trolik
-
Zawartość
839 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Days Won
51
Posty dodane przez trolik
-
-
Szósty dzień, 14 Marca. Birganduz - Nałakszut
Nie spałem dobrze tej nocy, chyba przez wredne ptaszory drące ryja w otwartym atrium hotelu:-). Jeszcze wielokrotnie podczas tej wyprawy miałem podobne sytuacje z ptaszorami, ale tym razem to były głównie gołębie więc nie było to nic szczególnie fajnego czy egzotycznego. Po szybkim śniadanku spakowaliśmy motorki i spokojnie ruszyliśmy w dalszą drogę-przed nami była tylko godzina jazdy do granicy, więc nie było się gdzie spieszyć. Na tym kilkudziesięciokilometrowym odcinku pustynia zmieniła się kilkukrotnie-zaczynaliśmy od piaskownicy koło Birganduz poprzez kilka średnio zakrzaczonych kilometrów aż do wietrzejących głazów piaskowcowych ciągnących się jak okiem widać. To była całkiem fajna jazda!:-). Po dojeździe do granicy zatankowaliśmy dobre marokańskie paliwo i podziwialiśmy całe sterty samochodowego złomu przygotowanego chyba do transportu dalej na południe. Później w Mauretanii i dalej w Senegalu widzieliśmy setki czy tysiące stareńkich aut (przede wszystkim mercedesów 190) ożywionych magicznymi rękoma mechaników. Wydaje mi się, że tego typu auta stanowią ok 80% floty samochodowej tych krajów. Z ciężarówkami i autobusami jest gorzej-z tego co ja widziałem to w większości mercedesy z lat 50tych i 60tych ubiegłego wieku.
Odprawa po stronie marokańskiej poszła szybko i po półgodzinie byliśmy już na ziemi niczyjej, która jest ok. dwukilometrowym kawałkiem czegoś, co kilkadziesiąt lat temu było drogą. Odprawa po stronie mauretańskiej nie była dla mnie zbyt przyjemna nawet mimo tego, że wzięliśmy majfrenda do załatwienia sprawy. Cała zabawa trwała chyba z 2 godziny i zostawiliśmy tam po 70 euro. Na koniec mieliśmy jeszcze sprzeczkę z majfrendem, bo uzgodnione wcześniej 15 eur za uslugę zamieniło się w 20 eur.... Po krótkiej dyskusji na temat uczciwości w biznesie jednak odpuściliśmy, bo koło naszego majfrenda pojawili się inni majfrendzi...także ten...trza płacić...:-) Po tej jakże przyjemnej rozmowie zjedliśmy jeszcze szybkie "cokolwiek" (do tej pory nie wiem co to było:-)) w pobliskim barze i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Oddalając się od wybrzeża natychmiast poczuliśmy różnicę w temperaturze, która szybko wzrosła do 30 stopni, a kilkadziesiąt kilometrów dalej już do 40 stopni. Jednak bliskość oceanu robiła swoje - wcześniej podczas jazdy wzdłuż oceanu mieliśmy komfortowe 20 stopni i wiatr w plecy przez kilka dni. Teraz pustynia włączyła nam suszarkę dmuchającą gorące powietrze prosto w twarz:-). Wyjeżdżając z Maroka wzięliśmy kilka litrów dodatkowego paliwa nie wiedząc jak wygląda sytuacja ze stacjami benzynowymi w Mauretanii. Po drodze do Nałakszut widzieliśmy jedną stację z benzyną, aczkolwiek w drodze powrotnej znaleźliśmy (na szczęście!!!:-)) jeszcze 2 inne.
Po drodze mieliśmy jeszcze spotkanie z najdłuższym (prawdopodobnie) pociągiem na świecie. Pociągi te transportują rudę żelaza, które jest jedynym dobrem eksportowym tego kraju z głębi pustyni do portu na wybrzeżu. W Nałakszut spotkaliśmy Fina, który przejechał się tym pociągiem siedząc na wagonie-podobno fajna przygoda!:-)
Po kilku godzinach jazdy wjechaliśmy do Nałakszut.
Nasza miejscówka do spania nazywała się Triskell i mogę spokojnie polecić - fajne spanie, bieżąca woda i sklep w pobliżu.
