Skocz do zawartości

Jagna

Użytkownik
  • Zawartość

    854
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    19

Posty dodane przez Jagna


  1. Z czeluści forumowych wydobywam i zapraszam tych, dla których Zielona Góra nie leży na drugim końcu kraju ;)

    W ramach cyklu "Z pamiętnika podróżnika" Muzeum Ziemi Lubuskiej

    zaprosiło znanych podróżników: Jagnę i Rafa ;)

    Opowiemy o swojej afrykańskiej podróży 1 kwietnia o 18.oo w zielonogórskim muzeum (na deptaku, al. Niepodległości 15)

    http://mzl.zgora.pl/2016/04/01/tropiac-surykatki-czyli-podroz-do-namibii/

    https://www.facebook.com/events/210844195945411/

    DSC02330.JPG

    Zapraszamy!


  2. Odcinek 4, czyli wodzimy młodzież omańską na pokuszenie ;)

    Wstawanie świtem według Jagny nie ma żadnych zalet.

    Lilka jest innego zdania i może potem pokazać ładny wschód słońca:

    P2230353.JPG

    Postanawiamy jednak wstawać nieco wcześniej. Krótkie urlopy mają ten minus, że są krótkie. A tu chciałoby się jak najwięcej zobaczyć ;)

    Wybitnie przeszkadza w tym wieczór, który zapada przed 19. Czy w zasadzie o 18 musimy już kończyć jazdę.

    Oczywiście wieczorne posiedzenia przy ognisku też mają spore zalety, ale niestety znikła jedna z nich.

    Nie mamy już ani grama alkoholu, ani szans na zdobycie najmarniejszego piwka… :(

    Dziś nieco cywilizacji, czyli miasto Bahla.

    Odzwyczailiśmy się prawie od widoku ludzi ;)

    W Bahli zwiedzić można fort, których w Omanie są chyba dziesiątki, ale ten należy do tych najważniejszych.

    DSC08447.JPG

    Fort pochodzi z ok. 1000 roku, ale w dużej mierze jest rekonstrukcją.

    DSC08448.JPG

    Częściowo kamienny, częściowo … gliniany?

    DSC08449.JPG

    DSC08455.JPG

    Mury to po prostu mieszanka piaski, gliny, słomy i muszli… Niezbyt odporne to na deszcz.

    Podobno co kilka lat należy nakładać nową warstwę.

    Fort jest w środku kompletnie pusty:

    IMGP4316.JPG

    IMGP4318.JPG

    IMGP4319.JPG

    Nie licząc szkolnej wycieczki ;)

    P2230385.JPG

    Mamy wrażenie, że dla chłopaków to my jesteśmy największą atrakcją fortu ;)

    P2230390.JPG

    P2230394.JPG

    Nauczyciel nie jest do końca zadowolony z frajdy, jaką chłopaki mają ze zdjęć z Lilką ;)

    P2230405.JPG

    Trudno ;)

    Obchodzimy fort dookoła

    IMGP4325.JPG

    P2230395.JPG

    Oglądamy resztki murów obronnych:

    DSC08466.JPG

    oglądamy miasto:

    IMGP4328.JPG

    W Omanie bardzo ważną częścią architektury są drzwi i furtki. Prawie każde miasto takie symboliczne „wrota do miasta”:

    DSC08458.JPG

    A wychodząc z fortu mamy resztki starej zabudowy, z tego samego budulca:

    P2230376.JPG

    Przypuszczam, że takie gliniane domki były jeszcze zamieszkane ze 20-30 lat temu, bo w zasadzie nie ma starszego „współczesnego” budownictwa.

    Zgodnie stwierdzamy, że kultury i zabytków starczy, wracamy w góry ;)

    A przed nami najwyższe omańskie góry, czyli Jabal Shams, który ma przeróżne wysokości, zależnie od mapy ;), ale mniej więcej 2990 - 3100 m n.p.m.

    Najpierw kawałek asfaltem:

    IMGP4334.JPG

    IMGP4346.JPG

    Mijamy opuszczoną wioskę Ghul, zajrzymy tam na powrocie. Ghul to taki żeński demon podobno ;) Wioska tak wkomponowała się w zbocze, że ledwo widać:

    IMGP4331.JPG

    Pauza na kafej, czyli kontynuacja murmańskich tradycji ;)

    IMGP4335.JPG

    Tam, tam jak pojedziecie, to będzie taki zaje…sty widok. Tak przynajmniej nam się wydaje, że mówił ;)

    P2230413.JPG

    IMGP4340.JPG

    Koniec asfaltu, ale równiarki już pewnie jadą ;)

    IMGP4343.JPG

    IMGP4344.JPG

    Hm, tę górę chyba już widzieliśmy, tylko z drugiej strony ;)

    IMGP4345.JPG

    IMGP4348.JPG

    DSC08480.JPG

    do góry, do góry…

    IMGP4351.JPG

    Raf: hmm, mieliśmy sprawdzić, jak się automatem hamuje silnikiem, przecież jakoś musimy stąd zjechać później…

    Ale ma razie dojechaliśmy tu:

    IMGP4354.JPG

    Widok z góry na Wadi Nakhr, albo po prostu Wielki Kanion Omanu.

    IMGP4353.JPG

    To jedyne miejsce przygotowane pod turystów, jest nawet barierka ;)

    DSC08486.JPG

    Oczywiście 100 m dalej można bez przeszkód podejść do samej krawędzi.

    DSC08482.JPG

    Żadne zdjęcie nie pokaże ogromu tego kanionu. Ponad 1 km w dół…

    IMGP4356.JPG

    IMGP4361.JPG

    Dół kanionu też jest osiągalny, prowadzi tam nawet szlak turystyczny.

    Zresztą jest to jedno z najbardziej turystycznych miejsc w Omanie, o czym świadczy parking. Było tam co najmniej 10 aut!

    DSC08487.JPG

    DSC08488.JPG

    Na samym końcu krawędzi położona jest malutka wioska Al Khateem, skąd też można zrobić sobie spacer nieco poniżej krawędzi kanionu

    P2230454.JPG

    DSC08491.JPG

    Nawet jest oznakowanie!

    DSC08497.JPG

    Wioska zamieszkała:

    P2230472.JPG

    a mieszkańcy bardzo przyjaźni:

    P2230468.JPG

    Czas wracać 1,5 km w dół.

    Jagna znajduje w schowku grubaśny Manual Land Cruisera, testujemy wszystkie możliwe tryby jazdy po górach, ale żaden nie powoduje hamowania silnikiem ;)

    W końcu Raf wrzuca tryb „ręczny” i jedziemy na pierwszym (no czasem drugim) biegu w dół.

    DSC08499.JPG

    DSC08502.JPG

    Rowerzyści?? Tak wysoko? W tej temperaturze? Podziwiamy…

    DSC08504.JPG

    Wracamy do Wadi Ghul i opuszczonej wsi Ghul. Jest po drugiej stronie wadi, za rzeką i dość ciężko trafić.

    P2230406.JPG

    Do tego naprawdę trudno wypatrzyć niewielką furtkę w płocie otaczającym meczet, a za nim ścieżkę do wioski.

    Turysta naprawdę musi chcieć ;)

    Ruiny wioski Ghul:

    IMGP4374.JPG

    IMGP4375.JPG

    A po drugiej stronie współczesna wioska:

    P2230495.JPG

    Nie mam pojęcia, kiedy wioska została opuszczona, ale obstawiam, że było to w drugiej połowie XX wieku ;)

    IMGP4378.JPG

    IMGP4381.JPG

    Zjeżdżamy do miasta Al Hamra, gdzie siadamy w pierwszym lepszym Coffe Shopie, czyli barze.

    Już wiemy, że nie ma co pytać o menu. I tak będzie tylko kurczak z ryżem w wersji hinduskiej lub pakistańskiej ;)

    Wbrew minie Jagny, jedzenie było bardzo dobre:

    P2230518.JPG

    DSC08515.JPG

    Nadszedł wiekopomny moment. Toyota pokazuje rezerwę.

    Minęliśmy dziesiątki stacji, ale na żadnej nie wyświetlały się ceny, więc będą one dla nas niespodzianką ;)

    P2230519.JPG

    Prawie 102 litry.

    Dokładnie 15 riali i 600 bahtów.

    156 złotych.

    Jesteśmy w raju :)

    cdn

    • Like 14

  3. Gdzie się tylko da (a da się o dziwo prawie wszędzie), kupuję przewodniki geologiczne.

    Ale tylko ten omański zaczynał się taką inwokacją:

    „All praise is due to Allah, the Lord of the worlds, and the prayers and peace by upon Prophet Mohammed and his household”.

    Dalej już było standartowo, czyli głównie o skałach ;)

    No może jednak nie do końca, bo jeszcze dedykacja:

    „With the phrases of love and the feelings of loyalty, we dedicate this guidebook to our beloved leader His Majesty Sultan Qaboos bin Said, May Allah protect him.”

    No cóż, Oman jest po pierwsze krajem muzułmańskim, po drugie monarchią absolutną. Sułtana kochać trzeba i już.

    O jakiś tam parlamentach i demokracjach nikt tam nawet nie wspomina ;)

    Według przewodnika geologicznego w Wadi Dhum występują jurajskie i triasowe wapienie.

    Bardzo śliskie wapienie, o czym przekonał się Raf ;) Na szczęście mimo upału wzięliśmy buty trekkingowe, sandały byłyby gwarancją co najmniej skręconej kostki.

    Początek wadi:

    IMGP4252.JPG

    To po lewej to współczesny falaj – system doprowadzający wodę z gór do wsi, w zasadzie taka rynienka. Ten akurat betonowy, ale znaleźć można takie kamienne, sprzed kilku tys. lat. Nadal działają;)

    DSC08396.JPG

    Po drodze dnem wadi mijamy kilka małych gajów palmowych:

    P2220219.JPG

    I małą zaporę :

    DSC08400.JPG

    Za zaporą pokaźne (jak na Oman) zapasy wody, oczywiście idealnie czystej…

    IMGP4255.JPG

    Ruszamy w górę wadi. Oczywiście jakichkolwiek znaków czy szlaku nie ma, więc idziemy na wyczucie.

    I nie raz i nie dwa zawracamy, bo przejścia brak ;)

    IMGP4258.JPG

    DSC08403.JPG

    DSC08401.JPG

    IMGP4271.JPG

    Tu na przykład musieliśmy stronę prawą zamienić na lewą:

    IMGP4259.JPG

    Każdy skrawek cienia na wagę złota!

    DSC08406.JPG

    W pewnym miejscu potrzebne były liny, na szczęście ktoś je tam zainstalował.

