Skocz do zawartości

Jagna

Użytkownik
  • Zawartość

    854
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    19

Posty dodane przez Jagna


  1. Dzień II

    Założenia:

    Od bladego świtu (czyli 8 rano) objazd trasy geologiczno - krajoznawczej, którą ma prowadzić niedoświadczona motocyklowo Jagna (ale za to doświadczona krajobrazowo i geologicznie). Hasło dnia: „bez napinki – wersja hard”

    Rzeczywistość:

    10.00 Fazi wygląda za okno, czy AT i BMW nie pogryzły się przez noc. Jakoś nie – pewnie pies czuwał nad całością.

    10.15 pierwsza poranna kawa kierowców

    10.30 druga poranna kawa kierowców

    10.45 nie wiesz gdzie położyłem/położyłam kluczyki/kask/mapę itp.? 20 raz pada hasło – tylko bez napinki

    11.00 Jagna wciąga na siebie 3 polar (w końcu jest poniżej 20 stopni) i już można ruszać:

    Fazi prowadzi na Grodziec, chociaż tego w planie Jagny w ogóle nie było. Garmin by BMW nie zna drogi na Grodziec i powoduje, że kierowca BMW jedzie jak w nocy bez noktowizora. To jak ci wszyscy Niemcy tu trafią? AT jedzie po prostu przed siebie i o dziwo trafia.

    Zamek Grodziec robi wrażenie, Fazi wyobraża sobie jak to było ongiś, księżniczki wychylające się z okien wieży, a po ich warkoczach wspinający się dzielni rycerze w lśniących zbrojach, przynoszący im to, co najlepsze...

    AT i BMW jeszcze się trochę na siebie boczą i udają, że na siebie nie patrzą:

    IMGP0676.JPG

    Ich właściciele na szczęście się na siebie nie boczą:

    IMGP0687.JPG

    Fazi zaprasza na zlot,a BMW sobie myśli: ciekawe, czy mnie też wpuszczą? Może wprowadzą dodatkowe opłaty za holowanie?

    IMGP0680.JPG

    IMGP0661.JPG

    12.00 ekipa rusza dalej, ale bez napinki. Czas zacząć właściwy objazd trasy. Garmin nadal nie umie się znaleźć…

    12.30 czas na kawę w stylu bez napinki. Godzinna przerwa na rynku w Złotoryi. Bomba kaloryczna w postaci sernika rozleniwia, czas na sjestę...

    13.30. Znowu na kółkach, kierunek - Kościół Pokoju w Jaworze. Jagna wykonuje swój popisowy numer na parkingu:dizzy:, czyli parkuje z górki. A pod górkę brak wstecznego, nóżki bezradnie machają w powietrzu… Pamiętajcie, aby dotykać BMW tylko w rękawicach i nie zarysować 12-warstwowej politury zabezpieczającej powłoki lakierowe!. Fazi stosuje się do zaleceń i zastępuje bieg wsteczny :bow:

    14.30 Tempo jazdy gwałtownie przyspiesza, na czym cierpi hasło „bez napinki”. W 4 godziny – 80 kilometrów. Czas na Bolków. Krajowa 3 ma tu całkiem fajne winkielki. Nagle AT widzi coś fajnego na lewo i zawraca. BMW (a dokładniej Jagna) tak szybko zawracać nie umie:dizzy:To coś fajne to zamek Świny:

    IMGP0689.JPG

    Fazi w Świńskich lochach:

    IMGP0695.JPG

    Jagna na Świńskim balkonie:

    IMGP0697.JPG

    Przy Świńskim zamku jest ładny parking. Ciut offroad’owy, przynajmniej dla wymuskanych beemek. Biedny GS jeszcze nie wie, jaki los zgotuje mu AT pod wieczór…

    Grupa Jagny na 100% zwiedza zamek w Świnach.

    14.30. Ciąg dalszy winkli na DK 3. Zamek w Bolkowie wydaje się bardziej ucywilizowany.

    Tamtejsi rycerze bardzo polubili Faziego i intensywnie wpraszają się na zlot jako pomoc dla ochrony. Porządku ma pilnować 2metrowy miecz obosieczny razem z operatorem nim wymachującym. Żołądki kierowców ściągają dB-Killera i słychać je nawet podczas jazdy. Fazi dostaje namiary na lokalne knajpy zdolne przerobić 50 motocyklistów/godzinę.

    15.30 Ciąg dalszy winkli na DK 3. Jagna patrzy smętnie w prawo (wspominając studenckie praktyki z kartowania geologicznego), bo chciała zaciągnąć BMW w szuterki przez Radzimowice, ale z daleka szuterek wygląda mocno piaszczyście. A do piasku BMW (oraz Jagna) jeszcze nie nawykłe :cold:

    16.00 Najważniejsze bez napinki – godzinna przerwa na obiad gdzie Fazi przeżywa obrazę roku. Właściciel restauracji oświadcza: ładnym BMW pan przyjechał. (Mimo wszystko zjecie w tej knajpie obiad w czasie zlotu). Na szczęście nie skończyło się na rękoczynach, ale było słychać zgrzytanie zębów. Uzbrojeni w 6 pierogów/głowa Jagna+BMW oraz Fazi+AT jadą dalej. Dla zadośćuczynienia obrazy Faziego, AT ryje niepostrzeżenie szutrowy parking przed restauracją ;)

    16.30 A jakby tak mała zamiana? AT nie bryka, nie wierzga i daje się dosiąść Jagnie. Efekt jest, jaki jest… Jechać by się dało, palce na ziemi są, tylko czemu te liczniki zasłaniają drogę? Jakiś wybrakowany ten model... Chyba jednak para Jagna+BMW sprawdza się lepiej…

    A dlaczego nie ma zdjęcia Faziego na BMW? Aż taki byłby wstyd? Widocznie do życiowych decyzji trzeba dorosnąć...

