Skocz do zawartości

KaeS

Użytkownik
  • Zawartość

    8 185
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

  • Days Won

    155

Zawartość dodana przez KaeS

  1. Popatrz, metalowe wsuwki na pewno mają po ząbku. Ząbek nie pozwala na wyjście wsuwki z obudowy. Weź jeśli trzeba szkło powiększające dobrą twardą iglicę albo igłę do zastrzyku i trzeba wcisnąć ząbek, który zazębia się z obudową. Trochę zabawy ale tak to jest zbudowane.
  2. KaeS

    Powitać

    Cześć
  3. KaeS

    Pimpuś się wita.

    Cześć
  4. KaeS

    Przywitanie

    Cześć
  5. KaeS

    Białoruś

    Pijani kierowcy – złota żyła białoruskiego budżetu Kresy24.pl 08.04.2016 W 2015 roku milicja drogowa w Mińsku zatrzymała 3 787 pijanych kierowców. 192 z nich zatrzymała po raz drugi w ciągu roku. Zgodnie z prawem samochody, które prowadzili w chwili zatrzymania podlegają bezwzględnej konfiskacie. W ubiegłym roku na Białorusi sprzedano 1300 samochodów skonfiskowanych od pijanych kierowców i przemytników. Urzędnicy nie zdradzają jednak kwoty, jaka wpłynęła do budżetu państwa ze sprzedaży aut. Po uprawomocnieniu się wyroku sądu, dokument o konfiskacie kierowany jest do działu egzekucji. Pojazd zostaje opisany i odprowadzany na parking milicyjny, gdzie specjalna komisja wycenia jego wartość. Obecnie na parkingu „Wastocznyj” w Mińsku stoi ponad 800 samochodów czekających na aukcję. W ubiegłym roku „spod młotka” wyjechało 1300 maszyn. Jak podaje portal minsknews.by, wśród nich można znaleźć i starą Ładę i Rolls-Royce i Lamborghini. Zdarzają się też jeszcze bardzie osobliwe egzemplarze; na przykład koparka, wóz strażacki czy dźwig. W Brześciu wystawiono na aukcje lokomotywę – 34 – letnią, jej cena wywoławcza wynosi 364 mln. rubli (równowartość ok. 68 tys. złotych). Około 80 proc. wystawionych na sprzedaż pojazdów trafiło na milicyjny parking, ponieważ osoba kierująca nim dwukrotnie w ciągu roku została zatrzymana na jeździe na podwójnym gazie. Drugie miejsce na liście skonfiskowanych zajmują samochody biorące udział w przemycie narkotyków i innych towarów. Najmniej jest samochodów, które były na liście poszukiwanych przez milicję lub z „przebitymi” numerami nadwozia. Odrębną kategorię stanowią samochody, których byli właściciele naruszyli zasady czasowego wwozu na terytorium Republiki Białoruś. Kresy24.pl
  6. KaeS

    Witam serdecznie

    Witaj z Bieguna :)
  7. KaeS

    Sprzedam dakara kupię ....

    Fajny :), Una bestiacza. Ale cena też fajna...
  8. KaeS

    Sprzedam dakara kupię ....

    Tak też myślałem. Czyli w dobrym kierunku idzie moje dojrzewanie
  9. KaeS

    Sprzedam dakara kupię ....

    O jej, każdy przecież (taką mam nadzieję) z wieku dziecinnego przechodzi w wiek dojrzewania i interesują go dalej cycki ale już w innym świecie doznań empirycznych. Tak też i ja...
  10. KaeS

    Sprzedam dakara kupię ....

    No śmiało... tylko nie śmiać się ze mnie :-D
  11. KaeS

    Sprzedam dakara kupię ....

    Z racji tej, że jestem jeszcze w poważnym świecie motocyklowym świeżak, - co to są te cycki?
  12. KaeS

    Sprzedam dakara kupię ....

    A można przecież zrobić tak: Była 250-siątka, - jest pięćsetka. Chcesz dakara z dwoma garami... ponad litra nawet będzie miał i wagę oczekiwaną no i koło 21` cóż za problem?
  13. KaeS

    Białoruś

    Znalazłem fajną relację białostockich trampkarzy na forum forum.transalpclub.pl z mnóstwem zdjęć i doświadczeń. Zapraszam. Białoruś na dziko
  14. KaeS

    Białoruś

    BIAŁORUŚ Nasz sąsiad - tak bliski i oczywisty, że mało kto tam był... Zobaczyłem objuczonego rowerzystę z rosyjskimi oznaczeniami. Chciałem z nim pogadać. Ruszyłem dziarsko szeleszcząc deszczakiem. Cyklista zerwał się z ławki, chwycił rower i zaczął uciekać. Po chwili porzucił rower i uskoczył za pobliskie krzaki. Najwyraźniej uciekał przede mną. Podszedłem do roweru. Bieda z niego aż piszczała. Ale charakter i szmat drogi było w tym czuć na kilometr... Pięć sąsiedzkich pogaduszek ZDOBYCIE BRZEŚCIA Termin: 20-31 maja 2011 r. Uczestnicy: Andryszek, Sosna, Panorama Trasa: około 600 km. U NIEMENA W CHACIE Termin: 15-21 czerwca 2011 r. Uczestnicy: Andryszek Trasa: około 850 km. WE TRÓJKĘ Termin: 13-18 sierpnia 2012 r. Uczestnicy: Sztywny, Sowa, Andryszek Trasa: około 450 km. CAŁA SZÓSTKA Termin: 18-26 sierpnia 2012 r. Uczestnicy: Sztywny, Sowa, Andryszek, Yanucha, Todek, Endru Trasa: około 1900 km. W POJEDYNKĘ Termin: 26.08 - 03.09.2012 r. Uczestnicy: Andryszek Trasa: około 900 km. Źródło.
  15. KaeS