    P2220252.JPG

    Bardzo wysoko to nie było, ale na tak wyślizganych wapieniach nie było kompletnie gdzie oprzeć stopy

    IMGP4274.JPG

    DSC08413.JPG

    DSC08414.JPG

    Żyłki kalcytowe, jakby je ktoś od linijki namalował ;)

    IMGP4262.JPG

    IMGP4265.JPG

    DSC08415.JPG

    IMGP4268.JPG

    Mamy nadzieję, że to spadło dawno temu

    IMGP4287.JPG

    Po jakiś dwóch godzinach widzimy koniec wadi:

    IMGP4285.JPG

    Można wracać ;)

    IMGP4293.JPG

    IMGP4296.JPG

    Tu pięknie widać ogrom tej „dolinki”

    P2220270.JPG

    A tu żyło jakieś zwierzątko:

    P2220280.JPG

    Hm, w tamtą stronę jakoś przeszliśmy suchą stopą …

    P2220298.JPG

    Na koniec kąpiel:

    P2220305.JPG

    Można wracać ;) Cały , kilkugodzinny spacer nie spotkaliśmy żywej duszy…

    IMGP4297.JPG

    Wracamy na asfalt i skręcamy w stronę Bahli. Znów mamy konflikt mapowy.

    Moja mapa twierdzi, że droga kończy się w Sant, mapa Lilki, że to nie asfalt tylko szuter, a GPS widzi drogę, której nie ma na mapie.

    Ponieważ są to góry i cały czas jesteśmy ponad 1000 m n.p.m., możliwe jest wszystko.

    Na początku mamy asfalt:

    DSC08429.JPG

    a później już nie ;)

    DSC08433.JPG

    Choć wszystko wskazuje na to, że będzie tam wkrótce…

    DSC08435.JPG

    Chcemy zjechać w ten dół, co go nie widać na zdjęciu ;)

    P2220317.JPG

    Zjazd był, trzeba przyznać, emocjonujący. Jeszcze lepszy musiał być, nim przejechały równiarki ;)

    P2220324.JPG

    Kilkunastoma serpentynami zjechaliśmy pół km w dół

    P2220326.JPG

    IMGP4298.JPG

    Dobrze, że zjazd był w miarę krótki, bo nie bardzo wiedzieliśmy, jak automatem hamuje się silnikiem ;)

    Toyota przyśpieszała z górki, aż miło ;)

    DSC08437.JPG

    Zajeżdżamy do Bahli, to całkiem spore miasto, zwiedzanie twierdzy zostawiamy sobie na jutro, bo już zamknięta.

    W miejskiej okolicy ciężko znaleźć ustronne miejsce na camp, i jak na złość brak górek.

    W końcu, po półgodzinnym krążeniu coś znajdujemy.

    P2220330.JPG

    Dopiero po rozbiciu namiotów dowiadujemy się, co jest źródłem dochodzącego (na szczęście tylko lekko) smrodku:

    P2220331.JPG

    W ramach zadośćuczynienia mamy taki zachód słońca:

    IMGP4306.JPG

    IMGP4310.JPG

    DSC08445.JPG

    cdn.

    • Like 14

  4. Odcinek 3, czyli gdzieś tu powinno być wadi…

    Śniadanie w słońcu uświadamia nam, że chyba będzie dziś grzało.

    IMGP4211.JPG

    Nic nas nie goni, powolne śniadanko (tym razem ser z puszki, o niebo lepszy niż wołowina) i ruszamy dalej szutrem

    IMGP4213.JPG

    Przerwy na fotki:

    DSC08357.JPG

    podziwianie dziwnych kształtów gór:

    P2220164.JPG

    Szuter pierwszej kategorii:

    IMGP4220.JPG

    W końcu coś się za nami kurzy ;)

    DSC08350.JPG

    A góry coraz konkretniejsze:

    DSC08354.JPG

    Dobijamy do asfaltu i jedziemy wzdłuż ciekawego szczytu, ma koło 2000 m

    IMGP4222.JPG

    Dojeżdżamy do Al-Ayn, gdzie podobno znów są grobowce sprzed 5 tys. lat. Tym razem, gdzie one są , nie wie nawet Garmin ;)

    Jedziemy na nos, przez suchą rzekę, prawie przez podwórka, nic.

    Już prawie mamy zamiar wracać na asfalt, kiedy z daleka widzimy takie coś na górce:

    IMGP4223.JPG

    No dobra, to wysiadamy i obejrzymy z bliska:

    DSC08368.JPG

    Stachu wdrapuje się na samą górę, Lilka z boku:

    IMGP4229.JPG

    Jagna woli oglądać uławicenie warstw mułowców ;)

    DSC08370.JPG

    Wracamy na asfalt i jedziemy na wschód, pomiędzy dwoma łańcuchami górskimi:

    IMGP4230.JPG

    W ramach przedwyjazdowego researchu znalazłam fajną stronę opisującą ciekawe kawałki Omanu, prowadzoną przez Omańczyka:

    http://www.omantripper.com

    Kilka proponowanych tras mam w kajeciku i teraz szukamy wjazdu do وادي ضــم , czyli Wadi Dhum, zwanej też Wadi Damm lub Wadi Dham.

    Serio, każda nazwa arabska występuje w 3-4 wersjach angielskich.

    Na każdej mapie i drogowskazie oczywiście inna.

    Strasznie to ułatwia szukanie czegokolwiek w GPSie :(

    Kierując się opisem z www kończy nam się droga na podwórku ;)

    No nic, to może skręcimy jedną wcześniej ;)

    Oooo, ładnie jest, dróżka pnie się do góry

    IMGP4234.JPG

    a po lewej taka „mała” rozpadlinka w skałach, czyli zapewne Wadi Dhum ;)

    DSC08388.JPG

    Co prawda według opisu mieliśmy wjechać do wadi, a nie oglądać je z góry, ale co tam ;)

    IMGP4242.JPG

    P2220199.JPG

    IMGP4233.JPG

    Można sobie podejść na sam brzeżek:

    IMGP4243.JPG

    i odważnie spojrzeć w dół:

    DSC08384.JPG

    Nasze papierowe mapy w ogóle nie pokazują tej drogi, a GPS ma jakiś kozi szlak.

    Tymczasem w jednej relacji przeczytałam, że z Wadi Dhum można się przebić do Wadi Ghul. No to jedziemy dalej:

    P2220208.JPG

    robi się coraz fajniej, coraz kręcej i coraz ciaśniej ;)

    DSC08389.JPG

    Niestety po jakiś 2 km kończymy w małej plantacji palm daktylowych. Ciężko nawet znaleźć miejsce na nawrotkę.

    Trudno - wracamy do asfaltu.

    A może by tak znaleźć fajny cień pod palmami i skonsumować arbuza? Tam niżej były takie fajne palmy!

    Fajne palmy okazały się być jeszcze fajniejsze, bo rosły sobie koło wejścia do … Wadi Dhum ;)

    IMGP4251.JPG

    Wadi Dhum, zaliczane do jednych z piękniejszych wadi w Omanie, mimo szczytu turystycznego, jest całkowicie puste.

    Odkopujemy buty, czapki i ruszamy na krótki trekking w górę wadi.

    Oczywiście po zaplanowanej konsumpcji ;)

    cdn

    • Like 14

  5. Jedziemy dalej:

    IMGP4194.JPG

    Kozy są wszędzie:

    DSC08330.JPG

    Na dnie wadi pojawia się nawet woda i nawet są żyjątka-nie-będące-kozami:

    DSC08326.JPG

    Wracamy na asfaltową 9, też jest ładnie

    IMGP4195.JPG

    I za Yanqul robimy pętelkę przez Wadi Fidda, bardzo polecane przez przewodnik.

    W jedną stronę (wg naszej mapy) powinna być droga n-tej kategorii (cienka, szara kreska na mapie…)

    Asfaltu jeszcze nie ma, ale to zapewne kwestia miesięcy ;)

    IMGP4199.JPG

    A w drugą stronę piękny asfalt po całości.

    Za to mamy pierwszego wielbłąda !

    IMGP4203.JPG

    IMGP4204.JPG

    Wracamy do Yanqul, gdzie pomimo sjesty działa knajpa.

    Zresztą okaże się, że żadne knajpy nie respektują południowej przerwy ;)

    Knajpka bardzo nam się podoba, bo ma obrazkowe menu, zjadamy kurczaka w różnych postaciach, zapijamy świeżo wyciskanym sokiem z mango i płacimy coś koło 25 zł na osobę.

    No naprawdę strasznie drogi ten Oman ;)

    Ruszamy na wschód, w stronę Prawdziwych Gór (bo te dzisiejsze, to jeszcze popierdółki były, głupie 1000 m n.p.m.).

    Niestety znów asfaltem…

    Docieramy pod wieczór do Bardzo Ważnego Zabytku z Listy UNESCO: Grobowców Bat.

    Trzeba mieć sporą dozę samozaparcia, żeby tu trafić. W terenie brak jakichkolwiek oznaczeń, w przewodniku opis lakoniczny.

    Na szczęście Garmin wiedział, gdzie ;)

    Nie wygląda to imponująco:

    DSC08339.JPG

    z bliska też:

    IMGP4209.JPG

    ani w środku ;)

    P2210130.JPG

    IMGP4210.JPG

    Tymczasem to najstarsza rzecz w Omanie – ma „jedynie” 5000 lat !

    No cóż, ani historia, ani zabytki nie są jak widać priorytetem w Omanie ;)

    Brak jakiejkolwiek tabliczki, w zasadzie można sobie taką cegiełkę wziąć ze sobą i oczywiście zero ludzi dookoła.

    A my mamy przed sobą jakieś 30 km szutru, słońce coraz niżej, więc szukamy ustronnego miejsca.

    Pod tą górką będzie OK.

    Chłopaki szukają drewna na ognisko:

    P2210147.JPG

    i montują prysznic na drzewku. Pełen luksus ;)

    Pierwszy testuje Raf:

    DSC08342.JPG

    (i nie pozwala zamieścić większego zbliżenia ;) )

    Dziś wieczorem w roli głównej wołowina z puszki. Tak dobra, że ¾ zawartości ląduje w pobliskich krzakach ;)

    Niech kozy też mają coś z życia ;)

    • Like 15

  6. Odcinek 2, czyli pierwsze kozy za płoty

    Pobudka, kawa pod gołym niebem, ciepły wiaterek zwiastujący jakieś +30 stopni…

    Taaaak, dokładnie o taki luty chodziło ;)

    Na śniadanie zaznajamiamy się z lokalną florą bakteryjną (to najlepszy sposób na uniknięcie sensacji żołądkowych) za pomocą , hmmm, jogurtu? maślanki? w każdym razie czegoś mlecznego z dodatkiem zielonej papryczki

    DSC08316.JPG

    pakowanie i odjazd:

    IMGP4150.JPG

    Jedziemy kawałek drogą 9 na południe, w stronę gór.

