Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 14 Luty 2012 Hola! Todavia estamos viviendo pero hay aventuras :-) Jeszcze żyjemy! Nie wiem, czym sobie zasłużyliśmy, ale właśnie mamy okazję przeżywać największy deszcz, jaki wystąpił na Atacamie od jakiś 15 lat. Drogi rozmyte, mosty pozrywane itp. Nasze plany musiały ulec zmianie, więc jutro lecimy pod granicę z Peru, może tam będzie lepiej. Jest mało zabawnie, kiedy droga do przodu nie istnieje, do tyłu jeszcze tak, ale do następnej stacji benzynowej jest 300 km, a w baku jakieś 10 litrów. A dookoła szaleje burza i nie ma nic. Poza tym jest super. I zasada Chile: Jeśli myślisz, że jesteś na środku niczego, to za godzinę przekonasz się, że istnieje jeszcze większe nic. I to jest piękne! Poza tym mamy już chyba poparzenia Igo stopnia, cienia w zasadzie brak, bo słońce w zenicie. I nikt tu nie mówi po angielsku! Do usłyszenia Jagna, Dana & Chris Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Bartek 244 Zgłoś ten post Napisano 14 Luty 2012 Kiedyś też pojadę się zchilloutować.. szczerze zazdroszczę Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
martix35 66 Zgłoś ten post Napisano 14 Luty 2012 Ciepło się robi już po takiej krótkiej notatce a co będzie dopiero jak pojawi się cała relacja :) już się nie mogę doczekać. Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
stoner 358 Zgłoś ten post Napisano 14 Luty 2012 Najss, osobiście wolałbym dziś przeżyć powódź na Atacamie niż mój dzisiejszy dzień w Warszawie.. 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 20 Luty 2012 Hola! Dzis ostatni juz wieczor w Chile. Moze i dobrze, bo inaczej mialabym gwarantowany alkoholizm. Ach, te chilijskie wino... W koncu przestalo padac i dalo sie pojezdzic off w gorach, szczegoly pozniej :D Na koniec wygrzalismy kosci na plazy, jestesmy spaleni sloncem, pelni wrazen oraz pescados i mariscos, i jutro wsiadamy do samolotu. Zastanawiamy sie tylko, jak wytlumaczyc sie w wypozyczalni, ze Suzuki wyglada jak wyglada... Pewnie bylismy pierwsi, ktorzy tak przeciagneli to autko gorami i szutrami do 4500 m n.p.m.:dizzy: Do zobaczenia/uslyszenia Hasta luego amigos! Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Bartek 244 Zgłoś ten post Napisano 21 Luty 2012 wszyscy ciężko pracujący - pozdrawiają.. i czekają na jakieś rozgrzewające fotki.. Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
alik 1 743 Zgłoś ten post Napisano 21 Luty 2012 Czywiście te z walki z andyjskim błockiem ;) 1 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 23 Luty 2012 Powroty po dłuższych wyjazdach są trudne. Bo choć tęskni się w końcu troszeczkę, ale też przyzwyczaiło się do bycia w podróży. Do intensywności doznań, ciągłych zmian, inności. Jednak wrócić trzeba. Choćby po to, żeby popracować i zarobić na następną podróż… Z jednej strony – miło spać w końcu w swoim własnym łóżku ze swoim własnym kotem. Z drugiej – powrót do szaro-buro-deszczowo-zimnej ojczyzny… A więc jestem w domu. Bogatsza o nowe doświadczenia, nowe znajomości oraz karimatę made in Chile. I oczywiście jakieś 5 kg muszli i skał. Już wiem, co to znaczy guerilla camps i chyba to lubię Przekonałam się, że woda na południowej półkuli faktycznie kręci się w lewo Wiem, że da się wysiedzieć w samolocie 13,5 godziny obok trójki płaczących dzieci Da się też przeżyć 10 śniadań z rzędu, na których jest tylko tuńczyk z puszki Można także przejechać 2000 km bez prawa jazdy, które zostało w domu Nie posądzałam się także o umiejętność przeżycia 16 kolejnych mocno alkoholowych wieczorów… Podsumowanie na gorąco wyszło nam tak: ilość uczestników: 3 kilometry: 6100 paliwo: 9,9 l/100 km wysokość: 0 - 4442 m n.p.m. temperatura: 3 - 30°C alkohol: ok. 40 l białego wina, 1,5 l czerwonego, 0,5 l rumu. Jeden wieczór piliśmy też piwo… Teraz nie zostaje nic innego jak zrobić przegląd tysięcy zdjęć i zacząć pisać relację… 2 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