    Białoruś

    Przed chwilą znalezione w sieci: Bardzo długa relacja z motocyklowej wyprawy na Białoruś. Zaskakująca Białoruś. Honda Africa Twin i tajniak nad jeziorem Honda Africa Twin to motocykl, który do podróży na Białoruś jest idealny. Wybraliśmy się tam w przedłużony weekend majowy. Tytuł relacji wymyśliłem jeszcze przed podróżą. Miał brzmieć „Skansen towarzysza Łukaszenki”. Tekst: Mariusz Ignatowicz, zdjęcia: Katarzyna Manios i Mariusz Ignatowicz Bombardowani z polskich mediów opisami zacofanej, podobnej do Korei Północnej dyktatury nie byliśmy przygotowani na to, co zobaczymy na miejscu. A zastaliśmy wspaniały, czysty kraj, pełen śladów polskości, z zadbanymi miastami i urzekającymi, nieco może ubogimi wioskami i dziką przyrodą. Zastaliśmy kraj zamieszkany przez uśmiechniętych, niesamowicie życzliwych i chyba szczęśliwych ludzi. Ludzi dumnych z tego, że są Białorusinami. Już na samym początku podróży zmuszeni jesteśmy zweryfikować nasze szczegółowo przygotowane plany podróży. Samo przekroczenie granicy zajmuje bowiem ponad trzy godziny, a i tak wymijamy kilkunastokilometrową (!) kolejkę samochodów, oczekujących na odprawę. Ku naszemu zaskoczeniu białoruscy celnicy są jednak bardzo przyjaźni i przesadnie się nie czepiają. Ogromnie dużo czasu i energii zabiera wypełnienie granicznych formalności. Trzeba tu zresztą bardzo uważać – złe dane w formularzach mogą skutkować kłopotami przy wyjeździe. Robi się późno. Krótka narada – rezygnujemy ze zwiedzania Grodna i ruszamy w stronę Nowogródka. Planujemy znaleźć tam hotel, a jako że to nasz pierwszy nocleg – nie chcemy błądzić w ciemnościach. Drogi nudne, dziur brak Białoruś wita nas świetnymi, całkiem pustymi drogami i długimi, przeraźliwie nudnymi prostymi. Odcinki bez najmniejszego zakrętu, pagórka czy skrzyżowania, etapy prowadzące przez identyczny las z obu stron lub identycznie wyglądające pola ciągną się przez dziesiątki kilometrów. Po pierwszym zauroczeniu nowym krajem te długie proste będą nam już później bardzo mocno doskwierać podczas pięciodniowej podróży. Dziwi też nas brak stojących w krzakach milicjantów, polujących na naszpikowanych dolarami Polaków – przecież tak nas ostrzegano przed nimi w Polsce! Po kilkunastu podróżach na Ukrainę jestem już przyzwyczajony do mundurowych, wymuszających od cudzoziemców pod byle pretekstem łapówki. My jednak na drogówkę nie trafiamy ani razu – do samego końca podróży spotkamy ich zresztą tylko raz, na stacji benzynowej. Więcej znajdziecie tutaj: http://motovoyager.n...ziorem-wyprawa/
  16. KaeS

