Skocz do zawartości

Jagna

Użytkownik
  • Zawartość

    854
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    19

Zawartość dodana przez Jagna

  1. ... a tymczasem... Ekipa mniej offowa wraz asfaltem do Boumalne Dades, a następnie skręca na północ w kierunku wąwozu Dades. To droga 704, która tak do połowy jest asfaltowa, a dalej jest piękny szuter wspinający się na ponad 3000 m. (Miałam okazję pojechać nim w październiku i uważam go za jeden z ładniejszych kawałków Maroka , jakie widziałam.) Niestety w marcu nie mamy szans na przejechanie tej drogi, spotykamy się na wysokości łącznika (jeszcze na części asfaltowej) z ekipą off. Asfaltowa część R704: w dole rzeka Dades: w pewnym momencie trzeba wspiąć się od poziomu rzeki na górę efektownymi serpentynami: aż dojeżdża się do właściwego wąwozu: który aktualnie był ciut zalany: Śmiać mi się chce, bo okazuje się, że w październiku, kiedy jechaliśmy od północy, zawróciliśmy właśnie za wąwozem , myśląc, że to już wszystko i nie widzieliśmy tych serpentyn… Na północ od wąwozu Dades droga wiedzie górą, a widoki przypominają jako żywo Wielki Kanion Kolorado… (poniżej fotki z października) Tuż za wąwozem spotykamy zabłoconą po uszy ekipę off i spotykamy się w knajpie z widokiem na serpentyny. Zamawiamy obiad, dzielimy się wrażeniami… Ja przeprowadzam ciekawą dyskusję z Samborem dotyczącą mojego łańcucha. Poprzedniego dnia stwierdziliśmy zgodnie, że łańcuch był umarł, i nawet nie ma sensu go smarować. Należy się za to modlić, żeby starczył do końca ;) Tymczasem łańcuch wydaje coraz dziwniejsze dźwięki. Sambor wykonuje jazdę testową, po czym stwierdza: a może jednak go smarować? ech… Takie widoki podczas obiadu rekompensują niezbyt przyjemne ceny: Posileni wracamy do Boumalne Dades (dopiero trzeci raz tego dnia ;)) a następnie bierzemy kurs na zachód na Ouarzazate, zatłoczoną drogą N10. Jest późne popołudnie i przepiękny zachód słońca. Jednak po jakiś 10 km wszyscy mamy szczerze dość tego zachodu. Słońce jest tak nisko, że oślepia wszystkich. Każdy jedzie z dziwnie wygiętą głową – w bok, w dół, byle jakoś zasłonić tę pomarańczową kulę… Dojeżdżamy do Skoury, gdzie znajdujemy nocleg w klimatycznym zajeździe, podobno mocno zabytkowym. W środku są dwa patia: z których wchodzi się do pokoi. Też klimatycznych ;) My jednak wdrapujemy się na dacho-taras, gdzie łapiemy ostatnie promienie zachodzącego słońca. Niektórzy jakby zamyśleni… Zaraz znajduje się jakieś winko i tak sobie patrzymy przed siebie: cdn…
  2. Odcinek 9, czyli natura ciągnie wilka do lasu Poranek w Boumalne Dades. Bajkowo? Mało powiedziane! Może to i jest jakaś odmiana północnoafrykańskiego kiczu, ale taki kicz to ja jestem w stanie znieść ;) Pakujemy się na dziedzińcu pensjonatu, okazuje się, że Dacia po wczorajszym offroadzie niedomaga na jedno koło. Dziury brak, ale gdzieś ucieka cenne powietrze. Ale od czego mamy motocyklowe kompresorki! Jedni się pompują, ja idę pooglądać świat za murami: Na początek mamy 53 km asfaltem do Tinerhir (Tinghir), skąd odbijamy na północ do wąwozu Todra. Takie marokańskie „must see” ;) Gaje palmowe koło Tinerhir: A to już przy wjeździe do wąwozu: Spotykamy tam polską ekipę 4x4 + ktmy, która mówi nam, że tzw. „łącznik” między wąwozami Todra i Dades jest zasypany śniegiem i nie mamy szans na przebicie się. Po chwili widzę w wilczych oczkach błysk „ja się nie przebiję?” ;) Ale na razie jedziemy wąwozem. Ta najwęższa część jest oblepiona „cepelią”, majfrendami i turystami. Strach myśleć , jak tu jest w sezonie… (to ładne czerwone w czarnym to sztuczne!) DR znów zgubiła prąd, następuje zatem przekładanie aku pomiędzy DRkami Waldka i Krzycha. jeden ładuje, drugi korzysta… Jest konkretnie ciepło, Sambor walczy z aku, a majfrendzi ciężko pracują … Dyskutujemy, co zrobić z łącznikiem. Dacia raczej nie przejedzie, skoro 4x4 zawróciły. Ale nasi offroadowcy koniecznie chcą spróbować ;) Ja pamiętam łącznik z października, piękna szutrowa trasa, „jedyna” trudność to przejazd przez kilka łożysk rzecznych. W październiku wody nie było, było za to mnóstwo luźnych otoczaków i przejechanie przez nie było dla mnie sporym wyzwaniem. Dzielimy się na dwa zespoły. Wilczyca, Maciek na AT, Janusz na KTM oraz Krzychu na DR jadą zmierzyć się ze śniegiem na łączniku, a my dookoła asfaltem. Spotkamy się w wąwozie Dades ;) Na razie jednak wszyscy jedziemy na północ w stronę Tamtattouchte, gdzie zaczyna się łącznik. Piękna droga (asfaltowa, choć miejscami mocno zniszczona) wije się wzdłuż rzeczki. Jest bajecznie ;) czy ja mam jakieś zdjęcie, że GSbracia są osobno? Ekipa offowa dociera do początku łącznika, reszta zawraca I tu głos oddaję do studia (czyli Wilczego Szańca)…
