Skocz do zawartości

wilk

Użytkownik
  • Zawartość

    41
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

Zawartość dodana przez wilk

  1. Wiosenne porządki – nazbierało mi się trochę niepotrzebnych już motocyklowych szpejów: mniej lub bardziej używanych. Mianowicie: - Kask BMW, EVO 4 od schuberth’a Rozmiar 54-55, waga 1595g Kask przeszedł już trochę w swoim życiu, kupiłam już używany jeszcze kiedy miałam vespę – szczękowiec, fajny na miasto i... ładny . Niestety przesiadając się na moto okazało się, że przy większych prędkościach świszczy w nim wiatr i od tamtej pory leży i czeka, aż ktoś go przejmie. Szybka jest w dobrym stanie, szczęka działa bez zarzutu, kask ma trochę rysek, ale powierzchownych. Ma ciekawy kolor – to czarny metalik. Cena: 140zł Motocyklowe buty XPD – rozmiar 38 [uS 5,5 – UK 5 – JP 23,5], długość wkładki: 25 - 25,5cm. Wygodne skórzane buty motocyklowe zarówno dla pasażerki, jak i kierowniczki – lita skóra, zaimpregnowana woskiem. Buty naprawdę wygodne, w niezłym stanie – sprzedaję, bo mam wąską stopę i słabo trzymają mi kostki, dlatego jeżdżę w trekkingach [o zgrozo], a te używałam sporadycznie jesienią do kiecek Cena: 80zł Kierownica do BMW F650 ST Przednia felga do BMW F650 ST – rozmiar 18. W bardzo dobrym stanie, nic jej nie dolega, ma założoną oponę, którą mogę dorzucić gratis [nie ma za to dętki ] Felga nie ma tarczy hamulcowej. Cena: 300zł Instruncja napraw - używana. BMW F650 od 1993 roku [dotyczy też naturalnie F650 ST] Jest to kompendium wiedzy o budowie, naprawach, wymianach, konserwacji, itp. Jak wymienić olej, jak dostać się do zaworów, gdzie ukryty jest filtr powietrza, jak skonstruowane są lagi... Jaki i ile oleju gdzie się mieści, co sprawdzać/wymianiać przy jakim przebiegu... schemat elektryki, momenty dokręcania śrub... Kompletne dane techniczne beemki. WSZYSTKO co chciałbyś wiedzieć. Jeśli znasz trochę język niemiecki lub masz dar czytania instrukcji obrazkowych ;) Książka bogata w czytelne ilustracje - krok po kroku. Mi bardzo się przydała. Teraz nie ma się do czego przydać, ale może komuś z Was? Cena: 90zł Kosztami wysyłki obciążony jest kupujący, można też wybrać się do Bielska-B. w celu osobistego odbioru. Wtedy dorzucam kawę gratis Z cynamonem, kardamonem i imbirem. I może czymś jeszcze... Aaaa... Mam też ramę do yamahy xj 600 diversion… z lekko uszkodzoną główką. Chętnie odpowiem na wszelkie pytania []. Możliwa wymiana na buty ędruo, zbroję… protektory… a tutaj więcej fotek: https://picasaweb.go...6189/PchliTarg#
  2. Buty znowu aktualne. Okazuje się, że rozmiar to jednak mniejsze niż standardowo 38. długość wkładki: 25 - 25,5cm. Więcej fotek tu
  3. wilk

    DR650se - zadbana, z małym przebiegiem.

