trolik
-
Zawartość
843 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Days Won
52
Posty dodane przez trolik
-
-
Dzień Dziewiąty - Gruzińska Gościnność.
Często słyszę: " Ukraińcy są tacy a tacy", albo: "Niemcy są....". Kiedy poznaję ludzi innych narodowości najczęściej okazuje się, że takie stwierdzenia są nie tylko nieprawdziwe, ale często też krzywdzące dla tych osób. Jednym z ważniejszych powodów dla których podróżuję jest chęć poznawania innych ludzi i ich kultur po to, aby samemu się przekonać jacy są.
Jednym ze stereotypów które usłyszałem na temat Gruzinów była ich gościnność. No cóż....dane nam było nabyć kilka doświadczeń w tym zakresie...:-).
Rano na budowie obudziło nas piękne słoneczko, choć było jeszcze wilgotno. Po spakowaniu ruszyliśmy dalej na wschód w stronę Vardzi wybierając gorszą (czyli lepszą :-)) drogę przez Goderdzi. Początkowo był fajny asfalt, który stopniowo zastąpiony został czymś w rodzaju szutru:
Jechaliśmy sobie spokojnie podziwiając piękne widoki i ludzi mieszkających tak daleko od asfaltu. Po jakichś trzech godzinach jazdy dotarliśmy w pobliże Goderdzi, gdzie Wojtek postanowił opuścić siedzenie Efci w nieco nieszablonowy sposób:
Chwilę później podszedł do nas starszy Pan mieszkający w domu obok. Zapytał czy wszystko w porządku i czy może jakoś pomóc. Grzecznie odpowiedzieliśmy, że dziękujemy, ale damy sobie radę. Pan Papidze zapytał więc, czy nie zjedlibyśmy z nim obiadu....Hmmm, na takie pytanie mogła być tylko jedna odpowiedź - TAK!:-).
Podprowadziliśmy koniki pod bramę domu i udaliśmy się do środka. Okazało się, że to dom jego syna Roiniego, a Pan Papidze mieszka w domu obok. Przywitał nas Roini, Jego Żona i Dzieci. Na początek napiliśmy się herbaty i przedstawiliśmy, Cała Rodziną była ciekawa skąd jedziemy, jakie przygody przeżyliśmy po drodze. W tym czasie Pani Papidze szykowała jedzonko i dosłownie 15 minut później stół wyglądał tak:
Natychmiast porozumieliśmy się z Wojtkiem bez słów i uzgodniliśmy, że nie wyjedziemy stąd zbyt wcześnie...:-). Obżarliśmy się niemożliwie!! No coś wspaniałego to było - same gruzińskie smakołyki i to w nieograniczonych ilościach!! Roini zapytał, czy nie chcielibyśmy u nich przenocować...Hmmm...oczywiście że tak!:-). Zapytaliśmy jednak grzecznie, czy nie mieliby nic przeciwko temu żebyśmy rozbili się z namiotami na pagórku, z którego był przepiękny widok na dolinę. Zaproponowaliśmy, że zapłacimy za posiłki i możliwość skorzystania z łazienki - początkowo Gruzini nie chcieli o tym słyszeć, ale zaproponowaliśmy, że damy te pieniążki dzieciom. Układ został zawarty:-)
Stereotyp o gruzińskiej gościnności - SPRAWDZONY!!!:-)
Reszta dnia upłynęła nam na rozmowach z naszymi Gospodarzami, obżeraniu się i podziwianiu pięknych widoków....
Kolejny piękny dzień za nami:-)
- 11
-
Dzień Ósmy.