  3. Odcinek 8, czyli złego psa prędzej wilki zjedzą Poranek. Wiosna, ciepło, słońce, chillout…o, jak ta kicia, Giulietta zdaje się jej było… A to Giulio: Poranne widoki z Panoramy na miasto i Erg Chebbi: Ech, aż się nie chce ruszać… Ale droga wzywa… Od dziś ekipa kierowców Dacii to Sambor + kontuzjowany Jasio, reszta na dwóch kółkach. Po burzy piaskowej ani śladu, w końcu piękna pogoda. Jedziemy asfaltem do Alnif, obserwując do drodze efekty przedwczorajszej ulewy: ciekawe, że na tym pustkowiu ktoś to sprząta, dzieci najczęściej... i ładne widoczki dookoła: Pierwszy na dziś odcinek do przejechania nie za długi, chyba niecałe 100 km Asfalt świetny, więc zaczynam tęsknić za moją maszynką nr 2 , czyli Jagnięciną (bmw f650gs) Ech, odkręciłabym na asfalcie… włączyła grzane manetki… schowała się za szybą… no i najważniejsze, nie bolała mnie aż tak końcówka pleców ;) Mam najsłabszy motocykl w ekipie, więc na asfaltach siłą rzeczy jadę najwolniej, nic tu nie wskóram. Na szczęście bracia gieesowcy (jest chyba jakaś więź między właścicielami bmw ;)) polubili jakoś jazdę za mną (albo widok moich pleców?) i tak sobie we trójkę zamykamy peleton. A za nami Dacia. Czasem jeszcze dołącza do nas Waldek: W Alnif przerwa na obiad (ja znów poszczę, wczorajszego wieczora mój żołądek ponownie powiedział dobitne: NIE!) oraz kolejne problemiki techniczne. Tym razem zaginął prąd w DR Krzycha. Jeszcze nie wiadomo, czy to aku, czy to ładowanie… Za Alnif zjeżdżamy z asfaltu na drogę do Ikniouln. Jechałam tamtędy w zeszłym roku, fajnie będzie porównać ;) Droga jest zupełnie przyzwoita i sunie za nami Dacia. Oczywiście odpowiednio wolniej. Myślę jednak, że właściciel wypożyczalni nie byłby zbytnio zadowolony ;) Droga wiedzie przez kilka wsi, jest ładnym szutrem, ma może ze trzy ostrzejsze kamieniste podjazdy, trochę serpentyn a na końcu kilka brodów (tych jesienią nie było). No i nieskończoną ilość pięknych widoków dookoła: Wilczyca sunie: A tu Jagna, za nią GS-Brothers i gdzieś tam w tyle Daćka ;) GS-y mają największe problemy na tym odcinku, niestety manewry 300kg maszyną nie są łatwe. Bracia, przerażeni z początku faktem, że ich wymuskane beemki mogłyby zaliczyć jakiś upadek, zaciskają zęby i podnoszą maszyny... Jak tylko stajemy w zasięgu wzroku wsi, to po pięciu minutach mamy tłum: Oj, będą się kiedyś zakochiwać w takich oczkach: A tu się pogubiliśmy w październiku, bo zamiast zawierzyć w drogowskaz, pojechaliśmy lepiej wyglądającą drogą… A tam czekały (w szczególności na Milenę i mnie) serpentyny z luźnego żwiru i kamieni. Które trzeba było pokonać dwa razy, bo droga okazała się niewłaściwa… A należało skręcić w prawo: teraz więc mocno się zastanawiamy na każdym rozjeździe, albo czekamy na Sambora… Czasem na drodze leżą kamyczki, co właśnie oderwały się od skały, albo łacha piachu naniesiona przez spływającą wodę. Czasem ktoś lekko fika na piasku albo jakieś niespodziewanej skałce, ale to nic groźnego. Ja, pomimo moich porannych tęsknot za Jagnięciną, jestem bardzo zadowolona z mojej DR. Kilka razy już obliczam w głowie trajektorię upadku, bo moto jest tak przechylone, że MUSI upaść, po czym jakimś cudem prostuję się, odbijam nogą, jadę dalej. Jagnięcina tak nie potrafi… Albo raczej: Jagna na Jagnięcinie tak nie potrafi ;) A tu taki „mały” kamyczek na drodze. Maciek zajął strategiczne stanowisko i czeka na przyjazd Dacii chyba trzeba kamyczek odsunąć… eeee, Daćka nie takie rzeczy w życiu omijała! (szkoda, że na zdjęciu nie widać bieżnika tylnych opon. Miał mniej więcej 0,001 mm) to suniemy dalej: Jagna: Jagna raz jeszcze (a co, polansuję się ciut) GS-Brothers tradycyjnie za mną: Wilczyca zwiedza pobocze: Krzysiek: A tu przedstwiciel FAT: Waldek: A tu daleko, daleko sunie duma rumuńskiej motoryzacji: Kończą się górskie serpentyny i kamienie, zaczyna porządny szuter: Zieleń najzieleńsza z możliwych, wiosenna (tak, tak, istnieje taka pora roku…) Za Ikniouln dobijamy do asfaltu (coś mi się kołacze, że jesienią jeszcze go nie było…) Jest filmowy zachód słońca: Lądujemy w Boumalne Dades, w ładnym pensjonacie, tradycyjna kolacja z tajinem w roli głównej. Ostrożnie próbuję jeść, uff, żołądek jakoś przyswaja gotowane warzywa… cdn…
  4. Jakimś cudem Wilczyca wyszła z tego tylko z kilkoma siniakami, a DR… No cóż… trąba jej się nieco zakrzywiła… Tu już chyba po trudnej rozmowie z Wilczycą, bo miny lepsze: DR z Wilczycą wyjeżdża samodzielnie na płaskie, znajduje się kolejna drobna (acz upierdliwa) szkoda: przepadł dekielek zamykający schowek na narzędzia, choć wisiał na lince… A inni jeżdżą dalej. Tu przewaga AT nad KTMem (gdzieś tam w tyle…) Jasio jeździ jak nakręcony: Tak się rozochocił, że nie można go dogonić. Niestety jeden z jego upadków kończy się bliższym kontaktem żeber z kierownicą, a zbroi Jasio nie ma… Nie jest fajnie. Jasiek ledwo oddycha i stoi. I zdecydowanie odmawia dalszej jazdy na dwóch kółkach. Czyli kolejna zmiana w ekipie Dacii… Sambor namawia właścicieli AT, KTM i BMW na wypróbowanie swych sił na lekkich DRkach. Oczywiście jego, bo ja na dłuższy czas mam opory przed pożyczaniem sprzętu :mur: Chłopaki zachwyceni, że