    coś w tym jest. Ale u podstaw tej "mody", jak to ujęliście, jest redukcja masy, awaryjności, łatwość prowadzenia i naprawy "w drodze". Do tego to motorek, któremu niepotrzebne tak naprawdę gmole [kolejne kg], wystarczy pancerna miska pod silnik, tak jest skonstruowany. Owiewki się nie łamią, bo ich nie ma. Coś za coś. Na asfaltach wieje, można to oczywiście zmodyfikować pod siebie. DR ma też swoje "awaryjności", ale łatwo je profilaktycznie wyeliminować. Na FAT jest coraz więcej weteranów, podobnie jak ich afryki - też mają popsute kręgosłupy i stawy. Stąd ta "moda" na wymianę moturów na lżejsze. Dla mnie to dobre na wstępie, bo jestem raczej niewysoka i niezbytsilna. Niestety. Oczywiście można szarpnąć się na DRZ - ale jak to się prowadzi na dłuższej trasie asfaltowej? Nie wiem, pewnie bardziej jak DR350. Są też oczywiście yamahy - taki XT 600. Ale to też staroć. Gruchowa 650-ka jest pewna. Ciężko jest kupić w Polsce zadbaną DR - zazwyczaj to skatowane sprzęty. Można znaleźć w Niemczech taką Suzukę [chociaż też nie jest ich wiele], ale cena jest w euro plus rejestracja i formalności w Polsce... Myślę, że komu zależy na takim motorku, rozezna się w porządnie w temacie i dojdzie do odpowiednich wniosków. Może wtedy spojrzy jeszcze raz na TĄ sukę i zadzwoni się potargować ;) z lewej: seryjna, z prawej: zafrykanizowana
  4. wilk

    DR650se - zadbana, z małym przebiegiem.

