ZWIERZ 9 361 Zgłoś ten post Napisano 11 Styczeń 2011 Dzięki , to jutro "spotykamy" się w innym regionie :lol: Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
kleyff 252 Zgłoś ten post Napisano 12 Styczeń 2011 ehhh... uzbrajam się w cierpliwość... choć nie będzie łatwo :-) Dzięki Jagienka Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 15 Styczeń 2011 Jagienka... Jagienka... gdzie jesteś? Gdzie Twoje pisanie? Jagienka! Wychodź z ukrycia! :lol: Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Pawel 53 756 Zgłoś ten post Napisano 15 Styczeń 2011 Jagna przeczytałem właśnie atrykuł Ani Jackowskiej z wypadu na Bałkany (MOTOCYKL 2/2011) Muszę powiedzieć że Twoja relacja jest o niebo lepsza. Twoje słowa, jak widać po komentarzach, trafiają do wszystkich podobnie czyli jest po prostu super. To co przeczytałem w gazecie jest po prostu słabe. Niniejszym namawiam Cie do opublikowania swojej relacji w gazecie. Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 16 Styczeń 2011 Paweł, przesadzasz, choć oczywiście miło mi. Artykułu jeszcze nie czytałam, tylko jej bloga od czasu do czasu. Ale książkę Ani bardzo lubię, i uważam że jest dobrze napisana. Tak "po babsku" A mnie niestety grypa mocno trzyma i nie bardzo wysiedzę przy kompie. A zdjęcia za pomocą laptopa bez myszki, w łóżku, to już mnie i moją gorączkę przerasta... do słyszenia ;) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Pawel 53 756 Zgłoś ten post Napisano 16 Styczeń 2011 Wracaj do zdrowia, pozdrawiam. Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
mirek2404 7 179 Zgłoś ten post Napisano 17 Styczeń 2011 Jestem tuż po lekturze artykułu w ,,Motocyklu'' i zgadzam się z Pawłem. Jagienkowe relacje są duzo lepiej napisane ,i ciekawiej. Czytajac człowiek czuje się jakby tam był a tu jakoś tak nie za bardzo.Zdrowiej Jagna jak najszybciej. :beer: Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
kleyff 252 Zgłoś ten post Napisano 17 Styczeń 2011 sześć dni bez relacji... zaczynam na ścianie ryć kreski ;-) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
dakarowy 26 001 Zgłoś ten post Napisano 17 Styczeń 2011 zaczynam na ścianie ryć kreski Tylko ich nie wciągaj!!! ;) :beer: Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
ZWIERZ 9 361 Zgłoś ten post Napisano 17 Styczeń 2011 zaczynam na ścianie ryć kreski Tylko ich nie wciągaj!!! ;) :beer: Dakarowy , Tu to jesteś EDEK DEBEŚCIAK- masz skojażenia :) Jagienka zdrowiej nam i pisz, pisz jak najwięcej. Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 17 Styczeń 2011 Jagienka, jak to? Zachorowałaś?! Przecież Złego ponoć licho nie bierze ;) Wracaj do zdrowia, ino w trymiga :) Widzisz, że Społeczeństwo już bokami z niecierpliwości robi. Kreski ryją i takie tam... Co do podróży Ani J. na Bałkany, to relację na jej blogu czytałem i uważam, że jest świetna. TWÓRCZOŚĆ Jagienki zaliczam, co najmniej do tej samej, wysokiej półki. Natomiast tekst AJ, który ukazał się w "Motocyklu" lekko chyba zredagowali i wyszło tak jak wyszło. Podobnie można zsyntetyzować sienkiewiczowski "Potop". "Kmicic był hultaj co się zowie. Zakochał się w Billewiczównie, ale ona, odstępcę prawowitego króla odrzuciła. Kmicic zdradził więc Radziwiłłów,a żeby serce umiłowanej, ku sobie, na powrót skaptować Babiniczem został. Uratował Częstochowę oraz Jana Kazimierza, od Wołodyjowskiego nauczył się "robić" szablą i pobiwszy księcia Bogusława, utraconą sławę odzyskał. Jego ukochana, jak to zwykle w takich razach