życie nagle stało się prostsze ;) Po kilku godzinach zabawy wracamy do Panoramy, zrywa się wiatr, robi się szaro i mamy coś na kształt lekkiej burzy piaskowej. Widoczność kiepska, pył wciska się w oczy, nie bardzo da się jechać. Więc przeczekujemy: Powyższe zdjęcie ma dużą wartość historyczną. Uwiecznia ono bowiem Wilczycę CERUJĄCĄ spodnie. W dodatku męskie! Nie zdradzę, który z ekipy zdołał ją do tego namówić ;) Jasiu cierpi: W końcu robi się jakby jaśniej i wyruszamy na przejażdżkę pustynną. W planach objechanie Erg Chebbi. W Panoramie zostaje poszkodowany Jasiek oraz Waldek (który orzekł, że piach nie jest jego powołaniem). GS-y też się mocno zastanawiają, ale namawiam ich słowami: Chłopaki, jeśli ja dam radę, to i wy na pewno ;) Trochę będą później na mnie źli, bo jednak na DR lepiej przeskakuje się piaszczyste łachy niż na 1200ADV… Widoki oszałamiające, pył, pył i jeszcze raz pył... Widoczność wynosi kilkadziesiąt metrów, pył oblepia wszystko i natychmiast zaciera ślady. Trzeba mocno uważać, żeby jadący przede mną nie zniknął z horyzontu ;) Wiatr jest na tyle silny, że przewrócił moją DRkę, stojącą spokojnie na bocznej nóżce. No i kolejna rzecz do listy napraw: kierunkowskaz… Aż mi ciężko uwierzyć, że z poprzedniego marokańskiego wyjazdu, gdzie w sumie było więcej offu, DR wróciła bez żadnych uszkodzeń (no, nie licząc pogiętej rejestracji, w którą wjechał Agent ;)). I tak sobie jeździmy: Narada GS Brothers, którzy zaliczyli właśnie pierwsze wywrotki na piachu: Pogromcy wydm, tu już na hamadzie: Na jednym z postojów zauważamy wyciek oleju pod jedną z DR650. Chyba znów simmering… Do tego burza piaskowa (czy jak to nazwać) przybrała na sile, pył jest już wszędzie, prawie nic nie widać, wracamy więc do Panoramy. Tym chyba pył nie przeszkadza: Narada, którędy jechać: I z powrotem w Merzouga: I już na dziedzińcu Panoramy. Chłopakom coś brody zrudziały ;) Ja zabieram się za rekonstrukcję kierunkowskazu za pomocą czarnej taśmy izolacyjnej (żarówka cała), Wilczyca robi za jednoosobowy rescue team i jedzie z narzędziami i simmeringiem (Sambor miał nosa, że nabył 2 sztuki) ratować DR, która została na pustyni. W międzyczasie jednak Sambor poradził sobie za pomocą jakiś magicznych sztuczek sam. Kiedy walczę z puzzlami, na które rozpadł się mój kierunkowskaz, na dziedziniec Panoramy zajeżdża fachowo okufrzony F800GS na brytyjskich blachach, z którego zsiada starszy pan. Trochę sobie rozmawiamy skąd przyjechał, co objechał, opowiada gdzie deszcz rozmył drogi itp. Wieczorem, od Sambora dowiaduję się, że miły starszy pan to Tim Cullins, marokańskie guru na Horizons Unlimited. Jeździ tam nieprzerwanie od 1976... cdn.
  5. Odcinek 7, czyli z wilka nie uczynisz barana (a w zasadzie powinno być „z wilka nie uczynisz latającego ptaka”) Allah czy ktoś tam był w miarę dla nas łaskawy, bo pogoda jest ładna i nawet ciepło. Plan mamy taki: popróbować sił na piachu, czyli Erg Chebbi, a potem pojeździć dookoła komina, czyli w tym przypadku po hamadzie. Sambor pomiędzy te dwa punkty wstawia jeszcze naprawę spalonych sprzęgieł ;) Się zatem zbieramy: Mój żołądek się uspokoił, ale kilkudniowa dieta nie wpłynęła na mnie zbyt dobrze. Jednak zdecydowanie mam dość obserwowania innych zza szyby Dacii, więc jadę, choć mina nietęga… Erg Chebbi to punkt obowiązkowy w Merzouga. To tu robi się te wszystkie lansiarskie fotki w piachu, które potem oglądamy na FAT ;), o na przykład takie: Erg (czyli wydma po arabsku) to taka większa kupka piachu, mniej więcej 5 na 20 km, największa w Maroko. I systematycznie rozjeżdżana przez polskich motocyklistów… Nasz wyjazd nosi nazwę „Maroko dla początkujących” więc różnie nam na piachu idzie… Rozpoczynamy na płaskim: i niektórzy (w tym ja) na tym poprzestają. Lansiarskie fotki mam już z października ;) Ostatnie zdjęcie nieposzkodowanego Jasia oraz nieposzkodowanej DRki: Jasio Harleyowiec radził sobie niespodziewanie dobrze na wydmach: Podobnie jak Krzychu Harleyowiec: Maciek na AT oraz Janusz na KTM walczyli dzielnie z materią: choć czasem potrzebowali pomocy: Jazda ciężką maszyną bywa wyczerpująca: niektórzy zajeżdżali całkiem daleko: i znikali na dłuższy czas. Sambor wyrusza na poszukiwania chwilowo zaginionych najlżejszym motocyklem: Ponieważ mnie nie bardzo kręci skakanie po wydmach, DR stoi i się nudzi. Podobnie jak Wilczyca, której DRką jeździ Jasio. Jako dobra koleżanka mówię więc Wilczycy: masz, popróbuj sobie… Na początku Wilczyca jeździ grzecznie, po płaskim i wzdłuż wydm. Nieźle sobie radzi. :Thumbs_Up: Nagle widzę, jak wdrapuje się na wydmę. I zamiast u jej szczytu skręcić, jedzie prosto! A wydma, jak to zwykle bywa, drugi stok ma zdecydowanie bardziej stromy. Żeby nie powiedzieć, prawie pionowy. I właśnie ku temu pionowemu sunie Wilczyca… i wykonuje piękny lot kilka metrów w dół, mijając w locie Jasia, spadającego z innej wydmy, po czym ląduje tuż obok Janusza pogrzebanego w piachu… cdn...
  6. To raczej już Atlas Średni ;) Tak dla wyjaśnienia:
  7. Wilczo-Jagnięcina wróciła w całości z Bieszczad, Bieszczady pozostawiłyśmy również w całości, można pisać dalej. Odcinek 6, czyli nie wywołuj wilka z lasu Wstaję sobie i czuję, że nie jest dobrze. A wręcz, że jest słabo… Co za wściekłe bakterie opanowały mój układ pokarmowy?? Na szczęście nie muszę długo Wilczycy namawiać, żeby zasiadła na mojej DR, a ja zajmuję znów miejsce koło kierowcy, czyli Sambora. Trochę śpię, trochę patrzę za okno. Jest ładnie, choć nie za ciepło: śnieg leżący dookoła coś mówi o panujących temperaturach: Chłopaki coraz częściej mówiąc coś o ciepłej Afryce, pustyni i innych takich :Sarcastic: …coraz mniej widać: Momentami się przejaśnia: i wtedy jest ładnie... ale nie na długo… i w sumie to się cieszę, że mogę na moją DR patrzeć zza szyby Dacii Logan ;) Janusz jest przygotowany na deszcz, inni za bardzo przejęli się faktem, że jadą do Afryki ;) w końcu rozpadało się na całego, jest zimno i wieje. Wjeżdżamy na płaskowyż, brak drzew i wszyscy zaczynają tańczyć na asfalcie. Mamy przed sobą widok Wilczycy na DR 350 i Waldka na DR 650 – wygląda to dość ciekawie… Robi się mniej ciekawie, jak widzimy ciężarówki jadące w pochyle, a chwilę później Wilczycę zsuwającą się na pobocze. Pobocze po lewej! Wilczyca się zatrzymuje i widzimy, że ma spore problemy z utrzymaniem motocykla a nawet siebie. Po kolejnej chwili zatrzymuje się Waldek, tym razem na poboczu prawym. Wilczyca raczej nie ma szans w tym wietrze, lekkie moto + lekka kierowniczka… Zastępuje ją Sambor, a Waldek walczy dalej. Na szczęście w końcu płaskowyż się kończy i wiatr traci na sile. Gdzieś przed Errachidia Sambor stwierdza, że zaraz zamarznie i zjeżdżamy do knajpy: Tam widząc dwóch zziębniętych i przemoczonych od razu przynoszą piecyk ;) Reszta czeka w mieście i ma lekko dość pogody. Zostało nam 130 km do Merzougi, chłopaki jednak są tak zziębnięte, że nie bardzo mają ochotę na dalszą jazdę. Jednak Sambor używa całego dostępnego mu uroku własnego i udaje się mu przekonać ekipę do dalszej jazdy, mamiąc przy okazji, że w Merzouga czeka na nich ciepła pustynia ;) Najbardziej poszkodowanego (=zmarzniętego Jasia) wsadzamy do Logana, Jagna za kierownicę, Wilczyca z powrotem na swoją DR. Jasio szybko znajduje pod siedzeniem czerwone wytrawne i przestaje marudzić. Dodatkowo udaje mi się go skutecznie rozgrzać, kiedy usiłuję Loganem wyprzedzić i przekonuję się, że silnik 1,5 Dacii niewiele ma wspólnego z 2,0 w moim vw. Na zmieszczenie się nie ma już szans, usiłuję zahamować i przekonuję się o kolejnej istotnej różnicy pomiędzy wyżej wymienionymi pojazdami. Otóż Logan, choć nowe auto, nie posiada ABS-u , można zatem pięknie zablokować koła i sunąc sobie dalej po asfalcie… Udało się jednak odzyskać kontrolę nad trakcją i zjechać na odpowiedni pas ruchu ;) Sambor sunie na jagnięcej DR, kolana ma chyba tuż pod kaskiem ;) A Wilczyca znów na swojej DRaculi: Sambor dużo nie nakłamał z pogodą, bo przestaje padać. Stajemy w Erfoud i rozdzielamy się na 2 grupy. Dacia, Waldek oraz GSy jadą asfaltem, reszta offem do Merzougi. Dostałam zadanie odnalezienia kasby „Panorama” („no przecież byłaś tam 5 miesięcy temu”), co w sumie nie jest takie trudne, bo stoi na szczycie górki. Podjazd jest dość stromy i zastanawiam się, co na to Dacia. Ale Dacia nie takie rzeczy nam jeszcze pokaże ;) Kasba Panorama to bardzo klimatyczne miejsce (tu posiłkuję się fotkami z poprzedniego pobytu) (za kotarką jest łazienka) Ekipa offowa zajeżdża niecałą godzinę po nas, oczywiście z uśmiechami od ucha do ucha. Sambor wręcza mi tablicę rejestracyjną, która odpadła z DR, na szczęście ktoś to w porę zauważył. Stwierdzamy, że nie bardzo jest sens ją montować ;) W tablicy Wilczycy zaczęły za to puszczać nity, ale od czego najlepszy wynalazek świata, czyli trytytki? Pytamy, czy jutro będzie ładna pogoda, bo chcemy zostać tu 2 noce, pojeździć po ergu (czyli pustyni piaszczystej) oraz hamadzie (czyli pustyni żwirowo-kamienistej). Odpowiedz brzmi oczywiście „Inszallah” ;) cdn…
  8. Szutry jeszcze będą ;) Rzeczywiście, w 2012 chyba położyli asfalt na N16. W ogóle asfaltują na potęgę, trzeba się śpieszyć ;) Choć pewnie takich "kozich ścieżek" w Atlasie to jednak asfaltować nie będą ;)
