-
Zawartość
854 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Days Won
19
Posty dodane przez Jagna
-
-
Laweciarstwo jest tematem wstydliwym, ale jakoś tak się złożyło, że z 12 maszyn pięć przybyło na lawecie, a dwa w busie
Na swoją obronę mamy końcówkę tylnej opony u Rafa oraz prawie zupełny brak gąbki w siedzeniu Jagny (znaczy DR Jagny oczywiście )
Pakujemy się u Wasilczuka na podwórku:
Punkt zborny został przez Chemika ustalony przy terespolskim Tesco na godz. 18. w sobotę.
Nie wiem dlaczego, ale miałam mocne przeświadczenie, że dokładnie o 18.01 ekipa pod wodzą Chemika wyruszy i nie będzie żadnego czekania na spóźnialskich
Tymczasem jest 18.00 i są wszyscy oprócz Chemika, Olka i Szynszyli
Jest bardzo gorąco i z zazdrością patrzę na jedynego, któremu nie gotują się stopy.
Teddy-boy ma na sobie piękne, bialutkie i PRZEWIEWNE trampki.
Szybko okazuje się jednak, że nie bardzo jest czego zazdrościć, bowiem owe trampki to JEDYNE obuwie, jakie posiada. Motocyklowe nie załapało się na podróż busem
Off w trampkach? Pewnie są i tacy, ale Teddy-boy do nich nie należy
Człowiek Bez Butów (dawniej Teddy-boy) postanawia stracić jeden dzień z wycieczki i wrócić się do Warszawy po bardziej odpowiednie obuwie, jednak bez pewności, gdzie ono aktualnie się znajduje
I tak murzynków (tfu) motocyklistów zostało jedenastu (ale tylko na chwilę )
Nadciągają ostatnie trzy maszyny i możemy ruszać na przejście. Wszyscy ostrzegali, byle nie na 19, bo zmiana szychty, no ale cóż. Wjeżdżamy punkt 19.
Papiery, papiery, pewnie byłoby sprawniej, gdyby było nas mniej.
Służba graniczna miła i sympatyczna, po pewnym czasie wychyla się z okienka i woła: "Zapraszam pana Cezarego".
Po czym słyszymy: "Ja pana nie mogę przepuścić przez granicę, gdyż jest pan poszukiwany. Mam obowiązek pana zatrzymać".
Przyznam, że był to dość niespodziewany początek naszej wycieczki
[cdn]- 17
-
Potwierdzam, nie było. Ale głosy słyszałam różne różniste na ten temat co do krajów dawnego ZSRR.
- 1
-
Odcinek 1, czyli czy naprawdę tego właśnie chcemy?
Zorganizowany wyjazd grupowy…
Są plusy dodatnie i pulsy ujemne takiego wyjazdu.
Moje doświadczenia są dokładnie pół na pół, czyli jeden taki wyjazd udany, a drugi niekoniecznie.
Przeczytawszy post Chemika o wyjeździe grupą na Białoruś miałam więc mocno mieszane uczucia.Zmieszały się jeszcze bardziej, kiedy przeczytałam słowa Chemika (cytat luźny): jak tankujemy, to wszyscy, jak jemy, to wszyscy, jak sikamy, to wszyscy
Zapada jednak decyzja: jak będzie za bardzo hardcorowa jazda (bo Jagny się jazdą w terenie delektują raczej), albo za duży zamordyzm, to po prostu pojedziemy sobie sami w bok i już.
Do tego namawiamy do wspólnej jazdy Maryśkę i Janinę, więc będzie wesoło, no i widzimy na liście Calgona – będzie jeszcze weselej
Mój optymizm skrusza nieco na Izi Meetingu Bartek:
„Marysia i Janina?! Jagna, ty się módl, żeby Maryśka wzięła BMW, a nie KTM! To truchło nie dojedzie do Lublina nawet, a tak to może choć na Białoruś wjadą!”.
Słowa okazały się prorocze, choć nieco w innym zakresieDecyzja zapadła, wciągamy się na listę, ustalamy urlopy w robocie.