dakarowy 25 995 Zgłoś ten post Napisano 23 Luty 2012 Pisz relację pisz, bo zdjęcia całkiem całkiem, szczególnie te z dżipowego ofrołdu :-D Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 23 Luty 2012 Motto naszego wyjazdu w formie obrazkowej: 2 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
alik 1 743 Zgłoś ten post Napisano 24 Luty 2012 Pierwszą setkę z tysiąca podglądamy czekając na relację i ostrząc sobie zęby na smakowitą resztę wrażeń. ;) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 24 Luty 2012 Czas czynić swą powinność! Zaczynam relację. Najpierw osoby dramatu: Dana - element totalnie nieprzewidywalny i nieobliczalny. Znany mi ze studiów oraz wyjazdu Utah&Arizona: Krzychu – poznańska perfekcja i zorganizowanie oraz właściciel jedynej słusznej marki. Jest na naszym forum jako Chrisbiker1150. Od 11 lat ujeżdżamy razem BMW kilka razy w roku: No i moja skromna osóbka, czyli Jagna: Miejsce zdarzenia: Chile Najbogatszy i najbardziej europejski kraj Ameryki Południowej, czyli Ameryka dla początkujących. Już jest latynoski luz i maniana, ale jeszcze jako taki porządek. Kraj kontrastów przyrodniczych: pustynie i lodowce, morze i góry, ulewy i słońce. I wszystko w jeden dzień. Kraj pierońsko długi i wąski. Jedna asfaltowa droga północ – południe (Panamericana) i kilka mniejszych odchodzących w bok. Mnóstwo dróg w budowie. Pewnie za 5 lat już nie będzie tych pięknych szutrów… :( Chile to kraj pick-upów i ogromnych ciężarówek. Poza miastami na szosach brak zupełny osobówek, jedynie camiones (ciężarówki) , pick-upy i SUV-y. Carabinieros na każdym wylocie z miasta i granicy regionu kontrolują prawie wszystkie pojazdy. „Buenos dias, kontrola rutynowa, wiedzą Państwo, że nie mają prawego światła? Tak? To proszę gdzieś później kupić żarówkę, dobrze? Miłego dnia!”. Szacując ilość przydrożnych kapliczek, gdzie ofiara jest wymieniona z imienia i nazwiska, wydaje się, że połowa Chilijczyków ginie na drogach. Kapliczki prześcigają się w ilości chorągiewek i sztucznych kwiatków. :dizzy:Obowiązkowa flaga Chile. Czasem trafia się brazylijska. Szczególnie w północnym Chile, gdzie ludność jest głównie pochodzenia indiańskiego, mocno wyróżniamy się urodą. Wszyscy się na nas patrzą i szepcą na ucho. Dziwnie być takim odmieńcem… A skąd jesteście? Argentina? No? Poloña? To chyba nie w Ameryce? Europa, aaaaa! Koło Norwegii może? Aaaaa, papież! Pokochaliśmy to Chile. Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 24 Luty 2012 (edytowane) Dzień 1 Niedziela. Bardzo ciężka niedziela, bo poprzedzona przez całą trójkę kilkudniową pracą w wersji „very hard”. Pakowanie zostawiam na ostatnią chwilę, czyli 3 h przed wyjazdem. Błąd! Jak zmieścić namiot, karimatę, śpiwór i całą niezbędną resztę w walizkę? Szybka zamiana walizki z sąsiadką na większą, ale nadal nie wchodzi. Wymiana karimaty na materac. Wywalenie połowy kosmetyków i ¼ ciuchów. Wlazło. Ekipa poznańska ma być u mnie o 12 i ruszamy na Berlin. O 11 telefon od Dany, robi mi właśnie przelew za wypożyczenie auta. Jak to robi przelew?! Jadąc samochodem?! Nie, nawet jeszcze nie