Był to czterodniowy wyjazd typu „fly and drive” zorganizowany w ramach grupowych wycieczek Guzzistów – Buongiorno Guzzi.
Tym razem do Włoch nad jezioro Como przy którym leży matecznik wszystkich gutków – Mandello Del Lario. Malutkie urokliwie położone nad brzegiem jeziora miasteczko z istniejącą w tym samym miejscu od 1921 roku fabryką Moto Guzzi.
W wyznaczonym terminie dowiozłem Babcię na przyczepce na miejsce zbiórki do Warszawy na ulicę Kaczeńca.
Później przez tydzień nie sypiałem po nocach, czy aby nie dzieje się jej jakaś krzywda podczas transportu na lawecie.
Dzień pierwszy – Pojeżdżawka.
Zbiórka na lotnisku, przywitania z Koleżeństwem znanym i świeżo poznanym.
Lot samolotem, transfer z lotniska do hotelu.
I są, stoją grzecznie szeregiem na pace busa i na lawecie.
W sumie 14 motocykli. 11 Gutkom (przegląd oferty od turystycznych Norge, przez klasyczne Californie, Newady i Bellagio, po szybkie i niegrzeczne Griso i V11) towarzyszą zaproszone przez nie Beemka, Yamacha i jeden na H.
Pomimo zmęczenia bardzo wczesną pobudką i podróżą, jesteśmy wszyscy żądni jazdy.
Ogarniamy się i jedziemy wszyscy na przejażdżkę wokół komina.
Niestety Babcia strzela focha. Nie chce odpalić.
Trochę mi wstyd, bo pozostali już grzeją silniki, a u nas tylko chechłanie.
Do tej pory nigdy tak się nie zachowywała.
No cóż, zalałem świece.
Robię szybki pitstop, odkręcam świece, przedmuchuję silnik, wkręcam nowe świece.
I.......................................……. .
I jest już tak jak było zawsze
TRATAtatatataTutuTutuTutuTutuTutuTutuTutu.
Robię jeszcze fotkę budzika z Ubota, żeby na koniec wiedzieć ele przejechaliśmy
Zaczynamy od wizyty na stacji benzynowej, niestety bezobsługowej.
Płacisz i później tankujesz.
A u nas w portmonetkach raczej grubsza gotówka, no i nie wiadomo ile tego paliwa wejdzie.
Ale daliśmy radę i jedziemy na przejażdżkę.
Najpierw bardzo malowniczą trasą wzdłuż jeziora.
Kręta wąska droga, asfalt dobrej jakości, ruch niewielki, ale prawie cały czas teren zabudowany.
Rozsądek nakazywał prowadzącemu skręcić w prawo, nawigacja w lewo.
Siąpiący początkowo deszczyk w końcu nam odpuszcza, ale droga pozostaje mokra.
Skręcamy w góry. Droga w dalszym ciągu wąska i kręta, pojawiają się pierwsze serpentyny.
Z Babcią trzymamy się w szyku, pod górę nawet udaje nam się czasem odjechać tym z tyłu.
Z góry jest już gorzej, tylny hamulec jest symboliczny, a przedni pomimo tego że na tarczy to jednak tylko spowalniacz.
Pozostaje hamowanie silnikiem z pohamowywaniem i redukcją biegu (jeśli się uda - wejdzie ten bieg który chcę, jeśli nie - to ten który akurat chce Babcia, trzecia możliwość to taka że będę w zakręcie na luzie).
Rozsądek i rozwaga w połączeniu z obawą o sprzęt powstrzymują skuteczne moje wszelkiego rodzaju rajdowe zapędy.
Później w rozmowach z Koleżeństwem staram się tłumaczyć zawiłości i niuanse jazdy 40letnim motocyklem. Mam wrażenie, że niektórzy z nich nie za bardzo rozumieją co próbuję im wytłumaczyć.
Dojeżdżamy do jakiegoś punktu widokowego z pomnikiem motocyklistów, i baaardzo starym cyprysem (jednym z większych jakie widziałem).
Jest pełne zachmurzenie, poniżej widać jakąś dużą wodę (pewnie jezioro wokół którego jeździmy) w oddali przez chwilę w przerwie pomiędzy chmurami wiać przeciwległy brzeg.
Po wspólnych fotkach jedziemy dalej.
Dojeżdżamy do urokliwego miasteczka, parkujemy motorki w szeregu wzdłuż nabrzeżnej promenady i idziemy w miasto na żer.
Po zrobieniu pętelki wokół miasteczka, niestety częściowo po schodach, trafiamy do lokalu położonego niedaleko naszego parkingu.
Posileni wracamy do motocykl i promem przeprawiamy się na drugi brzeg jeziora. Jezioro ma kształt litery „Y” z długimi niczym fiordy trzema zatokami. W miejscu gdzie się one schodzą, kursują promy które znacznie ułatwiają, a co najważniejsze skracają drogę.
Naszym kolejnym celem jest Manderlo Del Lario – matecznik Moto Guzzi.
Do miasteczka wjeżdżamy podekscytowani, fabryka jest już zamknięta, muzeum nieczynne (w dni pracujące działa w godzinach 15-16, wejście bezpłatne, zwiedzanie z przewodnikiem).
Ale jest ona – brama fabryczna. Ta sama od blisko 90 lat. To przez nią wyjechały z fabryki wszystkie nasze Gutki. Moja Babcia 40 lat temu. Pomimo zmroku robimy przy bramie sesję zdjęciową.
Gdyby ktoś planował zakup starego Gutka
Delagacja udaje się do pobliskiego supermercatto po artykuły pierwszej potrzeby
:drinkbeer:
i w zwartej grupie wracamy do hotelu.
Motorki zostawiamy na parkingu pod hotelem a my przy kolacji omawiamy wrażenia z dzisiejszego dnia.