak byśmy byli od domu nie parę tysięcy, ale parę setek kilometrów. Po przekroczeniu granicy Rosyjskiej jedziemy przyjemną krętą górską drogą, wokoło ładne lasy, całość przypomina nieco nasze Bieszczady. Ale droga też z niespodziankami, piękna serpentyna chodząca w dół i na ostrych zakrętach dziury i piasek naniesiony przez wodę ze zbocza. Nieprzyjemna sprawa. Dobrze, że wcześniej był znak ograniczenia prędkości. Chcemy dojechać na nocleg do Ułan Ude, gdzie jak wyczytaliśmy na jakimś forum jest Dom Polski, gdzie spokojnie i bezpiecznie można przenocować. Adresu nie podano, gdyż w U.U. każdy wie gdzie on jest i pokaże jak do niego trafić. Do Ułan Ude wjeżdżamy o zmroku. Ułan Ude na mapie to mała kropka, w rzeczywistości naprawdę duże miasto. Wjeżdżamy do miasta i na przystanku autobusowym pytamy się o Dom Polski. Tubylcy na zmianę robią duże oczy albo wzruszają ramionami – nikt nie wie co to jest i gdzie to jest. Pierwszy raz o tym słyszą. Pytam się taksówkarza, on również nie wie. Proszę żeby przez radio zapytał innych taksówkarzy. Nie wiedzą. Proszę żeby spytał w dyspozytorni, również nie wiedzą. Taksówkarz proponuje, że spyta się żony. Żona znalazła w internecie, misję katolicką, być może to jest to. Polska misja katolicka znajduje się w przeciwnym końcu miasta. Taksówkarz prowadzi nas tam za 200rubli. Jest już ciemno gdy podjeżdżamy pod kościół. Brama zamknięta. W głębi podwórka stoi budynek parafialny, a w nim w jednym oknie na piętrze jest zapalone światło. Andrzej pilnuje motorków, a ja z Wojtkiem forsujemy bramę i dzwonimy do plebanii. Cisza. Nic się nie dzieje. Znowu dzwonimy. Przybiegł jakiś pies, obszczekał nas i poszedł sobie. Znowu dzwonimy. Poruszyła się firanka w ciemnym oknie na piętrze. Jest dobrze, ktoś nas obserwuje. W końcu otwiera się okno na piętrze, więc tłumaczymy po rosyjsku że jesteśmy turystami z Polski i szukamy Domu Polskiego. Siostra zakonna zaczyna nas opieprzać, że to nie jest żaden Dom Polski, itd. My znowu tłumaczymy po rosyjsku, że spokojnie, jesteśmy turystami z Polski i powiedziano nam, że tu w U.U jest Dom Polski gdzie planowaliśmy przenocować. Z góry znowu opieprz. My się delikatnie wycofujemy, przepraszamy, tłumaczymy, ze nie jesteśmy bandytami i już sobie idziemy. Wymieniamy z Wojtkiem kilka zdań po polsku. Z góry znowu opieprz, ale już po polsku. W pewnej chwili siostra zakonna orientuje się, że opieprza nas po polsku i zaczyna już mówić „normalnie” zdziwiona - „wy turyści z Polski?” - Tutaj? - A skąd? - Dokąd? Schodzi na dół i tłumaczy że Dom Polski jest w centrum miasta przy ul. Gorkiego. Ale jest to dwupokojowe mieszkanie, w którym nikt nie mieszka. Ktoś się nim opiekuje, ale trzeba się umawiać z wyprzedzeniem, kontaktu do tej osoby nie ma. Jest on w ścisłym centrum, nie ma gdzie zaparkować. Na to wszystko przybiega pies, który nas wcześniej ignorował. Zaczął nas wściekle obszczekiwać i dziabnął mnie w udo. Krzywdy mi nie zrobił bo akurat trafił w kieszeń portek motocyklowych. Siostrzyczka jak to zobaczyła, wpuściła nas do środka, zamknęła pieska (suczka Zena). Przyszła siostra przełożona. Znowu wytłumaczyliśmy co i jak. Siostry skonsultowały się z księdzem Adamem, który wyraził zgodę żebyśmy przenocowali w podziemiach kościoła. Motorki spędziły bezpiecznie noc w parafialnym garażu. Siostrzyczki wytłumaczyły nam, że wysoki płot, zamykana na noc brama i wypuszczany pies to dla bezpieczeństwa. Są to środki zapobiegawcze, żeby jak najmniej rzeczy nieoczekiwanie nie zmieniły tu właściciela. Chyba te słowa nie za mocno utkwiły mi w pamięci ……….......................................................................... a szkoda. Siostry Bernardetta i Darianna zaprowadziły nas do sali w podziemiach kościoła. Był tam węzeł sanitarny, kuchenka i wszystko co trzeba, spaliśmy na materacach gimnastycznych. Porozmawialiśmy z Siostrzyczkami chwilę o nas, o tym jak im się żyje, o Bajkale, kolei transsyberyjskiej, Rosji i zmęczeni dniem szybko zasnęliśmy. Dla zainteresowanych adres Parafii Najświętszego Sera Pana Jezusa: Ułan Ude ul. Prospekt Stroitieli 3 GPS N 51°48,679’ E 107°39,287’. Tego dnia przekroczyliśmy granicę i przejechaliśmy 595km.
  11. mguzzi