bywa, dowiedziała się o tym ostatnia i zrobiło jej się najpierw przykro (bo Babinicz), a później przyjemnie (bo Kmicic). Koniec Zdrowia życzę wszystkim, ale nade wszystko bolejącej i zagrypionej Jagience. :D Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 17 Styczeń 2011 To ja jutro się postaram coś podrzucić, bo towarzystwo widzę literatury wyższej spragnione ;) Ale Sienkiewicz to zdecydowanie nie moja bajka... Leff, miałam już dawno podrzucić Ci namiary na tę Angielkę, o której rozmawialiśmy: http://www.loisontheloose.com/book.html wszystkim , którzy czytają po ang/niem polecam! Jackowska wysiada :) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 18 Styczeń 2011 To ja jutro się postaram coś podrzucić, bo towarzystwo widzę literatury wyższej spragnione ;) Ale Sienkiewicz to zdecydowanie nie moja bajka... No tak, bo w "Krzyżakach" nie było Jagienki, jak się powszechnie mniema, tylko panna, która mówiła o sobie: "ja Gienka", czyli Genowefa :) Podrzucaj. podrzucaj :D Wczoraj i dzisiaj śmigałem motórem... znaczy się wiosna za pasem... :) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
ZWIERZ 9 361 Zgłoś ten post Napisano 18 Styczeń 2011 Leff, czemu Ty nie pisałeś streszczeń lektur jak do szkoły chodziłem :) Ja się tyle namęczyłem żeby przez ten "Potop" przepłynąć ;) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 18 Styczeń 2011 Widzisz Zwierz, rzecz w tym, że Trylogię Henia, po raz pierwszy w życiu przeczytałem, gdy skończyłem 24 lata. Za to pod wpływem, nauczyłem się jeździć konno i lekko liznąłem fechtunku ;) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 18 Styczeń 2011 No tak, bo w "Krzyżakach" nie było Jagienki, jak się powszechnie mniema, tylko panna, która mówiła o sobie: "ja Gienka", czyli Genowefa Oficjalnie dementuję. Moja Jagienka nie z Krzyżaków się wzięła, tylko z Chłopów. A dlaczego, to już lepiej wnikać nie będę ;) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 18 Styczeń 2011 Chłopów, to Chełmoński ładnie malował, jak bociany leciały :) A skoroś Jagienka z Chłopów, to chyba przez czerwone korale ;) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 18 Styczeń 2011 Rano, z pewnym małym żalem nawet, opuszczamy Korinos i ruszamy na północny wschód. W zasadzie, to zaczynamy już wracać, bo Korinos był naszym najbardziej wysuniętym na południe punktem noclegowym. Jest niedziela, więc postanawiamy zatrzymać się na moment w Salonikach, które w normalny dzień są raczej nieprzejezdne. Pomysł był dobry, połowa Saloniczan jeszcze śpi… Zabawnie wyglądają te starożytności wciśnięte między mniej lub bardziej współczesną zabudowę. Pewnie na tubylcach nie robią już żadnego wrażenia… Te skromne raczej ruinki to w zasadzie jedyny kawałek starożytnej Hellady, jaki mieliśmy okazję zobaczyć. No nic, trzeba się będzie wybrać jeszcze raz, przynajmniej jest solidny powód ;) Za Salonikami zjeżdżamy w dróżki coraz bardziej boczne i jak to zwykle bywa, coraz ładniejsze. Półwysep Chalcydycki składa się z trzech mniejszych półwyspów, więc gdziekolwiek się nie pojedzie, w końcu widać morze :) Do każdego, najmniejszego miasteczka czy gospodarstwa prowadzi nowy , piękny asfalt. (Z dzisiejszej perspektywy mogę powiedzieć: chyba wiem, skąd wziął się Grekom ten ogromny deficyt budżetowy). Od czasu do czasu pytamy się o nocleg, ale nie wygląda to fajnie: albo przeraźliwie drogo, albo zajęte. No cóż. Lipiec. Okolice są śliczne, zupełny brak hoteli i innych takich kombinatów, a turyści chyba głównie