    Ciekawe, czy ten napis znaczył coś w stylu „obiekty widziane w lusterku są bliżej niż ci się zdaje” ;)

    DSC08325.JPG

    jedziemy szeroką doliną, czyli wadi. Albo وادي, jak kto woli ;)

    Polski termin to chyba dokładnie ued, ale to oznacza suchą dolinę, która rzadko wypełnia się wodą.

    Tymczasem po dnie omańskich wadi z reguły coś tam sobie ciurka.

    Droga 9 prowadzi dnem Wadi al-Hawasina.

    IMGP4159.JPG

    Tyle wody! Woda jest krystalicznie czysta, korzystamy więc z okazji i wypełniamy oba bukłaki prysznicowe.

    Mosty w Omanie występują jedynie na najnowszych drogach

    IMGP4166.JPG

    Tu już ani śladu po wodzie:

    IMGP4154.JPG

    IMGP4157.JPG

    IMGP4156.JPG

    Za miejscowością Ghab mamy pierwszy konflikt mapowo – gps-owy. Czyli jedna mapa pokazuje drogę na lewo, jedna na prawo, a gps obie.

    Wybieramy tę bez asfaltu i bardziej krętą ;)

    IMGP4175.JPG

    IMGP4173.JPG

    Jagna zaczyna krzyczeć co 100 metrów: stój!

    Przecież nie może sobie darować takich pięknych fałdów w skałach ;)

    IMGP4152.JPG

    albo takiej niezgodności kątowej pomiędzy warstwami:

    IMGP4177.JPG

    i znów fałdy ;)

    IMGP4182.JPG

    Droga mało uczęszczana,

    IMGP4183.JPG

    choć chyba często równana

    IMGP4185.JPG

    Kózki są wszędzie…

    DSC08328.JPG

    Giewont??

    DSC08332.JPG

    Czas na lunch w pięknych okolicznościach przyrody:

    IMGP4191.JPG

    IMGP4189.JPG

    Ekspresowy recykling resztek melonów:

    IMGP4187.JPG

    IMGP4192.JPG

    P2210073.JPG

    Mija nas jedno z niewielu aut, daje po hamulcach i ze środka wychodzi trzyosobowa rodzinka.

    Wszyscy zostajemy uwiecznieni na fotach, wypytani, jak nam się podoba itp., itd.

    A kobieta na pożegnanie podaje wszystkim rękę. Hm.

    Coś się nam tu nie zgadza z opisem Omanu;)

    cdn

    • Like 16

  7. Odcinek 1, czyli jak sójki za morze, ale w końcu wyruszyliśmy

    Idea omańska pojawiła się koło października, do dziś nie wiadomo skąd i jak.

    Ponieważ najtrudniej wycofać się z pomysłu, o którym wszyscy wiedzą, nie omieszkałam pochwalić się nim na zielonogórskim motocyklowym piwku.

    I dzień później dzwoni do mnie kierowniczka BMW R1100GS, czyli Lilka.

    „Słuchaj, wy tak serio z tym Omanem? A nie szukacie towarzystwa może?”

    No i teraz wycofać się jeszcze trudniej ;)

    Po chwilach zwątpienia (zamachy w Paryżu) Jagna stwierdza w styczniu: o zamachach w Omanie nic mi nie wiadomo, polecimy liniami arabskimi, do swoich strzelać nie będą.

    I kupiliśmy 4 bilety Berlin – Doha – Muscat na Quatar Airlines :D

    Do tego szybka rezerwacja największego dostępnego 4x4, czyli Toyoty Land Cruiser, kupno przewodnika i mapy (ha, ha…) i mały research online.

    Mały research wykazał po pierwsze, że do Omanu wszyscy jeżdżą z małymi dziećmi.

    Hm. Tego załatwić się raczej już nie da. Trudno.

    Pod drugie – noclegi są przeraźliwie drogie. Tu akurat łatwo zaradzić –bierzemy namiot.

    Po trzecie – pełza i łazi tam sporo jadowitych zwierzątek. No cóż, będziemy uważać. (ha, ha…)

    Po czwarte – Omańczycy jeżdżą jak wariaci. No to pojedziemy w offa ;)

    Przed wyjazdem trzeba się nieco poznać, więc umawiamy się na przegląd swoich garaży.

    Mamy więc 2 x BMW (Jagna i Lilka), AT (Raf) oraz KTM (Stachu). BMW jak zwykle górą ;)

    Wieczorny odlot z „zielonogórskiego” lotniska, czyli Tegel w Berlinie nie mógł odbyć się bez Fassiego. Butelka czerwonego wytrawnego poszła na raz ;)

    No cóż, czekało nas w końcu 10 dni całkowitej abstynencji…

    Quatar Airlines dostarczyło nas bezproblemowo do Muskatu wczesnym lutowym rankiem.

    Jedna pani w hidżabie wymieniła nam $$ na riale, druga sprzedała wizę, a trzecia wbiła pieczątkę.

    Hm, może jednak nie będzie tak konserwatywnie-islamsko?

    Znajdujemy swoją wypożyczalnię aut (zwykły, międzynarodowy Budget) , pokazujemy rezerwację i powoli przestawiamy się na arabski tryb działania.

    Mija pół godziny.

    „Możemy zobaczyć raz jeszcze Pani rezerwację?”

    Kolejne pół.

    „Już chwileczkę, tylko najpierw znajdziemy samochód tamtego pana”.

    Stachu przysypia na siedząco, Lilka na stojąco, Jagna przy ladzie. Raf udaje, że nie śpi.

    Uff, po dokładnie 2 godzinach dostajemy kluczyki. A dokładniej Jagna, bo rezerwacja poszła z jej karty.

    Toyota jest wieeeelka. I o to nam chodziło ;)

    DSC08285.JPG

    Co prawda specjalnie szukaliśmy takiej z manualem, a tu automat.

    Ale na myśl o powrocie do okienka szybko stwierdzamy: niech będzie.

    W tej samej chwili Raf uświadamia sobie brak jakichkolwiek dokumentów oprócz paszportu. Czyli prawa jazdy też. Trudno.

    Pierwszy przystanek – zakupy żywieniowe. Idziemy na łatwiznę i wklepujemy do GPSa zapytanie o centrum handlowe.

    Najważniejszy zakup – kartusze do kuchenki. Niestety te, które były w bagażu Lilki zamieniły się w urzędowe pismo od niemieckiego Zollamtu.

    Pasujących kartuszy brak, nie zostaje nam nic innego, jak zainwestować 9 riali w nową kuchenkę.

    Wybieramy znany murmański model:

    DSC08306.JPG

    Do tego kawał blachy oraz węgiel drzewny na grilla (drewno to towar mocno deficytowy) i możemy jechać w dzicz :D

    Na razie jednak musimy przedrzeć się przez cywilizację, czyli przemieścić 100 km autostradą.

    Zasypiamy po pół godziny, łącznie z kierowcą. Zjeżdżamy na drogę alternatywną, wzdłuż morza. Od razu lepiej.

    Zatoka Omańska jakaś zielonkawa:

    IMGP4141.JPG

    Miejscowi też jacyś inni:

    DSC08287.JPG

    Kilka fajnych muszli przywiozłam ;)

    IMGP4143.JPG

    W końcu zjeżdżamy z autostrady, zaczyna się ściemniać (jest zima, więc około 19 już całkiem ciemno), czas poszukać ustronnego miejsca na nocleg.

    Skręcamy w szuter główny, później szuter boczny, myk za górkę. O, tu może być:

    IMGP4148.JPG

    i za moment ciemno

    DSC08291.JPG

    Premiera grilla, jagnięcina z kością w roli głównej:

    DSC08305.JPG

    a jutro zaczynamy prawdziwą jazdę, czyli góry i bardzo boczne drogi ;)

    cdn

    • Like 14

  8. Odcinek 0, czyli inaczej zajawka ;)

    - Oman? To gdzieś w Afryce?

    - Do Arabów? Teraz? Nie wrócicie w całości!

    - Jagna, a burkę już kupiłaś? I będziesz chodzić dwa kroki za Rafem?

    - Będziecie lecieć nad Syrią czy Irakiem? A nie, to w Turcji ostatnio strzelają do samolotów, przepraszam…

    Projekt „Oman” nie spotkał się z wielkim entuzjazmem wśród naszych znajomych ;)

    Musieliśmy jednak przekonać się na własnej skórze, i teraz z czystym sumieniem możemy powiedzieć:

    Oman nie leży w Afryce, do samolotów i ludzi się tam nie strzela, a my wróciliśmy w całości.

    I był to jeden z najbardziej udanych moich wyjazdów ;)

    DSC08386.JPG

    PS. Nie odpowiem na najczęściej zadawane pytanie: „skąd wytrzasnęłaś ten Oman?”. Po prostu nie wiem ;)

    • Like 13

  9. Izi był Podróżnikiem przez duże "P".

    Ale pomagał też innym spełniać ich podróżnicze marzenia.

    Chcemy upamiętniać Iziego nie tylko zlotem, ale także kontynuować jego idee.

    TJ%2B%252827%2529.JPG

    Dlatego po raz drugi wręczymy Nagrodę Iziego.

    Nagrodę za idee ;)

    Może będziesz to Ty i Twój pomysł na Podróż?

    Czekamy do końca kwietnia na Wasze projekty podróży.

    Udostępnij info o Nagrodzie na swoim profilu FB , a następnie przyślij nam projekt na info@izimeeting.com

    Kapituła Nagrody wybierze ten najciekawszy, a my wręczymy ci 4000 zł na realizację marzeń!


  10. Odcinek 11, czyli czas kończyć relację ;)

    Następnego dnia postanawiamy ciut odpocząć od atrakcji, poszwędac się po mieście (czyli Arequipie), a wieczorem wsiąść do autobusu zmierzającego na północ.

    Bo jakby nie patrzeć, czas na urlop powoli się kończy…

    Łazimy po mercado, czyli rynku:

    IMGP3172.JPG

    nadal nieznane jest nam kilka rodzajów owoców:

    IMGP3173.JPG

    i chyba nie spróbowaliśmy jeszcze wszystkich odmian pyr:

    IMGP3175.JPG

    to też moglibyśmy jeść w dowolnych ilościach:

    DSC06086.JPG

    w knajpie próbujemy w końcu chichy (wym. czicza), czyli przefermentowanego (czyli alkoholowego ;) wywaru z kukurydzy. Tu akurat chicha morada:

    chicha_morada.jpg

    całkiem to smaczne i orzeźwiające.