    Mongolia 2012

    Będzie "jutro" tzn z 20/21.08 (noc z poniedziałku na wtorek) -2
  12. mguzzi

    Odcinkowy pomiar prędkości

    Dziś wracając z pracy byłem obiektem polowania: - straż miejska z chodnika w nieoznakowanym cykała fotki na prędkość; - nieoznakowana itd trzaskała fotki na prędkość; - policja w oznakowanym zza płotu bawiła się laserem; - trzy stacjonarne fotoradary; - jeden stacjonarny - atrapa; - mijałem jeden oznakowany - w ruchu; - ile innych nieoznakowanych niespodzianek? - nie wiem. A wszystko przez tą cholerną ciepłą zimę. Wszystkie misie, psy, krokodyle i inne miejskie szczury nie mogą zapaść w sen zimowy.
  13. mguzzi

    Mongolia 2012

    Powyżej napisałem pewien pomysł na Mongolię. Czy dobry? Nie wiem. Na pewno nie tani. Ale za to nie pochłaniający tak dużo czasu na dojazd i powrót.
  14. mguzzi

    Mongolia 2012

    20.08.2012r (poniedziałek) Tak wygląda brama wjazdowa do Oasis. W głębi widoczne są jurty do wynajęcia, pokoje, świetlico stołówka i zaplecze socjalne są schowane za budynkiem po lewej stronie. Nie wklejam zdjęć z Oasis. Ponieważ gdy zajrzałem na stronę www.intergam-oasis.com miałem wrażenie, że jeszcze tam jesteśmy i odruchowo szukałem gdzie stoją nasze motocykle.Zdjęć jest niewiele, ale wiernie oddają panujące tam klimaty. Ale to świadczy tylko o tym, że ten swoisty klimacik którzy tworzą zatrzymujący się tam podróżnicy, jest tam na stałym wysokim (dla mnie) poziomie . Nie jestem pewien zapisanych prze ze mnie współrzędnych, więc podaję, te oficjalne ze strony OASIS: N 47°54.706’ E 106°58.857’ Po chłodnej nocy nastał słoneczny dzień. Ale jak tylko słońce schowa się za chmurką, już nie jest tak ciepło i przyjemnie. Po bliższym zapoznaniu się z ośrodkiem i decydujemy, że zostaniemy na ten dzień i jeszcze jedną noc. Mamy za mało tubrików, więc resztę dopłacamy w $. Ale to dopiero wieczorem. W Oasis każdy otrzymuje swój karnet, na którym sam wpisuje to co wypił i zjadł, rozliczenie i płatność jest przy wyjeździe. Robimy dzień gospodarczo serwisowy, pranie, mycie, przegląd sprzętu, wymieniam olej w silniku. W znajdującym się 50metrów dalej w kierunku zachodnim wszystko naprawiającym warsztacie spawają mi i Wojtkowi pęknięte stelaże od kufrów. W Oasis towarzystwo jest mocno międzynarodowe, część śpi w budynku, reszta w jurtach. Już po kilku godzinach wszyscy się znają, wiadomo kto skąd, dokąd, czym, jakie miał główne przygody, co zamierza dalej. Mamy tu poczucie bezpieczeństwa. W książce gości polskich wpisów bardzo mało, ale znajdujemy wpis chłopaków, którzy jechali w tym roku Afrykami na Magadan. Policzyłem stojące motocykle. Poza naszymi były to: BMW 1200GS – 2szt, KTM 990 ADV – 1x, KTM 690 – 2x, Yamaha Tenere 660 – 4x. Wszystkie motorki poprzerabiane. Wszystkie przebija jednak przeładowane BMW 1200, którym podróżuje Włoch z Żoną. Zaraz po wjeździe do Mongoli złamali akcesoryjny „super-mocno-wytrzymały drogi jak nie wiem co centralny amortyzator”. Do U.B. jechali 4 dni na ciężarówce. Nowy amortyzator przysłali im pocztą i jutro wracają do domu. Wszyscy podróżujący mieli większe lub mniejsze straty. Jak to ładnie określił jeden ze Szkotów (KTM 690) jest to po prostu „mongolski podatek drogowy”. Po południu idziemy zwiedzać okolicę (wyjazd do centrum odradzili nam Holendrzy, którzy w kierunku centrum jechali taksówką, ale korek w którym stali tak ich wykończył, że zrezygnowali i wrócili na piechotę) - w najbliższej okolicy nie ma nic godnego polecenia. Nasz najładniejszy widoczek z Ułam Bator Czytamy przewodnik po Mongolii (swobodny cytat - streszczenie kilku stron) „U. B. – to stolica kraju, piękna, tętniąca życiem metropolia, centrum kultury i nauki, liczne muzea, teatry i tym podobne pierdoły”. Dwie strony dalej piszą „jeśli chcesz skorzystać z toalety, to 3 (TRZY!) toalety z których możesz skorzystać znajdują się ……. (dokładny opis gdzie one są). Po prostu kpina. Ponieważ planujemy wyjazd wcześnie rano, wieczorem rozliczamy się z administratorką. Za nocleg (trzy osoby, dwie noce, smaczne świeże przygotowywane na miejscu jedzenie i :drinkbeer: ) zapłaciliśmy równowartość 315,500tubrików. Przejechane symboliczne 100 metrów do i z warsztatu. Przypomniałem sobie, że w Oasis maja kilka ( 4-5 ) małych enduro, które za stosowną opłatą wypożyczają gościom. Być może jest to pomysł na szybki wypad do Mongolii. :idea: :moto1: Przelot samolotem i na miejscu wypożyczenie tych małych motorków. :rolleyes: Są to golasy bez kufrów. Ze stelażami też chyba było kiepsko. Więc albo jedna torba na tylnym siedzeniu, albo wynajęty samochód na tobołki (kierowca przewodnik tubylec, albo ktoś się poświęca). Zresztą w barwach Oasis jeździła jakaś terenówka - to tylko kwestia kasy.. Jakie byłyby koszty? Nie mam pojęcia. Ale jak kilka miesięcy temu analizowaliśmy sprawę, wychodziło że sam przelot w obie strony to około 3tyś.pl. Do rozważenia. Koszty naszego wyjazdu będą na koniec relacji :cry: .
  15. mguzzi

    Mongolia 2012

    Dopisuję dopisuję. Ale wiesz jak to jest. Trochę techniki i człowiek się gubi. :oops: :hammerpc: Tak naprawdę napisanie, powklejanie, pobieżna korekta i od czasu do czasu wciśnięcie enter, zżera od cholery czasu. A mogę to robić dopiero po pracy. Jak się dopcham w kolejce do kompa. Ale już jest. Napisane, powklejane. Miłego czytania :beer:
  16. mguzzi

