Skocz do zawartości

mila1

Użytkownik
  • Zawartość

    754
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    39

Zawartość dodana przez mila1

  1. mila1

    Białoruś

    Może być czerwiec, tak, aby się w różne zloty i kursy nie wczesać.
  2. mila1

    Białoruś

    Rzeka Drujka wpadająca do Dźwiny. No nie był bym sobą gdybym nie zahaczył o grodzisko nad j. Nieśpisz. Wracam wieczorem na nocleg do Brasławia i jeszcze trochę plączę się po jego uliczkach. Następny dzień, to wyzwanie. Powrót do domu od jednego strzału, 800 km. Jazda, jazda, jazda. Cztery dni samotnej przygody. Po powrocie mam pewien niedosyt. Tam trzeba wrócić. To spokojny, cywilizowany kraj, bardzo czysty, uporządkowany, choć nie za bogaty. Policja (oczywiście zapłaciłem mandat) całkowicie europejska, żadnych łapówek i bardzo pobłażliwa – mandat dostałem „na pamiątkę” – koszt 8 zł. W przyszłym roku na pewno pojadę jeszcze raz na Białoruś, tylko szukam ekipy, byłoby raźniej. Te odległości i brak cywilizacji robią jednak swoje J, Białoruś to raj dla motocyklistów, jedzie się godzinami pustymi drogami. Na mapce poniżej przedstawiam orientacyjnie rejony, które chciałbym odwiedzić. Drogi to asfalty i szutry. Do standardowych kosztów wyprawy trzeba doliczyć ok. 300 PLN na wizę, zaproszenie itd. W przyszłym roku chciałbym odwiedzić wschodnie krańce Białorusi. No i oczywiście pola bitew… :), których tam jest bez liku, szlakiem pamiętników Chryzostoma Paska (no tego co się na nim Sienkiewicz wzorował, pisząc trylogię..)
  3. mila1

    Białoruś

    W mijanych wioskach łatwo rozpoznać kto jest mieszkańcem. Krzyż prawosławny mówi, że Białorusini, ten krzyż świadczy, że są tu Polacy, czasami są dwa, stojące w zgodzie jeden przy drugim… Nie wiem, czy to pogoda, czy wyobraźnia, ale krajobraz wydaje mi się dosyć surowy, wiatr, zimno, pusto… Na Białorusi jedno jest pewne, ona jest bardziej radziecka, niż sama Rosja. Swój pomnik i bohaterów ma nawet najmniejsza wioska. Cmentarz żydowski… Pozostałości kołchozu, ale o dziwo budowle te nie sprawiają wrażenia ruiny, tylko skansenu…
  4. mila1

    Białoruś

    Robię ze dwieście kilometrów lokalnymi drogami, odwiedzając najdziwniejsze miejsca, docieram do granicznego miasteczka Druja nad Dźwiną- północny cypel II Rzeczypospolitej J ( za trzy tygodnie będę na południowym na Pokuciu, na Ukrainie). Ten drewniany budyneczek po lewej to bania. Taka tutejsza sauna i łaźnia zarazem. Stoi prawie przy każdym domu. Druja, kiedyś graniczne miasteczko tętniące życiem, dzisiaj diabeł tu mówi dobranoc… Kamienice świadczące o dawnej świetności, dzisiaj biednie, ale schludnie i … trochę nostalgicznie.
  5. mila1

    Białoruś

    Szwędam się po Brasławiu, chłonąc lokalny klimat. Domy są schludne, choć nie bogate, czasami tylko firanka i kwiatek świadczą o tym, że posesja jest zamieszkana… Powoli robi się cieplej, więc ruszam, by zwiedzić okolice. Krajobraz jest bardzo podobny do tego, który można zobaczyć na Suwalszczyźnie. Moreny, góry, lasy, jeziora…tylko ludzi jak by ciut mniej… Objeżdżam całą Brasławszczyznę, jeziora, zagubione wioski, cały czas szutrami.
  6. mila1