Celem podróży tego dnia było dotarcie w pobliże wjazdu na drogę D915. Po porannej kawce i śniadanku zebraliśmy się spokojnie i ruszyliśmy w dalszą drogę kontynuując jazdę naszą ulubioną ekspresówką. Trasa wiodła przez piękne góry typu bieszczadzkiego, choć było tam zdecydowanie mniej lasów. Ekspresówki w Turcji mają to do siebie, że często przechodzą przez wioski -- w takim przypadku w wiosce znajduje się sprytne rozwiązanie w postaci ronda, które jednak nie spowalnia ruchu. Podobne rozwiązania widywaliśmy często na Ukrainie i w Rosji. Pyrkaliśmy sobie spokojnie podziwiając piękne widoki.
Teraz będzie mała dygresja na temat tureckiej prowincji. Juz po wjeździe do Turcji uderzyła nas charakterystyczna cecha przydrożnych barów i sklepów - mieliśmy wrażenie, że część tych biznesów należała do państwa, bo po wejściu do nich czuliśmy się jak w PRL-u - na pólkach mały wybór niepotrzebnych towarów i Pan, który nawet nie podnosił wzroku znad telefonu lub gazety po naszym wejściu. Mistrzostwem świata był lunch tego dnia - zatrzymaliśmy się w dużym, pustym barze na obiad. Bar ten przypominał stołówkę zakładową z czasów komunizmu. "Pracowało" tam trzech panów", z których jeden podszedł do nas po kilku minutach. Jakoś dogadaliśmy się z nim odnośnie jedzenia i "już" po czterdziestu minutach dostaliśmy "coś" przypominającego kebab, lecz trudnego do pogryzienia. Podczas czekania obserwowaliśmy pracę tych ludzi - jeden był od podawania, drugi od krojenia i trzeci od kasowania. Pracy nie było nawet dla jednej osoby.... Podejrzewam, że w Turcji istnieje jakiś program wsparcia tego rodzaju firm z państwowych pieniędzy lub same te firmy należą do państwa.
Pod minięciu Bayburtu skierowaliśmy się na północ w kierunku morza, a na wieczór rozbiliśmy biwak na wys. ok 2 km u podnóża przełęczy prowadzącej do drogę D915. W trakcie podjazdu do przełęczy pogoda uległa drastycznej zmianie - zniknęło słońce, pojawił się porywisty wiatr, a temperatura spadła do około 10 stopni. Najwążniejszym zadaniem w takiej sytuacji było znalezienie schronienia przed wiatrem. Lasów nie było, więc szukaliśmy jakichś wyższych krzaków...
Noc nie była zbyt przyjemna - nie byliśmy jeszcze przyzwyczajenie do niskich temperatur i silnego wiatru....
jednak poranek okazał się całkiem przyjemny:
Po kawce, śniadanku i wysuszeniu gratów byliśmy gotowi do ataku na D915....Hm...a może jednak jeszcze nie....??
Po tym małym incydencie rozpoczęliśmy wspinaczkę na przełęcz. Szutrowa droga zachęcała do szybkiej jazdy po wielu dniach na asfalcie, ale piękne widoki nie pozwalały nam na rozpędzenie się...:
Na południe od przełęczy było sucho , zimno i szaro. Po jej przekroczeniu wszystko się zmieniło - jakbyśmy wjechali do raju- wszystko zrobiło się zielone, było ciepło, a widoki po prostu zabijały. Zresztą sami zobaczcie:
Droga D915 uważana jest za jedną z najniebezpieczniejszych dróg na świecie. Dla nas z pewnością była jedną z najpiekniejszych dróg na świecie...
Ta rajska jazda trwała około trzech godzin. Potem już zaczął się asfalt, który zaprowadził nas dalej na północ do Trabzonu, skąd ekspresówką udaliśmy się w kierunku Gruzji. Dwa dni wcześniej podczas obżerania się tureckimi łakociami (coś wspaniałego!!!) wypadła mi plomba. Nasz pilot Radzio (dzięki Ci Radziu jeszcze raz!!!)w trymiga załatwił mi adres do dentysty w Batumi - dlatego naszym kolejnym celem stało się deszczowe tego dnia Batumi.