    Białoruska podróbka

    Jak we wcześniejszym tłumaczeniu obiecałem, dalej kontynuuję temat: 1500 kilometrów na M1NSK TRX 300 i: sny o czymś większym AUTO.TUT.BY 22 lipca 2015 Dmitrij Nowicki, foto: Anton Szełkowicz, Gleb Małofiejew Dmitrij Nowicki, redaktor naczelny pisma „Bolszoj”, przejechał na motocyklu M1NSK TRX 300i 1500 kilometrów – i ma, o czym pisać. Motocykl dostarczono mi jeszcze jesienią: w jesiennych topielach machnąłem nim 300 kilometrów, napisałem jedno sprawozdanie i postawiłem w garażu. Na lato miały być napoleońskie plany: w projekcie „Kraina na kołach”, gdzie motocykl powinien nawinąć tysiące kilometrów pomagając nam w zdjęciach najdalszych zakątków. Powinien - ale na razie nie nawinął. Dziś na liczniku jest wszystkiego około 1500 kilometrów, dlatego że karma tego lata dla marki M1NSK nie była pisana: najwyższe kierownictwo fabryki zostało zatrzymane, a „mój” motocykl stale „siedział” w naprawie. Ale i niesprawność, co prawda miała źródło z karmy. Może po prostu mi się tak poszczęściło z dostarczonym egzemplarzem: tak też bywa. Na zdjęciu most przez Prypeć, na którym kolejny raz rozbieramy i składamy motocykl. W pewnej chwili bajk pokochał „tracić świadomości”: jedziesz sobie jedziesz, potem deska rozdzielcza zaczyna mrugać, a za kilka minut wszystkie kontrolki gasną, silnik cichnie. Zdejmuję bak, poruszam przewodami albo po prostu czekam - po jakimś czasie bajk się ożywa. Apoteozą był powrót do Mińska z Polesie: TRX 300i zupełnie ucichł i przestał dawać oznaki życia. Do Mińska pozostawało kilometrów pięćdziesiąt… Wieczorna naprawa, płynnie przeobraziła się w nocną, nim wyjaśniła się przyczyna: na „plusie” akumulatora jest bezpiecznik, który jest źle zamontowany i w fabryce „działał” przylegając nie całą swą powierzchnią a jedynie częścią, i przegrzewał się, stopił się, w sumie stopił się zupełnie. Wydłubywanie bezpiecznika a potem wpychanie, bo inaczej tego nie można nazwać, nowego — i motocykl poleciał jak jaskółka”. Ale odjeżdżać daleko od firmowego serwisu mińska „jaskółce” śpieszyć się nie zamierza: stale psuje się pompa paliwowa. Motocykl - pierwszy w Białorusi z systemem wtrysku paliwa! Duma ojczystych motocyklowych inżynierów, ale ja wolałbym gaźnik, ponieważ w walce z pompą system wtrysku po prostu poległ. Pierwszą wymienili po przebiegu około 800 kilometrów, drugą wstawili po przebiegu 1200 kilometrów, teraz bzyka, i ona za chwilę się zatnie: szybko pojadę do serwisu gwarancyjnie wstawiać trzecią. Poproszę aby razem zmieniono zbiornik paliwa: widocznie, wewnątrz znajdują się paprochy, albo coś jeszcze, skutecznie zabijające pompę. Zwalać na „chińszczyznę” jakość nie wypada: pompa Delphi, to jakościowy producent, dlatego przyczyna jest albo w baku albo w karmie. Jednakże w czasie drugiej naprawy zbiornik przemyto - ale pompa wszystko jedno charczy. Poproszę w serwisie, aby wymienili zbiornik, być może, to pomoże. Jeszcze raz podkreślam: opisu podobnych niesprawności w internecie nie znalazłem, widać tak „poszczęściło” się tylko dla mnie. Czy są tam jeszcze jacyś męczennicy? Niech zostawiają swoje komentarze pod artykułem. Na tym lista niesprawności się kończy: pewnego razu w serwisie zrobili pełen przegląd, wyregulowali zawory, teraz jeździ sobie motocykl i jeździ. Ale daleko odjeżdżać na nim „strasznowato”: na razie w głowie są świeże historie z pompą i bezpiecznikiem, dlatego mam psychologicznego stracha, że znowu będzie się w czymś dłubać na trasie. Mam nadzieję, że do końca lata wszystkie „dziwadła” przejdą - i z motocyklem będziemy żyć w doskonałej harmonii. Jakoś sam w sobie motocykl nie jest najgorszy. O tym właśnie opowiem dociekliwemu czytelnikowi - co to w ogóle jest ten motocykl, M1NSK TRX 300i. Na rynku pojazd pojawił się w 2013 roku, i natychmiast udał się na wyścigi motocyklowe do samej granicy z Afganistanem. Ale w 2013 roku jedynie przyjmowano zamówienia, sprzedaż rozpoczęła się w 2014-m za podaną cenę 5100 dolarów. Jest oczywiste, że sprzedaż była słaba, bo kryzys i inflacja - ostatecznie w dolarowym ekwiwalencie taki motocykl dziś można kupić już za 3000 dolarów z ogonkiem. Doskonała cena! Bo za te pieniądze można kupić tylko „dorżnięte” enduro z połowy lat 90-ch, które potrzebuje zastrzyku. A tu: nowy motocykl, kompletny w gmole i kufry. Jest oczywiste, że motocykl nie jest produktem inżynierii krajowej: Białorusini już dawno niczego nie wymyślają, a składają chiński produkt. „W oryginale” to Zongshen RX3, po prostu wyposażono go w oryginalne opony, nalepki „M1NSK” aż wyszedł TRX 300i. Iniektorowe enduro dla początkujących: na przykład pod takim hasłem oryginalny motocykl Zongshen sprzedawany jest w USA. Sprzedawcy w USA mówią o jakościowym produkcie: to jeden z lepszych chińskich motocykli. Gotowym potwierdzić: motocykl ma solidny design, mocne podwozie, nie najgorszą ergonomię. Przyczepić się można tylko do małolitrażowego silnika o pojemności 250 cm 3. I problem nie w maksymalnej mocy: ,aby jechać trzeba silnik „podkręcić ", silnik jest sylaby na „dole”. Zespół napędowy został opracowany pod sportowy motocykl R250, i to widać: wesoło „kręci się „na górze” a na małych obrotach jest apatyczny, ciągu mało. Dlatego artykuł nosi nazwę „Sny o czymś większym” jedyne, czego brakuje dla TRX 300i, - to brak mocniejszego silnika. Nie koniecznie 600 cm 3, można i 300 - 400 cm 3, chłodzonego powietrzem, najważniejsze, aby miał ciąg na „dole”. Chociaż w trasie 120-130 km/h jechać można, no i dobrze. Z pasażerem i bagażem prędkość eksploatacyjna spada do 100 - 110 km/h, dlatego motocykl ten w żadnym razie nie jest turystycznym enduro, a normalnym miejskim bajkiem. Jeździć w pojedynkę, po mieście, z pracy do pracy - oto, czego trzeba. Za trzy tysiące dolarów - doskonała propozycja na rynku. „Nisza rynkowa przy tym modelu jest ta sama, jak u wszystkich modeli M1NSK: „mój pierwszy motocykl”. Kupiłem enduro, wypróbowałem, spodobało się po dołach i krawężnikach poskakać — zacząłem jeździć dalej. Do zdawania egzaminu na prawa jazdy TRX 300i zapewne się nie nadaje, ale jako pierwszy motocykl — to dobry wariant”. Chociażby, dlatego, że na nim bezpieczne są upadki. Nieregulowane skrzyżowanie, pojawia się nieoczekiwany samochód i aby nie wyrżnąć w jego bok, - ostre nurkowanie, kończące się „szlifowaniem”, hamowaniem kaskiem, hamowaniem plecami, i hamowaniem tylną częścią ciała. Kurtka się nie podarła, ale niewielkie obrażenia odniosłem. W motocyklu: podrapane zostały gmole, podrapane kufry, zgiął się ster. Ster z powrotem wygiąłem rurką, i tak jeżdżę. Jeżeli nie byłoby podwyższanych gmoli, zniszczyłby mnie bardziej. Eksploatacja nadal trwa. Ale! Ważne jest, aby rozumieć, że po „nacjonalizacji” fabryki tego motocykla w produkcyjnej gamie więcej nie zobaczymy. Co dalej będzie wypuszczać fabryka - w ogóle nie wiadomo, przecież trzeba mieć kontrakty, zamawiać części i robić to trzeba, aby na wiosnę zacząć montaż motocykli. Widać, że starej gamy motocykli już nie będzie. Ale, po pierwsze, w magazynach dilerów jeszcze jest jakąś ilość tych pojazdów. Dlatego ostatki będą sprzedawać się z pół roku – rok. Po drugie, do Rosji zawitał Zongshen, chiński producent tego motocykla. Dlatego wszyscy chętni mogą kupić „oryginalny” Zongshen. Po trzecie, wciąż jest interesujące, jak zaprezentuje się motocykl krajowy i ojczysty serwis. Widzę dziś ogromny niedobór części – ale to inny temat. Podsumowując pierwszą połowę sezonu: wszystko wygląda dobrze, ale na motocykl jakby ktoś „klątwę” rzucił. Teraz „barabaszka” się uspokoiła, będę dojeżdżać sezon, o wynikach powiadomię. Dlatego, że jest, co opowiadać i o serwisie, i o dostępności części, i o samym motocyklu. Jedziemy dalej! I, „Mińsk” – żyje! Mi samemu się chce w to wierzyć. Tłumaczenie KaeS.
  17. KaeS

    Białoruś

    Nie mają, ale mają Baćkę, którego gorliwe cerberusy załatwili już niejednego polskiego przewoźnika czy biznesmena, który miał nadzieję na zyski z białoruskiej współpracy. Jeśli masz ochotę przeczytaj artykuł z Przewoźnika. Jak stracić dwa razy jedną ciężarówkę przewoźnik nr 28 Ryszard Gałczyński Dotychczas funkcjonariusze białoruskich służb kontrolnych poszukiwali konkretnego pretekstu np. brak koła zapasowego, czy wywóz przez kierowcę kilkunastu paczek papierosów ponad dopuszczalnym limitem. Mając taką podstawę można zaaresztować ciężarówkę (nawet z ładunkiem) – jeżeli właściciel nie zapłaci ustanowionej przez sąd ceny wykupu, traci pojazd bezpowrotnie. [...] - Według białoruskich urzędników moja wina, bez względu na wszystkie okoliczności, wyszła na jaw z chwilą zapłaty zaległego cła za skradzione ziemniaki. Kierowali się „żelazną” logiką charakterystyczną dla urzędników z tamtego obszaru, która opiera się na przekonaniu: jeżeli płaci to znaczy, że przyznaje się do winy? A jeśli jest winien – to zapłaci więcej? Czy istnieje skuteczna procedura odwoławcza? Nie. Cały artykuł tutaj: http://zmpd.zmpd.pl/..._ciezarowke.pdf
  18. KaeS

    Witam i parę słów o sobie.

