Skocz do zawartości

Jagna

Użytkownik
  • Zawartość

    854
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    19

Zawartość dodana przez Jagna

  1. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    Dziękujemy wszystkim licytującym i czekamy na więcej! Mamy już ponad 150 zł za kalendarz! http://charytatywni.allegro.pl/kalendarz-motocyklowy-izi-meeting-2016-i2684291
  2. Oto z dumą prezentujemy: Kalendarz IZI Meeting 2016 Pełen Waszych pięknych zdjęć ! Kolorowy! Motocyklowy! Podróżniczy! Międzynarodowy! I jak zwykle z sercem, bo cały zysk przeznaczamy dla Rafała - syna Iziego, naszego Przyjaciela i patrona naszego zlotu. Cena egzemplarza to jedyne 26 zł. Odbiór osobisty możliwy w Warszawie, Krakowie, Bielsku - Białej, Wrocławiu oraz Zielonej Górze. Wysyłka w grudniu. Wejdź i zamów tu: http://pl.izimeeting.../kalendarz-2016 Całość do obejrzenia tu: https://picasaweb.google.com/104838233466716108802/IZIKalendarz2016 Zapraszamy!!
  3. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    IZI Meeting wspiera WOŚP !!! Licytacja jednego z ostatnich egzemplarzy naszego pięknego kalendarza! http://charytatywni.allegro.pl/kalendarz-motocyklowy-izi-meeting-2016-i2684291 Zachęcamy wszystkich!
  4. Odcinek 6, czyli wracamy po śladach do Cuzco Na śniadanie zaglądamy do tej samej pani i próbujemy innych kanapek na ciepło. Trzeba się wzmocnić przed kilkugodzinnym spacerem wzdłuż torów ;) Jagna ma chytry plan, żeby wziąć wszystkie bagaże i władować się w pociąg, a chłopaki na lekko się przespacerują. Jednak wizyta na dworcu (osobny dla Peruwiańczyków, osobny dla reszty świata…) rozbija plan w drobny mak. Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zapłacę 24 $ za przejażdżkę 13 km! Nie rozumiem tego w ogóle. Miejscowi płacą coś koło 2$. Gdyby zagraniczni mogli jechać za tyle samo, pociąg byłyby pełen po sufit. Teraz wozi głównie powietrze, a każdy kto jest w stanie, idzie wzdłuż torów. Gdzie tu logika? Pamiątkowe zdjęcie w Aqua Calientes: pomnik wodza: i ruszamy: pogoda nie rozpieszcza, mgliście i pada. Klimat tropikalny, więc pod pelerynami jest gorąco, a na koniec i tak jesteśmy mokrzy ;) idziemy i liczymy słupki kilometrowe ;) Nasi tu byli ;) Co bogatsi jadą… Gdzieś , hen wysoko we mgle, widać zabudowania Machu Picchu: Poprzedniego wieczoru, kiedy pisaliśmy na telefonie, „Machu Picchu” słownik zamienił na „Machu Piachu”. Bardzo nam się ta nazwa spodobała ;) W końcu, wraz z końcem deszczu, dochodzimy do stacji Hydroelectrica, gdzie wzdłuż torów ulokowało się mnóstwo bud z funkcją baru. Za jakieś 7 pln zamawiamy danie narodowe, czyli „Milanesa”, czyli zupa + drugie danie, składające się z ryżu i kawałka mięsa. Ławki i stoły tuż przy torach, a zadaszenie siega aż na tory. W pewnym momencie wszystkie panie kucharki rzucają się na tory i zwijają zadaszenie. Pociąg jedzie ;) wLFi0JnOqiY Nadchodzi godzina odjazdu, szukamy swojego busa. Taaa, łatwo powiedzieć. Na parkingu stoi jakiś 20 białych sprinterów, przed każdym Peruwiańczyk wykrzykuje nazwiska pasażerów, a tłum białasów kłębi się dookoła. Nie sposób usłyszeć, a tym bardziej wyłowić z jazgotu swoje nazwisko… W końcu ruszamy na obchód busów, zaglądamy kierowcom w listy i odnajdujemy swoje nazwiska. Ufff. Że też nikt nie wpadł na banalne rozwiązanie, czyli wywieszenie list na szybie busa… Po jakieś godzinie zamieszania busy są zapełnione, ruszamy. Tą samą uroczą