    IMGP0701.JPG

    17.30. Po obiedzie czas na chwilę przerwy, oczywiście w klimacie bez napinki. Tym razem AT musi posłuchać się BMW, bo żeby dojechać do Organów Wielisławskich, trzeba wiedzieć, komu wjechać na podwórko.

    Jagna i jej hobby: skały i BMW. Cos tam z boku jeszcze wlazło nieproszone, ale niech tam…. A zielony polarek, aby lepiej zakamuflować się w trawie.

    No i AT już się nie boi parkować tuż obok BMW…

    IMGP0708.JPG

    Ponieważ BMW nieco posmutniało widząc swoją właścicielkę na wielkim biało-czerwono-niebieskim konkurencie, trzeba było to jakoś wynagrodzić:

    IMGP0715.JPG

    IMGP0717.JPG

    I tak prześlicznie tam było:

    IMGP0720.JPG

    Chociaż hasło przewodnie poprzedniego weekendu (Szparag dzięki raz jeszcze) brzmiało „bez napinki”, tutaj podniosło się do kwadratu. Po godzinie leżenia w trawie, pod skałką, nad rzeczką, jeźdźcy stwierdzili ze 160 km w 6 godz. to jednak zbyt mocna napinka i zostają jeszcze na kolejne pół, aby delektować się wiosennym słońcem. No ale trzeba było się w końcu ruszyć. Jagna wymyśla trasę „ciut dookoła” przez Lubiechową drogami, które nawet nie są białe na mapie. Niestety okazuje się, że mapa do najnowszych nie należy, a drogi doczekały się asfaltu. Ale zakrętów nie wyprostowali i fajnie jest.

    IMGP0723.JPG

    Drogi puste oraz kręte, więc Fazi postanawia pobawić się w Szpilberga. Jagna z przerażeniem obserwuje, jak kierownik AT wchodzi w zakręty, redukuje, przyśpiesza i jeszcze trzyma w ręku wielką lustrzankę i kręci do tyłu. Ale filmiki wyszły…

    Jagna (+GPS by BMW) na koniec prowadzi, więc koniec końców ekipa ląduje nie wiedzieć czemu i po co we Wleniu na rynku, gdzie AT tłumaczy BMW co oznacza taki śmieszny znak: okrągły, z białym tłem i czerwoną obwódką. Naprawdę nie było napisane „nie dotyczy BMW”?

    Z Wlenia prowadzi Fazi, przez Marczów trafiamy pod wulkan. Trzeba na koniec dnia zaliczyć największą geologiczną atrakcję, czyli Ostrzycę Proboszczowicką (fot. archiwum).

    Ostrzyca2.JPG

    Jagna pamięta, że jakaś dróżka prowadziła pod sam wulkan. No i jest. AT nie myśli, tylko …dzida! BMW woli nieco spokojniej, aby nie zarysować 25tej warstwy politury na elementach narażonych na uderzenia kamieni. Dróżka powoli przechodzi w łączkę (na szczęście suchą) a następnie w ścieżkę pełną kamieni. AT pruje dalej, BMW (a raczej Jagnę) ogarnia zwątpienie. Na taki off się nie pisali… W punkcie, w którym kamienna ścieżka bierze ostry zakręt w lewo i leci mocno pod górę, BMW (a raczej Jagna) mówi dość, a poza tym system alarmowy uszkodzeń lakieru BMW zablokował zapłon. A szkoda, bo 100 m dalej ścieżka robi się znów bardziej cywilizowana, szutrowa. Jagna chowa dumę w kieszeń i przeobraża się w plecaczek na AT, z plecakiem na plecach. Fazi dojeżdża pod same bazaltowe schodki na szczyt.

    IMGP0730.JPG

    Dalej już nawet AT nie wjedzie… Ale Jagna i Fazi wejdą. To znaczy Jagna bardziej zostaje wciągnięta…

    IMGP0738.JPG

    IMGP0733.JPG

    IMGP0735.JPG

    Zachód słońca na szczycie wulkanu – bezcenne.

    Dzida w butach motocyklowych na szczyt – tutaj hasło „bez napinki” w ogóle nie działa, mimo ciągłego powtarzania. Płuca pracują jak miechy kowalskie...

    Fazi na szczycie wygłasza orędzie do świata na temat lepszej lepszości AT nad BMW, słońce ze wstydu chowa się za horyzont. Na koniec pozdrawia motocyklistów i kierowców BMW. Na szczęście Jagna ledwo zipie i nie ma siły zbyt intensywnie protestować. Schodzenie bez latarki z wulkanu może spowodować zbyt bliski kontakt skała – twarz, trzeba więc niestety powoli złazić.

