Skocz do zawartości

trolik

Użytkownik
  • Zawartość

    839
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    51

Posty dodane przez trolik


  1. Dziesiąty dzień: góry Stanisoara.

    AM-JKLWRQKRrgZji2Bqe5VWDoRUzGdg6Jaf9Hxzo

    Wiejskie śniadanie od razu postawiło mnie na nogi:AM-JKLUrkkzDCmnYWGiPZtyuj0rSyWBg_3OXpdhA

    Do tego była słodka kawa i kawał ciasta...wiedziałem już, że obiad mogę sobie spokojnie odpuścić!:-). Wioska sama w sobie była przepięknie położona w wąskiej dolinie strumienia, a sam dojazd do asfaltu to było jakieś 20 kilometrów

    Po dojeździe do asfaltu wziąłem paliwo  i śmignąłem znowu w las. Po nocnych opadach było jeszcze mglisto, ale prognoza zapowiadała ładny dzień. Wspinając się na przełęcz spotkałem chłopaka z Czech, który jechał ORL w odwrotnym kierunku. Wieczorem złapała go burza w górach, opony się zakleiły i z lasu wyciągali go pasterze koniem. Noc spędził śpiąc z pasterzem w jednym łóżku...to jest przygoda co nie??:-)

    Kolejne godzina to był przejazd fajną szutrową drogą górską, ale ze względu na zamglenie nie było widoków. Następnie dojechałem do asfaltu, który skierował mnie na zaporę Bicaz.

    Sama zapora była spoko, ale po doznaniach ostatnich dni dla mnie był to tylko taki sobie widoczek. Trza jechać dalej! 20 metrów od zapory zaczynał się fajny szuter okrążający wschodnią część zalewu. Zapowiadała się fajna jazda  - słoneczko świeciło już dosyć mocno i cieszyłem się, że będę sobie pyrkał spokojnie po szuterku, w cieniu lasu, z widokami na zalew. Wiszful finking!:-) Las ył tak gęsty, że jeziora nie było widać, szuter skończył się po kilku kilometrach i został zastąpiony czymś takim:

    Po godzinie telepania się w błocie miałem już serdecznie dość i cieszyłem się kiedy jakość drogi zaczęła się poprawiać - niechybnie znak, że skończy się błoto! Błoto kończyło się szlabanem...

    Byłe załamany - czyżby czekało mnie telepanie się z powrotem w tym błocie?? Miałem jeszcze małą szansę - po lewej stronie był mały prześwit między szlabanem a drzewem, ale był tam wysoki na 30 cm próg koleiny. Musiałem więc najpierw spłaszczyć ten próg i dopiero po tej pracy mogłem spróbować wjazdu 

    Ufff! Jade dalej!:-) Ten odcinek nie był fajny - walka w błocie, zero widoków i jeszcze ten szlaban...nie polecam. Po kolejnej półgodzinie dojechałem do asfaltu, i po następnej fajnej godzinie zaczęło się to, co misiaczki lubią najbardziej:

    Tak....było ciężko!!!:-) Asfalt zaczął się jakieś 3 godziny później i zaprowadził mnie do mini-transfogarskiej:-) Nie spodziewałem się takich winkli więc nie miałem już baterii w kamerze, ale było naprawdę zakrętowo! Na przełęczy zjechałem z asfaltu i kilkaset metrów za lasem znalazłem miejsce na biwak. Coś jak w bajce....AM-JKLWnNTh3I33LMDBARQJfr3CS094nomW6PLkJ

    • Like 9

  2. Dziewiąty dzień: Kraj Seklerów.

    K-WKuIHz-QpQGZxxcOwnQxXv7p-CCmKw-LcnVZQK

    Nadszedł czas na pożegnanie się z Braszowem i Fogaraszami  - od tej pory będę poruszał się wzdłuż Łuku Karpat na północ i później na zachód trackami OffRoad Romania Lite. Moją podróż trackiem ORL rozpocząłem w Covasnej. Początkowo były to piękne wiejskie asfalty w lekko pofalowanym terenie, czasami pojawiał się szuter, czasami brody

    Było spokojnie, pięknie, słonecznie i cieplutko! Po godzinie takiej jazdy rozpoczęła się wspinaczka wąskim asfaltem w lesie. Podejrzewam, że droga ta jest przeznaczona dla ciężarówek z drzewem, ale po drodze nie spotkałem nikogo.