ścieżką dla kóz wijącą się na zboczu… ciekawe, ile sprinterów spadło już do tej rzeczki? Średnia prędkość dochodzi do 20 km/ h ;) wLFi0JnOqiY Uff, dojechaliśmy. Asfaltowa końcówka, już po ciemku, we mgle, z wyprzedzaniem na czwartego na zakrętach również była dość emocjonująca ;) Nocujemy w Cuzco w tym samych hostelu, choć pokój dostajemy zdecydowanie mniej klimatyczny. Noce na tej wysokości (prawie 4000 m) są dość chłodne i Jagna śpi prawie we wszystkim, co ma ;) W hotelu miały na nas czekać zamówione wcześniej bilety na jutrzejszy autobus do Puno, ale oczywiście ich nie ma. Pytamy się w agencji, owszem, przekazali już przedwczoraj… Tym razem w hostelu odpowiedz jest inna: aaa, nie, faktycznie, coś mamy, ale ten co ma, to właśnie go nie ma, ale będzie później,albo rano, a w ogóle to no problem… Kolejny raz widać zderzenie dwóch mentalności: europejczyk nie bardzo nie umie się nie denerwować późnym wieczorem brakiem biletu na poranny autobus… idziemy odreagować „w miasto”, może w międzyczasie bilety się znajdą… miejscowy bar pod chmurką: miejscowe przysmaki, czyli szaszłyk z pyrą: oraz pyra zapiekana z jajem i mięsem w środku: Koło północy w hotelu pojawia się ten, co ma nasze bilety (pytanie, dlaczego po prostu nie zostawił ich na recepcji, zdecydowanie go przerasta ;) ) i o mało nie umieram ze śmiechu, widząc swoje imię i nazwisko – przepisane z paszportu !!! Ciekawe, czy z takim biletem wpuszczą Agnieszkę G. na pokład ;)
  5. Naoglądaliśmy się z góry, czas ruszyć w miasto ;) Machu Picchu małe nie jest: I chyba nadal do końca nie wiadomo, co to było. Za Wiki: Machu Picchu zbudowano w II połowie XV wieku podczas panowania jednego z najwybitniejszych władców Pachacuti Inca Yupanqui. Pełniło funkcję głównego centrum ceremonialnego, ale także gospodarczego i obronnego. Zamieszkiwali je kapłani, przedstawiciele inkaskiej arystokracji, żołnierze oraz opiekunowie tutejszych świątyń. Miasto składało się z dwóch części. W Górnej, zwanej hanman, znajdowały się: Świątynia Słońca, Grobowiec Królewski, Pałac Królewski oraz Intihuatana, największa inkaska świętość. W Dolnej mieściły się domy mieszkalne kryte strzechą oraz warsztaty produkcyjne. Na stromych zboczach otaczających miasto znajdowały się tarasy uprawne o szerokości 2-4 m. Miasto opuszczono ok. 1537 r. Ruiny miasta początkowo utożsamiano z Vilcabambą, ostatnią stolicą Inków. Machu Picchu zostało odkryte przez amerykańskiego profesora Hirama Binghama. Bingham trafił tam 24 lipca 1911 z władającym językiem keczua przewodnikiem. Odkryto tysiące zabytkowych przedmiotów, w tym mumie, srebrne posążki, złote spinki i naczynia ceramiczne. Łącznie Bingham wywiózł legalnie do Stanów Zjednoczonych 4000 zabytkowych przedmiotów, które trafiły do Yale University. Machu Picchu było jednak najprawdopodobniej eksplorowane w dziki sposób znacznie wcześniej. Widok na część „przemysłową” miasta: Pięknie się to zachowało – ściany liczą sobie prawie 600 lat! Po lewej część mieszkalna, po prawej przemysłowa: Powoli z chmur wyłania się Huayna Picchu, szczyt nad miastem. Można na niego wejść (za dodatkową opłatą, rzecz jasna) i zobaczyć podobno najładniejszy widok na Machu Picchu. Jedyne 360 m w górę ;) Huayna Picchu raz jeszcze: Widoki z okien mieli niezłe: Tarasy uprawne, i jednocześnie zabezpieczenie przez osuwiskiem: Przewodnika nie mamy, musimy zatem doczytać ;) albo przykleić się do