    Peterka, to jest forum BMW... a Ty tu o tym, jakie to DR ma braki. Zmieniłam BMW F650 na Suzuki DR 650 SE i mam więcej fanu [to przede wszytkim], mam więcej poweru [jest lekki i dobrze wyregulowany], jest zajebiście piękny, bo brzydki [niektórzy tak mają... że wolą wywracać w błocie motury brzydkie i nie mające wystających pięknych elementów do porysowania], manewrowanie nim to bajka, jak dla mnie, dopiero teraz uczę się jak postępować ze sprzętem [jest wizualnie mały, daje się świetnie prowadzić na stojaka]. Nie miałam KTM'a, przejechałam się kiedyś DRZ-tą, ale zbyt mały kawałek i w porównaniu z F'ką, więc się nie wypowiadam. DR to - jak sama nazwa wskazuje - Dual Sport - i w las, i na asfalt, czyli... motorek na wyprawę, Mój tata wybiera się teraz na takiej właśnie DRce w kierunku mongolii - wymienił na nią swoją poczciwą yamahę tenere 660. Bo jest lżejsza. Na razie, wkołokomina, jest zadowolony. Sama jestem ciekawa jego opinii po powrocie z Azji. Lubię motocykle "starej daty", bo da się je reanimować na własną rękę, nawet na odludziu. A hamulców używają tylko tchórze :D trochę się nabijam, przepraszam :) Jestem zadowolona z mojej DRaculi.
  5. Spieszymy się na prom... Po zapakowaniu wszystkich włącznie z Jagną na prom mamy chwilę wytchnienia... od jazdy oczywiście ;) Teraz musimy poczekać na swojego przewoźnika. Port w Tanger-Med jest olbrzymi [jak na moje standardy] i wszędzie taki sam. Niestety trudno jest dowiedzieć się czegokolwiek o czasie i miejscu załadunku. Przypływają co jakiś czas promy, ale za każdym razem nie jest to "nasz". Nie bardzo jest jak się zdrzemnąć w tej sytuacji, a razem z Samborem jesteśmy mocno zmęczeni. Godziny nocne wleką się w półśnie. W końcu jest. Parkujemy elegancko przy ścianie i idziemy na pokład. W telewizji mecz, ja odpływam. Z portu pędzimy do hoteliku, w którym spaliśmy pierwszej nocy, tam czeka na nas laweta. Oczywiście [żeby nie było za łatwo] laweta jest zakleszczona między pięknym białym golfem a ścianą i przyłańcuchowanym koszem na śmieci Walczymy, ale Jej Dwuosiowość wcale nam nie pomaga w końcu dźwigamy kosz i jakoś udaje się uwolnić przyczepkę. Po paruset metrach zatrzymujemy się, bo coś jest nie tak. Jedno z czterech kół trzyma i nie chce się kręcić. Jest środek nocy, jesteśmy jeszcze na terenie zamkniętym, mija nas jakaś ichniejsza straż... Wszystko jest OK, zarzekamy się, i ochrona odjeżdża, a Sambor w tym czasie wczołguje się pod lawetę i szuka przyczyny. Kończy się ostatecznie na demontażu koła i pędzimy na lotnisko. Nie ma czasu teraz się tym zajmować. Po co nam 4 koła? Dojeżdżamy w samą porę. Towarzystwo nieźle się ululało w ten ostatni wieczór Dwoje trzeźwych i zrypanych kontra siedmiu mniej lub bardziej nawalonych Szybka rotacja bagażowa, uściski, pożegnania - na krótko właściwie. Oni dziś będą już w domu, my zaczynamy kolejną podróż :) Podjeżdżamy do hotelu, gdzie parę godzin temu balowali jeszcze nasi marokańczycy. Czeka tam na nas Maciek. I upragnione łóżka... Rano trzeba będzie wskrzesić lawetę, zrobić tzw. deburdelizację w pojeździe, spakować motorki i ruszyć w drogę. Na 10 kółkach... :D