    Mongolia 2012

    19.08.2012r (niedziela) Do Ułan Bator mamy 500-600km i chcielibyśmy tam dzisiaj dojechać. Jak wstaliśmy była fajna pogoda, później na horyzoncie, przed nami kłębią się ciemne, gęste chmury. Wyruszamy w drogę o 8 rano, pogoda się psuje, wieje mocny, silny wiatr. Profilaktycznie ubieramy się cieplej i zakładamy deszczówki. Buta w którym puścił szew owijam wszystkomogącą srebrną taśmą (i tak wytrzyma już do końca wyjazdu). Temperatura spada do 4°C. Mongolskie koniki są takie trochę inne: malutkie i tak jakoś śmiesznie szybko przebierają nóżkami. Po drodze musimy omijać liczne rozlewiska. Nie wszystkie strumienie da się sforsować z marszu, część musimy objeżdżać. Przy jednym z nich zaczyna padać grad. A tak sobie radzą miejscowi kierowcy. Odczuwamy że jest bardzo zimno. Wjeżdżamy do jakiegoś miasta. Zatrzymujemy się na stacji benzynowej, tankujemy paliwo i pytamy się pana z obsługi o wodę. Częstuje nas swoją wodą z baniaka, a gdy widzi że chcemy zagotować wodę na dworze protestuje. Zaprasza nas do wnętrza, zgarnia dokumenty i zaprasza nas do biurka - mamy teraz prawie królewskie warunki. Rewanżujemy się zaproszeniem do wspólnego posiłku i zostawiamy kilka gadżetów dla dzieci. Podczas tankowania na kolejnej stacji benzynowej, jeden z kierowców widząc że jesteśmy zziębnięci proponuje nam łyczka z piersiówki. Na stacji benzynowej spotkaliśmy Mongolskiego kolegę. Praktyczne w tym miejscu skończyła się jazda polnymi drogami. Jedziemy już po asfaltowej drodze, która jest nieprzewidywalna. Z jednej strony dłuuugie proste i niezły stan drogi, z drugiej zwierzęta które mogą w każdej chwili wtargnąć na drogę, nagłe koleiny i dziury. Na przykład: jedziemy sobie taką długą prostą, równy asfalcik, wzgórze, a na szczycie wzniesienia widoczny 5 metrów przed nami wygrzebany w asfalcie rów na całą szerokość jezdni, długi na około 1 metr, głęboki około 30cm. Bez żadnych szans na wyhamowanie. Jadąc trzeba obserwować zachowanie innych kierowców, którzy próbując ominąć dziury wykonują nagłe, niesygnalizowane zwroty. Kiepsko jeśli akurat ich wyprzedzamy, lub jadą naprzeciwko i zjeżdżają na nasz pas ruchu. Koleiny jak są, to naprawdę takie ……………… ……………….......................................................……. Radzieckie. Trochę obawiamy się zdziczałych psów. Które w dzień wałęsają się pojedynczo, a w nocy zbierają się w polujące sfory. Im bliżej U.B. tym więcej takich piesków. Dwa razy widzimy jak przy drodze „obierają” krowę i konia. Nie wiadomo jednak, czy zostały one upolowane przez pieski czy samochody, a pieski były tylko „służbami porządkowymi”. Tak więc nocleg w namiocie raczej odpada, a mijane „motele” jakoś nie budzą naszego zaufania. Ta honda trochę niechcący wjechała w kadr. Ale parę minut wcześniej na postoju, przez dziurę po tylnej prawej lampie wystawała głowa psa. Do U.B. wjeżdżamy już po zmierzchu. Niestety łamiemy zasadę, że po zmierzchu nie jeździmy. Przykrość jest o tyle większa, że w naszych światłach niewiele widać (w obciążonych motocyklach świecą za wysoko) a moje halogenki, akurat teraz kiedy są potrzebne, odmówiły współpracy (jak się później okazało zawiesił się włącznik). Jedziemy za „zającem” który się niemiłosiernie wlecze, ale lepszy taki niż żaden. Jest świeżo po deszczu, mokry asfalt, kałuże pod którymi nie wiadomo jak głęboka dziura, całkowity brak oświetlenia. Samochody albo nie mają włączonych żadnych świateł, albo mają włączone wszystko co mają, do tego większość z nich