    Łazimy po Arequipie:

    IMGP3179.JPG

    podziwiamy taksówki:

    DSC06093.JPG

    oraz lokalny korowód (mamy luty = karnawał)

    DSC06098.JPG

    Chłopaki znajdują w sklepie żelaznym idealną pamiątkę z Peru – maczetę. Ciekawe, co na to służby lotniskowe ;)

    Kupujemy w biurze podróży bilety do miasta Ica, jedyne 700 km.

    Autobus nocny, sypialny, piętrowy, polecany przez wszystkich globtrotterów.

    Górny pokład droższy, ale panie sprzedające zaklinają się, że niczym się nie różni. Siedzenia rozkładają się jak łóżka, kolacja i śniadanie w cenie.

    Trzeba próbować ;)

    Oczywiście na miejscu okazuje się, że owszem, siedzenia rozkładają się w pełni, ale tylko na górnym, droższym pokładzie… po raz n-ty zostaliśmy zatem zrobieni w Peru w przysłowiowe bambuko…

    Jednak na komfort nie można narzekać ;)

    IMGP3186.JPG

    Krótka Jagna mieści się w całości, długi Raf wystaje ;)

    Siódma rano wysiadamy w Ice, i łapiemy taxi do dzielnicy Huacachinero.

    Takiej ładnej:

    DSC06119.JPG

    Na koniec peruwiańskich wojaży postanawiamy zaszaleć i po burżujsku rezerwujemy hotel. Prawdziwy hotel, nie hostel ;)

    Taksówkarz oczywiście usiłuje polecić nam inny hotel , gdzie podobno jest „najlepsze disco w mieście”.

    Na naszą odpowiedź, że niezbyt przepadamy za disco, natychmiast stwierdza:

    „Nie szkodzi, i tak nie działa”.

    Niesamowita elastyczność względem klienta ;)

    Nasz hotel niczego sobie:

    IMGP3242.JPG

    Nie wiemy jak, ale Krzychu nawet tu zdołał jakoś wytargować rabat cenowy ;)

    ponieważ jest wcześnie nie ma jeszcze wolnych pokoi i czekamy sobie przy basenie.

    Tuż za płotem „malutka” wydma:

    IMGP3187.JPG

    jakieś nieznane ptaszki:

    DSC06137.JPG

    a tu koliber:

    DSC06138.JPG

    Chłopaki idą na wydmę, ja przysypiam na leżaku:

    IMGP3191.JPG

    Nagle budzi mnie recepcjonistka:

    „Seniora, nie chciałaby Pani przejechać się na wydmy? Za darmo?”

    Za darmo? W Peru nie ma takiego określenia!

    „Jak to za darmo?”

    „Mamy tu ekipę filmową i potrzebują białych statystów”

    No to się wyjaśniło ;)

    i tak to zaliczyliśmy główną atrakcję Iki, czyli przejazdy buggy przez wydmy.

    DSC06173.JPG

    Klatka dookoła, pasy 3-punktowe…

    DSC06166.JPG

    DSC06168.JPG

    Nie wiem, czy tak jest zawsze, czy kierowca bardziej się starał na potrzeby filmu, ale…

    wołami mnie nie zaciągną do tego więcej ;)

    DSC06150.JPG

    IMGP3218.JPG

    IMGP3220.JPG

    Buggie latało , fruwało w powietrzu, skakało po wydmach…

    IMGP3209.JPG

    a później kolejna atrakcja czyli sandboarding ;)

    Krzychowi pozwolono zjechać na brzuchu:

    IMGP3225.JPG

    IMGP3227.JPG

    IMGP3229.JPG

    Po tym wszystkim musieliśmy pójść na piwo:

    DSC06187.JPG

    oraz wieczorną lampkę wina:

    DSC06200.JPG

    Rano jeszcze ciut byczenia się w słońcu:

    IMGP3247.JPG

    po czym 6 godzin w autobusie (tym razem dziennym) do Limy.

    Na lotnisku mały zonk, bo mamy (promocja w końcu) kupione bilety do Brukseli, a lecimy tylko do Madrytu.

    Panienka z okienka upiera się jednak, że nie może nadać bagażu do Madrytu, bo jej „system nie pozwoli”.

    Tłumaczymy, gadamy, prosimy – na nic.

    Mamy w Madrycie 2 h, może uda nam się odzyskać bagaże ;)

    11 h w samolocie do Madrytu, poszukiwanie okienka Iberii, gdzie anulowali nam bilety do Brukseli i powiedzieli, gdzie odebrać bagaż. Uff…

    Jeszcze tylko lot do Berlina i jazda do Zielonej Góry.

    A na koniec Raf i Krzychu wyrównali wszystkie rachunki za pomocą peruwiańskich maczet ;)

    IMGP3249.JPG

    PS.

    Sporo w tej relacji było marudzenia na ceny i podejście do turystów.

    Proszę jednak nie obierać nas jako malkontentów czy też wymagających jakiś luksusów ;)

    Po prostu zbyt często czuliśmy się jak dojne krowy, a regułą w turystyce są opisy nijak przystające do rzeczywistości.

    Na jakiekolwiek uwagi odpowiada się „No co chcecie, przecież to Peru!”…

    Niestety psuje to obraz kraju.

    Poza tym, Peru to przepiękny kraj, gdzie znajdziecie nie tylko inkaskie zabytki, ale przede wszystkim fascynująca przyrodę – Andy, dżunglę, pustynię, Altiplano…

    Polecamy!

    Dziękujemy za uwagę

    Jagna, Raf & Krzychu

    • Like 5

  11. Czas kończyć opowieść, bo już następna czeka niecierpliwie.

    Jakoś to Peru idzie mi jak krew z nosa…

    No nic, sprężam się zatem:

    Dzień 10, czyli El Condor pasa, cokolwiek to znaczy

    Pobudka skoro świt. pakowanie, śniadanie.

    Śniadanie??

    Nie wiem, kto z większym zdziwieniem patrzy na stół. Hiszpanie, czy my.

    Stół jest nakryty na 4 osoby (mamy więc przewagę na d Hiszpanią, bo nas jest troje).

    Nakrycie to zawiera: 4 małe bułeczki, jedną porcję masła podzieloną na 4 kosteczki o wymiarach 1 cm3 oraz spodeczek z łyżeczką dżemu.

    Krzychu grzecznie pyta gospodynię, czy aby na pewno to wszystko jest dla nas ;)

    Na szczęście przed nami Kanion Colca ;)

    Zatrzymujemy się na chwilę w mijanym miasteczku, gdzie podobno codziennie rano miejscowe dzieci tańczą dookoła fontanny. Ciekawe, czy jak nie ma turystów, to też tańczą ;)

    IMGP3006.JPG

    Kończy się asfalt, autobus zapina 4x4, jedziemy dalej

    IMGP3015.JPG

    IMGP3024.JPG

    IMGP3026.JPG

    DSC05989.JPG

    Podobno to pre-inkaskie tarasy uprawne:

    IMGP3033.JPG

    I docieramy na najbardziej znany punkt widokowy: Mirador Cruz del Condor.

    Wszyscy turyści chcą tu być rano, kiedy kondory korzystają z porannego prądu wstępującego i wylatują do góry z dna kanionu.

    Ale na razie kondorów brak.

    Ale kanion jest ;)

    IMGP3038.JPG

    Oczywiście żadne zdjęcia nie oddadzą ogromu głębokości.

    Ściany kanionu wznoszą się z lewej strony na ponad 3200 m nad poziom rzeki, zaś z prawej - na 4200 m.

    Jest dwa razy głębszy od słynnego Wielkiego Kanionu Colorado, ale wcale nie najgłębszy. Tyle, że ten najgłębszy (też w Peru) jest bardzo trudno dostępny.

    IMGP3077.JPG

    rzeczka płynie sobie gdzieś tam, hen, 3 km niżej…

    IMGP3042.JPG

    DSC05997.JPG

    Turystów na szczęście nie za dużo, kanion jeszcze widać ;)

    DSC06001.JPG

    DSC06004.JPG

    Kondorów nadal brak. Śmiejemy się, że zaraz przyleci jakiś osobnik i zacznie krakać „un sol, un sol” , czyli „jeden sol”, i dopiero po zapłaceniu przyleci reszta ;) doskonale wpisywałoby się to w peruwiańskie łupienie turystów ;)

    DSC06006.JPG

    DSC06008.JPG

    w końcu słyszymy: „El Condor, El Condor!”

    no i jest:

    IMGP3056.JPG

    DSC06040.JPG

    DSC06019.JPG

    Upojeni widokami ruszamy na krótki spacer wzdłuż krawędzi kanionu (oczywiście barierek brak) i odsłaniają się przed nami jeszcze piękniejsze widoki.

    DSC06050.JPG

    IMGP3075.JPG

    IMGP3082.JPG

    IMGP3083.JPG

    IMGP3085.JPG

    IMGP3092.JPG

    DSC06048.JPG

    Przewodnik raczy nas opowieścią o odkryciu kanionu – aż zdumiewa, że było to tak niedawno.

    A jego odkrywcami byli Polacy z krakowskiego klubu kajakowego AGH "Bystrze" podczas wyprawy kajakowej w 1981. Zresztą , zastał ich w Peru stan wojenny...

    Uczestnicy wyprawy nadali w Kanionie Colca kilka nazw, zatwierdzonych następnie przez Instytut Geograficzny w Peru, np. Wodospady Jana Pawła II, Kanion Polaków czy Kanion Czekoladowy.

    Uczestnicy wyprawy to prawie narodowi bohaterowie Peru, spotkał się z nimi prezydent Peru Fernando Belaúnde Terry. Nasz przewodnik stwierdził wprost: „Dzięki tym Polakom zarabiamy teraz dużo pieniędzy”.

    Nasze pytanie o zniżki dla Polaków pozostało bez odpowiedzi :)

    Powrót do Arequipy też był ładny:

    IMGP3118.JPG

    IMGP3109.JPG

    IMGP3136.JPG

    IMGP3138.JPG

    Bardzo ładny, ekologiczny parkan kolczasty:

    DSC06074.JPG

    IMGP3140.JPG

    IMGP3150.JPG

    Prosta jak drut droga przez Altiplano:

    IMGP3157.JPG

    padało trochę:

    IMGP3161.JPG

    i na koniec wieczorny widok z okna hotelu. Widać nawet zarys wulkanu!

    DSC06080.JPG

    cd (chyba) n...