    AT cierpliwie czeka: (może nawet tęskni za kolegą GS?)

    IMGP0740.JPG

    GS czeka 200 metrów dalej i świeci z daleka :mur: Fazi przekręcił stacyjkę pozycję za daleko (ach ta niemiecka zaawansowana technika…) i GS stoi na pozycyjnych. W AT pewnie padłoby już aku… Nie, nie padłoby aku, no bo przecież AT nie można zostawić na postojówkach…

    Fazi dosiada BMW (nikt nie widział bo było ciemno, wstydu nie było) i zjeżdża krytyczne 20 m w dół. Po łączce i szutrze Jagna sobie już radzi sama.

    Faziemu chyba spodobało się te 20 m na BMW, bo postanawia przejechać się później na nim nieco dalej, aby się upewnić w swoich konserwatywnych przekonaniach.

    Niestety po ciemku okazuje się, że lampa BMW oświetla głównie niebo i gwiazdy oraz oślepia AT. Werdykt brzmi: ułamany zaczep, lampa lata jak chce. Oczywiście komentarze o BMW – cytuje $/&!!!§?!$%&&!!!, słychać cala drogę. A Africa w tym czasie pęka z dumy, aż na owiewkach to widać... Po powrocie do agroturystyki następuje naprawa w stylu rejli: rękawica Faziego klinuje lampę i wszystko gra.

    Tak naprawione BMW wiezie obu kierowców do najbliższej punktu wydającego kolacje chmielną - piwo należy się po takim dniu. 180 km w 10godz., to nie każdy da radę. Jagna się przekonuje, że jej motocyklem da się tak zahamować, żeby tylne koło poszło do góry oraz kilku innych ciekawych rzeczy. ABS wygrywa rożne ciekawe melodie na asfalcie, ale do Beethovena jeszcze daleko... Rękawica zostaje w międzyczasie zastąpiona chustą, bo 3 stopnie w plusie powodują ze ręka Faziego straciła kontakt z dowodzeniem. Piwo nabyte, lokalesi pod sklepem i tak nie uwierzyli, do kogo należy moto (no bo żeby baba?) i można wracać. Fazi wypowiada kilka komplementów pod adresem BMW (jeszcze nie wypił piwa, a gada jak n... . Pewnie nigdy publicznie do tego się nie przyzna). Jagnie nie trzeba tego wcale mówić, przekonań beemiarzy nie da się zachwiać, są jak granit, są jak porfir, są jak skała wapienna :)

    cdn...


  2. Skoro już się produkuję na forum Afica Twin, a kiedyś tam mianowaliście mnie nadwornym pisarzem, to wklejam i tu.

    Kto się czubi, ten się lubi, czyli Africa Twin i BMW on tour

    Motyw przewodni: Objazd tras sobotnich na IZI Meeting

    Występują:

    Honda AT RD07 - jako doświadczona

    BMW F650 GS - jako początkujący

    IMGP0806.JPG

    Gościnnie występują:

    Jagna - jako początkująca kierowniczka

    Fazi (Fassi) – ponoć doświadczony kierowca i nadworny fotograf

    IMGP0679.JPG

    Natchnienie: Szparag („bez napinki”)

    Miejsce zdarzenia: Góry Kaczawskie

    Straty:

    BMW: urwany na dziurach na A18 zaczep od lampy przedniej oraz 2,5 litra paliwa na rzecz AT

    AT: cztery ząbki w łańcuchu

    Zyski:

    BMW: po dziurach na A18 zaczęły ponownie stykać żarówki obrotomierza

    AT: 2,5 litra benzyny ciężkostrawnej z BMW

    Dzień I

    Założenia:

    spotkanie w Proboszczowie o godz. 18.00

    Rzeczywistość:

    1. BMW z niemiecką precyzją, pomimo huraganowego wiatru, przybywa punktualnie z zachodu.

    2. Jagna schodzi z maszyny na trzęsących się lekko nogach, bo nie miała jeszcze okazji prowadzić motocykla po prostej drodze w przechyle 45 stopni na prawo i mimo to skręcać w lewo. Samochody na wszelki wypadek trzymały za nią bezpieczną odległość 200 m. Na szczęście na autobanie Jagna jechała z wiatrem.

    3. AT mniej więcej o 18 wyjeżdża z domu i kieruje się na zachód – czyli pod wiatr. Coraz bardziej huraganowy.

    4. AT dzielnie walczy z wiatrem, ale pod względem prędkości zdecydowanie przegrywa…

    5. Fazi nie ufa swojej męskiej intuicji i 8 km od celu dzwoni do Jagny z pytaniem „w którą stronę mam skręcić?” Jagna oraz BMW nie bardzo wiedzą, bo BMW standardowo jadą tam, gdzie wskaże GPS i nie zwracają uwagi na drogowskazy…

    6. Po 40 km Fazi postanawia zaufać sam sobie, wraca i tym razem skręca dobrze.

    7. 22.30 AT w końcu parkuje koło BMW. Na razie boi się za blisko podejść, więc staje lekko z tyłu. W końcu nigdy nie wiadomo, co te Germańce wymyślą… Na wszelki wypadek AT jest pilnowana przez miejscowego psa

    IMGP0656.JPG

    cdn...

