trolik
-
Zawartość
839 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
-
Days Won
51
Posty dodane przez trolik
-
-
Siódmy dzień: Czapursan.
Odpoczynek w Szimszal zdecydowanie dobrze mi zrobił - odbudowałem zapasy sadełka i wody nadwątlone w ciągu ostatnich dni no i porządnie się wyspałem:-). Do tego wszystkiego czekał nas jeszcze powrót piękną drogą - same plusy!
W drodze powrotnej przez dolinę mój poziom strachu był dużo wyższy!:-) Wciąż miałem w głowie moje małe bum sprzed dwóch dni. Postanowiłem też jechać wolniej i robić częstsze przerwy, bo kto wie, kiedy będę tam następną razą:-)
Po dojeździe do Karakorum Highway skręciliśmy w prawo na północ.
Celem pośrednim był dojazd do miejscowości Sost, gdzie wzięliśmy paliwo, żarcie i wodę. Tuż za bazarem znajduje się zjazd na zachód w stronę doliny Chapursan. Naszym celem na ten dzień była jazda do wieczora:-). No i udało się! Miejscówkę na nocleg znaleźliśmy po ok. 2 godzinach jazdy na skraju wioski. Voila!
- 9
-
Szósty dzień: odpoczynek w Szimszal..
Ten dzień leżakowania był nam zdecydowanie potrzebny-praktycznie od tygodnia byliśmy w ruchu, zaczęły się już problemy żołądkowe a poza tym w Szimszal było pięknie!:-). W wiosce trwały właśnie żniwa i mogliśmy obserwować jak to ważne przedsięwzięcie realizowane było przez setki lat: męszczyzni kosili kosami i sierpami, a kobiety zbierały kłosy i wiązały je w snopki.
Przed obiadem Radek i Michał pojechali sobie na lekko zwiedzić okolicę na motorkach, a my z Wojtkiem odpoczywaliśmy. Po obiadku zatankowaliśmy motorki i wybraliśmy się na spacer
,
Jeszcze jedna ciekawostka: wioska położona jest na wysokości 3000mnpm, więc zima jest dosyć długa. Do ogrzewania używa się tam drewna topolowego, które jest wspólnie uprawiane przez całą wioskę na każdym dostepnym metrze kwadratowym. Jak wiadomo topola nie jest zbyt energetyczna, do tego na jedną rodzinę przypadają 3 traktory drewna. Jeden traktor to na moje oko 3 metry sześcienne drewna topolowego. Można z tego wyciągnąć prosty wniosek, że ciepło używane jest głownie do przygotowania posiłków... nie jest tam lekko zimą.
- 8
-
Piąty dzień: dolina Szimszal.
.
Lubię takie poranki...
Rano przyszedł do nas nasz gospodarz Selim, z którym wspólnie zjedliśmy śniadanie. Po chwili jednak słoneczko zaczęło naprawdę poważnie smażyć nam glace, więc trzeba było czym prędzej zbierać się do dalszej jazdy
Nasz nocleg znajdował się na pagórku górującym nad miasteczkiem. Już sama jazda w dół do asfaltu była w związku z tym miłym przeżyciem:-).
Od czasu do czasu mijaliśmy oazy zieleni w morzu skał. W takich oazach przy drodze najczęściej rozlokowane były bazary zaspokajające potrzeby podróżnych
Zdarzały się również często objazdy spowodowane zawalonymi mostami, osunięciami ziemi itd. Z ciężkim sercem obserwowałem walkę tych ubogich ludzi o utrzymanie drogi, która jest ich jedynym połączeniem z resztą Pakistanu.
Zbliżające się skaly Passu były znakiem, że za chwilę będziemy skręcać na drogę wiodącą do Szimszal
Najpierw jednak słit focia!:-)
Droga do Szimszal miała być jednym z "gwoździ programu" naszej wycieczki. Widziałem kilka filmików, rozmawiałem z kimś kto tam był....ale przeżycie tego osobiście to jednak inna bajka. Najpierw jednak trzeba znaleźć drogę do Szimszal, co okazało się nie być łatwym wyzwaniem. Po chwili szwędania się w okolicy Passu udało się na szczęście znaleźć dobrze ukryty zjazd do mostu będącego pierwszą przeszkodą na naszej drodze do doliny.