    • Like 7

  12. Dzień 9, czyli zdobywamy najwyższe szczyty (nieważne, że autobusem ;) )

    Rano budzi nas Raf:

    - Widzieliście wulkan za oknem?

    Jaki wulkan?!

    No cóż, wczoraj go jeszcze nie było ;) a raczej totalnie nie był widoczny.

    A dziś, proszę, taki widok z okna hostelu:

    DSC05864.JPG

    Nad Arequipą góruje (ale jak widać, tylko w niektóre dni) wulkan Misti - 5822.

    Czynny, a jakże ;)

    DSC05865.JPG

    Na szczęście w czasie naszego pobytu smacznie spał.

    Na szczyt Misti można się wdrapać, ale zajmuje to 2 dni.

    My znajdujemy nasz wycieczkowy autobus, przedzieramy się przez kilometry slumsów i już jest ładnie ;)

    Jest z tych piekielnie drogich peruwiańskich pociągów:

    IMGP2918.JPG

    i jeszcze droższych objazdowych wycieczek moto , głównie dla Niemców ;)

    IMGP2919.JPG

    DSC05879.JPG

    Wdrapujemy się na płaskowyż, ale nie za wysoko, bo przecież wysoko już jesteśmy ;)

    IMGP2922.JPG

    IMGP2925.JPG

    IMGP2931.JPG

    IMGP2935.JPG

    DSC05883.JPG

    Jesteśmy na wycieczce, więc atrakcje po drodze dla turystów musza być.

    Np. hodowla lam ;)

    IMGP2942.JPG

    IMGP2946.JPG

    IMGP2949.JPG

    a dookoła lata sobie dzikie:

    DSC05888.JPG

    i mniej dzikie:

    IMGP2954.JPG

    Czuć, że jesteśmy wysoko:

    IMGP2952.JPG

    IMGP2951.JPG

    IMGP2959.JPG

    IMGP2968.JPG

    pierwszy śnieg tej zimy!

    IMGP2971.JPG

    Ciągle w górę:

    DSC05925.JPG

    Zatrzymujemy się na przełęczy:

    IMGP2977.JPG

    Nawet tu są handlarze, choć pada, wieje i jest przenikliwie zimno:

    DSC05927.JPG

    Ledwo wysiadłam z autobusu, tak się kręci w głowie:

    DSC05928.JPG

    IMGP2973.JPG

    już tylko taka roślinność występuje:

    DSC05930.JPG

    Chwilowo te 4910 m n.p.m. to nasz rekord życiowy ;)

    i zjeżdżamy w dół:

    IMGP2980.JPG

    miasteczko w dole to nasz cel na dziś:

    IMGP2988.JPG

    IMGP2991.JPG

    Nim jednak dostąpimy zaszczytu wjazdu, musimy zapłacić za wjazd na teren parku narodowego (czy coś podobnego). Prawie 100 zł/głowa… Co prawda na 2 tygodnie, ale my jutro wracamy….

    IMGP3000.JPG

    W miasteczku Chivay dostajemy obiad (było nawet ceviche) i zostajemy rozlokowani po hotelach i pensjonatach.

    Oto nasz pensjonat:

    DSC05944.JPG

    (na szczęście to ten po prawej )

    i znowu sprawdza się maksyma „papier wszystko zniesie”. W szczególności piękny opis apartamentu ;)

    Nasz ogromny, 3-osobowy apartament:

    DSC05961.JPG

    I ogromna kabina prysznicowa ;)

    DSC05960.JPG

    Na szczęście mamy inną opcję kąpieli – Aquas termales, czyli gorące (baaardzo gorące!) źródła:

    DSC05947.JPG

    Mina Krzycha wyraża wszystko:

    DSC05953.JPG

    Lubię pływalnie z taką woda i takimi widokami !

    DSC05955.JPG

    wieczorem mamy „wieczorek z miejscową kulturą”, zaglądamy, uśmiechamy się i idziemy indywidualnie na piwo.

    Kolejny dzień to bardzo wczesna pobudka i w końcu kanion!

    cdn.

    • Like 9

  13. Odcinek 9, czyli lazy day in Arequipa

    do Arequipy dojeżdżamy wieczorem, oglądając przy wjeździe niekończące się slumsy. No cóż, w końcu drugie największe miastu w Peru…

    Przed wejściem na dworzec dość ciekawe plakaty: nie daj się oszukać taksówkarzowi, sprawdź, ile powinien kosztować kurs! I poniżej cennik;)

    Nasz taksówkarz nie oszukuje, ale za to zaliczamy nocne tankowanie na stacji ;)

    W środku nocy zadowalamy się pierwszym lepszym hostelem, jest standartowo, czyli, ciasno, ciemno i niezbyt czysto ;)

    Ponieważ chcemy tu zostać ciut dłużej, rano szukamy jakiejś lepszej miejscówki.

    Miasto całkiem zadbane, przynajmniej Plaza de Armas:

    IMGP2850.JPG

    IMGP2851.JPG

    IMGP2854.JPG

    DSC05813.JPG

    DSC05809.JPG

    technologia rejli w służbie ludzkości:

    DSC05815.JPG

    Po raz pierwszy korzystamy z poleconego w „Lonely Planet” hotelu i to jest strzał w dziesiątkę.

    W tak luksusowym miejscu jeszcze nas nie było. W dodatku za te same pieniądze, co gdzie indziej.

    22422596.jpg

    Jest czysto, słonecznie, normalna pościel i normalna łazienka. I do tego wspólna kuchnia, fajne miejsca do siedzenia. Zostawiamy bagaże i ruszamy w miasto.

    W Arequipie jest jeden ważny zabytek: klasztor Santa Catalina, czynny od 1579 roku do dziś. Kiedyś przyjmowano do niego wyłącznie hiszpańskie damy z dobrych dworów i podobna każda z nich wprowadzała się z własną służbą.

    wejście do części udostępnionej zwiedzającym:

    IMGP2864.JPG

    Niestety wejście kosztuje sporo, ale chyba jest tego warte:

    IMGP2865.JPG

    IMGP2866.JPG

    Każda zakonnica miała swoje mieszkanko (nie była to bynajmniej cela)

    IMGP2869.JPG

    tu służba gotowała:

    DSC05828.JPG

    a tu prała:

    DSC05832.JPG

    uliczki pomiędzy domami mniszek:

    DSC05831.JPG

    Podobno mniszki tak dobrze się w klasztorze bawiły, a imprezy miały taką reklamę, że w końcu papież przysłał tu nową matkę przełożona do zrobienia porządków ;)

    DSC05824.JPG

    IMGP2879.JPG

    IMGP2876.JPG

    IMGP2871.JPG

    obecnie część klasztoru przeznaczona jest na galerię:

    IMGP2890.JPG

    Kolejny punkt dnia to wykup wycieczki do kanionu Colca, nie dojeżdża tam transport publiczny, więc znów jesteśmy skazani na pobyt zorganizowany…

    Krzychu umiejętnie zbija cenę, wszystko w folderze wygląda rewelacyjnie.

    Zgodnie stwierdzamy, że nie potrzebujemy hotelu, wystarczy nam pensjonat, ma być i łazienka, i ciepła woda, i nawet wi-fi…

    Kupujemy ;)

    Wieczorem jeszcze jeden spacer „na miasto”:

    IMGP2893.JPG

    IMGP2895.JPG

    IMGP2897.JPG

    IMGP2906.JPG

    DSC05860.JPG

    Wieczorem zasiadamy w kuchni, obżeramy się niesamowicie słodkimi mango i wspominały hostele z Chile.

    Gdzie co wieczór były międzynarodowe pogaduchy, imprezy, nawet tańce...

    W peruwiańskich hostelach każdy siedzi w swojej własnej małej grupce, albo patrzy w swój własny ekranik...

    Rano bagaże w depozyt i ruszamy do najgłębszego kanionu na świecie…

    • Like 6

  14. Odcinek 8, czyli cepelia po peruwiańsku

    Opuszczamy Fiesta de la Candelaria, omijając kałuże i śmieci wracamy do pensjonatu.

    Na szczęście nie nakapało zbyt dużo wody z sufitu. Zresztą – i tak mamy lepiej niż ci z parteru, gdzie wybiła kanalizacja ;)

    Ponieważ jest całkiem chłodno, a właściciel z góry zapowiedział „no aqua caliente”, nawet nie próbujemy brać prysznic.

    Zresztą, ciężko cokolwiek zrobić w łazience, bo nie ma tam ani światła, ani okna ;)

    Nie z nami jednak te numery, wykręcamy żarówkę na korytarzu, wkręcamy w łazeince i już widać , gdzie sedes, a gdzie bidet.

    Bidet! po raz pierwszy takie urządzenie widzimy! Żeby jednak turysta nie poczuł się zbyt europejsko, to umywalkę, bidet i sedes zmieszczono na powierzchni jakiś 0,5 m2, a lustro wisi idealnie nad kibelkiem ;)

    Zasypiamy znieczuleni peruwiańskim winem z kartonu wśród odgłosów bębnów i trąb…

    Rano ruszamy prosto na terminal terrestre, czyli ichniejszy PKS.

    Kupujemy bilet na najważniejszą atrakcję Puno, czyli pływające wyspy Uros.

    Pogoda nie rozpieszcza:

    DSC05751.JPG

    Krzychu sprawdza, czy mamy szansę dopłynąć w całości:

    DSC05756.JPG

    pewne rozwiązania techniczne są ciekawe:

    DSC05754.JPG

    płyniemy:

    DSC05763.JPG

    płyniemy w zasadzie kanałem w trzcinach:

    DSC05767.JPG

    DSC05774.JPG

    Ale na szczęście się przeciera:

    IMGP2841.JPG

    IMGP2827.JPG

    aż dopływamy do wysp Uros, których jest kilkadziesiąt:

    IMGP2834.JPG

    każda z nich ma kilkaset metrów kw.

    IMGP2832.JPG

    każda wyspa jest po prostu tratwą zbudowaną z trzciny:

    IMGP2819.JPG

    IMGP2821.JPG

    lekkiej i pustej w środku:

    IMGP2815.JPG

    od dołu trzcina gnije, więc cały czas trzeba dokładać nową.

    trochę to wszystko się kiwa, jak na łodzi ;) i Jagna ma niepewną minę

    DSC05786.JPG

    IMGP2813.JPG

    I nawet podziemne pomarańcze tam rosną !

    IMGP2817.JPG

    Przewodnik wszystko nam objaśnia:

    DSC05784.JPG

    ale patrząc dookoła, jakoś średnio wierzymy, że ktoś tam mieszka na stałe.