Dentystę udało mi się załatwić w ciągu godziny, z czego pół godziny spędziliśmy na na szukaniu gabinetu znajdującego się tuż za naszymi plecami...:-). Po wizycie zrobiliśmy małe zakupy i udaliśmy się w dalszą drogę. Deszcz doskwierał nam coraz bardziej, więc postanowiliśmy poszukać noclegu. Wojtek wpisał słowo "kemping" do nawigacji i już śmigaliśmy prowadzeni przez Osmanda do....nikąd :-). Po przyjeździe na miejsce okazało się, że jest tam rozpadający się przydrożny bar i nic poza tym. Przejąłem więc inicjatywę i 200 metrów dalej zatrzymałem się przy nieukończonym domu, którego garaż był dla nas idealnym miejscem na nocleg. Po krótkiej rozmowie z właścicielem mamy miejscówkę! :-)
To był piękny dzień!
- 11
-
Dzień czwarty, piaty i szósty i siódmy
Po noclegu w Bułgarskim Wąwozie pogoniliśmy nasze koniki na południowy wschód, nadal podziwiając piękne i spokojne bułgarskie zakątki. Stopniowo krajobraz zaczął się zmieniać - miejsce gór i lasów zaczął zajmować coraz bardziej płaski krajobraz stepowy. Też było fajnie, bo poczuliśmy, że Azja jest coraz bliżej:-). Droga nadal była fajna, miejscowości po drodze nie było zbyt wiele, a ruch na drodze naprawdę spokojny - jednym słowem raj motocyklowy!
Po kilku godzinach zobaczyliśmy to:
Od tej pory do czasu wyjazdu z Turcji flagi tureckie widzieliśmy pewnie z milion razy - są one eksponowane praktycznie wszędzie - na wielkich masztach, samochodach, w domach, i oczywiście w klapie garnituru Prezydenta Erdogana, którego podobizny na plakatach eksponowane były jeszcze częściej niż flagi...
Po wjeździe do Turcji skierowaliśmy się piękną autostradą w kierunku Istambułu. Tutaj jedna uwaga - teoretycznie autostrady są płatne, ale po naszych nieudanych próbach uiszczenia opłaty poddaliśmy się i po prostu przejeżdżaliśmy przez elektroniczne bramki bez żadnego stresu:-). Powoli zbliżaliśmy się do Istambułu - sam wjazd do miasta i znalezienie hotelu trwały chyba z 3 godziny. Nie widziałem jeszcze czegoś takiego - skrzyżowania trzech autostrad w środku miasta, autostrady biegnące równolegle na różnych poziomach, życie toczące się na różnych poziomach...To miasto to potwór, ale doskonale zorganizowany!!
Nocleg znaleźliśmy w dzielnicy Kumkapi - jak się później okazało był to doskonały wybór:
Nasz hotel zlokalizowany był w dzielnicy "butowej: - znajdowały się tam setki fabryk i warsztatów produkujących elementy butów i całe buty oraz hurtownie sprzedające buty. Obserwacja tego żyjącego organizmu była niesamowitym przeżyciem.
Później byliśmy jeszcze w dzielnicy torebkowej, dzielnicy paskowej (paski do spodni) i w dzielnicy samochodowej. W dzielnicy samochodowej było oczywiście podział na sub-dzielnice zgodnie z podziałem części na wydech, napęd, zawieszenie itd. Dzielnica samochodowa dostarczyła mi części niezbędnej do dalszej podróży - cybanta do zamocowania wydechu:
Wojtek musiał z kolei wymienić linkę sprzęgła, która odmówiła mu posłuszeństwa w środku wieczornego korka kiedy szukaliśmy noclegu...
Nauka dla naszych następców - szukając hotelu w Stambule pytajcie czy hotel ma parking! Ja zaznaczyłem co prawda opcję "parking" w bookingu, ale okazało się, że za parking była dodatkowa opłata i był on zlokalizowany 400 metrów od hotelu...