    Witaj z bieguna
  19. KaeS

    Witam Serdecznie

    Witam wszystkich z Suwałki w moim pierwszym poście. Na wstępie chciałbym dodać, że nie jestem jeszcze posiadaczem GSa, a szukam takowego aby go nabyć. Nie będzie to mój pierwszy motocykl w życiu. Dawno, dawno temu bylem szczęśliwym posiadaczem enerdowskiej etezetki :-D Jestem zainteresowany przysłaniem mi ofert sprzedaży singla. Pozdrawiam.
  20. KaeS

    Białoruska podróbka

    Wieczorkiem zamieniłem kilka zdań na temat tego motocykla z moim znajomym z Mińska, który bardzo dobrze mówi i pisze po polsku. Oto co o nim napisał: I myślę, że owym motku jest tyle Białorusina co w raku ryby, bo w takim razie na forum powinien być watek ( a może jest?) Polska podróbka, czyli: Romet ADV 250 – polski motocykl turystyczny napędzany ćwiartką
  21. KaeS

    Białoruś

    Przetłumaczyłem artykuł o tej chińskiej podróbce GSa sprzedawanej na całym świecie pod różnymi markami. Wpierw myślałem, że jest to jakiś białoruski chiński produkt, ale tu kolega mnie uświadomił, że jednak nie... Dlatego artykuł umieściłem w dziale Modele/Białoruska podróbka, tam mu będzie najlepiej. Zapraszam: Co myślą amerykanie o naszym motocyklu M1NSK TRX 300i? Test drive za oceanem
  22. KaeS

    Białoruska podróbka

    Dziś rano na bialoruskim portalu TUT.BY ukazał się artykuł o chińskiej podróbce GSa. Np. w Bialorusi sprzedawany jest jako M1NSK TRX 300i, w Polsce jako Romet ADV 250 a w USA jako CSC Cyclone RX3. Zapraszam. Co myślą amerykanie o naszym motocyklu M1NSK TRX 300i? Test drive za oceanem TUT.BY 28.03.2016 Artem Majorow Motocykl M1NSK TRX 300i — to projekt chińskiej fabryki Zongshen, produkcja, której pod kilkoma markami handlowymi sprzedaje się na całym świecie. W naszym kraju to „Mińsk”, czyli M1NSK, a w Ameryce ten motocykl znany jest jako CSC RX3 CYCLONE. Cieszące się wielkim autorytetem amerykańskie motocyklowe czasopismo Cycle World opublikowało duży przeglądowy materiał o CSC RX3 CYCLONE. Co myślą Amerykanie o motocyklu, który u nas sprzedaje się jako M1NSK TRX 300i? Zongshen, czyli M1NSK, czyli CSC — w innych krajach ten motocykl sprzedają pod różnymi markami ale sedno zostaje jedno — to dobry motocykl dla początkujących. „Kilka lat temu dwóch moich wujaszków robiło grilla na podwórzu. Wuj „Numer 1” wspomniał w rozmowie, że para butów, którą teraz ma na nogach, kosztuje 300 $. Na co wuj „Numer 2” zaoponował wskazując na własne nogi mówiąc: „A te buty? One kosztują dwanaście baksów w Walmart”. Śmiali się, ale każdy był pewien swojej racji i korzystnego zakupu uważając swojego rozmówcę za mało ogarniętego w wydatkach człowieka”. Taką samą analogię można zobaczyć i w motocyklu CSC Motorcycles RX3 Cyclone. Komuś tam jest ważne, że on kosztuje w sumie 3495 $ (w Białorusi M1NSK TRX 300 i kosztuje około 2500 $). A komuś sam fakt, że produkt wyprodukowany w Chinach, mówi o tym, że nie wypada nawet patrzeć w jego kierunku. Nawiasem mówiąc, w Ameryce jest bardzo mało motocyklistów jeżdżących markami chińskiej produkcji. Kompania Zongshen, która postawiła linię montażową M1NSK TRX300i w Białoruś, to jeden z największych graczy na rynku motocyklowym Chin. Do jakości Zongchen ma zaufanie BMW: Chińczycy składają jednocylindrowe silniki dla BMW. Krótka prehistoria: motocykle CSC — to produkt ulokowanej w Kalifornii firmy Azusa, która zajmuje się importem RX3 Cyclone z chińskiej fabryki Zongshen z miasta Chongqing. Zongshen — to kompania, założona w 1992 roku. Obecnie ma zatrudnionych 18 tys. pracowników, z fabryk schodzi co roku ponad miliona sztuk. W motocyklu RX3 jest wykorzystany opracowany przez chińskiego producenta silnik, który ma cztery zawory na cylinder, iniektor i chłodzenie cieczą. Silnik autoryzowany przez CARB (California Air Resources Board) może być sprzedawany w 50 stanach. Płynność pracy i skala mocy silnika jest nad podziw godna: reakcje na gaz odpowiednia, a moc (skromna, ale i tak silna) liniowa aż do odcięcia. Przełączenie się sześciostopniowej skrzyni biegów również jest doskonałe. Dlatego do zespołu napędowego szczególnych pytań nie ma. Jak każdy motocykl o małej mocy, także on musi stracić sporo czasu, aby strzałka prędkościomierza osiągnęła swoje maksimum. Jak podaje producent, motocykl osiąga 25 KM przy 9000 ob./min osiągnięta przez nas maksymalna prędkość wynosiła 131 km/h (realna – 119km/h). Niewiele, ale do codziennej jazdy wystarcza. Cyclone w wielu aspektach jest zaskakująco dobry. Siedzenie niemalże idealne (przynajmniej, dla osoby o 182 cm wzrostu i 73 kg wagi), można przejechać bez zatrzymywania się wiele kilometrów. Nieduża przednia szyba doskonale pomaga walczyć z oporem powietrza, co jest zadziwiające dla takiej skromnej w rozmiarach owiewki. Hamulce — kompletne rozczarowanie: tak je ocenili amerykańscy dziennikarze. Oczywiście, RX3 nie jest bez wad. Przedni hamulec okazał się najprawdziwszym rozczarowaniem; nawet z 262-milimetrową tarczą przednią wymagana jest spora siła nacisku, które nie powoduje odpowiedniego spowolnienia. Wydajność hamulca praktycznie zawsze znajduje się w ocenie skromnej. Mniejszy w rozmiarach 258-milimetrowy tylny hamulec w większości przypadków jest o wiele lepszy. Ale ogólna ocena hamulców — rozczarowanie. Zawieszenie Cyclone jest znacznie bardziej „asfaltowe” niż u droższej Hondy, Yamahy albo Kawasaki. Przedni widelec i tylny amortyzator działają prawidłowo, ale zestrojone jest zbyt twardo, a skok zawieszenia tym bardziej rozczarował (13,7 / 14,2 cm). Z 57-kilogramowym pasażerem (całkowite obciążenie — 130 kg masy pasażerów i 11 kg wagi paliwa) zawieszenie stało się miększe, ale nie było lepiej. Rezultat: na bezdroża nie jest odpowiedni, ale po asfalcie jeździć można. Jednak twardość pracy rozczarowuje. Za to cieszy ekonomiczność: średnie zużycie paliwa w Cyclone wynosi 3 litry na 100 km. Wielkość zbiornika paliwa — 16 litrów, za to rezerwa zawsze zapalają się gdzieś w pół drogi. Zawieszenia zestrojone na jazdę po asfalcie: twarde, o małym skoku. Na nierówny teren lepiej nie wjeżdżać. Jak niezawodny jest RX3 Cyclone? Chiny — to kraj a nie kompania, i zupełnie nie można robić jakichkolwiek wiele mówiących osądów o RX3, opierając się wyłącznie na tej podstawie, gdzie wyszedł produkt. W dobie epoki globalizacji, zupełnie jest to możliwe, i z niezawodnością będzie w porządku. W USA motocykle CSC sprzedaje się z dwuletnią gwarancją nie ograniczoną żadnym przebiegiem. Czy warto kupić RX3 Cyclone od CSC? Oczywiście, jedną z zalet jest — niska cena. Większość poczatkujących motocyklistów - sprzedaje albo rozbija motocykle na długo przed tym jak nabiorą doświadczenia. Dlatego w roli pierwszego motocykla — dlaczego by nie? Ale, tak czy inaczej, zakup Cyclone i zakup obuwia z rozmowy dwóch wujaszków na podwórku ma więcej wspólnego z sobą niż wydaje się na pierwszy rzut oka. AUTO.TUT.BY dodało opinię od siebie: wcześniej publikowaliśmy materiały o doświadczeniach z test-drive M1NSK TRX 300i. O wrażenia można przeczytać tutaj [później przetłumaczę ten artykuł - KaeS] — motocykl wygląda pięknie, ma mocne podwozie, nie najgorszą ergonomię, małolitrażowy silnik o pojemności 250 cm³ (najlepszy dla poczatkujących), ale były problemy z powodu jakości białoruskiego montażu. Jednak zarzuty były nie do jakości chińskich części , a mianowicie do jakości białoruskiego montażu. „W pewnym momencie [motocykl] z lubością „traci przytomność” jedziesz - jedziesz, potem deska rozdzielcza zaczyna mrugać, a za kilka minut wszystkie kontrolki gasną i silnik cichnie. Zdejmujesz zbiornik paliwa, poruszasz przewodami albo po prostu czekasz — po pewnym czasie bajk się ożywa”. […] „Wieczorna naprawa, płynnie przeobraziła się w nocną, nim wyjaśniła się przyczyna: na „plusie” akumulatora jest bezpiecznik, który jest źle zamontowany i w fabryce „działał” przylegając nie całą swą powierzchnią a jedynie częścią, i przegrzewał się, stopił się, w sumie stopił się zupełnie. Wydłubywanie bezpiecznika a potem wpychanie, bo inaczej tego nie można nazwać, nowego — i motocykl poleciał jak jaskółka”. […] „Nisza rynkowa przy tym aparacie jest ta sama, co u wszystkich modeli M1NSK: „mój pierwszy motocykl”. Kupiłem enduro, wypróbowałem, spodobało się po dołach i krawężnikach poskakać — zacząłem jazdę dalej. Do zdawania egzaminu na prawa jazdy TRX 300i zapewne się nie nadaje, ale jako pierwszy motocykl — to dobry wariant”. Porównywaliśmy nawet TRX 300i z używanymi „Japończykami” [także później przetłumaczę] — i doszliśmy do wniosku, że w roli pierwszego motocykla to nie najgorszy wariant. M1NSK TRX 300i obecnie mają w sprzedaży dilerzy: w cenie 51 900 000 rubli białoruskich [według kursu BYR / PL z dnia 28.03.2016 – 9820 zł – przyp. KaeS]. Doskonała cena za enduro z trzema kuframi, gmolami i „wtryskowym” silnikiem. „Chronicznych” i ciężkich chorób ten typ nie ma, straszy tylko niedostępność części zapasowych. Jeżeli fabryka poradzi sobie z tym problemem, będziemy solidarni z Amerykanami: za te pieniądze można brać. Ale co przeszkadza fabryce założyć własny sklep internetowy z częściami zapasowymi, tego dotychczas nie rozumiemy. Mamy nadzieję, że w najbliższej przyszłości problem zostanie rozwiązany, i motocykle M1NSK można będzie polecać z czystym sumieniem, bez komentarza: „a z częściami zapasowymi radź sobie sam”. Obecnie w fabryce jest nowe kierownictwo, i za rozwiązanie sytuacji z częściami będziemy im bardzo wdzięczni. Jak i tysiące właścicieli motocykli M1NSK. Tłumaczenie KaeS.
  23. KaeS