lokalni. Urzeka nas miasteczko Pyrgadikia, położone na stromym brzegu i schodzące wprost do morza. Nad jedną frappe udało nam się spędzić chyba 1,5 godziny! Czas naprawdę zwalania w takich okolicznościach przyrody… Niestety jedyne pokoje, jakie znajdujemy w tej urzekającej mieścinie zdecydowanie nie są urzekające. Jedziemy dalej… Niestety kompletnie nie potrafię, nawet patrząc na mapę, odtworzyć którędy jechaliśmy. Pewnie głównie przed siebie… N-ty raz spotyka nas sytuacja: mapa w lewo, nawigacja w prawo, znaki prosto. Po raz pierwszy w życiu przejeżdżam przez bród (wody może na 10 cm): Nagle za zakrętem asfalt się gwałtownie kończy…plażą. Ostre hamowanie, stoimy przednim kołem w piachu. I patrzymy. Na jedną z piękniejszych plaż, jaką widziałam. Długa, piaszczysto – kamienista, gdzieniegdzie skałki i jeszcze bardziej gdzieniegdzie ludzie. Pot spływający ciurkiem po plecach przywołuje nas do rzeczywistości. Jest południe, skwar, a my w pełnym „umundurowaniu”. To jednak nie najlepszy czas na plażowanie. Ale miejsce trzeba zapamiętać… Na razie zawracamy. Ja zsiadam, P. manewruje. Dobrze, że zsiadłam, mogłam w ostatniej chwili złapać GSa łamiącego się w piaszczystym łuku :) Tym razem bez ofiar :D Wracamy do góry, widzimy piękny pensjonat, próbujemy. Jakoś mało po grecku, wszystkie drzwi zamknięte. Ale przy drzwiach dzwonek, więc dzwonię. Jak już mam przycisk wduszony, to widzę pod spodem malutki napis: „fire alarm”. Jezu…. Szkoda, że nie mam przy sobie plastra, to bym tak zakleiła, a tak trzeba w końcu będzie puścić… Co za kretyn w takim miejscu montuje taki przycisk??? Jezu, ale wyje… No to teraz trzeba się dyskretnie i szybko oddalić, nim przyjedzie straż pożarna…. Czuję się jak ostatnia idiotka… Jeszcze z kilometra słychać to wycie… Tym razem asfalt kończy się nam w knajpianym ogródku przy plaży, rybki smażą na dworze na grillu, tłumy tubylców – znaczy się, że dobrze karmią. Ten adres też trzeba zapamiętać, bo o wolnym stoliku można tylko pomarzyć. Próbujemy szczęścia na kolejnym półwyspie, Athos. Gdzieś w połowie drogi mija nas czarny GS na opolskich blachach. Coś jednak się nie możemy rozstać… Wiemy już, że Adam i Aga na Kretę jednak nie dotarli, ale nie sądziliśmy, że jeszcze na siebie wpadniemy. Trochę się wymieniamy informacjami, narzekamy na śliski asfalt (ja w moich zwykłych butach mogę się na nim regularnie ślizgać) i kolejny raz żegnamy. Tym razem po raz ostatni w Grecji :D Zajeżdżamy do Ierissos, które położone jest na wschodnim wybrzeżu półwyspu Athos. Miejscowość ciut większa, takie polskie Międzyzdroje. Jak zwykle wszystkie pensjonaty zajęte… Powoli robi się niefajnie, bo już wczesny wieczór, ile można szukać. Ale widzę znajomy napis DOMATIA na pobliskim domu i postanawiam spróbować. Wygląda ładnie, właściciele siedzą na balkonie pod winogronem i piją frappe. Pokoje są. Cena do przyjęcia. Uff. A może frappe? O tak, tego nam było trzeba. Pokoje nawet dwa do wyboru, bierzemy ten ładniejszy, na trzy noce. Więcej już nie da rady, powoli trzeba wracać, urlop się kończy. W pokoju gorąco strasznie (bo pod dachem bezpośrednio), ale klima jest. Jedziemy jeszcze tylko po jakieś żywieniowe zakupy (w Grecji bardzo podobała mi się idea sprzedawania wina w takich małych buteleczkach, jak w samolocie, 0,3 l chyba. Na jedną, mało pijącą Jagienkę na jeden wieczór – w sam raz). Późnym wieczorem okazuje się, że klima, owszem działa, ale nie chłodzi. Od sufitu bije taki żar, że nie ma mowy o spaniu, bo najmniejszy ruch powieką powoduje strugi potu. Idziemy na rozmowy dyplomatyczne. Pani się kaja, że nie miała pojęcia o usterce i zmieniamy pokój. Nieco brzydszy, ale jest chłodno…. P. coś tam mamrocze, że jak wróci do fabryki, to im gratis prześle wełnę do izolacji dachu… Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