Po naprawie motorków spędziliśmy dwa fascynujące dni zwiedzając Stambuł. Skupiliśmy się na dzielnicy Kumkapi, Sultanahmet i Bazarze. Kumkapi i Bazar były zajebiste, ale Sultanahmet rozczarował nas zdecydowanie - może dlatego, że wejście do Hagia Sofia kosztowało 70PLN a w środku był remont...
W Kumkapi paliliśmy najlepszą sziszę i piliśmy najlepszą kawę na całej naszej wyprawie!!:-)
Podsumowując nasz pobyt w Istambule mogę powiedzieć, że było zajebiście!! Osobiście niezbyt cenię zdobycze cywilizacji w postaci zabytków, budynków itd, ale Istambule to wszystko było jakieś takie inne - skompresowane, wypełnione fajnymi ludźmi, tętniące życiem i przygodą.... :-)
Po dwóch dniach szwędania sie po Istambule rankiem kolejnego dnia ruszyliśmy na poszukiwanie kolejnych przygód. Motorki wiozły nas na wschód ekspresówką biegnącą równolegle do wybrzeża Morza Czarnego, ale około 100 km na południe od plaży.
Wcześniej miałem mętne pojęcie o Turcji - kojarzyła mi się z plażami, hotelami i takimi tam bzdetami. Okazało się, że jest to górzysty, zróżnicowany pod względem geologicznym kraj, ze wspaniale rozwiniętą infrastrukturą drogową i piękną pogodą :-).
Po kilku dniach w 17-to milionowym mrowisku miło było rozbić namiot w krzakach :-)
- 14
-
Drugi dzień.
Po przebudzeniu w pięknym Beskidzie Niskim osuszyliśmy namioty i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Słowacja - zakręty w górkach.
Węgry - zakręty w kukurydzy.
Granica węgiersko - rumuńska: powrót do przeszłości. Jacyś ludzie w mundurach żądający od nas kwitów na nas, na motory, rozmiary butów....brrrr. Na szczęście trwało to tylko kilka minut i wjechaliśmy do Rumunii. Rumunia powitała nas szalonymi kierowcami kamikadze i temperaturą ponad 30 stopni - coś pięknego. Celem tego dnia był wjazd jak najgłębiej w głąb kraju tak, aby następnego dnia było jak najbliżej do Fogaraszy. Po drodze wjechaliśmy na świeżo wybudowaną autostradę, którą pomknęliśmy na południe. Plusem autostrady było to, że była, zaś minusem - że nie było na niej stacji benzynowych. Po godzinie jazdy Wojtkowi zapaliła się rezerwa, a tu susza na horyzoncie...:-)
Rzutem na taśmę znaleźliśmy zjazd z widoczną stacją i napoiliśmy nasze koniki. W związku z późną porą postanowiliśmy poszukać noclegu w pobliżu. Wyszło całkiem nieźle....
Trzeci dzień
Pobudka była podobna jak w Beskidzie Niskim - słoneczko osuszyło nam namioty i po śniadanku ruszyliśmy w kierunku Transalpiny. Okazało się to trudnym zadaniem - Rumunia jest mniej więcej tam, gdzie Polska była kilka lat temu jeśli chodzi o komunikację. Samochodów miliony, ale autostrad jak na lekarstwo...Przez pierwsze kilkadziesiąt kilometrów wlekliśmy się więc wśród tysięcy innych pojazdów uważając na to, aby nie dać się zabić rumuńskim kierowcom kamikadze.... Na szczęście ta gehenna skończyła się po ok 2 godzinach i znowu ruszyliśmy świeżo zbudowaną autostradą w kierunku Sybina i dalej na Fogarasze.