    Wyspy powstały kilkaset lat temu, kiedy to Indianie uciekali przed Hiszpanami, którzy zmuszali ich do niewolniczej pracy w boliwijskich kopalnia srebra.

    I nadal podobno każdą wyspę zamieszkuje po kilka rodzin, jest szkoła i nawet mały szpital.

    I podobno są gdzieś wyspy, gdzie nie dopływają turyści. Usiłowałam je wypatrzyć na zdjęciach satelitarnych, ale widziałam tylko Uros:

    https://www.google.pl/maps/@-15.8179733,-69.968687,2942m/data=!3m1!1e3?hl=pl

    Wyspy Uros to jedna, wielka cepelia:

    IMGP2826.JPG

    choć niewątpliwie bardzo kolorowa ;)

    IMGP2825.JPG

    DSC05790.JPG

    IMGP2837.JPG

    Łodzie dla turystów:

    IMGP2836.JPG

    DSC05778.JPG

    IMGP2839.JPG

    IMGP2840.JPG

    jest nawet wieża widokowa:

    DSC05794.JPG

    Ech, gdyby móc zobaczyć wyspy kilkadziesiąt lat temu, przed chmarą turystów… Tyle, że w zasadzie sami jesteśmy jej kawałkiem ;)

    odpływając po godzinie mijamy lokalne boisko do nogi:

    DSC05769.JPG

    oraz ruch lokalny:

    IMGP2831.JPG

    na łodzi rozmawiamy trochę z innymi „białymi”, wszyscy są mocno rozczarowani „cepeliadą” wysp Uros. Większość z nich wybiera się na wschód do Boliwii.

    W porcie postanawiam skorzystać z toalety. W drzwiach babcia klozetowa pyta groźnie: „siku czy to drugie?” i w zależności od odpowiedzi wydziela odpowiednio długi kawałek papieru i kieruje do odpowiedniej kabiny ;)

    Inna ciekawa rzecz na Titicaca to parowce. Dwa takie statki sprowadzono w częściach z Anglii.

    Opłynęły więc przylądek Horn i wylądowały w Arice (Chile), stamtąd transportowano je pociągiem do Tacna i dalej mułami przez Andy.

    Cała podróż trwała 6 lat!

    Do dziś pływa jeden z tych parowców. Historia tu: http://www.peruyavariexpedition.com/yavari-ship/

    A my wstępujemy na obiad. Oczywiście na rybkę ;)

    Niestety Titicaca to również przykład katastrofy ekologicznej. Człowiek, chcą poprawić „rybność” jeziora, wpuścił to niego pstrąga. I teraz w Titicaca jest tylko i wyłącznie pstrąg…

    A do pstrąga trzy rodzaje pyr, fasola i kukurydza ;)

    IMGP2845.JPG

    wracamy na terminal terrestre z zamiarem kupienia biletu do Arequipy. Ale to nie będzie takie proste ;)

    Każda linia autobusowa (a jest ich co najmniej 15!) ma swoja własną kasę i inną cenę. Przed każdą kasa stoi „naganiacz”, który śpiewnie wydziera się: Liiiimaaaa, Liiiima, za pól godziny!!!, Huuuuliaaaka najtaniej!!! i tak dalej.

    W końcu znajdujemy najbliższy autobus, cena ok., chcemy kupić bilet. Tymczasem w kasie żądają najpierw biletu OD NAS. O co chodzi??

    Otóż niezależenie gdzie się jedzie, trzeba wykupić tzw. peronówkę, czyli bilet wstępu na peron…

    Uff, udało się.

    Wsiadamy.

    DSC05804.JPG

    Niestety wybraliśmy widokowe miejsca na górze, tuż przy szybie…

    Najpierw wracamy do Juliaki, gdzie „kanalizacja deszczowa trochę szwankuje”:

    IMGP2848.JPG

    DSC05806.JPG

    A później mamy przejazd przez góry.

    Nie takie niskie góry:

    DSC05808.JPG

    I jak to w górach: wąsko, ciasne zakręty, przepaście z boku.

    Dodajcie do tego mgłę, ciemność, wyprzedzanie na trzeciego i wiarę w nieśmiertelność kierowcy autobusu, a będziecie już wiedzieli, dlaczego nie powinno się kupować miejsc tuż przed przednią szybą…

    • Like 13

  15. Budzi nas zachęcający okrzyk pilota: Halo, Pukara!

    Ale jakoś za bardzo zachęcić nie zdołał ;)

    DSC05698.JPG

    Pukara to w języku Quechua „ruiny”. No i są ruiny…

    IMGP2787.JPG

    A obok miasteczko, o nazwie, a jakże, Pukara.

    Coś się zbiera nad nami, na razie bokiem…

    IMGP2784.JPG

    W Pukarze wycieczkę zaganiają do jakiegoś muzeum, ale my wolimy poszwędać się po mieścince.

    IMGP2790.JPG

    Zabytkowy kościół, ale co tam, proboszcz hoduje owce ;)

    DSC05702.JPG

    Chlewik musi być ;)

    IMGP2792.JPG

    DSC05704.JPG

    DSC05705.JPG

    Ponieważ do Pukary zaglądają (rzadko) turyści, na głównym placu stoją dwie Indianki z pamiątkami.

    Krzychu widzi piękną narzutę (albo obrus) i oczami wyobraźni widzi ją na swojej kanapie.

    Zaczynamy trudne negocjacje, kończące się gdzieś w okolicach 40% początku.

    Ja często mam wątpliwości.

    Pani Indianka zapewne nie sprzeda nic poniżej kosztów, ale czy kiedy tak handlujemy do upadłego, nie pozbawiamy jej jedynej możliwości godziwego zarobku?

    Szczególnie, że dla nas, z bogatego kawałka świata, tak naprawdę nawet ta początkowa, wydumana cena nie jest bardzo wysoka.

    Niestety nigdy nie wiemy, czy tę narzutę czy czapkę wydziergała pani własnoręcznie (zawsze tak powie) czy też może jest tu po prostu sprzedawczynią, a cały zysk trafia do jakiegoś macho…

    W końcu dogania nas deszcz:

    IMGP2788.JPG

    IMGP2794.JPG

    Zalewa drogę i pastwiska:

    IMGP2797.JPG

    W strugach deszczu wjeżdżamy do miasta Juliaca (wym. Huliaka). Nazwa kojarzy nam się niezbyt elegancko, ale samo miasto…

    Bezsprzecznie wygrywa w kategorii „najbrzydsze miasto” widziane przez mnie kiedykolwiek (nie byłam jeszcze w Azji ;) ).

    Błoto, syf, niedokończone budynki, chaos…

    Centrum miasta:

    DSC05714.JPG

    Prawie centrum:

    IMGP2802.JPG

    IMGP2801.JPG

    Warsztat na krawężniku:

    IMGP2800.JPG

    Głos zabiera Pan Przewodnik.

    Otóż Huliaka to jedno ważniejszych miast w Peru. Bujnie rozwija się tu przemysł, nawet Coca-Cola ma swą fabrykę!

    No może trochę kanalizacja deszczowa szwankuje, przyznaje Pan Przewodnik.

    DSC05708.JPG

    Królują tu 3 osobowe taxi:

    DSC05715.JPG

    W końcu, nadal w deszczu docieramy nad Titicacę, do miasta Puno.

    Mamy Matki Boskiej Gromnicznej (czy jakoś tak) i jeden wielki karnawał.

    No to będzie tym razem cepelia na żywo ;)

    Peruwiańczycy są katolikami, ale w tradycji religijnej mnóstwo jest indiańskich odniesień.

    Jesteśmy w środku Fiesta de la Candelaria, do Puno przyjechali chyba Indianie z połowy Peru, każdy pensjonat i hostel zatkany po sufit.

    W końcu znajdujemy cokolwiek (tylko trochę kapie z sufitu) i idziemy popatrzeć na korowód.

    A korowód sunie całą noc dookoła centrum. Każda okoliczna wieś przesyła swój zespół: panie tańczą, panowie grają.

    Panie:

    DSC05722.JPG

    Panowie:

    DSC05727.JPG

    Niestety cały czas pada, więc niektórzy chronią drogie stroje:

    DSC05729.JPG

    Często na początku danego zespołu idzie panienka ubrano mało indiańsko ;) czasem tak wyzywająco, że nazwaliśmy ją z wielkopolska lafiryndą ;)

    DSC05730.JPG

    A za lafiryndą suną jej mama i babcia ;)

    DSC05733.JPG

    DSC05735.JPG

    DSC05739.JPG

    DSC05745.JPG

    DSC05742.JPG

    Wszystko to ładne i piękne, ale festiwal trwa już któryś dzień i miasto usłane jest śmieciami, resztkami jedzenia, trawienia itp. a wszędzie tłumy pijanych rozwrzeszczanych nastolatków.

    Ogólnie (być może także przez pogodę) robi to na nas niezbyt przyjemne wrażenie.

    Korygujemy więc plany, jutro Titicaca i zmywamy się stąd popołudniowym autobusem na południe ;)

    :)

    • Like 10

  16. Po trudach zwiedzania starożytności inkaskich przyszedł czas na obiad.

    Mamy okazje spróbować narodowego dania Peru (i nie jest to pyra ;) ) - ceviche.

    DSCF6682.jpg

    To kawałki surowej ryby (w zasadzie dowolnej, byle idealnie świeżej), zamarynowane sokiem z limonki.

    Kwas zawarty w soku ścina białko w rybie i nie jest ona zatem surowa.

    Krzychu próbuje odwodzić od konsumpcji surowej ryby (Jagna, będziesz rzygać dalej niż widzisz), ale co tam ;)

    Ceviche okazało się być smaczne, delikatne i nietrujące ;)

    Po obiedzie wspinamy się wyżej i wyżej, w głowie znów niemiłe kręcenie, a pełny żołądek nie jest ułatwieniem...

    Jesteśmy znów powyżej 4000 m n.p.m. powietrze przejrzyste, błękit nieba niepowtarzalny.

    Poniżej fotki strzelone w czasie jazdy, zza szyby:

    IMGP2751.JPG

    IMGP2753.JPG

    IMGP2755.JPG

    IMGP2756.JPG

    IMGP2757.JPG

    IMGP2758.JPG

    IMGP2760.JPG

    Zatrzymujemy się na granicy prowincji Cusco i Puno.

    Widoki nadal obłędne, ale zrobiło się zdecydowanie chłodniej.

    IMGP2768.JPG

    W dole jeden z tych extra-super-hiper drogich pociągów dla zagraniczniaków, jakieś 600 $ (serio) za kilkaset km.

    IMGP2769.JPG

    No cóż, wszędzie gdzie zatrzymują się turyści, musi być cepelia.