- 1
-
Dni 1-5 (09-13 Marca): Do Birganduz
Przyleciałem do Malagi koło południa 9 Marca i zostałem od razu odebrany przez Grzesia, który był lekko połamany po nocy spędzonej w porcie lotniczym na podłodze...:-) Tfartki zawodnik! Prosto z lotniska pojechaliśmy po motorki i zastaliśmy tam taki piękny widok:
Szybko przygotowaliśmy nasze rumaki i ruszyliśmy w kierunku Algeciras. Dalszych kilku dni nie będę opisywał, bo była to gonitwa po marokańskich autostradach (bardzo dobre i drogie!:-)). Przygoda zaczęła się gdzieś za TanTan, kiedy to przekroczyliśmy umowną granicę między Marokiem a Saharą Zachodnią. Nie wnikałem w geopolitykę, ale z tego co wiem to Sahara Zachodnia jest terytorium spornym między Marokiem, a Mauretanią. Szczerze powiedziawszy to ja tego sporu nie widziałem-Marokańczycy budują tam jak szaleni autostradę, różne fabryki, port w Dakli i tak dalej. Ogólnie rzecz ujmując-rozgościli się tam na dobre!:-) Dojazd do portu w TanTan był też dla nas znaczącym wydarzeniem, bo tam dojechaliśmy do wybrzeża oceanu, które od tej pory towarzyszyło nam praktycznie do Dakaru. Mam wrażenie, że Marokańczycy starają się szybko zabudować infrastrukturą ten teren aby później łatwo było im twierdzić, że to ich ziemia.:-). Jazda też stała się przyjemniejsza, bo często jechaliśmy prawie na skraju klifu i były piękne widoki na błękitny ocean.
Na poniższym filmie w oddali widać Daklę.
Planując wyprawę nie zdawaliśmy sobie sprawy z jednej ważnej rzeczy: Ramadanu, który rozpoczął się wkrótce po naszym wjeździe do Maroka:-). W związku z tym często mieliśmy problem ze znalezieniem ciepłego jedzonka w środku dnia i przez to pojawiał się Pan Głodek:-). Czasami jednak udawało się rozwiązać ten problem
Tak wygląda przydrożna restauracja w Saharze Zachodniej. Swoją drogą Tadżin z Seafoodem był bardzo smaczny!:-)
Fajnym wydarzeniem było spotkanie z francuskim rowerzystą gdzieś przed Birganduz- gość kompletnie nie miał pojęcia o mechanice rowerowej, swój rower wyciągnął gdzieś ze śmietnika w Agadirze ale za to był wyposażony w niespożyte zasoby pogody ducha!:-). Okazało się, że nie byliśmy w stanie mu pomóc- dzień po naprawie w jakiejś osadzie przy drodze znowu rozleciał mu się wianek łożyska w tylnym kole. Łożysko było posmarowane smarem o konsystencji gliny i to chyba było przyczyną awarii:-). Popatrzcie też na bieżnik tej opony...
Ostatnim przystankiem przed granicą Mauretańską był hotel Barbas w Birganduz, który wspominam z łezką w oku...
- 5
-
W moim podróżniczym życiu nigdy nie czułem potrzeby zwiedzenia krajów położonych w Afryce-podobnie mam z obiema Amerykami. Azja, a szczególnie Azja Centralna jest jest moim podróżniczym eldorado i tego się do tej pory trzymałem:-). Ten brak "chcicy" na inne kontynenty zaczął mnie jednak trochę zastanawiać ostatniej zimy i postanowiłem sprawdzić, czy moje emocje nie robią mnie przypadkiem w balona:-). Po sprawdzeniu kalendarza i przejrzeniu wszystkich kieszeni we wszystkich spodniach okazało się, że stać mnie na 2 wyprawy w tym roku-postanowiłem więc jak to się mówi w korpojęzyku: "zczelendżować" moje wewnętrzene "ja" i wybrać się na małą wycieczkę do Afryki. W związku z brakiem doświadczenia na tym kierunku przejrzałem FAT i znalazłem tam 2 kolesi planujących wyjazd do Afryki Zachodniej. Jeden z nich wykruszył się w trakcie przygotowań i tak zostałem ja i Grzesio. Grzesiek był wcześniej w Maroku i skorzystał z transportu do Malagi. Ja postanowiłem wracać na kołach, ale wysłać Gienię do Malagi transportem z Wrocławia-nie chciało mi się telepać zimą przez Europę w nieprzewidywalnych temperaturach. Plan był prosty; prujemy szybko na południe korzystając z dobrych autostrad w Maroku i spędzamy wakacje w Senegalu I Gambii. Na powrocie rozdzielamy się w Agadirze i Grzesiek wraca do Polski, a ja włóczę się jeszcze chwilę po Atlasie. Ogólnie plan się udał z wyjątkiem Gambii:-).