    Po dojeździe do przełęczy okazało się, że jestem w środku dzikich, niezamieszkałych gór! No to było coś zajebistego - zaczął się off, byłem sam na sam z naturą.

    Często zatrzymywałem się w celu rozdziawienia gęby, na kawkę czy coś tam innego. Zapomniałem nawet o obiadku!:-)

     

    Po jakichś trzech, czterech godzinach tego raju trafiłem na asfalt, ale był to naprawdę krótki pobyt w pobliżu cywilizacji. Po chwili znowu wjechałem w górzysty teren, ale teraz było zdecydowanie mniej lasów i więcej pastwisk.

     

    To co było później to była bajka! Niestety padła mi bateria w kamerze i nie mam filmów...Ogólnie to było tak, jakbym jechał trzy godziny przez Borżawę lub Krasną - cały czas jazda granią, piękne widoki po obu stronach i zero ludzi! Ależ mi się to podobało - przez cały dzień jazdy (z wyjątkiem wiosek i asfaltów) nie spotkałem żywej duszy! Pod koniec dnia chmury nad górami zaczęły się zagęszczać i w oddali w kierunku mojej jazdy zobaczyłem pierwsze błyskawice. Wyglądało to pięknie, ale jakoś nie uśmiechało mi się pozostanie na grani w czasie burzy...W ostatniej chwili udało mi się zjechać do wioski na końcu świata i znaleźć nocleg u dobrych ludzi. Wioska była wspaniała!

    AM-JKLWUjMqtqMPma0Y8Tlm-RlFIy-haUafaKfzp

    AM-JKLU_4b8oIDlYGzpNlKS2veDH4ouAhBAsOiNqAM-JKLVLK3lCu4IKoi3QdNBY4WwcojhOenpmckmt

    To był cudowny dzień!

    • Like 9

  3. Ósmy dzień: testowanie Off Road Romania LiteAM-JKLXK-d5ulB0x10rp7XFrTQLcfpQxK68YfC4h

    Badanie TET poprzedniego dnia uświadomiło mi, że ten track jest bardziej nastawiony na teren i taplanie się w błocie, a mniej na widoczki.  To było fajne, ale Rumunia jest zbyt piękna żeby przejechać ją lasem:-). Kilka lat temu na tym forum koleś z Rumunii reklamował apkę z trackami przeznaczonymi dla cięższych motocykli. Nazywa się to Offroad Romania Lite i jest załadowana na moim telefonie:-). ORL przechodzi również koło Braszowa więc postanowiłem przetestować kawałek i to był strzał w 10tkę!:-)

    Jeden odcinek to mniej więcej jeden dzień jazdy, wszystko jest fajnie opisane, łącznie z zabytkami i punktami wartymi odwiedzenia, a poziom trudności jest dla cięższych adwenczurów. Fajne jest to, że autorzy tracka starali się żeby trasa obfitowała w ładne widoczki i mniej więcej 1-2godzinne odcinki asfaltu między sekcjami ofowymi - dzięki temu był czas na odpoczynek, znalezienie knajpki z jedzonkiem czy sklepu. Jednym słowem - dla mnie ideał:-)

    Nie jeździłem zbyt wiele tego dnia - odwiedziłem Bran i Braszów, ale większość dnia spędziłem na powolnym pyrkaniu pięknymi szutrami, wąskimi asfaltami i przede wszystkim na gapieniu się na piękne góry!:-)

     

    • Like 7

  4. Siódmy dzien. Badamy TET.

     MAwiuUqHyj1hRpEhbDSx6aKVnFW5ovt9Q-Zo_NSU

    Plan na ten dzionek był prosty - chcemy się troszkę ucywilizować poprzez wizytę w Braszowie, a stamtąd zaliczyć kawałek TET'a i zanocować w okolicach pasma Piatra Crailui. Miał to być dzień przeznaczony na odpoczynek i spokojny ofik bez spinki. Piatra Crailui to grań położona kilkanaście kilometrów na wschód od Fogaraszy. Znałem tam fajne miejsce na kemping i postanowiłem skorzystać z tej wiedzy na następny nocleg. Wiele zmieniło się w Rumunii od mojego !ostatniego pobytu - poprawiła się jakość asfaltu, buduje się infrastruktura. Na szczęście jest jeszcze mnóstwo miejsc gdzie można obcować z piękną naturą. Najpierw jednak cywilizacja:-)