Wieś Szimszal została utworzona 14 pokoleń temu i zamieszkana jest przez Szyitów Ismaili. Droga do wsi została ukończona bodajże w 2007 roku. Przed ukończeniem budowy ludzie pokonywali tę trasę pieszo, co trwało 5 dni. Do dzisiaj przy drodze widać domy etapowe, w których wędrowcy zatrzymywali się na noc w trakcie podróży. Wieś utrzymuje się z rolnictwa, głównie z hodowli bydła, które wypasane jest na pastwiskach odległych o 3 dni drogi od wsi. Od kilku lat wieś ma również dostęp do energii elektrycznej, która dostarczana jest z małej hydroelektrowni. Najważniejsza rzecz: droga jest piękna i niebezpieczna!:-). Zanim jednak rozpoczęliśmy wspinaczkę trzeba było zatrzymać się na czekpoincie
pó
Za czekpointem była już tylko boska jazda...
Z poniższym filmikiem związana jest ciekawa historia, która może być nauką dla innych motocyklistów. Tuż po wyjeździe z Gilgit zaczęła mi przeciekać prawa laga, ale nie było jakieś tragedii, bo hamowanie było całkiem spoko (hamulec bębnowy) no i jechaliśmy po asfalcie.... Sytuacja zmieniła się kiedy wjechaliśmy w teren, bo brak wlaściwej amortyzacji w kombinacji z totalnie nie-offroadowymi oponami powodował niemiłe wrażenia szczególnie podczas jazdy po małych kamykach i kopnym piachu. Tak właśnie było w sytuacji poniżej-oczywiście musiało się to zdarzyć na najwęższym odcinku drogi, z całkiem niezłą przepaścią tuż obok...:-). Jadąc zahaczyłem przednim kołem o jakiś kamień i ze względu na kiepską amortyzację nie skontrolowałem właściwie przedniego koła. Chwilę później witałem się już z glebą, a przednie koło radośnie kręciło się nad przepaścią....brrrrr. Na filmiku tego nie widać, ale sytuacja miała miejsce może 5 sekund po jego zakończeniu.
Po 6 godzinach jazdy ukazał nam się taki widok:
Po dojeździe do wioski zalogowaliśmy się w pierwszej miejscówce, bo mimo wspaniałych przeżyć głód i zmęczenie dawały nam się we znaki. Gotowanie kolacji troszkę jednak trwało, bo gospodarz musiał rzucić wici że przyjechały żarłoki z Polski!:-). Po chwili ludzie z wioski zaczęli przynosić mięsko, kartofle i inne przysmaki, które pożarliśmy w mgnieniu oka!! Hitem dla mnie były gotowanie ziemniaczki na słono ze szpinakiem. Mniammmmm!
- 7
-
Ciekawe jak tam płyta pod silnik wejdzie? chyba trzeba bedzie zmienic przebieg wydechu czy jak?
pozdrawiam trolik
-
Czwarty dzień: nocleg u stóp Rakaposhi.
Po wjeździe na asfalt pożegnaliśmy się z naszym kierowcą i jego chińskim dżipem, po czym załadowaliśmy się na czekające już auto i wio do Gilgit!:-). Podróż nie była jakoś strasznie długa, ale do miejscówki z motorkami dotarliśmy tuż przed zmrokiem. Już cieszyliśmy się na czekającą nas imprezę, ale... zobaczyliśmy motorki...A raczej trupy motorków, które trzeba było reanimować przez pół nocy coby jako tako nadawały się do jazdy:-)
Po kilku godzinach rzeźbienia w g... udało nam się jakoś doprowadzić te maszynki do stanu jako takiej używalności, choć powiem szczerze, że kładłem się spać pełen wątpliwości:-). Jakimś cudem okazało się, że motorki odpaliły, nic od nich nie odpadło i można było ruszać!!:-)
Przejazd przez Gilgit był przygodą samą w sobie - jazda po lewej stronie, motocykliści wymijający ze wszystkich stron, ciągłe trąbienie, traktory, samochody....Po pewnym czasie dotarło do mnie jednak, że w tym chaosie ukryta jest głęboka myśl: wszyscy wszystko tutaj widzą na drodze! Jak tylko zrozumiałem ten prosty fakt, to podróż przez Pakistańskie wioski, miasta i drogi zaczęła mijać całkiem przyjemnie:-) Zaczęliśmy też zapoznawać się z miejscowymi zwyczajami dotyczącymi między innymi higieny...