Patrzę sobie teraz na tą niebieską linię na mapie i przypominam wszystkie przygody przeżyte podczas wycieczki: fajne (dużo ich było) i te mniej fajne (nie było ich mało).
- 6
-
Powrót z Dakaru, ponad 12kkm, 5 tygodni. Pierwsza wyprawa bez żadnego upadku, nawet paciaka nie było:-).
pozdrawiam trolik
- 10
-
Dnia 12.04.2024 o 13:49, Marcin N napisał:To wy ciągle w trasie?
taptarapta
wlasnie wrocilem:-)
pozdrawiam trolik
-
Dzisiaj mielismy maly jubileusz:-)
Pozdrawiam trolik
- 3
-
Przelecz Tizi ait imi
- 4
-
Poludniowo-zachodni Atlas
- 8
-
Dakar...to chyba inna planeta jest...
- 4
-
-
-
-
Ostatni filmik z tej wyprawy: przepiękna Połonina Krasna
- 4
-
Drugi filmik z zeszlorocznej wyprawy na Ukrainskie Zakarpacie Milego ogladania!:-)
pozdrawiam trolik
- 4
-
2 godziny temu, Peterka napisał:Tak, CRF300l, dzielny osiołek Parę dni się tylko pokręciłem krajoznawczo, policji już miałem trochę dosyć przez częste kontrole choć bez mandatu.
Policja? W Ukrainie?
pozdrawiam trolik
-
6 godzin temu, dakarowy napisał:Da pytania
1. Gdzie relacja?
2. Co To za motorynka?Ja bym jeszcze dopytał o track/ trase. Moze byles w jakims fajnym miejscu to daj znac
pozdrawiam trolik
-
Dajcie znac czy filmik sie podoba
- 6
-
Dziesiąty dzień: powrót.
Poranek na Krasnej był przyjemny, choć mogłoby być więcej słoneczka.
To był ostatni dzień na połoninach, choć nieostatni na Ukrainie-miałem jeszcze ochotę poszwędać się po okolicy nieśpiesznie zmierzając w kierunku Krościenka. Nie wiem dlaczego, ale śmigając tam na motocyklu jakoś inaczej odczuwam wolność niż w Polsce-może dlatego, że jest tam więcej natury, mniej betonu, mniej dyskontów i innych tego typu "zdobyczy cywilizacyjnych". Tak czy owak po prostu lubię tam być, lubię tam śmigać, lubię odczuwać ten rodzaj wolności. Po zjeździe z Krasnej wybrałem na mapsach Krościenko, po czym unikałem jazdy po wyznaczonej trasie:-). Próbowaliście tak kiedyś? Fajna zabawa. Można w ten sposób zobaczyć miejsca z dala od asfaltu, za dala od utartych szlaków. Nie mam zdjęć z tego dnia, ale uwierzcie mi-było zajebiście!. Wieczorem znalazłem miejsce na biwak na szczycie jakiegoś pagórka przy drodze.
Rano obudziło mnie słoneczko i smutek, że to już koniec wyprawy.
Do granicy pozostało mi 2 godziny pięknej, spokojnej jazdy. Doszedłem do wniosku, że kolejny wyjazd do Ukrainy niekoniecznie musi być związany jedynie z telepaniem się po połoninach. Będę chciał część czasu poświęcić na zwiedzanie, lepsze poznanie kultury itd. No i najważniejszy wniosek: lubię być na Ukrainie.