Koniec końców udało nam się wjechać w góry. Pogoda była piękna, a na drodze był całkiem spory ruch mimo września i dnia w środku tygodnia. Nie wyobrażam sobie jak to wygląda w wakacje...:-). Uderzyła nas prędkość, z jaką poruszali się tam motocykliści, a szczególnie gieesiarze. Moim i Wojtka zdaniem wiele osób jechało zdecydowanie za szybko narażając siebie (mały problem) i innych (duży problem) na niepotrzebne niebezpieczeństwo. Widoki były tak piękne, że pyrkaliśmy sobie spokojnie pod górę,. Po kilkusekundowym postoju na rumuńskich Krupówkach ruszyliśmy dalej nie dając się ponieść szałowi konsumpcji...:-)
Druga strona Fogaraszy była zdecydowanie spokojniejsza pod względem ruchu na drodze, a widoki (szczególnie w wyższych partiach gór) przepiękne. Po zjeździe z gór i zatankowaniu brzuszków ruszyliśmy w stronę Bułgarii. Pod. Podobnie jak na granicy węgiersko - rumuńskiej i tutaj czekała nas niemiła niespodzianka w postaci kontroli granicznej - niemniej jednak dzięki uprzejmości polskiego małżeństwa stojącego w aucie na początku kolejki wepchnęliśmy sie tam i po kilku minutach mknęliśmy na poszukiwanie fajnej miejscówki na biwak. Po kilku próbach znaleźliśmy takie miejsce na dnie wąwozu w środku lasu. Przepiękne miejsce!
Zachodnia część Bułgarii wywarła na nas bardzo dobre wrażenie - dobrej jakości drogi, dużo przestrzeni i lasów, w wielu miejscach natura działa niezakłócona przez człowieka.
- 13
-
NO TO ZACZYNAMY!!!
Dziadek i Klansman: dzięki za podzielenie się wiedzą!! :-)
Z pomysłem wyszedł Wojtek. Dla mnie na początku było to trochę za blisko jak na sześciotygodniową wyprawę, ale później w trakcie zbierania informacji o Armenii natrafiłem na krótki reportaż o Górach Gegamskich i już chciałem tam jechać:-). Jako cel ustaliliśmy sobie Górny Karabach wiedząc oczywiście, że JEDYNYM CELEM JEST DROGA...
Wyprawę naszą rozpoczęliśmy w sobotę 31 sierpnia o godzinie 5tej rano - było jeszcze ciemno, a temperatura w okolicach pięciu stopni nie nastrajała optymistycznie...
Po spotkaniu na S3 pomknęliśmy (średnia pędkość 95km/h:-)) na południe, aby za Legnicą skierować się na Wschód. Droga leciała nam jak z bicza strzelił biorąc pod uwagę naszą prawie naddźwiękową prędkość...:-) Pierwszy nocleg zaplanowałem w dolinie Smerecznego - w Beskidzie Niskim nie byłem już kilka lat, a dolina Smerecznego to jedno z moich ulubionych miejsc w tym paśmie. Bez większych przygód udało nam się zajechać do Tylawy, skąd po zrobieniu zakupów udaliśmy się do Smerecznego. Dla niewtajemniczonych - Smereczne to nazwa doliny, w której znajdowała się wioska Łemkowska wysiedlona w czasie akcji Wisła. Do obecnych czasów nie przetrwały niestety żadne ślady bytności (przynajmniej ja nie widziałem) Łemków w tym miejscu - została tylko cudowna Natura...
Zajechaliśmy tam na tyle wcześnie, że po rozłożeniu biwaku i zrobieniu kawy mieliśmy czas na znalezienie strumyka, umycie się i podziwianie zachodu słońca. Podobnie było rano - zresztą sami popatrzcie...:-)
Tak właśnie minął nam pierwszy dzień naszej wyprawy...
- 12
- 1
-
4 godziny temu, KaeS napisał:Jedno pytanie mnie nurtuje. Dlaczego ów Karabach nazywasz Górny a nie Górski, czy jest jakiś Dolny?