Zachęceni powyższym widokiem czym prędzej udaliśmy się do restauracji wciągnąć coś smakowitego
Na problemy żołądkowe nie trzeba było długo czekać - pierwsze bombardowanie nastąpiło około dwóch godzin później. Plus był taki, że bombardowaliśmy w pięknych okolicznościach przyrody
Krótko po pierwszym bombardowaniu przydarzyła nam się również inna trauma:
W ferworze nocnej walki o usprawnienie motorków tylko Wojtek pomyślał o oświetleniu... Jak się okazało, ja nie miałem stopu, Michał przedniego reflektora i Radzio chyba też nie miał stopu. Także ten...jazda w tym tunelu była średnią przyjemnością:-). Po wyjeździe zatrzymaliśmy się zdyszani i każdy zaczął sprawdzać swoje światła, bo przed nami widać było kolejną czarną dziurę tunelu. Koniec końców ustawiliśmy się w takiej kolejności, aby koniec i początek naszej kawalkady był jako tako oświetlony:-).
Jedziemy dalej!! Chwilę póżniej kolejna przygoda: kamienie spadające z góry jak pociski!:-). Trochę zdziwieni byliśmy małym korkiem na drodze, ale po chwili okazało się że mamy do czynienia z kamienną lawiną atakującą naszą drogę. Po chwili obserwacji doszedłem jednak do wniosku, że cisnę dalej - szczególnie kiedy zobaczyłem lokalesa który przeżył ten przejazd:-)
Na szczęście udało nam się szybko śmignąć między tymi pociskami i zaczęliśmy zbliżać się do doliny Hunzy.
Teren był zamieszkany, więc trudno było znaleźć miejsce na nocleg. Na szczęście spotkaliśmy Selima i zalogowaliśmy się na jego działce z pięknym widokiem na majestatyczną Rakaposhi.
- 6
-
Bajkowe Łąki
Potężny Indus pięknie szumiał nam za oknem kiedy kładliśmy się spać. Zanim jednak zamknąłem oczy przypomniało mi się to zdjęcie:
Czy rzeczywiście jest tam aż tak pięknie? A może to tylko ściema marketingowa? Przekonamy się jutro...:-).
Po śniadanku i przesortowaniu gratów do trekingu poznaliśmy naszego kierowcę pana Shair Baz oraz jego Dżipa mejd in czajna:-)
Podróż dżipem miała potrwać około 2 godzin, a następne 2 godziny mieliśmy pokonać na bucie. No to naprzód!!:-) Pierwsze kilka kilometrow od Raikot to była fajna, niewinna przejażdżka...
Niedługo potem zaczęło być całkiem fajnie..
Droga była naprawdę ciekawa - w niektórych miejscach nasz kierowca musiał naprawdę nieźle się gimnastykować coby znaleźć 20-30 cm miejsca do zmieszczenia zewnętrznego koła...Niektórzy z nas mieli coś w rodzaju choroby lokomocyjnej....:-)
Droga sama w sobie była wspaniałą przygodą, a nieziemskie widoki były tylko przedsmakiem tego, co zobaczymy później.