Problem nr 1 – Jagna tydzień przed wyjazdem zauważa, że nie ma gdzie wbić przeglądu w DR (serio mam ją już tyle lat??), czyli trzeba wyrobić czasowy dowód. Ciekawe, jak go potraktują na granicy…
Problem nr 2 – KTM Rafa jest zarejestrowany na Jagnę (ach te zniżki…)
Problem nr 3 - Jagna w każdym papierze ma inne nazwisko (ach te śluby …)
Wyrabiam dowód, spisujemy notarialną umowę użyczenia motka (dwujęzyczną), choć moja ścisło-matematyczno-logiczna dusza burzy się przed tym faktem jak tylko może (przecież będę stała obok i mogę powiedzieć i podpisać przy celnikach: oto użyczam temu mojemu ślubnego tego oto KTM – i po co notariusz??)
Laweta pożyczona (mamy do Terespola prawie 700 km), parking u Wasyla zarezerwowany (Wasilczuk - dzięki raz jeszcze!), budzik ustawiony na 6 rano…
Witaj przygodo!
- 13
-
Odcinek wstępny, czyli prolog nieco literacki
Dziesięć małych Murzyniątek
Jadło obiad w Murzyniewie,
Wtem się jedno zakrztusiło -
I zostało tylko dziewięć.Dziewięć małych Murzyniątek
Poszło spać o nocnej rosie,
Ale jedno z nich zaspało -
I zostało tylko osiem.Rzekło osiem Murzyniątek:
Ach, ten Devon - to jest Eden,
Jedno z nich się osiedliło -
I zostało tylko siedem.Siedem małych Murzyniątek
Chciało drwa do kuchni znieść;
Jedno się rąbnęło w głowę -
I zostało tylko sześć.Sześć malutkich Murzyniątek
Na miód słodki miało chęć,
Jedno z nich ukłuła pszczółka -
I zostało tylko pięć.Pięć malutkich Murzyniątek
Adwokackiej chce kariery.
Jedno się odziało w togę -
I zostały tylko cztery.Cztery małe Murzyniątka
Brzegiem morza sobie szły,
Jedno połknął śledź czerwony -
I zostały tylko trzy.Trzy malutkie Murzyniątka
Poszły w las pewnego dnia;
Jedno poturbował niedźwiedź -
I zostały tylko dwa.Dwu malutkim Murzyniątkom
W słońcu minki coraz rzedną...
Jedno zmarło z porażenia -
I zostało tylko jedno.Jedno małe Murzyniątko
Poszło teraz w cichy kątek,
Gdzie się z żalu powiesiło -
Ot, i koniec Murzyniątek.Agatha Christie "I nie było już nikogo"
-------------------
W opowieści wystąpią (kolejność przypadkowa):
Chemik + Olek, czyli The Chemical Brothers, vel "Bracia przy kasie",
Szynszyla, czyli Pani Chemikowa,
apex, czyli Woj Tek,
Novy, czyli Gadżeciaż na AT,
teddy-boy, odtąd Człowiek Bez Butów,
calgon vel Książę Cyganów,
Czarek40 vel Termos (w sumie to nie wiem, czy się chwalić znajomością z tym gościem, bo to przestępca pospolity ),
Maryśka+Janina, czyli tandem złożony w 50% z najbardziej cierpliwego faceta pod słońcem,
raf,
oraz jagnaOpowieść będzie tendencyjna, jednostronna i widziana kobiecym okiem
- 14
-
Zschopau z jego zamkiem w samym środku miasteczka widać z daleka. Zresztą rozglądając się dookoła, zamki są chyba w co drugiej wsi
Ten prezentuje się okazale:parkujemy obok innych motocykli na środku rynku i idziemy na zamek, gdzie znajduje się clou dzisiejszego przedpołudnia, czy muzeum DKW oraz MZ.
Ponieważ mamy w planach jeszcze inne muzeum, kupujemy od razu "Kombi-ticket" na oba muzea, jest oczywiście taniej.
Zamek motocyklistami stoi, sklepik z pamiątkami, szafki na kaski, kilka filmów w kilku wersjach językowych itp.
Parter to historia MZ, a góra to DKW.
kilka fotek z muzeum:
Mały warsztat:
M-zety wyścigowe:
Oprócz motocykli produkowano również inny sprzęt. Tutaj jakaś glebogryzarka z silnikiem pana Rasmussena.
Ęduro adventure
Kolekcja nie jest duża, ale robi wrażenie. Wychodząc kierujemy się w stronę centrum poszukać jakiejś knajpy, ale jakoś wszystko pozamykane, bądź jest przerwa od 14:00-17:00. Jakaś sjesta czy coś;). Niezrażeni tym jedziemy do drugiego muzeum...