     

    TET Rumunia przechodzi niedaleko Braszowa, więc po obiadku i deserku skierowaliśmy się kilkanaście kilometrów na wschód do lasu. Nie trzeba było długo czekać, żeby zrobiło się fajnie:-)

    Ogólnie wszystko było spoko z wyjątkiem ostatnich odcinków podjazdów pod przełęcze - mimo braku opadów w ostatnich dniach las jednak zatrzymał dużo wilgoci i nasze mitasy słabo sobie radziły z klejącym się błotem. Ogólnie jednak trasa była całkiem spoko nawet dla nas:-)

     

     

    Po 3-godzinnej zabawie skierowaliśmy się w rejon Piatra Crailui walcząc z piątkowymi korkami na wąskich, górskich drogach. Rano na naszej miejscówce można było nacieszyć oczy takim widokiem

    AM-JKLXvpOhkU9WqZeWYQCDC3CmVkFGJM2sRLb-p

    Niestety tego dnia okazało się, że Michał będzie musiał wracać do Polski, więc dalszą podróż odbyłem sam.

    • Like 6

  5. Szósty dzień. Szczytujemy!!!:-)

    DaNj5HCH7NhydMSjzkg7ZwskKVVxneqaz6REam8X

    Po wygramoleniu się ze schronu zastałem taki widok:AM-JKLURefLTjn2zdHgjZzxy01yZkwZ1SWGre_-X

    Moldoveanu składa się z dwóch szczytów - ten po prawej jest niższy o jakieś 30 metrów i oddalony w linii prostej od właściwego szczytu o jakieś 400 metrów. Żeby się tam wdrapać musieliśmy pedałować 200 metrów w pionie. Na szczęście podejście wyglądało straszniej  niż było w rzeczywistości:-)

    Całe szczęście, że nie zdecydowaliśmy się na wejście poprzedniego dnia - ominęłyby nas cudowne widoki z obu szczytów, do tego wieczorne podejście po całym dniu byłoby super męczące. Dzięki naszej decyzji mogliśmy więc cieszyć się spacerkiem w ciszy i spokoju, z brzuszkami wypełnionymi dobrym śniadankiem.

    Ten dzień okazał się najtrudniejszym w całej wędrówce - zejścia i podejścia były strome i długie, często szliśmy w znacznej ekspozycji, zdarzały się liny i łańcuchy. Po drodze spotkaliśmy trzech Izraelczyków idących w przeciwnym kierunku - pytali nas jak długo jeszcze będzie tak niebezpiecznie....:-).

     

     

    W pewnym momencie zobaczyliśmy Transfogarską i odczułem ulgę, że to już koniec. Okazało się jednak, że czeka nas jeszcze 100-metrowe zejście po błotnistej ścieżce i 200-metrowe podejście po dużych kamieniach:-). To już jednak była ostatnia walka tego dnia i po godzinie pedałowania, zziajani dotarliśmy do schroniska przy drodze.

     Po zejściu do drogi zjedliśmy coś tam w knajpce i stanęliśmy przy drodze łapiąc stopa. Po 5 minutach jechaliśmy już do Fagaras, skąd taksówką udaliśmy się do Malinis. Reszta wieczora to pranie i przepakowywanie rzeczy dalszej podróży. 

     

    • Like 6

  6. 9 godzin temu, Mario 6na9 napisał:

    No, Chłopy. Piesza wycieczka to petarda i nie mam na myśli tylko widoków. Platynowy medal.