przewodnika władającego hiszpańskim (to Krzychu) bądź angielskim (Raf z Jagną) ;) Jedno z niewielu zniszczeń wskutek trzęsień ziemi (a jest ich tu sporo, to teren aktywny tektonicznie) Świątynia trzech okien (nazwa raczej współczesna…) , widok od środka: (widać tu słynną inkaską obróbkę kamieni na tzw. styk) i z zewnątrz: podobno w czasie przesilenia światło z okien oświetla jakiś specjalny kamień. W ogóle mnóstwo tu kamieni odpowiednio zorientowanych geograficznie i astronomicznie… Pięknie zachowany mur: O, tam w dole most, którym szliśmy! To podobno podobizna kondora: I tak sobie łazimy po tym mieście sprzed 600 lat, wyobrażając sobie życie Inków… Spotykamy Polaka, który zwiedza wszystko w biegu, bo ma całe 2 godziny ;) Kupił bilety do Peru nieprzyzwoicie tanio (czyli w tej samej promocji co my) i teraz zwiedza 4 kraje w 2 tygodnie... Tu rekonstrukcja stropu: A nawet całych chatek: I bardziej w głąb, tym mniej turystów ;) Po pół dnia łażenia rzucamy ostatni raz okiem na całość: oraz tabliczkę pamiątkową na cześć odkrywcy: I schodzimy pieszo w dół, jedną z zachowanych ścieżek inkaskich. Schodzimy niecałą godzinę, a łydki bolą następne dwa dni ;) Czasem zdarzają się inkaskie schody (takie same, które pozwalały ominąć wyrwę w ścieżce opisaną wcześniej) Jeszcze krótki spacerek wzdłuż Urubamby: i jesteśmy z powrotem w Aqua Calientes, gdzie akurat pociąg przywiózł następną porcję turystów: Wieczór spędzamy w gorącej wodzie (po hiszpańsku… aqua caliente ;) ), czyli basenach, przez które przepływa woda ze źródeł geotermalnych, oczywiście o lekko siarkowodorowym zapaszku zgniłych jaj ;) A na kolację peruwiańskie owoce, czyli ananas, mini-banany i coś, czego nazwy nie pamiętam, bo nie okazało się szczególnie smaczne ;)
  6. Zimno jest, wychodzić z domu się nie chce, znajomi dopominają się o wspomnienia z Peru, więc… Nie wiem, czy pies z kulawą nogą tu zaglądał, ale co mi tam, dokończę ;) Odcinek 5, czyli Machu Picchu ominąć nie wypada Tłumy turystów. Pięciu przewodników, każdy w innym języku i każdy głośno. W kadr wchodzi co najmniej pięciu Japończyków i trzech Rosjan. Uff. Ale co zrobić. Być w Peru i nie być na Machu Picchu? No nie da się… Sprawdziliśmy jeszcze w PL, że w lutym tłumów nie ma i bilet można kupić po prostu w kasie (w sezonie trzeba rezerwować dużo wcześniej, bo limit dzienny wynosi 2500 osó B). Rano Aquas Calientes wita nas cudowna pogodą: Dookoła wysokie granie, więc mgła po prostu wisi i wisi… A w zasadzie to chyba chmury… Kupujemy bilety (jedyne 62 $ za sztukę) i pytamy miejscowych, gdzie tu „lokalnie zjeść”. No jak to gdzie. Na dworcu! Nad dworcem jest mała hala, gdzie ulokowało się chyba ze 20 barów. Biali zaglądają tam rzadko, więc za śmieszne pieniądze dostajemy kawał ciepłego kurczaka w bułce oraz świeżo sporządzony koktajl owocowy – niebo w gębie. Machu Picchu znajduje się tuż nad Aquas Calientes, ale jakieś 800 m wyżej. Można skorzystać z inkaskiej ścieżki i podejść. My nawet nie próbujemy na tej wysokości ;) – 2500 m n.p.m. Korzystamy więc, zresztą jak 99% ludzi, z autobusów, które w 10 minut zawożą nas pod górę. Śmiesznie – miasto odcięte od świata, wszystko transportowane koleją, a tu nagle stadko autobusów ;) podobno przywieźli je na specjalnych platformach… U góry kłębi się te 2500 sztuk turystów, do tego lokalni proponują usługę „przewodnictwa” (która nie jest ujęta w te 62$). Wbijamy sobie pamiątkową