Czułem lekki żal, że nie zrobiliśmy tej drogi na motorkach, ale z drugiej strony jazda dżipem też była fajnym przeżyciem, Należy również wspomnieć o tym, że Raikot znajduje się 3 godziny jazdy na południe od Gilgit gdzie czekały na nas motorki. Jazda na motorkach oznaczałaby więc stratę minimum jednego dnia na sam dojazd do Raikot. Po dwóch godzinach niebiańskiej jazdy znaleźliśmy się w wiosce Tato, gdzie kończyła się droga dla pojazdów. Z tego miejsca wszelkie towary i ludzie transportowani są na bucie, ewentualnie na grzbiecie osiołka:-)
Po dwóch czy trzech godzinach pedałowania dotarliśmy do Fairy Meadows, Pogoda tego wieczora była raczej słaba, więc wciągnęliśmy kolację, rozlokowaliśmy się w miejscówce i zadowoleni z życia pociągnęliśmy sziszę:-)
Wieczór skończył się szybko, bo była to nasza pierwsza noc na wysokości powyżej 3000mnpm. Do tego wciąż byliśmy zmęczeni po 3 dniach trudnej podróży. Cięzko było jednak zasnąc ze świadomością tego, co czeka nas rano...
A rano było tak:
Internety się nie myliły - Nanga wyglądała jeszcze piękniej i jeszcze groźniej niż na tych wszystkich zdjęciach i filmach które widziałem. Od naszej miejscówki do szczytu był jeszcze całkiem spory kawałek w linii prostej, a trzeba było nieźle zadzierać głowę coby zobaczyć tego potwora w całości. Ta szara masa w lewym dolnym rogu to potężny lodowiec Raikot.
Na ten dzień mieliśmy zaplanowany treking do obozu bazowego pod Nangą. Najpierw jednak śniadanie mistrzów:-)
Treking początkowo był prosty i przyjemny,
Po kilku godzinach okazało się jednak, że do obozu bazowego został jeszcze całkiem niezły kawałek drogi biegnącej w większości na stoku wzdłuż lodowca.
Ja, Wojtek i Talha postanowiliśmy zostać na pastwiskach, a Michał z Radkiem poszli dalej. Na pastwiskach też było całkiem spoko...
Po jakimś czasie wspólnie z Wojtkiem zeszliśmy do miejscówki żeby zamówić kolację coby zmęczeni chłopacy nie czekali za długo na jedzenie po wyczerpującej wycieczce. Powoli nadchodził zmierzch, a ich wciąz nie było. Uspokajała nas myśl, że Talha został w połowie drogi żeby w razie czego im pomóc w dojściu do obozu. Na szczęście tuż przed zapadnięciem ciemności nasi twardziele dotarli do miejscówki!:-).
Kolejny dzień był pożegnaniem z Nangą i Bajkowymi Łąkami. Najpierw jednak kolejne śniadanie mistrzów!:-)
A na deser po śniadanku była niebiańska jazda
Kierowca calkiem fajnie radził sobie na krętej drodze, ale w jednym miejscu nie wyrobił się na ostrym zakręcie i chyba wszyscy wtedy zmoczyliśmy pieluchy...:-). Na szczęście Wojtkowi udało się złapać ten wiekopomny moment na filmie!:-)
Wisienką na torcie tej wycieczki był widok na dolinę Indusu z wijącą się wzdłuż tej rzeki Karakorum Highway. Karakorum Highway miała nam często towarzyszyć w kolejnych dniach wyprawy.
- 8
- 1
-
Kilka miesięcy temu z nudów zacząłem liczyć kraje, które udało mi się odwiedzić - wyszło, że na kolejną wyprawę wskoczy jubileuszowy numer 40!:-) Postanowiłem więc wymyślić z tej okazji coś specjalnego, spełnić kolejne życiowe marzenie. Pamiętacie serię książek o Tomku Wilmowskim? Akcja jednej z moich ulubionych książek tej serii dzieje się m.in. w Karakorum i mieście Gilgit. Już sama nazwa Gilgit brzmiała dla mnie magicznie!:-)
Podróż rozpoczęliśmy 27 września w Berlinie całkiem niezłym stresem - pani Helga w okienku na lotnisku powiedziała, że potrzebujemy jakieś certyfikaty, jakieś pakistańskie aplikacje...brrrr. No cóż, telefony w łapę i kombinujemy!