- 11
-
Kolejny dzień, czas na obiecane Rafowi motocykle
Wybieramy najbardziej krętą dróżkę do granicy niemieckiej, przez dość odludną połoninę:Są nawet jakieś szuterki w bok, ale Jagna na Gertudzie odmawia zjeżdżania z asfaltu
i w dół, na północną , niemiecką stronę:
Kierujemy się na Annaberg-Buchholz, gdzie na przedmieściach znajduje się cudeńko techniki: Frohnauer Hammer, czyli zabytkowa (działająca!) kuźnia.
warte zobaczenia nawet dla tych, co nie władają niemieckim, bo jak działa młot napędzany kołem młyńskim zrozumie każdy, który zobaczy na własne oczy
Kuźnię zbudowano w 1621 i jest w rękach tej samej familii do dziś.
Przewodnik trafił się nam bardzo miły, widząc nie-Niemców mówił wyraźnie i dawał mi czas na tłumaczenie Rafowi
Na zewnątrz niewielkie podpiętrzenie strumyka, który zasuwą może być kierowany na koło młyńskie
które następnie napędza ogromny, drewniany wał napędowy:wał ma wypustki, które podnoszą i opuszczają młoty, znajdujące się po drugiej stronie:
wysokość podnoszenia, czyli siłą młota jest regulowana na tarczy z mnóstwem dziurek.
Oczywiście koło oraz młoty zostają uruchomione – huk jest niezły
po drugiej stronie, także napędzane wspomnianym wałem ogromne miechy – dmuchawy do pieców.oczywiście też działające
prostota tych urządzeń jest aż piękna, podobnie jak motywy kwiatowe i inne wyszukane ozdóbki sprzed 300 lat.
Na zewnątrz dużo młodsza maszyna, napędzana (chyba) parowo.
Naprzeciw kuźni dom właścicieli, dziś muzeum i restauracja.
Muzeum – dużo powiedziane – po prostu zachowane w pełni mieszkanie właścicieli kuźni sprzed ponad 100 lat.
Robi dobre, autentyczne wrażenieTu by się Raf nie wyspał, ale Jagna już tak
Lokalny wyrób, czyli koronki dziergane za pomocą kilkunastu młoteczków:
Jedziemy dalej.
Saksonia to też raj dla miłośników wąskotorówek. Jest tu podobno zachowanych 11 czynnych linii.
Przejeżdżaliśmy obok jednej:
Przejeżdżamy jeszcze przez stare miasto w Annabergu, zaglądamy do katedry (w środku nie wolno robić zdjęć bez opłaty, więc rozumiecie
krótki spacer po starym mieście
bierzemy kurs na Zschopau, którą to nazwę powinniście znać.
W miasteczku tym pewien Duńczyk w 1915 rozpoczął produkcję motocykli. Momentami fabryka ta produkowała najwięcej motocykli na świecie! Niestety, zakończyła swój żywot w 2013.
Ale do dziś (stan na 1. stycznia 2017) po Niemczech jeździ dokładnie 86.919 sztuk tych motocykli.
Ciekawe, ilu z Was jeździło MZtką
- 11
-
Wychodzimy z kopalni, ja bardzo zadowolona, Raf może ciut mniej - musiał polegać na moim marnym tłumaczeniem
Zrobiła się piękna pogoda, więc postanawiamy pokręcić się miejscowymi ścieżkami w stronę Karlovych Var.
Nie bardzo chciało się nam zatrzymywać na fotki. Drogi kręte, górskie, a ludzi niedużo, bo to raczej region narciarski. No i dobrzeKarlove Vary (albo Karlsbad) to przepiękne uzdrowisko.
Zaczynamy od porządnego, czeskiego obiadu.
Kulajda, czyli czeska wersja grzybowej, a później tradycyjnie, czyli houskovy gulasz (Raf) oraz królik w sosie śmietanowym (Jagna). Może nie wygląda, ale jak smakuje!Przejazd przez dość snobistyczną dzielnicę sanatoryjną, na którą , obawiam się, nas nie stać
Krętymi ścieżkami wracamy do Abertamy i tym razem na nogach zwiedzamy mieścinę (najważniejsze miejsce, czyli lokalną knajpę zaliczyliśmy już dzień wcześniej).
Wrażenie szczerze mówiąc nie jest najlepsze.