A nie mam pojęcia:-). Wazne zebys wiedzial o ktory Karabach chodzi...:-)
Pozdrawiam trolik
- 2
-
14 godzin temu, NorthWest napisał:I jak tam Trolik? Wróciliście szczęśliwie?
Ano!:-). W przyszlym tygodniu zaczynam pisac relacje:-).
Pozdrawiam trolik
- 6
-
https://drive.google.com/file/d/19ZBJt9hI2fBeYTNjpYIzjYcx1RoqeyEH/view?usp=drivesdk
Motocykl ma 3 lata:-)
Pozdrawiam trolik
- 5
-
Niezle jak na 3-letni motocykl....:-)
8 godzin temu, Neno napisał:Albo ochuj*** , albo któś chciał Was zrobić w balona.
Loty zaklepuje się dzień wcześniej, razem z noclegiem w hotelu kosztuje to ok. 100€, myśmy kiedyś płacili 80$ bo tak jak Wy - spaliśmy w namiocie Może taka cena, bo pytaliście już rano - cholera wie, wątpię by aż tak to podrożało.
Nie. Wszystko zmienilo sie wraz ze zwiekszeniem ilosci Chinczykow. Kolo mowil tak jak Ty-ze jeszcze 2 lata temu bylo spoko. Uwierz mi - w koszach widzielismy tylko Chinczykow:-). A wieczorem cale armie Chinczykow rozjezdzaly kładami podnóże skalnych wiosek. Spieszcie sie, bo za 2-3 lata nic tam juz nie bedzie...
Pozdrawiam trolik
- 1
-
13 godzin temu, Neno napisał:Nie tylko widzieli, dane nawet było polatać
My tez chcielismy, ale nasze portfele nie wytrzymaly konkurencji z Chinczykami...:-). 350 eurisow to bylo jednak troszeczke za duzo...:-)
Pozdrawiam trolik
-
Ostatnie 2 dni szukaliśmy Pana Michała, ale chyba wybrał się na step ganiać Tatarzyna:-). Niemniej jednak twierdza, starówka jak i sam Kamieniec bardzo fajne na 3-4dniowy pobyt:-)
https://drive.google.com/file/d/19-a3ViKil8i49OgcODHbW06ZGnNypQRf/view?usp=drivesdk
Pozdrawiam trolik
- 5
-
5 minut temu, Dziadek napisał:No i zostałeś namierzony. Baza koło Pierwomajska
Ta jess:-)
Pozdrawiam trolik
- 1
-
Dzisiaj po krótkim treningu wystrzeliłem rakietè międzykontynentalną! Zajebioza!!
https://drive.google.com/file/d/17tXFI-5PxUb7UtSdfTR7fwOlRQj9FVPo/view?usp=drivesdk
https://drive.google.com/file/d/17tH26jOLuLZfW1K46Kdq6mL0SdciaEP5/view?usp=drivesdk
Pozdrawiam trolik
- 4
-
Dzisiaj byla delta Dunaju na pokladzie okretu:-). Coś cudownego!