pieczątkę do paszportu i w końcu jesteśmy w środku. Machu Picchu wita nas oszałamiającymi widokami: oraz cudowna pogodą: Hmm. Stoimy, czekamy, nadal nic nie widać… Jedynie Raf się zakolegował z miejscowymi ;) W przewodniku napisali, że często mgła podnosi się w południe i żeby być cierpliwym. No dobra, spróbujemy. Zostawiamy samo „miasto” i idziemy się przejść jedną z inkaskich ścieżek, które prowadziły do Machu Picchu. Ścieżka biegnie zboczem, w prawo lepiej nie patrzeć: Dziwi nas brak jakichkolwiek barierek itp. Ech, europejskie myślenie ;) Po jakiejś pół godzinie dochodzimy do zakazu: kilka lat temu można było dalej iść, ale zbyt wielu turystów zleciało na dół i w końcu przejście zamknięto. Teraz tylko przez furtkę można sobie popatrzeć na inkaskie „zabezpieczenie” przed niepożądanymi gośćmi: Kawałek ścieżki specjalnie wykuto i położono deski. Po ich zdjęciu można przejść jedynie w dół i w górę po wystających kamieniach (słabo je widać na zdjęciu niestety). Na takim kamyczku mieściła się jedna stopa, ale podobno nie było to problemem dla Inków. Cala reszta świata spadała w dół ;) Wracamy: Widoki nadal przepiękne: Nawet lamy zrezygnowane: No nic, będą mgliste zdjęcia… Ale, w końcu, powolutku, powolutku, minuta po minucie, mgła się podnosi! Widać nawet dolinę rzeki! Będą nawet foty bez mgły ;) Lamom też poprawił się humor ;)
  7. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    DZIĘKUJEMY WAM !!!! Jak zwykle byliście niezawodni. 700 sztuk kalendarzy rozjeżdża się w świat. Siedemset! Ostatnio usłyszeliśmy, że to już liczby pasujące do wydawnictw ;) Każda jedna złotówka zysku trafi po końcowych rozliczeniach do syna Iziego -Rafała. Poinformujemy Was mailowo, ile udało nam się wspólnymi siłami uzbierać. Dziękujemy za wszystkie miłe słowa przysyłane mailowo, za informacje, że kalendarz dotarł cały i zdrów ;) Jesteśmy Teamem - IZI Meeting Teamem, ale nie jesteśmy anonimowi. Więc na koniec pozwolimy sobie wymienić wszystkich, którzy przy kalendarzu pomagali: Wilczyca - dzięki niej polskie przesyłki do Was docierają, jesteśmy pełni podziwu, że jedna osoba może spakować tyle paczek! :) Vincent - nasz utalentowany Holender - grafik Max - informatyk, który panuje nad naszym internetowym sklepem Bliźniak, Szymek - przekazują Wam kalendarze do rąk własnych, a Bliźniak dodatkowo liczy Wasze przelewy Sambor - jemu zawdzięczamy ideę kalendarza No i ludzie spoza teamu: Szatan z Touratecha - dzięki za pomoc kurierską Hubert - dzięki za wydawanie kalendarzy w Warszawie No i Jagna pisząca te słowa, czyli pani od korespondencji ;) Mam nadzieję, że nikogo nie pominęłam... Dziękujemy!
  8. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    Działamy! Kalendarze powoli rozjeżdżają się po kraju! Każdego z Was powiadomimy mailem, gdzie i kiedy może odebrać swój. Kalendarze czekają już we Wrocławiu i Warszawie! Warszawa: "Motogumy" ul.Jagiellońska 67A Wrocław: "Ride Now" Al. Wiśniowa 3 Przesyłki indywidualne wyjdą lada moment, prosimy o cierpliwość, mamy do wysłania 700 sztuk! A my czekamy na Wasze opinie o kalendarzu :) PS - mamy kilka egzemplarzy nadobowiązkowych, zapraszamy do zamówienia na: http://pl.izimeeting.com/index.php/kalendarz-2016
  9. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    Powoli... rozpakowujemy.... Pachnie ładnie ;) Mamy jeszcze ciut w zanadrzu, więc kto się jeszcze nie skusił, niech szybko zamawia!