    Białoruś

    Mijane wioski nie są może bogate, ale widać rękę gospodarza. Wszystko jest czyste, wymalowane, a drogi bez dziur i zadbane. Drugiego dnia osiągam Brasław, miasto na północnych krańcach Białorusi. Kiedyś tętniące życiem turystyczne, polskie miasteczko leżące w przesmyku pomiędzy jeziorami. W okresie międzywojennym był tym, czym dzisiaj są Mikołajki. Do dzisiaj Brasław jest ostoją Polskości w tych okolicach. Dzięki dotacjom z Polski odbudowano kościół, dość okazały, powiedziałbym, aż na zbyt prowokacyjny w formie. Stoi jak twierdza w tutejszym krajobrazie, panując nad okolicą…Pierwszy kościół zbudował Aleksander Jagiellończyk w 1500 roku. Dzisiejszy Brasław, to spokojne miasteczko, choć odwiedziłem je w szczycie sezonu, było spokojne, puste i ciche. O poranku wdrapuję się na górę zamkową, pamiętającą czasy Świdrygiełły (czasy Grunwaldu). Na tej górze miał miejsce ostatni sejmik w 1787 roku. Błąkam się jakiś czas po mieście szukając miejsca, gdzie mógłbym coś zjeść. Niestety z tym jest problem, prywatnych restauracji, czy kafejek na Białorusi nie ma. Prywatny biznes na Białorusi to rzadkość. Jak są reklamy, to tylko miejscowych bohaterów.
  7. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Coś nie świeci. Może tylko u mnie. Na płytce oglądam chyba ze 20 raz. Bajka. No i ta muza. Powoli zabieram się za planowanie trasy na przszły sezon, 10-14 dni. Na Ukrainę przez Krościenko, łukiem Karpat na Huculszczyznę, w Żabiem kilka dni, co by poszwędać się po górskich wioskach. Potem do Odessy nad morze. Powrót prze Rumunię lub z powrotem przez Ukrainę, to do przemyślenia. Mam nadzieję, że znajdą się chętni?
  8. mila1

    [S]Osłony dłoni / handbary F700GS / F800GS

    Daj dłuższe śruby przy obejmach, tak aby złapały i dokręć. Będzie Pan zadowolony... To fakt, nawet po dokręceniu dodatkowych powierzchni nie umywają się do tych z GS-a.
  9. mila1

    [S]Osłony dłoni / handbary F700GS / F800GS

    Dziadek, mi też początkowo nie pasowały, a mam chyba identyczne. Obejma jakby na inny przekrój kierownicy, ale po dokręceniu wszystko się ułożyło...
  10. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Myślę, że Karpaty to na 100%, chciałbym wrócić w rejon Żabie i poszwędać się kilka dni po tamtejszych szuterkach. Wypad do Odessy bardzo chętnie, mam nadzieję, że zdążymy pierwsi przed Putinem...Przez zimę będzie czas, by dopracować trasę, myślę że można by ruszyć w maju, jak w stepach zrobi się ciepło :).
  11. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Dzięki, ale to była zespołowa praca :).
  12. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Super filmik. Piękne cztery dni...
  13. mila1

    [K] LeoVince X3 do serii G650 X

    Dziadek, tłumika Ci nie oddam, ale podtrzymuję chęć przekazania osłony silnika :). Osłona gratis, ale musisz zapłacić za przesyłkę...To jak?
  14. mila1

    Cześć!