Niektórym z nas udało się załadować pakistańską aplikację, innym znależć certyfikat. Ja nie miałem obu tych rzeczy:-). Od Wojtka wziąłem kod QR jego certyfikatu, a problem z aplikacją postanowiłem załatwić niezawodnym uśmiechem. Okazało się jednak, że nie będzie to nawet specjalnie potrzebne, bo w okienku obok służbistej Helgi znaleźliśmy miłą Panią posługującą się językiem naszych przodków!:-). Machnęła ona ręką na certyfikaty i aplikacje i po kilku minutach ukazał nam się taki widok:
Port Ataturka w Istambule miałem okazję odwiedzić po raz pierwszy i byłem mile zaskoczony - mimo swojej potwornej wielkości szybko odnaleźliśmy właściwy gejt i nawet był czas na małe zakupy.
Po kilku godzinach oczekiwania załadowaliśmy się do kolejnego samolotu i po miłej drzemce spotkała nas taka niespodzianka:-)
Po odbiorze gratów i wymianie dulków na rupie Talha zapakował nas do auta i ruszyliśmy w długą podróż na północ Pakistanu.
Mieliśmy dużo szczęścia planując naszą wycieczkę - załapaliśmy się akurat na koniec miesięcznej pory deszczowej. Po drodze widać było mnóstwo osuwisk, zalanych domów i zniszczonych odcinków jezdni. Droga sama w sobie nie była zbyt dobra, a te uszkodzenia dodatkowo utrudniały jazdę. Na szczęście co kilka godzin robiliśmy przerwy coby rozprostować kości, bo podróż w 6 osób zwykłą osobówką nie była zbyt przyjemna...
Po 14 godzinach jazdy dotarliśmy do Raikot, skąd następnego dnia mieliśmy ruszyć w stronę Fairy Meadows.
- 9
-
Droga do szimszal, widok z 360tki
- 5
-
górne właśnie zakupiłem. jesli masz cos na doł to daj prosze znac
- 1
-
Musi byc i bedzie! Za jakis czas klade sie pod nóż i jesli przezyje to podczas rekonwalescencji bedzie pisanie:-)
Pozdrawiam trolik
- 3
-
W domu po 4 tygodniach w Pakistanie. Takiej biegunki jak tam to jeszcze nie mialem!:-). Na szczescie w ostatnich dniach udalo sie nadrobic troche i przywiozlem tylko 1,5 kg obywatela mniej:-). Pakistan to esencja przygody w kazdym znaczeniu tego slowa. Spodziewalem sie ze tak bedzie, ale rzeczywistosc przerosla oczekiwania.
Pozdrawiam trolik
- 2
-
Kufry vario
na Kupię
Hejka, jak w temacie. Nie musza btc w idealnym stanie:-).
Pozdrawiam trolik
-
Dnia 2.09.2022 o 12:15, kiziol23 napisał:które gmole Cię interesują? górne? dolne? czy takie po całości jak dla nauki jazdy ? dolne pod silnik powinienem mieć gdzieś w garażu
Daj jakies zdjecia prosze.
Pozdrawiam trolik
-
-
Na razie nasz track na żywo. Jesli mnie sraczka nie wykonczy to bedzie relacja:-).https://eur-share.explore.garmin.com/PAK22
(kliknij w prawym gornym rogu "pokaz wszystko")
- 3
- 1
-
Hejka,
jak w temacie. Rocznik 2006.
pozdrawiam trolik
-
Ostatni odcinek: trening granią Fogaraszy. Miłego oglądania!:-)
- 7
-
Skręcam w lewo:-)
- 4
- 1
-
-
-
-
Drugi odcinek. Wdrapujemy się na grań Fogaraszy:-)
- 3
-
Pierwszy filmik z serii. Miłego oglądania!:-)
- 5
-
Jedenasty dzień Bukowina i Maramuresz.