przeznaczona jest do ruchu lewostronnego, więc dodatkowo oślepiają i tak rozregulowanymi reflektorami. Na wjeździe do miasta korek, który ciągnie się już przez całe miasto. Kierujemy się do OASIS. Jest to motel/hostel założony przez małżeństwo austriacko/niemieckie w 2006roku (jak się później okazało obecnie prawdopodobnie prowadzone przez Mongołów, ale standardy i zwyczaje zostały zachowane). Jest to kultowe wśród podróżników miejsce. Wszyscy podróżnicy zatrzymujący się w U.B. stacjonują właśnie w Oasis. Które jest faktycznie oazą ciszy, bezpieczeństwa i spokoju. Możną spokojnie odpocząć, zebrać siły przed dalszą podróżą, wymienić uwagami z innymi podróżującymi, wyspać, zjeść bezpieczne jedzenie (zresztą smaczne), skorzystać z pralni, umyć, na terenie jest również fryzjer i kosmetyczka. Zauważyliśmy, że w pewnych godzinach te ostatnie świadczą usługi dla okolicznych mieszkańców. Namiar na Oasis (współrzędne GPS) mamy z jakiejś relacji. Ponieważ na posiadanych przeze mnie mapach Garmina, U.B. jest jednolitą szarą plamą z jedną kreską pośrodku, kierujemy się przez miasto na azymut. Jedziemy główną ulicą, trzypasmowa nieoświetloną drogą. Korek. Pasy ruchu w zasadzie nie istnieją. Wszystkie pojazdy na nominalnych 3 pasach jadą 4-5, i to do tego zygzakami, gdyż trzeba omijać wielkie i głębokie dziury, do tego wypełnionymi wodą. Do U.B. wjeżdżamy od strony południowo zachodniej. Oasis jest po stronie wschodnio północnej, musimy więc przejechać przez całe miasto, czyli 22km. W chwili zwątpienia skręcamy do hotelu, ale jak się okazuje akurat mają remont, nocleg drogi, bez ciepłej wody. Jedziemy dalej. Zatrzymujemy się na krótką przerwę na stacji benzynowej w centrum miasta. Klasycznie, toalety nie ma, więc honorowo oddajemy mocz pod płotem i widzimy jak podjeżdża furgonetka. Kierowca z pomagierem zdejmują z paki dwie owieczki. Podjeżdża osobówka, owieczki zostają pozbawione życia i skóry. Załadowane do bagażnika osobówki. Opłacone pojechały dalej dopełnić swojego przeznaczenia. Cała akcja trwała 3-4 minuty. Na stacji benzynowej! W centrum miasta! Stolicy! Czym prędzej ruszamy dalej. Tak naprawdę, to fakt że po ciemku dojechaliśmy do OASIS to aż nieprawdopodobne. Tym bardziej, że gościu podając współrzędne OASIS podał współrzędne, ale jurty w której nocował (jakieś 50-70metrów od wejścia). A brama wjazdowa jest w bocznej, wąskiej, oczywiście nieoświetlonej uliczce, która jest gruntową drogą, w dodatku pokryta wodą. Finał był taki, że nie wiedząc o tym że jesteśmy tuż przy bramie, stoimy w ciemnej uliczce na skraju wielkiej jak jezioro kałuży i mówię: "wjazd jest 50-70 metrów na południe od nas ale nie ma tam dojazdu". Na to wszystko otwiera się brama, dozorca nas wpuszcza i budzi administratorkę (jest już 23). Mamy przydzieloną jurtę. Przepraszamy śpiącego w niej chłopaka, że go obudziliśmy, ale tak dojechaliśmy. On odpowiada, że również nas przeprasza, ale za cztery godziny idzie na pociąg więc też nas obudzi. W jurcie jest kilka łóżek polowych, pośrodku stoi piecyk koza, w którym pali się brykietem z trocin. Rozpalają się ciężko, za to wypalają się błyskawicznie. Przy piecyku jest gorąco, metr dalej już zimno. Jurty, mimo że zaledwie 6 letnie, od dołu gdzieniegdzie mają takie dziury że jamnik przejdzie przez nie „na stojąco”. W nocy było 4°C. Mimo tego byliśmy szczęśliwi, że dojechaliśmy, trafiliśmy i mamy gdzie spać, gdyż w niedziele recepcja nie działa. Przejechaliśmy 556km, z tego 65 po szuterku.
  17. mguzzi