    Witaj. To już są dwie mile...
  15. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Jeżdżąc po Ukrainie, w ciągu tych kilku dni wielokrotnie mijaliśmy na drodze orszaki nowożeńców, nawet ich nie liczyłem, było ich 10, 20, może więcej…Takie spotkania na trasie zawsze wyglądały podobnie, za każdym razem byliśmy pozdrawiani klaksonami, aby nie być grubiańskim, też zaczęliśmy odpowiadać tym samym. Tak w ogóle, to Ukraińcy wydają się być narodem bardzo radosnym, towarzyskim i gościnnym. W zeszłym miesiącu odbyłem podobną podróż po Białorusi. Nawet nie ma porównania, tak jakbym jeździł w czapce niewidce… Jeżdżąc po zachodniej Ukrainie nie widać żadnych oznak wojny, po za kilkoma wojennymi plakatami mijanymi po drodze. Widać za to dużo symboli patriotycznych i narodowych, wszystko co się da, wymalowane jest w barwy państwowe, no i liczne powywieszane na domach flagi. Po tych kilku dniach pobytu odniosłem wrażenie, że Polacy są tam dosyć lubiani, nie wiem, być może jest to zasługą Putina…
  16. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Dziadek, 120 lat temu w Żabiem handlowano podobnie...
  17. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Jacku, ja na ten październikowy Lwów piszę się na pewno. W głowie zaczyna mi jednak kiełkować pomysł na kolejną, kilkudniową wyprawę na Ukrainę. Karpaty i huculszczyzna wywołują głęboki niedosyt. Chciałbym tak na spokojnie poszwędać się w tamtym rejonie, ale to już plany na przyszły sezon. Będzie czas, aby spokojnie wszystko ustalić, tylko o kilka dni dłużej niż teraz.
  18. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Czwarty i ostatni dzień wyprawy. Wstaję przed szóstą, w głowie lekki szum spowodowany zapewne świeżym, górskim powietrzem ( nieopatrznie na całą noc zostawiliśmy otwarte okno). Ubieram się i wychodzę z hotelu, by poobserwować budzące do życia się miasteczko – Żabie, legendarną stolicę huculszczyzny. Głównym gwoździem programu wczorajszego dnia miała być wieczorna wycieczka szutrówką, wzdłuż Czeremoszu w kierunku granicznego pasma Karpat, niestety gwóźdź w Yejyej’owej oponie okazał się być ważniejszym. Trudno. Taki los, ale ja tu jeszcze wrócę…Szwędam się po rynku, odwiedzam bazar i chłonę miejscowe klimaty. Wkrótce spotykam Dziadka, który podobnie jak ja, odurzony górskim powietrzem, zapragnął wyjść na ulicę…Razem, postanawiamy zajrzeć do miejscowego lokalu, by napić się kawy i poobserwować tutejsze życie. Siadamy przy stole, wtapiając się w otoczenie, a kątem oka śledzimy salę. Do lady podchodzi góral, nie żeby menel, widać że zwykły, zapracowany człowiek. Na stojąco wypija setę, płaci, wychodzi, całość trwa ze 30 sekund. Następni. Chyba podróżni, bo z tobołkami, zamawiają po secie z zakąską (pomarańcza pokrojona na ćwiartki). Jest 7-ma rano, ot zwykły dzień pracy się rozpoczyna…Wracamy do hotelu, szybkie śniadanie i w drogę! Dzisiaj ciężki dzień, do pokonania ponad 300 km ukraińskich dróg, a potem jeszcze 400 km do domu…Powrót już bez żadnych niespodzianek, bez względu na stan nawierzchni ciśniemy do przodu, nawet zdjęć już nie robię, no może jedno… Ukraińskie drogi, to pewne wyzwanie dla zmysłów, szczególnie wzroku. Niczego nie można być pewnym, nawet jak asfalt jest względnie równy, zawsze może się trafić dziura o głębokości 20cm. Najlepiej jest jeździć na stojąco, wtedy pole obserwacji jest nie co lepsze. Szutry są zdecydowanie bardziej przewidywalne. Najgorszą odmianą ukraińskich dróg są dziury połączone wąskimi skrawkami asfaltu. Wtedy jest slalom, można oczywiście walić na wprost, ale nigdy nie ma gwarancji, że nie napotka się tej jedynej, trochę głębszej, która odkształci felgę, bądź z siodła wyrzuci. Po siedmiu godzinach jazdy jesteśmy na granicy. Jestem zmęczony, ciągłe napięcie i koncentracja robią swoje. Na granicy drobny zgrzyt, celnik ukraiński wyczuł krew i łatwą zwierzynę. Pomimo wysiłków, skurwysynowi nie udało się zatrzeć pozytywnego obrazu Ukrainy jaki wyniosłem z ostatnich dni. Jesteśmy w Polsce!!! Przed nami cudowne, polskie drogi, zero dziur, człowiek jedzie beztrosko, delektując się widokami. Mijamy Arłamów i walimy na Przemyśl. Powoli rozjeżdżamy się do swoich domów. Za Lublinem zostaję sam, mija 14-ta godzina jazdy, jest noc i zaczynam zasypiać. Nie pomaga nawet jazda na stojąco. 60 km przed domem zatrzymuję się, ostatnią butelkę mineralnej wylewam na głowę. Pomaga. Po północy szczęśliwie docieram do domu. Wchodzę do napełnionej wodą wanny i zasypiam… Panowie, dzięki za wyjazd i towarzystwo. To była moja najlepsza wyprawa w życiu… Koniec.
  19. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Robimy kilka fotek na moście i pniemy się w górę na punkt widokowy. Fajnymi szutrówkami wjeżdżamy na skarpę. Widoki? No sami zobaczcie… Upał niemiłosierny, grubo powyżej 30 stopni. Ruszamy dalej tym razem południową stroną Dniestru. Cały czas szutry, szutry, szutry w tumanach pyłu oczywiście. Pojawia się trochę asfaltu, a na asfalcie gwóźdź. Gwóźdź wchodzi w koło. Czyje? Tego, kto jako jedyny zabrał ze sobą zapasowe dętki. Yejyej ma już wprawę. Zdejmuje sprawnie koło, podjeżdża taksówka, zbiera yejyej’a i koło. Za trzy godziny taksówka, yejyej i koło wracają. Standard. Jedziemy dalej. Na wysokości Kołomyi odbijamy na południe i walimy w stronę Karpat. Wjeżdżamy na Pokucie. Pokucie, bo biegnąca tędy przez setki lat granica Rzeczypospolitej, tworzyła w tym rejonie taki występ, trójkąt. Jak trójkąt, to kąt, jak kąt, to i Pokucie… Po kilku godzinach jazdy fantastycznymi szutrami docieramy do kolejnego paciorka naszego różańca. Obertyn. Miejsce bitwy jaką w 1531 roku hetman Jan Tarnowski stoczył z Mołdawianami, którzy umyślili sobie oderwać od Polski wyżej wzmiankowane Pokucie. Sprawdzian nastąpił właśnie pod Obertynem, przechodząc od razu do klasyki wojennej doby renesansu. Bitwy opisywać nie będę, bo i tak przeginam z historią na forum motocyklowym. Dość powiedzieć, że w wyniku bitwy, w Mołdawii przybyło kilkanaście tysięcy wdów i sierot, a Pokucie jeszcze przez kilka wieków cieszyło się polskim panowaniem… Stoimy dokładnie w miejscu, w którym polskie hufce nabierały pędu, by po chwili stratować biednych Wołochów, którzy aż do tego momentu byli pewni swych łupów… Zawracamy z pola bitwy i stajemy w centrum wsi/miasteczka Obertyn, by uzupełnić zapasy wody. Wchodzimy do knajpy obok kościoła (w kościele oczywiście ślub, młoda para, goście i te sprawy, ale my już przywykliśmy i nie robi na nas to wrażenia, standard). W knajpie kwas chlebowy, gadu, gadu z mieszkańcami. Jeden z nich, pijąc wódeczkę i zagryzając słoniną pyta mnie, czy wiemy o bitwie Jana Tarnowskiego. Szczęka mi opada. To było 500 lat temu. Ciekaw jestem, czy w Chojnicach usłyszałbym podobne pytanie? Tam też była bitwa 500 lat temu… Koniec żartów, przed nami wiele godzin jazdy, a Słońce już zaczyna zachodzić. Naszym celem Żabie (Wierchowyna), stolica huculszczyzny, południowy kraniec Rzeczpospolitej, mityczna kraina. Zdjęć już nie będzie, nastała noc, a przed nami 100 km górskiej drogi. Mniej więcej takiej, jak bym jechał do Strążyskiej, czy Chochołowskiej. To nawet nie była droga, bo nie wiem jak nazwać to coś, po między dziurami…Kilka godzin walki ze snem: na stojąco, na siedząco, jak w transie… Trochę szkoda, że tych widoków nie widzieliśmy za dnia, jest pretekst, by tu wrócić… Po kilku godzinach niekończącej się jazdy docieramy do Żabiego, potem to już rutyna: zwalniam, macham Jackowi ręką, wyjeżdża pierwszy, podjeżdża pod hotel, staje, wchodzi do środka, wychodzi, oznajmia że miejsca czekają. Standard. Jest 22-ga. Jemy obiad, a do obiadu pijemy wino, potem jemy kolację, a do kolacji pijemy piwo. Potem nastaje ciemność i film się urywa… c.d.n.
  20. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Żegnamy się z przewodnikiem i ruszamy w dalszą drogę, czyli w górę północnym brzegiem Dniestru. Pierwszy przystanek – Okopy Świętej Trójcy. Twierdza, której budowę rozpoczęto po utracie Kamieńca. Budowy nie ukończono, gdyż szybciej odzyskaliśmy Kamieniec. W okopach bronił się Pułaski, podczas Konfederacji Barskiej. Ruszamy dalej, jedziemy, jedziemy, aż droga zbliża się do koryta Dniestru. Rozpościera się piękny widok, więc robimy postój. Dobre miejsce do zniszczenia melona, którego Jacek wozi od wczoraj… Ależ tu są widoki! Na coś takiego liczyłem, wyruszając na tę wyprawę. Melonik, siusiu i fotki. Zwijamy manatki i ruszamy dalej. Jedziemy wzdłuż Dniestru, mijamy wioski i wioseczki, miasta i miasteczka. Ładne i brzydkie, do wyboru i koloru. W końcu dojeżdżamy do Zaleszczyk i słynnego mostu na Dniestrze. To tędy w 1939 roku polskie wojska wycofywały się do Rumunii, by dalej we Francji i Anglii walczyć z Niemcami.
  21. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Zaraz na początku zwiedzania trafia nam się przewodnik, młody chłopak całkiem dobrze mówiący po polsku, ląduje na motku jako plecak Jacka i ruszamy! Pierwszy przystanek: Nowy Zamek. To na tych wałach walczyli Wołodyjowski i Ketling… W XVII w wrogowie Rzeczypospolitej wielokrotnie próbowali twierdzę zdobyć. Ona w zasadzie broniła się swoim wyglądem, to w owym czasie krążyła anegdota, że pewnego razu z wojskiem pod twierdzę Kamieniecką zawitał z armią sułtan turecki. Widzą ogrom twierdzy, pyta się swoich doradców: kto zbudował tę twierdzę? Słudzy, bojąc się wyjawić prawdy, iż tą potęgą jest Polska, odpowiadają wymijająco: Allach, najjaśniejszy Panie. Sułtan podrapał się po brodzie i po namyśle odrzekł: to niech ku…a Allach sam ją sobie zdobywa. I zarządził odwrót wojsk. Cykamy foty i ruszamy na drugą stronę głębokiego wąwozu, by twierdzę pooglądać od strony jej przeciwników. Droga była trochę karkołomna. Jechaliśmy ścieżynką szerokości 10 cm, wiodącą na krawędzi urwiska, jeden błąd i 100 metrów niżej…Nie wiem co było powodem, może wysoka temperatura, ale na punkt widokowy dojechałem mokry… Kilka zdjęć twierdzy od strony południowej. Ogrom i potęga twierdzy robi na nas wrażenie, a jakie musiała wywierać na ludzi z dawnych epok? Dzieło naszych przodków budzi podziw. Acha, twierdza na krótko, raczej w wyniku zdrady, a nie działań militarnych została w 1672 roku opanowana przez Turków. Odzyskaliśmy ją ponownie pod koniec XVII wieku lejąc Turków w kolejnych bitwach, samej fortecy zdobywać nie musieliśmy. Ruszamy dalej i prowadzeni przez przewodnika zjeżdżamy w dół wąwozu leżącego u stóp twierdzy.