    Pewnie jeszcze wspomnę o tym w podsumowaniu, ale napiszę teraz: wjazd motorkiem na transfogarską jest fajny, ale to 10% sukcesu. Fajnie jest wziąć ze sobą jakieś trampki i spodenki i dojść chociaż do jeziora. Motorki można zostawić pod schroniskiem bez żadnego problemu. Jeszcze lepiej byłoby pójść 10 min dalej za jeziorko, bo tam otwiera się zajebisty widok na kolejną dolinę. W ogóle "zaliczenie" transfogarskiej jako jedynej atrakcji w Rumunii to słaby pomysł. Tam jest milion innych zajebistych gór, do tego Delta Dunaju i wiele wiele innych atrakcji

    pozdrawiam trolik

    • Like 5

  7. Piąty dzień. Pogoda dopisuje!

    AM-JKLXIEwhzBpFX8-ffpawbg0zgy97-puO_5dSR

    Noc była dla mnie koszmarem - nie byłem właściwie przygotowany kondycyjnie do trekkingu i wczorajszy intensywny dzień zabił mi nogi. Tak więc zamiast snu wkurwiałem się na ból nie wiedząc czy będę się nadawał do marszu w następnym dniu. Na szczęście ten widok zadziałał na mnie niczym najlepsze lekarstwo:AM-JKLUZCnqjTLVEdKbtLUdyzPBdXs5IGGcAwR1U

    Pogoda była po prostu piękna! Zero chmur, zimno jak cholera (zamarzła nam woda w butelkach:-)), wokół pustka i widoki na wiele kilometrów....poranek mistrzów!:-).

    Śniadanko w takich okolicznościach było przyjemnością.

    Nie spieszyliśmy się nigdzie - śniadanko, kawa, suszenie śpiworów, składanie gratów. Wszystko powoli, spokojnie...kurde uwielbiam biwaki w górach! Po tych wszystkich ceremoniach zebraliśmy się i powoli ruszyliśmy granią. Powiem tak: warto było próbować trzy razy! Te góry mają w sobie wszystko to, co lubię - patrząc na północ mamy widok na równiny, w pozostałych kierunkach widzimy zróżnicowany krajobraz górski. Do tego cisza, brak ludzi...to są prawdziwe wczasy!:-)

    Nogi na szczęście nie odmawiały mi posłuszeństwa, ale był inny problem - tempo marszu było słabe ze względu na widoki..."-). Co krok zatrzymywaliśmy się z rozdziawionymi gębami podziwiając piękno i dzikość tego miejsca. Niby w środku Rumunii, a prawie na księżycu.

    Wieczór nadchodził szybko i trzeba było szukać miejsca na nocleg. Udało nam się dojść do startu podejścia na najwyższy szczyt Fogaraszy Moldoveanu (2560 chyba), ale 300 metrów podejścia w pionie, brak wody po drugiej stronie oraz zbliżające się chmury odwiodły nas od pomysłu wdrapywania się wieczorem. Tę noc udało nam się spędzić w schronie. Schrony takie znajdują się na szlaku co kilka godzin - nie ma tam nic wielkiego, ale ale nie wieje i nie pada w środku:-). Jeszcze tylko kolacja i spać!

     

    • Like 7

  8. Czwarty dzień: pedałujemy pod górę.

    UJ2x29k4rpmT69z2nFKgEPlgRHwv7nPLg5CKSByT

    Grań Fogaraszy próbowałem przejść już dwukrotnie. Za pierwszym razem zatrzymała mnie biegunka po zjedzeniu oscypka wyciągniętego z brudnej kieszeni przez spotkanego na szlaku pasterza. Piękne trzy dni z ową biegunką spędziłem w rozpadającym się szałasie pasterskim, zabarykadowany przed misiem nastawionym na pożarcie moich zapasów jedzonka. Gnojek rozłożył się się pod drzewami i czekał kiedy wyjdę. Na szczęście po drugim dniu zaczął padać deszcz i miś sobie poszedł. Druga próba przejścia granią miała miejsce w 2016 roku i została opisana na tym forum.  W skrócie: po przewrotce kufer zmiażdżył mi kostkę chronioną butem trekkingowym. I tak znalazłem się pod Fogaraszami po raz trzeci, mocno zmotywowany do przejścia grani.