wyjechali… :sad: W końcu są, jedziemy. Na Tegel czeka Fazi, wpakowujemy Krzycha do samolotu (leci osobno, bo się na bilet Iberii nie załapał), Dana jeszcze stuka w laptopa, my idziemy na kawę. Zostawiam auto Faziemu (i to był błąd…) W końcu i nas czas, lecimy do Madrytu. Lotnisko w Madrycie – lekki koszmar dla tych, którzy muszą zmienić terminal w krótkim czasie. Jakoś się udaje, samolot odlatuje jedynie z godzinnym opóźnieniem. Czuć już bałaganikiem latynoskim… Przed nami 13,5 h lotu do Santiago. Mapka trasy przelotu: Lecimy w nocy, dopiero rano są jakieś widoczki: Lądujemy wszyscy o tej samej godzinie, czeka na nas gość z wypożyczalni – takiej tańszej, nie-lotniskowej. Ale gdzie jest hiszpańskojęzyczna część ekipy, czyli Krzychu? Czekamy, uśmiechamy się do pana, usiłując na migi wytłumaczyć, że napis „Krzysztof G.” , który pan ma na kartce to właśnie my. Średnio nam to idzie. W końcu zguba się odnajduje, jedziemy odebrać auto. Nazywa się toto Suzuki Grand Nomade, czyli Vitara wersja chilijska. Najuboższa możliwa wersja, silnik 2,4 w benzynie, opony szosowe… No nic, jakoś damy radę. Jak się okaże, czasem bardzo „jakoś”… :? Podpisując papiery odkrywam brak prawa jazdy. @#$!!!! Trudno. Nie daruję. Będę jeździć bez. Mam kolorowe ksero, ale nie sądzę, żeby to satysfakcjonowało policję… Usiłujemy się coś dowiedzieć o stanie dróg w górach, bo nasze mapy (mamy 3 różne) mają bardzo odmienne zdanie na ten temat. Gość wiele nie wie i odsyła do informacji turystycznej, gdzie na pewno wiedzą. Informacja jest na ulicy Prudencia, do której prowadzi spod wypożyczalni ulica Alameda. Odpalamy Garmina. Prudencia – brak. Alameda –brak. Ciśnie mi się na usta hasło znane mi z FAT: Rambo – masz w ryja ;) No to pięknie. 4-milionowe miasto pełne kierowców z latynoską fantazją, a my będziemy jechać na podstawie mikromapki z Lonely Planet. Rambo – masz w ryja ;) Jedziemy główną ulicą , która nazywa się wg przewodnika oraz pana z wypożyczalni Alameda. A na tabliczkach jak wół: Av. Lib. Ber. O’Higgins. Ki czort? Zagubieni totalnie dajemy Garminowi (i Rambo) ostatnią szansę. Wklepujemy adres hostelu. Jest! Jedziemy. Dojeżdżamy. Pytam się gościa w recepcji o co chodzi z tą Alamedą i O’Higginsem. Nazwa O’Higgins jest oficjalna, ale nikt jej nie używa. Za wyjątkiem Garmina. No dobra, Rambo – nie tym razem… Bierzemy prysznic (o standardach chilijskich łazienek hostelowych lepiej wspominać nie będę) i idziemy na miasto. Santiago to jeszcze jakby Europa, małe akcenty latynoskie: Lato w pełni. Miła odmiana. Granaty na drzewach: W informacji turystycznej gość twierdzi, że wschód Chile jest w ogóle nieosiągalny, mamy się trzymać asfaltu, w ogóle Panamericana na północ od La Sereny to już samobójstwo... Zaczynam myśleć, że facet chyba w życiu nie wyjechał poza Santiago i grzecznie mu dziękujemy :x . Dostajemy jednak mapkę dróg asfaltowych w Chile no i, hm, na północy są to dosłownie dwie krzyżujące się kreski. Ruta 5, czyli Panamericana oraz Ruta 11 prowadząca do Boliwii... Ciekawe rozwiązania techniczne: Idziemy na obiad, korzystając z chilijskiego wynalazku: zestawów lunchowych, gdzie wybiera się dania, napoje i desery z kilku dostępnych, a całość za jakieś 6$. Kelnerka podchodzi po czym ucieka słysząc język polski. Na szczęście za jakiś czas udaje nam się ściągnąć wzrokiem innego, mniej strachliwego kelnera... Wieczorem Dana usiłuje dokończyć Strasznie Ważną Robotę Na Wczoraj: A pozostała dwójka, czyli Krzychu i ja: Zmęczenie oraz powyższy powodują, że nie bardzo resztę pamiętam, ale zdaje się, że na koniec była mocno międzynarodowa impreza grillowa. I że zaginął dekielek od mojego aparatu. Po raz n-ty, ale po raz pierwszy tak skutecznie. Kiedy rano odzyskuję przytomność, nie ma śladu ani po imprezie, ani po dekielku… Edytowane 24 Luty 2012 przez jagienka Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