    • Like 1

  3. Szukam porad doświadczonych kolegów i towarzystwa na jednodniowe wypady turystyczne (trochę bocznych dróg, trochę polnych, szukanie ciekawych miejsc). Czy ktoś z lubuskiego ma podobne zainteresowania?

    Mam F650GS. Bytuję w cieniu największego pomnika Jezusa na świecie :)

    O! O! Ja się piszę na boczne dróżki - szczególnie te koło Międzyrzecza. Tylko rzuć hasło ;)

    Zaraz obok Jezuska powstaje najdłuższy wiadukt w Polsce. Mozna bedzie oba obiekty zrobic na jednym zdjeciu. :D

    S3 i A2 w budowie, fajny teren pod kostke :)

    Miałam nadzór geologiczny nad palowaniem jednego z tych wiaduktów. Zdarzyło mi się podjechać GSem, bo osobówką nie było szans. Reakcje były fajne - nie dość, że jedyna baba na budowie (i w dodatku trzeba jej słuchać, bo nadzór) to jeszcze na moto :lol:


  4. Jagienka wróciła :lol:

    Pisuj jak tam było na zlocie. Jak się czułaś wśród ludków, dla których F650 GS, to namiastka beemki? :lol:

    No cóż. Już jest nas dwie, a trzecia się szykuje. Może Sylwia się tu w końcu objawi, bo na razie jest na forum jedynie jej forpoczta w postaci faceta (z duużym GSem oczywista).

    Koledzy mówią, że mamy 1/4 BMW, bo tylko 1 cylinder.

    A w zeszłym roku usłyszałam (tak, tak, chrisbiker1150, to Ty tak mówiłeś) "no dobra Aga, ładny sprzęcik, ale później kupisz boxera, co?"


  5. Martwi mnie tylko cały czas jej wzrost, na egzaminie YAMAHA YBR 250 (siodło 805mm) był lekki problem w momencie zatrzymania. Poza tym śmigała jak złoto :lol: Na placu bez problemów, no i trasa też gładko.

    Z tego co czytałem GS'y od 2002r mają siodło na 780mm. Myślicie, że taka różnica będzie odczuwalna?

    Ja już pewnie n-ty raz to piszę: jestem chyba na tym forum najniższa. Więc jeśli ja z moimi 158 daję radę, to każdy inny chyba też. :)

    A prawko robiłam na takiej samej Yamaszce. Teoretycznie GS ma niższe siodło, w praktyce nie bardzo. Mnie się nawet wyższy wydawał. Różnica jest w szerokości moto.


  6. Dziękuję za miłe słowa. Pięknie i nisko się kłaniam.

    Ale dajcie trochę odpocząć od pisania. Trochę mi się już odechciało, więc poczekam, aż znowu mi się zachce. :oops:

    Poza tym, mam teraz gorący okres w mojej drogiej robocie, czyli uni. Ponad 100 studentów czeka na mnie w sesji. Jest to robić...

    A to , żeby narobić smaku.

    IMG_4278.JPG


  7. Panie i Panowie, odcinek ostatni:

    Następne dwa dni spędzamy w Ierissos, głównie na kręceniu się ”wkoło komina” i odpoczynku – czeka nas w końcu coś ponad 1900 km do domu. Jesteśmy na półwyspie Athos, więc chcemy skorzystać ze statków, które wzdłuż niego pływają. Na sam półwysep wjazdu nie ma, należy on do mnichów prawosławnych i żeby się tam dostać, trzeba być mężczyzną, najlepiej prawosławnym i mieć tysiące zezwoleń. Na półwysep w ogóle nie wpuszcza się kobiet (podobno nawet królowej angielskiej nie ulegli) ani żadnych zwierząt płci żeńskiej ;)

    Klasztory można zatem podziwiać wyłącznie ze statków. Statki odpływają z miejscowości położonej kilka km od Ierissos. Przemek wpada na „świetny” pomysł: tu wszyscy jeżdżą bez kasków, więc te kilka km do portu też tak zróbmy, przynajmniej nie będą nam się plątać kaski po statku. I do tego ubrał jeszcze sandały… (ja je noszę standartowo ;)) Po jakiś 2 km oboje mamy dość. Bez kasku to można jechać, ale tak max. 40 km/h. A P. stwierdza, że w stopy parzy… Cóż, uroki silnika typu boxer…

    Jakoś się doturlaliśmy do portu, przejażdżka statkiem to ok. 1,5 h. Widoki dość ładne, ale z 10tym klasztorem z kolei robi się trochę nudnawo…

    IMG_3495.JPG

    IMG_3496.JPG

    IMG_3518.JPG

    W porcie stoi takie ładne coś:

    IMG_3490.JPG

    Wracamy do Ierissos i resztę dnia spędzamy w knajpkach i na plaży. W lokalnym supermarkecie (jest świetny, ponieważ posiada najważniejsze urządzenie w tym klimacie – dach nad parkingiem) nabywamy maty plażowe w cenie 2E/sztuka. Uda się je nawet dowieźć do Polski – mieszczą się pod tylnym kufrem. Mam je do dziś ;)

    Kolejnego dnia odwiedzamy plażę, która tak nam się spodobała 2 dni wcześniej. Jest tylko dla nas… Ponieważ jest to zatoczka w zatoce Morza Egejskiego, plaż w zasadzie nie ma. Woda ma pewnie prawie 30 stopni i chyba ze 2,3 godziny po prostu w niej leżymy. Jest świetnie.