  6. Obiecałam, że coś jeszcze się zadzieje w tym wątku... No więc niech się dzieje. Rzeczywiście, nie było mi dane nocować nad Oceanem. Chociaż ma on w sobie coś, co sprawia, że jego obraz pozostaje trwale w pamięci nawet tak parszywej, jak moja. Najpierw daje się utopić słońcu w swoich głębinach przyświecając mu pięknymi kolorami... nie wiem, dlaczego nikt nie robił fotek... chyba czuliśmy już zbliżający się koniec i roztargnienie nas dopadło? Później zmienia barwy na nocne: czarności porozdzierane bałwankami piany, rozmywa granicę horyzontu, ale nie daje o sobie zapomnieć spotęgowaną w ciemnościach siłą hałasu. Nawet teraz, a może właśnie teraz, kiedy nie widać tej wodnej masy, czuje się jej ogrom i... respekt, żeby nie powiedzieć - obawę. Wspomnę jeszcze, że nasz pastelowy hotelik przechodził właśnie niewielki remont. O tyle niewielki, że nasz pokój mieszczący się na tej samej kondygnacji sąsiadował przez jeszcze jeden z dziurą... wykładzina w korytarzu nosiła ślady rozdeptanego gipsu i pyłu, ale co tam! Trochę większym "problemikiem" było coś, co dało nam szansę dointegrowania się... Tylko w jednym pokoju był dostęp do ciepłej wody i to falowo-ciepłej wody. Pewnie miało to związek z przypływami i odpływami. W każdym razie skorzystaliśmy z wszelkich dobrodziejstw hotelowych, zjedliśmy, wytyczyliśmy pokój integracyjny na ten wieczór i... jako bezmotorkowcy ostatniego dnia razem z Samborem postanowiliśmy przezornie jednak wyjechać "teraz", czyli po północy. Była to baaaardzo dobra decyzja, jak się później okazało. Plan podróży był napięty: trzeba było spakować większość niepotrzebnych już bagaży [najlepiej tych nie-lecących] ekipantów, pojechać do Tangeru [koło 200km], skąd wypożyczony był nasz wóz serwisowy, przepakować bagaże do busa, doprowadzić Dacię do porządku i zwrócić nieubłoconą... Następnym celem była El Jebeha [kolejne 200km] - tam czekała na nas krnąbrna Belgarda. Niewiele pamiętam z drogi "tam" - ciemno i sennie. Za to droga powrotna na prom... Niby ten przybrzeżny odcinek był mi znany z pierwszego dnia naszej marokańskiej przygody, jednak czy to kwestia środka transportu [pierwszego dnia na moto-początek sezonu, dogadywanie się ze świeżym sprzętem], czy większe otwarcie się z czasem na piękno tego miejsca... Nie wiem. Było pięknie i tyle. O jakoś tak: Afryka wita nas i żegna deszczową aurą. Kobiety zbierają "chrust" i na osiołkach, w towarzystwie burków, transportują go do wiosek. W górach roztopy, sporo chmur... Rzeki wzbierają i swoją brunatnością próbują zabarwić morze... nawet trochę im się udaje Prostujemy kości na jednej z plaż. Pastuszek. Nad cieśniną gromadzą się chmury... oj, nie zazdrościmy za bardzo motocyklistom... Hm... ciekawe, jak ten ciągnik zawraca? Marokańczycy sobie radzą. Jestem pod wrażeniem tego widoku... Jesteśmy już blisko. Kierujemy się na Tanger-med: tam już na nas czekają... Napotykamy pewne utrudnienia... Chyba nieźle tu lało... Przeczołgujemy się za wszystkimi rondem pod prąd i wskakujemy na drugi pas przeciwległej jezdni... nasz jest zbyt głęboko zalany. Kierowcy z przeciwka nie wiedzą, dlaczego inni jadą pod prąd, widocznie to zalanie to świeża sprawa. Podobnie świeża jest czołowa stłuczka przed nami. Spieszymy się, a tu takie atrakcje po drodze... W końcu docieramy do portu i wilk wita się z jagnięciem...
  7. Odcinek 9 i cztery dziesiąte... Plan był następujący: dwa wąwozy. Z jednej strony połączone asfaltem. Z drugiej... enigmatycznie brzmiącym "łącznikiem", owianym mgłą tajemniczości... Jagnięce przestrogi rozbudziły moją wyobraźnię i zagoniły ją w przestrzeń niepewności, ba: wręcz kącik strachu, zwątpienia. Wilczość jednak zobowiązuje, więc odwróciłam się i wymaszerowałam raźnym krokiem z tego ciemnego kąta. Głowa do góry, oczy na wszelki wypadek zamknięte, ręce skrzyżowane na piersiach. Jadę z Wami! Uf, trochę odetchnęłam, kiedy napotkani na drodze Polacy zapewnili nas o nieprzejezdności offowej trasy między dwoma bardzo spektakularnymi widokowo kanionami. Podjechaliśmy jeszcze do budek z suwenirami, gdzie zaopatrzyłam się w chustę turbanową... taki atrybut kobiecości... [choć w zasadzie służyć powinna mężczyźnie – wiem, wiem, Puzatku…] Podczas długich negocjacji cenowych prowadzonych przeze mnie ze sprzedawcą [mającym kumpli z Polski, oczywiście] ekipa coś tam kombinowała. W końcu zdobywszy łup zadowolona dosiadłam DRaculi i ruszam w kierunku uzbrojonych już towarzyszy podróży. Słyszę od któregoś kogoś z czołówki: no jesteś w końcu, jedziemy na łącznik! Nie mając czasu na inną reakcję wrzucam jedynkę i gonię Maćka, Janusza i Krzyśka podążających ku przygodzie... We wspomnianym miasteczku na Te szukamy zjazdu z asfaltu. Trochę się miotamy, odkrywamy jakąś odnogę, ale chcemy sprawdzić jeszcze kawałek dalej. Wyjeżdżamy poza zabudowania i zatrzymujemy się w celu konsultacji między posiadaczami GPS’ów i map. Zatrzymuje się pickup jadący z przeciwka. Krótka rozmowa z kierowcą i wiemy już, że nasza trasa odbija jednak w wiosce. Jeden z gości siedzących na pace oferuje swoją pomoc w znalezieniu dokładnego punktu odbicia – zawracamy, a lokales… podchodzi do Janusza i otwiera podnóżki pasażera… Osłupiały Janusz stabilizuje motocykl, kiedy autochton wspina się za jego plecy… Jaka duma rozpierać musiała owego osobnika, kiedy wieziony przez miasteczko z rozwianym włosem unosił dłoń w geście pozdrowienia… Ruszyliśmy więc w nieznane, nie wiedząc, czy dotrzemy chwalebnie „na drugą stronę”, czy też konieczne będzie zarządzenie odwrotu i przyznanie polskiej ekipie [próbującej przebić się dzień, czy dwa wcześniej] słuszności… Parę pierwszych kilometrów jak z bajki: stabilny, równy szuter, szeroka droga, można pędzić i łapać górskie powietrze w nozdrza. Wbrew pozorom nie jesteśmy na tym górskim pustkowiu sami. Droga, jak to w górach robi się coraz węższa i bardziej kręta. W pewnym momencie postanawia nie być już normalną drogą i koleiny schodzą swobodnie tam, gdzie kiedyś płynęła woda. Teraz jej nie ma, więc można wykorzystać przetarty przez nią szlak… Przed nami musiały jeździć tędy jakieś dwuślady – staramy się w miarę możliwości trzymać utartych ścieżek, ale bywa, że trzeba pokonać żłobiącą swoje korytko rzeczkę lub przemieścić się między starym a nowym szlakiem. Pojawia się biały kolor – zapowiadający przygody śnieg wita nas wzorkami na wzgórzach i przybliża się z każdym kilometrem. Droga jest urozmaicona: najpierw lekki szuterek, później trochę więcej kamieni, ścieżki z dużymi, ostrymi i nieruchomymi skałkami. Są w końcu wymagające stałej czujności i balansowania ciałem odcinki ciągnące się korytem rzeki, która pozostawiła po sobie sporo większych i mniejszych skał, kamieni i rozmiękłego żwirku, który to właśnie dostarcza nam rozrywki w postaci „pływania”. Widoki wkoło są powalające… dlatego żeby je podziwiać, muszę się od czasu do czasu zatrzymać w ramach dbania o bezpieczeństwo : ) W końcu łapiemy granicę śniegu. Śniegu i błota. Roztopy… Od wczoraj zapewne wiele się zmieniło, to, co roztacza się przed nami to błoto przykryte warstwą bardzo już rozmiękłego śniegu. O ile się da, wybieramy jednak błoto, mijamy zawiany na zakrętach śnieg, posuwamy się ostrożnie wzdłuż krawędzi drogi, nie patrząc co by było, gdyby mnie wyniosło pół metra w lewo… Czasem przecinamy łachę śniegu. Przed tą prostą mieliśmy chwilę przerwy. Tu już nie ma ściemy – trzeba zmierzyć się z pełnometrażowym bagnem Pierwszy rusza Krzychu – DR jak rowerek słucha jeźdźcy i karnie, choć zygzakami pokonuje drogę. Tak, drogę. Podobnie Afryka Maćka. I sam Maciek. Dalej pcham się ja – szukam kolein: wybrać tę starą, czy tę po Krzyśku? A może skusić się na bezkoleinowość? Dracula wykonuje popisowy taniec, ale nie myli kroków. Teraz czas na dostojnego KTM’a. Kiedy my odpoczywamy po chwilach grozy, ten walczy ze swoją