alik 1 743 Zgłoś ten post Napisano 24 Luty 2012 Dobrze, że reszta do której doczepia się dekielek czyli aparat został. :) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
agawu 1 372 Zgłoś ten post Napisano 24 Luty 2012 dobrze, że to dekielek zniknął bez śladu, a nie Jagienka :D Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
stoner 358 Zgłoś ten post Napisano 25 Luty 2012 :) najss Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
mirek2404 7 179 Zgłoś ten post Napisano 25 Luty 2012 Piknie czekam na więcej :) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
nokian66 1 262 Zgłoś ten post Napisano 25 Luty 2012 Dobrze się rozpoczyna, zaraz cieplej;) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 25 Luty 2012 Dzień 2 (7 luty) Oj boli główka, boli… Krzycha za to chyba plecy bolą, od mojego ciągłego kopania w plecy. Spał na piętrowym łóżku nade mną i straszliwie chrapał. Musiałam jakoś reagować. Kopanie od dołu było najprostsze ;) Danę znajdujemy w łóżku obok jeszcze we wczorajszej sukience. Wersja oficjalna – „ależ nie chciałam was budzić po nocy szukaniem piżamy”. Niech i tak będzie. Jak na taki zawszały hostel (Moai Viajero, NIE polecam), śniadanko dają całkiem, całkiem. Jajeczko, bułeczki, arbuz. Przepakowujemy bagaże do auta, w końcu mogę się pozbyć z walizki namiotu i innych takich. Do tego na dnie ląduje zimowa kurtka i ciepłe buty. Witaj lato! Życie staje się prostsze! Dana załatwia jeszcze milion rzeczy w sieci, jakieś przelewy, rezerwacje, obiecane roboty. A my czekamy z coraz bardziej zaciętymi minami. Jeszcze tylko tankowanie w mieście, Dana załatwia rezerwację w biurze podróży (leci później na Easter Island) i w końcu możemy RUSZYĆ W PODRóŻ. OFF Topic: Toczę lekką wojnę podjazdową o szutry z Krzychem, który uważa, że mamy za mało czasu i za dużo zaplanowane, i musimy z części zrezygnować. Ja najchętniej w ogóle pożegnałabym się z cywilizacją, ale niestety bardziej Krzychu ma rację. W interiorze nie istnieją W OGóLE stacje benzynowe, a mapy totalnie nie pokazują czego można się spodziewać – czy żwiru gładkiego jak stół, czy wyboistej drogi z ostrymi kamieniami. Do tego jeszcze pogoda każe nam mocno zweryfikować plany, ale o ty później… Pierwszy dzień jazdy na wszelki wypadek zaplanowaliśmy lajtowo. Cel: camping przy termach Valle di Colina. To jakieś 100 km na południowy wschód od Santiago. Droga wije się do góry łagodnymi serpentynami, do połowy piękny asfalt: a później pojawia się nasz ulubiony znak/napis „Fin de pavimento” czyli koniec asfaltu. Zobaczymy go jeszcze nie raz ;) Nadal jedzie się lajtowo. To najlepszy rodzaj chilijskiego szutru. Średnia bezpieczna prędkość to 80-90 km/h, po prostej można szybciej. czasem zmiana nawierzchni: oczka nam się śmieją, bo widać już lodowce na szczytach gór. Jest gorąco, koło 30 stopni i niesamowite słońce. Jesteśmy najbardziej na południe z całej podróży, jakiś 34 stopień szerokości południowej. Czyli dzień mamy najdłuższy, ale słońce najniżej (=mamy jeszcze jakiś cień ;) ) No i bladzi jeszcze jesteśmy ;) Droga przy okazji prowadzi do jednej z niezliczonych chilijskich kopalni i czasem się kurzy za camiones: Pod koniec (już za