- 6
-
23 minuty temu, Dziadek napisał:Jak sam kiedyś napisałeś Krasna jest priekrasna W przyszłym roku na bank Zakarpacie, bo pomimo tegorocznej wycieczki w inne piękne góry, brakowało mi Ukrainy
Dawaj dalej
Ja też będę kombinował żeby tam zawitać, może późną wiosną tym razem.
pozdrawiam trolik
20 godzin temu, dakarowy napisał:Myślę, że przejście z buta podyktowane było tym
https://youtu.be/_nYJfsxP2HA?si=jTnyhMIbtL0qrVCV
To był lekko wymagający zjazd do wsi
Ja po prostu miałem ochotę trochę połażić. Przed wyjazdem miałem tydzień ostrego treningu na siłce, później siedzenie w aucie, następnie siedzenie na motorku...moja dupa domagała się spaceru:-). Z tego co wiem można wjechać na różne sposoby i niektóre nie są aż takie trudne
pozdrawiam trolik.
- 1
-
Dziewiąty dzień: Połonina Krasna
Poranek przywitał mnie słońcem, a śniadanko zjadłem w barosklepie przy ulicy. Barosklep polecam!! - super jedzenie, a przy okazji można wziąć żarcie i wodę na drogę. Po spakowaniu gratów ruszyłem na Krasną.
Ku mojemu zaskoczeniu droga była sucha mimo opadów deszczu w nocy. Dzięki temu jazda po stromej drodze usianej dużymi kamieniami była całkiem przyjemna i mogłem się skupić na cieszeniu się naturą. Po jakichś 40 minutach wjechałem na połoninę i zostałem powitany przez piękną pogodę.
To była cudowna jazda, powiedziałbym nawet, że spacer - 500 metrów jazdy: kawa, 500m: dron, 500m: lenistwo:-). Pyrkałem sobie powoli ciesząc się tym ,że mogę być w tak pięknym miejscu praktycznie sam. Cisza. Kolory. Raj. To był mój drugi pobyt na Krasnej i podobnie jak wtedy byłem urzeczony jej pięknem.
Tak sobie pyrkając dojechałem do mojego Nemesis: kilka lat temu będąc na Krasnej zjechałem po stromym odcinku drogi wypełnionym dużymi kamieniami. Ten zjazd przyprawił mnie wtedy o mokrą pieluchę, a późniejszy wjazd w drodze powrotnej spowodował trwały wytrzeszcz "oczuf" ze strachu. Tym razem było podobnie, choć jechałem na mniejszym, zwinniejszym motorku. Ten kawałek drogi wyglądał mniej więcej tak:
Z
Zdjęcie nie oddaje różnicy wysokości, ale jest tam naprawdę stromo-przynajmniej dla mnie!:-). Po zebraniu się na odwagę, zaciśnięciu zębów i wytarciu łez ruszyłem:!-) Okazało się, że nie jest tak źle-po drodze tylko raz zgasł mi motorek i choć bałem się ruszyć po tym zatrzymaniu to jednak dałem radę!:-). Po dotarciu na górę puszyłem się jak paw z dumy i odpoczywałem po tym wyzwaniu, kiedy to zobaczyłem taką walkę:
Pojazd wyłądowany był glównie dziećmi i kobietami - podejrzewam, że wracali ze zbierania jagód na połoninach. Po odpoczynku była dalsza cudowna jazda.
Do zmroku było jeszcze daleko, ale postanowiłem wcześniej znaleźć sobie miejsce na nocleg-mimo ładnych kilku dni gapienia się na ukraińskie połoniny wciąż było mi mało i chciałem znaleźć sobie miejscówkę na spanie z pięknym widokiem. Po chwili: voila!
To był przepiękny dzień!
- 6
-
Ósmy dzień: Pyrkam do Ust-Czornej.
Po dobrze przespanej nocy w Rachowie obudziłem się z widokiem ciemnych chmur za oknem. Deszcz co prawda już nie padał ale było nadal mokro więc postanowiłem nie pakować się w ostry teren-zamiast tego pojechałem skrótem z Rachowa przez kilka górek i dolin. Nawierzchnia była całkiem spoko, czyli gruzowisko, czasami bardzo strome gruzowisko, ale jazda była naprawdę przyjemna i niezbyt męcząca. Z Rachowa droga zaczęła się fajnym asfaltem, później gruzowisko doprowadziło mnie na wzgórze nad miastem. Widoczki były naprawdę spoko, w ładną pogodę byłoby pięknie.