    IMG_3543.JPG

    To małe czarne w wodzie to ja :D

    Kolejny punkt programu – restauracja, w której widzieliśmy tłumy lokalnych. Dziś tłumów nie ma:

    IMG_3546.JPG

    ale jedzenia za bardzo też nie, właścicielka zaprasza na kolację. Ale nam się marzy obiad raczej… Dostajemy jakiś kawałek mięsa z grilla, konsystencji podeszwy mniej więcej. Na pocieszenie jak zwykle darmowy deser…

    Robimy jeszcze pożegnalną rundkę po półwyspie Sitonia

    IMG_3555.JPG

    IMG_3551.JPG

    IMG_3481.JPG

    i pod wieczór wracamy do Ierissos. Siedzimy na balkonie i powoli żegnamy się z Grecją. A Grecja … zaczyna za nami płakać. Żeby w lipcu w Grecji padał deszcz?? Co prawda przez jakieś 10 min, ale był.

    Wieczorem zaczyna mnie wszystko boleć. Chyba jednak za długo leżeliśmy na tej plaży…

    Rano szybkie pakowanie i ruszamy na północ. Chcemy dojechać w okolice Belgradu. Jedziemy przez Macedonię, nieco wolniej niż zakładaliśmy, bo ciągle są roboty drogowe. Tuż przed granicą serbską zaczyna padać i po raz pierwszy wciągamy na grzbiet kondomy. Czy my zawsze musimy wracać w deszczu??

    Przejście drogowe w Serbii niezbyt fajne, kolejki, remonty i bałagan. Szukamy kantoru, bo autostrady płatne, a podobno Euro nie przyjmują. Autostrady są głównie z nazwy i opłaty, sporo dziur i nierówności. Dookoła jakoś szaro i smutno, może dlatego, że pada…

    Belgrad mijamy obwodnicą i powoli szukamy noclegu. W przewodniku bardzo polecają Park Narodowy Frushka Gora koło Nowego Sadu, postanawiamy więc trochę odbić w bok i poszukać jakiegoś pensjonatu. Ciągle leje, buty mi już przemokły, rękawiczki też. Jedziemy ok. 20 km lokalnymi krętymi dróżkami, pewnie byłoby ładnie, gdyby nie deszcze i zmrok… Dojeżdżamy do miejscowości Banja Vrdnik, gdzie widzimy kilka sanatoriów. Uliczka w bok i widzimy „apartmani”. Pokoje są. Właściciele widząc, jacy jesteśmy zmarznięci i mokrzy od razu biorą nas na werandę i częstują śliwowicą. Oj, przydała się… A dla GSa znalazło się miejsce w garażu. Jesteśmy w Vojwodinie, to chorwacka część Serbii. Trochę sobie gadamy mieszanką polsko-chorwacko-rosyjsko-niemiecką i nie zostaje nic innego jak pójść spać. Dostajemy jeszcze przenośmy kaloryfer. Jest zatem szansa na suche buty. Miejsce jest fajne, pewnie warto by spędzić tam kilka dni… Przez ten cholerny deszcz nie wyciągnęłam ani razu aparatu i zdjęć brak...

    Następny dzień to ponad 1000 km do domu, trochę dużo, biorąc pod uwagę, że od Brna już drogi ,mniej główne. Ale meta w domu więc możemy jechać jak długo się da.

    Rano od razu wdziewamy kondomy, choć nie pada. Niestety przydają się, choć na Węgrzech zaczyna się wypogadzać i w końcu żegnamy się z deszczem. Dalej to już w zasadzie tylko autobana, Budapeszt, Bratysława, Brno. Po drodze sporo wypadków, a więc i korków. Po raz pierwszy widzę, co zostaje z przyczepy campingowej po poważnej kolizji… Kilku „uprzejmych” Austriaków specjalnie zajeżdża drogę, żeby nie było motocyklistom za dobrze i musimy z pół godziny stać…

    W Brnie koniec autostrad, zjeżdżamy na Liberec. Na drodze kupa objazdów (remonty) i wleczemy się jakimiś gminnymi momentami drogami. W Sudetach robi się zimno, ubieram się znowu w kondoma i dopiero jak zjeżdżamy w dół za Wałbrzychem, robi się cieplej.

    W domu jesteśmy coś koło 2 w nocy i stwierdzamy, że to nie był dobry pomysł z tak długą trasą na raz. Z objazdami wyszło nam prawie 1300 km i 18 godzin w siodle. Padamy na twarze…

    The End


  8. Rano, z pewnym małym żalem nawet, opuszczamy Korinos i ruszamy na północny wschód. W zasadzie, to zaczynamy już wracać, bo Korinos był naszym najbardziej wysuniętym na południe punktem noclegowym.