  22. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Wracamy na nocleg do Kamieńca, ale to wcale nie oznacza, że idziemy spać. Ooo! Co to, to nie! Manewry związane z szukaniem noclegów mamy już opanowane: za dnia ja jadę zawsze jako pierwszy, gdy zbliżamy się do miasta w którym zamierzamy zanocować zwalniam, daję ręką znać Jackowi aby prowadził, a ten bez pudła kieruje się do hotelu (jakby znał drogę i wiedział z góry, gdzie zanocujemy), zatrzymuje się, wchodzi do środka, za kilka minut wraca z powrotem oznajmiając, że dwa pokoje na nas czekają. I tak jest za każdym razem. Naprawdę nie wiem jak on to robi… Zdjęć z hotelu nie mam, ale tym razem był to bizantyjski przepych okraszony neonami z Las Vegas. Jedyne zdjęcie jakie cyknąłem, zrobiłem leżąc w hotelowym łożu, przez otwarte okno… Wykąpani i najedzeni ruszamy na podbój miasta, starówka tętni życiem i zdecydowanie wyróżnia się od tego co dotychczas widziałem na Ukrainie. Dużo turystów, muzyka, gwar i zabawy. Kamieniec Podolski w granicach Rzeczypospolitej był prawie 400 lat, aż do czasu II-ego rozbioru. Było to bogate miasto kupieckie leżące na uczęszczanym szlaku handlowym. Jego niezwykle bezpieczne położenie gwarantowało przez wieki spokojny biznes. Zaopatrzeni w butelkę wina ruszamy na mury by podziwiać nocną panoramę miasta. Idąc w kierunku twierdzy, nagle, jak na komendę, wszyscy wybuchamy salwą śmiechu. Z za zakrętu wyłania nam się bowiem twierdza kamieniecka, a raczej jej iluminacja. Podświetlenie jest takie, że wypisz, wymaluj bardziej przypomina Disneyland, niż groźną fortecę. Do całości kompozycji brakuje tylko myszki Miki i kaczora Donalda… Niestety zdjęć nie ma, gdyż nikt z nas nie zabrał aparatu. W wesołych nastrojach opróżniamy butelkę i ok. północy wracamy do hotelu. Mapa z przebiegiem dzisiejszej trasy. Dzisiejszy dzień rozpoczynamy od zwiedzania twierdzy i jej otoczenia. Oto ona w pełnej krasie, widok od strony miasta. Aby zrozumieć fenomen tego miejsca, trzeba luknąć na mapę. Kamieniec Podolski położony jest w gigantycznym zakolu rzeki Smotrycz, który zatacza w tym miejscu prawie elipsę z wąskim przesmykiem. Kamieniec leży niejako na wyspie otoczonej głębokim wąwozem. Jedyne wejścia na tę „wyspę” blokuje zaznaczona na czerwono twierdza kamieniecka. Zdjęcia poniżej obrazują skalę zjawiska…Otaczający miasto jar Smotrycza. Jedyna droga do miasta wiodła przez ten most… …a droga do mostu przebiegała pod murami twierdzy. Proste? To dla tego przez setki lat nasi przodkowie łożyli miliony złotych na tę twierdzę, ona powstała z podatków Wielkopolan, Mazowszan, Małopolan, mieszkańców Pomorza i Kujaw…Bez zdobycia tej twierdzy niemożliwe było panowanie na całym Podolu. Z tymi weselami na Ukrainie, to rzeczywiście dziwna sprawa. Ja w Polsce w ciągu roku nie widuję tylu młodych par, ile na Ukrainie zobaczyłem przez cztery dni…
  23. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Fortalicje i dziedziniec zamkowy. To tutaj wyprawiono ucztę, gdy kozacy wraz z tatarami podeszli pod zamek. Wojna psychologiczna, zamiast trwogi była zabawa. Zostawiamy zamek i naszego ambasadora (tego dnia była jakaś impreza na zamku) i ruszamy dalej. Przerwa na podwieczorek i konsumpcję arbuza. W takich okolicznościach przyrody… A Dziadek jak zwykle. Klasyka. No ku…a, chyba w ramki zdjęcie oprawię… Husiatyń, dawna granica i most na Zbruczu. Zbrucz to rzeka graniczna, przez wiele