kopalnią) szuter robi się kamienisty i węższy. Tu już sobie 80 km/h nie pojeździmy: W końcu dobijamy do Valle di Colina. To koniec doliny górskiej, wjechaliśmy na jakieś 2500 m n.p.m. Wypływają tu gorące (jakieś 70 stopni) wody. Wapienne chyba. Przepływają przez kilka baseników, im niżej tym chłodniejsza woda: Muszę sprawdzić skąd ta woda: W tym na samej górze wysiedzieć się nie da, a na dnie jest ułożona wężownica do podgrzewania wody w prysznicu kampingowym ;) Leżymy w wodzie z widokiem na góry i lodowce, mmm… Zanurzenie po szyję nie z wrodzonej skromności, tylko z wiatru. Wiał straszliwie i przeniklwie. Wyjście z basenu wymagało niezłego samozaparcia! Podobnie jak skorzystanie z prysznica w kampingowych baños. Pięć minut się zastanawiałam, czy stanąć na tej podłodze w klapkach, po czym przyszła Chilijka, rozebrała się, i stanęła na boso… Krzychu mnie później pocieszał, że sól i wysokie temperatury oraz suchość klimatu nie sprzyjają rozwojowi grzybków… Oby… Pytamy się, gdzie możemy rozbić namiot. Właściciel robi szeroki gest ramion: gdzie wam się podoba. No to tu nam się podoba, z dala od innych: Tylko sobie wjedziemy w taką nieco zaciszniejszą kotlinkę i będzie może ciut mniej wiało. Może. Idziemy obejrzeć okolice. Gospodarstwo pasterskie: Właściciel zapewne: zwróćcie uwagę, czego dosiada. Muły są tu bardzo popularne. Zachodzi szybko słoneczko i robi się podejrzanie zimno: Może ognisko poprawi nieco sytuację termalną? Tylko z czego, jak drzew brak? Kaktusy? Ognisko + wino częściowo poprawiło atmosferę. Pierwszy raz delektujemy się południowym niebem. Znajdujemy krzyż południa. Jest niesamowita ilość gwiazd, jak to z dala od cywilizacji. Robi się konkretnie zimno, ubieram koszulki „termokurczliwe” oraz 2 polary i zaszywam się w śpiwór. Leżę na materacu, w którym po kolei otwiera się każda z 7 komór i uchodzi powietrze, wrrr… Po chyba setnym nadmuchaniu każdej w końcu przestaje, ale postanawiam bezwzględnie kupić karimatę, której nie zdołałam zabrać z domu. Coś koło piątej jest tak zimno, że się budzę. Może w samochodzie jest cieplej? Śpi tam Dana, może nachuchała ociupinkę? Nagle słyszę drzwi od auta i pytanie Dany: „Aga, macie tam ciepło? Może ja też przyjdę?” ;) 2 Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 25 Luty 2012 (edytowane) czy na tym forum nie da się po prostu usunąć posta??? Edytowane 25 Luty 2012 przez jagienka Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Bawarka 2 260 Zgłoś ten post Napisano 26 Luty 2012 Jagienka- Twoja opowieść dodaje otuchy! Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
mygosia 2 801 Zgłoś ten post Napisano 26 Luty 2012 Prosimy o więcej. Nic nie piszę, bo czytam zawzięcie ;) Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
Jagna 2 844 Zgłoś ten post Napisano 26 Luty 2012 Chile - outside the paved roads: Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
baler1950 102 Zgłoś ten post Napisano 26 Luty 2012 Ale motkiem po tych szutrach to bym szedł na razie mam lasy i pola wkoło domu do dyspozycji Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach
MTBiker 2 175 Zgłoś ten post Napisano 26 Luty 2012 Relacja jak zwykle prima sort !! Czekam z niecierpliwoscia na ciag dalszy !! Jagienka nie orientowaliscie sie jak z wypozyczeniem motocykla na miejscu? jakies xl650, czy chociaz xr250 by wystarczylo ... bilet lotniczy i zamiast kombinacji z konterem wypozyczyc cos na miejscu ... ech ... to jeszcze nie plan ... ale ... Udostępnij tego posta Odnośnik do posta Udostępnij na stronach