ZWIERZ 9 361 Zgłoś ten post Napisano 18 Styczeń 2011 Ciesze się że wróciłaś do zdrowia i do PISANIA ;) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 24 Styczeń 2011 Panie i Panowie, odcinek ostatni: Następne dwa dni spędzamy w Ierissos, głównie na kręceniu się ”wkoło komina” i odpoczynku – czeka nas w końcu coś ponad 1900 km do domu. Jesteśmy na półwyspie Athos, więc chcemy skorzystać ze statków, które wzdłuż niego pływają. Na sam półwysep wjazdu nie ma, należy on do mnichów prawosławnych i żeby się tam dostać, trzeba być mężczyzną, najlepiej prawosławnym i mieć tysiące zezwoleń. Na półwysep w ogóle nie wpuszcza się kobiet (podobno nawet królowej angielskiej nie ulegli) ani żadnych zwierząt płci żeńskiej ;) Klasztory można zatem podziwiać wyłącznie ze statków. Statki odpływają z miejscowości położonej kilka km od Ierissos. Przemek wpada na „świetny” pomysł: tu wszyscy jeżdżą bez kasków, więc te kilka km do portu też tak zróbmy, przynajmniej nie będą nam się plątać kaski po statku. I do tego ubrał jeszcze sandały… (ja je noszę standartowo ;)) Po jakiś 2 km oboje mamy dość. Bez kasku to można jechać, ale tak max. 40 km/h. A P. stwierdza, że w stopy parzy… Cóż, uroki silnika typu boxer… Jakoś się doturlaliśmy do portu, przejażdżka statkiem to ok. 1,5 h. Widoki dość ładne, ale z 10tym klasztorem z kolei robi się trochę nudnawo… W porcie stoi takie ładne coś: Wracamy do Ierissos i resztę dnia spędzamy w knajpkach i na plaży. W lokalnym supermarkecie (jest świetny, ponieważ posiada najważniejsze urządzenie w tym klimacie – dach nad parkingiem) nabywamy maty plażowe w cenie 2E/sztuka. Uda się je nawet dowieźć do Polski – mieszczą się pod tylnym kufrem. Mam je do dziś ;) Kolejnego dnia odwiedzamy plażę, która tak nam się spodobała 2 dni wcześniej. Jest tylko dla nas… Ponieważ jest to zatoczka w zatoce Morza Egejskiego, plaż w zasadzie nie ma. Woda ma pewnie prawie 30 stopni i chyba ze 2,3 godziny po prostu w niej leżymy. Jest świetnie. To małe czarne w wodzie to ja :D Kolejny punkt programu – restauracja, w której widzieliśmy tłumy lokalnych. Dziś tłumów nie ma: ale jedzenia za bardzo też nie, właścicielka zaprasza na kolację. Ale nam się marzy obiad raczej… Dostajemy jakiś kawałek mięsa z grilla, konsystencji podeszwy mniej więcej. Na pocieszenie jak zwykle darmowy deser… Robimy jeszcze pożegnalną rundkę po półwyspie Sitonia i pod wieczór wracamy do Ierissos. Siedzimy na balkonie i powoli żegnamy się z Grecją. A Grecja … zaczyna za nami płakać. Żeby w lipcu w Grecji padał deszcz?? Co prawda przez jakieś 10 min, ale był. Wieczorem zaczyna mnie wszystko boleć. Chyba jednak za długo leżeliśmy na tej plaży… Rano szybkie pakowanie i ruszamy na północ. Chcemy dojechać w okolice Belgradu. Jedziemy przez Macedonię, nieco wolniej niż zakładaliśmy, bo ciągle są roboty drogowe. Tuż przed granicą serbską zaczyna padać i po raz pierwszy wciągamy na grzbiet kondomy. Czy my zawsze musimy wracać w deszczu?? Przejście drogowe w Serbii niezbyt fajne, kolejki, remonty i bałagan. Szukamy kantoru, bo autostrady płatne, a podobno Euro nie przyjmują. Autostrady są głównie z nazwy i opłaty, sporo dziur i