lat była granicą dwóch światów, I Rzeczpospolitej, zaborów rosyjskiego i austriackiego, II Rzeczpospolitej. Jednym słowem, teraz naprawdę wyjeżdżamy za granicę. A taka niepozorna rzeka i dziurawy most…Lecz historia nie kłamie, za rzeką trochę inny świat, choć obecnie jest to, to samo państwo. Lecimy na Chocim. W przelocie mijamy Kamieniec Podolski do którego wrócimy na nocleg. Mijając Kamieniec, opadają nam szczęki. To trzeba zobaczyć. Największa twierdza i perła Rzeczpospolitej. Nie wiem, czy to promienie zachodzącego Słońca, zmęczenie drogą, ale widok miasta i ogrom twierdzy powodują uderzenie adrenaliny, jak dla mnie to wrażenie pozostanie na długo…ale o tym w następnym odcinku, teraz jedziemy do Chocimia. Przez wiele stuleci rzeką graniczną był Dniestr, Kamieniec Podolski był twierdzą polską, Chocim leży po południowej stronie Dniestru i był twierdzą mołdawską bądź turecką, w każdym razie, leżał po za granicami Rzeczpospolitej. W Chocimiu. Dziadek odpala peta, a yejyej wykazuje optymizm, nie wiedząc co go jeszcze na tej wyprawie czeka… Chocim. Zamek w całej okazałości. Nie był zbudowany przez Polaków, ale jego historia zajmuje dość istotne miejsce w naszych dziejach. Forteca robi na nas duże wrażenie. Podekscytowani widokiem Kamieńca, jesteśmy już bowiem w transie zachwytu. Chocim był świadkiem wielu bitew, jako pierwszy zdobył go hetman Jan Tarnowski w 1538 roku, podkopał się pod wieże które wysadził, pozostałem obrońcom przeszła ochota do walki… Potem poszło już gładko, 1563, 1621, 1673. Patrząc na ten zamek nachodzi mnie refleksja, że w zasadzie to dymaliśmy go, ilekroć tylko mieliśmy taką potrzebę… Koniec bajania, wracamy na nocleg do Kamieńca… c.d.n.
  24. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    W końcu docieramy do Wiśniowca, gniazda rodu Wiśniowieckich ( między innymi Jeremiego Wiśniowieckiego, no tego z „Ogniem i Mieczem”, jego syn został królem Polski – Michał Korybut Wiśniowiecki). Miasteczko pamięta czasy króla Jagiełły. Cykamy kilka fotek pałacu i pozostałości parku dworskiego, teraz przyjeżdżają tutaj dzieci na kolonie. Nie wchodzę do środka, zadowalam się parkiem. Z naszej wizyty na Ukrainie najbardziej zadowolone są wszystkie psy i koty. Dziadek żadnego nie ominął… Koniec psich pieszczot. Ruszamy dalej, przed nami Zbaraż. No? Kto nie czytał „Ogniem i Mieczem”? Obrona Zbaraża podczas powstania Chmielnickiego, to nie fikcja literacka. Dotykając murów fortecy, dotykamy historii… Jesteśmy pod murami Zbaraża. Historia, historią, ale jeść też coś trzeba. Od rana nic nie jedliśmy i czas najwyższy na obiad. Gdzie? Na murach Zbaraża, niczym Wołodyjowski, Skrzetuski, Zagłoba i Podbipięta. Zbaraski zamek i park to doskonałe miejsce dla zdjęć nowożeńców. Jakaś para cyka foty przy naszych motkach. No. Męża odciąłem, co by nie psuł urody zdjęcia.
  25. mila1

    Bezdrożami Ukrainy

    Ruszamy dalej, przelot z Poczajowa do Wiśniowca. Trochę asfaltem, a potem bajeczne szutry, górą, doliną przez zagubione wioski. Raj dla oczu i motocykla. Już drugi dzień ze zdumieniem obserwuję organizm Dziadka. Fenomen i wybryk natury. Jemu tlen jest potrzebny wyłącznie do podtrzymywania procesu spalania nikotyny… Uzupełnienie płynów i ruszamy dalej. Widoki genialne, jakby czas zatrzymał się lata temu. Jary, wąwozy i zagubione wioski, wszędzie gdzie stajemy podchodzą Ukraińcy. Mistrzem nawiązywania kontaktów jest Dziadek. No, nie wiem jak on to robi…
×