    Poranek przywitał nas średnim zachmurzeniem i prognoza wskazywała, że taka pogoda utrzyma się do nocy. Kolejny ranek miał już był słoneczny podobnie jak następne dni. No nic - pożyjemy zobaczymy. Przejście zaplanowanego odcinka powinno nam zająć 3 dni, ale na wszelki wypadek zabraliśmy 4-dniowy zapas żarcia. Po wyjściu z pensjonatu skierowaliśmy się w lewo i pomaszerowaliśmy przez las po cichu licząc, że załapiemy się na podwózkę korzystając z częstych przejazdów pracowników leśnych. Tak też się stało i zyskaliśmy około dwóch godzin marszu. Po wyjściu z auta zaczęło się robić pionowo. Szlak był dobrze oznaczony, było zielono, pachnąco, cicho, pięknie - w takiej atmosferze trekking to sama przyjemność! 

    Po krótkiej przerwie nad strumieniem ruszyliśmy w dalszą drogę. Szlak prowadził nas korytem strumienia, ale za żadne skarby nie mogliśmy znaleźć oznakowania - straciliśmy chyba z godzinę na poszukiwaniu znaków i nic. No dobra, tak czy owak trzeba iść w górę.

    Koryto strumienia wypełnione było rumowiskiem drzew i głazów, więc po krótkim czasie wyszliśmy z niego i maszerowaliśmy równolegle przedzierając się przez gęsty las choinek i innych krzaków.

    Ta część podejścia była nieprzyjemna - idziemy w chmurze, nie wiemy gdzie jest szlak, gęste krzaki pakują nam się do oczu....brrrr. Na szczęście po dwóch godzinach weszliśmy w kosodrzewinę i przedzieraliśmy się przez maliny i jagody - ulubione jedzonko okolicznych misiów....:-). Michał przygotował gaz pieprzowy i szliśmy sobie dalej ścieżką zrobioną przez misia, mijając misiowe kupy, w środku misiowej stołówki...Na szczęście miś pewnie spał i udało nam się minąć ten fragment bez walki:-)

    Od tego momentu zrobiło się naprawdę stromo-szliśmy na wprost pod górę i każdy krok był naprawdę dużym wysiłkiem. Koniec końców udało nam się wspiąć na grań i znaleźć szlak!!:-)

    Dalej było już całkiem przyjemnie, choć pogoda nie rozpieszczała nas widokami. Było nam to jednak na razie obojętne, bo dochodziliśmy do siebie po wyczerpującym podejściu.

    Przez cały dzień marszu nie spotkaliśmy żywej duszy:-). Pod wieczór rozbiliśmy biwak tuż przy szlaku na kawałku płaskiej ziemi i zasnęliśmy szybko z nadzieją na lepszą pogodę jutro

    • Like 6

  9. Trzeci dzień: nocujemy pod dachem.

    AM-JKLXHw3J8I1bcHvRMErkancw_xIwwe8-aO7Zk

    Plan na ten dzień był taki, że telepiemy się powoli w stronę Transfogarskiej, dobrze jemy pod drodze i podziwiamy widoki. Następnie jedziemy w stronę Fagaras i szukamy pensjonatu znajdującego się jak najbliżej startu naszego podejścia pod pierwszy szczyt na grani czyli Comisu.

    Najpierw jednak trzeba było zaliczyć poranek. A było ciężko...:-)

    Autostrada nadal nie jest skończona, choć prace trwają. Od czasu do czasu trzeba było więc uprawiać slalom między odcinkami autostrady - nam to jednak nie przeszkadzało, bo nigdzie się nie spieszyliśmy i chcieliśmy po prostu cieszyć się piękną pogodą, widokami i spokojną jazdą.

    Po kilku godzinach takiej sielanki zbliżyliśmy się do Transfogarskiej i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Cudowna pogoda na dole nie przełożyła się niestety na bezchmurne niebo w górach - sama przełęcz była pokryta chmurami, było zimno i nieprzyjemnie. Pożarliśmy więc pół świniaka i worek ziemniaków w knajpie, a następnie rozpoczęliśmy ucieczkę do ciepełka.

    AM-JKLUFNkYvTF7GGadrczMm4bapsCNIEzHUuv5H

    Po zjeździe skierowaliśmy się na wschód i w Fagaras skręciliśmy na południe do jednej z dolinek szukając noclegu. Voila!:-)

    Wieczór spędziliśmy na przepakowaniu gratów do plecaków, studiowaniu drogi i odpoczynku. To był fajny dzień!