nadwagą i próbuje przejąć władzę nad kierownikiem. Bezskutecznie… Janusz dociera do nas zadowolony Tylko rąbek daszka sugerować by mógł, że była między nimi próba sił. „Na górce” robimy chwilkę przerwy, wypijamy tryumfalnego browara [oczywiście bezalkoholowego ] i zbieramy się do zjazdu: taki właśnie… Pokonując kolejne metry w dół przemawiam czule, na głos do Draculi… wychwalam go pod niebiosa, jak to miło z jego strony, że jest taki dzielny i przebija się przez całkiem głęboki śnieg nie chcąc mnie brykąć w zaspę. Myślę, że był z tych uwag zadowolony, bo zwiózł mnie w pokoju… Pełni entuzjazmu i dumy, że udało nam się to, co nie udało się dzień wcześniej bojowo wyglądającej ekipie wyprawowej, cieszymy się dalszą drogą: A jest pięknie... Zwycięzcy!!! [plus Krzysiek po drugiej stronie aparatu] P.S. A tu spocony/zbłocony Dracula Dziękuję za uwagę. Z "wilczego szańca" nadawała wilczyca.
  8. Jest możliwość, sprawdziłam, został wysłany razem z pozostałymi w zeszły wtorek. Do niektórych dotarł już w ubiegłym tygodniu, pewnie to kwestia poczty... List polecony, więc nie powinien zaginąć.
  9. Zajrzyjcie na drugą stronę kalendarza. "To nie jest smutny kalendarz. Izi był wesołym facetem, a Ania zawsze się uśmiechała. Nie płaczemy wspominając ich, cieszymy się, że ich znaliśmy, wszyscy żyjemy przecież póki nas pamiętają."
  10. Niezmiernie mi miło to słyszeć. Cieszę się, że tylu z Was zdecydowało się wspomóc rodzinę Roberta, bardzo Wam za to Dziękuję. Cieszy mnie też, że to, co przygotowaliśmy w zamian za Wasze zaangażowanie, spełnia oczekiwania :) Zapraszam przy okazji na Izi Meeting, który szykuje się w maju [zaznaczony w kalendarzu], chętnie poznam Was osobiście :) pozdrawiam, wilczyca. P.S. Poczta jednak działa sprawnie. Kalendarze ruszyły do Was we wtorek.
  11. Filip, jeśli zamówisz TERAZ, jeszcze się załapiesz... przypominam też wszystkim dobrym ludziom, którzy zamówili kalendarze, a jeszcze nie sfinalizowali transakcji, o przelaniu odpowiedniej kwoty powiększonej o koszt wysyłki. Dane do przelewu otrzymaliście w mailu zwrotnym. A te nagie motocyklistki to jakaś ściema. Przecież to niebezpieczne jeździć bez ubrania ;)
  12. O, dzieje się tu! Ja też powieszę na ścianie. Głęboki oddech... Zachęcam do kupna. Zamówienia tylko do niedzieli! Spieszyć się!
  13. Witajcie motocykliści i motocyklistki. Może kogoś z Was zaciekawi motocykl, którego od roku dosiadam. To BMW F650 z dobrego rocznika ’97. Jednocylindrowy silnik Rotaxa o pojemności 652 ccm skradł moje serce, ale jak to z kobietami bywa… przyszedł czas na zmiany. Trochę szybciej, niż się spodziewałam. Ale nie o tym ten wątek. Motorek został upolowany przeze mnie za granicą zachodnią, sprowadziłam go z Norymbergi dokładnie rok temu z rzeczywistym przebiegiem 23500km. Przez ten rok udało mi się dobić do 34000km – całe 10,5 tys. z bananem na twarzy Jak nie trudno się domyślić, BMW było w państwie swojego pochodzenia grzecznie serwisowane na salonach… BMW i używane zgodnie z niemiecką instrukcją obsługi [którą razem z dodatkową książką serwisową dołączam do motocykla]. Kupiłam go na oryginalnych, miejskich oponach przeznaczonych do tego modelu, z taką kierownicą i bez szyby – „na miasto” tak dawali. Pod moim panowaniem zostało poczynionych sporo, jak się okazuje, prac serwisowych i modernizacji. Na samym początku został założony nowy łańcuch napędowy D.I.D. 520 VX2 X-ring, wymienione simmeringi i olej w lagach [10W], a przy okazji łożyska główki ramy. Kolejne modyfikacje wiosenne to zmiana szosowej kierownicy na endurową – z poprzeczką i wymiana opon z typowo miejskich na „enduro” – BRIDGESTONE Battle Wing, które nadal