    Mongolia 2012

    Anmor! Kto jak kto, ale akurat Ty nie masz co narzekać. ;-)
  18. mguzzi

    Mongolia 2012

    18.08.2012r (sobota) Wstaliśmy razem ze słońcem, kozami, kobietami i dziećmi, które przyszły wydoić kozy i załatwić potrzeby fizjologiczne. A tak wyglądało o świcie nasze "obozowisko". Szybko się zwijamy i przypominamy przewoźnikom. Próbują podbić cenę do 3x100,000tubrików, ale ostatecznie pozostajemy przy wczorajszej. I deja vu. Podjeżdżają kolejne samochody, które są przeciągane. A my stoimy. Jak wczoraj. Nie ma tego, śmego, owego. Gdy do kolejki podjeżdża nietypowa jak na Mongolię ciężarówka, z częściowo pustą paką, dogadujemy się z kierowcą i wrzucamy na nią jeden z motocykli. I WTEDY SIĘ ZACZĘŁO!!!!!!!!!!!!!!!! Krzyki. Bieganie. W 5 minut podjechał drugi traktor z przyczepą. Znalazła się dziewczyna która podobno mówi po angielsku. No zupełnie inny świat. Ale nie chcieli słyszeć, żeby załadowany motocykl pojechał na ciężarówce. Wszystkie mają być na przyczepie za traktorem. Przy pomocy tubylców wnosimy motorki na przyczepę (nie mieli żadnego podjazdu, deski, itp.). Lekko nie było. Przy okazji ktoś „poczęstował się” naszą torbą z zupkami w proszku. Sama przeprawa przez rzekę była mocno stresująca. W trakcie naszego załadunku, jedna z ciężarówek próbowała przejechać sama. Teraz sama ciężarówka stoi na drugim brzegu, ale ciągnięta przez nią załadowana towarem przyczepa jest już odczepiona i leży częściowo zatopiona w rzece. Kierowca z pomocnikami szukają pomocy u tubylców. Ci jednak ich ostentacyjnie olewają, tak jak przedtem nas. Ci klienci im nie uciekną. Skruszeją to będą łatwiejsze negocjacje. My na przyczepie jedziemy zygzakiem przez deltę. Naszym śladem podążają miejscowe stare wygi dwoma autobusami z młodzieżą. Jadą dokładnie naszym śladem. Dwa metry w bok, i będzie po ptokach. Woda pewnie wlewa im się do środka, ale jakoś się tym nie przejmują. Przejazd przez rzekę trwał 20 stresujących minut. Stan przyczepy był tragiczny, bałem się że może się zarwać połatana, dziurawa niby podłoga. Gdybyśmy spadli z przyczepy pod motorki, to byśmy się potopili. Ale jednak nie tym razem. Przejechaliśmy szczęśliwie. Po zniesieniu z przyczepy motocykli, kierowca od razu zażądał zapłaty. Wojtek miał rozłożone wcześniej w 3 kieszeniach po 90,000 w każdej. Wyjął z jednej kieszeni przygotowane wcześniej 90,000tubrików. Nie zdążył wyjąc pozostałych. Pan kierowca przechwycił plik banknotów. Przeliczył je, pokazał w uśmiechu zęby, pożegnał się z nami czule i szczęśliwy pojechał ze swoim pomocnikiem do kolejnych owieczek do strzyżenia. To co my jednoznacznie braliśmy za 3x90,000, dla nich było 90,000 za 3. Zauważyliśmy, że od Mongołów brali zdecydowanie mniejszą ilość i mniej kolorowych pieniążków. Żartowaliśmy że zrobili na nas interes sezonu. Znowu droga po horyzont. Ale jest coś czego wcześniej było mało - chmurki. Jedziemy dalej, dojeżdżamy do m. Bayanhongor/Jagalan. Dla potrzebujących, tuż za wjazdem do miasta, za stacją benzynową jest hotel, który wygląda na godny polecenia. Ale dla nas jest dużo za wcześnie na nocleg więc jedziemy dalej. Za miastem parę kilometrów asfaltu i dalej droga w budowie. Doganiamy Włochów, których motocykle widzieliśmy w m. Altaj. Jadą ładnie gęsiego za dużym terenowym samochodem który ich prowadzi i wiezie bambetle. Gdy się zorientowali, że ich dogoniliśmy i wyprzedzamy, to potraktowali sprawę bardzo ambicjonalnie i prestiżowo. Przyśpieszają i tak się tasujemy przez kilkanaście kilometrów. Odpuszczamy im. W przeciwieństwie od nich my jedziemy obciążeni bagażami, a odległość od ewentualnego miejsca serwisowego dla motocykli i ludzi skutecznie studzi nasze wyścigowe ambicje. Zmęczeni wrażeniami związanymi z przeprawą przez rzekę zatrzymujemy się po słonecznej stronie wzgórza na dłuższą przerwę obiadowo regeneracyjną. Mamy też świadomość, że nieuchronnie zbliża się koniec prawdziwej Mongolii. Temperatura w ciągu dnia spada, jest już tylko 15-20°C. A to jest sklep w "wydzielonej części pomieszczenia mieszkalnego". Czyli część mieszkalnej jurty służy za sklep. Sklepem jest stojąca za kozą po prawej stronie szafka z napojami. I to wszystko. Mongolskie dzieci, mieszkańcy jurty ze zdjęcia powyżej, w chwilę po otrzymaniu od nas lizaków. Podczas forsowania zapory ziemnej usypanej na asfaltowej drodze zaliczam paciaka przy zerowej prędkości, ale lusterko pooooooooszło. Na nocleg zatrzymujemy się wcześniej niż zwykle. Potrzebujemy nieco odpoczynku. Szacujemy że do asfaltowej drogi mamy już tylko 50-70km. Chcemy zrobić krótką przerwę serwisową na przejrzenie sprzętu, no i być może decydujący czynnik – znaleźliśmy urocze miejsce. Wzgórza tuż przy szlaku, ale jesteśmy niewidoczni z drogi, a dookoła przyjemnie wyglądające skałki. Zdjęcie co prawda z poranka następnego dnia, ale widać wszystko co trzeba. Rozbijamy namioty, sprawdzamy motorki, dokręcamy śruby. Ponieważ jutro wjeżdżamy na asfalt - wymieniam filtr powietrza, pomimo że stary był w niezłej kondycji. Nocujemy na wysokości 2032m.n.p.m. Tego dnia przejechaliśmy 227km.
  19. mguzzi