nierówności. Dookoła jakoś szaro i smutno, może dlatego, że pada… Belgrad mijamy obwodnicą i powoli szukamy noclegu. W przewodniku bardzo polecają Park Narodowy Frushka Gora koło Nowego Sadu, postanawiamy więc trochę odbić w bok i poszukać jakiegoś pensjonatu. Ciągle leje, buty mi już przemokły, rękawiczki też. Jedziemy ok. 20 km lokalnymi krętymi dróżkami, pewnie byłoby ładnie, gdyby nie deszcze i zmrok… Dojeżdżamy do miejscowości Banja Vrdnik, gdzie widzimy kilka sanatoriów. Uliczka w bok i widzimy „apartmani”. Pokoje są. Właściciele widząc, jacy jesteśmy zmarznięci i mokrzy od razu biorą nas na werandę i częstują śliwowicą. Oj, przydała się… A dla GSa znalazło się miejsce w garażu. Jesteśmy w Vojwodinie, to chorwacka część Serbii. Trochę sobie gadamy mieszanką polsko-chorwacko-rosyjsko-niemiecką i nie zostaje nic innego jak pójść spać. Dostajemy jeszcze przenośmy kaloryfer. Jest zatem szansa na suche buty. Miejsce jest fajne, pewnie warto by spędzić tam kilka dni… Przez ten cholerny deszcz nie wyciągnęłam ani razu aparatu i zdjęć brak... Następny dzień to ponad 1000 km do domu, trochę dużo, biorąc pod uwagę, że od Brna już drogi ,mniej główne. Ale meta w domu więc możemy jechać jak długo się da. Rano od razu wdziewamy kondomy, choć nie pada. Niestety przydają się, choć na Węgrzech zaczyna się wypogadzać i w końcu żegnamy się z deszczem. Dalej to już w zasadzie tylko autobana, Budapeszt, Bratysława, Brno. Po drodze sporo wypadków, a więc i korków. Po raz pierwszy widzę, co zostaje z przyczepy campingowej po poważnej kolizji… Kilku „uprzejmych” Austriaków specjalnie zajeżdża drogę, żeby nie było motocyklistom za dobrze i musimy z pół godziny stać… W Brnie koniec autostrad, zjeżdżamy na Liberec. Na drodze kupa objazdów (remonty) i wleczemy się jakimiś gminnymi momentami drogami. W Sudetach robi się zimno, ubieram się znowu w kondoma i dopiero jak zjeżdżamy w dół za Wałbrzychem, robi się cieplej. W domu jesteśmy coś koło 2 w nocy i stwierdzamy, że to nie był dobry pomysł z tak długą trasą na raz. Z objazdami wyszło nam prawie 1300 km i 18 godzin w siodle. Padamy na twarze… The End Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
DYROTON 1 640 Zgłoś ten post Napisano 24 Styczeń 2011 Wielki ukłon! Tylko tyle napiszę gdyż koledzy wcześniej tyle ciepłych słów wylali a ja jakoś nie lubię po kimś powtarzać! Tłumacząc na młode słowy SZACUN! :mrgreen: No i oczywiście zzieleniałem z zazdrości która mam nadzieję że doda mi samozaparcia by odbyć podobną wyprawę! :beer: Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
mirek2404 7 179 Zgłoś ten post Napisano 25 Styczeń 2011 Jak zwykle super.Czy będą relacje z innych wypraw ? Bo jakoś tak się przyzwyczaiłem... ;) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
leff 2 408 Zgłoś ten post Napisano 25 Styczeń 2011 Jagienka, bardzo źle, że "di-ent". ;) Co do Austriaków, dbających, żeby na drodze był ordnung i wszyscy mieli po równo źle, to powiem tyle, że to nie Niemcy zrobili II WŚ i wszystkie związane z tym okropieństwa, ale Austriacy... Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
kleyff 252 Zgłoś ten post Napisano 25 Styczeń 2011 ojojoj... tylko nie the end... nie the end. ;) ehh... czy wszystko co piękne musi się kiedyś kończyć? Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
jasinek 6 043 Zgłoś ten post Napisano 25 Styczeń 2011 Nie przyjmuję do wiadomości że to koniec. Jeszcze, jeszcze. Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach