Skocz do zawartości

mguzzi

Użytkownik
  • Zawartość

    831
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    21

Zawartość dodana przez mguzzi

  1. mguzzi

    Sprzet turystyczny - jaki nóż?

    Trochę zaśmiecę wątek, ale trudno ;-) Kilka lat temu byłem w przyfabrycznym sklepie Marttiini W Rowaniemi. Zrobił na mnie naprawdę DUŻE wrażenie. Wyglądał dokładnie tak. Duże wnętrze, a na ścianach dookoła noże, scyzoryki i jakieś coś nie wiem do czego. Przeznaczenia niektórych mogłem się tylko domyślać. Chodziłem po tym sklepie jak po muzeum. "Eksponaty" oczywiście można było kupić. Tylko te ceny. Po prostu zwalały z nóg. Dla chętnych, ten sklep znajduje się w centrum miasta, po zachodniej stronie głównej przelotowej drogi, na końcu małego placyku. Przy sklepie były miejsca parkingowe (bezpłatne). Drugi sklep miał znajdować się przy budynkach fabryki na południowych przedmieściach miasta - ale pan dozorca powiedział że już go tam nie ma (tak zrozumiałem). A tak w ogóle, to od produktów tej właśnie firmy wzięła się i funkcjonuje u nas nazwa noża FINKA. Kto był harcerzem i miał finkę z czarną rękojeścią - ręka do góry. :beer:
  2. mguzzi

    Mongolia 2012

    09.08.2012r (czwartek) Jedziemy dalej. Droga jak droga, kręta, ruch spory, jakieś górki, bardzo dużo fotoradarów, różnej maści mundurowych. Sposób polowania: ustawiony radar (sam, lub w nieoznakowanej osobówce) milicjowóz nieco dalej. Czasem fotoradary były co kilka kilometrów, do tego posterunki (GAI i inne). Inni kierowcy z reguły uprzedzają światłami o czekających niespodziankach. Kręta górska droga powoduje, że było stosunkowo dużo wypadków, głównie z udziałem ciężarówek/tirów. O tym, że nie jest to bezpieczna droga mogą świadczyć różnego rodzaju przydrożne kapliczki. Czasami zamiast kapliczki lub krzyża, była to kierownica lub pamiątkowa płyta. Porównywalnie dużo widzieliśmy ich tylko w górach Ałtaju. W pewnej chwili orientuję że, że te górki przez które jedziemy, to Ural. Droga którą jechaliśmy przez Ural, jest bez specjalnej podniety. Oczekiwałem, że zrobi na mnie większe wrażenie. Na przydrożnym parkingo-bazarku stoi niewyględna tablica informuje o tym, że mijamy granicę Europy i Azji. Dwa spore zatory (około1-2kmw naszym kierunku) spowodowane remontem drogi/mostu mijamy poboczem. Później startujemy z początku kolejki co daje nam większy komfort jazdy. Asfalt jest fatalnej jakości, zdrapki i koleiny. Wojtek jadący na oponach kostkowych łapie paskudny uślizg, ale na szczęście opanował sytuację (nie wiem jak to zrobił, zresztą on też nie do końca wiedział, działał instynktownie). Zły stan dróg powoduje,że często przy drogach są punkty naprawy/wymiany opon - szynomontaż. A tak wygląda typowy przydrożny punkt serwisowy ogumienia. Niestety nie ma dedykowanych dla motocykli. W razie awarii dętkę skleją, ale o zakupie opony czy dętki do motocykla raczej można zapomnieć Za Uralem drogi są już znacznie lepsze. Po południu dojeżdżamy do Czelabińska. Dla ułatwienia chcemy objechać miasto obwodnicą. I kicha. Jedziemy zgodnie ze znakami i za miastem zamiast na wschód wyjeżdżamy na północ. Robimy nawrotkę i ponownie wjeżdżamy w miasto. Trochę prowadzi nas miejscowy motocyklista, tłumaczy jak jechać dalej. Jedziemy zgodnie ze wskazówkami, i ….. ponownie wyjeżdżamy na znaną nam już drogę prowadzącą na północ. Objechaliśmy miasto już po zmroku jakimiś bocznymi drogami. Jak dojechaliśmy do „naszej” drogi wiodącej na wschód mijamy dochodzącą od przeciwnej strony nieoznakowaną obwodnicę Czelabińska. Objazd zajął nam 2-3 godziny jazdy i trochę nerwów. Nocleg znajdujemy 2-3km dalej, w motelu. Są pokoje i małe domki, warunki socjalne naprawdę dobre. Wzięliśmy domek za 2000robli +90 za „pilnowanie” motocykli. Jak nam wcześniej powiedziano, jeśli chcą kasę za parking, to trzeba płacić, gdyż jest to gwarancją, że w nocy nic nie zmieni właściciela. Przejechaliśmy 783km. Gdyby nie obwodnica Czelabińska, byłoby troszkę więcej.
  3. mguzzi

    Mongolia 2012

    08.08.2012r (środa) Rankiem ruszamy dalej, droga jest już nieciekawa, koleiny (takie prawdziwe - radzieckie), zdrapki, remonty, objazdy. To zdjęcie zrobione pod wieczór, przy opisywanym niżej bazarku, ale koleiny takie same. Do tego całe kolumny tirów, jadące w obie strony. Do tej pory benzyna była bardzo dobra, to znaczy lepsza niż nasza. W Polsce w moim Dakarku lampka rezery świeciła się po 250km, w Rosji dopiero po 300. A przecież jest dużo bardziej obciążony. Dopiero tego dnia, i w zasadzie tylko tego dnia, paliwo jest odczuwalnie gorszej jakości. Na stacji benzynowej obsługa żąda, abyśmy wyłączyli motocykle 15metrów od dystrybytora i przepychali je dalej, oczywiście olewamy taką propozycję, udajemy że nie rozumiemy. Na innej stacji zaparli się że mamy zejść z motorków i oni sami nam zatankują, olewany ich i jedziemy na następną stację. Bardziej się zdziwiliśmy, że na stacji benzynowej ochroniarz miał karabin maszynowy. W południe, w ramach przerwy i odpoczynku od upału, przed Uljanowskiem (po prawej stronie tuż przed miastem, lotnisko z samolotami bardzo dobrze widoczne z drogi - nie da się przegapić) zwiedzamy muzeum radzieckiej awiacji. Było tam kilka samolotów i śmigłowców, które widziałem po raz pierwszy. Ale ten samolocik, to chyba wszyscy znają. Radziecka odpowiedź na Concorda czyli Tu-144. Tu trochę z innej perspektywy. Ochrona w muzeum była oczywiście z karabinem maszynowym. Za wejście do muzeum tubylcy płacą 50rubli, od nas chcą 200, gdy zniechęceni zawracamy, pada propozycja po 100. Nie mogliśmy przegapić takiej okazji. Sam Uljanowsk, matecznik UAZów, trochę niechcący przejeżdżamy przez centrum miasta, Wołgę przejeżdżamy więc starym mostem – w tym miejscu jest bardzo szeroka i robi na nas naprawdę duże wrażenie. Niestety nie było możliwości żeby się zatrzymać i zrobić fotkę (żadnego pobocza, parkingu, miejsca postojowego, jedziemy w ciągu samochodów). Do tego taki most to obiekt strategiczny i nie ma żartów. Jest bardzo gorąco, temp powyżej 42°. Szukając noclegu zatrzymujemy się przy przydrożnym bazarku. W barze nie mają bieżącej wody. Pani z obsługi mówi, że nie ma pojęcia co jest dalej, bo nigdy tam nie była, ale 1km dalej jest prześliczny hotel. Albo mieliśmy inne kanony piękna, albo źle trafiliśmy. Nocowaliśmy w przydrożnym motelu (okolice Kamyszla), miejscu klimatycznym nieco inaczej, ale liczyło się że było łóżko, dach nad głową, można się było obmyć, było co zjeść i wypić. Za 3 osobowy pokój zapłaciliśmy 1200rubli. Przejechaliśmy tylko 628 km, ale upał, objazdy, bardzo zły stan drogi i duży ruch nie pozwoliły na więcej. W tej części Rosji, jest dużo niczego. Nie ma o czym pisać, ani czego pokazać. Ale postaram się, żeby w relacji kolejnych dni była chociaż jedna fotografia /na dzień ;-)
  4. mguzzi

    Sprzet turystyczny - jaki nóż?

    No to wsadziłeś nóż w mrowisko. ;)
  5. mguzzi

    Odcinkowy pomiar prędkości

    Panie Premierze! Jak jeździć? Jak jeździć?
  6. mguzzi

    Mongolia 2012

    07.08.2012r (wtorek) O świcie składamy namioty i jedziemy. Zgodnie z sugestią Paszy kierujemy się na wschodnią część obwodnicy Moskwy. Korek zaczyna się parę kilometrów przed obwodnicą, ale boczkiem, boczkiem i zjeżdżamy na obwodnicę. Obwodnica Moskwy, to około 8 pasów w każdym kierunku i co jakiś czas korek który mijamy przy betonowej barierce oddzielającej kierunki jazdy. Motocykli bardzo mało, aut bardzo dużo, co jakiś czas wypadek. Jak do tej pory spotykaliśmy w Rosji niewiele motocykli (10-15), nazwy wszystkich zaczynały się na H (były to H-D i Hondy Gold Wing). Dojazd, objazd i wyjazd z Moskwy to 200km, co zajęło nam około 3 godzin jazdy. Czyli poszło nam całkiem nieźle. Na parkingu przy stacji benzynowej rozmawiamy z rosyjskimi kierowcami tirów, jedni radzą jechać „trasą południową” (bardziej urozmaicona, mniej robactwa, ale uwaga bandyci), „drudzy północną” (długie proste, lepsza droga, ale więcej policji). Wybieramy północ. Policja nam nie przeszkadza, gdyż jedziemy prawie zgodnie z przepisami, a mamy nadzieję że będzie bezpieczniej. Ok. 100 km od Moskwy ruch robi się mniejszy, droga prosta, da się jechać. Tak wyglądają wioski w Rosji. Zabudowa oczywiście drewniana. Rosja którą poznałem, jest specyficznym krajem. Są tam albo wioski (przysiółki) z drewnianą zabudową, albo kilkumilionowe miasta. Jest bardzo mało miast pośrednich kategorii. Wokół dużych miast są obwodnice. Właśnie na obwodnicy Niżnego Nowgorodu źle zjechaliśmy. Ocknęliśmy się po 90km, żal nam było wracać, drogi „na skośkę” nie było, więc pojechaliśmy dalej w kierunku „drogi południowej” na Saransk. Nie ma już długich prostych, droga bardziej urozmaicona, więcej osad. Trochę się zdziwiłem jak na normalnej drodze, zza zakrętu wyjechał kołowy transporter opancerzony. Nie zdążyłem nawet sięgnąć po aparat. Słońce tak mocno paliło, że cienia szukaliśmy gdzie tylko się dało. Tu stoimy w cieniu gruzawika podczas zakupów we wiejskim sklepiku. Na noc namioty rozbiliśmy przy drodze, schowani za wałem ziemnym i pasem drzew. Przejechaliśmy 749km. To był ciepły dzień 35-40°.
  7. mguzzi

    Mongolia 2012

    Mygosiu! Kolejny raz dziękuje Tobie jak nie wiem co. Dakarowy! Tobie również dziękuję, za przedstawienie Twojej opinii, którą bardzo wysoko cenię. Ale po prostu nie za bardzo mam co więcej pokazać. Powodów jest grupo powyżej setki: ............................ ............................ 101 nie mam dużo zdjęć :oops: 102 Koledzy mocno cisneli i po każdym zatrzymaniu na fotkę, trzeba było ich gonić :roll: 102 główne postoje były na stacjach benzynowych :( 103 wokół stacji benzynowych nie było nic ciekawego :-( 104 jak do tej pory główny widok to pola uprawne - po horyzont :-o 105 na przekładkę z lasem - po horyzont :x 106 późnej pola kwitnących słoneczników w świetle słońca - nie udało mi się tego sfotografować :arrow: (pkt 102 i 103) 106a przydrożne stragany ze słoikami miodu w wielu odcieniach żółci pięknie mieniące się w słońcu j.w. 107 jeszcze później było bagno z kępami brzóz - parę tysięcy kilometrów :-o 108 jak było coś ciekawego, to albo nie zdążyłem wyjąc aparatu, :oops: 109 albo było Bzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzzz i "po ptokach" :cry: 110 chciałem sfotografować jakiś typowy Rosyjski widoczek - dla siebie i Rodziny - ale nie byłem w stanie :oops: 111 było złe światło :cool: 112 było złe tło :? 113 było nieostro ;-) ............ 189 wybuchł pożar ;-) 190 spadł meteoryt ;-) 191 zgubiłem chusteczkę ;-) itd. Prawda pozostaje taka, że nie mam dużo zdjęć wartych pokazania. Jeśli tylko wykażesz taką wolę, to gdy się spotkamy, pokażę moje wszystkie wykonane podczas tego wyjazdu fotografie. :beer:
  8. mguzzi

    Mongolia 2012

    Nie. Jedynym objawem była nierówna praca silnika, brak mocy i takie tam. Przy czym wydawało się, że im wyższe obroty - tym gorzej (przyczyną były oczywiście wibracje). Stacyjka była naprawiana przed wyjazdem. Jak sprawdzaliśmy - iskra była. więc podejrzenia padły początkowo na paliwo, później na gaźnik. Zresztą była to nieprzyjemna awaria do diagnostyki. Raz było dobrze, a za chwilę kicha. My na drodze nie daliśmy rady. Fachowcy w serwisie również nie. W wykryciu usterki pomógł przypadek. Ale Mechanik wiedział jak to zinterpretować i naprawił. Byliśmy Mu za to naprawdę wdzięczni. Uratował nasz wyjazd. A rozpatrywaliśmy już inne warianty. Np. Powrót do Polski, zmiana motorków i na Murmańsk (mieliśmy do Rosji wizę dwukrotnego wjazdu). Ale stało się inaczej i jedziemy dalej.
  9. mguzzi

    Mongolia 2012

    06.08.2012r (poniedziałek) O świcie koledzy jadą moim Dakarkiem do Moskwy do BAJKLANDU (największy serwis motocyklowy w Moskwie, mieści się szczęśliwie przy głównej drodze wjeżdżając od „naszej” strony). Jadą Dakarkiem, gdyż Kawasaki jest oczywiście niesprawne, a w Tenerce Andrzej tak mocno dokręcił śruby mocujące kufry, że nie możemy ich odkręcić. Tak wygląda droga do/z Moskwy. Wracają około południa. Ich relacja z drogi do Moskwy była krótka: „jeden wielki korek, duża agresja kierowców, ciągła walka o życie, pobocze to 3 pas ruchu i jednocześnie jeśli komuś się jeszcze bardziej spieszy to 4 pas do wyprzedzania. Ale jak podjechaliśmy pod serwis motocyklowy twoim BMW, to od razu protestowali, że oni takiego czegoś nie naprawiają. Ale Kawasaki, to co innego”. Montujemy naprawiony gaźnik i …… kicha. Jest jak było. Przy pomocy Paszy dzwonimy do Bajklandu, proponują nam transport motorka za 9000rubli czyli około 900pln (za 150km w obie strony). Nasz Gospodarz proponuje transport swojego kolegi za 6000rubli, na co oczywiście przystajemy. Pakujemy Wojtka i Kawę na furgonetkę i pozostaje nam tylko czekać. Jak wszędzie. Milicja podjechała od zaplecza, pojadła, popiła i pojechała dalej ...... Chcąc zrewanżować się za gościnę, proponujemy Paszy żeby spróbował naszej Polskiej wódki, na co przystaje z ochotą. Z Andrzejem ustaliliśmy że jeden pije, a drugi zachowuje trzeźwość do powrotu Wojtka. Wypadło, że ja piję. Wyciągam więc moją flaszkę (w opakowaniu zastępczym - po 1 litrowej Danskiej - jest 80% rum). Ostrzegam, że to dość mocna wódka, na co Pasza odpowiada, że mocna to jest ale radziecka wódka. Andrzej rozlewa, mnie do turystycznego składanego metalowego kieliszka i na moje szczęście nieco mnie oszczędza. Pasza podstawia małego stakanka i pije do dna. Trochę nim zatrzęsło, ale kiwa głową z uznaniem, faktycznie mocna. Drugiego pije już ostrożnie, bo musi odebrać dzieci, a trzeciego już tylko dla smaku i towarzystwa. Na to wszystko przyszła żona Paszy no i wiadomo,……..........................................................................……………..zjebka. Dzięki urokowi osobistemu, opowieściom o naszych podróżach, a może dzięki wrodzonej kobiecej ciekawości udaje się udobruchać Gospodynię. Mimo że nie na wszystkie pytania usłyszała takie odpowiedzi jakich oczekiwała - Co robimy? - Podróżujemy motorkami. - Czy żony są? - Są. - A co robią? - Pracują. - A z czego żyjecie? - My?! Przecież to Żony pracują, my jeździmy motorkami. A u Paszy oczy robiły się coraz większe ze zdziwienia. Fakt, trochę przegięliśmy. Nie przyznaliśmy się, ze wszyscy w jakiś sposób byliśmy lub jesteśmy związani z wojskiem. Niepotrzebnie się obawialiśmy ich reakcji. Później zauważyłem, że w Rosji jest bardzo duży szacunek i poważanie dla wszelkiego munduru. Czekając na powrót Wojtka robimy z Andrzejem dzień gospodarczy. Uświadamiamy sobie, że jesteśmy cały czas dyskretnie ale jednak obserwowani. Gdy tylko powiesiliśmy na wystającej od sąsiada desce worek do prysznica, ten natychmiast przybiegł i się dopytywał co za bombę powiesiliśmy na jego desce. Tak wyglądało miejsce poboru wody ze studni. Zaczynało już zmierzchać, gdy wrócił Wojtek, NA MOTORZE!!!!!!. Opowieść Wojtka: „W Bajklandzie, była bardzo przyjemna atmosfera, klimatyzacja, te sprawy, przed skleposerwisem rosła jabłonka, więc miałem co jeść (dla was też przywiozłem kilka jabłuszek). Z motorkiem poszło im gorzej. Motorek rozkładali i składali, ale nie mogli zdiagnozować usterki. O 19 skapitulowali, ale mieli też dobrą wiadomość. W okolicy jest serwis Kawasaki, już tam zadzwonili, umówili i za 2000rubli nas (motorek i Wojtka) tam przewieźli. W Kawasaki, co prawda pracują do 20, ale mechanik też jeździ motocyklem i też podróżuje, więc trudno, będzie starał się pomóc. Po kolei sprawdzał układy i niechcący oparł się o kierownicę, światła przygasły „Job twoju mać tu ty”. Okazało się, że po prostu nie łączyły kabelki w stacyjce. Załatwił sprawę w pięć minut i nie chciał żadnej kasy mimo że musiał zostać po godzinach. Wojtek na siłę wcisnął mu 1000robli i gorące podziękowanie”. Kawasaki naprawione, więc jedziemy dalej. Uzgadniamy, że jeżeli pogoda i okoliczności będą nam sprzyjać to będziemy chcieli zrealizować plan wyjazdu. Ale bez zbędnego wytracania czasu. Powinniśmy więc wyrabiać dzienne przebiegi odpowiednio około 700km po asfalcie, i 250-300 innymi drogami. Przebieg: u każdego inny, mój to 0km.
  10. mguzzi

    Mongolia 2012

    Z 2 tysięcy wybrałem 100 moim zdaniem najbardziej oddających istotę wyjazdu. Więc na razie nie ma co pokazywać. Jesteśmy na dojazdówce, ba nawet jeszcze nie dojechaliśmy do Moskwy.
  11. mguzzi

    Mongolia 2012

    05.08.2012 (niedziela) Rano sprawdzamy jeszcze filtr paliwa. Bez zmian. Przepychamy moto do mechanika. Przychodzi do pracy na 9. Nie chce zająć się naszym motorkiem, ale po namowach zgadza się spojrzeć „na 5 minut”. Faktycznie, podszedł do motocykla, obszedł go dookoła i powiedział „Obejrzałem, nie wiem co mu jest, powodzenia”. Strzeliliśmy koparę. Po zapakowaniu motocykli biorę Kawasaki na hol i turlamy się w kierunku Moskwy. Po drodze zaliczamy stacje benzynowe i warsztaty samochodowe. Nikt nie chce/nie może nam pomóc. Około 80 km przed Moskwą dojeżdżamy do końca (czy tez początku) gigantycznego korka. Po naradzie na poboczu decydujemy, że dalej dzisiaj nie jedziemy, szukamy noclegu i jutro rano jedziemy z gaźnikiem do serwisu motocyklowego do Moskwy. Po drugiej stronie drogi jest długi płot, bar, parasole. Po kilkunastu minutach oczekiwania na przerwę w ciągu samochodów przepychamy Kawasaki na drugą stronę jezdni. Ruch jest tak duży, że mamy duży problem, żeby wrócić po nasze motorki. Za płotem przy barze jest punkt sprzedaży domków campingowych. Prosimy Szefa o możliwość noclegu w którymś z domków, ale nie ma takiej możliwości. Zgadza się natomiast żebyśmy rozstawili swoje namioty. Przejeżdżamy za płot na zaplecze baru pod parasole i się rozgaszczamy. Ludzie z baru jakoś dziwnie na nas patrzą, ale nic sobie z tego nie robimy, mamy przecież zgodę Szefa. Po kilku godzinach okazało się, że za wspólnym płotem jest kilka różnych, sąsiadujących ze sobą firm. Zgodę dostaliśmy od Szefa jednej, ale rozbiliśmy biwak u jego sąsiada. Ale spoko, nikt się nie awanturował. Właścicielem baru, a naszym Gospodarzem jest Pasza i jego żona (oboje 26 lat). Nasz Gospodarz chętnie nawiązuje z nami kontakt, jest ciekaw gdzie mieszkamy, czym się zajmujemy i cały czas porównuje ceny w Polsce i w Rosji. Jest rosyjskim nacjonalistą, uświadamia nas że w Rosji jest wszystko i oczywiście NAJ…. Oczywiście najwięcej rozmawiamy o motoryzacji. Pasza opowiada nam, że obecnie w Rosji są fabryki i montownie wszystkich liczących się marek. Porównujemy marki, modele, ceny. Wychodzi na to że w Rosji samochód w najbogatszej wersji wyposażenia, jest nieco tańszy niż ten sam model ale w najuboższym wyposażeniu u nas. Faktycznie na ulicach stary samochód produkcji CCCP to prawdziwa rzadkość. Dużo samochodów sprowadzają z USA i Japonii. Im dalej na wschód tym więcej aut z kierownicą po odwrotnej stronie. Zostajemy nieco uświadomieni o relacjach panujących w Rosji, podziale Rosji na Moskwę, Petersburg i resztę kraju. Pozycji społecznej niewolników z innym odcieniem skóry z dalekich byłych wschodnich republik. Pasza pracuje w fabryce alkoholu, gdzie obsługuje maszynę rozlewającą. Na żart, czy testują swój wyrób poważnie odpowiada, że oczywiście tak - zawsze przed pracą. Z tego co mówi, wynika że w fabryce zarabia około 5 tyś pln. Żona Paszy prowadzi bar i dwa sklepy na wsi. Mieszkają 5 km od baru, ale powrót w niedzielny wieczór do domu zajmuje im 1 godzinę. Zadomowieni, wykręcamy gaźnik z Kawasaki, żeby następnego dnia rano odwieźć go do serwisu. Ponownie rozważamy różne możliwe wersje wydarzeń nasze dalsze działania. Tego dnia przejechaliśmy 57 km.
  12. mguzzi

    Mongolia 2012

    04.08.2012r (sobota) Wyruszamy rano z Orczy i pomykamy w kierunku granicy z Rosją. Granicy której nie ma. Jak się okazało, 4 miesiące wcześniej została zlikwidowana, a teraz symbolizuje ją ostatni punkt poboru opłat za białoruską trasę szybkiego ruchu. Na „granicy” wymieniamy pieniądze na ruskie ruble. Przed wejściem do kantoru nagabuje nas miejscowy konik, ale ponieważ proponuje taki sam kurs jak w państwowym kantorze, to nasz wybór jest oczywisty. Droga za granicą jest taka sama jak i przed nią, jedyna różnica to większy ruch, i wynikające z niego zagrożenia, bo przepisy są tu raczej „ogólnymi wskazówkami”. Im Bliżej Moskwy tym większy ruch i więcej nerwowych kierowców. Około 30 km za granicą widzimy zjazd na Katyń (10km). Jakoś odruchowo, mimo że wcześniej nie planowaliśmy -zjeżdżamy. Katyń to mała wioska, cmentarz znajduje się kilka kilometrów za nią. Przy drodze jest duży parking, świątynia (cerkiew?, kościół?) i muzeum obok którego jest wejście na teren cmentarza. Oznakowanie drogi i utrzymanie samego terenu jest bardzo dobre. Po obejściu „polskiej części” jedziemy dalej. Zgodnie z mapą jedziemy „na skośkę” przez Smoleńsk, czasowo jesteśmy na pewno do tyłu, niż gdybyśmy wrócili do dwupasmówki. Po kolejnym tankowaniu Wojtek sygnalizuje awarię Kawasaki - nierówna praca silnika. Pierwsza myśl – złe paliwo, spuszczany paliwo z gaźnika, wymieniamy paliwo (żelazny zapas jeszcze z Polski). Po naprawie Wojtek nie czekając na nas wyrywa do przodu. Zanim z Andrzejem się ogarnęliśmy – już go nie było widać. Jedziemy więc za Wojtkiem w pościg, ale go nie doganiamy. Andrzej rwie do przodu, ja jadę spokojnie. Szukając uciekiniera zaliczam po drodze wszystkie parkingi i stacje benzynowe. Po 50 km zjeżdżamy się z Andrzejem na stacji benzynowej, krótka narada. Dużo dalej nie mógł zajechać, bo do zbiornika Kawasaki wlałem nie więcej niż 2-3l benzyny. Wojtkowy telefon jest poza zasięgiem. Wracamy. Po 50 km widzimy na poboczu rozebrane do rosołu Kawasaki Wojtka. Kilkaset metrów za miejscem gdzie nam uciekł! Okazało się, że tuż po ruszeniu silnik zaczął przerywać i Wojtek zjechał w podporządkowaną drogę żeby zawrócić, a my w tym momencie Bzzzzzzzzzzzzz. Żaden z nas nie pozwala sobie na zbędne komentarze. Próbujemy dalej naprawiać Kawasaki. Tym razem rozbieramy gaźnik. Wynik naszych 2 godzinnych działań - bez poprawy. Zaczyna się robić ciemno, więc jedziemy 10km do najbliższej noclegowni - przydrożnego motelu. Warunki socjalne nie za specjalne, ale obok jest stacja benzynowa z punktem naprawy samochodów, a mechanik przyjdzie do pracy jutro o 9 (w niedzielę!). Obok motelu jest strzeżony parking (za motocykle 3x100rubli) gdzie przez całą noc odbywają się geszefty i dziwne przeładunki. Na wszelki wypadek zabieramy z motocykli co tylko się da, i spinamy je łańcuchem. W motelowym bufecie, nawadniamy się i analizujemy co mogło się zepsuć i rozważamy różne warianty na dalsze dni. Tego dnia przejechaliśmy 514 km
  13. mguzzi

    Mongolia 2012

    Dzięki Mygosiu. Postaram się jeszcze bardziej.
  14. mguzzi

    Mongolia 2012

    03.09.2012r (piątek) O świcie jedziemy w kierunku granicy, tankujemy do pełna w Brześciu (błąd, na Białorusi jest znacznie tańsze paliwo) i jesteśmy zaskoczeni, że w przygranicznym kantorze nie można kupić białoruskich rubli (jeszcze nie wiedzieliśmy, że Białoruskie ruble są całkowicie niewymienialne). Na samym przejściu zgrabnie omijamy kolejkę i podjeżdżamy do pustego okienka, gdzie dostajemy piękna zjebkę, że ot tak sobie podjeżdżamy, to samowola, a Panowie celnicy mają swoją robotę, straszenie mandatami itp. pieszczoty. Jest to żałosne pożegnanie z Ojczyzną i nie warto o tym więcej pisać. Po Białoruskiej stronie Sajgon, ale nieco bardziej zorganizowany, co prawda nie wiemy czego od nas chcą, ale grzecznie wypełniamy kolejne papiery. Kierują nas do jakiegoś urzędu, gdzie za „niewielką opłata” „pomagają „ nam wypełnić deklaracje celne. Jak się za chwile okazało nieco błędnie (zrobili Wojtka Niemcem), i cofamy się po poprawki. Opłata za „pomoc” niewielka, ale w powrotnej drodze, pomimo nakłaniania nas do skorzystania z usług agencji, wypełniliśmy te deklaracje sami, i też przeszły bez problemów. Jesteśmy troszkę zirytowani upływającym czasem, zmęczeni upałem. Gdy zbieramy się do odjazdu, na granicę podjeżdżają cztery motorki (2 afryczki, waradero i efka), szybkie powitanie, koledzy jadą do Kazachstanu. Odnoszę niemiłe wrażenie, że część z nich traktuje nas z góry. Sami są przecież w pełni profesjonalnie przygotowani włączając w to kamizelki odblaskowe z napisem informującym, że ich nosiciele są w powiązaniu zawodowym z policją. Widząc nasze klockowe opony na wymianę, pozwalają sobie na kąśliwe uwagi, że pewnie na miejscu planujemy handel oponami. Przygadywał garnek kociołkowi, sami też maja 3 komplety zapasowych opon na 4 motorki, no a maja nieco bliżej. Motorki maja podobnie przeładowane jak my. Życzymy szerokiej drogi i jedziemy dalej. Droga tuż za Brześciem przyjmuje postać dwupasmowej trasy szybkiego ruchu, z wydzielonymi miejscami parkingowymi, stacjami benzynowymi i bramkami do opłat. Z tymi bramkami to lipa. Generalnie motocykle nie płacą, chyba że to innostrancy, oni płacą, mimo że nie ma tego w tabeli opłat. Na jednych bramkach nas przepuszczają, na innej niemiły pan z obsługi specjalnie wychodzi z budy, ogląda tablice rejestracyjne i żąda opłaty w dolarach. Twierdzi że białoruskimi rublami nie możemy płacić, bo nie możemy się ta walutą posługiwać. Po prostu cyrk. Płacimy 12 dolarów z a 3 motorki. Za to na stacjach benzynowych zaskoczenie, ceny podane są w rublach białoruskich, ruskich, euro i dolarach. Ruch na drodze bardzo mały. Po drodze porozstawiane fotoradary. Policja z radarem była w okolicach Brześcia, tam gdzie droga prowadzi przez teren zabudowany. Sposób polowania prosty, radar tuż przed końcem terenu zabudowanego, milicjowóz kilkaset metrów dalej ściąga należną opłatę. Pod wieczór dojeżdżamy do granicy z Rosją. Na stacji benzynowej tankujemy, kupujemy strachowkę ( obowiązkowe ubezpieczenie OC na Rosję). Napotkani Rosjanie twierdzą że nie granicy z Rosją, ale nie za bardzo im wierzymy. Cofamy się kilka kilometrów do Orczy i tam nocujemy w największym i chyba jedynym hotelu w mieście. Do Orczy wjeżdżamy już po zmroku, ulice ciemne, żadnego oświetlenia. W Hotelu opryskliwa recepcjonistka, typowa urażona śpiąca królewna. Za nocleg i parking płacimy kartą, bo już sami się gubimy jaką waluta możemy płacić. W recepcji jest lodówka z napojami, ale Pani Recepcjonistce nie che się sięgać do lodówki i zaleca przyjście później, tyle że później tzn. za 15 minut jest już szlaban na alko. W hotelu na piętrach rządzą etażowe, pilnując porządku i moralności. W hotelowym barze, dosłownie rzutem na taśmę udaje nam się kupić kilka piw. Ciepłej wody nie ma, więc bierzemy orzeźwiający prysznic. Motorki za opłata zostawiamy na przyhotelowym strzeżonym parkingu. Przejechane 616km i przekroczona granica.
  15. mguzzi

    Mongolia 2012

    Spoko, spoko. Żebyśmy jakoś przeżyli te zimne i długie noce, będę starał się opisywać każdego dnia jeden dzień podróży. Właśnie robię kolejną selekcję fotek. Chciałbym zamieszczać te ciekawsze i oddające charakter miejsc i zdarzeń. Dlatego zdjęć z Białorusi nie będzie a i z Rosji na początek będzie ich raczej niewiele. Relacja jest całkowicie subiektywna i totalnie nieobiektywna. Kilka rzeczy zrobiliśmy nie tak jak trzeba, ale piszę jak było ku przestrodze i nauce dla innych. Jeśli Ktoś będzie miał pytania do bieżących wydarzeń w relacji, proszę śmiało pytać. Jeśli tylko będę w stanie to będę odpowiadał - jak tylko potrafię najlepiej, ale bez uprzedzania następnych wydarzeń. Miłego czytania. :beer:
  16. mguzzi

    Buty do podróży off - FORMA terrain TX?

    Moje Sidi Adventure mają już około 40-45tysi. Jeździły od 0 do 45stopni, stopy ani nie zmarzły ani się nie zapociły. Wodoszczelność czasowo straciły gdy na ostatnim wyjeździe puścił szew (naprawa u szewca 10pln) Jazda kontrolna nie wykazała nieszczelności. Skrzypieć przestały po ok. 20tyś. Ale jak kilka miesięcy temu przymierzałem w sklepie inne - nowe, to już nie skrzypiały, może były po lifti.Czy je polecam? Dla uniwersalnych "lekkich?" turystycznych butów, prawdopodobnie nie ma obecnie lepszej oferty. Tylko ta cena. Mam nadzieję, że wyjdzie coś jeszcze lepszego i tańszego.
  17. mguzzi

    opony... Dakar

    Moim zdaniem, przy takich proporcjach jak podałś (70% asfalt, 27%lekki teren, 3%cięższy) najlepsze sa TKC80, jeśłi przewaga lekkiego terenu, to Heidenau, jeśli cięższy teren, to Mitasy. Za TKC przemawia ich doskonała przyczepność na asfalcie (w tym mokrym), ale coś za cos, okupione jest to krótką żywotnością - na asfalcie do 6tyś km. Moim zdaniem powinienieś dopasować wybór opon do tego gdzie będziesz jeździł. Bezpieczeństwo przede wszystkim, Szukaj najlepszych opon w dobrej cenie. Mój wybór to TKC80. Pozdrawiam.
  18. mguzzi

    Szczęśliwe powroty / meldunki ;)

    Po czterotygodniowej nieobecności, powróciłem z mojego wyjazdu roku - Moskwa - Nowosybirsk-Taszanta- Ułan Bator-Ułan Ude i z powrotem. Relację zacznę po ogarnięciu zaległosci w pracy i w domu. Czyli realnie w październiku. ;-)
  19. Gratuluje i życzę powodzenia :)
  20. mguzzi

    Lofoty 2012

    No to mineliśmy sie "o piczy włos". Przemo kosultował się przez telefon, Endriu buszował po sklepie, a ja robiłem dobrą minę i starałem sie ogarnąc całość. Jaki ten świat mały. Pozdro. :beer:
  21. mguzzi

    Lofoty 2012

    Na koniec kilka całkowicie subiektywnych uwag. Pogoda Inna na południu, inna na północy, trzeba zabrać inne ubrania, również planując wycieczki w góry. My przejeżdżaliśmy przez trzy pory roku: na południu lato, później wiosna, w górach zima, znowu wiosna, znowu zima, ponownie wczesna wiosna. Podczas powrotu w odwrotnej kolejności. Bezpieczeństwo. Skandynawia jest nieprawdopodobnie bezpieczna i przewidywalna. Nożna zostawiać kluczyki w stacyjce, sprzęt, kaski itp. Nikt tego nie ruszy. Jeśli na ziemi leży portfel, to raczej go podniosą i położą w widocznym miejscu niż odniosą na policję. Żeby ktoś go zabrał – nieprawdopodobne. Kierowcy jeżdżą spokojnie, ruch jest płynny. Kierowcy włączając się do ruchu z podporządkowanej zakładają, że każdy jedzie zgodnie z przepisami (prędkość). Opuszczając wynajmowany domek, tradycyjnie klucz zostawia się w zamku, lub wrzuca do skrzynki. Im bardziej na północ tym mniej ludzi i bardziej bezpiecznie. UWAGA!!!! DOTYCZY TO TAMBYLCóW. Przykro mi to pisać, ale jeśli zobaczycie cyganów w samochodach na angielskich blachach, lub innych innostranców, TO WSZYSTKO CO NAPISAŁEM WYŻEJ NIE OBOWIĄZUJE. W dużych miastach i/lub miejscach obleganych przez turystów, uwaga na kieszonkowców i innych złodziei. Trudne sytuacje. Najbardziej stresująca była awaria V-stroma, trudna dostępność do serwisów, ale poradziliśmy sobie. Już na miejscu w Polsce, okazało się, że przyczyna była prozaiczna. Rozłączona kostka (gdzieś przy kierownicy). Moim zdaniem: przygotowując moto do wyjazdu w serwisie między innymi zakładano grzane manetki. Po montażu niedokładnie założono kostkę, która przy wibracjach , wstrząsach jeszcze bardziej się wysunęła. Definitywne rozłączenie kostki nastąpiło gdy wieczorem, podczas przestawiania, na nierównym terenie, Kolega położył motor na trawie. Telefoniczne, bezcenne rady udzielone przez serwis przygotowujący moto do wyjazdu i montujący grzane manetki pozostawiam bez komentarza. Najbardziej frustrujący był w Gdańsku dojazd do i z terminala promowego do obwodnicy. Zastanawiałem się jak sobie radzą kibice, którzy przyjechali na mecze. Po powrocie do Polski trzeba się szybko zaadoptować do obowiązujących u nas zasad jazdy. Drogi. Asfalt w Skandynawii jest niesamowicie szorstki i przyczepny. Ichnie zdrapki są zupełnie inne niż u nas, nie ma takiej utraty przyczepności. Na normalnym asfalcie opony dosłownie się kleją. Ale i nikną w oczach. Ja pojechałem na oponach „do dojeżdżenia” i faktycznie tak się stało. Po niecałych 4 tysiącach wróciłem na kanciastym slicku. Koleiny, dziury w drogach – brak. Część dróg, wjazdów, przejazdów przez przełęcze, tunele, mosty jest płatna. Jeśli płaci się gotówką, to sprawa jest oczywista. Ale na większości opłaty zbierane są elektroniczne. Nie wnikałem co? Jak? Dlaczego?. Po prostu jechałem, rachunki do domu nie przyszły. Wszystkie promy oczywiście płatne. Dlatego planując trasę proponuję o tym pamiętać. TUNELE SĄ NIEPRZEWIDYWALNE. Wjeżdżasz w tunel i nie wiesz czy będzie oświetlony, jak będzie nawierzchnia, i jak będzie wyprofilowany. Na podrzędnej drodze spotykałem nieoświetlone tunele z zakrętami na wjeździe, zmianą nawierzchni w szuter i ściekającą z góry wodą. NAPRAWDĘ TRZEBA UWAŻAĆ. Również szczególnej uwagi wymagają zwierzęta. ŁOŚ CZY RENIFER NIE USTĄPI Z DROGI. Renifery, gdy poczują się zagrożone, staną w szyku obronnym. Najsilniejsze osobniki w stadzie staną z przodu z pochylonymi głowami – porożem do przodu i będą czekały. Nam stado reniferów, stojące wydawało się leniwie na poboczu, wbiegło pomiędzy jadące w szyku 2 a 3 motocykl. Ponieważ widząc je znacznie zwolniliśmy, to udało się wyhamować. Zwierzęta są w maskującym ubranku, najczęściej widać je w ostatniej chwili. Wjeżdżając w zakręt nie wiadomo, czy nie stoi za nim łoś, stado reniferów, lub kamperów bo jest ładny widoczek i robią fotki. Dlatego zalecałbym przestrzegania obowiązującej w Norwegii 80. Tym bardziej, ze drogi są tam kręte, niezbyt szerokie a wokoło przepiękne widoki. W Szwecji jest bardzo dużo fotoradarów. Na wjeździe i wyjeździe z miejscowości są kamery, które mierzą prędkość oraz czas przejazdu. Oznakowanej policji nie ma dużo, co nie znaczy że jej nie ma. Jeżdżą nieoznakowane radiowozy i wierzcie mi naprawdę są. Zatrzymani przez nie kierowcy byli bladzi jak przysłowiowa ……… . Poza tym mentalność tambylców jest taka, że jeśli widzą, że ktoś w ich opinii jedzie za szybko, lub niebezpiecznie, to dzwonią na 112. Uwaga PIESZY ZBLIŻAJĄCY SIĘ DO PRZEJŚCIA I ROWEŻYSTA MA PIERWSZEŃSTWO, a oni zatracili już instynkt samozachowawczy. Na drogach dużo rowerzystów, turystów. Mnie osobiście zaskoczył turysta wędrowiec na deskorolce (jak było pod górę to podchodził, jak z góry to zjeżdżał). Noclegi. Dostępność i ceny zróżnicowane od miejsca i sezonu. Czteroosobowe psie budki na kempingach to około 400koron, kwatery prywatne (domki, pokoje itp.) z dużo lepszymi warunkami socjalnymi w podobnej cenie. Ale są tez i oferty cenowe wzięte z księżyca. W prywatnych kwaterach ceny są negocjowane. Jeśli jest do domek wędkarski, to najczęściej w cenie jest łódka, paliwo we własnym zakresie. Atutem w negocjacjach są własne śpiwory. Na rachunek z kwater nie liczcie. Płatność oczywiście tylko gotówką. O godzinie 20tej obsługa kempingów idzie do domu, wraca na parę godzin rano. Z reguły nie ma możliwości zajęcia domku i zapłacenia rano. W sezonie, lepiej wyjechać rano i wcześnie zacząć szukać noclegu. Oznakowanie prywatnych kwater bardzo słabe, najczęściej w rowie MAŁA tabliczka, kartka z napisem: hyte, hytte, hytter, stuga, stjuga, room, rum; lub stosownym rysunkiem. Teoretycznie można rozbić namiot wszędzie, w odległości nie mniejszej niż 100 metrów od zabudować. Praktycznie, nie wypada się komuś rozbić przed chałupą, coraz częściej są tez tabliczki „no camping”. Ceny Wysokie, to co można, najlepiej zabrać ze sobą. Benzyna 14,50-14,80korony (cena w pln – to mniej więcej podzielona na połowę), paczka chleba od 20 koron. O restauracji lepiej zapomnieć. Na południu możliwe oferty specjalne „lanczowe”, „godzinowe” i inne tego typu. Wyżywienie Jak wyżej, zdecydowanie we własnym zakresie. We wszystkich kwaterach dostępne są kuchenki elektryczne. W prywatnych kwaterach, w lodówce i szafkach, z reguły jest coś do jedzenia pozostawione przez poprzedników, poza tym tradycja nakazuje, aby w domkach myśliwskich, turystycznych był zapas opału i żelazna porcja żywności. Ceny porównywalne do naszych to tylko duże opakowania lodów w supermarketach. Alkohol wysokoprocentowy, podobno gdzieś można kupić, ja nie spotkałem. Piwo w sklepach niskoprocentowe, drogie i tylko o wyznaczonych godzinach. Jeśli nie jest się krezusem, lub nie jest to sponsorowany wyjazd służbowy, to o specjałach lokalnej kuchni można zapomnieć. Godne polecenia WSZYSTKO! Szwedzi mówią, że mają prawie cały półwysep, ale to Norwegowie złośliwie zabrali im wszystko to co najładniejsze. Krajobrazy zdecydowanie ładniejsze w Norwegii. Planując trasę osobiście polecam szybki przelot przez Szwecję i wolny przejazd przez Norwegię. Jeśli chodzi o zabytki to moim nr.1 jest katedra w Trondheim, i proszę nie żałować kasy na wejście do środka. Ale to temat rzeka. Wszystkie duże miasta z zabytkami i muzeami, w małych miejscowościach bardzo ciekawe i czasami malowniczo położone kościółki, kamienne kręgi, itp. Łapanie ryb. Na wodach śródlądowych tylko po wykupieniu licencji na dany akwen. Kary za brak licencji są bardzo wysokie, zwłaszcza w wodach łososiowych. Wyjątek: w Szwecji, bez licencji można łapać na 4 największych jeziorach. W morzu, fiordach na własne potrzeby można łapać bez żadnej licencji, czy opłat. Podczas pływania na łódce, obowiązkowe kapoki, z tego co pamiętam, nie można pływać po (ewentualnym) zmroku. Uwaga na podwodne linie wysokiego napięcia, prądy morskie, przypływy i odpływy oraz wiry – tu już nie ma żartów. Nie jestem wędkarzem, łapię ryby okazjonalnie na wyjazdach, gdy trzeba coś zjeść. Ale na fiordy proponuję: wędka – mocny spinning o wyrzucie powyżej 20-30g, długość powyżej 2m.; żyłka gruba i wytrzymała; przypon wytrzymały, nigdy nie wiadomo co się złapie, przynęta: lekkie pilkery (50g), twistery (pow.25g); wskazane towarzystwo drugiej osoby, fiordy są naprawdę głębokie, a kamienie śliskie; miejsce do łapania: patrz gdzie łapią inni i czy mają dobre wyniki. Proponuje przyjąć zasadę: pięć rzutów - nie ma wyników to zmiana przynęty, kolejne pięć rzutów, nie ma wyników – zmiana łowiska.
  22. mguzzi

    Lofoty 2012

    A wiec powrót. Jest już środa. Wracamy 17 do drogi i w Loding skręcamy na 80. Po drodze kolejne spotkanie z łosiem, ten dał się sfotografować. Jedziemy spokojnie, wręcz dostojnie, mając świadomość, że to ostatni fiord który możemy podziwiać. W Fauske wjeżdżamy na „drogę północną” E6 którą jechaliśmy już na początku podróży. Decydujemy się na powrót inną nieznaną drogą nr 95. W Strjord, tuż za ośrodkiem parku zjeżdżamy na 77 która wiedzie przez malowniczą dolinę Parku Junkerladen. Na początku drogi nieco daje nam do myślenia tabliczka, że droga jest otwarta. Ale prawdopodobnie pozostała ona jeszcze z okresu zimowego. Na symbolicznej granicy zmienia się nr drogi, teraz jedziemy 95. Znowu po wjechaniu nieco w górę (ok800m), jesteśmy w strefie zimy. Skarłowaciałe drzewa i śnieg na poboczu, ale sam asfalt bez zastrzeżeń. Zbliżając się do kręgu polarnego rozglądamy się za „stacją polarną” gdzie planujemy uzupełnić zasób pamiątek dla rodziny. I zupełne zaskoczenie, prawie ja przeoczyliśmy. Jest tylko mały sklepik spożywczo przemysłowy, stacja benzynowa, plac dla kamperów, a w głębi kilka domów. Sklep mały, niepozorny, ale zaopatrzony we wszystko to co na tym odludziu jest niezbędne. Stosowne do okoliczności naklejki też były. "Polarna" stacja benzynowa. drogowskaz dla skuterów .................................. śnieżnych. i do serduszka, to chyba dla zakochanych. Jedziemy dalej, prosta monotonna droga, góry, lasy, woda, góry , lasy , woda i tak cały czas – kilkaset kilometrów. Późnej w krajobrazie zaszła radykalna zmiana: lasy, woda, lasy, woda. Droga prosta, sporadyczne łuki robiące za zakręty. Gdy zauważam że przysypiamy, zatrzymujemy się na dłuższą przerwę. Trzeba uważać na renifery. Jest ich tu dużo i nigdy nie wiadomo co zrobią. Jechałem pierwszy i w niedługim czasie po dynamicznym wyprzedzeniu kampera czegoś mi brakowało, a wiedziałem o tym że powinno być. Eureka!!!!!!. W lusterku nie ma dwóch światełek. Koledzy dojechali po kilku minutach. Okazało się, że ryby z poprzedniego dnia (wieczoru?) postanowiły wybrać wolność i niepostrzeżenie wymknęły się spod pajączka na moim kufrze. Dojeżdżamy do Skelleftea i skręcamy na południe w E4. Plan na dzisiaj wykonany, powoli szukamy noclegu nad wodą. Zjeżdżamy w boczna drogę i jedziemy wzdłuż zatoki Botnickiej licząc na to że znajdziemy coś fajnego nad wodą. Niestety, nic nie ma. Jeśli są jakieś zjazdy, to do prywatnych posesji. Kemping, który znaleźliśmy jest owszem ładnie położony, nad wodą, gości mało, ale ……… . Jest on „samoobsługowy”, obsługi nie na, opłatę wrzuca się do skrzyneczki. Uznajemy, ze jest ona nieco zawyżona (450 koron za nasze 3 namioty), niezapłacenie nie wchodzi w grę, a nocować na granicy kempingu nie wypada. Jedziemy dalej E4. Po kilku kilometrach zatrzymujemy się na przydrożnym parkingu, nad jeziorkiem. W takich okolicznościach przyrody. Rozbijamy namioty na uboczu, za wzgórkiem, przy ławach i przygotowanym betonowo- metalowym grilu. Teoretycznie jest to zakazane. Ale nie mamy ochoty już dalej jechać. Po kolacji (sei w ziołach w sosie własnym w foli na małym ogniu z grila) nie przeszkadzają nam nawet odgłosy przejeżdżających samochodów z pobliskiej autostrady. Następnego dnia- czwartek rano, szybko zwijamy namioty, bo przecież nie można tu nocować. Kamperowcy którzy spali obok mają trochę łatwiej. Na parking wjeżdżają dwie białe beemki, kierowcy w białych kaskach, z pasami odblaskowymi z napisami. Idą w naszym kierunku. Pierwsza myśl policja. Po chwili już wiadomo, Niemcy wracają z północy i zatrzymali się na kawę z termosu. My zbieramy się i jedziemy na południe, jest coraz cieplej. Droga ichnią trasą szybkiego ruchu, bez historii. Noclegu szukamy 100km przed Uppsala, pierwszy znaleziony, nad jeziorkiem odpada, za psią budę właściciel żąda 900 koron. Parę kilometrów dalej, przy głównej drodze znajdujemy kempingo parking na uboczu. Przy parkingu kawiarnia, w głębi - w lesie przy jeziorze domki. Krótkie negocjacje, z ceny nie zejdą, gratisowej kawy nie będzie, płacimy 400 koron za największy 3 osobowy domek. Nasza psia buda przy placu zabaw Natura pomogła w umyciu motocykli W budynku obok znajdują się toalety i łazienka Co ważne, ciepła woda bezpłatnie i bez ograniczeń. Na kolację robimy wymyślne potrawy z resztek tego co nam pozostało. I ogólnie dopijając resztki robimy podsumowanie wyjazdu. Jednej brakuje !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Następny dzień to już piątek, majestatycznie przemieszczamy się trasą szybkiego ruchu, która przechodzi w autostradę w kierunku Sztokholmu. Jedyne godne odnotowania wydarzenie, to tankowanie. Do promu paliwa nie wystarczy. Zostało nam trochę ichnich pieniążków więc szukamy stacji benzynowej. Niestety przy samej drodze jest ich niewiele, a te które są – to na kartę kredytową, a my przecież mamy jeszcze ichnie korony. I tak jedziemy, jedziemy rozglądamy się za stacją benzynową. Do momentu gdy w moim GS-ie zapala się rezerwa, wtedy żarty się kończą. Zgodnie ze wskazaniami gps-a, skręcamy do najbliższej miejscowości gdzie jest stacja. Podjeżdżamy – na kartę! Na szczęście kilkaset metrów dalej jest następna, normalna, na pieniądze. Przez Sztokholm przejeżdżamy tradycyjnie przez centrum i tunel. Jadąc piękną, pustą, bezpłatną, dwupasmową drogą szybkiego ruchu?autostradą? do podrzędnego portu w Nynashamn zastanawiam się, czemu w naszym pięknym kraju tak nie jest. W „porcie” jesteśmy sporo przed czasem, odbieramy bilety, odwiedzamy pobliskiego LIdla, rozkładamy kuchnię w kolejce do promu i to co zwykle: kawa z kanapkami. Przemiłe panie z obsługi promu nakazują nam jechać na początek kolejki i jak pierwszych kierują pod prom „motocykle i rowery maja pierwszeństwo”. Tam już czekamy aż załadują tiry. Trochę to trwa. Załadunek, wiązanie motocykli, wyścig do foteli lotniczych – zajmujemy odpowiedni wielkością dla nas kwartał (gdy 2 tyg przed wyjazdem kupowaliśmy bilety nie było już wolnych kabin). Na tej trasie kursują wahadłowo dwa promy, większy i mniejszy. Z powodu euro piłki, większy stoi w Gdańsku na stałe jako hotelowiec. Zapisujemy się w portierni na listę chętnych na kabiny i czekamy. Prom faktycznie pełny, ale jakaś kabina się znalazła. Kierowcy tirów których jest sporo, chleją wódę dużo i na wyścigi, a co niektórzy do nieprzytomności. I to jeszcze przed otworzeniem sklepu. Mimo, że sami za kołnierz nie wylewamy, to ich głośne zachowanie i „łacina” budzą w nas niesmak i zażenowanie. Dochodzimy do wniosku, że chcą się jak najszybciej spić, żeby przez noc i poranek zdążyć wytrzeźwieć. A jak nie zdążą, to postoją i „dojrzeją” w porcie. W Gdańsku, przejazd przez miasto tragiczny. Wyjazd z portu nieoznakowany, drogowskazów do obwodnicy - brak, remonty, nieoznakowane objazdy, korki, nagłe zderzenie z „uprzejmością, wyrozumiałością i chęcią pomocy” polskich kierowców. Gdyby nie gps byłoby nieciekawie. Tuż za Gdańskiem rozjeżdżamy się, każdy z nas jedzie w „swoim” kierunku. Szybka adaptacja do zasad poruszania się na naszych drogach. Kanciasty slick tylnej opony po zjechaniu z promu.
  23. mguzzi

    TANKBAG POLO PHARAO

    Jeśli Poprzednicy się nie zdecydowali, to biorę.
  24. mguzzi

    Lofoty 2012

    Nowy dzień (wtorek), podczas śniadania, „na trzeźwo” analizujemy sytuację. Planowaliśmy powoli rozpocząć powrót nieco „na okrętkę”. Jednak biorąc pod uwagę nowe okoliczności ( niepełna sprawności Stroma, nie do końca zdiagnozowana usterka, odpalanie na pych lub z „klucza”) decydujemy się na powrót najkrótszą „drogą serwisów”. Najbliższy jest w Bodo. Prom odpływa za dwie godziny, więc bardzo szybkie pakowanie i JAZDA. Znaną nam z poprzedniego dnia drogą jedziemy do Moskenes. Do portu docieramy razem z promem. Kolejka niby nieduża, ale młody pan z obsługi nie chce nam sprzedać biletu, „nie ma miejsc, wasze trzy motorki nie zmieszczą się, następny prom za 3 godziny”. A my chcemy przecież zdążyć do serwisu. Patrzymy z przerażeniem, jak w paszczy promu kolejno nikną kampery i osobówki. Zdesperowany zaczynam machać do innego, w średnik wieku pana z obsługi. Niby nie zwraca na nas uwagi, ale jak już zapełnili prom samochodami, macha na nas zachęcająco ręką i już po chwili byliśmy na pokładzie (około300-400koron/moto z kierowcą). Żegnajcie Lofoty :cry: Do nastębego razu :-D I już po czterech godzinach, w Bodo zjeżdżamy z promu. GPS kieruje nas na adres serwisu. Troszkę objazdów, bo akurat remontują drogę. Typowy korek, ale wszyscy jakoś jadą. Okazuje się, że tambylcy na zakładkę jeżdżą na zwężeniach, ale w tym przypadku również na skrzyżowaniach(z drogą podporządkowaną). Jak na naszą średnią wieku dość szybko załapaliśmy o co chodzi i już po chwili byliśmy pod serwisem …………. YAMAHY. Panowie w serwisie uprzejmie wyjaśnili, że niestety ale innymi motorkami się nie zajmują. Ale w mieście jest serwis Suzuki. Jedziemy więc pod podany przez nich adres. Na miejscu parkujemy motorki pod serwisem ………………….. BMW i HONDY. Okazuje się, że Suzuki, to oni się raczej nie zajmują, ale po drugiej stronie placu naprawiają wszystko. Jedziemy. Na miejscu (ok100metrów dalej) przed warsztatem stoją motorki, sprzęt, ale nie ma nikogo z obsługi. Zdesperowani dopadliśmy sąsiadów, - „mechanik poszedł do domu już o 15tej”. Wracamy do BMW i Hondy, ale tam w międzyczasie zamknęli sklep. Jednak pracownicy kręcili się jeszcze w środku i po paru minutach wyszedł do nas najmłodszy pracownik. Wyjaśniamy kolejny raz jaką Strom ma przypadłość. Chłopak sprawia wrażenie jakby chciał pomóc, ale już zamknięte, nie ma części, mogą je sprowadzić ale to potrwa kilka dni itd. Mimo to podszedł do motka, pomacał, postukał, sprawdził to samo co my, wnioski chyba podobne. Pod ścianą wypatrzyliśmy Suzuki, Endriu twierdzi, ze ma te sam silnik i osprzęt co nasz strom. Chłopak znika w środku, wraca po dobrej chwili i nic z tego. Motor jest klienta, nic z niego nie wyjmą, nie wymienią, nawet do sprawdzenia. A poza tym przekaźnik może i ten sam, ale na pewno inna kostka. Chwilowo mamy dosyć serwisów, następny w Mo i Ranie odpuszczamy. Skoro dajemy radę odpalać motka i jeździ on normalnie, to jedziemy dalej, tzn. powolutku i ostrożnie potoczymy się na Sztokholm i do promu. Z Bodo jedziemy drogą nr 80 w kierunku Fauske. Ale po 20km odbijamy na południe na drogę nr 17. Naszym celem jest Saltstraumen. Mała osada nad cieśniną łączącą fiord Skjerstadfjorden z Atlantykiem. Fiord dosyć spory, a cieśnina wąziutka. Przy każdym przypływie i odpływie przetaczają się przez nią ogromne ilości wody. Powstają przy tym bardzo silne wiry morskie, które można obserwować z mostu. Przed mostem po prawej stronie mieści się chyba jedyne na świecie muzeum i ośrodek badania wirów morskich. W pobliżu wirów znaleźliśmy nocleg (400koron za pokój lub mniejszy pokój ewentualnie barak) Wzieliśmy duży pokój. cieśnina i most z którego można obserwować wiry, na brzegu wędkarze. Zwróćcie uwagę na kwietnik pośrodku zdjęcia Poszliśmy pomoczyć kije w wirach. Jak tylko doszliśmy, to jeden z wędkarzy złapał rybę sei (czarniak) ok. 0,5kg. Pomyślałem: szczęściarz”. Tak wyglądała późniejsza telefoniczna relacja Endriu, który do tej pory nigdy nie łapał ryb, do rodziny: „Poszliśmy nad wiry, a tam na skałach nad brzegiem od zaj….. wędkarzy. Jacyś sami pop…. profesjonaliści, mają specjalne kamizelki, sprzęt z kosmosu, jakieś skrzyneczki, stołeczki, cholera wie jakie pierdołeczki, ……., maja założone rękawiczki do łapania ryb. I rzucają i rzucają. I nic. Na moście i skałach od cholery kibiców, obserwują jak profesjonaliści „łapią” ryby. I przychodzimy my, w trampkach, polarkach i dwiema blachami w ręku (twister i lekki pilker/50g). Jasiek zmontował wędki, na swoją złożył jakiś dziwny kołowrotek (multiplikator) - bo się będzie uczył nim łapać i włożył „robaka” do wody, żeby zobaczyć jak pływa. Potem rzucił go na 5 metrów. Pokręcił głową, odszedł na bok coś poprawił przy „kołowrotku” i rzucił już na poważnie, ale blisko. I złapał KROKODYLA!!!!!!!!!!! Takiego duuuuuuuuuuuuuuuużżżżżego że jak go wyciągaliśmy to podbierak się złamał, a jak chcieliśmy go zważyć, to w wadze (do 6kg) sprężyna się zerwała, a jeszcze nie do końca na niej wisiał. A ci ludzie to nam brawo bili. Potem pieprznął wędką, bo się na narzucał, i powiedział, że to już koniec łapania na dzisiaj, bo nie zjemy więcej”. Mimo wszystko, koledzy przekonali mnie, że oni też by chętnie coś złapali tym razem na jutrzejszą kolacje. Porzucali jeszcze przez pół godziny i złapali każdy po dwie sei (czarniak), tak między 0,5 a 1kg. W międzyczasie jedna z ryb uciekła pod kamienie i wyczepiła się powodując zaczep. To na nim złamaliśmy wędkę, ale przypon z blachą i tak wyczepiliśmy. Zakończyliśmy łapanie, zwineliśmy wędki i poszliśmy oporządzać rybki. "krokodyl" w eskorcie sei Profesjonaliści, którzy nic nie złapali odetchnęli z ulgą i rzucili się łapać z „naszej” skały. Jak widzieliśmy -bez rezultatu. Ale wiadomo początkujący amatorzy, a zwłaszcza głupi, zawsze mają szczęście. Co tu dużo pisać, krokodyl, który okazał się być dużym dorszem, po przyrządzeniu przez Przema był pyszny (proces przyrządzania trwał wieczność, tzn. około 1 godziny). Na kręgosłupie ugotowaliśmy zupę rybną na śniadanie, a sei schłodziliśmy na następny dzień. nowy wzorzec miary 1 DANSKA (litrowa) cdn
×