    • Like 9

  10. Drugi dzień: asfaltem do Rumunii.

    AM-JKLUM5dDlOyubg6S1X9SGUXCaoRpKB--4vwKh

    Od kilku lat Tylawa stała się dla mnie punktem wypadowym na wschód/południowy wschód i jak zwykle moja ulubiona miejscówka nie zawiodła mnie w zakresie pogody.

    AM-JKLW_3IWpFigfGxq-TABy0lZgDSmimtSCEQm9

    Uwielbiam poranki na wrześniowych wyprawach kiedy budzi mnie słoneczko, ale nie jest już tak gorąco żeby zrobić mi z namiotu piekarnik. Można sobie wstać spokojnie bez obawy o to, że spocę się już od samego poruszania się. Kolejnym plusem są poranne mgły, które w połączeniu ze słoneczkiem tworzą piękne kombinacje kolorów. Nie ma nic piękniejszego od kawki w takich okolicznościach przyrody!

    Kolejnym plusem wrześniowej jazdy jest temperatura - oczywiście jeśli świeci słoneczko!:-). Po śniadanku i spakowaniu się bez pośpiechu ruszyliśmy na południe jadąc wolniejszą, ale zdecydowanie piękniejszą wschodnią drogą przez Słowację. Warun był idealny - temperatura 20 stopni, lekkie chmurki na niebie, mały ruch na bocznej drodze.

    Podobnie było na Węgrzech, aż w końcu dojechaliśmy do granicy węgiersko - rumuńskiej. Przed nami stało kilku kolesi na dużych gieesach jadących asfaltem przez transfogarską do Chorwacji. Jeden z nich zapomniał dowodu rejestracyjnego i z tego powodu zabawy graniczne trochę się przeciągnęły. W końcu jednak daliśmy radę i wjechaliśmy do słonecznej Rumunii.

     

     

    Niby nic wielkiego się nie działo, ale jazda była po prostu piękna - może dlatego że w końcu byłem na wyprawie??:-). Po jakimś czasie zauważyliśmy, że słoneczko jest coraz niżej i trzeba szukać miejsca na nocleg. Zbliżaliśmy się do autostrady koło Cluj i trzeba było się spieszyć z szukaniem. Miejscówkę udało się znaleźć i to całkiem niezłą...:-)

    AM-JKLWIfJG7a-EnVTZcrQOoQzwzerON3EC2Cxyy

     

    • Like 12

  11. Plany jak zwykle ostatnio były ambitne - Iran!:-). Rzeczywistość oczywiście olała nas ciepłym moczem, gdyż Irańczycy zabronili przemieszczania się między prowincjami, choć zaczęli wydawać wizy turystyczne. Logiczne co nie??:-)

    Michał do tej pory przemieszczał się jakąś wielką armaturą, ale kilka miesięcy temu zdecydował o kupnie pięknego adwenczura w postaci F650GS. Zdążył już nawet ochrzcić ten piękny motorek poprzez zaliczenie godnego, kilkunastometrowego szlifa po nocnym zderzeniu z sarenką, ale takie detale nie odstraszają prawdziwych rajderów!

    Umówiliśmy się w Tylawie wieczorem 4go września, więc musiałem ruszyć ze Szczecina prawie w środku nocy coby się wyrobić:-). Wrzesień o piątej rano potrafi być cholerycznie zimny, ale dałem radę znieść te początkowe trudności do momentu pojawienia się wielkiej lampy

    Potem było już tylko lepiej, choć niewytrenowana dupa zaczęła boleć po kilku godzinach:-). Ze względu na brak czasu większośc drogi spędziłem na autostradzie, ale udalo się skręcić na południe i rozpocząć fajną jazdę!:-)

    Pierwsze spotkanie z Rumunią mieliśmy już w Polsce:-) - na parkingu przed sklepem w Tylawie spotkaliśmy całą armię Rumuńskich grzybiarzy, którzy właśnie przygotowywali się na inwazję polskich lasów:-). Po szybkich zakupach udaliśmy się więc na poszukiwania miejscówki do spania, co nie jest trudnym zadaniem w Beskidzie Niskim.