  9. Odcinek 5, czyli kto boi się wilków, nie powinien chodzić do lasu Oj, noc nie była łatwa. Mimo rezygnacji z kolacji oraz profilaktycznego zdezynfekowania żołądka czystą, zatrucie na całego. I to w tak porządnej knajpie! Mam coś pecha do Maroka, już drugi raz przerabiam to samo. Tamtejsze bakterie wybitnie mnie nie lubią, a zdarzało mi się jadać w miejscach, które były dużo bardziej na bakier z higieną… Niewyspana oraz słaba (brak kolacji i śniadania) wsiadam na motocykl. W końcu to podobno lekarstwo na wszystko ;) chce się być motocyklistką, trza zagryźć zęby (patrz tytuł odcinka ;)) Na szczęście jest ciepło, słońce, i ogólnie wiosna. Lecimy N16 (zakręciarski asfalt), a później odbijamy na południe, na drogę również asfaltową, ale z przerwami ;) Sambor z Wilczycą prowadzą wóz serwisowy Reszta tradycyjnie: Czasem krajobrazy jakieś takie irlandzkie? Ładnie to tak wyprzedzać na ciągłej? Dobijamy w końcu do N16, ale w Ketamie zjeżdżamy na mniej główną, znów na południe. Czekamy, aż Dacia pokona dziurawy asfalt. Oj, wytrzymałe musi mieć to zawieszenie… Za Ketamą zaczynam mieć spore problemy z koncentracją, a wjechanie w każdą dziurę kończy skurczem żołądka. Mam chwilowo dość. W końcu od czego mamy wóz serwisowy? Zjeżdżam na pobocze, czekam na Dacie zamykającą naszą karawanę i proponuję Wilczycy zamianę. Ale Sambor jest szybszy ;) Wsiadam obok Wilczycy, usiłuję nie wydawać jęków, kiedy Dacia zakręty pokonuje bokiem i zaraz zasypiam. Pamiętam jakąś pauzę niedaleko Fezu, towarzystwo pije espresso, a ja dostaję rumianek w termosie… Śpię dalej… Omijamy Fez, ładna droga przez wysokie dość góry, sporo śniegu. Na każdej większej łacie śniegu dziesiątki ludzi z sankami! Śpię dalej… Budzi mnie pytanie Wilczycy: „dlaczego wyprzedzają mnie motocykle, sokoro jechałam ostatnia?” Hmmm… Śpię dalej… Ale niezadługo… telefon od Sambora „Gdzie wy wszyscy jesteście?” No cóż, jako dopiero obudzona nie bardzo wiem. Co gorsza, Wilczyca też za bardzo nie wie… Ton głosu Sambora nieco wzrasta, więc grzecznie odpowiadam, że zorientuję się , gdzie jesteśmy i oddzwonię. Orientacja zajmuje nam chwilę i widzę, że pojechaliśmy nieco inaczej niż było zaplanowane, ale za kilka km dojedziemy do odpowiedniej drogi. Dzwonię zatem do Sambora i mówię: „Sambor, zdaje się, że pojechałyśmy drogą alternatywną…” Dalszej konwersacji nie będę przytaczać ;) (Hasło „droga alternatywna” zostało mi jeszcze wypomniane kilka razy…) Czekamy na Sambora na skrzyżowaniu „drogi alternatywnej” z N13, gdzieś na południe za Ifrane: Niestety czekając widzimy, jak mija nas Maciek oraz Waldek i jadą dalej, dokładnie w przeciwną stronę niż powinni. Grrrr… Jedyna nadzieja, że zobaczą jadącego z naprzeciwka Sambora i zawrócą. Maciek zawraca, natomiast Waldek w najlepsze mija Sambora i jedzie dalej. No więc Sambor zawraca… Ehh, jazda w grupie… ;) W końcu jesteśmy wszyscy i jedziemy dalej na południe. Jest zimno i zaczyna padać, do tego już szarzeje. Zapada decyzja o szukaniu noclegu. Trafia się oberża (Auberge po francusku) za Timahdite, są toalety, jest prysznic, nawet kaloryfery ciepłe! Ja pakuję się do łóżka, cała reszta wcina spaghetti na kolację, nade mną lituje się Wilczyca i pitrasi makaronik ryżowy… Resztę wieczoru dogorywam w łóżku, a ekipa korzystając z zapasów miło spędza wieczór przy kominku…. cdn…
  10. Po otwarciu kranika DR furczy, aż miło! i będzie tak aż do końca wyjazdu! I do dziś nie wiem, która z przyczyn była tą główną. A może wszystkie po trochu? Jedziemy dalej! I znów jest ładnie: Wjeżdżamy na główniejszą drogę i kierujemy się na Chefchaouen, jedno z piękniejszych miast w Maroko, słynące z niebieskiej barwy ścian budynków. Ale na razie przedzieramy się przez Bab Berred. Ciekawe, że w miastach jakoś zwykle brak asfaltu… W końcu wyłania się zza wzgórz Chefchaouen, faktycznie niebieskawe: dojeżdżamy do Chefchaouen, gdzie Maciek chce nas zaciągnąć do knajpy, w której kiedyś był. Sporo kluczymy, zawracamy w ciasnych uliczkach, w końcu Maciek jedzie pod prąd, reszta nie i znikamy sobie z oczu. Postanawiamy czekać na niego tam gdzie się nam zgubił. Czekamy: podziwiamy klimatyczne zaułki Chefchaouen: a Maćka niet. Wilczyca jedzie na zwiady (polowanie?), ale go nie znajduje. No cóż, idziemy sami na późny obiad i wracamy do El Jebhy. Robi się ciemnawo, więc nie ryzykujemy nieznanej drogi przez góry, którą mieliśmy zaplanowaną, tylko takie bardziej główne, czyli P4105 do Oued Laou i dalej znaną nam już N16 brzegiem morza. To był dobry pomysł, bo już do N16 dobijamy praktycznie po ciemku. N16, choć główna, obfituje w zakręty, nieoświetlonych pieszych i rowerzystów oraz wałęsające się psy. Jedziemy więc dość wolno i asekuracyjnie. Janusz stwierdza: „K…, nie wiedziałem, że w nocy może być tak ciemno!”. Witamy w Afryce… Tuż przed El Jebha w DR Wilczycy kończy się paliwo (ma najmniejszy bak, fabryczny) i tradycyjnie benzyną służy DR Jagny, pseudo „cysterna” (bak akcesoryjny). Cysterna była chyba jednak skąpa, bo jakieś 300 m przed miasteczkiem Wilczyca ponownie staje ;) W końcu dobijamy do hotelu, tym razem nawet nie próbuję wjeżdżać na krawężnik. Czeka na nas z lekka wkurzony Sambor („czy nie można było zadzwonić, że się spóźni?”) oraz urażony głęboko Maciek (ten dla odmiany nic nie mówi). Na szczęście wyjazd do Tetouan był udany, zakupiono dwa simmeringi (jak się okaże niebawem, to był bardzo dobry pomysł) oraz odwiedzono Mariana*. Czyli znów możemy się integrować! (...i do tego trzeba udobruchać Maćka, który po kątach mamroce coś o upartych, nieposłusznych i ogólnie niedobrych motocyklistkach ;) ) cdn. *dla niewtajemniczonych: Marian to sieć sklepów z alkoholem, trudnodostępnym w Maroko
  11. Odcinek 4, czyli nie taki wilk straszny jak go malują Wstajemy całkiem wcześnie, plany mamy ambitne, śniadanie, upychanie kolanem bagaży w wozie serwisowym (tylne drzwi wydają się jakby lekko wypukłe…), ruszamy. „Krzychuuu!! Stój!!!! Olej!!!!!” ale Krzychu oczywiście nie słyszy i jedzie dalej, zostawiając za sobą piękną plamę oleju oraz znacząc wyraźnie swój ślad. Na szczęście jechał niedaleko, tylko na stację. Szybko formuje się konsylium: …i nie ma już wątpliwości: wywaliło simmering wałka zdawczego. A zapasowego brak. Sambor rusza na zwiady do wszystkich okolicznych mechaników, ale takiej gumy akurat nie mają. Sprawca nieszczęścia, czyli Krzychu: Krzychu ogólnie przynosi pecha sprzętom – na co nie wsiądzie, MUSI się popsuć nie dalej niż za 100 km… Sambor wraca bez simmeringu, ale za to z różnymi preparatami: które niestety nic nie dają. Jest problem. Simmering trzeba skombinować. Czekając na rozwiązanie: Do tego w trakcie Wilczo-Jagnięcych oględzin TT (były zaciekawione niebieskawym wyciekiem z maszyny) objawił się kolejny problem, zdecydowanie dobitniejszy: Ta maszyna już raczej nie pojedzie… No to mamy podwójny problem. Następuje rozdzielenie ekipy, ci, którzy mają czym, zrobią rundkę po górach Rif, reszta jedzie do Tetouan po simmering. Oraz do Mariana ;) No to jedziemy ;) Wybieramy krętą drogę prowadzą z El Jebha na południe, do drogi N2 (chyba N2…) droga z początku wydaje się szutrowa, ale chwilę później jest asfalt, niekiedy poprzerywany szutrem. Jest wąsko, kręto i górsko, czyli tak jak Jagnięta lubią ;) GS Brothers polujące na Wilczycę: Momentami mam wrażenie, że moja DR znów pod górę się lekko dusi, ale może jestem przewrażliwiona... Niestety nie ma słońca, ale i tak jest wiosennie: Soczysta zieleń… Kobiety mają różne sposoby na podróżowanie: Jakoś tak mało fachowo wyglądają te z prawej przy tych z lewej: Wjeżdżamy na ponad 2000 m n.p.m. i DR zaczyna coraz bardziej prychać i dusić się, w końcu gaśnie. Czyli jednak nie gaźnik… Oczywiście musiała stanąć w największym błocie i zimnie… Robimy oględziny, Wilczyca znajduje wiszący wężyk nie-wiadomo-od czego-i-po-co, a ja zaczynam obstawiać dolot powietrza, skoro problemy narastają z wysokością. Do tego niektórym nie podoba się dodatkowy filtr paliwa zamontowany przez Fazika. Ponieważ nie wiemy, co DR dolega, postanawiamy rozwiązać wszystkie powyższe problemy. Czyli: 1. wywalić filtr paliwa 2. wetknąć wężyk gdzie się uda 3. obejrzeć filtr powietrza Po zdjęciu baku znaleziono otwór, który nadawał się do wetknięcia wężyka, a po zajrzeniu do filtra (mokry) stwierdzono pewne nieprawidłowości w jego montażu (następnym razem spróbuję ograniczyć spożycie noteckiego jasnego w czasie czyszczenia filtra, obiecuję!). Po zamontowaniu wężyka, baku oraz filtra powietrza ruszam. Jedzie! Jedzie! Oj, oj, jednak nie… gaśnie! Podjeżdża Maciek. „A kranik otworzyłaś?” Ehhh, it’s not easy to be a woman….
  12. Dzięki Kastankas, może się poznamy na babskim zlocie? Na tym wyjeździe z facetami było OK, najważniejsze, że się nie przemądrzali, tylko normalnie podchodzili do kwestii, że kobieta też to i owo wiedzieć może. A to już baaardzo dużo ;)
  13. Odcinek 3, czyli o wilku mowa, a wilk tutaj (albo: jak niewierna Jagna usiłowała wtargnąć do meczetu ) Poranek w Tangerze jest rześki, ale już niedługo potem temperatura przekracza magiczne +20º ;) Po śniadaniu jedni szukają wulkanizatora: Inni mają problemy ze zbyt krętymi hotelowymi schodami: Jeszcze inni mają niedosyt i jadą w miasto: W końcu, koło południa, ruszamy. Cel na dziś: El Jebha. Droga wiedzie wzdłuż Morza Śródziemnego, piękny, zakręciarski asfalt. W końcu ciepło, morze i palmy: Kolejne podejście do kuchni marokańskiej, która na samym początku wybitnie podpadła Jasiowi: Jasiek tropi specyficzną marokańską przyprawę (jakaś currypodobna mieszanka) w każdym daniu (łącznie z deserem) i nie może się nadziwić, że prosząc o kotlet dostał grillowane żeberka. Marudzi przy tym straszliwie… Maciek narzeka na jakieś łożysko w Afryce: I niestety szybko wciela problem w życie na kolejnym rondzie. Zalicza przepiękny szlif asfaltowy, na szczęście osobno szlifuje Maciek, osobno AT. Obserwuję w lusterkach z przerażeniem iskry wydobywające się spod gmoli… Tymczasem Maciek wstaje , otrzepuje się, stawia AT na kołach i jedzie dalej. Konsekwencje całego zdarzenia to mała dziura w kurtce oraz starty gmol. Twarde sztuki… Upewniwszy się , że wszyscy będą żyć, jedziemy dalej. Kobieca część teamu: Zaczynają się górki i podjazdy, a moja DR zaczyna prychać powyżej 6000 obrotów. Hm, już to przerabiałam jesienią, konieczne było czyszczenie gaźnika wykonane przez Szparaga. Ale teraz Szparaga niet… Dojeżdżamy do El Jebhy, parkujemy pod hotelem (albo raczej „hotelem” ;) ) Trzeba wjechać na