    Jest niedziela, więc postanawiamy zatrzymać się na moment w Salonikach, które w normalny dzień są raczej nieprzejezdne. Pomysł był dobry, połowa Saloniczan jeszcze śpi…

    IMG_3465.JPG

    IMG_3475.JPG

    IMG_3463.JPG

    Zabawnie wyglądają te starożytności wciśnięte między mniej lub bardziej współczesną zabudowę. Pewnie na tubylcach nie robią już żadnego wrażenia… Te skromne raczej ruinki to w zasadzie jedyny kawałek starożytnej Hellady, jaki mieliśmy okazję zobaczyć. No nic, trzeba się będzie wybrać jeszcze raz, przynajmniej jest solidny powód ;)

    Za Salonikami zjeżdżamy w dróżki coraz bardziej boczne i jak to zwykle bywa, coraz ładniejsze. Półwysep Chalcydycki składa się z trzech mniejszych półwyspów, więc gdziekolwiek się nie pojedzie, w końcu widać morze :)

    IMG_3482.JPG

    IMG_3486.JPG

    Do każdego, najmniejszego miasteczka czy gospodarstwa prowadzi nowy , piękny asfalt. (Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć: chyba wiem, skąd wziął się Grekom ten ogromny deficyt budżetowy). Od czasu do czasu pytamy się o nocleg, ale nie wygląda to fajnie: albo przeraźliwie drogo, albo zajęte. No cóż. Lipiec.

    Okolice są śliczne, zupełny brak hoteli i innych takich kombinatów, a turyści chyba głównie lokalni.

    Urzeka nas miasteczko Pyrgadikia, położone na stromym brzegu i schodzące wprost do morza. Nad jedną frappe udało nam się spędzić chyba 1,5 godziny! Czas naprawdę zwalania w takich okolicznościach przyrody… Niestety jedyne pokoje, jakie znajdujemy w tej urzekającej mieścinie zdecydowanie nie są urzekające. Jedziemy dalej… Niestety kompletnie nie potrafię, nawet patrząc na mapę, odtworzyć którędy jechaliśmy. Pewnie głównie przed siebie… N-ty raz spotyka nas sytuacja: mapa w lewo, nawigacja w prawo, znaki prosto.

    Po raz pierwszy w życiu przejeżdżam przez bród (wody może na 10 cm):

    IMG_3487.JPG

    Nagle za zakrętem asfalt się gwałtownie kończy…plażą. Ostre hamowanie, stoimy przednim kołem w piachu. I patrzymy. Na jedną z piękniejszych plaż, jaką widziałam. Długa, piaszczysto – kamienista, gdzieniegdzie skałki i jeszcze bardziej gdzieniegdzie ludzie.

    Pot spływający ciurkiem po plecach przywołuje nas do rzeczywistości. Jest południe, skwar, a my w pełnym „umundurowaniu”. To jednak nie najlepszy czas na plażowanie. Ale miejsce trzeba zapamiętać…

    Na razie zawracamy. Ja zsiadam, P. manewruje. Dobrze, że zsiadłam, mogłam w ostatniej chwili złapać GSa łamiącego się w piaszczystym łuku :) Tym razem bez ofiar :D

    Wracamy do góry, widzimy piękny pensjonat, próbujemy. Jakoś mało po grecku, wszystkie drzwi zamknięte. Ale przy drzwiach dzwonek, więc dzwonię. Jak już mam przycisk wduszony, to widzę pod spodem malutki napis: „fire alarm”. Jezu…. Szkoda, że nie mam przy sobie plastra, to bym tak zakleiła, a tak trzeba w końcu będzie puścić… Co za kretyn w takim miejscu montuje taki przycisk??? Jezu, ale wyje… No to teraz trzeba się dyskretnie i szybko oddalić, nim przyjedzie straż pożarna….

    Czuję się jak ostatnia idiotka… Jeszcze z kilometra słychać to wycie…

    IMG_3554.JPG

    Tym razem asfalt kończy się nam w knajpianym ogródku przy plaży, rybki smażą na dworze na grillu, tłumy tubylców – znaczy się, że dobrze karmią. Ten adres też trzeba zapamiętać, bo o wolnym stoliku można tylko pomarzyć.

    Próbujemy szczęścia na kolejnym półwyspie, Athos. Gdzieś w połowie drogi mija nas czarny GS na opolskich blachach. Coś jednak się nie możemy rozstać… Wiemy już, że Adam i Aga na Kretę jednak nie dotarli, ale nie sądziliśmy, że jeszcze na siebie wpadniemy. Trochę się wymieniamy informacjami, narzekamy na śliski asfalt (ja w moich zwykłych butach mogę się na nim regularnie ślizgać) i kolejny raz żegnamy. Tym razem po raz ostatni w Grecji :D

    IMG_3548.JPG

    Zajeżdżamy do Ierissos, które położone jest na wschodnim wybrzeżu półwyspu Athos. Miejscowość ciut większa, takie polskie Międzyzdroje. Jak zwykle wszystkie pensjonaty zajęte… Powoli robi się niefajnie, bo już wczesny wieczór, ile można szukać. Ale widzę znajomy napis DOMATIA na pobliskim domu i postanawiam spróbować. Wygląda ładnie, właściciele siedzą na balkonie pod winogronem i piją frappe. Pokoje są. Cena do przyjęcia. Uff. A może frappe? O tak, tego nam było trzeba. Pokoje nawet dwa do wyboru, bierzemy ten ładniejszy, na trzy noce. Więcej już nie da rady, powoli trzeba wracać, urlop się kończy.

    W pokoju gorąco strasznie (bo pod dachem bezpośrednio), ale klima jest. Jedziemy jeszcze tylko po jakieś żywieniowe zakupy (w Grecji bardzo podobała mi się idea sprzedawania wina w takich małych buteleczkach, jak w samolocie, 0,3 l chyba. Na jedną, mało pijącą Jagienkę na jeden wieczór – w sam raz). Późnym wieczorem okazuje się, że klima, owszem działa, ale nie chłodzi. Od sufitu bije taki żar, że nie ma mowy o spaniu, bo najmniejszy ruch powieką powoduje strugi potu. Idziemy na rozmowy dyplomatyczne. Pani się kaja, że nie miała pojęcia o usterce i zmieniamy pokój. Nieco brzydszy, ale jest chłodno…. P. coś tam mamrocze, że jak wróci do fabryki, to im gratis prześle wełnę do izolacji dachu…


  9. Paweł, przesadzasz, choć oczywiście miło mi. Artykułu jeszcze nie czytałam, tylko jej bloga od czasu do czasu. Ale książkę Ani bardzo lubię, i uważam że jest dobrze napisana. Tak "po babsku"

    A mnie niestety grypa mocno trzyma i nie bardzo wysiedzę przy kompie. A zdjęcia za pomocą laptopa bez myszki, w łóżku, to już mnie i moją gorączkę przerasta...

    do słyszenia ;)


  10. Skoro tak ładnie prosicie :oops:

    Kolejny dzień spędzamy (wstyd się przyznać) jak typowi turyści w Grecji, czyli jedziemy do klasztorów w Meteorach. To jest coś, co warto zobaczyć, ładne i klimatyczne, tylko weźcie stamtąd te hordy turystów…

    Mamy do przejechania koło 200 km, najpierw autobaną do Larissy i dalej krajową 6 prawie pod same klasztory.

    Klasztorów było ponad 20, teraz chyba 6 jest „czynnych” czyli zamieszkałych przez mnichów lub mniszki, prawosławne oczywiście. Wszystkie można zwiedzać, ale w upał wymaga to pewnego samozaparcia.

    Każdy klasztor znajduje się na szczycie góry i trzeba się na niego wdrapać. Ja odpadłam po drugim…

    IMG_3380.JPG

    IMG_3383.JPG

    IMG_3389.JPG

    Nie pamiętam, ile kosztował wstęp, ale na pewno nie było to mało. Klasztory (a właściwie monastyry) pochodzą nawet z X w. i kiedyś były w zasadzie niedostępne z zewnątrz, mnisi byli wciągani w specjalnych koszach albo workach. Teraz do transportu mają windy…

    Kobiety podczas zwiedzania obowiązkowo mają mieć długie spódnice. Ja oczywiście takowej nie posiadałam, więc dostałam taką płachtę z gumką, żeby wyglądać przyzwoicie…

    A to jest to cholerstwo, od czego w Grecji i przyległościach odpadają wieczorami uszy, czyli cykada. Kamuflaż prawie doskonały :lol:

    IMG_3402.JPG

    Same okoliczności przyrody też są fajne, takie piaskowcowe ostańce erozyjne.

    IMG_3378.JPG

    Do trzeciego monastyru Przemek wszedł sam, ja widząc ilość schodów odmówiłam współpracy ;)

    IMG_3414.JPG

    IMG_3422.JPG

    Spotykamy na parkingu parę z Polski na chopperze, podziwiam, jak przejechali tyle km. W ogóle jakoś w Grecji mało spotkaliśmy zagranicznych turystów na moto, mimo szczytu sezonu.

    Resztę klasztorów podziwiamy z daleka, zjeżdżamy do Kalambaki na obiad (ja jak zwykle horiatiki, w tym upale na nic konkretniejszego nie mam siły) i trochę się kręcimy dookoła po bocznych dróżkach.

    IMG_3442.JPG

    IMG_3450.JPG

    I wracamy po śladach do Korinos. Znów wieczorne rozmowy rodaków, jutro zamierzamy zmienić region i znaleźć nocleg na Chalkidiki na kilka dni.

    Wracamy w rozmowie do wczorajszego Olimpu i Polka się śmieje, że na Olimpie to nawet jej mąż nigdy nie był, który u jego stóp mieszka. Podobno Grecy docierają tylko tam, gdzie da się dojechać samochodem…


  11. Rano rozstajemy się z połową uczestników. Po śniadaniu my ruszamy w Masyw Olimpu, oni na prom do Salonik. Trochę się boimy tłumu turystów, ale okazuje się, że Olimp nie należy do punktów w programie wycieczek. Jedziemy kawałek autobaną (znowu machanie ręką, że mamy jechać, a nie płacić), zjeżdżamy na Litihoro i dalej już znaki na park narodowy Masyw Olimpu. Można dojechać asfaltem do ostatniego parkingu (ok. 2000 m n.p.m.) , a dalej już tylko szlaki piesze. Jest las i chłodno, nawet długi rękaw wskazany (ale sandały jak zwykle):

    IMG_3322.JPG

    Olimp słynie ze szczytów osnutych mgłami, ale akurat nie trafiliśmy…

    IMG_3337.JPG

    Trochę się pokręciliśmy dookoła, nawet ładne szuterki

    IMG_3324.JPG

    Zwiedziliśmy jeden prawosławny monastyr (św. Dionizosa chyba)

    IMG_3326.JPG"

    i zjechaliśmy do Litohoro. mniej więcej 2 km niżej …. I tu już opał był standardowy, posiedzieliśmy trochę w cieniu i stwierdzamy, że w górach jednak lepiej.