u mnie leżą z całkiem sporym zapasem bieżnika [mają ok. 5 tys. przebiegu]. Przy okazji dokupiłam też szybę turystyczną, najwyższą z rodziny MRA i założyłam gniazdko 12V. Nabyłam też mniejsze, montowane na gumowych ramionach, ledowe, białe kierunkowskazy [wypróbowane już w moim poprzednim motongu]. Na wiosnę zaopatrzyłam się w listki [handbary] UFO i odziałam zmarznięte lagi w „skarpetki” acerbisa [napisem na lewo ]. Wymieniłam też profilaktycznie świece [NGK]. Jako że w tym modelu stosuje się gąbkowy filtr powietrza, był serwisowany na wiosnę i znowu parę tygodni temu. Gaźnik został dokładnie wyczyszczony, a właściwie „wyprany” ultradźwiękami i wyregulowany – jest w bardzo dobrym stanie, zawory sprawdzane na okoliczność występowania luzów, a niedawno wymieniłam również simmeringi przy pompie cieczy. Jeszcze zanim mojej Stonce wybiła kilometrażowa 30-ka zrobiłam to, co najwyższa pora było uczynić: wymieniłam olej i filtr – w silniku buzuje teraz Motorex 10W60. Ponieważ mój motocykl ewoluuje razem ze mną, z końcem sierpnia otrzymał prezent w postaci terenowych opon – ich stan zużycia nie jest spowodowany naszą wspólną jazdą – są to używane egzemplarze – z przodu TKC, tył to Mitas E-09. W związku z tym zmieniłam oryginalny, niski błotnik na typowo crossowy, kateemowski UFO. Teraz motor prezentuje się naprawdę bojowo. Może śmiało przemierzać wszystkie rodzaje dróg i bezdroży. Ostatnią rzeczą, jaką zrobiłam, a było to miesiąc temu, jest wymiana klocków hamulcowych z przodu i z tyłu na czerwone Brembo Sinter – trzeba mieć to na uwadze, żeby nie drzeć gumy przy każdych światłach I jeszcze z ostatniej chwili: nowe, składane lusterka off-roadowe, dedykowane endurakom. Motocykl do momentu przejścia w moje ręce był serwisowany wg niemieckich standardów, przez ten ostatni rok konkretnie o niego dbałam – nie oszczędzałam na podzespołach i włożyłam w niego dużo pracy i pieniędzy. Tak naprawdę przygotowywałam go na jesienną podróż do Gruzji, ale plany niestety padły. Mogę śmiało powiedzieć, że jest gotowy do dalekich wypadów. Stelaże pod sakwy/kufry po małej modyfikacji spisują się rewelacyjnie. Tyle ze spraw techniczno-wizualnych. Co mogę powiedzieć o samym motocyklu? To mój drugi motor, przesiadłam się z czterocylindrowej yamahy xj600 – przejście z tego grzecznego pojazdu na singla nie było szokiem, oczywiście charakterystyka jazdy jest zupełnie inna, ale austriacki silnik Rotaxa to przyjazna i relatywnie łatwa w obsłudze bestia. Prowadzi się wg mnie bardzo stabilnie, również poza asfaltem. Zrobiłam kilka dłuższych, ponad 500-kilometrowych tras. Co mnie zaskoczyło? Kanapa jest megakomfortowa, nie ma mowy o narzekaniu na niewygodę. Również pozycja za kierownicą jest idealna dla kręgosłupa. Pasażerów woziłam sporadycznie, ale myślę, że plecaczki również będą zachwycone komfortem jazdy. I jeszcze kwestia wzrostu: przy moich 167cm nie ma żadnego problemu z panowaniem nad maszyną. Niższe osoby również sobie poradzą. Beemka pali między 5 a 6l./100km. Podejrzewam, że można jeszcze zejść ze spalaniem po popracowaniu nad ustawieniami gaźnika i... zmianą opon na szosowe ;) Stan mechaniczny i wizualny bardzo dobry. Motocykl zadbany i garażowany. czyli jeszcze raz: BMW F650 rok produkcji: 1997 przebieg: 34000km [w kraju 10,5tys.] cena: 6990zł Hm.. poza tym nadwozie w doskonałej formie, progi w ogóle nie korodują Oryginalny zestaw narzędzi BMW: Dorzucam komplet opon szosowo-szutrowych i oryginalny błotnik. Look mniej bojowy, ale za to podróżniczy: Zapraszam do oglądania i jazd próbnych w Bielsku-B. Jeśli chcesz o coś zapytać, podaję numer: 790 543 dwa 0 dwa. wilczyca.
  14. wilk