  10. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    Został Wam jeden dzień ;) Info końcowe: Koszt: 26 zł Wysyłka na całą Europę lub odbiór osobisty. Warszawa: "Motogumy" ul.Jagiellońska 67A Wrocław: "Ride Now" Al. Wiśniowa Kraków: Rondo Mogilskie 1 Zielona Góra: u Jagny Bielsko - Biała: u Wilczycy Termin wysyłki - na Mikołaja, czyli od 6 grudnia. Kalendarz jest formatu 46,5 x 32,5 (około A3), zapakujemy go w kartonową kopertę. Ostatnia szansa: http://pl.izimeeting.com Całość kalendarza tu: https://picasaweb.google.com/104838233466716108802/IZIKalendarz2016
  11. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    Jeszcze nie zamówiłeś kalendarza? Zostało niewiele czasu! Zamykamy 20go! http://pl.izimeeting.com/index.php/kalendarz-2016
  12. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    Oj, będzie nas za rok w listopadzie kusić ta Droga Wojenna w Tadżykistanie, oj tak... Jeśli chcesz, żeby kusiła także Ciebie, zapraszamy tu: http://pl.izimeeting.com/index.php/kalendarz-2016 PS A w tle jezioro Kara-kul ;)
  13. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    Miniaturkę, i to ślubną, miałaś zdaje się już w ubiegłym roku ;)
  14. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    Jeszcze tylko 2 tygodnie na złożenie zamówienia na kalendarz 2016. Wysyłka lub odbiór osobisty (Warszawa, Kraków, Wrocław, Bielsko - Biała, Zielona Góra, Berlin) w grudniu. Zapraszamy! Kupujemy tu: http://pl.izimeeting.com/index.php/kalendarz-2016
  15. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    ... i 200 sztuk poszło ! Wejdź i zamów tu: http://pl.izimeeting.../kalendarz-2016 Całość do obejrzenia tu: https://picasaweb.go...ZIKalendarz2016
  16. Pewnie część z Was słyszała już o wypadku na A4 pod Krakowem. Zginął Robert Kamp z Holandii. Niesamowicie pozytywny podróżnik i Człowiek. Mogliście Go poznać na IZI Meeting. Chcemy odprowadzić Go do domu w asyście. Kto może i chce, niech dołączy w Krakowie, lub gdzieś po drodze na A4. Wyjazd jutro z Krakowa pomiędzy 10 a 16, szczegóły podamy niedługo. Info tu: http://africatwin.com.pl/showthread.php?p=441150#post441150 oraz tu: https://www.facebook.com/pages/IZI-Meeting/354984427863330
  17. Jagna

    Kalendarz IZI Meeting 2016

    Przepraszam, już poprawione ;) Przy kopiowaniu coś poskracało linki ... Przy okazji - mamy kolejny rekord - ponad 100 sztuk w 24 h!
  18. 1. Prolog, czyli po co na wschód? Pomysł był Rafa. Nienowy, bo ubiegłoroczny, ale wciąż niezrealizowany. Żebym znów się nie wywinęła, zostałam postawiona pod ścianą już w kwietniu. Ściana była gładka, aluminiowa i przybrała postać płyty bagażnikowej do DR 350. I w dodatku sama do mnie przyjechała i się zamontowała! Tak więc nie mogłam nie pojechać ;) Nie da się także ukryć, że znaczący wpływ na chęć bliższego poznania wschodnich krańców Polski miało pewne podlaskie weselicho forumowe ;) Pomysł był następujący: 5 dni wolnego + 2 weekendy i jedziemy offowo wzdłuż Bugu. Raf na AT, ja na DR 350. Raf znał moje offowe „umiejętności” na F650GS z Rumunii oraz kilku weekendowych wypadów, i jestem pewna, że gorąco się modlił, żeby na DR szło mi lepiej ;) Oczywiście problemy przedwyjazdowe musiały wystąpić, a jakże: 1. Jagna ma zajęty weekend spotkaniem z beemiarzami. 2. Raf nie ma urlopu. 3. Jagna zafundowała sobie w czerwcu „awulsyjne złamanie paliczka dystalnego” (czy jakoś podobnie), wsadzając paluchy nie tam gdzie trzeba (a konkretnie między obudowę wiertnicy a świder). 