dość wysoki krawężnik, za bardzo się rozpędzam w tym celu, ręka coś za wolno przenosi się z manetki na klamkę i … zabrakło mi metra do wyhamowania. Koncertowo wjeżdżam w Wilczycę. Wilcze DR stoi, Jagnięce DR pada, a sama Jagna pada na kolana ... Towarzystwo męskie jakoś mało skore do pomocy, zaczynam już powoli zbierać się do głośnego wyrażenia co myślę o tej sytuacji, ale podchodzi Sambor i mogę w końcu wyleźć spod maszyny. Widzę lekkie przerażenie w oczach Sambora, nic nikomu się nie stało, ale musiałam o coś zahaczyć nosem i poleciała krew. Na nic nie zdają się tłumaczenia, że Jagny tak mają i to nic groźnego. Usiłuję tylko nie zabrudzić całego kasku od środka ;) Na szczęście nikt nie zdążył wyciągnąć aparatu ;) Wieczorem pożywiamy się w fantastycznej knajpce rybnej Na zdjęciu ekipa HD, w tym główny kontestator kuchni marokańskiej. Mina Jasia (ten po prawej) pokazuje , że i tym razem nie spodziewa się on niczego dobrego.. A jednak! Były krewetki, kalmary i lokalne, nieznane nam bliżej rybki. Wszystko świeże i pachnące! Sambor podsumowuje przy kolacji moją kolizję; „Jagna, w sumie do nawet dobrze, że Wilczyca stanęła ci na drodze. Bo inaczej wjechałabyś w meczet i mielibyśmy konflikt religijny”. Po kolacji Wilczyca i ja otwieramy woman-garage-service czyli czyszczenie gaźnika wersja lejdis. Wilczyca w roli Werkstatmeisterin, a ja pomagier. Najpierw jednak herbatka, kuchenka rozstawiona w toalecie: W tle słynne zielone wiaderko do spłukiwania ubikacji. Niebieskie wiaderko posłużyło natomiast do spuszczenia benzyny z DR w celu wyczyszczenia gaźnika. A tu się już czyści: W trakcie czyszczenia, wraz z pojawieniem się męskiej publiki, znikło rzeczone wiaderko. Po pewnym czasie rozległy się okrzyki „czemu tak śmierdzi w kiblu???”. No cóż. Dobrze, że Jasiu nie miał nawyku palenia siedząc na sedesie… Schodzę kolejny raz po benzynę i możemy dokończyć dzieła. Gaźnik wygląda na czysty, zobaczymy jutro, czy leczenie pomogło… Nasza sypialnia przypomina zapachem CPN, więc idziemy na piwko pokój obok cdn.
  14. Odcinek 2, czyli nosił Wilk razy kilka, ponieśli i Wilka Rano wstaję z lekkim szumem w głowie (to z pewnością efekt nocnego spaceru nad szumiące morze, przecież po czerwonym wytrawnym nie szumi). Mamy kilka godzin na „wjeżdżenie” się, w końcu mamy koniec lutego i pewne zaległości ;) Ruszamy z Wilczycą w stronę morza. Najpierw robimy rzut oka na gibraltarską skałę: Gonią nas GS Brothers: Trzeba koniecznie zmyć sól z maszyn, bo jakiś dziwnie rudy nalot zaczyna się pojawiać: Koło południa każdy się mniej więcej skompletował z maszyną i ruszamy w stronę Afryki. Dojeżdżamy na prom w Tarifie, w ramach oszczędności DRki Wilczycy i moja lądują na busie. Kupujemy bilety, pani w okienku myli się tylko trzy razy przy wypisywaniu (za każdym razem woła całą ekipę z powrotem) a na koniec okazuje się, że bus nie wjedzie na prom, bo jest za wysoki. Hm. Sambor musi jechać z resztą ekipy, bo jest właścicielem części motocykli i chce pomóc chłopakom przebrnąć przez odprawę celną. Koniec końców męska część ekipy odpływa jednym promem, a bus z Wilkiem i Jagną czeka na drugi. Mamy zatem czas na szybki spacer po Tarifie: połączony z degustacją tortilla de camarones ;) Europa żegna nas gradobiciem, wjeżdżamy na prom: i zaczynamy wzbudzać pewną sensację. Dwie dziewczyny + niemałe Iveco z dwoma DRkami na pace… Sensacja ma swoje dobre strony, dostajemy pierwsze miejsce w kolejce do wjazdu, a przy zjeżdżaniu kierujący ruchem zatrzymuje inne samochody i każe nas przepuszczać ;) W kolejce na cle jest jeszcze ciekawiej, bo Marokańczycy zaczynają nas pokazywać palcami i robić dziwne miny. Bierzemy się za wypisywanie kwitów celnych (są wyłącznie po arabsku i francusku) i uświadamiamy sobie, że przecież i tak nic nie zrobimy, bo żadna z nas nie jest właścicielką busa! Na szczęście nadchodzi Sambor, i „już” po godzinie przepychanek paszportowo-celnych możemy odjechać. W Tangerze Iveco zostaje zastąpione wozem serwisowym, które będzie wiozło nasze bagaże oraz niezbędny ekwipunek: Marka naszego wozu serwisowego będzie obiektem niewybrednych żartów do czasu, jak zobaczymy je w akcji na górskich serpentynach ;) Sambor wsiada do Dacii a Jagna z Wilczycą robią obstawę na DR. Nasza ekspedycja zaczyna się z grubej rury, przejazdem przez centrum Tangeru… Uf, niby to już przerabiałam, ale zawsze… Trzeba się przestawić na afrykańskie zasady ruchu, szczególnie na rondach ;) Lądujemy w hotelu na starym mieście, jest całkiem klimatycznie, i oczywiście integrujemy się dalej, tym razem czymś o bursztynowej barwie i smaku samogonu… I znów część ekipy nie umie grzecznie spać, tylko idzie na miasto. A medyna w Tangerze jest warta grzechu… W dodatku w środku nocy jest pusto i przez to jeszcze bardziej klimatycznie. Znajdujemy nawet otwartą knajpkę i rozpoczynamy przygodę z marokańską kuchnią ;) Tylko dlaczego nikt nie wziął aparatu? cdn.
  15. Jagna