    Ale przynajmniej kolorowa !

    IMGP2772.JPG

    Może zdjęcie z lamą?

    DSC05680.JPG

    Futerko z totemem?

    DSC05678.JPG

    Wiadomo, dlaczego kręci się w głowie:

    IMGP2775.JPG

    Wjechaliśmy niniejszym na Altiplano - ogromny, ciągnący się przez całą Boliwię do Argentyny płaskowyż, w całości położony na ponad 3000 - 3500 m n.p.m.

    W zasadzie można tu jedynie wypasać owce i lamy, klimat jest bardzo surowy.

    Jesteśmy w środku lata, a widać resztki śniegu...

    DSC05677.JPG

    Mieściny rzadkie i biedniutkie...

    IMGP2783.JPG

    Tak do niedawna wyglądały wszystkie domy:

    IMGP2779.JPG

    IMGP2780.JPG

    DSC05692.JPG

    chyba tylko lamom tu dobrze:

    IMGP2777.JPG

    Ktoś wspominał o drezynie, to proszę:

    DSC05693.JPG

    wysokość i pełny żołądek powodują, że wszyscy zapadają w drzemkę...

    • Like 9

  17. Odcinek 7, czyli konkurs na najbrzydsze miasto w Peru wygrywa Juliaca

    Señora Guntalrewika nie spała dobrze.

    Zmarzła na kość nawet pod inkaskimi kocami, z których każdy ważył chyba 10 kilo ;) i przypominał bardziej dywan.

    Zjawiamy się bladym świtem w agencji turystycznej, bo namówiono nas na „turystyczny” autobus do Puno.

    zamiast zwykłego lokalnego PKSu mamy wycieczkowy autobus, obiad, przewodnika oraz zwiedzanie ciekawych miejsc po drodze.

    Drogo nie było, więc daliśmy się namówić i całe 300 km nad Titicaca przed nam ;)

    Jest nas całe 12 osób, tłoku zatem nie będzie.

    Jagna z ciekawością obserwuje, jak żeńska część obsługi uwija się ja w ukropie przygotowując autobus, bagaże, kawę itp, itd

    podczas gdy część męska ogląda TV ;)

    Na początek przedmieścia Cusco:

    _IGP2697.JPG

    Wbrew pozorom, to nie budowa, tylko typowe bloki, w pełni zamieszkałe, co widać dopiero wieczorami – w każdym pomieszczeniu świeci się żarówka zwisająca z sufitu ;)

    Pierwszy postój to niepozorna mieścinka Andahuaylillas, jakieś 40 km za Cusco.

    Tu znajduje się jeden ze starszych kościołów w Peru - Capilla Sixtina del Peru, zbudowany w 1570 przez jezuitów.

    Z zewnątrz nie robi wrażenia:

    _IGP2703.JPG

    _IGP2706.JPG

    Ale w środku już tak:

    San-Pedro-Apostol-de-Andahuaylillas-2006.jpg

    Na nas jednak nie mniejsze wrażenie robi śniadanie serwowane z przenośnej kuchni przez babcię Indiankę.

    Lokalni biorą głównie sadzone jajko i ryż (co oni z tym ryżem w ojczyźnie ziemniaka, wstyd po prostu), my zostajemy przy kanapkach.

    Babcia kroi na pół świeżutką bułkę, do środka pakuje awokado i gotowe.

    Niebo w gębie!

    Kolejny przystanek: inkaski most:

    _IGP2717.JPG

    Tu chyba jest dużo turystów, bo nawet barierka jest i dziury zabezpieczone ;)

    _IGP2723.JPG

    Ciekawskie dzieci jak wszędzie:

    _IGP2726.JPG

    Jedziemy dalej:

    _IGP2724.JPG

    DSC05651.JPG

    Kolejny punkt to jedno z niewielu „ocalałych” inkaskich zabytków: Raqch'i

    Było to miasto położone na najważniejszym inkaskim szlaku (z Meksyku do Chile) , otoczone murami obronymio długości 4 km, typowa handlowa osada.

    Zachowały się fragmenty murów:

    DSC05662.JPG

    DSC05665.JPG

    oraz ogromnej (92 x 25,5 m) świątyni - Templo de Wiracocha:

    IMGP2743.JPG

    w zasadzie została jedna ściana:

    IMGP2737.JPG

    to podobno fragment tej inkaskiej „Panamericany”:

    IMGP2742.JPG

    IMGP2734.JPG

    IMGP2731.JPG

    A to nasz angielskojęzyczny, bardzo zaangażowany przewodnik:

    IMGP2728.JPG

    Bardzo dobrze radził sobie z angielskim. Jak nie pamiętał jakiegoś słówka, po prostu mówił po hiszpańsku ;)

    Całość postawiono z tufitu, czyli skały powstałej z popiołów wulkanicznych:

    IMGP2733.JPG

    Resztki ogrodów (pyry oczywiście były też):

    DSC05667.JPG

    Imponujące musiało być to miasto! Niestety, Hiszpanie prawie zrównali je z ziemią…

    A miejscowi do dziś wykorzystują fragmenty.

    Tu schodki prowadzące na uprawne tarasy, zapewne też co najmniej 500 letnie:

    IMGP2746.JPG

    Przed wejściem do ruin oczywiście raj dla turysty, czyli czapeczki, figurki, ozdóbki i co jeszcze dusza zapragnie w wersji inkaskiej.

    Ale już o połowę tańsze niż w Cusco ;)

    • Like 8

  18. Odcinek 6, czyli wracamy po śladach do Cuzco

    Na śniadanie zaglądamy do tej samej pani i próbujemy innych kanapek na ciepło.

    Trzeba się wzmocnić przed kilkugodzinnym spacerem wzdłuż torów ;)

    Jagna ma chytry plan, żeby wziąć wszystkie bagaże i władować się w pociąg, a chłopaki na lekko się przespacerują.

    Jednak wizyta na dworcu (osobny dla Peruwiańczyków, osobny dla reszty świata…) rozbija plan w drobny mak.

    Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zapłacę 24 $ za przejażdżkę 13 km!

    Nie rozumiem tego w ogóle. Miejscowi płacą coś koło 2$.

    Gdyby zagraniczni mogli jechać za tyle samo, pociąg byłyby pełen po sufit.

    Teraz wozi głównie powietrze, a każdy kto jest w stanie, idzie wzdłuż torów.

    Gdzie tu logika?

    Pamiątkowe zdjęcie w Aqua Calientes:

    DSC05591.JPG

    pomnik wodza:

    DSC05592.JPG

    i ruszamy:

    _IGP2679.JPG

    pogoda nie rozpieszcza, mgliście i pada. Klimat tropikalny, więc pod pelerynami jest gorąco, a na koniec i tak jesteśmy mokrzy ;)

    DSC05601.JPG

    _IGP2687.JPG

    idziemy i liczymy słupki kilometrowe ;)

    _IGP2683.JPG

    Nasi tu byli ;)

    DSC05597.JPG

    Co bogatsi jadą…

    _IGP2676.JPG

    DSC05596.JPG

    Gdzieś , hen wysoko we mgle, widać zabudowania Machu Picchu:

    DSC05598.JPG

    Poprzedniego wieczoru, kiedy pisaliśmy na telefonie, „Machu Picchu” słownik zamienił na „Machu Piachu”. Bardzo nam się ta nazwa spodobała ;)

    W końcu, wraz z końcem deszczu, dochodzimy do stacji Hydroelectrica, gdzie wzdłuż torów ulokowało się mnóstwo bud z funkcją baru.

    Za jakieś 7 pln zamawiamy danie narodowe, czyli „Milanesa”, czyli zupa + drugie danie, składające się z ryżu i kawałka mięsa.

    Ławki i stoły tuż przy torach, a zadaszenie siega aż na tory.

    W pewnym momencie wszystkie panie kucharki rzucają się na tory i zwijają zadaszenie.

    Pociąg jedzie ;)

    _IGP2689.JPG

    wLFi0JnOqiY

    Nadchodzi godzina odjazdu, szukamy swojego busa.

    Taaa, łatwo powiedzieć.

    Na parkingu stoi jakiś 20 białych sprinterów, przed każdym Peruwiańczyk wykrzykuje nazwiska pasażerów, a tłum białasów kłębi się dookoła.

    Nie sposób usłyszeć, a tym bardziej wyłowić z jazgotu swoje nazwisko…

    W końcu ruszamy na obchód busów, zaglądamy kierowcom w listy i odnajdujemy swoje nazwiska.

    Ufff.

    Że też nikt nie wpadł na banalne rozwiązanie, czyli wywieszenie list na szybie busa…

    Po jakieś godzinie zamieszania busy są zapełnione, ruszamy.

    Tą samą uroczą ścieżką dla kóz wijącą się na zboczu…

    DSC05610.JPG

    ciekawe, ile sprinterów spadło już do tej rzeczki?

    DSC05613.JPG

    Średnia prędkość dochodzi do 20 km/ h ;)

    wLFi0JnOqiY

    DSC05622.JPG

    Uff, dojechaliśmy.

    Asfaltowa końcówka, już po ciemku, we mgle, z wyprzedzaniem na czwartego na zakrętach również była dość emocjonująca ;)

    Nocujemy w Cuzco w tym samych hostelu, choć pokój dostajemy zdecydowanie mniej klimatyczny.

    Noce na tej wysokości (prawie 4000 m) są dość chłodne i Jagna śpi prawie we wszystkim, co ma ;)

    W hotelu miały na nas czekać zamówione wcześniej bilety na jutrzejszy autobus do Puno, ale oczywiście ich nie ma.

    Pytamy się w agencji, owszem, przekazali już przedwczoraj…

    Tym razem w hostelu odpowiedz jest inna: aaa, nie, faktycznie, coś mamy, ale ten co ma, to właśnie go nie ma, ale będzie później,albo rano, a w ogóle to no problem…

    Kolejny raz widać zderzenie dwóch mentalności: europejczyk nie bardzo nie umie się nie denerwować późnym wieczorem brakiem biletu na poranny autobus…

    idziemy odreagować „w miasto”, może w międzyczasie bilety się znajdą…

    DSC05627.JPG

    miejscowy bar pod chmurką:

    DSC05624.JPG

    miejscowe przysmaki, czyli szaszłyk z pyrą:

    DSC05623.JPG

    oraz pyra zapiekana z jajem i mięsem w środku:

    DSC05625.JPG

    Koło północy w hotelu pojawia się ten, co ma nasze bilety (pytanie, dlaczego po prostu nie zostawił ich na recepcji, zdecydowanie go przerasta ;) )

    i o mało nie umieram ze śmiechu, widząc swoje imię i nazwisko – przepisane z paszportu !!!

    DSC05629.JPG

    Ciekawe, czy z takim biletem wpuszczą Agnieszkę G. na pokład ;)

    • Like 14

  19. Naoglądaliśmy się z góry, czas ruszyć w miasto ;)

    Machu Picchu małe nie jest:

    Karta_MachuPicchu.PNG

    I chyba nadal do końca nie wiadomo, co to było.

    Za Wiki:

    Machu Picchu zbudowano w II połowie XV wieku podczas panowania jednego z najwybitniejszych władców Pachacuti Inca Yupanqui. Pełniło funkcję głównego centrum ceremonialnego, ale także gospodarczego i obronnego. Zamieszkiwali je kapłani, przedstawiciele inkaskiej arystokracji, żołnierze oraz opiekunowie tutejszych świątyń. Miasto składało się z dwóch części. W Górnej, zwanej hanman, znajdowały się: Świątynia Słońca, Grobowiec Królewski, Pałac Królewski oraz Intihuatana, największa inkaska świętość. W Dolnej mieściły się domy mieszkalne kryte strzechą oraz warsztaty produkcyjne. Na stromych zboczach otaczających miasto znajdowały się tarasy uprawne o szerokości 2-4 m. Miasto opuszczono ok. 1537 r. Ruiny miasta początkowo utożsamiano z Vilcabambą, ostatnią stolicą Inków.

    Machu Picchu zostało odkryte przez amerykańskiego profesora Hirama Binghama. Bingham trafił tam 24 lipca 1911 z władającym językiem keczua przewodnikiem. Odkryto tysiące zabytkowych przedmiotów, w tym mumie, srebrne posążki, złote spinki i naczynia ceramiczne. Łącznie Bingham wywiózł legalnie do Stanów Zjednoczonych 4000 zabytkowych przedmiotów, które trafiły do Yale University. Machu Picchu było jednak najprawdopodobniej eksplorowane w dziki sposób znacznie wcześniej.

    Widok na część „przemysłową” miasta:

    DSC05510.JPG

    Pięknie się to zachowało – ściany liczą sobie prawie 600 lat!

    DSC05511.JPG

    _IGP2640.JPG

    Po lewej część mieszkalna, po prawej przemysłowa:

    _IGP2625.JPG

    Powoli z chmur wyłania się Huayna Picchu, szczyt nad miastem. Można na niego wejść (za dodatkową opłatą, rzecz jasna) i zobaczyć podobno najładniejszy widok na Machu Picchu.

    Jedyne 360 m w górę ;)

    _IGP2627.JPG

    Huayna Picchu raz jeszcze:

    _IGP2636.JPG

    Widoki z okien mieli niezłe:

    DSC05542.JPG

    Tarasy uprawne, i jednocześnie zabezpieczenie przez osuwiskiem:

    _IGP2638.JPG

    Przewodnika nie mamy, musimy zatem doczytać ;) albo przykleić się do przewodnika władającego hiszpańskim (to Krzychu) bądź angielskim (Raf z Jagną) ;)

    DSC05530.JPG

    Jedno z niewielu zniszczeń wskutek trzęsień ziemi (a jest ich tu sporo, to teren aktywny tektonicznie)

    DSC05531.JPG

    Świątynia trzech okien (nazwa raczej współczesna…) , widok od środka:

    DSC05535.JPG

    _IGP2648.JPG

    DSC05537.JPG

    (widać tu słynną inkaską obróbkę kamieni na tzw. styk)

    _IGP2642.JPG

    i z zewnątrz:

    DSC05550.JPG

    _IGP2654.JPG

    podobno w czasie przesilenia światło z okien oświetla jakiś specjalny kamień.

    W ogóle mnóstwo tu kamieni odpowiednio zorientowanych geograficznie i astronomicznie…

    Pięknie zachowany mur:

    DSC05557.JPG

    O, tam w dole most, którym szliśmy!

    DSC05559.JPG

    To podobno podobizna kondora:

    DSC05563.JPG

    I tak sobie łazimy po tym mieście sprzed 600 lat, wyobrażając sobie życie Inków…

    _IGP2657.JPG

    Spotykamy Polaka, który zwiedza wszystko w biegu, bo ma całe 2 godziny ;)

    Kupił bilety do Peru nieprzyzwoicie tanio (czyli w tej samej promocji co my) i teraz zwiedza 4 kraje w 2 tygodnie...

    _IGP2655.JPG

    Tu rekonstrukcja stropu:

    DSC05567.JPG

    A nawet całych chatek:

    _IGP2653.JPG

    _IGP2649.JPG

    I bardziej w głąb, tym mniej turystów ;)

    _IGP2644.JPG

    Po pół dnia łażenia rzucamy ostatni raz okiem na całość:

    _IGP2665.JPG

    oraz tabliczkę pamiątkową na cześć odkrywcy:

    DSC05574.JPG

    I schodzimy pieszo w dół, jedną z zachowanych ścieżek inkaskich.

    DSC05577.JPG

    Schodzimy niecałą godzinę, a łydki bolą następne dwa dni ;)

    DSC05579.JPG

    _IGP2668.JPG

    Czasem zdarzają się inkaskie schody (takie same, które pozwalały ominąć wyrwę w ścieżce opisaną wcześniej)

    DSC05580.JPG

    Jeszcze krótki spacerek wzdłuż Urubamby:

    DSC05585.JPG

    i jesteśmy z powrotem w Aqua Calientes, gdzie akurat pociąg przywiózł następną porcję turystów:

    DSC05586.JPG

    Wieczór spędzamy w gorącej wodzie (po hiszpańsku… aqua caliente ;) ), czyli basenach, przez które przepływa woda ze źródeł geotermalnych, oczywiście o lekko siarkowodorowym zapaszku zgniłych jaj ;)

    DSC05589.JPG

    A na kolację peruwiańskie owoce, czyli ananas, mini-banany i coś, czego nazwy nie pamiętam, bo nie okazało się szczególnie smaczne ;)

    DSC05590.JPG

    • Like 16

  20. Zimno jest, wychodzić z domu się nie chce, znajomi dopominają się o wspomnienia z Peru, więc…

    Nie wiem, czy pies z kulawą nogą tu zaglądał, ale co mi tam, dokończę ;)

    Odcinek 5, czyli Machu Picchu ominąć nie wypada

    Tłumy turystów.

    Pięciu przewodników, każdy w innym języku i każdy głośno.

    W kadr wchodzi co najmniej pięciu Japończyków i trzech Rosjan.

    Uff.

    Ale co zrobić.

    Być w Peru i nie być na Machu Picchu? No nie da się…

    Sprawdziliśmy jeszcze w PL, że w lutym tłumów nie ma i bilet można kupić po prostu w kasie (w sezonie trzeba rezerwować dużo wcześniej, bo limit dzienny wynosi 2500 osó B).

    Rano Aquas Calientes wita nas cudowna pogodą:

    _IGP2568.JPG

    Dookoła wysokie granie, więc mgła po prostu wisi i wisi… A w zasadzie to chyba chmury…

    Kupujemy bilety (jedyne 62 $ za sztukę) i pytamy miejscowych, gdzie tu „lokalnie zjeść”.

    No jak to gdzie. Na dworcu!

    Nad dworcem jest mała hala, gdzie ulokowało się chyba ze 20 barów. Biali zaglądają tam rzadko, więc za śmieszne pieniądze dostajemy kawał ciepłego kurczaka w bułce oraz świeżo sporządzony koktajl owocowy – niebo w gębie.

    DSC05405.JPG

    Machu Picchu znajduje się tuż nad Aquas Calientes, ale jakieś 800 m wyżej. Można skorzystać z inkaskiej ścieżki i podejść.

    My nawet nie próbujemy na tej wysokości ;) – 2500 m n.p.m.

    Korzystamy więc, zresztą jak 99% ludzi, z autobusów, które w 10 minut zawożą nas pod górę.

    Śmiesznie – miasto odcięte od świata, wszystko transportowane koleją, a tu nagle stadko autobusów ;) podobno przywieźli je na specjalnych platformach…

    DSC05406.JPG

    U góry kłębi się te 2500 sztuk turystów, do tego lokalni proponują usługę „przewodnictwa” (która nie jest ujęta w te 62$).

    Wbijamy sobie pamiątkową pieczątkę do paszportu i w końcu jesteśmy w środku.

    Machu Picchu wita nas oszałamiającymi widokami:

    DSC05410.JPG

    oraz cudowna pogodą:

    DSC05408.JPG

    Hmm. Stoimy, czekamy, nadal nic nie widać…

    Jedynie Raf się zakolegował z miejscowymi ;)

    DSC05416.JPG

    W przewodniku napisali, że często mgła podnosi się w południe i żeby być cierpliwym.

    No dobra, spróbujemy. Zostawiamy samo „miasto” i idziemy się przejść jedną z inkaskich ścieżek, które prowadziły do Machu Picchu.

    DSC05430.JPG

    Ścieżka biegnie zboczem, w prawo lepiej nie patrzeć:

    DSC05428.JPG

    Dziwi nas brak jakichkolwiek barierek itp. Ech, europejskie myślenie ;)

    DSC05438.JPG

    DSC05440.JPG

    Po jakiejś pół godzinie dochodzimy do zakazu:

    DSC05448.JPG

    kilka lat temu można było dalej iść, ale zbyt wielu turystów zleciało na dół i w końcu przejście zamknięto.

    Teraz tylko przez furtkę można sobie popatrzeć na inkaskie „zabezpieczenie” przed niepożądanymi gośćmi:

    _IGP2593.JPG

    Kawałek ścieżki specjalnie wykuto i położono deski. Po ich zdjęciu można przejść jedynie w dół i w górę po wystających kamieniach (słabo je widać na zdjęciu niestety).

    Na takim kamyczku mieściła się jedna stopa, ale podobno nie było to problemem dla Inków. Cala reszta świata spadała w dół ;)

    Wracamy:

    _IGP2591.JPG

    Widoki nadal przepiękne:

    DSC05451.JPG

    DSC05455.JPG

    Nawet lamy zrezygnowane:

    DSC05459.JPG

    No nic, będą mgliste zdjęcia…

    DSC05466.JPG

    Ale, w końcu, powolutku, powolutku, minuta po minucie, mgła się podnosi!

    _IGP2600.JPG

    _IGP2605.JPG

    _IGP2621.JPG

    Widać nawet dolinę rzeki!

    DSC05476.JPG

    Będą nawet foty bez mgły ;)

    DSC05494.JPG

    Lamom też poprawił się humor ;)

    DSC05500.JPG

    • Like 12
×