    Białoruś

    Więc wychodzi na to,że jest to czysto chiński produkt sprzedawany pod różnym logo?
  24. KaeS

    Białoruś

    Następnym artykułem jaki przetłumaczę będzie biołorusko-chińska podróbka GSa o trzech nazwach w świecie. Zongshen, lub M1NSK, albo też CSC
  25. KaeS

    Białoruś

    Władimir Jarec, przejechał na motocyklu 142 kraje: „Jestem cool, chociaż głuchy!” Onliner.by 29.07.2015 Andriej Żurow. Foto: Aleksiej Matiuszkow W końcu lat 90-ch zwróciłem uwagę na brodacza, rozlepiającego czarno-białe fotografie bezpośrednio na ścianach przejścia stacji metra „Oktiabrskaja” w Mińsku. Wtedy Władimir Jarec zbierał pieniądze na podróż dookoła świata, którą miał zamiar dokonać na motocyklu Jawa. Wydawało mi się to absurdem, narwanym pomysłem. Ale po prawie dwudziestu latach spotkaliśmy się znowu - już w innych okolicznościach. Gładko ogolony, ale zawsze taki sam pozytywny podróżnik opowiadał jak przejechał ponad 850 tysięcy kilometrów, skąd brał pieniądze, i oczywiście, jakie przygody mu się przytrafiły: „W Japonii chcieli oskubać go do czysta, w Brazylii o mało nie wysłany został na pewną śmierć, a w Malezji zabrali mi to, co najcenniejsze”. Do przeprowadzenia wywiadu musieliśmy nam zaprosić tłumacza dla niesłyszących. Problem w tym, że Władimir, który teraz ma 74 lata, jest głuchy od dziecka. Wskazuje on, że uraz odniósł w czasie wojennego bombardowania. Ale za to żadnej bariery językowej w czasie podróży nie ma: w kontaktach ratują go gesty i mimika. Do chwili obecnej Jarec był w 142 krajach, za jego plecami pozostało ponad 850 tysięcy kilometrów! - Dawno, dawno temu pracował pan w fabryce motocykli i rowerów. Jak to się stało, że nagle postanowił pan zostać podróżnikiem? - Miałem 25 lat kiedy zacząłem pracę jako ślusarz narzędziowy. Wtedy zobaczyłem motocykl i zrozumiał: to dla mnie. Ale nabycie nawet najbardziej prostego motocykla dla mnie nie było możliwe - sprzedawali je tylko pod warunkiem posiadania prawa jazdy. A zaświadczenia nie dawali, ponieważ jestem głuchoniemy. Takie to były czasy. Wtedy w 1966 roku pojechałem do Kijowa i kupiłem motorower Jawa, na którym można było poruszać się bez prawa jazdy. Uczyłem się jeździć sam, a wykładowcy [ze społeczeństwa głuchych. - przyp. Onliner.by] mnie ochrzaniali. Ale i tak jeździłem. A w 1967 zacząłem podróżować. Na początku był Witebsk, Homel, potem jeździłem po całym Związku Radzieckim - do Ługańska, Doniecka, Rostowa nad Donem, Odessy, Użhorodu, Lwowa. W ciągu jednego miesiąca przejechałem 7800 kilometrów. - Dlaczego pana ciekawiły podróże? - Ktoś tam lubi wędkować, komuś podoba się śpiew, a mi zachciało się wrażeń. Zawsze byłem bardzo ciekawy, uwielbiałem geografię, ulubionym moim zajęciem było oglądanie map. Kiedy wróciłem po pierwszej podróży na motorowerze, poszedłem do Wydziału Kontroli Ruchu Drogowego, pokazałem zdjęcia, mapę, wtedy mi powiedzieli: pisz oficjalne oświadczenie, wówczas pozwolimy ci zdać egzamin. To był precedens! Po raz pierwszy w ZSRR głuchoniemy otrzymał uprawnienia do kierowania. [W czasach ZSRR jak i obecnie w wielu krajach byłych republik radzieckich, sprawami dotyczącymi ruchu drogowego, rejestracji pojazdów, wydawaniem prawa jazdy, egzaminami, etc zajmuje się wyłącznie milicja drogowa, w skrócie zwana GAI, a nie tak jak u nas organy cywilne - KaeS] - A co było potem? - Zrozumiałem, że urlopu jest za mało do uosobienia moich idei. Zachciało mi się objechać cały Związek Radziecki, wszystkich 15 republik. A czasu było opłakanie mało. W 1969 roku zwolniłem się z fabryki i udałem się w podróż: Syberia, Kaukaz, Daleki Wschód… Jeśli potrzebowałem pomocy, to zwracałem się do Wszechrosyjskiego Związku Głuchych, fili które były w całym kraju. Pomagali mi finansowo, z kwaterunkiem, wyżywieniem. Na przykład, dawali 30 rubli. Wystarczało tego na tydzień. Kiedy wróciłem do domu, zatrudniłem się w fabryce samochodów. - W czasach ZSRR pana bez problemu mogliby oskarżyć o pasożytnictwo: co to za taki zawód - jeździć po świecie? Czy były jakieś próby? - Jako że należałem do społeczeństwa głuchych, do mnie takich pretensji nie wysuwano. Ten status w pewien sposób mnie chronił. - Kiedy pierwszy raz wyjechał pan za granicę? - Do końca lat 90-ch jeździł po krajach WNP. Ale w 1997-m znalazłem się w Polsce. Zobaczyłem inną kulturę, inny sposób na życie. Właśnie wtedy zapaliłem się do podróży dookoła świata. Zachciało mi się zobaczyć cały świat. To stało punktem wyjściowym. Można powiedzieć, że Polska wzbudziła we mnie ten szalony pomysł. - Urządza pan wystawy, zbierając pieniądze na podróże. A w Ameryce, poznając pana specjalnie dla pana powołano fundację, gdzie zbierano pieniądze na podróż… - Tak, pomagają mi zwyczajni ludzie, jeżeli oczywiście urzędnicy nie stawiają przeszkód. W Białorusi, na przykład, ludzie są dobrzy, milicja się nie czepia. Zazwyczaj rozkładam się w pobliżu ruchliwego miejsca, na przykład w pobliżu centrum handlowego albo hipermarketu w Uruczy, Zielonym Ługu albo Szabanach. Pokazuję mapę, fotografie. Wspierają mnie, interesują się. - Nie zamierzał pan zaprowadzić bloga albo, jak to teraz w modzie, wideobloga? Zdaje się, że każdy uczeń ma teraz swoje konto na YouTube. A pan ma co opowiadać… - Mam tylko stronę internetową. Żadnego konta na Twitterze, ani profilu na Facebooku nie posiadam. Czasem utrzymuję kontakty z innymi głuchoniemymi za pomocą Skype. - Ale ma pan współczesnego smartphona. Dlaczego nie zainstaluje pan dodatku Instagram? - A co to takiego? - Przecież pan lubi robić zdjęcia! Można szybko umieszczać zdjęcia z podróży. Ludzie będą obserwować, zostawiać komentarze. Władimir bardzo się tym zainteresował i poprosił aby napisać na karteczce nazwę dodatku. A tłumacz dla niesłyszących zrobił nam krótkie wyjaśnianie: nie wszyscy głuchoniemi mogą dobrze komunikować się pisemnie, łatwiej im po prostu za pomocą