Po zjeździe ze wzgórza zaczęło się piękne pyrkanie do dolinki, później na następne wzgórze, później kolejna dolinka...miodek to był!
Po drodze gdzieś oczywiście zatrzymałem się na tankowanie brzuszka
Po dojeździe do Dubowego już dalej śmignąłem asfaltem do Ust-Czornej, gdzie znalazłem nocleg niedaleko od wjazdu na Krasną. Było zimno i ciemno, więc nie kombinowałem nic tego wieczora i grzecznie poszedłem spać. Mimo kiepskiej pogody to był całkiem fajny dzień całkiem fajnej jazdy.
- 5
-
Siódmy dzień: Rachów
Ciężki poranek pod Pietrosem...
Prognoza pogody na popołudnie zapowiadała deszcz, więc postanowiłem się desantować do Rachowa i znaleźć miejsce pod dachem. Tak czy owak potrzebowałem zrobić małe pranie i umyć się w ciepłej wodzie. Do miasta miałem jakąś godzinę jazdy, więc nie spiesząc się pyrkałem sobie spokojnie. Nie mam zdjęć czy filmów z tego dnia, ale chciałem zwrócić uwagę na jedną rzecz, która dzieje się na Ukrainie: wojnę. Podczas przejazdu przez wszystkie większe wsie, miasteczka i miasta widziałem na głównych placach pomniki i portrety Żołnierzy poległych na wojnie. Zatrzymywałem się w tych miejscach, aby oddać cześć Ludziom, którzy zginęli za swój kraj, a także częściowo za mój kraj. Pisząc te słowa czuję żal, że jako społeczność międzynarodowa nie robimy wystarczająco dużo, żeby szybko skończyć tą wojnę. Sory za politykę w turystyce, ale tak się wtedy czułem.
Po dojeździe do miasta szybko znalazłem nocleg, zrobiłem małe pranie, coś zjadłem na mieście i tak dalej. Miły, spokojny dzień
- 4
-
10 godzin temu, Dziadek napisał:Przepraszam, że się wtrącę, ale Trolik kłamie. Obrzydliwie tam jest, stanowczo odradzam. Nie jedźcie. Zresztą zobaczcie sami jaka jest prawda
Gdyby nie te brzydkie motory to calkiem ładny fimik by był...:-)
- 1
-
Szósty dzień: Pietros.
Musiałem być bardzo zmęczony bo zasnąłem przed 22gą, a obudziłem się po 8mej. Słoneczko zaczęło już powoli zaglądać do doliny, więc udało mi się wysuszyć graty i po śniadaniu ruszyłem w górę.
Oczywiście po drodze zakręciłem się i zamiast skręcić w lewo na most pojechałem prosto przez jakieś pół godziny. Droga pogarszała się coraz bardziej i już zacząłem coś podejrzewać, ale parłem do przodu jak dzik!:-) Na szczęście spotkałem po drodze pracowników leśnych, którzy udzielili mi wskazówek do dalszej jazdy. Niby nic ciekawego się nie działo, ale takie spokojne pyrkanie przez las było zajebistym odpoczynkiem po walce na pięknych połoninach.
Było cudownie i samotnie. Zatrzymywałem się często, żeby nacieszyć się naturą i napić wody z takich strumyków, jak ten:
Po jakimś czasie wyjechałem z lasu i po następnych kilkunastu minutach wjechałem na przełęcz, gdzie spotkałem Romana
Po wspólnie zjedzonym obiadku umówiliśmy się z Romanem na miejsce spotkania, po czym ruszyłem w dalszą drogę i po kilku minutach zaparkowałem motorek, zmieniłem trepy na trampki i byłem gotowy do pedałowania pod górę. Roman dołączył do mnie po kilku minutach i wspólnie śmignęliśmy na Pietrosa.
Droga nie była jakoś specjalnie długa czy wymagająca, więc spokojnie dreptaliśmy w górę ciesząc się widokami i rozmową. Okazało się, że mamy z Romanem wiele wspólnego jeśli chodzi o płaszczyznę zawodową. Po około godzinie marszu dotarliśmy do szczytu, gdzie spotkaliśmy kilka innych osób.