4. Polska jednak nie jest małym kraikiem i z rubieży zachodnich (Zielona Góra) na wschodnie (Hrebenne) jest 750 km! Ale ponieważ nie ma problemów nierozwiązywalnych, to: 1. Wyjazd zaczniemy od spotkania z beemiarzami, Raf jakoś to przeżyje; 2. Lepiej nie wnikać jak, ale Raf dostał jednak urlop 3 dni przed wyjazdem; 3. Załóżmy, że ortopeda mówiąc „rehabilitacja palca” miał na myśli wciskanie sprzęgła, a 130 kg wagi jagnięcej DR mieści się w zaleceniu „tylko niech pani nie dźwiga nic ciężkiego!” 4. Wypożyczy się lawetę. Wypożyczy się lawetę… - Dzień dobry, czy jest wolna laweta motocyklowa na 2 sztuki w terminie…? - Jest. - To mogę podjechać zarezerwować? - Proszę. - To jak mąż przyjedzie po lawetę, to ja wtedy fakturę dam… - A skąd ja panu męża wytrzasnę do piątku? - No to kto przyjedzie? - Ja. - Pani? I pani będzie ją ciągnąć? - A ma pan coś przeciw kobietom? (tu sobie wyobraźcie wyraz moich oczu…) - eeee.. no nieee… A co pani będzie przewozić na tej lawecie? - A czy to nie jest przypadkiem motocyklowa laweta?? - eeee.. no tak… - no więc będę ciągnąć motocykl na tej motocyklowej lawecie… - tylko niech pani nie mówi, że to pani motocykl… i sama pani tak? - sama. - boże, co za czasów dożyłem… Kolejny „malutki” problem, to brak haka w moim vw. Rozwiązanie niby proste: kupić, zamontować. Kupuję używkę, bo cena nowego zbija z nóg. Podobnie jak cena montażu w ASO, ale nie bardzo mam wyjście – hak jest elektryczny, ma miliony sterowników i trzeba przeprogramować komputer. Pan Zenek w warsztacie raczej sobie nie poradzi… Montaż zajmuje 2 dni, na koniec panowie w ASO przyznają się, że w tym modelu robili to po raz pierwszy w życiu… - Proszę, tu kluczki, proszę podpisać odbiór auta, tylko taki jeden malutki, tyci, tyci problem jest… - taaak? - taka malutka kontrolka się pali, że żarówka przepalona w przyczepie, ale ona tylko się pali, wszystko działa… - i tak mi to zostawiacie? - to tak na razie, bo nie wiemy dlaczego tak, pani wróci z tej Białorusi, my pomyślimy i naprawimy… Hak zatem mam, piątek rano ruszam po lawetę, robię sobie przy okazji żarty z właściciela wypożyczalni pt. „niech pan mi to podłączy, bo ja taka głupia i nie wiem gdzie” oraz „to jak ja mam teraz jechać w zakrętach”, pan się prawie żegna z lawetą i ręce mu się nieco trzęsą… Na podwórku ładowanie DR za pomocą kobiecych rączek, pierwszy raz w życiu zapinam motocykl pasami, nie bardzo wiedząc jak… Mimo wszystko DR stoi prosto, ani dygnie, jest szansa, że ją dowiozę… Na razie tylko 200 km, do Walimia, gdzie czeka 30 beemiarzy i Raf. Chyba trochę nietypowo wygląda taki zaprzęg prowadzony przez niewielką Jagnę… cdn...
  19. Odcinek 14, czyli niestety wszystko kiedyś się kończy (urlop też...) Jak co rano, testujemy „heringa w tomatach”, czyli śledzia w pomidorach. Już chyba szósty dzień z rzędu. Może po powrocie napiszemy recenzje, bo codziennie inna puszka ;) Ruszamy na południe do Onufryjewa, gdzie zaskakuje nas nieco brak mostu (remont), ale na szczęście jest kładka dla pieszych ;) Co prawda Jagna zawadza handbarem o barierkę, handbar blokuje dźwignie hamulca i ogólnie śmiesznie jest ;) Wąskim jak ścieżka rowerowa asfaltem jedziemy na lokalny koniec świata, czuli Niedźwiedzi Róg. Jedziemy zerknąć na Śniardwy, jak na złość jakoś mgliście jest… Sam Niedzwiedzi Róg dość klimatyczny. Koniec lądu, koniec asfaltu… A dalej to co Jagny lubią najbardziej, czyli