gestów. Dlatego Jarec praktycznie nie pisze tekstów. Ale Instagram mu pasuje. - A jak utrzymuje pan kontakt z rodziną? - Głównie przez SMS. Z sobą podróżnik zawsze wozi dużą ilość zdjęć, map i wycinków gazet. Są one niczym dowody, że jego zamiary nie są zmyślone, a całkowicie rzeczywiste i z powodzeniem zrealizowane przedsięwzięcia. - Nawiasem mówiąc, poznają pana na ulicach? - Tak. Spotykają przechodnie, którzy chcą zrobić zdjęcia. Jedni czytali w gazetach, inni widzieli w telewizji, trzeci — w internecie. W takim wypadku zazwyczaj chętnie dają datki. Oczywiście wiedzą, kim jestem i po co mi potrzebne są pieniądze. - A jak udaje się otrzymywać wizy? To trudna biurokratyczna procedura, która tylko odstrasza. - Ja często je otrzymuje bezpośrednio w czasie podróży. Znajdując się w innych krajach. Czasem ratuje personel hotelu, czasem pomagają wypełnić niezbędne papiery przypadkowi ludzie. Tak jak w Hongkongu otrzymałem japońską wizę. To bardzo trudne! Spotkałem Japończyka, który poszedł ze mną do ambasady i wszystko pomógł załatwić. - Często jednym z warunków otrzymania wizy jest możliwość stałego dochodu albo jakiejś minimalnej wyliczonej kwoty. - W USA miałem dziwnym przypadek, w który ciężko uwierzyć. Musiałem otrzymać australijską wizę. Wszedł do ambasady. Poproszono mnie abym pokazał pieniądze. Pokazałem wszystkie amerykańskie dolary jakie miałem. Pracownicy zabrali je i… zrobili kopię na specjalnym papierze, stawiając pieczęcie i wskazując mi numer telefonu. Dolary amerykańskie zajęli, a rozliczałem się w Australii ich zamiennikami. - Odwiedził pan tyle krajów, że można by utworzyć mapę wrażeń. Gdzie na pana czekało największe przyjęcie? - W Glasgow (Szkocja) witano mnie jak rodzinę. Nakarmiono, dano przenocować, i pieniędzy nie chcieli brać. Miałem jeszcze przypadek w Maladze (Hiszpania). Cały mokry przyjechałem do jakiegoś hotelu. Personel, widząc mnie wziął mnie za włóczęgę. Ale nie przepędzili - wpuścili do pokoju. Przenocowałem, zjadłem, umyłem się za darmo. W rzeczywistości na świecie jest wielu dobrych ludzi. Pewnego razu w USA na stacji paliwowej naprawiałem motocykl. Podjechał mężczyzna, zaproponował pomoc, wpuścił do domu, nakarmił, jeszcze na drogę zmusił aby wziąć 200 $, poprosił by tylko żonie niczego nie mówić. - Ale nie wszędzie na pana czekało gościnne przyjęcie… - Różne się sytuacje zdarzały. W Meksyku, tak jak zazwyczaj, rozłożyłem swoją improwizowaną wystawę. Obok występował pantomim, młody człowiek lat 25. Widząc, że mi dają pieniądze, a jemu nie, wpadł w złość. Pod koniec dnia zażądał, abym się z nim podzielił. Musiałem odmówić. W odpowiedź on mnie, starego człowieka, uderzył w szczękę. Dwukrotnie! A na drugi dzień napuścił na mnie policję. Na Hawajach obeszło się bez przemocy, ale część zdjęć i mapę straciłem. Zostawiłem wystawę dosłownie w minutę. Kiedy wróciłem, zobaczyłem, że nic nie pozostało. I nie wiadomo skąd wzięła się policja prosząc aby wyjechał. Podejrzewam, że nie spodobałem się urzędnikowi, który kilka razy wychylał się przez okno - obserwował mnie. Tak jak w Washingtonie mnie zahipnotyzowano. W poblizu zebrał się tłum studentów, niektórzy poklepywali po plecach, inni obejmowali. Niespodziewanie poczułem, że tracę świadomość. A kiedy się ocknąłem, zrozumiałem że zginął mi plecak. Policja tym razem w żaden sposób nie mogła pomóc. - A co to za fotka z istotą z obcej planety? - Zdjęcie zrobione w amerykańskim stanie Nowy Meksyk. Tam jest specjalne muzeum, poświęcone katastrofie UFO w 1947 roku. W rzeczywistości okazało się, że to atrapa. Chociaż zainteresowanie wystawą jest olbrzymie. - Sądząc po zdjęciach odwiedził pan Alaskę. - Tak. To jeden z najbardziej północnych punktów, gdzie wpadłem. Wielu amerykańskich motocyklistów, dowiadując się, że mam tam zamiar jechać, odradzało mi, kręcili palcem przy skroni. Ale dotarłem i nawet wykąpałem się! To było w lipcu 2003-go: na brzegach jeszcze śnieg, a ja wchodzę do wody. - Ekstremalne warunki... - Ekstremalne były w Chile, gdzie spotkałem się z trzęsieniem ziemi. Nawet musiałem przerwać podróż. Albo w ZEA, gdzie temperatura osiągała +50 stopni Celsjusza. Nawet dotknąć manetki motocykla nie mogłem - tak była nagrzana. Jednak naprawdę przestraszyłem się w Brazylii. Przez lasy Amazonii biegła kamienista droga. Zaczął się intensywny deszcz. W rezultacie tego samochody beznadziejne grzęzły. Mój motocykl pomogli wyciągnąć, ale droga była niebezpieczna - wylecieć z drogi można było bez trudu. Musiałem pracować nogami, rękoma, ciałem... Zaczęło się ściemniać. Uprzedzono mnie, że w tej miejscowości polują za pomocą otrutych strzałek, czasem napadają na samotnych kierowców. Wreszcie zobaczyłem przed sobą światło. Okazało się, że to jakaś osada. Kierowca tira, znajdujący się w pobliżu, radził aby jechać dalej, że niby za 40 kilometrów znajdzie się nocleg. Ale nie ryzykowałem, poprosił o pozostanie w policyjnej budzie, gdzie mi posłano na jakiejś ławce. Rano się wyprowadziłem, i na mojej drodze nie spotkałem ani jednego domu. Jeżeli bym kontynuował drogę wieczorem, to najprędzej bym się rozbił albo na mnie napadliby bandyci. Tym razem intuicja mnie nie zawiodła! - A co stało się w Malezji? [za każdym razem, kiedy Władimir natrafiał na zdjęcie przyzwoicie ubranego mężczyzny, groźnie potrząsał pięścią. - przyp. Onliner.by] - W 2008 roku byłem w Singapurze. Rozwiesiłem zdjęcia, mapy. Podchodzili do mniej ludzie, interesowali się, o coś pytali. Nie od razu zwróciłem uwagę na mężczyznę, który bacznie mnie obserwował. Długo chodził wokół motocykla, następnie starał się dowiedzieć, gdzie jadę. Tego samego dnia udałem się do Malezji. Kiedy zaczęło się ściemniać, postanowiłem znaleźć nocleg. Poradzono mi hotel. Przed tym jak udałem się do pokoju, poprosiłem personel aby mógł sprawdzić motocykl, gdzie okryłem go pokrowcem i poszedłem spać. A rano zniknął