Ten szczyt na filmie to Howerla - przy odrobinie wyobraźni góra ta przypomina śpiącego dinozaura:-). Po pożegnaniu z Romanem (szedł dalej na Howerlę) ruszyłem w drogę powrotną do pozostawionego motocykla. Też było pięknie!!
Było tak pięknie, że postanowiłem zostać na połoninie, więc poszukałem kawałka prostej łąki blisko strumienia i hop! Jestem w raju!!:-)
- 7
Afryka24
na Foto(i)relacje bez blokady
Napisano · Report reply
Siódmy dzień, 15 Marca. Nałakszut do Saint Louis.
Pamiętacie ten filmik z wjazdu do Nałakszut na końcu ostatniego odcinka? Niby fajne, normalne miasto z szerokimi asfaltowymi drogami prawda? Otóż "od środka" wygląda to troszkę inaczej-wyasfaltowane są tylko główne arterie, a wjazd w każdą ulicę oznacza kopanie się w piachu, mniej lub bardziej grząskim. I nie mówię tu o "suburbie", a o dobrej dzielnicy blisko centrum. Oczywiście nie oceniam - mówię tylko jak jest i jak różnie można przedstawić rzeczywistość w zależności od miejsca siedzenia:-).
Po szybkim śniadaniu i rozliczeniu się z właścicielem ruszyliśmy w dalszą podróż, która nie trwała zbyt długo:-)
Okazało się, że Pan Prezydent postanowił zrobić sobie imprezę na wiadukcie, który był jedynym wyjazdem z miasta na południe...Na początku próbowaliśmy znaleźć jakiś objazd ,ale nie znając miasta było to trudne. W końcu się poddaliśmy i po 2 godzinach leżakowania podjechał koleś, który obiecał nas wyprowadzić na drogę za wiaduktem. Jak obiecał tak zrobił i mogliśmy jechać dalej!:-). Początkowo pustynia była bardzo "pustynna", czyli wielka piaskownica. Im bliżej jednak byliśmy Senegalu, tym więcej pojawiało się roślinności, ludzi i zwierząt.
Kilkadziesiąt kilometrów od Senegalu wjechaliśmy do parku narodowego, którego środkiem poprowadzona była droga do granicy. W parku tym spotkaliśmy wiele fajnych zwierzaków, ale nie zatrzymywaliśmy się na dłużej - robiło się późno, a do Saint Louis był jeszcze niezły kawałek drogi. Poza tym będziemy wracać tą drogą więc nadrobimy tę zaległość na powrocie:-). Te fajne zwierzaki na filmie to rodzinka guśców:-)
Przejazd przez park był fajnym doznaniem po kilku nudnych dniach telepania się na asfalcie-był fajny ofrołd, była woda i zieleń ze zwierzakami. Cieszyłem się już na drogę powrotną przez to zajebiste miejsce:-). Prosto z parku wjechaliśmy na przejście graniczne,. Tym razem po stronie mauretańskiej nie było ceregieli-kasa została z nas już przecież wyciśnięta;-). Brak kondycji i brak doświadczenia dał się Grześkowi we znaki-podczas przejazdu przez park i na przejściu granicznym zapomniał napić się wody. Ten błąd przy temperaturze powyżej 40 stopni mści się szybko i już po kilkunastu minutach Grzesiek miał zawroty głowy.
Procedura po stronie senegalskiej zajęła nam może 20 minut już byliśmy w drodze do Saint Louis, a właściwie to do kempingu położonego na południe od miasta. Można byłoby pomyśleć, że kraje sąsiadujące ze sobą tak jak Mauretania i Senegal nie różnią się od siebie zbyt wiele. W tym przypadku jednak różnice było widać chyba we wszystkich aspektach. Od razu rzucała się w oczy zieleń roślinności, brak pustynnych krajobrazów (te częsciowo były później), inny kolor skóry ludzi no i ustrój polityczny:-). Senegal jest demokracją, a my trafiliśmy właśnie na kampanię prezydencką:-). Ze wszystkich słupów i płotów patrzyły na nas twarze kandydatów, odbywały się wiece wyborcze itd - ogólnie fajnie było to obserwowac:-). Po drodze zrobiliśmy male zakupy, wzięliśmy paliwo i godzinę później zalogowaliśmy się na kempingu Zebra Bar. Cóz mogę powiedzieć - było cięzko...