długi, pusty (i legalny!) szuter przez las. 15 km ;) Szuterautostrada właściwie: Sympatyczna wioseczka pod Piszem: Jesteśmy w środku Puszczy Piskiej. Mnóstwo tu leśnych dróg, korzystamy skwapliwie. Z Waglika przebijamy się Wiartel i dalej nad Jezioro Nidzkie. Miała być miejscowość, ale była tylko leśniczówka Zamordeje: Leśniczówka chyba ważna jest, bo wiedzie do niej piękny nowy asfalt z Rucianego-Nidy ;) Asfalt piękny, ale nudny, skręcamy więc w kierunku jeziora i jedziemy na azymut do Rucianego. Wyjeżdżamy z lasu koło portu. „Raf, a może by tak po emerycku przepłynąć się stateczkiem po jeziorze?” A co! Ciekawe zastosowanie przyczepy kempingowej: Pani z portu poleca nam knajpę na obiad. Zamawiam sałatkę z rakiem: Całkiem ładny ten rak: Korzystając ze zdobyczy cywilizacji szukamy ładnego miejsca na nocleg, czyli leśnego pola namiotowego. Celujemy w pole nad małym jeziorkiem pod Szczytnem. Odpuszczamy sobie zwiedzanie leśniczówki „Pranie” i znów szutrami lecimy na południe: Ograniczenie do 40 całkowicie bez sensu ;) Szutrami dojechaliśmy prawie do Szczytna: gdzie poczyniliśmy cowieczorne zakupy czerwonego wytrawnego. I dalej na południe: Leśne pole namiotowe nad jeziorem Sasek okazało się klepiskiem w środku wsi, więc zawróciliśmy. „Raf, taka ładna agroturystyka, może zaszalejmy ostatnią noc?” Zaszaleliśmy ;) Nocleg kosztował nas więc niż wszystkie pozostałe razem (bo były głównie za darmo), ale co tam ;) Sasek Mały to bardzo urokliwa wieś nastawiona na koniarzy. Więc prawie pasowaliśmy ;) Takie ładne pensjonaty tam są: Tradycyjnie wybraliśmy się nad jezioro popatrzeć na zachód słońca: No i się nie zawiedliśmy: I tak zakończył się nasz ostatni dzień „offowy”. Kolejny to już tylko dojazdówka asfaltowa do Warszawy. Złapał nas jedyny podczas wyjazdu deszcz, ale na szczęście udało się przeczekać pod wiatką (bo kurtek ani przeciwdeszczówek nie mieliśmy). Po 20 km asfalt wysechł (uff) i dalej było już nudno ;) Pod Warszawą odbieramy nasze auto, pakujemy motki, pamiątkowa fota i wioooo na autobanę. Jeszcze tylko 6 h i będziemy w domu. „Jagna, a pamiętasz, że poniedziałek rano przychodzą cyklinować parkiet, a my jeszcze tego kredensu po prababci nie wynieśliśmy?” i jak na zawołanie sms od Fazika: „Jesteście jutro w domu? Bo mam mały interes.” I równie szybka odpowiedz: „My też mamy do Ciebie interes, ale nie taki mały”. No to mamy załatwione ;) I tak dojechaliśmy do końca relacji. Wszystkim czytelnikom, którzy dotrwali, ukłony, w szczególności tym, którzy coś czasem skrobną. Nic tak nie zachęca do pisania (wszyscy piszący doskonale wiedzą, jak czasem trudno dobrnąć do końca…), jak Wasze reakcje ;) Do usłyszenia ;) PS – Ukłon specjalny dla Navai, który tydzień temu dzwoni: „Jagna, jak się nazywała ta knajpa w Puńsku co pisałaś, bo stoję na skrzyżowaniu i nie mogę coś znaleźć?”
  20. Przyjaciele, motocykliści, fani IZI Meeting i nie tylko! Tu już powoli tradycja, że pod koniec roku wspólnymi, międzynarodowymi siłami tworzymy charytatywny kalendarz. Może to Twoje zdjęcie będzie w 2016 roku oglądać kilkaset osób w całej Europie? Czekamy na Wasze zdjęcia motocyklowo - podróżnicze, w jak najlepszej rozdzielczości (min. 300 dpi, 5-6 MB, koniecznie poziome) Deadline - 5 października. Autorzy wybranych zdjęć (oprócz sławy) otrzymają egzemplarz kalendarza gratis. Zdjęcia wysyłajcie na: info@izimeeting.com Ubiegłoroczny kalendarz możecie obejrzeć tu: a edycję 2014 tu.