    Szukam obniżonego GSa

    Ekhm.... Ja mam 158 cm. Słowie: metr pięćdziesiąt osiem. Po pół roku wyrzuciłam obniżony amor bo miałam dość zaczepiania o krawężniki. Teraz jeżdżę na zwykłym zawiasie, kanapa tylko niższa, to 2 cm. Bartolini - nie stwarzaj sztucznych problemów. Jak chcesz, to Ci sprzedam niższą kanapę. Po miesiącu ją mi oddasz ;)
  16. Drodzy Przyjaciele, święta już niedługo, ale listu do Mikołaja pewnie jeszcze nie wysłaliście i myślicie nadal nad prezentami. Miejsca w worku z prezentami jest jeszcze dużo, wiec kalendarza na 2013 rok nie może tam zabraknąć. Pozwalam sobie zaprosić Was do kupna kalendarza, który miałam okazję przygotować z moim przyjaciółmi. Ten kalendarz jest wyjątkowy - cały dochód z niego jest poświęcony dla syna naszego zmarłego tragicznie kolegi. Znajdziecie w nim także piękne zdjęcie naszej nieżyjącej Koleżanki z forum - Ashanti. Zajrzyjcie koniecznie na: http://pl.izimeeting.com/kup-kalendarz Pozdrawiamy serdecznie IZI MEETING TEAM
  17. Tytułem wstępu W Rumunii (prawie) każdy porządny motocyklista był. Opisów tychże wyjazdów było mnóstwo. Ale każdy z nich inny. Ten będzie najprawdziwszy. Bo mój :lol: Relacja będzie z mojego i tylko mojego punktu widzenia. I siedzenia. Czyli niewielkiej (ale tylko ciałem) motocyklistki na niezbyt wielkim motocyklu – BMW F650GS, o jeszcze bardziej niewielkim (bo rocznym) doświadczeniu. Za to w otoczeniu trzech potężnych Afryk. Z czego jedna miała 6 kufrów i była przepotężna. Było ich trzech: Bliźniak Rychu72 Raf I do tego Jagna (albo Jagnię…ciągnięte na rzeź) Bliźniak i Rychu wiedzieli w co się pakują, bo mieli okazję ze mną pojeździć. Biedny Raf przekonał się dopiero organoleptycznie… A tak bardziej serio: ofiarą nie jestem;) jeździć umiem;) (zdarzyło się nawet prowadzić grupę wycieczkową podczas zlotu na Grodźcu) ale pozaasfaltowego doświadczenia było brak, poza kilkoma króciótkimi wypadami podczas Szparagowych weekendów i sporadycznego jeżdżenia wokół komina po polnych dróżkach. Umowa zawarta w lipcu brzmiała: kostek nie zakładamy, kufry boczne bierzemy, offem nie jeździmy. Złamanie umowy nastąpiło jakieś 20 km po przekroczeniu granicy rumuńskiej :lol: Podsumowując: relacja będzie z punktu widzenia początkującej w offie i innych takich rumuńskich. Doświadczonych prosi się o nie komentowanie typu „ale w czym jest problem?”. Też tak będę kiedyś mówić !
  18. Byłam w Maroku 8-22 października. Motorki lawetą, my Ryanairem 3300 km, w tym 500-600 offu Wybrzeże, Góry Rif, Merzouga, Atlas, Marakesz, wybrzeże DR 350 na oponach Dunlop Sport hamada w czystej postaci: baby zawsze znajdą czas na pogaduchy: rzeki na Saharze też występują: wpadliśmy na Rajd Maroko. Trochę nam utrudnił życie... czasem się spało na dachu: czasem nie było łatwo: ale się jechało... był nawet czas na pstrykanie: czasem było jak w Grand Canyon: a czasem trzeba było się wspiąć na 3000 m n.p.m. zastawał nas w górach zachód słońca: albo napadały jagnięta na Jagnę: Po więcej zapraszam na: https://picasaweb.google.com/108946418902417727651/Maroko2012#
  19. Jagna

    Maroko - zajawka

    Oj tam, tylko te z pierwszego dnia, później jest lepiej...
  20. Historia zakończyła się regulacją zaworów. Po której problem znikł. Przy okazji wymieniłam też aku, ale problem był po stronie zaworów. Moto miało najechane 42 000 i pewnie nigdy nie regulowane zawory.
  21. Jagna

    Ashanti

    Przeklejam z FAT kwestie organizacyjne, dla tych, co chcieliby wziąć udział w ceremonii. W związku z tym że odległość z kościoła na cmentarz jest bardzo mała formowanie kolumny motocykli w celu przejazdu 200m nie da zamierzonego efektu. Do tego pod cmentarzem nie ma miejsca na zaparkowanie co spowoduje dodatkowe zamieszanie a chyba nie o to nam w tym wszystkim chodzi. Dlatego najlepszą opcją jest zaparkowanie motocykli pod przeciwnym krawężnikiem względem wyjścia z kościoła na ulicy tyłem do niego i skosem w prawą stronę. Unikniemy wtedy parkowania gdzie popadnie a rząd motocykli będzie żegnał Anię od wyjscia na ulicę w kierunku cmentarza. Na terenie kościoła od wyjścia do ulicy ustawione motocykle w szeregu , podczas wyniesienia trumny od drzwi aż do wyjścia na ulicę ( odpalone , na swiatłach i sygnałach ciągłych /jak gwizdki bosmańskie gdy kapitan schodzi z pokładu). Następnie ustawiamy się wszyscy w jednej grupie , każdy z kaskiem i idziemy na piechotę za Anią na cmentarz.
  22. Jagna

    Ashanti

    Bardzo dziękuję. Podaj jakieś konto, myślę, że po 10 pln będzie ok.
  23. Jagna

    Ashanti

    Nasza koleżanka Ashanti odeszła 29 lipca. Była wspaniałą, mądrą, młodą kobietą, pełną życia i życzliwości. Ci, którzy mieli szczęście ją znać, na zawsze zapamiętają jej roześmianą twarz. Miała tyle planów. Miała pasję – motocykle i podróże. Miała jeszcze tyle dróg przed sobą… Bądźmy z Nią w Jej ostatniej ziemskiej drodze. Podziękujmy jej za czas, jaki z nami spędziła. Ostatnie Pożegnanie Ani odbędzie się 6 sierpnia o 13.30. Msza w Jej intencji zostanie odprawiona w kościele Dominikanów (ul. Dominikańska 2) w Warszawie. Następnie pochowamy Anię na cmentarzu na Wałbrzyskiej. Rodzina wyraziła zgodę, żebyśmy pożegnali Anię, "tak jakby tego chciała, zgodnie z motocyklowym zwyczajem". Można więc przybyć na motocyklach, na których odprowadzimy Anię na cmentarz. .... Czy ktoś z Warszawy mógłby podjąć się trudu zebrania pieniędzy i kupna wieńca od forum?
  24. Jagna

    Ashanti

    Przeklejam piękne credo życiowe Ashanti: http://africatwin.com.pl/showthread.php?t=11892
  25. Jagna

    Ashanti

    Spędziłyśmy kilkanaście godzin na rejestracji IZI Meeting, przegadałyśmy ze dwie noce, kilka telefonów, ileś maili... Niby nic wielkiego... Tylko dlaczego mam uczucie, że odszedł ktoś bliski? http://pl.izimeeting.com/news/15-ashanti-odeszla Będę Was na bieżąco informować o pogrzebie, na tym wątku.
×