https://drive.google.com/file/d/16bjE3OncO_R7pMzpeTfd4doCJ3IMy6iJ/view?usp=drivesdk
No i jeszcze jedna barrrrdzo wazna rzecz: jesli chodzi o jedzenie i zabawe to Rumuni jeńców nie biorą...:-)
Pozdrawiam trolik
- 3
-
Dzisiaj testujemy rumuńską gościnność w delcie Dunaju. Gościnność i sama delta są zajebiste!:-)
https://drive.google.com/file/d/167Ucw5vpz1Jd70EVsG73vOb5FwtJdYEn/view?usp=drivesdk
Pozdrawiam trolik
- 4
-
Ostatni biwak w Turcji gdzies 150 km na wschód od Istambułu. Zimno i mokro...brrr
https://drive.google.com/file/d/15rmz4IQNxwk--6vUvNLyIPdddvKXelZD/view?usp=drivesdk
A wieczorkiem pluskanie w Burgas. Temperatura 29 stopni:-)
https://drive.google.com/file/d/15ufyEm04HVjbjmL6woQ2DlFTmXfrk7MY/view?usp=drivesdk
Pozdrawiam trolik
- 4
-
Takie cóś widzieli???:-)
https://drive.google.com/file/d/15GB7GkbIJ3E3fttvFy1OxX5BTK5RvTN6/view?usp=drivesdk
Pozdrawiam trolik
- 8
-
Koncepcja była taka, żeby z Batumi płynąć promem do Odessy. Ale choojki podniosły cenę z 222 dulków do 300!! Postanowiliśmy więc z Wojtkiem przerobić tą kasę na podróż:-).
Biwak w tureckich górach: https://drive.google.com/file/d/14uZBMtj8Y63bwFd1wNAo9dVuWxyjmn5a/view?usp=drivesdk
Kapadocja!!!!:-) https://drive.google.com/file/d/151zIZH7X6JTz3IwhVVcMFBCwagO7q-NK/view?usp=drivesdk
Pozdrawiam trolik
- 5
-
Dzisiaj rozdzieliliśmy się z Wojtkiem. On pojechał asfaltem do Kutaisi, a ja przez Uszguli i Leteki też dotarłem do Kutaisi. Piękne widoki, piękna walka w ofie. Czasem było tak::
https://drive.google.com/file/d/14cRIimcAIolxlgafY87VVqWqts8h2K-d/view?usp=drivesdk
A na deserek po chaczapuri było tak....:-):
https://drive.google.com/file/d/14M91mT9sHEwPf9GWx4PTXiNXRc_MlVm8/view?usp=drivesdk
Piekny dzien!!
Pozdrawiam trolik
- 8
-
Trekking w górach nad Mestią
https://drive.google.com/file/d/14BrlfKhXMXtRzLWcHjoHk0ejSUA8sm5c/view?usp=drivesdk
Pozdrawiam trolik
- 6
-
W drodze do Tbilisi...
https://drive.google.com/file/d/13NEUPEKAkNhK3DK11wvRU3J6T7r72-OF/view?usp=drivesdk
Pozdrawiam trolik
- 3
-
Prognozy dają 2 dni kiepskiej pogody więc zjechalismy z Omalo i zalogowalismy sie w zajebiscie klimatycznym pensjonacie. 20 PLN za nocleg ze sniadaniem:-)
https://drive.google.com/file/d/138RLe6lQkgySulTLoAMcwilOetn1oolz/view?usp=drivesdk
Dzisiaj odwiedzimy Tbilisi a jutro dalej w górki:-)
Pozdrawiam trolik
- 1
-
Szykuje się kolejna noc w hotelu miliongwiazdkowym..
https://drive.google.com/file/d/12zCyyGE8umsod5NmEMUaZ2kl72xT8Zis/view?usp=drivesdk
Pozdrawiam trolik
- 2
-
Wieczorna droga do Omalo
https://drive.google.com/file/d/12hGqcDsucUs5iQ_iZHy9msbXtKyls6gM/view?usp=drivesdk
I biwak gdzies po drodze. Rozlozeni niedaleko pasterze zaprosili nas na kolacje. Nazarlem sie tak ze ledwo doturlalem sie do namiotu;-)
https://drive.google.com/file/d/12iunYbLfewKVh2iAKbC5c77P8njW2Rmu/view?usp=drivesdk
Pozdrawiam trolik
- 8
Górny Karabach 2019 by trolik and Wojtek
na Foto(i)relacje bez blokady
Napisano · Report reply
Dzień dziesiąty - w drodze do Armenii!