  21. Nie mamy skrzynki zapchanej. Nie wiem dlaczego, ale niektórym tak "odbija" gmail... W każdym razie Twoja fota doszła i wisi w galerii... A przy okazji: Zdaje się, że najbardziej podoba się Wam ta fotka: Jeszcze tylko 2 dni na nadsyłanie swoich propozycji do kalendarza na info@izimeeting.com
  22. Taka oto alpejska fotka-kandydat do kalendarza przyleciała do nas z Austrii od Kurta. Czekamy jeszcze tydzień! A fotek nazbierało się już ponad 100! Dziękujemy! https://picasaweb.google.com/104838233466716108802/Kalendarz2016Propozycje
  23. Odcinek 13, czyli poczuj się jak prawdziwy turysta Rano Jagna śpi tak długo, że Raf z nudów zaczyna robić zdjęcia: I ruszamy na podbój atrakcji turystycznych… Normalnie staramy się trzymać jak najdalej od utartych szlaków, ale jak tu nie odwiedzić Wilczego Szańca? Szczególnie z kimś, kto nie odpuszcza ani jednego odcinka Wołoszańskiego ;) Ja natomiast przypominam sobie pamiętnik sekretarki Hitlera (a przy okazji znany film „Upadek”) i jej opisy Szańca. Jest środek tygodnia, a w Gierłoży tłumy. Trzeba oddać – głównie niemieckojęzyczne ;) Czekamy chwilę na zebranie się grupy, dopłacamy do przewodnika (warto, bo przy budynkach nie ma opisów i wiele się traci). I oglądamy, co zostało z potęgi hilterowskiej: Mimo ruin , robi wrażenie… Dwie tablice upamiętniające nieudany zamach Stauffenberga: Nikt nie wyjaśnił, dlaczego są dwie tablice, obie głoszące „Tu właśnie tutaj…”. Mam skojarzenia z polską polityką ;) Kompleks bunkrów został wysadzony przez Niemców, nie chcieli, żeby dostał się w ręce Armii Czerwonej. Bunkry miały wytrzymać każde bombardowanie, więc łatwo nie było ;) Potężne fragmenty konstrukcji są odrzucone czasem na kilkanaście metrów… Zastanawia mnie jeszcze BHP – wszędzie można nadziać się na sterczące druty zbrojeniowe, albo rozwalić głowę o dwuteownik ;) Strop w nowoczesnej wtedy technologii strunobetonu: Struny nawet widać: Strop, który sobie poleciał na bok: Najważniejszy bunkier, czyli samego Führera: resztki stropu: Tu widać, jak niższa, żelbetowa część stropu odpadła od ceglanej: Rezydencja Göringa, wraz z zimowym ogrodem: Zamaskowany gliną z trocinami komin: Podobno polscy więźniowie pracujący przy budowie przekazali do Londynu dokładne namiary na kwaterę. Jednak alianci nie byli zainteresowani pomaganiem na froncie wschodnim... Odjeżdżając, na parkingu motocyklowym (jest osobny !) spotykamy kilka ciekawych egzemplarzy: Jakby z epoki ;) Jedziemy dalej. Pora obiadowa, więc zatrzymujemy się w przydrożnym barze nad stawem na rybkę. Świeża rybka… Ehhh, nijak się mają te kupione w sklepie… Wychodząc z baru wpadamy na …Laskę z FAT. Świat jest mały! Ciekawe, czy też mu rybka smakowała ;) Resztę dnia też spędzamy turystycznie, bo zahaczamy o twierdzę Boyen w Giżycku. Twierdza na wejściu prezentuje się godnie: Dalej nieco słabiej. Oznaczenia szlaków ginie, idzie człowiek i idzie i podziwia nie wiadomo co: Zresztą, przez chaszcze niewiele widać, a ścieżka ledwo uczęszczana… Robimy chyba ze 2 km dookoła – w sumie nie wiadomo po co. Coś ciekawego jest w środku: ale sąsiaduje z ogólnym bałaganem. Jesteśmy mocno rozczarowani, szczególnie w porównaniu z twierdzami w Kłodzku czy Srebrnej Górze. No dobra, kawałek był wyremontowany: Było nie zjeżdżać z offa ;) Kierujemy się przez Mikłajki na południe, nad Śniardwy, gdzie mamy plan na nocleg. Załapujemy się na ostatni prom przez Jezioro Bełdany: Jagna marudzi, że nie lubi wjeżdżać po śliskim metalu, kiedy trzeba jeszcze na niego wskoczyć (burta nie opuściła się na ziemię). Ale jakoś daje radę. Jadące przed nami panie zawieszają na burcie auto ;) Panie z auta patrzą na moje blachy i pytają: „FZI? To gdzieś koło Skwierzyny?” :lol19: Prom jak u nas na Odrze, na linie: Leśne pole biwakowe, na które liczyliśmy nie istnieje, a teren dookoła ogrodzony – hodowla konika polskiego. To rozbijamy się koło małej przystani jachtowej w Wierzbie. I próbujemy domowych kartaczy i knedli ze śliwkami ;) I znów jest pięknie ;)
  24. Tak. Jest ich już prawie 100, bardzo dziękujemy! Czekamy do 5. października
  25. Mamy już kilkadziesiąt kandydatów do przyszłorocznego kalendarza! Na przykład takie: Dziękujemy i prosimy o więcej! Zapraszamy do galerii - możecie pomóc nam w wyborze, klikając na najładniejsze zdjęcia! https://picasaweb.google.com/104838233466716108802/Kalendarz2016Propozycje#
×