bagażnik. Nikogo z pracowników hotelu nie było. Za to wyjaśniło się, że tuż obok stoi dom tego właśnie mężczyzny, który obskakiwał mój motocykl jeszcze w Singapurze. Ot, taka zbieżność! Kiedy przyjechała policja, dosłownie skakała przed tym człowiekiem. W stosunku do nich „sąsiad” zachowywał się jak prokurator, a do mną - jak dobry aktor, współczuł mi. Ale podejrzewam, że to jego sprawka! Po co mu był bagażniki? Tam tylko były zdjęcia, mapy i notes, w którym stały stemple pocztowe. - Czy są kraje do których nie chciałby pan wracać? - Japonia! Chcieli mnie tam oskubać do czysta. Motocykl tam dopłynął morzem. Kiedy przyjechałem do portu, aby zabrać go, zażądali ode mnie 300 $. Żadnych dokumentów w zamian nie dali. Na mapie pokazali, gdzie jechać. Stamtąd posłali w trzecie miejsce. A tam powiedzieli aby jechać tam, gdzie wcześniej byłem. Biegałem jak zając! Następnie zażądali 4000 $. Byłem zszokowany. Smutny udałem się do hotelu, w którym poznałem młodego Australijczyka, pokazałem mu zdjęcia, wytłumaczyłem moją sytuację. Chłopak zainteresował się i postanowił mi pomóc. Przyjechał do spółki okrętowej i zaczął cytować paragrafy prawa no i motocykl, koniec końców, pozwolili zabrać. Znalazł się całkiem gdzie indziej. Ale tam ode mnie znowu stale żądano pieniędzy… za utylizację opakowania, w którym był motocykl. Było bardzo nieprzyjemne. - Ile motorów pan zmienił? Jakie zostały po nich wspomnienia? - Dajcie niech policzę. Miałem trzy motorowery, cztery motocykle Jawa i dwa motocykle BMW. Szczególnych wrażeń nie mam. Stopniowo motory stawały się coraz lepsze. Teraz mam BMW F650GS i jestem z niego bardzo zadowolony. Wszystko mi pasuje: i dynamika i poziom komfortu, i jak nim się wyprzedza. Mam 74 lata, chęci i potrzeby inne. To dla młodzieży ważne są typy, nowości. A ja już osiągnąłem swój szczyt. Więcej mi nie trzeba. - Pana motocykl wygląda jak choinka noworoczna - cały obwieszony, oklejony. - Można powiedzieć, że on jest częścią mojej wystawy. Eksponat! Oglądając walizki, nalepki i chorągiewki, można się dowiedzieć, gdzie byłem. To instrument i dowód moich zamiarów. A z sobą zawsze wożę to, co niezbędne. A z rzeczy biorę minimum. Głównie - pieniądze. Zabieram minimalną kwotę i jedzenie. Dalej zdaję się na los i miłosierdzie ludzi. Dostanę datki na hotel - dobrze. Nie dostanę - nic strasznego. W ogóle, ja to wszystko robię nie dla pieniędzy. Podoba mi nawiązywać kontakty. Uważam siebie za cool! - A za kierownicę samochodu teraz pan by usiadł? Zawsze to bardziej komfortowo niźli w chłodzie na dwóch kółkach. - Kiedyś jeździłem samochodem. Miałem „Żyguli”, które oddałem synowi. Ale wiecie, samochód nie porywa. A motocykl jest ekstremalny. Co prawda, tej zimy postawię w garażu i pojadę do Południowej Ameryki. Trzeba odpocząć, nabrać sił, poprawić zdrowie. Chcę odwiedzić Ekwador, Kolumbię, Wenezuelę. - Czy były beznadziejne sytuacje, kiedy wydawało się: no już wszystko, przyjechałem… — Wiecie, przed podróżą nigdy nie mam pietra. Ale jakoś w swojej naiwności pojechałem do Magadanu, jeszcze w młodych latach. Wtedy to było uważane za takie romantyczne. W rzeczywistości zderzyłem się z bezludny i dzikim miejscem. Można było jechać cały dzień i nikogo nie spotkać. Wokoło tylko wilki i niedźwiedzie. Bardzo niebezpiecznie! - Podróżowanie - to nie tylko radość ale też trudności, nieprzyjemne zdarzenia. Wcześniej w wywiadzie wspominał pan o wypadku w 1984 roku, w Mińsku. Co stało się wtedy? - Wtedy jechałem za kierownicą nie motocykla a samochodu. Przeciął mi drogę pijany kierowca „Moskwicza”. Ten samochód dachował. Kiedy dochodziliśmy do siebie, poczułem zapach alkoholu, idący od drugiego uczestnika wypadku. Milicja drogowa uznała go winnym, i on zapłacił za szkody. Ale u mnie zdiagnozowano złamaną stopę, a na czole została blizna (mocno się uderzyłem w koło kierownicy). - W ciągu 19 lat, już w USA, znalazł się pan w jeszcze w jednym strasznym wypadku. Jest pan doświadczonym kierowcą. Dlaczego nie zapobiegł pan temu wypadkowi? - Przejechałem całe 50 stanów, ale nie zdążyłem nawet poczuć tego jak we mnie wyrżnęła ciężarówka. Uderzenie było z tyłu. Co się stało, nie pamiętam. Policja powiedziała, co winni są obaj kierowcy, to znaczy ja i ten z ciężarówki. Obudziłem się dopiero po sześciu dniach, miałem 29 złamań. Zrobiono mi operację, nastawiono kości, wstawiono śruby. Nogi dotychczas nie czują zimna. Ale ja jestem twardy, 20 lat biegałem w maratonie, uprawiałem sport. Leczenie opłacili nieobojętni Amerykanie, którzy dowiedzieli się o moim nieszczęściu. I podarowali mi motocykl BMW, a uszkadzaną Jawę wysłali do Mińska, do muzeum. à Propos, w szpitalu po raz pierwszy od dłuższego czasu zgolili mi brodę. Wtedy zacząłem się golić. - Na Kubie spędził pan trzy miesiące w areszcie. Czy były ku temu podstawy? - To ciekawa historia. Zaczęło się wszystko od tego, że ukradli mi aparat fotograficzny. Wezwałem policję. A w trakcie postępowania stwierdzono, że przekroczyłem okres przebywania w ich kraju, i mnie wysłali do paki. W rzeczywistości spędziłem tam nie trzy miesiące, jak piszą, a wszystkiego 20 dni. Aparatu fotograficznego nie znaleźli, a do aresztu wsadzili… Potem udałem się do USA aby pooddychać powietrzem wolności. Więcej mnie nigdy nie zatrzymali. Obeszło się. - Dlaczego koniecznie pan chce się znaleźć w Księdze Rekordów Guinnessa? - Już nie chcę. Wcześniej miałam taki zamiar. W Londynie nawet byłem w ich biurze. Przesłuchali mnie, wszystko im pokazałem, tam zarejestrowali, a odpowiedzi dotychczas nie ma. Ważniejsze dla mnie jest to co mówią ludzie, a nie oficjalnie zarejestrowany rekord. - A teraz jakie pan ma plany? — Na razie będę na Białorusi. Chcę dojść do siebie po podróżach. Jechać za granicę planów nie mam. Do Moskwy, czy Sankt Petersburga. Onliner.by zastrzega sobie prawo do zdjęć i tekstu w oryginale. Tłumaczenie KaeS
×