    [S] wychuchane BMW F 650 '97 :)

    si. Dzięki.
  15. wilk

    [S] wychuchane BMW F 650 '97 :)

    witaj, niestety sprzedałam go dwie godziny po wystawieniu ogłoszenia tu. ;) Powodzenia w poszukiwaniu sprzętu!
  16. Dobrze, że Najbardziej Zażarty Czarnuch boi się tutejszej dabljuekipy i nie ri-postuje... uf... przelewały by się tu bezsensowne potoki słów, wniosków i kontrwniosków. A tak można cieszyć się niezmąconym spokojem i cennymi radami... :beer:
  17. ajajajajaj.... Jagna... Tylko cii... przy "czarnuchach", szczególnie tych bardziej zażartych ;) I powodzenia! [Może to przesilenie wiosenne?]
  18. wilk

    hej, hej!

    A więc... jak w temacie :) hej, hej! Czaję się tu już od jakiegoś czasu, ale Ktoś mnie niedawno przycisnął wirtualnie do gleby i zainsynuował, że się nieelegancko nie przywitałam, albo elegancko nieprzywitałam :) No cóż, wkraczając w grono posiadaczy BMW chyba będę musiała nauczyć się odpowiednich manier... [choć mój rumak akurat mało ma z germańskiej mańki, jego usposobienie jest raczej włoskie, czyż nie? ;) ] a więc... nie jeżdżę na nieBMW od 4-ch miesięcy i... paru dni... Na razie się jakoś trzymam... Poprzedni sezon był całkiem wyciągnięty w czasie, więc udało mi się zrobić jeszcze parę rundek po okolicy, więcej czasu spędzam jednak - jak na razie - tocząc zapoznawcze dyskusje ze Stonką i przyglądając się jej anatomii. Dostała ode mnie kilka małych prezentów, tak, żeby nasza przyjaźń zacieśniła się jeszcze przed pełnią sezonu :) Może tyle wystarczy :) witajcie!
  19. wilk

    hej, hej!

    :D Zaznaczam, że chodzi o grzańca... standardowo wino (chillijskie?) potrafimy pić ze szkła ;) ps. a tak przy okazji... termosowy kubek nadal zalega w Bieszczadach... pozostaje pić z termosowego gwinta... ;) pozdrosy i :beer: z powitającymi :)
  20. wilk

    hej, hej!

    taaa... ja miałam 18... teraz mam 19... Ale dakarowe wersje mają 21. Jak mi nie wystarczy 19, to wymienię zawieszenie [tak starannie wyremontowane?] ;) albo motura? Muszę popraktykować, na razie nie próbowałam przeskakiwać przez przednie kółko, więc się nie uprzedzam :)
  21. wilk

    hej, hej!

    :) witajcie znajomi i nieznajomi! mygosiu, co się stało (tam) to się już nie..stanie (tu) raczej ;) potoczyło się własnym życiem ;) łożyska leżą już obok zmrożonych malinek? :) a tak z moich zainteresowań - poszukuję wszelkich różnic między F 650 a F 650 ST - nie wiem, czy taki wątek gdzieś tu jest zagnieżdżony? Jest parę rzucających się w oczy różnic typu: rozmiar przedniego koła, budowa owiewek przednich, kierownica... wykryłam też adapter w tylnym zawieszeniu - zmniejszacz skoku... Może ktoś z Was zrobił swego czasu dogłębne śledztwo w tej materii? pozdosy.
  22. bardzo podoba mi się wątek osy ;) Ja pokusiłabym się o stwierdzenie, że Twoja maszyna ma po prostu duszę włoskiej Vespy...
×