Choć wszędzie dookoła wyciągi i piękne góry, to chyba 75% budynków w mieście jest opuszczonych. Miejsce nadaje się do spania i punktu wypadowego wyłącznie pewnie dzięki temu nasz pensjonat był tak przyjazny cenowo
Chyba najbardziej zamieszkały kawałek Abertamy, czyli rynek:
Ale krajobrazy wynagradzają widok pustych budynków:
Na łąkach niewiarygodne ilości wierzbówki kiprzycy:Wracając, zawadzamy o stary cmentarz, okazuje się, że w części poniemiecki. Każdy nagrobek zachowany, niektóre odwiedzane.
Ciśnie mi się na usta jedno pytanie: dlaczego u nas z takich cmentarzy z reguły nie ostał się kamień na kamieniu?
- 12
-
Okolice Drezna są już przyjemnie pagórkowate, dojeżdżamy bardzo bocznymi drogami do drogi – widma (autostrada 172a) pod Pirną.
Zaczyna się w szczerym polu, na GPSie brak, a znaki pokazują na Pragę Już za drugim razem udaje nam się pojechać dobrze.
Wpadamy na dwupasmówkę, mamy jeszcze sporo km przed sobą, trzeba nadgonić. Za Teplicami i Mostem widzę śliczne stożki wulkaniczne, trzeba będzie się im przyjrzeć kiedyś bliżejZa Chomutovem w końcu zjeżdżamy na drogi boczne.
Całkiem wysoko położone:
Wieje straszliwie i temperatura spada chyba co kilometr o jeden stopień. Tylko czekam, aż przekroczy magiczne +10
Wjeżdżamy w region narciarski, wszędzie wyciągi i ratraki. Jesteśmy koło 1100 m n.p.m.
Na szczęście Abertamy już niedaleko, bo zaczynam zamarzać
Abertamy to wioska, ale coś nie możemy znaleźć naszego adresu, mimo krążenia.Nie zostaje nic innego, jak pytać miejscowych Dowiadujemy się, że Apartmany Agata są tuż za urzędem miejskim, a ten mi mignął przed chwilą.
No tak, oczywiście było to tuż za rogiem i przejechaliśmy tam ze dwa razy już
Taki mały budynek, można przeoczyćDostajemy mieszkanko , ciepłe, ładne i wyposażone we wszystko co trzeba, a motki tulą się do siebie na podwórku:
Jest 12 sierpnia, mży, i jest +11 stopni – na szczęście kaloryfery gorące !
Zakopani po szyję pod kołdrą, zastanawiamy się, co robić z tak rozpoczetym weekendem.
Na szczęście (niech żyje wi-fi oraz meteo.pl) informacje pogodowe twierdzą, że będzie cieplej i słoneczniej z dnia na dzień.No dobra, ale co z jutrem? W szczególności przedpołudniem?
- Raf, jedźmy do kopalni, na pewno nie będzie nam padać na głowę.I tak też zrobiliśmy, po uprzednim porządnym wyspaniu się, czyli mniej więcej w południe.
Góry Kruszcowe to miejsce, gdzie od XII wieku wydobywano rudy metali, w tym srebro, cynę, cynk czy bizmut.
A dziś każda większa miejscowość udostępnia swoją kopalnię.Ja wybrałam tę najbliższą czyli sztolnię Frisch Glück "Glöckl" w nadgranicznym mieście Johanngeorgenstadt.
Kopalnia srebra z XVIII wieku, następnie po II wojnie przejęta przez Rosjan (tu było NRD) ze względu na towarzyszące złoża uranu.
Po wstępie „teoretycznym” przewodnika kaski w dłoń i wchodzimy w podziemia.
Komora, w której zainstalowane były ogromne „koła młyńskie” do odwadniania, kuta 28 lat („ale to i tak krócej niż lotnisko w Berlinie”, jak złośliwie zauważył nasz przewodnik)
Jakoś nigdy nie zwróciłam uwagi na pochodzenie słówka „kibel”. A tu proszę. Toaleta, czyli „Kibelstation” dla górników:
W sztolni rekonstrukcja fedrowania średniowiecznego, przedwojennego (młoty pneumatyczne) i powojennego (dynamit).
Tempo średniowieczne było trudne do uwierzenia – kilka cm na dobę.i na koniec kolejka kopalniana:
Jeśli ktoś nie był nigdy takiej starej kopalni, to naprawdę warto. Trzeba jednak znać niemiecki.
Można jednak wybrać się do kopalni złota w Złotym Stoku w Kotlinie Kłodzkiej i będzie na podobnym poziomieW rejonie Gór Kruszcowych jest kilkadziesiąt takich kopalni udostępnionych turystom, w tym takie, gdzie płynie się łodzią, czy zjeżdża 100 m w dół.
Ja polecam- 13
-
Niestety nie tym razem byliśmy dalej na zachód. Szwajcarię znam tylko przejazdem, aż wstyd, bo to na tyle blisko, że można w 1 dzień obrócić ...
Może jak będzie ładna niemiecka złota jesień to się jeszcze w tym roku wybierzemy
- 2
-
Niemcy chyba mało komu kojarzą się turystycznie.
A szkoda.
To wymarzony cel podróży, szczególnie dla tych, co lubią wszystko wiedzieć wcześniej i dokładnie planować.
Każda atrakcja jest dokładnie opisana, ma swoją stronę www oraz ulotki w pięciu językachNo i muszę się przyznać - mam takie wrodzone skrzywienie, że po prostu lubię ten kraj
Kiedy więc pojawiło się pytanie „gdzie na długi weekend”, pomyślałam sobie o Niemczech.
Rafa przekonałam obiecanką „będę Ci wszystko tłumaczyć na polski” oraz kolekcją starych motocykli.
Oraz oczywiście górkami, za którymi wiecznie tęskniPadło na Saksonię, a dokładnie na pogranicze niemiecko-czeskie czyli Erzgebirge inaczej Krušnė Hory tudzież Góry Kruszcowe, o których nasłuchałam się na wykładach z mineralogii oraz geologii złożowej.
Ale o tym już Rafowi nie mówiłam
Do tego zupełnie przypadkiem tuż przed wyjazdem wpadła w moje ręce mapa „Aktrakcje turystczne w Saksonii” – po polsku, za darmo – i utwierdziła mnie w przekonaniu, że jest tam co robić przez miesiąc.
Samych zamków jest tam prawie 50!Jedziemy więc na saksy!
(jeśli nie znacie tego powiedzenia – na saksy (głównie do Niemiec, ale i ogólnie na Zachód) jeździło się przed ’89 zarobić „prawdziwe” pieniądze. Wymawia się „zaksy” – ta jak „zaksen” czyli Sachsen/Saksonia)
Niemcy to naród oszczędny, zatem my też podeszliśmy oszczędnie do wyjazdu i znaleźliśmy nocleg po stronie czeskiej, za to w cenie polskiej.
Zresztą wioska Abertamy okazała się być poniemiecka, więc wielkiej różnicy nie było.Daleko nie mieliśmy – coś koło 350 km, trochę Niemcami, trochę Czechami. Na szczęście przestało padać tuż za polską granicą (ciekawe…).
Pierwszy odcinek wzdłuż niemieckiego poligonu z polskimi tabliczkami „wstęp surowo wzbroniony” – ach, ci grzybiarze…
Ciekawe, że po drugiej, polskiej stronie Nysy jest ogromny, „tajny” magazyn amunicjiPierwszy przystanek to zamek Stolpen na wschód od Drezna (51.048027, 14.083816).
Zamek widoczny z daleka:
Pewnie kojarzycie nazwisko hrabiny von Cosel. Ta kochanka polskiego (i saksońskiego) króla Augusta II Mocnego.
Miała 36 lat, kiedy to znudzony nią król zamknął ją w twierdzy Stolpen. Na całe 49 lat – do śmierci.A teraz zamek reklamuje się hasłem „Stolpen. Już się nie uwolnisz”. Niemieckie poczucie humoru?
Sam zamek liczy sobie około 800 lat.
Góruje nad malutkim, sennym miasteczkiem, gdzie jedyna czynna knajpa była zarezerwowana na jakąś imprezę…
Na rynku pomnik ze słupów bazaltowych, których w tej okolicy jest mnóstwo
Co jest piękne w takich starych miasteczkach – ile widzicie reklam na budynkach??
Brama wjazdowa do zamku (z piaskowca):
Dziedziniec dolny, ściany stanowią naturalne przedłużenie bazaltowych kolumn:
a w ścianie kolumny pocięte na sześcioboczne plasterki (przepraszam, ale nie umiem w takich miejscach nie widzieć geologii )
od drugiej strony jak płotek:
Dziedziniec górny:
a do tego studnia o głębokości ponad 80 wykuta w bazalcie. Przez 4 górników, przez 28 lat. Gorzej, niż więzienie
W lochach trochę rzeczy muzealnych, w tym całkiem przyjemna wystawa skał
Podsumowując – dobrze wydane 6 EUR. Ale możecie się tam wybrać w swoje urodziny i będzie za darmo
Wrzucamy na ruszt Kartoffelsalat i lecimy dalej.
Może tam?- 15
-
A jesteś pewien, że masz inną stopkę? Oraz centralke? A co chcesz z przodu robić, bo nie rozumiem?
-
Nie mierzyłam dokładnie. ale różnica w prześwicie wynosiła ok 3 cm.
Z obniżonym zahaczałam o co wyższe krawężniki w mieście.
Ty mając 183 cm chyba masz kolana pod uszami bo ja mam 158 i miałam (fakt, z niska kanapą) całe stopy na ziemi.
Wymieniając amor zwykły na obniżony nie wymieniałam ani stopki, ani centralki. Nie było takiej potrzeby. Ciut wpuściłam w lagi tylko.
-
No właśnie.
Przyznam, że zawiodłam się na BMW.
Wymyślili coś mega praktycznego przy singlu, przyzwyczaiłam się do udogodnienia i zlikwidowali. No chyba taki bolec nie był zbyt drogim rozwiązaniem
-
Takie fajne rozwiązanie było i masz, usunęli...
No nic, trzeba będzie ratować się zapalniczką.
Choć na razie odpala
- 1
-
W F650 starym był taki fajny bolczyk do ładowania aku.
Czy coś podobnego jest w F800/F700? Szukam i nie widzę...
-
Do obiorów osobistych dołączył Wrocław oraz Zielona Góra.
Niedługa zacznie się wysyłka, więc jak ktoś jeszcze czeka, to radzimy szybko podjąć decyzję ;)
-
Uprzejmie informujemy , że sprzedaż nadal trwa :)
Na liczne prośby uruchomiliśmy obiór osobisty: Warszawa, Kraków, Bielsko - Biała.
Zapraszamy!
http://www.izimeeting.com/produkt/kalendarz/
-
Kalendarz czeka na chętnych tu:
http://www.izimeeting.com/produkt/kalendarz/
Tym razem nieco inna szata, jak zwykle cel dobroczynny.
- 1
-
Boka Kotorska nie jest fjordem. Tylko podobnie wygląda.
Fjord jest polodowcowy, a tam lodowców raczej nie było ;)
-
Na samiuśki koniec tracki.
Uwaga: starałam się jak tylko się dało, aby było legalnie. Jednak na 100% gwarantować nie mogę ;)
Razem 450 km soft-lajt-enduro z małymi wstawkami bocznych asfaltów :)
Miłej zabawy !
- 2
-
Będą tracki lada moment, można jechać "śladami Jagienki " :)
-
Tym razem nie zapłaciliśmy nic na nocleg, bo się Panu leśniczemu nie chciało zajrzeć na pole, a my nie chcieliśmy się narzucać ;)
Ostatnia kawa na wyjeździe. Kuba, raz jeszcze dzięki za garnczek!
W ramach rekompensaty możemy zdradzić patent na przyśpieszenie gotowania:
Tu akurat była puszka po greckich gołąbkach z lidla, ale pewnie inna też się nada ;)
Po śniadaniu stwierdzamy, że jakbyśmy się pośpieszyli, to na drugie śniadanie będziemy w domu, ale jak to tak byłoby bez offa ;)
Ze względu na nieplanowany spływ kajakowy na początku wyjazdu mamy nieprzejechany kawałek Zbąszyń – Międzychód, jest więc okazja.
Tyle, że mój prehistoryczny garmin nie ma opcji odwracania tracka, więc korzystanie z niego jest mega uciążliwe.Ale się da ;)
Prawie jak w domu ;)
Pamiętam tę drogę z lat 90.tych, kiedy to z przyjaciółką, chyba po drugiej klasie LO, wybrałyśmy się „w Polskę” rowerami.
Była straszna susza, a droga do Starej Jabłonki tak piaszczysta, że kilka km musiałyśmy rowery pchać.To była wyprawa! W dodatku chyba pierwsza w życiu samodzielna i od razu na dwóch kółkach! :)
Dziś droga zupełnie inna, wysypana szutrem… Naprawdę byłam tu ponad dwadzieścia lat temu???
Ze Zbąszynia jedziemy już bocznymi asfaltami, zahaczając o moje „rodzinne gniazdo” czyli gospodarstwo, które jest w rękach mojej rodziny od co najmniej XVIII wieku, teraz prowadzone przez kuzyna.
Po obowiązkowym niedzielnym cieście uciekamy (skutecznie) przed deszczem do domu.
I od razu wpadamy w wir pracy, najpierw przejeżdżając przez rozbudowywany węzeł Zielona Góra Północ (gdzie Jagna ma nadzór) a później wizytując winniczkę na ogrodzie.
Najwyższy czas na winobranie!
The End
------------------
Drogi czytelniku – tę relację pisało mi się szczególnie miło, widząc spore zainteresowanie takim niezbyt spektakularnym, zwykłym wyjazdem po Polsce.
Choć nieprawda – każdy wyjazd może być niezwykły.
I na taki zwykły – niezwykły wyjazd Kaszuby nadają się idealnie!
Dziękuję za komentarze, uwagi, opisy. I zabieram się za poprawianie tracków ;)
Do usłyszenia!
- 15
-
Z Piły do Zielonej jest jakieś 4 h jazdy, więc musieliśmy się nieźle namęczyć, żeby jechać dwa dni ;)
Rano ustawiam coś na oko na garminie, początek dobry, a później jakiś niedobry rolnik zaorał dróżkę ;)
ale co tam, szkody nie narobimy ;)
Po godzinie wymęczonej jazdy stwierdzam, że chyba mam co najmniej lekkiego kaca po pilskim wieczorze.
Trzeba ciut odpocząć ;)
Raf jest w lepszej kondycji:
Gdzieś za Trzcianką:
Wieś Wołowe Lasy. Ani wołów, ani lasu ;)
I znów Drawieński Park Narodowy ;)
Przebijamy się przez puszczę do Krzyża Wlkp na obiad i z powrotem w las ;)
Raf naczytał się na FAT o słynnej drodze wojewódzkiej DW 133 (relacja znikąd – donikąd, czyli Chełst – Sieraków), no i musimy nią się przejechać.
No nie wiem, asfalt jak wszędzie!
Ale faktycznie, za Nowymi Kwiejcami droga wojewódzka odstaje nieco od reszty:
Moja ulubiona szuter-autostrada ;)
Przez pierwszych kilka km były nawet słupki kilometrażowe
DW 133 bez asfaltu ma kilkanaście km
i ogólnie jest bardzo bajtowa, może kilka łat piachu, na których nawet Jagna nie zdołała się wywalić ;)
No i widzieliśmy, że przejechały nią dwa GSy 1200 ;)
W Sierakowie zakupy i szukamy pola leśnego. Ani widu, ani słychu a na mapie było.
Podejście nr 2. Jedziemy 2 km nieoznaczoną ścieżynką w lesie, wątpiąc w cokolwiek. Na końcu mały drogowskaz – do miejsca postoju i jeszcze węższa ścieżynka.
Raf twierdzi, że na pewno nie będzie tam żadnego pola, tylko parking, więc się zwijamy.
Oczywiście jak sprawdziłam później w domu, pole było 200 m dalej ;)
Raf zarządził jednak nocleg na polu, które na pewno istnieje, czyli tam, gdzie spędziliśmy pierwszą noc wyjazdu. Istniało nadal ;)
Pod wieczór Raf z niekłamanym podziwem stwierdził „kurde, daliśmy radę jechać 150 km przez cały dzień!”
I jutro będzie powtórka, bo mamy jakieś 140 km do domu ;)
cdn
- 6
-
Kurde szkoda, że nie daliście znać, bym Wam porobił zdjęcia w czasie nocnego zwiedzania :D.
Knajpka już zmieniła lokalizację o ile mówisz o Boogie Bar (nawiasem mówiąc 200 m od mojego domu :( ).
Jakbyśmy każdemu na linii przejazdu dawali znać , to chyba byśmy na Hel jeszcze nie dojechali ;)
Byliśmy dokładnie w tym barze, za przewodnika mieliśmy dość znanego w Pile Juliana ;)
Tydzień na Białorusi, czyli jak zgubić 10 osób na jednym wyjeździe
na Foto(i)relacje bez blokady
Napisano · Report reply
Przeklejam dopisek od Człowieka Bez Butów:
Mialem jechac na kolach, jak czlowiek (z butami :))
Ale poznym wieczorem, dzien przed wyjazdem, Czarek, znaczy Termos, a moze raczej Poszukiwany Gangster, daje mi znac ze moze busem jechac przez Warszawe, miejsce ma, i to zaden problem. Zawsze lepiej z kims, wiec radosnie przystaje na propozycje. Umawiamy sie ze bede czekal gotowy do zaladunku pod domem.
Nastepnego dnia Termos dzwoni ze juz sie przebija przez warszawskie korki i zaraz bedzie. Moto wystawione z garazu, to znosze graty na dol i czekam przy bramie! Czaro podjezdza, szybko, szybko, tenerka cyk na pake, graty miedzy motki i lecimy ku przygodzie.
Na miejscu czeka juz Wroclawska ekipa czyli Calgon Ksiaze Cyganow, Wojtek i Novy. Chlopaki mokrzy jakby wyszli z basenu, dzien wyjatkowo upalny, tym bardziej cieszy mnie ze byl ten bus. Wystawiamy motorki, graty, i... nie ma butow. KURWA NIE MA BUTOW. Czaro, zostawilismy buty pod blokiem! KURWA!
W miedzyczasie pojawia sie reszta ekipy, a ja mam nogach piekne biale trampki. Natychmiast dostaje ksywe Czlowiek Bez Butow, oni sie smieja, ja mam bol dupy. Raz, ze jak tu jechac, dwa, ktos sobie przytuli moje piekne buciorki
Padaja pomysly glupie, glupsze i te lepsze. Np. szukaj, moze ktos na olx sprzedaje buty w Terespolu. Najblizsze buty jakie znalazlem, ktos sprzedaje w Siematyczach. Rozmiar 44, wiec 50/50 ze beda pasowac. W desperacji i po konsultacjach z innymi postanawiam jechac i sprawdzic. Pruje wiec 70 km, gosc mi pokazuje buty, no spoko sa, zajebiste, ale ZA MALE.
W miedzyczasie dzwoni Czarek zebym dal telefon do kogos z ekipy, bo oni juz na Bialorusi a jego zatrzymali. Nie ogarniam tematu, daje mu numer i raportuje, ze chuj, wracam do domu bo butow nie mam. Na totalnym wkurwie obieram kurs na stolice. Po drodze rozkminiam co zrobic. I tak i tak bede musial kupic jakies nowe buty. Ale jak kupie porzadne buty (innych nie ma sensu, to kasa na wyjazd poplynie na nowe kapcie
Dojezdzam pod dom, wjezdzam do garazu - butow nie ma. Biegne przed klatke - butow nie ma! Wracam po bagaz do garazu i zalamany ide na gore. A buciki stoja pieknie kolo drzwi do mieszkania Nich ich nie ruszyl, pewnie sasiedzi mysleli ze wystawilem smierdzace kapcie na klatke jak rasowy sloik
Z nerwow wypijam w domu 0,25 i ide spac z postanowieniem ze 0 6 rano ruszam do nich. Ale rano dociera do mnie ze nie mam sie co spieszyc, dojade do nich na wieczor, jak juz rozloza sie na noc, nie ma szans zlapac ich w locie. Brat Chemika obiecuje wyslac mi namiary gdzie baza, wiec ruszam na luzie w porze obiadu.
W bucikach to juz lans na trasie, inny czlowiek na granicy zero problemow. Dostaje sms z pozycja gdzie spi ekipa (dziekuje Olek). Wiec juz na luzie pokrecilem sie po Minsku, wymieniam kase, zrobilem za miastem zakupy, tanie tankowanie i jade na baze.
Na bazie w Berezie Kartuskiej jest juz dobra impreza, opowiesci z przygod pierwszego dnia przeplataja sie z historia Czarka, ktory pozniej zostanie Termosem, i docinkami na temach butow. Przelykam je wszystkie, bo zasluzylem Grunt ze sie spotkalismy wszyscy.
Szczesliwy ze Czarek ogarnal problemy na granicy, ze mam buty, ze trafilem do nich, ze ominela mnie mocna burza ktora ich mocno zmoczyla, zaczynamy degustacje miejscowych trunkow. Dopiero teraz mam czas poznac troche zaloge. Czarka juz troche poznalem, ale reszte znam tylko z forum.
I tak oto jedno murzyniatko sie odnalazlo. Poki co