Prognoza zapowiadała długotrwałe pogorszenie się pogody, więc postanowiłem zbierać się powoli z Rumunii. Najpierw jednak poranek:
Tegoroczna Rumunia zachwyciła mnie widokami i pogodą, a ten dzień jak się okazało miał być podsumowaniem tego zajebistego wyjazdu. Śniadanko i zbieranie się zajęły mi więcej czasu niż zwykle, bo wschodzące słoneczko wciąż zmieniało krajobrazy przed moimi oczami. To był piękny poranek! Na początku było trochę asfaltu, ale wcale mnie to nie martwiło
Asfalt skończył się jednak całkiem szybko i zaczęły się piękne szutry i drogi leśne.
W tym rejonie Rumunii zdecydowanie bardziej widoczne były zmiany spowodowane wycinką lasów - w wielu miejscach las był zmasakrowany na przestrzeni całych kilometrów. Często miałem wrażenie poruszania się po księżycowym krajobrazie - był to smuty widok, ale z drugiej strony dzięki temu otwierały się wielkie, piękne przestrzenie w dolinach
.Bukowina jest po prostu piękna. Tak piękna, że brak mi słów, żeby to opisać Macie tu dwa filmiki, które lepiej od moich słów opiszą to, jak moje zmysły odbierały ten te krajobrazy
Na tej jednej górce zrobiłem sobie dłuższą przerwę, bo już nie mogłem wytrzymać!:-) Takich widoków, spokoju, ciszy jest w Bukowinie całe mnóstwo. Między przełęczami z kolei przejeżdżałem przez drewniane wioski z pastwiskami oplecionymi drewnianymi płotami. Uwielbiałem pyrkać sobie powoli między tymi płotami:-)
Im dalej na zachód tym droga stawała się trudniejsza - prosto z kałuż w lesie pakowałem się w drogi po wycinkach leśnych upchane wielkimi kamieniami, po nich następowały kałuże w lesie, potem znowu wielkie kamienie...
I tak jechałem sobie ze trzy, może cztery godziny nie spotykając nikogo i niczego po drodze...Mam już swoje lata i nie lubię niepotrzebnie ryzykować. W większości tych dolin nie było zasięgu i gdyby coś mi się stało to byłby problem. Jazda samemu jest fajna, ale niesie też pewne zagrożenia, szczególnie w trudnym, odludnym terenie. Na szczęście miałem inricza, który dawał mi odrobinę komfortu psychicznego:-).
Zjazd z ostatniej przełęczy do miasta był naprawdę trudny - godzinna walka na stromej, wąskiej drodze w lesie często przebiegającej w korycie strumienia. W mieście zjadłem obiad i ruszyłem asfaltem w kierunku granicy, gdzie dotarłem wieczorem.
Namiot rozbiłem w krzakach blisko jakiegoś gospodarstwa, więc w nocy miałem wizytę rumuńskiej Straży Granicznej - po okazaniu paszportu i miłej rozmowie zasnąłem spokojnym snem. Następnego dnia natychmiast po przekroczeniu granicy węgierskiej zaczął padać deszcz...
Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda mi się w końcu zrealizować dalekie plany wyjazdowe. Jeśli jednak znowu nic z nich nie wyjdzie, to nie będę płakał - niedaleko Polski jest piękna kraina zamieszkana przez fajnych ludzi. Znajdę tam z pewnością to, czego zawsze mi mało: piękną naturę, spokój i obcowanie z innymi kulturami.
- 7
Czterdziesty kraj
na Foto(i)relacje bez blokady
Napisano · Edytowane przez trolik · Report reply
Koleś z którego doświadczeń korzystałem był tam motorkiem. Ja uważam, że to nie do konca dobry pomysl z kilku powodów:
1. Fairy Meadows jest na poludnie od Gilgit wiec tracisz czas zeby tam dojechac. Cala reszta fajnych miejsc lezy na polnocy lub wschodzie.
2. Jest problem z zostawieniem motorkow na koncu drog, bo jest tam malo miejsca.
3. z Gilgit do Raikot jedziesz 3 godziny, Sama jazda pod gore trwa 2 godziny. Potem idziesz 3 godziny....Moim zdaniem za duzo zabawy. Wydaje mi się, że gdybym mial to robic jeszcze raz, to zrobilbym podobnie, ew. powrot do Islamabadu samolotem ze Skardu