Po przebudzeniu na pięknym pagórku i po śniadanku u Państwa Papidze pożegnaliśmy się i ruszyliśmy w dalszą drogę na południowy wschód. Przez pierwsze 30 kilometrów jechaliśmy po szutrowych serpentynach pokonując przełęcz za Goderdzi na wysokości ok 2700 metrów,
Po wjeździe na asfalt daliśmy się ponieść świetnym zakrętom w stronę Vardzi, gdzie dotarliśmy po około 3 godzinach jazdy. Co można powiedzieć o Vardzi...? Kurde no nie wiem. To trzeba samemu zobaczyć.... Wojtek podsumował tak: lepsze od Haghia Sophia, bo tańsze bilety!! Zresztą sami zobaczcie!
Już sam wjazd do Skalnego Miasta zrobił na nas wrażenie - strome, surowe ściany skalne w dolinie, rzeka płynąca w głębokim i stromym wąwozie...Po prostu inny wymiar zwiedzania zabytków. Niestety (a może stety) i tutaj dotarła cywilizacja. Trzeba jednak oddać Gruzinom, że wszystko zrobione jest bardzo fajnie - bilety są tanie, toalety czyste i darmowe, duży parking i minimum ingerencji w samo sedno Vardzi, czyli w skalną ścianę będącą niegdyś domem dla setek ludzi..
Zwiedzanie Vardzi zajęło nam około trzech godzin. W tym czasie pokonaliśmy kilka ładnych kilometrów i kilkaset schodów, zanurzaliśmy się w mroczne komory, cieszyliśmy pięknymi widokami oglądanymi z perspektywy skalnego miasta...Po prostu CZAD!
Ale czas było jechać dalej - Armenia czekała! Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze nieopodal Skalnego Miasta na małą sesję filmową:
Dalsza droga w stronę granicy przebiegła bez większych wydarzeń z wyjątkiem przejścia granicznego - nie dość, że trzeba było zapłacić za strachowkę, to jeszcze musieliśmy wypełnić wriemienny wwoz, za który Ormianie również nie omieszkali nas skasować..Brrrr! Do tego okazało się, że nasz sprytny plan niepłacenia za strachowkę w Gruzji jest do D...y! Gruzińskie komputery pokazały, że dwóch polskich drani nie zapłaciło strachowki przy wjeździe z Turcji i "budiet' sztraf!" Postanowiliśmy jednak przełknąć tą żabę podczas ponownego wjazdu do Gruzji za naście dni...
Przepychanki ze strachowkami na granicy zajęły nam trochę czasu, a słońce w połowie września zachodzi już dosyć wcześnie. Po przejechaniu kilku kilometrów zjechaliśmy więc na polną drogę z zamiarem znalezienia noclegu. Okazało się to niełatwym zadaniem, bo za każdym pagórkiem znajdowaliśmy jakąś ukrytą przed światem wioskę, z której obszczekiwani byliśmy przez czujne psy. Wioski wyglądały naprawdę ubogo- nie miały asfaltowych dróg, brak było nie tylko oświetlenia ulicznego, ale także prądu w domach - po zmroku przypominały więc one czarne dziury ulokowane między pagórkami oświetlanymi przez księżyc. Znajdowaliśmy się na wysokości ok 2500 metrów, więc wieczorny chłodek dopadł nas już w trakcie gotowania kolacji. Jedliśmy sobie i rozmawialiśmy spokojnie, kiedy nagle poczułem się jakbym siedział na olbrzymim żelku, który wprawiony został w drgania potężnym kopniakiem! Okazało się, że dane mi było przeżyć pierwsze trzęsienie ziemi w moim życiu! Po głównym trzęsieniu nastąpiły jeszcze trzęsienia wtórne, ale Wojtek jako człowiek bywały w świecie wytłumaczył mi o co kaman i resztę bujanek tego wieczora traktowałem już jako fajną rozrywkę:-)
Kolejny wspaniały dzień zakończony fajną przygodą!