    IMG_3350.JPG"

    No to szybka analiza mapy i jedziemy. Z mapami w zasadzie codziennie mamy jakiś problem. Na lokalnych skrzyżowaniach sytuacja wygląda najczęściej tak: mapa papierowa każe w prawo, GPS w lewo, a znaki prosto. Mapie papierowej przestajemy ufać pierwszej, jak tylko znajdujemy datę wydania (2000), no cóż, nowszej nie było w domowej bibliotece ;) Ale mapy na Tom Toma niby aktualne… Jak już kompletnie nie wiemy co robić, to się pytamy. Ale konwersacja niestety dość często wygląda tak: „Excuse me, do you speak English?” „Yes, of course” „Could you tell us how to get to ….” “Eeeee…” I dalej po grecku…

    Siedzimy w Litohoro i widzimy jakąś pięknie wijącą się lokalną drogę “ode wsi do wsi” przez cały Masyw Olimpu. Tylko czy asfaltowa? Na mapie papierowej nie ma ani tych wsi, ani tej drogi. Tankujemy, pytamy. Konwersacja jak wyżej. No nic, do odważnych świat należy. Początek fajny, winkielki asfaltowe pną się w górę. Nagle z krzaków wyskakuje jakiś gość w kamizelce i macha. Wygląda jak członek lokalnego OSP ;) Pyta się po co i gdzie jedziemy (po angielsku) ale odpowiedzi najwyraźniej nie rozumie. A my nie wiemy o co chodzi. Droga nieprzejezdna? Pożar lasu? Usiłujemy się dowiedzieć, czy przejedziemy. A ten duka tylko „water, water” No chyba nie powódź, jak wszystko dookoła wyschnięte na wiór??? W końcu, nie patrząc na dalsze machanie rękoma, jedziemy. I znowu winkielki piękne. Ludzi brak, raz na godzinę mija nas jakieś auto, pięknie jest. I do dziś nie wiem, o co z tą wodą chodziło :?

    IMG_3351.JPG

    IMG_3354.JPG

    IMG_3355.JPG

    GPS pokazuje nagle drogę w bok, która składa się z samych serpentyn, takich 180˚, i kończy na szczycie. Oczka się kierowcy zaświecają, mi nieco mniej, bo jakoś wykończona powoli jestem tym upałem. Ale jedziemy. Asfalt jak wczoraj położony, żywej duszy (no dobra, konie były) fajny chłodny wiaterek.

    IMG_3365.JPG

    IMG_3372.JPG

    Droga kończy się bramą z greckim napisem, czort wie co to było, z daleka widzimy tylko strażnika z długą bronią. Ośrodek wojskowy? Bardziej wyglądał na narciarski… W każdym razie wiatr, że głowę urywa, widoczki rewelacja.

    IMG_3369.JPG

    IMG_3367.JPG

    IMG_3368.JPG

    Czas wracać po śladach. Jedziemy przez biedniutkie wioski, drewniane mosty nad wyschniętymi rzekami, mijamy stada kóz i ogólnie klimat fajny;) a wszystko to jakieś 50 km w bok od Wybrzeża Olimpijskiego z tłumami plażowiczów…

    Zjeżdżamy z górek po zachodniej stronie, dobijamy do żółtej drogi, jakieś 100 km później do autobany (tym razem płacimy) i już jesteśmy w naszym Korinosie. Chcemy zjeść coś lokalnego w lokalnej knajpie, ale (jak to na południu) kucharz przychodzi na 20tą i na razie są dania odgrzewane wczorajsze ;) Właścicielka ku lepszemu zrozumieniu przysyła kelnerkę-Ukrainkę i udaje nam się coś zamówić mimo braku menu ;) Ja jak zwykle moją ukochaną horiatiki (czyli po prostu sałatkę grecką), P. kusi się na mięsko. Do rachunku dostajemy deser gratis – i tak już będzie za każdym razem.

    Nasza sąsiadka Polka już czatuje na nasz powrót i ledwo bierzemy prysznic już zjawia się z kawą i arbuzem;) Jak twierdzi jest spragniona konwersacji po polsku. A my porządnej kawy ;) Dostajemy taką jak w Turcji, gotowaną w rondelku, stawia na nogi w minutę. A ogólnie od jakiegoś czasu króluje tu frappe, czyli napój kawopodobny na bazie rozpuszczalnej neski. Ale na te upały – idealna, z lodem…

    Słyszymy z oddali jakieś śpiewy – okazuje się, że to wesele. A konkretniej korowód weselny. Podziwiamy – pannę młodą, że nie mdleje w sukni w tym upale, a gości, że tańczą i grają…

    IMG_3460.JPG

    Dobrze, że mamy nocleg w zwykle, "nieturystycznej" wsi. Gdzie indziej byśmy tego nie zobaczyli... A jakby ktoś chciał tak się zatrzymać, to proszę, telefon na powyższym zdjęciu :lol:

×