    Po rozbiciu biwaku ponarzekaliśmy trochę na Irańczyków i zajęliśmy się planowaniem naszej wyprawy. Pomysł był taki, żeby zajechać w okolice Fogaraszy, pośmigać trochę po asfaltowych winklach, zostawić motorki i na bucie zaliczyć Grań Fogaraszy. Następnie chcieliśmy przemieścić się Łukiem Karpat na Ukrainę i następnie do Polski. Przyszłość pokaże, że rzeczywistość po raz kolejny oleje nas ciepłym moczem... 

    Niemniej jednak początek był fajny!

     

    • Like 11

  12. Wróciliśmy, ale nie cali i nie zdrowi. Michał trafił psa w Rumunii. W nieszczęściu tyle dobrego że oprócz 10 połamanych żeber i uszkodzonego moto nic więcej się nie stało. Zabrakło nam 200 metrów do spania. Była to wieś z domami rozsianymi co 100-200 m. Przy drodze rów melioracyjny, za rowem pies. Jechałem 1szy i chyba się mnie przestraszył. Jechaliśmy za szybko (ok 70) i było już prawie ciemno. Zaliczyliśmy piękny dzień jazdy, minęliśmy chyba z milion psów i nic się niestało i to uśpiło naszą czujność. Uważajcie na psy w Rumunii!!!. Rumunska Służba Zdrowia i Policja  zrobiły super robote!. Wlaśnie dostałem info że Michał dojechał karetką do domu, ja dotarłęm wczoraj wieczorem. Wyprawę uważam w związku z tym za zakończoną.

    pozdrawiam trolik

     

     

    • Like 4
    • Sad 2

  13. 8 godzin temu, Mario 6na9 napisał:

    trolik. Nie jedziemy dalej?!!

    Moja żona uwielbia wrzosy. Zawsze mamy cały balkon doniczek na jesień. Zabrałem ją w ramach niespodzianki na wrzosowisko w Bornym. Była w niebie.

    Po powrocie okazało się że mam duże wrzosowisko 40 km od domu, Mostówka.

    To już koniec opowieści - za Okonkiem zaczyna się mój "komin", więc dalej pojechaliśmy już asfaltem. Jeśli chodzi o wrzosy to polecam okolice Okonka - na byłym poligonie (obecnie rezerwat) jest fajna trybuna z której widać hektary wrzosów. W ogóle cała okolica jest super!:-)

    podrawiam trolik

    • Like 3

  14. 50 minut temu, Mario 6na9 napisał:

    Dobrze zacząłem niedzielę. Kawa po irlandzku (bez śmietany bo po co) i obejrzałem dwa fajne filmy o super przygodzie. Coraz bliżej wiosna.

    U nas na Zachodzie wiosna już jest! Po obiadku startuję na moto. Jest sucho, słonko świeci...:-)

    pozdrawiam trolik

    • Like 2

  15. Dziewiętnasty dzień. Powrót.

    wmlvQQjVE4lvpukw5ohCTESWgdEsqoXKMX4ahpZ2

    Poranek na Secret Spocie był cudowny. Słoneczko, śpiew ptaków. delikatny wiaterek, spokój - tak sobie właśnie wyobrażam pobyt na Kaszubach!!:-). Zbieranie się było baaardzo powolne, ale koniec końców ruszyliśmy w dalszą drogę. 

    Jakoś tak dziwnie było tego dnia. Teoretycznie mieliśmy jeszcze tracki na 2 dni jazdy, ale poruszaliśmy się już po własnym podwórku i nie było motywacji do powtarzania po raz kolejny tych samych tras. Pierwsze 3 godziny jazdy były super, bo Wdzydze były cudowne, ale wraz ze zbliżaniem się do Drawska rozpoznawaliśmy coraz więcej znajomych terenów i chęci zanikały. Po wjeździe na znajome do naszej piaskownicy zatrzymaliśmy się więc w Szczecinku na zajebiście dobre jedzonko i ruszyliśmy prawie całkowicie asfaltem do Szczecina. "Prawie" - bo zahaczyliśmy o kilka ulubionych miejsc.

    Rezerwat w Okonku

    I tak zakończyła się nasza Szlajanka. Mógłbym napisać wiele o napotkanych ludziach i odwiedzonych miejscach, ale powiem jedno - nie rozczarowałem się.

     

    • Like 8
×