    Mongolia 2012

    Jechaliśmy tyle ile mogliśmy, na ile pozwoliła droga, czasem ogólne zmęczenie. W drodze przez Rozje uciążliwe było umykanie czasu przez zmiany stref czasowych. Podczas całej podróży gdyby dzień był dłuższy, to jechalibyśmy dalej i dalej. Co do tyłków. Beemki są dość komfortowe w podróży. Przed wyjazdem profilaktycznie zafundowałem sobie nakładkę żelową. Wojtek podobnie. Andrzej jest twardzielem i nic nie dokładał. Żaden z nas nie narzekał na ból czy odparzenia tyłka. U mnie jeden z kufrów był spożywczy. Tak kombinowałem, żeby było jedzenie na naszą trójkę na tydzień (oczywiście poza konserwami). Jak się okazało - na wyrost. Ale zakładałem,że jeśli spadnie deszcz i utkniemy w drodze, żebyśmy nie głodowali. Na szczęście deszcz nas nie zatrzymał więc i zapasów nie zużyliśmy. Ale gdybyśmy utkneli, to pewnie napisałbym co innego. Gotowaliśmy jedzenie tylko kilka razy, jak byliśmy zmęczeni i chcieliśmy odpocząć, albo wcześniej znaleźliśmy odpowiednie miejsce na nocleg. A tak to konserwy i chińszczyzna. Ponieważ wszyscy je wzięliśmy, to chcieliśmy je zużyć. Pieczywo kupowaliśmy miejscowe. Jak się nie udało, to miałem 10 paczek pieczywa o długim terminie przydatności do spożycia. Do końca podróży starczyły idealnie. NA Rosję tranzytowo - jakiekolwiek większe zapasy jedzenia są zbędne. Wystarczą 3 dyżurne konserwy. Zaopatrzenie w sklepikach, czy na stacjach benzynowych jest całkowicie wystarczające. Co do Mongolii. Zapasy jedzenie muszą (albo raczej powinny) być - takie na 3-4dni. Jest trochę nieprzewidywalnie. W większych miejscowościach, jak się znajdzie sklep, to jest w porządku. Czasem określenie sklep - jest nieco na wyrost. Może to być wydzielona szafka w pomieszczeniu. Ale tak czy siak z głodu by się nie zginęło. Nawet nam co 2 dni udawało się znaleźć przyzwoity sklepik. Do garkuchni w Mongolii, nie mieliśmy przekonania. Panują tam zupełnie inne standardy sanitarne i p.epidemiologiczne. Nie byliśmy na tyle zdeterminowani żeby z nich skorzystać. Zwróć uwagę na to co napisałem wyżej - jak się znajdzie-. Oznaczenie miejsc gdzie można kupić jedzenie, lub zjeść jest kiepskie. Napisy są mongolskie - całkowicie nie wiadomo o co chodzi. Z rysunków też nie zawsze wiadomo co to jest. Poza tym szkoda nam było czasu na szukanie, chcieliśmy jechać, jechać i dalej jechać.
  20. 06.06.2012 wypłyneliśmy z Gdańska do Nynashamn, wróciliśmy do Gdańska dzisiaj 16.06.. W międzyczaszie przejechaliśmy w trzy motorki około 3788km po skandynawi. Celem były Lofoty, gdzie spędziliśmy klika uroczych dni. Pogoda była w miarę niezła, przejechalismy przez lato wiosne i zimę. Noclegi w namiotach i w przygodnych kwaterach. Wyżywienie własne. Po powrocie tylna opona do wymiany. Jak się nieco ogarnę to wkleję kilka fotek.
  21. mguzzi

    Lofoty 2012

    Brzmi nieźle. Prom do Karlskrony jest bardzo przyjemny, krótko się płynie, przyjazne ceny, wyżywienie w cenie biletu. Ale wylądujesz daleko na południu. Więc jeśli odpuszczasz część południową, to może rozważ prom do Nynashamn. Będziesz wtedy od razu w połowie półwyspu. Albo jechać odwrotnie do ruchu wskazówek zegara. I wtedy dokąd starczy czasu tan dojedziesz albo K..., albo N..., albo mostami przez Danię. Jak byś nie pojechał, będziesz zadowolony. Byle pogoda dopisała. Pozytywnie zazdroszczę. Ja cały czas myślę jakby tu zrobić, żeby tam jeszcze pojechać. Więc jest to jeden z moich planów rezerwowych. :beer:
  22. mguzzi

    Mongolia 2012

    :beer:
  23. mguzzi

    Lofoty 2012

    To znaczy dookoła Bałtyku? Czy raczej promem do/z Helsinek? Do Finlandii nie zapomnij preparatów przeciwko komarom i moskitiery na twarz. Objazd dookoła Bałtyku (test turystyków) opisywany był w którymś z zeszłorocznych Motocykli. Jeśli będziesz jechał bardziej na północ zajrzyj do TANKAWARA, jest tam skansen kopalni złota, a przy skansenie domki do wynajęcia (nie za tanie). Jeśli będziesz jechał przez Rovaniemi, to proponuję zajrzyj do forumowego działu "Jaki nóż na wyprawę" (czy jakoś tak) w planowanych podróżach. POWODZENIA :beer:
  24. mguzzi

    Mongolia 2012

    Będę miał zespół z odstawienia. :? Jesteśmy dopiero w okolicach półmetka wyjazdu. ;-)
  25. mguzzi

    Mongolia 2012

    Zgubić to KAŻDY potrafi. :cry: Mnie udało się go ODNALEŹĆ :D
×